Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Oświadczyny Demona - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
20 lipca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Oświadczyny Demona - ebook

Demon Cynster, nacieszywszy się londyńskimi rozrywkami, przyjeżdża na wieś, by przed sezonem dopilnować treningów swoich koni wyścigowych. Natychmiast jego uwagę przyciąga pewien dżokej, który okazuje się piękną dziewczyną w przebraniu. Felicity, podopieczna generała z sąsiedztwa, prowadzi swą grę, by wytropić przestępców, którzy za pomocą przekupstwa ustawiają wyniki wyścigów. Demon, w trosce o dobre imię generała i chcąc uchronić Felicity przed niebezpieczeństwem, zaczyna z nią współdziałać i coraz bardziej ulega jej urokowi...

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7551-495-7
Rozmiar pliku: 974 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

1 marca 1820

Newmarket, Suffolk

Nareszcie wolny! Udało się uciec. Z aroganckim uśmiechem Harold Henry Cynster – przez wszystkich, a w chwilach słabości nawet przez własną matkę, zwany Demonem – skręcił i zatrzymał dwukółkę na podwórzu przed swoją stajnią w Newmarket. Rzucił lejce lokajowi, Gilliesowi, który zeskoczył ze swojego miejsca z tyłu eleganckiego powozu i złapał je w locie. Demon stanął na bruku podwórza. Z zadowoleniem przesunął pieszczotliwie dłoń po lśniącym gniadym zadzie konia i rozejrzał się dokoła.

Nigdzie w pobliżu nie było czyhającej na jego wolność matki ani świdrującej go pełnym niezadowolenia wzrokiem wdowy, jego ciotki.

Jeszcze raz pieszczotliwie poklepał konia i ruszył w stronę otwartych tylnych drzwi stajni. Z Londynu wyjechał w południe, zadowolony z faktu, że mocny wiatr wywiał z jego głowy resztki ciężkich perfum pewnej rozpustnej hrabiny. Jeszcze bardziej zadowolony był z faktu, że pozostawił za sobą sale balowe, przyjęcia i niezliczone mnóstwo pułapek, jakie swatające bezustannie mamy zastawiają na dżentelmenów takich jak on. Na ogół nie miał problemu z uniknięciem takich sideł, ale ostatnio wiatr przyniósł zapach zapowiadający niebezpieczeństwo, a on, jako doświadczony kawaler, nie mógł go zignorować.

Najpierw kuzyn Diabeł, później jego własny brat Vane, a potem kuzyn Richard – kto następny z szóstki kawalerów, bandy Cynsterów, jak ich niekiedy nazywano, wpadnie w ramiona kochającej żony?

Demon z uporem przekonywał sam siebie, że to nie jego kolej.

Zatrzymał się przed otwartymi drzwiami stajni, odwrócił się i zmrużył oczy, chroniąc je przed zachodzącym słońcem. Kilka koni beztrosko biegało po padoku, a stajenni stali w pobliżu. Wszędzie w Heath inne konie już ćwiczyły pod okiem właściciela lub trenera.

Otoczenie sprzyjające męskim rozrywkom. To tutaj, jak na ironię, czuł się naprawdę w domu, tu był w stanie się odprężyć. Nie mógł, oczywiście, twierdzić, że nie lubi kobiet, że nie bawi go ich towarzystwo, że nie poświęcał mnóstwa czasu na ich uwodzenie.

Nie mógł zaprzeczyć, że czerpał przyjemność i szczególny rodzaj satysfakcji ze swoich podbojów. W końcu przecież był Cynsterem.

Uśmiechnął się. To wszystko prawda. A jednak…

Podczas gdy inni Cynsterowie, jako bogaci, dobrze urodzeni dżentelmeni, pogodzili się z faktem, że muszą się ożenić i założyć rodziny, by zadośćuczynić tradycji, on poprzysiągł sobie coś zupełnie innego. Postanowił nigdy się nie żenić, nigdy nie kusić nawet losu, z którym zmierzyli się i przegrali jego brat i kuzyni. Małżeństwo z obowiązku to jedna sprawa, ale przeznaczeniem każdego z Cynsterów miało być poślubienie kobiety, którą się prawdziwie kocha.

Jakże zgubny jest taki los dla mężczyzny walecznego z natury – być zdanym na łaskę niewiasty. Kobieta miałaby trzymać serce, duszę i przyszłość mężczyzny w maleńkiej, delikatnej dłoni.

To wystarczy, by najsilniejszy wojownik pobladł ze strachu. On na to nie pozwoli.

Rzuciwszy ostatnie spojrzenie na czysto utrzymane podwórze, z zadowoleniem kiwając głową na widok zmiecionego bruku oraz wyreperowanych płotów, Demon odwrócił się i wszedł przez otwarte drzwi do głównej stajni. Postanowił w towarzystwie doskonałego trenera, Carruthersa, popatrzeć na rozpoczynające się właśnie popołudniowe treningi swoich koni wyścigowych.

Przechodził przez stajnię, by dostać się na swoją farmę ogierów, położoną na łagodnie pofałdowanym terenie wsi sąsiadującej z Heath, trzy mile na południe od miejsca, gdzie trzymał konie wyścigowe. Jako że miał zamiar unikać małżeństwa do końca życia, a obecna atmosfera w Londynie stała się ciężka z powodu zbliżającego się sezonu, na dodatek jego ciotki, jak również matka, drżały z radości na myśl o ślubie, żonie i związanych z tym dzieciach, Demon postanowił uniknąć tego wszystkiego i ukryć się w bezpiecznej odległości, na farmie ogierów, w niezagrażającej jego wolności atmosferze towarzystwa mieszkańców Newmarket.

Przeznaczenie nie miało szans podejść go właśnie tutaj.

Patrząc pod nogi, by uniknąć nadepnięcia na to, co zostawiały czasem na środku stajni jego ukochane rumaki, szedł nieśpiesznie długim głównym przejściem. Mijał stanowiska dla koni położone po lewej i prawej stronie budynku. W tej chwili były zupełnie puste. Drugie drzwi na końcu stajni były otwarte. W oddali Demon widział Heath. Dzień był piękny. Lekki wietrzyk rozwiewał grzywy i ogony koni, które, gdy tylko znalazły się na zewnątrz, robiły to, co potrafiły najlepiej – biegały.

Spędziwszy ostatnich kilka godzin na słońcu, w stajni odczuwał chłód. Nagle jego plecy owiał zimny wiatr. Lodowaty powiew przesunął się po całym kręgosłupie. Demon wyprostował się i zadrżał. Dotarł do końca przejścia, zatrzymał się i spojrzał w górę.

Jego oczom ukazał się znajomy widok. Chłopak stajenny objeżdżający konie uniósł nogę nad gładkim grzbietem jednego z podopiecznych. Demon rozpoznał swojego ulubieńca: irlandzkiego wałacha, który dobrze się zapowiadał i miał w perspektywie liczne wygrane w przyszłym sezonie. To jednak nie koń sprawił, że osłupiał i nogi wrosły mu w ziemię.

Nie widział dobrze jeźdźca, z wyjątkiem pleców i jednej nogi. Chłopak miał na głowie czapkę naciśniętą na oczy, ubrany był w wytartą marynarkę i luźne samodziałowe bryczesy. Spodnie wisiały na nim, z wyjątkiem pośladków, które uwydatniły się znacznie podczas dosiadania konia.

Carruthers stał obok konia i wydawał polecenia. Chłopak poprawił się w siodle i stanął w strzemionach, żeby sprawdzić, czy mają odpowiednią długość. Samodziałowe spodnie znów napięły się wyraźnie. Chłopak usiadł w siodle. Demon głęboko odetchnął, zmrużył oczy, zacisnął szczęki i ruszył w ich stronę.

Carruthers klepnął zad konia, jeździec skinął głową i ruszył kłusem. Mighty Flynn jechał w stronę słońca. Carruthers odwrócił się, mrużąc oczy, kiedy podszedł do niego Demon.

– Och, to pan. – Mimo że powitanie było krótkie i raczej chłodne, w starych oczach Carruthersa widać było wzruszenie. – Przyjechał pan sprawdzić, jak sobie radzą?

Demon skinął, nie odrywając oczu od jeźdźca na grzbiecie Mighty Flynna.

– To prawda.

Razem z Carruthersem szli za Flynnem, ostatnim z koni wychodzących na trening.

Demon w milczeniu obserwował swoich ulubieńców jadących każdy we własnym tempie. Mighty Flynn był właśnie rozprężany: stęp, potem trochę kłusa, znów stęp. Demon patrzył również na postępy innych koni, ale nie stracił nawet na chwilę zainteresowania Flynnem.

Stojący obok niego Carruthers przyglądał się bacznie swoim podopiecznym. Demon spojrzał na jego starą, pomarszczoną jak wytarte skórzane siodło twarz i mętne, ale szeroko otwarte oczy, obserwujące każdy zwrot, każdy ruch konia. Carruthers nigdy nic nie notował, ale też nigdy nie zapominał, co robiły poszczególne konie. Wiedział dokładnie, jak szybko biegały i co należało zrobić, by poprawić ich wyniki. Najbardziej doświadczony trener w Newmarket znał te konie lepiej niż własne dzieci i to właśnie dlatego Demon naciskał na niego tak długo, póki nie zgodził się zająć jego końmi i poświęcić cały swój czas wyłącznie jego championom.

Demon znów skupił uwagę na wielkim gniadoszu i mruknął:

– Ten chłopak na Flynnie to ktoś nowy, prawda?

– Tak – odparł Carruthers, nie odrywając wzroku od koni. – To chłopak z Lidgate. Ickley się wyniósł bez słowa, a przynajmniej tak mi się zdaje. Pewnego ranka nie pojawił się w pracy i od tego czasu już go nie widziałem. Jakiś tydzień później zjawił się Flick. Szukał zajęcia, więc posadziłem go na jednego z najbardziej nerwowych koni. – Carruthers skinął w stronę, gdzie kłusował z resztą stada Flynn, a niewielka postać na jego grzbiecie radziła sobie z nim z łatwością. – Jechał bez problemu na tym uparciuchu. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ten koń tak łatwo się komuś poddał. Bez wątpienia chłopak ma rękę do koni. Dobrą rękę i świetny dosiad.

Demon przyznał w myśli, że nie można podważyć takich argumentów.

– Dobrze – powiedział, choć zupełnie nie to cisnęło mu się na usta.

Widocznie się mylił. Carruthers był mężczyzną o konserwatywnych poglądach i ostatnim, który powierzyłby kobiecie jednego ze swoich podopiecznych, a już na pewno nie Flynna.

Mimo to…

Coś nie dawało mu spokoju. Jakiś irytujący szept uparcie powtarzał mu w myślach podejrzenie, że coś jest nie tak. Gdzieś na granicy między rozsądkiem i podświadomością coś mówiło mu, że się nie myli.

Żaden chłopak stajenny nie miał takich pośladków. W myślach przypomniał sobie to, co zobaczył. Zaklął bezgłośnie. Opuścił frywolną hrabinę ledwie cztery godziny temu. Demony pożądania nie mogły tak szybko upominać się o swoje, nie miały prawa jeszcze się obudzić.

– Ten Flick… – Samo wymawianie tego imienia coś w nim poruszało. Wspomnienie? Jeśli chłopak jest miejscowy, może wcześniej natknął się na niego. – Jak długo już u nas jest?

Carruthers wciąż był pochłonięty końmi, które teraz odpoczywały po intensywnym treningu, chodząc wolno jeden za drugim.

– Niedługo miną dwa tygodnie.

– I ma tyle obowiązków co wszyscy?

– Wziąłem go tylko na połowę dniówki. Właściwie niepotrzebny mi jeszcze jeden stajenny. Brakowało nam kogoś do objeżdżania koni i treningu. Okazało się, że jemu to akurat świetnie pasuje. Jego matka jest chora, więc chłopak przyjeżdża tu rano, pracuje przy koniach, potem wraca do Lidgate, żeby przy niej posiedzieć, a po południu znów przyjeżdża do pracy.

– Hm…

Pierwsze konie wracały już z treningu, więc Demon ruszył w stronę stajni i stanął z Carruthersem w miejscu, gdzie stajenni zsiadają z koni. Znał większość chłopców. Witał się z nimi i wymieniał kilka zdań, oglądając przy okazji okiem znawcy swoje stado, ale ani na chwilę nie stracił z oczu Flynna.

Flick jechał z wolna na końcu stada. Wymieniał ledwie skinienie lub od czasu do czasu dwa słowa z pozostałymi chłopakami. W przyjacielskiej atmosferze grupy Flick wydawał się samotnikiem. Ale stajenni nie widzieli chyba nic dziwnego w jego zachowaniu. Mijali go jak gdyby nigdy nic, kiedy jechał na wielkim gniadym wałachu, poklepując jedwabistą szyję konia i mrucząc mu do ucha słodkie pochwały, czego można było się domyślać z ustawienia uszu zwierzęcia. Demon zaklął w duchu i zastanawiał się po raz kolejny, czy to możliwe, by się mylił.

Flynn zjeżdżał ostatni. Demon stał z rękoma na biodrach tuż obok Carruthersa, chroniąc się w cieniu przed nagłym lśnieniem zachodzącego słońca. Dosiadający gniadosza chłopak pozwolił koniowi na ostatnią przejażdżkę, nim skierował go do stajni. Gdy kopyta konia po raz pierwszy zastukały głucho na kamiennym podjeździe, spojrzał w górę.

Oczy nawykłe do słońca mrugały przez chwilę, kiedy Flick – która zmuszona chwilowo udawać chłopca stajennego – szukała Carruthersa, aż jej wzrok spoczął na Demonie, na jego twarzy. Zatrzymała konia i wytrzeszczyła oczy. Przez krótką chwilę jeździec i właściciel konia patrzyli na siebie. Dziewczyna nerwowo zgadywała, czy ją rozpoznał, a potem, nie namyślając się, ściągnęła wodze, zawróciła konia i spojrzawszy z przerażeniem na Carruthersa, powiedziała: – Jeszcze się nie wybiegał, wezmę go na chwilę w teren. – Rzuciwszy te słowa, zawróciła Flynna i ruszyła, zostawiając po sobie jedynie kłęby kurzu.

– Co, do kroćset!? – Carruthers patrzył przed siebie, a kiedy koń zniknął mu z oczu, odwrócił się zdziwiony w stronę Demona. – Jeszcze nigdy nic podobnego nie zrobił.

Demon jedynie zaklął w odpowiedzi i już wchodził do stajni. Zatrzymał się przy pierwszym otwartym boksie, gdzie stajenny luzował popręg w siodle jednego z najcięższych koni. – Zostaw – rzucił Demon i odepchnął na bok przestraszonego chłopaka. Jednym ruchem zaciągnął popręg, wskoczył na siodło, wycofał konia z boksu, poprawiając długość strzemion.

– Spokojnie, wyślę za nim jednego z chłopaków – powiedział Carruthers, schodząc z drogi, gdy Demon wyjeżdżał ze stajni.

– Nie, zostaw to mnie. Zaraz dam nauczkę temu c h ł o p a k o w i.

Demon wątpił, by Carruthers zwrócił uwagę, na jakie słowo położył nacisk, odpowiadając mu w biegu. Nie miał zamiaru zatrzymywać się i wyjaśniać. Mruknął jedynie coś pod nosem i ruszył w pościg.

Gdy tylko wierzchowiec opuścił stajnię, Demon ścisnął go piętami. Koń w jednej chwili przeszedł z kłusa do cwału, a potem do galopu. Nim się rozpędził, Demon już zlokalizował swoją ofiarę. W sporej odległości znikała już w cieniu niewielkiego lasu. Jeszcze chwila i straciłby ją z oczu.

Zacisnąwszy szczęki, walczył jeszcze przez chwilę ze zbyt krótkimi strzemionami. Wiatr, który zostawiał za sobą, unosił w powietrze same przekleństwa. W końcu udało mu się wystarczająco podłużyć strzemiona i usiadł pewniej w siodle, a wtedy pościg rozpoczął się naprawdę.

Podskakująca na grzbiecie Flynna postać obejrzała się za siebie, a potem znów patrzyła w przód. Sekundę później Flynn pochylił łeb i zaczął biec szybciej.

Demon skręcił, starając się ruszyć skrótem i odciąć jeźdźcowi drogę, ale okazało się, że teren w tym miejscu jest nierówny. Zmuszony był zwolnić i objechać go dokoła. Spojrzawszy w górę, zauważył, że Flick gwałtownie puściła się w drugą stronę, zmieniając kierunek jazdy. Odległość między nimi, miast się zmniejszyć, zwiększyła się znacznie.

Z zaciśniętymi szczękami, zmrużonymi ze złości oczyma, Demon zapomniał już nawet o przeklinaniu i skupił się na jeździe. W ciągu dwóch minut zmienił pierwotny plan, w którym miał zamiar dogonić Flick i zażądać wyjaśnienia, na uproszczony, zakładający jedynie niespuszczanie tej przeklętej kobiety z oczu.

Jechała jak sam diabeł, lepiej niż on. To wydawało się niemożliwe, a jednak…

Demon był doskonałym jeźdźcem, najprawdopodobniej najlepszym ze swego pokolenia dżentelmenów. Potrafił jechać na wszystkim, co miało cztery nogi, grzywę i ogon. Potrafił jechać po każdym terenie. Ale Flick była dla niego prawdziwym wyzwaniem. Nie chodziło tu jedynie o fakt, że jego koń czuł już zmęczenie, ani o to, że był mniej rączy od konia, na którym ona jechała. Flynn również był zmęczony, miał za sobą trening. Flick mknęła jak wiatr, a Demon mógł jedynie starać się ją dogonić. Jechała tak, jakby stanowiła z koniem jedność. To był w stanie naprawdę docenić jedynie doświadczony jeździec.

Demon dostrzegał kunszt jej jazdy i podziwiał ją z odrobiną zazdrości, zdając sobie sprawę z tego, że i tak jej nie dogoni.

Tak. Teraz już nie miał wątpliwości, że to kobieta. Chłopak nie miałby tak wąskich ramion, tak drobnych barków, szyi jak łabędzica ani dłoni, które, choć okryte skórzanymi rękawicami, sprawiały wrażenie drobnych i delikatnie zbudowanych. Co się zaś tyczy jej twarzy, zauważył jedynie pod wełnianą czapką mały nos i drobną brodę, które pasowały raczej do twarzy Madonny niż mężczyzny.

Kobieta o imieniu Flick. Zamyślił się, próbując w pamięci odszukać jakieś wspomnienie, zbyt jednak ulotne, by nadać mu kształt. Nie udało mu się przypomnieć sobie nikogo o tym imieniu. Nie miał też wątpliwości, że nigdy nie nazywał tym imieniem kobiety. Była jeszcze dobre pół kilometra przed nim, z łatwością utrzymując dystans. Jechali prosto na zachód, w stronę mniej uczęszczanych wrzosowisk. Minęli wiele padoków, w których trenowano konie. Wiele głów odwróciło się w ich stronę, ze zdziwieniem obserwując niespodziewanych jeźdźców. Zauważył, że dziewczyna znów obejrzała się za siebie i po chwili pochyliła się w siodle. Z ponurą determinacją zmrużył oczy i ruszył jej śladem w stronę zachodzącego słońca.

Może i nie uda mu się jej dogonić, ale niech będzie przeklęty, jeśli straci ją z oczu.

Jego postanowienie stało się dla Flick zupełnie jasne. Rzuciła pod nosem kilka uwag na temat londyńskich dandysów, którzy odwiedzają swoje hodowle ogierów bez zapowiedzi i przeszkadzają ludziom w pracy, zbijając ich z tropu i wprawiając w nerwowe podniecenie. Rozdrażniona tą myślą, choć wcale nie wystraszona, zastanawiała się, co ma robić.

Niewiele miała możliwości. Ona sama mogła jechać tak jeszcze przez godzinę, ale Flynn nie mógł, a koń, na którym jechał Demon, zniósłby to pewnie jeszcze gorzej. Mimo paniki ściskającej jej żołądek, wiedziała, że nie ma sensu dłużej uciekać. Tak czy owak, teraz lub chwilę później będzie musiała stanąć twarzą w twarz z Demonem. Nie wiedziała, czy ją rozpoznał, ale w tej jednej chwili przed stajnią, kiedy jego błękitne oczy omiotły ją spojrzeniem, pomyślała z obawą, że ją przejrzał.

Właściwie to nawet przez chwilę miała wrażenie, że widzi ją zupełnie nagą pod ubraniem. Wywołało to w niej szczególnie niepokojące uczucie. A jeśli nawet nie zdawał sobie sprawy, że Flick jest kobietą, jej impulsywne zachowanie sprawiło, że konfrontacja stała się nieunikniona. Uciekła i nie potrafiłaby tego wyjaśnić, a już na pewno nie bez podawania mu wielu szczegółów dotyczących jej pochodzenia.

Chwytając oddech, spojrzała za siebie. Wciąż tam był. Uparcie podążał jej śladem. Odwróciła głowę i zorientowała się, gdzie jest. Jechała na zachód, potem na południe, krążyła między stajniami i padokami na terenach wyścigowych, a potem skierowała się dalej na otwarte łąki. Zerknęła na słońce. Zostały jeszcze jakieś dwie godziny do zmierzchu. Wszyscy dawno już zjechali do stajni i oporządzili konie przed nocą. Okolice Heath były już całkiem wyludnione. Postanowiła znaleźć miejsce odrobinę osłonięte i przygotować się na spotkanie, które, jak się zdawało, i tak było nieuniknione.

Szczerość była jedynym wyjściem z sytuacji. Wolała powiedzieć prawdę, zresztą kłamstwa i oszustwa nie były nigdy jej mocną stroną.

Kilkadziesiąt metrów przed sobą ujrzała żywopłot. Przypomniała sobie, co się za nim kryje. Flynn był już porządnie zmęczony. Pochyliła się i pogłaskała go po lśniącym karku, szepcząc pochwały, zachęty do dalszego wysiłku i pochlebstwa. Skierowała go w stronę żywopłotu. Flynn przeskoczył i gładko wylądował na ziemi. Flick, uginając nogi, opadła miękko na siodło i skręciła w lewo, w stronę długich cieni rzucanych przez niewielki zagajnik. Osłonięta z trzech stron, ściągnęła wodze i czekała.

Czekała.

Po pięciu minutach zaczęła się zastanawiać, czy Demon nie przegapił tej chwili, gdy znikała za żywopłotem, i nie pomylił drogi. Gdy po następnej minucie nie usłyszała głośnego dudnienia kopyt, zmarszczyła brwi i wyprostowała się w siodle. Już miała chwycić wodze i ruszyć na poszukiwanie mężczyzny, kiedy go zauważyła.

Nie przeskoczył żywopłotu. Zdrowy rozsądek przeważył silne pragnienie dogonienia jej. Demon jechał wzdłuż żywopłotu, szukając dziury. Teraz cwałował płynnie, szerokie ramiona i długie nogi miał rozluźnione, głowę uniesioną nieco w górę i z ponurą miną spoglądał na pola, szukając jej wzrokiem.

Flick zamarła. To było kuszące, bardzo kuszące, stać tak spokojnie i pozwolić mu przejechać obok, podziwiać go z daleka, jak to robiła od lat, napawać oczy jego widokiem, pozostając w bezpiecznym ukryciu. Gdyby nie wydała z siebie żadnego dźwięku, pewnie by jej nie zauważył. Nie musiałaby stanąć z nim twarzą w twarz… Niestety, to nie było wyjście z sytuacji. Wyprostowała się, opanowała rozszalałe nerwy, uniosła brodę i zawołała:

– Demonie!

Odwrócił gwałtownie głowę i szybko skierował konia w jej stronę. Wtedy ją zobaczył. Nawet z takiej odległości jego wzrok przeszywał ją na wylot. Rozejrzał się dokoła. Najwyraźniej zadowolony ruszył w jej kierunku.

Miał na sobie elegancki dzienny surdut w kolorze niebieskim, takim jak jego oczy. Długie uda odziane w wąskie spodnie z koźlej skóry przywierały do siodła. Koszula w kolorze kości słoniowej, taki sam krawat, wysokie, lśniące, skórzane buty dopełniały obrazu. Jego wygląd odpowiadał osobowości londyńskiego dandysa i bawidamka.

Flick nie spuszczała wzroku z jego twarzy i żałowała, że nie jest wyższa. Im bliżej podjeżdżał, tym mniejsza się przy nim czuła. Ogarnęło ją wrażenie, jakby stała się znów dzieckiem. Nie była już podlotkiem, ale znała go od tak dawna, że trudno było jej zachować przy nim pewność siebie. Czapka osłaniała jej twarz, szalik nos i brodę. Nie była w stanie sobie wyobrazić, kogo w niej dostrzeże – dziewczynkę z mysimi ogonkami czy młodą damę, która stanowczo stara się go unikać. Była po trosze jedną i drugą, ale teraz to nieistotne. Najważniejsze było jej zadanie, misja, w której Demon mógł jej pomóc, jeśli tylko będzie chciał. Ukryte pod szalikiem usta się zacisnęły. Podniosła głowę i spojrzała mu w twarz.

W głowie Demona zawrzało od wspomnień, gdy zbliżał się na swoim rumaku do cienia rzucanego przez niewielki zagajnik. Nazwała go Demonem, a tylko ktoś, kto znał go dobrze, mógł tak się doń zwrócić. Wspomnienia napływały falami i cofały się, przebłyski z dzieciństwa. Dziewczyna, która nie oblawszy się pąsem, nazwała go Demonem. Dziewczyna, która potrafiła jeździć konno, och, tak, na pewno zawsze dobrze jeździła, ale kiedy stała się mistrzem ujeżdżania? Wspominał dziewczynę, której kiedyś brakowało tego dobrego dosiadu wspomnianego przez Carruthersa, ale miała tę samą szczerą odwagę i niczego się nie bała.

Gdy zatrzymał konia tuż przy zadzie Flynna, zablokował jej wyjazd. To nie był żaden Flick, tylko Felicity.

Z przymrużonymi oczyma przyglądał jej się uważnie. Odsunął z jej twarzy szalik. Zrozumiał, że patrzy na anioła z obrazów Botticellego. Tonął w przepastnych, błękitnych oczach, jaśniejszych jeszcze niż jego własne. Jego wzrok przyciągnęły usta, doskonale ukształtowane, w odcieniu cudownie delikatnego różu, koloru, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie widział. Tonął. Pochłaniało go przepastne morze oczu, a on nawet się nie bronił.

Wziął głęboki oddech i cofnął się zaskoczony tym, jak głęboko pochłonęły go nowe odczucia. Uwolniwszy się od wpływu magicznej aury, która nagle ich otoczyła, skrzywił się groźnie.

– Co ty sobie, do diabła, wyobrażasz?Rozdział 3

Demon wstał przed świtem i pojechał do stadniny, żeby przyjrzeć się porannym ćwiczeniom koni oraz Flick i jej pośladkom. Czuł wyraźną odrazę do tak wczesnego wstawania, ale kiedy pomyślał o tym aniele odzianym w błękitny aksamit, galopującym w przebraniu chłopaka stajennego i o wszystkich nieszczęściach, jakie mogą z tego wyniknąć, od razu odechciało mu się spać.

Stał pośród rzadkiej mgły tuż obok Carruthersa i obserwował przebiegające konie. Ziemia drżała pod ich kopytami, powietrze drgało. Te wrażenia były miłe jego sercu. Podobne scenki stanowiły część jego życia, a teraz pojawiła się w nich Flick. Przemknęła nieopodal, ponaglając Flynna, zmuszając go do większego wysiłku, zostawiając inne konie daleko z tyłu. Demon wstrzymał oddech, gdy przejechała przez linię mety. Czuł dreszcz emocji, a w jego sercu wzbierało uczucie triumfu. Zadrżał na całym ciele, uniesienie owładnęło nim całkowicie. Odetchnął głęboko i zmusił się do odwrócenia wzroku w stronę innych jeźdźców, którzy popędzali konie do biegu.

Mgła lśniła na ramionach płaszcza, sprawiając, że jasne włosy Demona zdawały się teraz znacznie ciemniejsze. Zauważyła to, kiedy przy wolniejszej jeździe zerkała na niego. Patrzył w inną stronę, wiedziała to na pewno, bo inaczej nie zaryzykowałaby ukradkowego spojrzenia w jego kierunku. Jak dotąd nie spuszczał z niej wzroku od chwili, gdy pojawiła się w Heath na treningu. Szczęśliwie przeklinanie pod nosem jedynie dodawało autentyczności jej przebraniu, musiała jednak powstrzymać inne objawy zdenerwowania, żeby Flynn nie odczuł jej nagłego rozproszenia uwagi. Zawsze z trudem łapała oddech, gdy w pobliżu był Demon. Owszem, spodziewała się, że poczuje się niezręcznie, przebywając blisko tego mężczyzny ze względu na dawne, dziecinne zauroczenie, ale nie sądziła, że będzie aż tak źle, że tak silnie zareaguje na jego obecność i poczuje to dziwne mrowienie w brzuchu. Starała się odsunąć od siebie myśl, że jej obecne odczucia mają coś wspólnego z zapierającym dech w piersiach szokiem, jaki przeżyła, kiedy poprzedniego wieczoru uniósł ją do góry, żeby pomóc jej wsiąść na siodło. Nie chciała, żeby Flynn zaczął się źle zachowywać na oczach takiego jak Demon eksperta; mógłby potraktować to jako omen i kazać jej zrezygnować z obowiązków w swej stadninie.

Jazda na torze wyścigowym była znacznie bardziej wymagającym zadaniem niż trening pod okiem Carruthersa na wybiegu, więc dziewczyna stawała się coraz bardziej nerwowa. Zastanawiała się, czy Demon robi to naumyślnie, czy chce ją zbić z tropu, żeby popełniła jakiś niedorzeczny błąd i dała mu pretekst do odesłania jej do domu.

Na szczęście wiele lat konnej jazdy nauczyło ją skwapliwie ukrywać uczucia i dzięki temu razem z Flynnem dzielnie się spisali. Zawróciła wielkiego gniadosza i ruszyła w stronę stajni.

Demon skinął głową zadowolony, kiedy podjechała. Zatrzymał ją przed stajnią, a Flick wysunęła stopy ze strzemion i zsunęła się z siodła po drugiej stronie. Podbiegł pomocnik, schwycił wodze i nim zdążyła cokolwiek zrobić, zaprowadził Flynna do jego boksu, zostawiając ją samą z Carruthersem i Demonem.

– Dobra robota – rzekł Demon, utkwiwszy w niej błękitne oczy, i uprzejmie skłonił głowę. – Zobaczymy się po południu. Nie spóźnij się.

Flick ugryzła się w język. Zawsze do tej pory sama zajmowała się rozsiodłaniem i czyszczeniem Flynna. Jednak jej przebranie wymagało posłusznego zachowania, skinęła więc skwapliwie głową.

– Będę punktualnie – burknęła i odwróciwszy się na pięcie, ruszyła w stronę boksu obok drzwi, gdzie drzemał stary kuc. Wsiadła na niego i wyjechała, nie oglądając się za siebie. Zwalczyła pokusę, by zerknąć raz jeszcze na Demona. Usłyszała, jak pyta o coś Carruthersa, ale wciąż czuła na sobie jego wzrok.

* * *

Przekonawszy się, że Flick bezpiecznie odjechała do domu, Demon udał się do kawiarni przy ulicy High w Newmarket, ulubionego miejsca spotkań Klubu Dżokejów. Zatrzymano go już w progu. Witał się ze wszystkimi z prawa i z lewa, po czym podszedł do kontuaru i zamówił pożywne śniadanie. Po chwili wrócił do siedzącej przy długim stole grupy mężczyzn, głównie właścicieli koni.

– Zastanawiamy się, co przyniesie nam ten sezon – zwrócił się do Demona Patrick McGonnachie, zarządca stadniny księcia Beauforda. – Oczywiście mamy pięć razy więcej potencjalnych zwycięzców niż będzie wyścigów.

– Wygląda na to, że czekają nas niespodzianki – mruknął Demon. – Generał będzie miał pełne ręce roboty.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: