Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pamięć zapisana w listach - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
12 października 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Pamięć zapisana w listach - ebook

W 1969 roku malarka Emma Reyes wysłała do jednego ze swoich przyjaciół, historyka Germana Arciniegasa, pierwszy z dwudziestu trzech listów, w których opowiada mu o swoim trudnym dzieciństwie. Przyjaciel jest tak głęboko wzruszony bolesnymi wspomnieniami artystki, że postanawia dać listy do przeczytania Gabrielowi Garcii Márquezowi. Zachwycony Márquez zachęca Emmę do dalszego pisania. Korespondencja trwa aż do 1997 roku.

Reyes z niespotykaną szczerością opisuje swoje sieroce dzieciństwo na tle burzliwej historii Kolumbii. Pisze bez użalania się nad sobą, z przenikliwością osoby dorosłej i zarazem z dziecięcą wrażliwością. To idealna pozycja dla wszystkich osób zafascynowanych Ameryką Południową.

Od kiedy pierwsze wydanie Pamięci zapisanej w listach ukazało się w Kolumbii w 2012 r. i zostało wybrane książką roku, nie przestaje wzruszać czytelników na całym świecie.

Poruszyła serca czytelników swą świeżością, umiejętnością odtwarzania minionego świata bez popadania w łatwy kostumbryzm, a także rozwagą, z jaką używa słów. Jednak najważniejsze jest to, że stronice jej tekstu przepojone są głęboko ludzkim i poetyckim tonem.

Piedad Bonet

Czytelnikowi zapada głęboko w duszę to, czego nie dowiaduje się wprost od autorki: ciemne strony Kościoła i bezlitosne zachowanie klas wyższych.

Marianne Ponsford, El Espectador

Historia godna pióra Dickensa. W 2012 roku Pamięć zapisana w listach Emmy Reyes została wybrana książką roku w Kolumbii. Ta książka zasługuje na to, by zostać wpisana w kanon literatury klasycznej.

Dario Jaramillo

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8015-255-7
Rozmiar pliku: 2,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Lwica Jasna, Lwica Ciemna

W pierwszych minutach koreańskiego filmu Oldboy w reżyserii Chan-wook Parka jego bohater, Oh Dae-su, zostaje porwany nie wiadomo przez kogo, a następnie budzi się w pokoju, skąd nie ma wyjścia, bez okien, gdzie jest tylko toaleta, prycza, obrazek z napisem: „Śmiej się, a cały świat będzie się śmiał razem z tobą; płacz, a będziesz płakał w samotności”, oraz telewizor, z którego dowiaduje się, że jego żona została zamordowana. Oh Dae-su nie ma pojęcia, jak się tu znalazł i dlaczego ani jak długo pozostanie uwięziony. Widzowie też tego nie wiedzą. Mijają godziny, dni, miesiące tej klaustrofobicznej agonii. Wynaturzenie, jakim jest porwanie, zamienione w inne wynaturzenie: udrękę bez końca. Po piętnastu latach, nadal nie wiedząc, dlaczego został uprowadzony, Oh Dae-su opuszcza pokój. Przeistoczył się w tym czasie w maszynę do zabijania, napędzaną gniewem i nienawiścią.

Podobnie jak Oh Dae-su, który staje przed widzem jako cierpiąca istota ludzka – przy czym nie ma żadnego wyjaśnienia, dlaczego jest tak dręczony, co powiększa jego cierpienie – również Kolumbijka Emma Reyes staje przed czytelnikiem Pamięci zapisanej w listach jako udręczone małe dziecko, zamknięte w pokoju gdzieś na przedmieściach Bogoty. Każdego dnia rano tajemnicza kobieta o imieniu María zmusza ją do wyniesienia kubła pełnego nieczystości, po czym ponownie zamyka drzwi na klucz, więżąc ją w pokoju na resztę dnia. Emma mieszka ze starszą siostrą Heleną i chłopcem o imieniu Eduardo, przezywanym Weszką. Wszyscy troje są zawsze brudni, głodni i spędzają czas w izdebce bez okien, bez wody, bez światła, skąd mogą wychodzić jedynie przy nielicznych okazjach. Emma Reyes nigdy nie wyjaśnia nam, kim była pani María i dlaczego traktowała dzieci w tak brutalny sposób. Kim był ojciec Emmy? Kim była jej matka? Dlaczego dziewczynka została zmuszona do prowadzenia tak strasznego życia? Nie ma odpowiedzi na te pytania. Ani na te, ani na wiele innych. Jak gdyby była profesjonalną pisarką, Emma Reyes wydaje się wiedzieć, że tajemnica podsyca grozę. Potworność, która wzięła się nie wiadomo skąd i nie wiadomo jak, a zatem wybiórcza i niewytłumaczalna, może ciągnąć się bez końca. Ale w przeciwieństwie do Oh Dae-su, gdy Emma opuszcza swoje więzienie, nie jest przepełniona nienawiścią, lecz ciekawością świata. Podróżuje po Ameryce Łacińskiej, wychodzi za mąż za rzeźbiarza, zdobywa stypendium na pobyt w Paryżu, studiuje w akademii malarskiej André Lothe, osiedla się w Europie, zyskuje sławę jako słynna malarka, pomaga licznym kolumbijskim artystom, którzy lądują na Starym Kontynencie, wychodzi za mąż za lekarza i w 2003 roku, w wieku osiemdziesięciu czterech lat, umiera w Bordeaux. A w międzyczasie pisze do swojego rodaka i przyjaciela Germána Arciniegasa, felietonisty, polityka i historyka, dwadzieścia trzy listy składające się na tę książkę, której pierwsze wydanie ukazało się nakładem kolumbijskiego wydawnictwa Laguna Libros w roku 2012. Książkę mającą w swoim kraju wiele wydań i wychwalaną przez krytyków literackich pod niebiosa, co skłania nas do stwierdzenia, iż zdanie, które widniało w pokoju Oh Dae-su: „Śmiej się, a cały świat będzie się śmiał razem z tobą; płacz, a będziesz płakał w samotności”, jest prawdziwe, bo choć Pamięć zapisana w listach opowiada o nieszczęściu, została napisana w sposób jak najdalszy od atmosfery żałości i narzekań, za to przez kogoś o wielkim poczuciu humoru. Lub też, ujmując to inaczej, przez kogoś, kto zdołał przefiltrować tragizm życia przez odpowiedni filtr, filtr literatury, aby obdzielić czytelnika radością czytania dobrej prozy. Bądź coś podobnego.

Emma Reyes urodziła się w 1919 roku i chociaż listy zaczęła pisać dopiero w roku 1969 (a zakończyła w 1997) – historia, która jest w nich opowiedziana, obejmuje lata dwudzieste i lata trzydzieste XX wieku. Emma poznała Germána Arciniegasa w Paryżu, w 1974 roku, podczas jakiejś gali UNESCO i od tamtej pory stali się wielkimi przyjaciółmi. Namówił ją, aby opisała w listach swoje dzieciństwo, o którym tak niechętnie mówiła (i co, na szczęście, łatwiej przyszło jej wyrazić piórem). Emma Reyes zaczyna od pobytu w tamtej izdebce w stolicy Kolumbii, gdy miała niespełna pięć lat, następnie opisuje przeprowadzkę do Guateque, potem do Fusagasugá, po czym następuje relacja z życia w klasztorze, do którego trafiła wraz z siostrą po tym, gdy pani María ostatecznie je porzuciła – i gdzie spędziły całe lata poddawane nabożnym udrękom – kończąc zapierającym dech rozwiązaniem (kojarzącym się z filmem Midnight Express, gdzie niespodziewana okazja umożliwia bohaterowi ucieczkę), kiedy uzyskuje klucze od miejsca swego uwięzienia i wychodzi z niego głównymi drzwiami. Przez te wszystkie lata Emma i jej siostra były wyzyskiwane, bite, poniżane, obelżywie traktowane przez większość dorosłych osób napotkanych na swej drodze. A zatem jest to historia nieszczęścia. Niemniej nieszczęścia opowiedzianego z wdziękiem tak wielkim, że zacierającym przykre wrażenie.

W książce pojawiają się dzieci jak z powieści Dickensa, poddawane wszelkiego typu udręczeniom, fizycznym i psychicznym. Dzieci nieznające znaczenia słów „tata” i „mama” („ chłopczyk siadał koło mnie i bawił się bączkiem. innego dnia spytał mnie, czy mam tatusia i mamusię, a ja spytałam, co to znaczy, a wtedy on odrzekł, że też tego nie wie”); dzieci traktowane z okrucieństwem jak z bajek braci Grimm (María rodzi dziecko, którym się nie zajmuje i które porzuca wkrótce potem pod cudzymi drzwiami, na oczach zrozpaczonej Emmy); dzieci, które nie dostają jeść, które nie potrafią się bawić (lub bawią się w sposób przyprawiający o dreszcze: włażą do glinianego pieca i pozostają tam przez całe godziny w oczekiwaniu, aż kura zniesie jajko); dzieci, których dzieciństwo jest koszmarem. A jednak Emma Reyes opisuje to wszystko w sposób wolny od jakiegokolwiek użalania się nad sobą, bez oskarżania kogokolwiek, bez samobiczowania się. Sekret jej pisarstwa polega – na co zwrócił uwagę kolumbijski wydawca i dziennikarz Camilo Jiménez, recenzując książkę Pamięć zapisana w listach na swoim blogu elojenelapaja – między innymi na tym, że: „Jej największą zaletą jest precyzja i szczegółowość, a zwłaszcza punkt widzenia: autorka pisze, będąc osobą dorosłą, ale z kart książki przemawia dziewczynka. Zawsze spogląda z dołu, podnosząc oczy, nigdy nie uzupełnia uczuć, o których pisze, wiedzą posiadaną w momencie pisania, zawsze postrzega wydarzenia jak w chwili, kiedy zachodziły”. I tak na przykład, gdy przytacza historie biblijne opowiadane przez zakonnice, Emma Reyes robi to na sposób dziewczynki słyszącej je po raz pierwszy, a nie dorosłej kobiety znającej je już od dawna: „Jednego dnia opowiedziała nam historię pewnego chłopczyka, który miał na imię Dzieciątko Jezus, a mama tego Dzieciątka także miała na imię María, byli bardzo biedni i też podróżowali na ośle, jak my same, kiedy udawałyśmy się do Guateque. Ale to Dzieciątko Jezus miało trzech tatusiów, jeden mieszkał z jego mamą, ten się nazywał Józef i był stolarzem; drugi tatuś był staruszkiem z brodą i żył w Niebie pomiędzy chmurami i ten tatuś był bardzo bogaty. Zakonnica powiedziała nam, że jest on właścicielem całego świata, wszystkich ptaszków, wszystkich drzew, wszystkich rzek, wszystkich kwiatów, gór, gwiazd; wszystko to należało do niego. Trzeci tatuś nazywał się Duch Święty i nie był człowiekiem, ale gołębiem, który ciągle latał. Jednak ponieważ mama żyła tylko z tym biednym tatusiem, nie mieli nawet domu, gdzie mogliby mieszkać, i kiedy Dzieciątko Jezus miało się urodzić, musiało pójść się urodzić do domu osła i krowy. Ale ten stary tatuś, bogaty, ten mieszkający w Niebie, wysłał gwiazdę do swoich przyjaciół, którzy także byli bardzo bogaci i którzy nazywali się Reyes¹, jak my same, ci panowie przyszli odwiedzić Dzieciątko Jezus do domu krowy i osła i przynieśli mu tyle prezentów, złota i klejnotów, że już nie było dalej biedne, tylko stało się bogate. Poprosiłam ją, żeby nas zabrała tam, gdzie jest ten chłopczyk, ale odpowiedziała, że Dzieciątka Jezus już nie ma na ziemi, że poszło mieszkać ze swoim bogatym tatusiem żyjącym w chmurach, ale jeśli będziemy grzeczne i posłuszne, to zobaczymy je w Niebie”.

Emma Reyes budzi w czytelniku żywe uczucia: przejęcia (gdy opowiada, jak dziecko Maríi leży w swoich odchodach, blade, niemal przezroczyste, bo nigdy nie wynosi się go na dwór), rozbawienia (gdy relacjonuje, jak gubi się w miasteczku, gdzie panienka María prowadzi ajencję fabryki czekolady i miejscowy ksiądz pyta: „A kto jest twoja mama?”, ona zaś odpowiada: „Ajencja czekolady”), przerażenia („Za całą odpowiedź poczułyśmy uszczypnięcia w nogi tak bolesne, że się popłakałyśmy. Jeszcze nigdy nie widziałam jej tak wściekłej, chwyciła nas, jedną i drugą, za ręce i rzuciła na podłogę, zdjęła pantofel i zaczęła walić nas po głowach, po twarzach, gdzie popadło. Kiedy zmęczyło ją bicie pantoflem, złapała nas za warkocze i zaczęła uderzać naszymi głowami o ścianę, krew tryskała i ściekała nam na ręce i nogi”), ironii („Ten przystojny ksiądz był z kraju, który się nazywa Hiszpania, i to właśnie ci panowie z Hiszpanii przywieźli nam Boga, Maríę i wszystkich świętych, których mieliśmy w kaplicy”), a kończy każdy z listów wspaniałą puentą, podawaną z iście królewską niedbałością, jakby w końcu postanawiała zrzucić z ramion, z pogardliwą elegancją, coś, co jej sprawia niewygodę („Ponownie usłyszałyśmy brzęk kluczy i łańcuchów. Gdy brama się otworzyła, do wnętrza wpadł promień słońca i na podłodze pojawiły się cienie odchodzących zakonnic. Brama zamknęła się za nimi, a nas odgrodziła od świata na niemal piętnaście lat”). Skąd wziął się u niej ten talent literacki, u niej, która nauczyła się czytać i pisać jako nastolatka i która nigdy nie była zbytnio zainteresowana lekturą? Być może z tego samego źródła, skąd wytrysnął jej talent malarski, a przecież – biorąc pod uwagę, że miała takie, a nie inne dzieciństwo – można byłoby się raczej spodziewać, że zejdzie na złą drogę, czy wręcz wybierze manowce przestępstwa.

W jednym z pierwszych listów do Arciniegasa Emma Reyes wspomina, że nędzna izdebka, w której mieszkała w Bogocie, znajdowała się w pobliżu browaru warzącego piwa o nazwach Lwica Jasna i Lwica Ciemna. Wydają się one znakomicie określać autorkę Pamięci zapisanej w listach.

Leila GuerrieroPamięć zapisana w listach

LIST PIERWSZY

Drogi Germánie!

Dzisiaj w południe generał de Gaulle opuścił Pałac Elizejski, zabierając ze sobą jako jedyny bagaż jedenaście milionów dziewięćset czterdzieści trzy tysiące dwieście trzydzieści trzy głosy na NIE, którymi odrzuciło go jedenaście milionów dziewięćset czterdzieści trzy tysiące dwustu trzydziestu i trzech Francuzów.

Wstrząs emocjonalny wywołany tą wiadomością przywiódł mi na pamięć, co dziwne, najdawniejsze wspomnienie, jakie zachowałam z dzieciństwa.

Dom, w którym mieszkaliśmy, składał się z jednej jedynej izby, niewielkiej i pozbawionej okien, której drzwi wychodziły prosto na ulicę. Stał przy ulicy Carrera Séptima, w biednej dzielnicy San Cristóbal w Bogocie. Przed domem przejeżdżał tramwaj i zatrzymywał się kilkanaście metrów dalej, koło browaru, gdzie warzono piwo o nazwach Lwica Jasna i Lwica Ciemna. W izbie mieszkałam z moją siostrą Heleną, z chłopcem, którego imienia nie znałam, bo wszyscy wołali na niego Weszka, oraz z kobietą, którą zapamiętałam tylko jako ogromny płaszcz czarnych włosów pokrywający ją od głowy do stóp. Kiedy je rozpuszczała, krzyczałam ze strachu i chowałam się pod jedyne łóżko.

Nasze życie toczyło się na ulicy. Codziennie rano musiałam chodzić do szamba znajdującego się na tyłach browaru, żeby opróżnić naczynie, którego wszyscy używaliśmy w nocy: był to ogromny kubeł polewany na biało, ale emalii zostało już bardzo niewiele. Nie było dnia, aby kubeł nie był napełniony po brzegi i odór, jaki się z niego wydobywał, był tak odrażający, że wiele razy zdarzyło mi się do niego zwymiotować. W naszej izbie nie było ani światła elektrycznego, ani toalety, jako wychodek służył nam ten kubeł, do niego załatwialiśmy małe i duże potrzeby, płynne i stałe. Wędrówka z domu do szamba z tym przelewającym się naczyniem była najgorszym momentem dnia. Musiałam stąpać ostrożnie, niemal nie oddychając, ze wzrokiem wbitym w odchody, śledząc ich poruszenia, przejęta zgrozą, że nie uda mi się ich donieść, że je rozleję, za co byłam okrutnie karana; ściskałam więc kubeł przed sobą oburącz, jak gdybym niosła coś niezwykle cennego. Był on przy tym ogromnie ciężki, zbyt ciężki na moje wątłe siły. Moja siostra, jako starsza, chodziła do pompy, skąd musiała przynosić tyle wody, żeby starczyło na cały dzień, natomiast Weszka chodził po węgiel i wynosił popiół, tak więc nigdy nie mogli mi pomóc w taszczeniu kubła, gdyż każde z nich szło w inną stronę. Gdy już udało mi się opróżnić go do dołu, nadchodziła najszczęśliwsza chwila dnia. Wszystkie dzieciaki z dzielnicy spędzały całe dnie na ulicy, bawiły się, krzyczały, turlały z wielkiej kupy gliny, wyzywały się, kłóciły, tarzały w błotnistych kałużach i grzebały w śmieciach w poszukiwaniu tego, co nazywaliśmy skarbami: puszek po konserwach, z których robiliśmy instrumenty muzyczne, starych butów, kawałków drutu, gumy, patyków, podartych łachów; wszystko wydawało nam się ciekawe; wysypisko to był nasz plac zabaw. Rzadko w tym uczestniczyłam, bo byłam najmłodsza ze wszystkich i większe dzieci nie chciały dopuścić mnie do zabawy, moim jedynym przyjacielem był Kulas, choć on także był sporo starszy. Kulas nie miał jednej stopy, uciął mu ją tramwaj pewnego dnia, gdy zabawiał się w umieszczanie kapsli od piwa Lwica na szynach, licząc na to, że przejeżdżający tramwaj rozpłaszczy je tak, żeby przypominały monety. On także, jak my wszyscy, chodził boso, a opierając się na kiju i jedynej stopie, umiał wprost nadzwyczajnie skakać, nikt też nie był w stanie go dogonić, gdy puszczał się biegiem.

Kulas czekał na mnie koło wysypiska, kiedy opróżniałam kubeł i czyściłam go z grubsza trawą lub starymi papierami, po czym starannie go ukrywałam, zawsze w tym samym miejscu, za pniem eukaliptusa. Pewnego dnia Kulas nie chciał się bawić, bo bolał go brzuch, i usiedliśmy u stóp kupy gliny, patrząc, jak inni się ślizgają. Glina była mokra i zaczęłam lepić z niej kukiełkę. Kulas jak zawsze miał na sobie te same, jedyne spodnie, jakie posiadał, ze trzy razy na niego za duże, przewiązane w pasie sznurkiem. W kieszeniach spodni chował cały dobytek: kamienie, bączki, sznurki, szklane kulki i złamany nóż bez rączki. Kiedy skończyłam lepić lalkę z gliny, wziął ją do ręki, wyciągnął swój ułamek noża i czubkiem zrobił jej dwie małe dziurki w głowie, które były oczami, a potem jedną większą, na usta. A kiedy skończył, powiedział:

– Ta kukiełka jest za mała, zróbmy większą.

I zrobiliśmy większą kukłę, oblepiając gliną tę pierwszą, niewielką.

Następnego dnia wróciliśmy w to samo miejsce, a figurka leżała tam, gdzie ją zostawiliśmy, i Kulas powiedział:

– Zróbmy jeszcze większą kukłę. – I przyszły też inne dzieci i powiedziały: – Zróbmy ją jeszcze większą.

Ktoś znalazł starą deskę, bardzo, bardzo dużą, i postanowiliśmy powiększać kukłę, aż stanie się tak samo duża, żebyśmy mogli na desce ją przenosić i robić procesje. Przez wiele dni dodawaliśmy i dodawaliśmy więcej gliny, aż kukła stała się długa i szeroka jak deska. Wówczas postanowiliśmy nadać jej imię i nazwaliśmy ją Generałem Dębowym. Nie wiem ani jak, ani dlaczego wybraliśmy to imię, ale tak czy owak Generał Dębowy stał się naszym Bogiem; ozdabialiśmy go wszystkim, co udało nam się wyszukać na wysypisku, i wkrótce skończyły się gonitwy, przepychanki, skoki, a nasze zabawy zaczęły się obracać jedynie wokół Generała Dębowego i w sposób naturalny Generał Dębowy wkrótce stał się główną postacią naszych wyobrażeń. Całymi dniami i tygodniami żyliśmy zgromadzeni wokół jego deski, niekiedy udawaliśmy, że jest dobry, innymi razy, że zły, a przez większość czasu był postacią magiczną, wyposażoną w wielką moc. I tak mijał dzień po dniu, przerywane niedzielami, będącymi dla mnie najgorszymi dniami tygodnia. W niedzielę bowiem zawsze, począwszy od południa aż do nocy, zostawiano mnie samą, zamkniętą na klucz w naszej jedynej izbie, gdzie nie było żadnego światła oprócz tego, które przenikało przez szpary w ścianach i dziurkę od klucza, więc spędzałam całe godziny z okiem przylepionym do tej dziurki, żeby widzieć, co dzieje się na ulicy, i było to dla mnie pewnym pocieszeniem w moim strachu. Zawsze gdy kobieta z długimi włosami z Heleną i Weszką wracali do domu, znajdowali mnie uśpioną na progu, wyczerpaną długim patrzeniem przez szpary i zmęczoną marzeniami o Generale Dębowym.

Generał Dębowy zainspirował nas do tysiąca i jednej zabawy, lecz czas mijał, a z jego biegiem stopniowo przestawał być naszym bohaterem, nasze maleńkie dziecięce wyobraźnie nie znajdowały już podniet w jego obecności, ilość chętnych do zabawy z nim malała zaś z dnia na dzień. Generał Dębowy zaczął spędzać długie godziny w samotności i nikt już nie odnawiał pokrywających go dekoracji. Aż pewnego dnia Kulas, najwierniejszy stronnik Generała, wdrapał się na starą skrzynkę, trzy razy stuknął w ziemię zaimprowizowaną laską i przenikliwym, drżącym ze wzruszenia głosem krzyknął:

– Umarł! Generał Dębowy nie żyje!

W miejscach takich jak to człowiek od urodzenia wie, co oznaczają głód, chłód i śmierć. Z pochylonymi głowami i oczyma pełnymi łez powoli otoczyliśmy kręgiem Generała Dębowego.

– Na kolana! – krzyknął Kulas.

Padliśmy na kolana, łzy dusiły nas w gardle, nikt nie odważył się wyrzec ani słowa. Syn węglarza, starszy już chłopak, który zawsze siadywał na kamieniu, czytając prasę wyciągniętą ze śmietnika, z gazetą w ręku podszedł do naszej grupki i orzekł:

– Wy zafajdańcy, jeśli umarł wam Generał, musicie go pochować. – I odszedł.

Powstaliśmy na nogi. Postanowiliśmy unieść deskę z Generałem i pójść pochować go na wysypisku, ale wszystkie nasze wysiłki okazały się bezskuteczne – nie zdołaliśmy nawet poruszyć ciężaru. Doszliśmy więc do wniosku, że pochowamy go w kawałkach: podzieliliśmy każdą nogę na trzy części i podobnie zrobiliśmy z rękami. Kulas powiedział, że głowę trzeba pochować w całości. Ktoś przyniósł stare wiadro i wsadziliśmy do niego głowę; niosło ją czterech największych chłopców, od tego zaczęliśmy. Reszta nas szła z tyłu, płacząc jak sieroty. Tę samą ceremonię powtórzyliśmy z każdym kawałkiem nóg i rąk, aż został sam tułów, podzieliliśmy go więc na wiele kawałeczków i zaczęliśmy robić z nich gliniane pecyny, a kiedy już nawet z tułowia Generała Dębowego nic nie pozostało, postanowiliśmy bawić się w wojnę i obrzucać pecynami gliny.

Emma Reyes

Paryż, 28 kwietnia 1969 r.LIST DRUGI

Drogi Germánie!

Mimo że Twój list był pod tym względem bardzo powściągliwy, zdaję sobie sprawę, iż umierasz z ciekawości, aby się dowiedzieć, kim była kobieta o długich włosach. Wszelako moje wspomnienia są dość zamazane i jeśli z biegiem lat udało mi się uzyskać ich pewną jasność, to dzięki pomocy mojej siostry, która – jako starsza o dwa lata – pamięta nieco więcej.

Kobieta o długich włosach miała na imię María. Była młoda, wysoka i szczupła, nigdy nie mówiła z nami o swojej rodzinie ani życiu, nasze stosunki z nią ograniczały się do wypełniania bez szemrania jej nakazów, bez zadawania pytań. Miała ostry charakter i trzymała nas twardą ręką.

Jedyną osobą, która nas odwiedzała, była pani Secundina, która miała sklep w Santa Bárbara, jej jedyna przyjaciółka, o wiele starsza od niej samej. Gdy tylko pojawiała się Secundina, wysyłano nas na ulicę, gdzie mieliśmy się bawić i skąd mieliśmy nie wracać, dopóki nas nie zawołają. Nigdy nie dowiedzieliśmy się, o czym ze sobą rozmawiały. To było wkrótce po tym, jak pochowaliśmy Generała Dębowego, bo ja ciągle chodziłam w tej samej sukience ubabranej błotem; nigdy nie zdejmowaliśmy ubrań, kładąc się spać, tylko pani María ściągała swoją sięgającą ziemi czarną spódnicę i rozpuszczała włosy. Pewnego ranka obudziła nas bardzo wcześnie, przed świtem – nadal było ciemno jak w nocy – i wysłała całą naszą trójkę, żebyśmy opróżnili kubeł, a wracając, nabrali wody do niego oraz do dzbana i przynieśli do domu. Kiedy wróciliśmy, zapaliła kuchenkę naftową i postawiła na niej wielki gar z wodą. W czasie gdy woda się podgrzewała, zmieniła pościel na łóżku i wyczyściła te kilka mebli, które mieliśmy.

– Rozbierajcie się, będę was kąpać.

Nigdy przedtem nie myła nas wszystkich naraz. Cała nasza trójka stanęła nago wokół miednicy, a ona bardzo szybko namydliła każde z nas po kolei i potem jedno po drugim opłukała, posługując się miseczką zrobioną z tykwy. Polepa izby rozmiękła od wody i była pełna mydlin, zanim więc mogliśmy się ubrać, kazała nam ją osuszyć. Potem włożyła nam niedzielne ubrania, po czym kazała usiąść rządkiem na brzegu łóżka i nie ruszać się stamtąd, a sama w tym czasie także ubrała się odświętnie. Starannie się uczesała, polecając Helenie, żeby trzymała jej lusterko, a Weszce, żeby trzymał zapaloną świeczkę, i wściekała się, gdy tylko któreś z nich się poruszyło. Kiedy skończyła, wysłała Weszkę do fabryki, żeby sprawdził godzinę. Tego dnia nie dała nam śniadania, zachowywała się nerwowo, krążyła po izbie jak dzikie zwierzę w klatce. Było już jasno, ale nie otworzyła drzwi, jak to miała w zwyczaju, i nadal siedzieliśmy przy świeczce.

Nagle usłyszeliśmy, że ktoś cicho zapukał trzy razy do drzwi, wtedy przeżegnała się i skoczyła je otworzyć. W progu stanął jakiś pan, bardzo wysoki i chudy, który nie był ubrany tak jak ubierano się w naszej dzielnicy, lecz wyglądał podobnie do panów widywanych na obrazkach w gazetach, które znajdowaliśmy na wysypisku. Miał płaszcz, kapelusz i parasol, wszystko w ciemnym kolorze, być może czarne. Przejechał dłonią po oczach, jakby przyzwyczajając wzrok do światła świecy, wślizgnął się do środka i przywitał się z panią Maríą, całując ją w policzek, a my, cała nasza trójka, parsknęliśmy śmiechem. Nigdy przedtem żaden mężczyzna nie wszedł do naszej izby.

Pani María ponownie zamknęła drzwi na klucz, ujęła świecę osadzoną w butelce i zbliżyła się do łóżka, gdzie siedzieliśmy rządkiem jak sparaliżowani, a pan z bardzo poważną miną podszedł za nią, wtedy ona zbliżyła świeczkę do twarzy Weszki i powiedziała:

– To Eduardo, ten jest twój.

Mężczyzna poklepał go po policzku.

Potem pokazała mężczyźnie Helenę, a na koniec mnie. Nikt nic nie mówił, panowała głęboka cisza. Pan rozpiął płaszcz i marynarkę, po czym czubkami palców wydobył kilka monet z kieszonki kamizelki, dał trzy Eduardowi i po jednej każdej z nas.

– Podziękujcie – powiedziała pani María. – A teraz idźcie się bawić na dwór, ale pozostańcie blisko drzwi i jak zobaczycie, że idzie sąsiadka, powiedzcie jej, że śpię.

Wyszliśmy i usłyszeliśmy, że zamyka od wewnątrz drzwi na klucz. Pan pozostał w środku bardzo długo. Wreszcie drzwi się otworzyły, pani María wysunęła przez nie głowę, upewniła się, że nikt nie patrzy, cofnęła się i rzuciła przez ramię:

– Już…

Pan wyszedł, prześlizgując się tym samym sposobem, jak wszedł, przeszedł obok nas, nie patrząc, jakby nas nigdy w życiu nie widział. Patrzyliśmy, jak oddala się wielkimi susami, niemal ocierając się o ściany, jakby się obawiał, że ktoś go zobaczy.

Kiedy weszliśmy do izby, zastaliśmy panią Maríę we łzach, zaczęła wyciągać rzeczy z szafy i oddzielać te, które należały do Eduarda. Wyciągnęła też tekturowe pudełko spod łóżka i starannie spakowała wszystko, co odłożyła na bok.

– Helena i Emma, załóżcie stare ubrania. Eduardo nie, ty idziesz ze mną.

Ponieważ cały czas płakała, także i my troje zaczęliśmy płakać; kiedy Helena pomagała mi się rozebrać, zobaczyłyśmy na stole kupkę banknotów i poczułam strach, przeczuwałam, że coś się wydarzy; my mieliśmy jedynie monety, w tym domu nikt nigdy nie widział papierowych pieniędzy. Pani María, nie odzywając się słowem, wyjęła pudełko z mantylką i owinęła ją ściśle wokół głowy: wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że jest podobna do Maryi Panny z kościoła.

– Nie ruszajcie się stąd, idę do sąsiadki.

Wróciła z sąsiadką – była to matka Kulasa. Pokazała jej, gdzie są naczynia i świece. Wzięła pod pachę karton z rzeczami Weszki, stanęła przed nami i powiedziała, że odchodzi na kilka dni, ale sąsiadka będzie przychodzić nam gotować i przynosić jedzenie, lecz nie ma nikogo, kto mógłby się nami zajmować, więc zostawi nas zamknięte na klucz.

– Bądźcie grzeczne – powtórzyła dwa razy, pchnęła Weszkę w stronę drzwi, nałożyła mu na głowę marynarski beret i kazała wyjść. Weszka patrzył na nas szeroko otwartymi oczami, z których lały się łzy.

Wiele, wiele dni spędziłyśmy zamknięte w izbie, aż straciłyśmy poczucie czasu i nie wiedziałyśmy, czy jest dzień, czy noc; zapełniłyśmy cały kubeł odchodami i zaczęłyśmy w tym celu używać miednicy. Sąsiadka przychodziła raz na dzień i zostawiała nam wielki garnek z mazamorrą²:

– Nie zjadajcie wszystkiego na raz, bo wrócę dopiero jutro, i zgaście świecę, jak tylko skończycie jeść – mówiła na odchodne.

Płakałyśmy i krzyczałyśmy tak rozpaczliwie, że sąsiedzi podchodzili pod drzwi, żeby nas pocieszać; całymi godzinami wpatrywałyśmy się w szpary i w dziurkę od klucza, żeby sprawdzić, czy pani María już idzie. Na koniec nadszedł ten dzień. Leżałyśmy uśpione na ziemi tuż przy drzwiach i był to pierwszy raz w życiu, kiedy obie rzuciłyśmy się jej na szyję, ściskając ją i całując ze szczęścia. Ona zaczęła płakać, łagodnie odsunęła nasze ręce ze swojej szyi i trzymając je nadal w dłoniach, powiedziała:

– Weszka już nie wróci. Jego tato, ten pan, który tu był, jest wielkim politykiem, może zostanie nawet prezydentem republiki… I dlatego nie chciał, żeby jego syn został ze mną, powiedział, że się o niego obawia i woli sam się nim zająć. Zawiozłam mu go do Tunja i zostawiłam w klasztorze, a tam już na niego czekali, bo jego tato wszystko załatwił.

Bez Weszki czułam się zagubiona, płakałam, krzyczałam, przywoływałam go; nie miałam pojęcia, co to znaczy, że jest daleko od Bogoty. Sądziłam, że jeśli będę wystarczająco głośno wołała, usłyszy mnie. Wydawało się, że także pani María posmutniała, była jeszcze bardziej milcząca i bardziej sroga niż przedtem. Myślę, że to właśnie wtedy między mną i Heleną narodził się rodzaj tajemnego, głębokiego paktu, nieświadomego poczucia, że jesteśmy same na świecie i należymy nawzajem tylko do siebie. W tamtej chwili nie miałam pojęcia, że nigdy już w życiu nie zobaczę Eduarda i nie dowiem się, jak mu się życie ułożyło, i że zostanie mi po nim jedynie wspomnienie jego ogromnych oczu pełnych łez, spoglądających spod głupawego marynarskiego beretu.

Emma Reyes

Paryż, 9 maja 1969 r.LIST TRZECI

Drogi Germánie!

Jak już Ci pisałam w poprzednim liście, po odejściu Eduarda pani María stała się wobec nas jeszcze bardziej obojętna i twarda, odzywała się do nas ledwie tyle, ile było niezbędne, i zaczęła niemal każdego dnia na dłużej wychodzić z domu. Budziła nas wczesnym rankiem, dawała nam śniadanie, ja musiałam pędem biec do szamba opróżnić kubeł, a Helena zastępowała Eduarda w przynoszeniu wody; niekiedy pomagałam jej, ale zarówno dzban, jak i kubeł były dla mnie zbyt ciężkie i wylewałam połowę wody po drodze. Zazwyczaj pani María zostawiała nas zamknięte w izbie przez cały ten czas, gdy była poza domem, a niekiedy wracała dopiero późnym wieczorem, nie przejmując się tym, że cały dzień spędziłyśmy bez jedzenia.

Pewnego dnia wróciła bardzo, bardzo późno; płakałyśmy już z głodu, gdy wreszcie nadeszła, taszcząc pełno pakunków, i pierwszy raz w życiu przyniosła nam obwarzanki i bułeczki z nadzieniem z gujawy. Przyszykowała nam jedzenie i nagle zaczęła się śmiać, zupełnie jak szalona, jednocześnie łzy płynęły jej z oczu strumieniami, a my byłyśmy przestraszone i nie wiedziałyśmy, czy mamy z nią śmiać się, czy też płakać; gdy zdołała się trochę opanować, powiedziała, uderzając dłonią w stół:

– Opuszczamy tę nędzną izbę, jutro zaczynamy się pakować, wyjeżdżamy do miasta daleko stąd i będziemy miały wielki dom.

I znowu zaczęła się śmiać i kazała nam iść spać, ponieważ musiałyśmy jutro wstać bardzo wcześnie.

Przez parę dni izdebka przypominała piekło, nic nie leżało na swoim miejscu, szafa została opróżniona, a pani María umieszczała stosy różnych rzeczy po wszystkich kątach. Pewnego ranka wyszła i kupiła trzy wielkie kufry, do których zaczęła pakować ubrania i zastawę. Każdy talerz owijała starannie i wkładała między prześcieradła i ręczniki; do ostatniego kufra spakowała garnki, miednicę, dzban i kubeł. Wieczorem w izbie zostało jedynie parę mebli, siennik bez pościeli i kołder oraz stojące na podłodze pudła ze starymi gratami. Po kolacji przyszli sąsiedzi i każdy z nich wziął sobie, co chciał. Matka Kulasa zabrała starą szczotkę, a łóżko zostało sprzedane jednemu robotnikowi z browaru. Kiedy wszyscy sobie poszli, w izbie zostały tylko stojące na środku trzy kufry i stary siennik bez pościeli leżący na podłodze. Matka Kulasa przyszła jeszcze raz i przyniosła od siebie z domu narzutę i wiadro.

Kiedy wstałyśmy, było jeszcze ciemno; włożyłyśmy odświętne ubrania, bo te nie zostały spakowane, a potem pani María wysłała nas do sąsiadki, żebyśmy oddały jej narzutę i wiadro, a także zaniosły brudne ubrania, które miałyśmy na sobie poprzedniego dnia. Gdy wróciłyśmy, czekała na nas w progu z mantylką na głowie i z nową dużą skórzaną torebką w ręku; zamknęła nas w izbie razem z tymi trzema kuframi i powiedziała, że zaraz wraca. Nagle usłyszałyśmy odgłos końskich kopyt, wyjrzałyśmy przez szparę w ścianie i zobaczyłyśmy, że pani María zsiada z wozu, który podjechał pod drzwi domu. Zbiegli się sąsiedzi, wszyscy zabrali się do wnoszenia kufrów na wóz, usadzono mnie na nich, a Helena stała obok i trzymała mnie, żebym nie zleciała.

Pani María żegnała się ze wszystkimi, podając im rękę; w tej właśnie chwili pojawił się Kulas, przyleciał biegiem. Podszedł do wozu, patrząc na nas smutno, i wręczył mi połówkę pomarańczy, którą przyniósł w garści. Pani María zamknęła drzwi na klucz i wręczyła go sąsiadce, prosząc ją o to, żeby miała oko na dom.

Nie widziałam, co się stało – usłyszałam jedynie straszne krzyki i nagle pani María leżała na środku ulicy jak długa, miała zamknięte oczy, z ust płynęła jej krew, a woźnica klął najgorszymi wyrazami. Helena twierdzi, że pani María chciała przejść przed koniem, żeby pożegnać się z księdzem proboszczem, a wtedy koń, przestraszony, podrzucił łbem i zdzielił ją silnie w szczękę. Z przerażenia przygryzła sobie język i padła jak martwa na środek ulicy. Przyniesiono alkohol i maści i zaczęto nacierać jej czoło.

Ja i Helena płakałyśmy wniebogłosy i wołałyśmy ją, ciągnąc za rękawy. W końcu otworzyła oczy i powolutku zaczęła się unosić, aż usiadła. Była blada, a usta zaczynały jej puchnąć; z pomocą sąsiadów wstała i wszyscy weszliśmy do domu matki Kulasa. Przyszykowano jej płukankę do ust ze słonej wody, a ksiądz proboszcz powiedział, że najlepiej podziała nacieranie twarzy olejkiem miętowym. Sąsiadka orzekła, że lepiej będzie przyłożyć ciepłego wosku ze świecy, my nadal zalewałyśmy się łzami, a woźnica się wściekał, bo dla niego to była strata czasu. Robotnik, który kupił od nas łóżko, owiązał jej twarz chustką, żeby podtrzymać żuchwę, i zawiązał węzeł na czubku głowy. Wszyscy pomagali jej nałożyć mantylkę i po tysięcznych dobrych radach i pożegnaniach z powrotem wsiadłyśmy na wóz. Wciąż widzę, jak w oddali, na środku ulicy, stoją całą gromadą sąsiedzi i machają nam na pożegnanie. A połówkę pomarańczy, którą podarował mi Kulas, gdzieś zgubiłam.LIST CZWARTY

Drogi Germánie!

Jeśli to prawda, że niektóre zdarzenia z dzieciństwa naznaczają nas na resztę życia, muszę stwierdzić, że pojawienie się tego pamiętnego wozu, który bezpowrotnie zabrał nas z izdebki w dzielnicy pod wezwaniem Świętego Krzysztofa, patrona podróżników, było przedsmakiem trudnej szkoły życia i stało się początkiem wędrówki, odtąd bowiem los poniewierał mną po bezlitosnych, okrutnych drogach Ameryki i zawiódł na wspaniałe drogi Europy.

Wóz zawiózł nas na stację kolejową La Sabana. Przez całą drogę pani María nie odezwała się ani słowem. Była tak blada i smutna, że spytałam, czy jeszcze raz będzie umierać, a ona tylko machnęła ręką, że nie. Mijaliśmy tyle szerokich ulic, domów z balkonami, kościołów, że sama nie wiedziałam, w którą stronę patrzeć, a od lęku, jaki mnie ogarnął na widok pani Maríi leżącej bezwładnie na ulicy – podobnie jak leżał Generał Dębowy na wysypisku – wciąż bolał mnie brzuch i chciało mi się wymiotować.

Na stacji zawołała kilku mężczyzn, by zabrali kufry. Pełno tam było ludzi biegających we wszystkie strony, wszyscy obładowani walizkami, torbami, workami, aż chwyciłam spódnicę pani Maríi, a Helena wzięła mnie za drugą rękę. Chodziłyśmy dość długo, pani María rozmawiała z wieloma osobami i co rusz otwierała torebkę, dając im pieniądze w zamian za jakieś papierki, które do niej chowała. Gdy wreszcie wsiadłyśmy do pociągu, usiadła przy oknie, usadziła obok siebie Helenę, a mnie wzięła na kolana. Wtedy pierwszy raz w życiu siedziałam u niej na kolanach. Nie wiedziałam, co robić, bo śmierdziała paskudnymi lekarstwami, a jeszcze bałam się, że mogę ją urazić w twarz głową. Ludzie nadal wsiadali, rozpychając się, obładowani pakunkami. Krzycząc głośno, weszło kilku mężczyzn, w rękach trzymali tiple³ i butelki, zaczęli śpiewać, a ja usnęłam, zanim pociąg ruszył.

Obudzono mnie dopiero, jak już miałyśmy wysiadać; było już ciemno, gdy pani María zastukała do drzwi wielkiego domu, skąd wyszła bardzo gruba pani z czerwonym nosem, ubrana cała na czarno.

Pani zaprowadziła nas do dużego pokoju z oknami wychodzącymi na patio, gdzie było wiele roślin zwisających z sufitu, co wyglądało tak, jak gdyby zostały zasadzone na niebie. Zawołała niezgrabnego chłopaka, który w ręku trzymał bączka, kazała mu iść do kuchni i uprzedzić, że będą trzy osoby więcej na kolacji. Pani María zaczęła rozmawiać z gospodynią i opowiedziała jej o swoim wypadku z koniem przed naszym wyjazdem, a tamta powiedziała, że może zawołać miejscową znachorkę potrafiącą wszystko wyleczyć ciepłymi okładami z ropuchy. Na to pani María nie chciała się zgodzić, więc zjadłyśmy coś i poszłyśmy spać.

W tym miasteczku, którego nazwy nigdy nie poznałam, pozostałyśmy przez wiele dni; pani María wychodziła niemal co dzień i nabrała zwyczaju zabierania ze sobą Heleny, a mnie zostawiały pod opieką tego niezgrabnego chłopca, który siadał przy mnie i bawił się bączkiem. Pewnego dnia puścił mi go na dłoni i tak mnie to przestraszyło, że zaczęłam płakać, innym razem zapytał mnie, czy mam tatusia i mamusię, a ja spytałam, co to znaczy, a wtedy on odrzekł, że też tego nie wie.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiZapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Reyes – to po hiszpańsku Królowie. Trzej Królowie to Reyes Magos. Dla Emmy Reyes to znaczące nazwisko musiało być ważne, bo w listach wielokrotnie posługuje się tą grą słów (wszystkie przypisy tłumaczki).

2. Mazamorra – potrawa jednogarnkowa, której podstawą są rozgotowane na papkę ziarna kukurydzy lub mąka kukurydziana gotowane z dodatkiem warzyw i czasami mięsa, często jadana w Kolumbii.

3. Tiple – kolumbijski ludowy instrument muzyczny, podobny do niewielkiej gitary.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: