Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pamiętniki F.P.de Segura, adiutanta Napoleona - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pamiętniki F.P.de Segura, adiutanta Napoleona - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 490 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I PRZEJ­ŚCIE NIE­MNA

Na­po­le­on skon­cen­tro­wał woj­ska swo­je w Pol­sce i Pru­siech Wschod­nich, mię­dzy Kró­lew­cem i Gą­bi­nem. Pod ko­niec wio – sny roku 1812 od­był prze­gląd nie­któ­rych kor­pu­sów. Prze­mo­wy jego do żoł­nie­rzy były we­so­łe, czę­sto­kroć szorst­kie i ru­basz­ne; wie­dział bo­wiem do­brze, że w sto­sun­ku do tych pro­stych, a jak stal har­to­wa­nych lu­dzi szorst­kość jest szcze­ro­ścią, ru­basz­ność – siłą, wy­nio­słość – pań­sko­ścią; że prze­ciw­nie, sa­lo­no­we for­my i wy­kwint obej­ścia uwa­ża­ne są przez nich za ob­ja­wy sła­bo­ści i znie­wie­ścia­ło­ści; że mio­do­we słów­ka brzmią w ich uszach jak obca, rów­no­cze­śnie nie­zro­zu­mia­ła i śmiesz­na gwa­ra.

Przy­ję­tym przez się zwy­cza­jem, pie­szo ob­cho­dzi sze­re­gi. Pa­mię­ta do­sko­na­le, kie­dy i w ja­kich kam­pa­niach brał udział każ­dy pułk. In­ter­pe­lu­je naj­star­szych żoł­nie­rzy, przy­po­mi­na­jąc im ubie­głe lata: Pi­ra­mi­dy, Ma­ren­go, Au­ster­litz, Jenę, Frie­dland. Ze wspo­mnie­niem łą­czy nie­kie­dy szorst­ką piesz­czo­tę, zaś sta­ry wia­rus – wzru­szo­ny pa­mię­cią ce­sa­rza – dum­ny spo­glą­da z góry na młod­szych, mniej za­słu­żo­nych, a za­zdrosz­czą­cych mu kam­ra­tów!

Na­po­le­on zaś idzie da­lej, nie po­mi­ja­jąc ni­ko­go, aż do naj­młod­szych re­kru­tów, któ­rym szcze­gól­nie oka­zu­je za­in­te­re­so­wa­nie; zna­ne mu są naj­drob­niej­sze ich po­trze­by; wy­py­tu­je się o wszyst­ko: o żołd i zwierzch­ni­ków, o po­ży­wie­nie i ubra­nie, prze­glą­da na­wet za­war­tość ich tor­ni­strów.

Do­tarł­szy wresz­cie do środ­ko­wych sze­re­gów – in­for­mu­je się o naj­god­niej­szych kan­dy­da­tach na wa­ku­ją­ce stop­nie. Sam wy­py­tu­je kan­dy­da­tów: „Ile lat służ­by? Ile od­by­tych kam­pa­nii? Wie­le razy ran­ny? Gdzie się od­zna­czył?” Po czym nie­zwłocz­nie mia­nu­je ich ofi­ce­ra­mi, asy­stu­jąc oso­bi­ście przy od­no­śnych for­mal­no­ściach. Wszyst­ko to pod­no­si jego urok i zjed­ny­wa mu ser­ca żoł­nie­rzy. Szep­cą wśród sze­re­gów, że ten mo­carz nad mo­ca­rza­mi, któ­ry całą ujarz­mił Eu­ro­pę i wszyst­kim lu­dom prze­wo­dzi, in­te­re­su­je się do­bro­tli­wie każ­dą drob­nost­ką, losu żoł­nie­rzy do­ty­czą­cą; że oni są jego naj­daw­niej­szą, jego praw­dzi­wą ro­dzi­ną. W ten spo­sób po­wsta­wał kult woj­ny i sła­wy, i oso­by ce­sa­rza!

Tym­cza­sem ar­mia po­su­wa­ła się od Wi­sły ku Nie­mno­wi.

Się­ga­li­śmy już gra­ni­cy ro­syj­skiej. Ar­mia cała roz­cią­gnię­ta była wzdłuż Nie­mna na znacz­nej prze­strze­ni. Na skra­ju pra­we­go skrzy­dła stał trzy­dzie­stocz­te­ro­ty­sięcz­ny kor­pus Au­stria­ków Schwa­rzen­ber­ga, któ­ry przy­był tu z Ga­li­cji przez Dro­hi­czyn; na le­wym jego flan­ku, idą­cy od War­sza­wy na Bia­ły­stok i Grod­no – kor­pus kró­la West­fa­lii, zło­żo­ny z sie­dem­dzie­się­ciu dzie­wię­ciu ty­się­cy dwu­stu West­fal­czy­ków, Sak­soń­czy­ków i Po­la­ków; obok nie­go, w po­bli­żu Ma­riam­po­la i Pi­lo­ny, stał wi­ce­król Włoch na cze­le sie­dem­dzie­się­ciu dzie­wię­ciu ty­się­cy pię­ciu­set Ba­war­czy­ków, Wło­chów i Fran­cu­zów; da­lej jesz­cze – sam ce­sarz i dwie­ście dwa­dzie­ścia ty­się­cy lu­dzi pod do­wódz­twem kró­la Ne­apo­lu, księ­cia Eck­mühl, oraz ksią­żąt Gdań­ska, Istrii, Reg­gio i El­chin­gen. Przy­by­łe z To­ru­nia, z Kwi­dzy­nia i z El­blą­ga kor­pu­sy te ze­szły się 23 czerw­ca nie opo­dal No­ga­ry­ska, o milę po­wy­żej Kow­na. Na skra­ju le­we­go skrzy­dła, na wprost Tyl­ży, stał kor­pus Mac­do­nal­da, trzy­dzie­ści dwa ty­sią­ce pię­ciu­set lu­dzi – Pru­sa­ków, Ba­war­czy­ków i Po­la­ków.

Wszyst­ko było w po­go­to­wiu. Od brze­gów Gwa­dal­ki­wi­ru i Za­to­ki Ka­la­bryj­skiej aż po Wi­słę ścią­gnię­to sześć­kroć sie­dem­na­ście ty­się­cy lu­dzi, z któ­rych czte­ry­sta osiem­dzie­siąt ty­się­cy sta­ło już wzdłuż li­nii nad­nie­meń­skiej; prócz tego – sześć kom­plet­nych par­ków pon­to­no­wych, z któ­rych je­den ob­lęż­ni­czy; kil­ka­na­ście ty­się­cy wo­zów z żyw­no­ścią; nie­prze­li­czo­ne sta­da wo­łów; ty­siąc trzy­sta sie­dem­dzie­siąt dwa dzia­ła oraz mnó­stwo jasz­czy­ków z amu­ni­cją i fur­go­nów am­bu­lan­so­wych. Wiel­ka Ar­mia dą­ży­ła tedy ku Nie­mno­wi trze­ma od­dziel­ny­mi par­tia­mi. Król West­fa­lii, na cze­le osiem­dzie­się­ciu ty­się­cy lu­dzi, po­su­wał się ku Grod­nu; wi­ce­król Włoch, z sie­dem­dzie­się­cio­pię­cio­ty­sięcz­nym kor­pu­sem – ku Pi­lo­nie; Na­po­le­on, z dwu­stu dwu­dzie­stu ty­sią­ca­mi lu­dzi – w stro­nę No­ga­ry­ska, fol­war­ku po­ło­żo­ne­go o trzy mile po­wy­żej Kow­na. Dnia 23 czerw­ca ko­lum­na ce­sar­ska do­szła przed świ­tem do Nie­mna, któ­ry w tym miej­scu krył się wśród wzgórz i gę­ste­go pil­wi­skie­go lasu.

O go­dzi­nie 2 z rana Na­po­le­on, ja­dą­cy do­tąd po­wo­zem, do­siadł ko­nia. Pięć mie­się­cy póź­niej, nocą rów­nież, lecz znę­ka­ny, zwy­cię­żo­ny – prze­pły­nąć miał znów tę samą pa­mięt­ną rze­kę i prze­kro­czyć ro­syj­ską gra­ni­cę. Owóż gdy do­jeż­dżał do Nie­mna, koń na­gle zwi­nął się pod nim i wy­sa­dził go z sio­dła. Ja­kiś głos za­wo­łał: „Zła to wróż­ba; Rzy­mia­nin cof­nął­by się!” Nie wia­do­mo, kto wy­rzekł te sło­wa: sam ce­sarz czy też ktoś ze świ­ty ce­sar­skiej?

Ukoń­czyw­szy re­ko­ne­sans, wy­dał roz­kaz ty­czą­cy się bu­do­wy mo­stów: na­za­jutrz, o zmierz­chu, trzy mo­sty sta­nąć mia­ły w po­bli­żu wsi Po­nie­moń. Resz­tę dnia spę­dził ce­sarz w swo­jej kwa­te­rze, bądź to w na­mio­cie, bądź też pod go­ścin­nym da­chem pol­skie­go dwo­ru, szu­ka­jąc na próż­no spo­czyn­ku, odrę­twia­ły, znu­żo­ny nie­wy­wcza­sem i nie­zwy­kłym upa­łem.

Z na­dej­ściem nocy skie­ro­wał się znów nad rze­kę. Naj­pierw prze­pra­wi­ło się łód­ką kil­ku sa­pe­rów. Zdzi­wie­ni pa­nu­ją­cą do­oko­ła ci­szą, wy­lą­do­wa­li na ro­syj­skim brze­gu bez żad­nej prze­szko­dy. Z tam­tej stro­ny Nie­mna pa­no­wał spo­kój; to na ich brze­gu to­czy­ła się woj­na, po­kój zaś spo­wi­jał tę zie­mię, któ­rą ma­lo­wa­no im w tak groź­nych bar­wach. Po chwi­li do­pie­ro zja­wił się mło­dy ofi­cer ko­zac­ki, do­wo­dzą­cy pa­tro­lem. Zja­wił się, jak gdy­by nic nie za­gra­ża­ło po­ko­jo­wi, jak gdy­by nie­świa­dom tego, iż tam – za rze­ką – sto­ją w bo­jo­wym szy­ku nie­prze­bra­ne huf­ce wszyst­kich nie­mal lu­dów Eu­ro­py. „Kto idzie?” – za­py­tał. „Fran­cu­zi” – brzmia­ła od­po­wiedź. „Cze­go chce­cie? W ja­kim celu prze­kro­czy­li­ście gra­ni­cę?” – „Cze­go chce­my?… Bić się z wami!… Za­jąć Wil­no!… oswo­bo­dzić Pol­skę!” – krzyk­nął je­den z sa­pe­rów. Ko­zak za­wró­cił ko­nia i znikł wkrót­ce w le­śnej gę­stwi­nie. Wów­czas unie­sie­ni za­pa­łem i cie­ka­wi, co kry­je się w le­sie, trzej nasi żoł­nie­rze zdję­li z ra­mion ka­ra­bi­ny. Huk­nę­ły trzy strza­ły, a sła­be ich echo było je­dy­ną za­po­wie­dzią roz­po­czy­na­ją­cej się nie­szczę­snej a wie­ko­pom­nej kam­pa­nii!

To pierw­sze ha­sło bo­jo­we zi­ry­to­wa­ło moc­no ce­sa­rza. Skar­cił su­ro­wo nie­wcze­sny wy­bryk żoł­nie­rzy, nie wia­do­mo, czy była to z jego stro­ny prze­zor­ność, czy też zło­wiesz­cze prze­czu­cie. Na­tych­miast trzy­stu wol­ty­że­rów prze­pra­wi­ło się przez rze­kę dla ochro­ny mo­stów. Wów­czas z lasu i z wą­wo­zów wy­su­nę­ły się rów­no­cze­śnie wszyst­kie ko­lum­ny fran­cu­skie. Szły w mil­cze­niu, nie­wi­docz­ne pod osło­ną nocy. Za­ka­za­no roz­pa­la­nia ognisk, nie­ce­nia naj­drob­niej­szych na­wet świa­te­łek. Od­po­czy­wa­no z bro­nią w ręku, jak w ob­li­czu nie­przy­ja­cie­la. Mo­kre od rosy, zie­lo­ne żyt­nie łany ło­żem były dla lu­dzi, stra­wą dla koni.

Prze­ni­kli­wy, bu­dzą­cy ze snu chłód dłu­giej nocy, mrok, któ­ry smut­kiem za­snu­wa du­sze ludz­kie, wresz­cie bli­skość nie­bez­pie­czeń­stwa – wszyst­ko to wzma­ga­ło po­nu­ry na­strój. Otu­chy do­da­wa­ła je­dy­nie na­dzie­ja zwy­cię­stwa. Szep­tem po­wta­rza­no so­bie naj­cel­niej­sze uryw­ki ostat­niej pro­kla­ma­cji Na­po­le­ona, a ge­niusz woj­ny pło­mien­nym swo­im tchnie­niem roz­pa­lał wszyst­kie wy­obraź­nie!

Przed nami le­ża­ła gra­ni­ca ro­syj­ska. Na­sze chci­we spoj­rze­nia, prze­bi­ja­jąc ciem­no­ści, pró­bo­wa­ły we­drzeć się w kra­inę, któ­rej pod­bój okryć nas miał nie­śmier­tel­ną chwa­łą. Zda­wa­ło nam się, że sły­szy­my już ra­do­sne okrzy­ki Li­twi­nów wi­ta­ją­cych swo­ich oswo­bo­dzi­cie­li, że wi­dzi­my za rze­ką ty­sią­ce bła­gal­nie wy­cią­gnię­tych ku nam dło­ni. Tu­taj wszyst­kie­go nam bra­ko­wa­ło, tam opły­wać bę­dzie­my we wszyst­ko. Oni za­trosz­czą się o na­sze po­trze­by, przyj­mą nas z ser­decz­ną a głę­bo­ką wdzięcz­no­ścią. Czym­że był wo­bec tego trud bez­sen­nej nocy?… Nie­ba­wem zbu­dzić się miał dzień, a wraz z nim jego do­bro­czyn­ne cie­pło i wszyst­kie jego uro­ki. Lecz świa­tło dzien­ne uka­za­ło nam pu­stą jeno, piasz­czy­stą wy­dmę i po­sęp­ne, gąsz­czem pod­szy­te lasy! Oczy na­sze spo­czę­ły ze smut­kiem na po­sta­ciach kam­ra­tów, a wte­dy im­po­nu­ją­cy wi­dok ol­brzy­miej na­szej ar­mii nową na­peł­nił nas dumą i po­krze­pił otu­chą.

W od­le­gło­ści trzy­stu kro­ków od rze­ki, na naj­wyż­szym pa­gór­ku, bie­lił się na­miot ce­sa­rza. Do­oko­ła zaś wszyst­kie wzgó­rza, sto­ki pa­gór­ków, jary i wą­wo­zy ro­iły się od lu­dzi i koni. Gdy pierw­sze pro­mie­nie sło­necz­ne pa­dły na te ru­cho­me masy, po­ły­sku­ją­ce bro­nią, ozwa­ły się trąb­ki i trzy ol­brzy­mie ko­lum­ny ru­szy­ły ku trzem mo­stom. Jak po­twor­ne ciel­ska ogrom­nych wę­żów wiły się i peł­za­ły po­śród nie­wiel­kiej piasz­czy­stej rów­ni­ny, dzie­lą­cej je od Nie­mna, wy­dłu­ża­ły się i za­cie­śnia­ły co­raz bli­żej rze­ki i mo­stów, a po chwi­li pierw­sze sze­re­gi roz­wi­ja­ły się już na tej ob­cej zie­mi, któ­rą mia­ły spu­sto­szyć, a na­stęp­nie za­słać wła­sny­mi krwa­wy­mi szcząt­ka­mi.

Tak wiel­ki był za­pał, że do­szło nie­mal do utarcz­ki mię­dzy dwie­ma dy­wi­zja­mi przed­nich stra­ży, każ­da z nich bo­wiem usi­ło­wa­ła pierw­sza do­stać się na prze­ciw­le­gły brzeg. Z tru­dem zdo­ła­no za­le­d­wie uśmie­rzyć wzbu­rzo­nych żoł­nie­rzy. Na­po­le­on rów­nież po­śpie­szył po­sta­wić sto­pę na zie­mi ro­syj­skiej. Bez lęku i wa­ha­nia czy­nił ten pierw­szy krok na dro­dze pro­wa­dzą­cej do zgu­by.

Po­cząt­ko­wo na­wet oso­bi­ście do­glą­dał prze­pra­wy, obec­no­ścią swo­ją za­grze­wa­jąc żoł­nie­rzy, któ­rzy wi­ta­li go zwy­kłym okrzy­kiem. Wy­da­wa­li się bar­dziej roz­en­tu­zja­zmo­wa­ni od nie­go: może w owej chwi­li padł mu na du­szę mrocz­ny cień zwąt­pie­nia; może osłabł chwi­lo­wo, znu­żo­ny bez­sen­no­ścią i upa­łem, albo też dzi­wił się, iż nic wię­cej nie ma już do zdo­by­cia.

Wresz­cie – znie­cier­pli­wio­ny – ścią­gnął cu­gle i po­mknął w las nad rze­ką. Zda­wa­ło się, że w swym za­pa­le chce sam ude­rzyć na wro­ga. Prze­je­chał tak sa­mot­nie prze­szło milę. W koń­cu za­wró­cił ku rze­ce i brze­giem Nie­mna po­dą­żył wraz z gwar­dią ku Kow­nu.

Głu­chy huk wstrzą­snął na­gle po­wie­trzem. Idąc na­słu­chi­wa­li­śmy, w któ­rej stro­nie roz­po­czy­na się bi­twa. Lecz z wy­jąt­kiem luź­nych od­dzia­łów ko­zac­kich, za­rów­no tego dnia, jak i na­stęp­nych, wal­czy­ły z nami je­dy­nie ży­wio­ły. Za­le­d­wie bo­wiem ce­sarz prze­pra­wił się przez rze­kę, roz­legł się da­le­ki huk. Nie­ba­wem ściem­ni­ło się; ze­rwa­ła się, za­wy­ła wi­chu­ra, a z nią zło­wróżb­ne po­mru­ki gro­mów. Ota­cza­ją­ca nas pust­ka i brze­mien­ne czar­ny­mi chmu­ra­mi nie­bo po­sęp­ny wy­twa­rza­ły na­strój. Naj­więk­si na­wet za­pa­leń­cy spo­glą­da­li z za­bo­bon­ną trwo­gą na zbli­ża­ją­cą się na­wał­ni­cę. Zda­wa­ło się, że te roz­dzie­ra­ne bły­ska­wi­ca­mi chmu­ry, co gro­ma­dzą się nad na­szy­mi gło­wa­mi, opad­ną na zie­mię, aby bro­nić jej przed na­szym na­jaz­dem.

Bu­rza ta do­rów­ny­wa­ła wiel­ko­ścią na­sze­mu przed­się­wzię­ciu. W cią­gu wie­lu go­dzin, na prze­strze­ni pięć­dzie­się­ciu mil nad­cią­ga­ły ze­wsząd czar­ne i gę­ste chmu­ry. Nie­bo pra­ży­ło ogniem, a chło­sta­ło ule­wą. Woda po­za­le­wa­ła dro­gi i pola, strasz­li­wy upał prze­mie­nił się na­gle w przej­mu­ją­cy chłód. Pa­dło wte­dy dzie­sięć ty­się­cy koni, czę­ścio­wo pod­czas mar­szu, lecz głów­nie na po­sto­jach. Wzdłuż piasz­czy­ste­go wy­brze­ża po­rzu­co­no mnó­stwo wo­zów. Dzień ten wie­lu lu­dzi przy­pła­ci­ło zdro­wiem, a na­wet i ży­ciem.

Na po­cząt­ku bu­rzy ce­sarz schro­nił się do po­bli­skie­go klasz­to­ru. Wkrót­ce jed­nak ru­szył da­lej, ku Kow­nu, gdzie pa­no­wał zu­peł­ny bez­ład i roz­przę­że­nie. Bły­ska­wi­ce i pio­ru­ny nie prze­stra­sza­ły już ni­ko­go, nie zwra­ca­no na nie żad­nej uwa­gi. Bu­rza – zwy­kłe o tej po­rze zja­wi­sko – za­trwo­ży­ła nie­licz­ne jed­nost­ki, ogół na­to­miast za­cho­wy­wał się obo­jęt­nie. Po­wszech­na nie­wia­ra bądź to wy­ro­zu­mo­wa­na, bądź też pro­stac­ka i bez­myśl­na, gwał­tow­ne żą­dze i na­mięt­no­ści, wzra­sta­ją­ca co­raz bar­dziej ilość nie­odzow­nych po­trzeb, wszyst­ko to od­da­la­ło du­szę ludz­ką od nie­ba, ko­leb­ki jej i ostat­nie­go przy­tuł­ku. To­też strasz­li­wa owa bu­rza na ni­kim wła­ści­wie nie wy­war­ła głęb­sze­go wra­że­nia; wi­dzia­no w niej je­dy­nie nie­for­tun­ny, ale na­tu­ral­ny przy­pa­dek, i ar­mia nie umie­jąc do­strzec w niej po­tę­pie­nia tak sro­gie­go na­jaz­du, za któ­ry zresz­tą nie po­no­si­ła od­po­wie­dzial­no­ści, znaj­do­wa­ła tu po­wód do gnie­wu prze­ciw lo­so­wi lub nie­bio­som, któ­re tą dro­gą ostrze­ga­ły wów­czas – mi­mo­wol­nie lub świa­do­mie – przed strasz­li­wą przy­szło­ścią.

Te­goż dnia do ogól­nej nie­do­li przy­by­ło jesz­cze jed­no nie­po­wo­dze­nie. Opo­dal Kow­na ko­za­cy zbu­rzy­li na Wi­lii most, unie­moż­li­wia­jąc tym sa­mym przej­ście kor­pu­so­wi Oudi­no­ta. Na­po­le­on zi­ry­to­wa­ny nie­ocze­ki­wa­ną prze­szko­dą, lek­ce­wa­żąc ją tak, jak lek­ce­wa­żył wszyst­ko, co sta­wa­ło mu na za­wa­dzie, roz­ka­zał szwa­dro­no­wi Po­la­ków prze­być wpław rze­kę. Bez wa­ha­nia sko­czy­li dziel­ni żoł­nie­rze w spie­nio­ne nur­ty.

Po­cząt­ko­wo pły­nę­li sze­re­ga­mi, nie­ba­wem jed­nak, gdy zdwo­iw­szy wy­sił­ki zna­leź­li się na głę­bi­nie, znio­sła ich fala. Prze­stra­szo­ne ko­nie, szar­piąc się, na próż­no usi­ło­wa­ły wal­czyć z wart­kim prą­dem. Jeźdź­cy do­by­wa­li ostat­ka sił, by do­pły­nąć i roz­kaz speł­nić, lecz wkrót­ce i oni rów­nież za­nu­rza­li się co­raz bar­dziej, co­raz wi­docz­niej szli na dno. Nie­uchron­ną była ich zgu­ba, lecz że na oj­czy­stej gi­nę­li zie­mi, za spra­wę wspól­nej Mat­ki, za jej zbaw­cę, więc zwró­ciw­szy nad­ludz­kim wy­sił­kiem gło­wy w stro­nę Na­po­le­ona, z okrzy­kiem: „Niech żyje ce­sarz!” – znik­nę­li pod wodą. Trzej zwłasz­cza okrzyk ten po­wtó­rzy­li kil­ka­krot­nie, nim po­chło­nę­ła ich wzbu­rzo­na to­piel. Ty­sią­ce oczu spo­glą­da­ło na nich ze zgro­zą i uwiel­bie­niem.

Co się ty­czy Na­po­le­ona, to wy­dał wpraw­dzie szyb­ko i z całą pre­cy­zją od­po­wied­nie po­le­ce­nia i za­rzą­dził ak­cję ra­tun­ko­wą, nie znać było jed­nak na nim żad­ne­go wzru­sze­nia: albo tak umie­jęt­nie pa­no­wał nad sobą, albo pod­czas woj­ny uwa­żał wszel­kie wzru­sze­nia za ka­ry­god­ny ob­jaw sła­bo­ści, albo wresz­cie prze­wi­dy­wał więk­sze nie­szczę­ścia, wo­bec któ­rych ni­czym była utra­ta jed­ne­go szwa­dro­nu.

Z Kow­na w dwa dni do­tarł Na­po­le­on do wą­wo­zów, oka­la­ją­cych w pew­nej od­le­gło­ści Wil­no. Przed wkro­cze­niem do mia­sta ocze­ki­wał wia­do­mo­ści od przed­nich stra­ży. Są­dził, że Alek­san­der bro­nić bę­dzie sto­li­cy Li­twy. Już parę strza­łów obu­dzi­ło w nim na­dzie­ję wal­ki, gdy oznaj­mio­no mu, że bra­my Wil­na są otwar­te. Roz­cza­ro­wa­ny i chmur­ny, nie szczę­dził ni­ko­mu wy­mó­wek; oskar­żał ge­ne­ra­łów z awan­gar­dy o roz­myśl­ne wy­pusz­cze­nie z pu­łap­ki ar­mii ro­syj­skiej; w unie­sie­niu nie wa­hał się gro­zić na­wet jed­ne­mu z nich, dziel­ne­mu Mont­bru­no­wi. Za­rów­no gniew ten, jak groź­by, któ­re zresz­tą nie po­cią­ga­ły za sobą żad­nych skut­ków, u tego czło­wie­ka czy­nu god­ne są ra­czej uwa­gi ani­że­li po­tę­pie­nia, stwier­dza­ją bo­wiem nie­zbi­cie, jak wiel­ką wagę przy­wią­zy­wał ce­sarz do ry­chłe­go zwy­cię­stwa.

Mimo gnie­wu ce­sarz za­jął się oso­bi­ście ce­re­mo­nia­łem wjaz­du do Wil­na: na cze­le i w arier­gar­dzie ar­mii szły puł­ki pol­skie. Bar­dziej jed­nak po­ru­szo­ny na­głym od­wro­tem Ro­sjan ani­że­li ob­ja­wa­mi ra­do­ści i wdzięcz­no­ści Li­twi­nów, szyb­ko prze­je­chał przez mia­sto, kie­ru­jąc się czym prę­dzej ku przed­nim stra­żom.

Ar­mia ro­syj­ska cof­nę­ła się, trze­ba było po­dą­żać jej śla­dem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: