Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pani Orzelska. Tom 2: Obraz z domowego życia Polaków w pierwszej połowie XVIII wieku - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pani Orzelska. Tom 2: Obraz z domowego życia Polaków w pierwszej połowie XVIII wieku - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 296 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wol­no dru­ko­wać, z wa­run­kiem zło­że­nia w Ko­mi­te­cie Cen­zu­ry, po wy­dru­ko­wa­niu pra­wem prze­pi­sa­nej licz­by exem­pla­rzy. W War­sza­wie d. 15 (27) Li­sto­pa­da 1846 r.

Cen­zor: Nie­za­bi­tow­ski

Przy ko­ście­le ś. Pio­tra wzno­si się wspa­nia­ły gmach, przez Zyg­mun­ta III dla to­wa­rzy­stwa Je­zu­so­we­go wznie­sio­ny: – na dzie­dziń­cu tego gma­chu nie­zwy­kły ruch pa­nu­je. Krę­cą się w czar­nych su­tan­nach la­iki, a licz­na służ­ba je­zu­ic­kie­go zgro­ma­dze­nia w mil­cze­niu roz­ka­zy ich wy­peł­nia. Przed bra­mą dzie­dziń­ca, i przy głów­nym wcho­dzie do gma­chu sto­ją dra­ga­ni pry­ma­sa, prze­pusz­cza­jąc tyl­ko ka­ro­ce, z któ­rych w róż­no­barw­ne wy­stro­je­ni ka­fta­ny, w niedź­wie­dzich ciap­kach haj­du­cy, niedź­wie­dziem! bar­ka­mi wy­sa­dza­ją ich mość pa­nów świec­kich i du­chow­nych, przy­by­wa­ją­cych po­wi­tać jego emi­nen­cyą… kar­dy­na­ła Ra­dzie­jow­skie­go. Sa wscho­dach wy­sła­nych ko­bier­ca­mi sto­ją tak­że dra­ga­ni mni­chow­skiej po­sta­wy: sze­reg zaś wy­stro­jo­nych po­koi na przy­ję­cie księ­cia ko­ścio­ła, zaj­mu­ją albo je­zu­ic­cy kle­ry­cy, to pra­ła­ci, to prze­ło­że­ni roz­ma­itych klasz­to­rów; a po­mi­mo ze­bra­nia tak wiel­kiej licz­by osób, za­le­d­wie ci­chy szmer prze­ry­wa jed­no­staj­ne mil­cze­nie. W przed­sion­ku ra­zem z gwar­dy­ana­mi że­bra­czych za­ko­nów, ocze­ku­je na bi­sku­pa kra­kow­skie­go dwóch lu­dzi, za pro­tek­cyą któ­re­go mają na­dzie­ję być przed­sta­wie­ni pry­ma­so­wi. Wy­bla­dłe lica, asce­tycz­na po­stać i czar­ny za­nie­dba­ny ubior, nada­wa­ły im ce­chę du­chow­nych; byli to wszak­że ba­ka­ła­że aka­de­mii kra­kow­skiej, któ­rzy od­czy­tu­jąc ła­ciń­ski pa­na­gi­ryk we flo­re­sy ustro­jo­ny, przy­go­to­wu­ją się na po­wi­ta­nie kar­dy­na­ła, pra­gną wy­że­brać ja­ką­kol­wiek ła­skę, pro­tek­cyą prze­ciw cią­głym na­pa­dom, za­wzię­tych swych nie­przy­ja­cioł bra­ci w Je­zu­sie.

Bę­dąż tyle szczę­śli­wi, nie ulęk­nąż się, świet­no­ści, bla­sku ota­cza­ją­ce­go księ­cia ko­ścio­ła? A je­że­li uf­ność w swe pra­wa, przy­wi­le­je, usta im roz­wią­że, czyż za­sło­nę ga­bi­ne­tu pry­ma­sa uchy­li be­del w pą­so­wej ro­kie­cie, z la­ską w ręku straż trzy­ma­ją­cy, któ­ry zo­sta­je pod roz­ka­za­mi rek­to­ra je­zu­ic­kie­go. Prze­cież se­na­to­ro­wie znaj­du­ją­cy się obec­nie wmie­ście, co albo po­zor­na przy­jaźń, lub wi­do­ki stron­nic­twa łą­czy­ły ich z kar­dy­na­łem Ra­dzie­jow­skim, mu­szą uda­wać się do od­dziel­nej sali, gdzie z god­no­ścią po­zie­wa­jąc, cze­ka­ją aż rek­to­ro­wi spodo­ba się za­wia­do­mić se­kre­ta­rza kar­dy­nal­skie­go, któ­ry sam je­den ma pra­wo, przy­pu­ścić ich do ła­ski oglą­da­nia ob­li­cza pry­ma­sa.

W owem na­resz­cie sanc­tu­arium, gdzie ak­sa­mit­ne fi­ran­ki zło­tem la­mo­wa­ne, sła­be tyl­ko świa­tło z okna prze­pusz­cza­ły, gdzie ten tłum ze­bra­nych osób… w róż­no­ko­lo­ro­wych ha­bi­tach lub ubio­rach, nie­cier­pli­we a za­ra­zem cie­ka­we spoj­rze­nia po­sy­ła, na ada­masz­kiem wy­bi­tem krze­śle, sie­dział pry­mas ra­zem kar­dy­nał Ra­dzie­jow­ski. Któż, je­że­li nie je­den Prze­ben­dow­ski se­kre­tarz i fak­to­tum pry­ma­sa mógł­by po­wie­dzieć, czy w tej ły­sej czasz­ce, w któ­rej jed­no oko błysz­czy ru­chli­wie, wię­cej myśl du­chow­na, lub roz­le­głe wi­do­ki do­cze­snych in­te­re­sów prze­wa­ża­ją. Kto umiał­by wy­czy­tać z wy­schłe­go ob­li­cza, w kar­ma­zy­no­wy płasz­czyk otu­lo­nej po­sta­ci, prow­dzi­wy stan du­szy. Wszak­że czę­sto­kroć blask ze­wnętrz­ny i wiel­kość nik­nie, sko­ro się zbli­ży­my do oso­by, któ­rą traf lub sto­sun­ki ro­dzin­ne po­sta­wi­ły na wi­dow­ni świa­ta; bo z tego ol­brzy­ma, zo­sta­je tyl­ko po­spo­li­ty czło­wiek.

W chwi­li kie­dy po­glą­da­my na ob­li­cze Ra­dzie­jow­skie­go, chcąc przez zmarszcz­ka­mi po­bruz­do­wa­ną po­wlo­kę cia­ła, zaj­rzeć w wnę­trze jego du­cha, od­gad­nąć męża na któ­re­go kraj i Eu­ro­pa oczy swe zwró­ci­ła; przy sto­li­ku pur­pu­rą na­kry­tym stoi po­wier­nik i se­kre­tarz kar­dy­na­ła Prze­ben­dow­ski. Czło­wiek ten uro­dze­niem, na­uką i zdol­no­ścia­mi wspar­ty, mógł­by się­gać po naj­wyż­sze do­sto­jeń­stwa w hie­rar­chii ko­ściel­nej? okryć się god­no­ścią bi­sku­pa; on po­prze­sta­je na do­cho­dach kil­ku bo­ga­tych opactw, na se­kre­tar­stwie. I cóż­by na­tem zy­skał? ogra­ni­czo­ną jed­ną dy­ece­zyą wła­dzę, blask ze­wnętrz­ny, któ­rym po­gar­dza, on ma wię­cej bo wpływ na kraj cały. Do god­no­ści pry­ma­sa, mu­siał­by przez czas i za­stę­py moż­nych do­bi­jać się, on skra­ca dro­gę, Ra­dzie­jow­ski nosi ty­tuł, a on jest pry­ma­sem. Prze­ben­dow­ski idąc po zwy­kłym go­ściń­cu, mu­siał­by się kła­niać i pro­sić, on woli żeby to jemu czy­nio­no–brać urzę­dy, on woli je roz­da­wać, przed nim ugi­na się wszyst­ko, na­wet rek­tor Je­zu­itów. On my­śli o swej ro­dzi­nie.

Tych dwóch lu­dzi, wią­że sil­ne ogni­wo wza­jem­nej po­trze­by; ra­zem wzię­ci sta­no­wią do­pie­ro ca­łość: a je­śli po­tom­ność za rzu­ca ja­kie błę­dy kar­dy­na­ło­wi, to tyl­ko on sam jest win­nym–Prze­ben­dow­ski za­pew­nie na nie nie­wpły­wał.

Trzy­ma­nie w ocze­ki­wa­niu tego tłu­mu osób zna­cze­niem i god­no­ścia­mi odzia­nych z na­tchnie­nia Prze­ben­dow­skie­go po­cho­dzi, li­cząc to na karb po­wa­gi i utrzy­ma­nia pra­wie ksią­żę­ce­go ma­je­sta­tu. Obo­jęt­ny na cze­ka­ją­cych, bie­rze zwit­ki pa­pie­rów z ob­ja­śnie­nia­mi przy­go­to­wa­ne, i czy­ta je kar­dy­na­ło­wi.

– 00. Je­zu­ici z P…….pro­szą o za­mknię­cie są­sied­niej szko­ły, i o wy­jed­na­nie od­pu­stu w 2gą nie­dzie­lę po świę­tach wiel­ka­noc­nych; gdzie spo­dzie­wa­ją się wiel­kie­go kon­kur­su po­boż­nych.

– Opi­sy wy­pę­dza­nia czar­tów z opę­ta­nych.

Pa­pie­ry te odło­żył na bok z nie­sma­kiem, a wziął inne z cy­frą v: f: (vota fi­de­lium).

– Za­pis szla­chet­nie uro­dzo­ne­go j: p: sta­ro­sty krusz­wic­kie­go na ka­pi­tu­larz w Gnieź­nie. Da­ro­wi­zna domu w To­ru­niu, o któ­ry się dys­sy­denc­ka ro­dzi­na upo­mi­na.

– Nędz­ne le­ga­ta. Mruk­nął se­kre­tarz od­kła­da­jąc je na bok.

– O tem­po­ra! gdzież owi po­boż­ni Du­ni­no­wie, Zyg­mun­to­wie, co nie li­to­wa­li for tuny dla przy­spo­że­nia chwa­ły bo­żej–rzekł z wes­tchnie­niem Ra­dzie­jow­ski.

Re­gens, bo go tak słusz­nie kar­dy­nał na­zy­wał, wziął inną pacz­kę i po­wie­dział:

– Quod ho­mi­nes, tot tem­po­res–i da­lej czy­tał:

– Li­sty z Rzy­mu i z za­gra­ni­cy.

– Jest tam któ­ry z Wer­sa­lu–pyta cie­ka­wie pry­mas.

– Nie ma, lecz jest z Bran­de­bur­gii od do­bre­go na­sze­go przy­ja­cie­la i zna­jo­me­go wa­szej emi­nen­cyi.

– Prze­czy­taj mój re­gien­sie.

Re­gens od­czy­tał list na­stę­pu­ją­cej tre­ści: «Za­mie­rzy­li­ście po­wo­łać na tron księ­cia z krwi Bur­bo­nów. Za­miar ten nie może do­znać prze­szkód w Pa­ry­żu, gdzie o ile mi wia­do­mo nie ża­łu­ją za­cho­du i zło­ta, ale w wa­szym domu. Znaj­du­je się tam wie­lu stron­ni­ków Au­gu­sta elek­to­ra sa­skie­go, a na­wet i bran­de­bur­skie­go. Mię­dzy in­ne­mi pan

M……. pod­ko­mo­rzy i hr. Ko­nig­smark. Przez tę mia­no­wi­cie ko­bie­tę, któ­ra ma roz­le­głe sto­sun­ki, wasi pa­no­wie po­ro­zu­mie­wa­ją się z za­gra­ni­cą. Strzeż­cie się jej, bo ta praw­dzi­wa po­wier­ni­ca węża ku­si­cie­la, może wam wie­le złe­go wy­rzą­dzić.

– A przez Boga, jesz­cze ta Ko­nig­smar­kow­na–za­wo­łał Ra­dzie­jow­ski.

– Taż sama wa­sza emi­nen­cya, od­po­wie­dział obo­jęt­nie se­kre­tarz.

– Spraw­czy­ni, kau­za­tor­ka nie­for­tun­ne­go losu mo­jej sio­strze­ni­cy?

– Dru­giej Ko­nig­smar­kow­ny nie znam, a więc taż sama: po­wtó­rzył Prze­ben­dow­ski i do­dał. Wszak­że uprze­dza­łem wa­szą emi­nen­cyą, iż po­zba­wiw­szy lwa szpo­nów, na­le­ża­ło toż samo uczy­nić i z jego to­wa­rzysz­ką.

– Nie­ro­zu­miem cię, mó­wisz za­wsze pod fi­gu­ra­mi, re­to­rycz­nie.

Se­kre­tarz uśmiech­nął się zło­śli­wie, stu­lił ra­mio­na­mi, i niby za­to­pio­ny w prze­glą­da­niu na­de­szłych li­stów, nic nie od­rzekł wpa­tru­ją­ce­mu się weń z nie­cier­pli­wo­ścią pry­ma­so­wi, któ­ry za­wo­łał:

– Ależ ta Ko­nig­smar­kow­na?…

– Była po­wier­ni­cą węża, któ­re­go dla po­msz­cze­nia księż­ny Te­szen wa­sza emi­nen­cya wy­pę­dzi­łaś z rajd. Trze­ba było i z nią toż samo uczy­nić.

– Mój re­to­rze te­raz cię poj­mu­ję, ale przez Boga, chcesz abym jak ksią­że Bor­gia wo­jo­wał z ko­bie­tą? ma­łoż mam groź­niej­szych prze­ciw­ni­ków do po­ko­na­nia? Tu Szwed ze Sta­ni­sła­wem, tam dwóch elek­to­rów; Iud we mnie po­kła­da na­dzie­je, a wszyst­kich oczy na mnie są zwró­co­ne.

– Ko­per­nik po­ru­szył cały świat bę­dąc tyl­ko ka­no­ni­kiem, wa­sza emi­nen­cya jest kar­dy­na­łem i pry­ma­sem. Po­wie­dział Prze­ben­dow­ski, nie­odry­wa­jąc oczu od pi­sma, któ­re zda­wał się głę­bo­ko roz­wa­żać.

Ra­dzie­jow­ski rzu­cił ba­daw­cze spoj­rze­nie na swe­go do­rad­cę, ale jego twarz była zim­na, obo­jęt­na jak zwy­kle, i nie mo­gąc z niej nic wy­śle­dzić za­wo­łał:

– Cóż więc ra­dzisz mi uczy­nić, dla usu­nię­cia Ko­nig­smar­kow­ny, co ośmie­la się pod moim bo­kiem knuć ta­jem­ne in­try­gi, chce zruj­no­wać moie za­mia­ry, dą­żą­ce jak wiesz do do­bra po­wsze­dnie­go.

Prze­ben­dow­ski spoj­rzał uko­sem na Pry­ma­sa, ukło­nił się głę­bo­ko i od­rzekł. Za­pew­ne, z ko­bie­tą trud­no wo­jo­wać.

– No no, tyś mój naj­lep­szy ko­usul­tor, ty to jak się wy­ra­zi­łeś, umia­łeś po­zba­wić lwa jego pa­zu­rów, nie opu­ścisz mnie i w tej cyr­kum­stan­cyi: boć tu nie idzie o Kó­nig­smar­kow­nę, ale o dwór pa­ryz­ki, o księ­cia de Con­ti, o moją na­resz­cie spra­wę.

– Toż ksią­że i kar­dy­nał żąda po­mo­cy od swe­go po­kor­ne­go słu­gi–Po­wie­dział po­uf­nik Ra­dzie­jow­skie­go oschłym lecz za­ra­zem uni­żo­nym to­nem.

Po tej przy­mów­ce na twa­rzy kar­dy­na­ła ma­lo­wał się źle uta­jo­ny gniew i po­mię­sza­nie. Ra­dzie­jow­ski czuł, że bez po­mo­cy tego czło­wie­ka, kro­ku nie śmie uczy­nić, jed­nem ski­nie­niem chęt­nie by go zgniótł, bo wyż­szość w pod­wład­nym zwy­kle jest nie­cier­pia­na; lecz w tej chwi­li, wa­ży­ły się losy ko­ro­ny: kie­dy cho­dzi­ło, kto w pol­sce ma pa­no­wać, czy Lesz­czyń­ski, czy Ra­dzie­jow­ski pod imie­niem księ­cia de Con­ti, któ­re­go chciał na tro­nie po­sa­dzić. Kar­dy­nał więc po­tłu­mił ura­zę, jak to już nie­raz uczy­nić był przy­mu­szo­ny, a osło­niw­szy twarz ser­decz­nym przy­ja­znym uśmie­chem; ode­zwał się do swe­go re­gen­sa.

– Wiem, że Prze­ben­dow­ski nie zdra­dzi do­brej spra­wy. Idź prze­to i dzia­łaj jak ci twe świa­tło, uzna­nie wska­zu­je.

Se­kre­tarz niby za­to­pio­ny w czy­ta­niu, z po­li­to­wa­niem spoj­rzał na kar­dy­na­ła, a po­da­jąc mu od nie­chce­nia pa­pier któ­ry roz­wa­żał, rzekł:

– Prze­to wa­sza emi­nen­cya zu­peł­nie się na mnie spusz­cza w spra­wie Ko­nig­smar-kow­ny.

– Naj­zu­peł­niej.

– Ra­czy więc pod­pi­sać ten man­dat.

Kar­dy­nał po­chwy­cił za pió­ro, i bez od­czy­ta­nia tego, co mu jego za­ufa­niec pod­su­nął, pod­pi­sał; po­czem rzekł:

– Czy nie wy­pa­da­ło­by te­raz po­mó­wić z tymi pa­na­mi, co od dwóch go­dzin za­le­ga­ją moje po­ko­je, prze­cież ich gło­sy waż­ne są na elek­cyi.

Re­gens kiw­nął gło­wą na znak po­twier­dze­nia,

– Do­brze, więc idę: ja zaj­mę się swo­jem, a ty swo­jem–cią­gnął da­lej pry­mas, pro­stu­jąc się i przy­bie­ra­jąc jak moż­na naj­dum­niej­szą roz­ka­zu­ją­cą po­sta­wę.

Se­kre­tarz pa­trzał za od­cho­dzą­cym zwol­na i po­waż­nie kar­dy­na­łem, a jego wzrok zda­wał się mó­wić:

Otoż to god­ny na­stęp­ca Gam­ra­ta, oba­dwaj do sie­bie po­dob­ni, z tą róż­ni­cą, że tam­te­go nie­udol­ność jemu sa­me­mu szko­dzi­ła, a tego po­tom­ność kląć może.

I w rze­czy sa­mej jak wy­rzekł Ra­dzie­jow­ski, tak sta­rał się do­słow­nie wy­peł­nić prze­pi­sa­ną so­bie rolę, to jest czczym bla­skiem, uda­ną przy­chyl­no­ścią zjed­nać ocze­ku­ją­ce nań tłu­my. Za prze­by­ciem od­dzie­la­ją­cej go za­sło­ny, kil­ka­dzie­siąt osób po­waż­nych wie­kiem, uro­dze­niem, god­no­ścia­mi, schy­li­ło gło­wy na wi­dok pry­ma­sa, ci­che roz­mo­wy usta­ły, tyl­ko wy­ra­zy jego emi­nen­cya z ust do ust prze­la­ty­wa­ły, aż się obi­ły o ostat­nie krań­ce przed­sion­ku, gdzie

– Więc dla nie­go po­saż­ne sta­ro­stwo, dla sy­nów inne urzę­dy.

– De­pu­tat san­do­mir­ski, cią­gnął se­kre­tarz zna­cząc przy każ­dym na­zwi­sku wy­mie­nio­ne­go se­na­to­ra lub urzęd­ni­ka, to jest: kła­dąc krzy­że przy tych, co za swe gło­sy na przy­szłej elek­cyi mie­li otrzy­mać ho­no­ry, do­sto­jeń­stwa, kół­ka z wy­ra­że­niem sum­my, któ­rzy swój wol­ny głos mie­li do sprze­da­nia. A ta­kich nie Wały był po­czet; bo w koń­cu, kie­dy Prze­ben­dow­ski całą li­stę od­czy­tał, a Be­nia­min do­star­czył szcze­gó­ło­wych o każ­dym wia­do­mo­ści, od­bie­ra­jąc pa­pier z rąk se­kre­ta­rza za­wo­łał z po­dzi­wie­niem.

– Wie­leb­ny pa­nie, toć tu same kół­ka wi­dzę?!…

– Nie wiesz o tem Be­nia­mi­nie, że for­tu­na ko­łem się to­czy. W in­nych kra­jach mają lwy, sło­nie, zło­te runa, i róż­ne ho­no­ro­we zna­ki, na wy­na­gro­dze­nie pew­nych za­sług, u nas pa­nem bene me­ren­tium są pie­nią­dze. Każ­dy chce się zbo­ga­cić kosz­tem cu­dzym, a co to z tego bę­dzie.

– Boże nie daj nam do­cze­kać tego – po­wie­dział sta­ry Izra­eli­ta.

– A te­raz po­licz Be­nia­mi­nie ile ci trze­ba za­pła­cić, aby utrzy­mać na tro­nie pol­skim księ­cia fran­cuz­kie­go.

Żyd za­czął szep­tać po swo­je­mu, po­glą­da­jąc na pa­pier trzy­ma­ny w ręku, a se­kre­tarz Ra­dzie­jow­skie­go li­czył od­dziel­nie i po­li­czyw­szy, rzekł:

– Dwa mi­lio­ny pięć­kroć osiem­dzie­siąt.

– Pięć ty­się­cy – do­koń­czył Izra­eli­ta, sum­ma nie mała.

– Nie wiel­ka, zwa­ża­jąc że za tę cenę ku­pu­je się ko­ro­nę tak ob­szer­ne­go kró­le­stwa. A bę­dziesz ją mogł za­pła­cić?–spy­tał se­kre­tarz.

– Zna­la­zło­by się i wię­cej na usłu­gi pry­ma­sa, tem bar­dziej że ją ksią­że Con­ti ma po­wró­cić. Jest to je­dy­na po­cie­cha, iż pie­nią­dze te fran­cuz wnie­sie nam do kra­ju, in­a­czej choć­bym wie­dział że dru­gie tyle za­ro­bię na tym in­te­re­sie.

– Nie dał­byś ani gro­sza–od­rzekł z uśmie­chem Prze­ben­dow­ski.

– Nie in­a­czej prze­wie­leb­ny pa­nie.

– No, za da­le­ko po­su­wasz swój ro­zum choć wie­my z ką­di­nąd, że łza nie­szczę­śli­wych nie skro­pi­ła two­ich do­stat­ków. Na­by­łeś ich uczci­wie,z czem się nie wie­lu z two­ich "współ­wy­znaw­ców po­chlu­bić może.

Na tę po­chwa­łę spra­wie­dli­wie wy­rze­czo­ną przez usta se­kre­ta­rza Ra­dzie­jow­skie­go, w oczach sta­re­go Be­nia­mi­na bły­sła łza wdzięcz­no­ści i dumy, któ­rej mu nikt prze­ga­niać nie po­wi­nien. Tym­cza­sem re­gens cią­gnął da­lej.

– Oto li­sty do tych pa­nów, któ­rym masz uczy­nić obiet­ni­ce, lub wy­pła­cić wska­za­ne na tym pa­pie­rze sum­my: spo­dzie­wam się a ra­czej je­stem pew­ny, że do­peł­nisz po­le­ce­nia spiesz­nie i ze zna­ną zręcz­no­ścią. Na­ko­niec nie po­trze­bu­ję ci za­le­cać ta­jem­ni­cy, zwłasz­cza przed pod­ko­mo­rzym, któ­ry niby dzia­ła­jąc we wspól­nym in­te­re­sie, ogrom­nych summ za­żą­da od cie­bie.

– Abym je rzu­cił mię­dzy stron­ni­ków

Au­gu­sta, lub co go­rzej użył dla zjed­na­nia par­tyi dla nie­go.

– Zką­dże do­my­ślasz się tego–za­py­tał ba­daw­czo re­gens.

– Nie do­my­śla­ni się, lecz mam nie­ja­ką pew­ność. In­te­re­sa han­dlo­we, zna­gla­ją mnie do utrzy­ma­nia cią­głej kor­re­spon­den­cyi z kup­ca­mi za­gra­nicz­ne­mi mo­je­go wy­zna­nia. W tych dniach otrzy­ma­łem z Prus i Sak­so­nii ostrze­że­nie, aby nie ufać p. M……

któ­ry knu­je ja­kieś in­try­gi, wbrew ży­czeń jego emi­nen­cyi kar­dy­na­ła.

– Wiem o tem Be­nia­mi­nie–rzekł obo­jęt­nie se­kre­tarz, i po­tra­fi­my temu prze­szko­dzić, ten oto man­dat po­psu­je szy­ki pod­ko­mo­rze­mu i jego wspól­nicz­ce Ko­nig­smar­kow­nie.

Te­raz nie po­zo­sta­je mi, jak przy­po­mnieć się wa­szej wie­leb­no­ści o list do kon­su­la kra­kow­skie­go, w in­te­re­sie nie­szczę­śli­wej dziew­czy­ny, któ­rej tyl­ko trzy dni po­zo­sta­je na tym świe­cie–po­wie­dział żyd za­bie­ra­jąc się do odej­ścia.

– Oto jest, po dro­dze wstą­pisz do księ sny de Te­szen któ­rej wrę­czysz to pi­smo: le­piej bę­dzie że ona zaj­mie się nie­szczę­śli­wą, jako ta co i dziś jesz­cze zaj­mu­je się lo­sem Au­gu­sta, niż ksią­że kar­dy­nał, któ­ry go z tro­nu usu­nął. Zro­zu­mia­łeś mnie Be­nia­mi­nie–po­wie­dział Re­gens od­daw­szy mu dwa pi­sma.

Sta­re­mu Izra­eli­cie za­iskrzy­ły się oczy z ra­do­ści, gdyż cel jego ży­czeń nad­spo­dzie­wa­nie osią­gnię­ty zo­stał. Chciał bo­wiem oca­lić Anne swo­ją wy­ba­wi­ciel­kę, wy­pła­cić dług wdzięcz­no­ści, i za­ra­zem w waż­nem zle­ce­niu wi­dzieć się z księż­ną, do któ­rej nie­miał przy­stę­pu. Scho­wał więc pi­sma i po­biegł do miesz­ka­nia księż­ny Te­szen, uno­sząc z sobą miłą na­dzie­ję, że los Anny Za tak po­tęż­nym wpły­wem zmie­nio­ny zo­sta­nie.

Uprzedź­my sta­re­go Be­nia­mi­ma, do jego miesz­ka­nia przy Ka­zi­mie­rzu, któ­ry cho­ciaż żwa­wo la­ską się pod­pie­ra, chcąc przy­spie­szyć kro­ku aby ry­chlej do­peł­nił zle­ce­nia i wła­snym ży­cze­niom do­go­dził, wsze­la­ko wiek i po­nie­sio­ne w ży­ciu nie małe tru­dy, po­dróż żyda opóź­nia­ją.

W ka­mie­ni­cy w ryn­ku ży­dow­skiej dziel­ni­cy sto­ją­cej, któ­ra sród brud­nych, gan­ka­mi na­je­żo­nych do­mów, czy­sto­ścią, a co wię­cej bo­ga­te­mi skle­pa­mi się od­zna­cza­ła, w kom­na­cie, gdzie tyl­ko cór­ce Be­nia­mi­na wol­no było prze­by­wać, dwie oso­by się znaj­do­wa­ły. Skrom­na to była iz­deb­ka: dwa łóż­ka za fi­ran­ka­mi t tu­rec­kie­go ada­masz­ku, we środ­ku stół, na nim roz­ło­żo­na bi­blia tłu­ma­cze­nia Wój­ka kil­ka pro­stych stoł­ków, oto wszyst­kie sprzę­ty za­peł­nia­ją­ce kom­na­tę. Przy­cho­dzień i do tego ka­to­lik z wiel­kiem po­dzi­wie­niem, nie uj­rzał­by na drzwiach przy­bi­te­go za szkłem na­pi­su, ani po­roz­rzu­ca­nej w nie­ła­dzie po­ście­li, owych bru­dów, któ­re pol­scy ży­dzi nie­ja­ko po­lu­bi­li: wszę­dzie czy­stość i po­rzą­dek, a ra­zem wy­rze­cze­nie się prze­są­dów pa­no­wa­ło.

W kom­na­cie tej jak wspo­mnie­li­śmy dwie oso­by się znaj­do­wa­ły: to jest mło­da Ra­chel cór­ka Be­nia­mi­na, któ­ra w tej chwi­li przy­nio­sła mło­de­mu jak się zda­je żyd­ko­wi, kom­plet­ny ubiór gierm­ka, z ko­lo­ra­mi i her­ba­mi księż­ny Te­szen. Twier­dze­nie na­sze co do oso­by mło­dzień­ca i jego po­cho­dze­nia po­win­no­by być nie­wąt­pli­wem: al­bo­wiem czar­na ka­po­ta i so­bo­lo­wa czap­ka jaką zwy kie Izra­eli­ci uży­wa­li, jego po­siać osła­nia­ły. Po zło­że­niu przy­nie­sio­ne­go ubio­ru, Ra­chel ukło­ni­ła się­żyd­ko­wi, i wy­szedł­szy z kom­na­ty za­mknę­ła ją skwa­pli­wie.

Te­raz mło­dzie­niec, wy­jął ukry­ły za pa­sem szty­let, i parę du­bel­tow) ch pi­sto­le­tów; po­ło­żył je w bliz­ko­ści, a po­tem zrzu­cił z sie­bie ży­dow­ski ubiór, któ­ry zda­wał się krę­po­wać jego ruch swo­bod­ny. Na­stęp­nie zręcz­nie i szyb­ko przy­wdział sza­ty gierm­ka, ukrył za ka­fta­nem pi­sto­le­ty, za­tknął za pas szty­let, i tak ustro­jo­ny przej­rzał się w zwier­cie­dle. Zda­wa­ło się że był za­do­wo­lo­ny ze swej po­sta­wy i ubio­ru, bo lek­ki uśmiech prze­biegł po jego ustach. I praw­dzi­wie, mimo prze­wa­gi ja­kie gierm­kow­skie sza­ty mia­ły nad odzie­żą ży­dow­ską, przy­pa­trzyw­szy się te­raz mło­dzień­co­wi, uj­rze­li­by­śmy szla­chet­ność ze skrom­no­ścią, któ­rej pier­wej pod czar­ną ka­po­tą do­pa­trzyć nie mo­gli­śmy.

Sko­ro już za­im­pro­wi­zo­wa­ny gier­mek ukoń­czył swo­ją go­to­wal­nią, dał znak, a Ra­chel zno­wu od­su­nę­ła ry­gle i wbie­gł­szy, za­wo­ła­ła z za­dzi­wie­niem:

– O te­raz pan hra­bia wy­glą­da jak­by pro­sto z dwo­ru jej­mość księż­ny po­wró­cił.

– Uwa­żasz pięk­na Ra­chel, że mi le­piej w tym stro­ju, po­wie­dział gier­mek, któ­re­go cór­ka Be­nia­mi­na hra­bią na­zwa­ła.

– Nie ty­iko le­piej mo­ści hra­bio, ale cho­ciaż nic znam pań­skich kom­nat, prze­cież wiem że nie jed­na księż­na po­chlu­bi­ła­by się ta­kim dwo­rza­ni­nem.

– Po­chle­biasz Ra­chel,–za­wo­łał mło­dzie­niec chcąc po­chwy­cić ży­dów­kę, dla wy­ci­śnie­nia na jej śnież­nych li­cach dwor­skie­go ca­łu­sa.

– Mo­ści hra­bio–krzyk­ną­ła dziew­czy­na usu­wa­jąc się z rąk gierm­ka – spoj­rzyj na odzież któ­rą do­pie­ro rzu­ci­łeś! a przy­tem cze­ka cię inna, dla któ­rej wszel­kie­mi nie­bez­pie­czeń­stwa­mi po­gar­dzasz.

Jesz­cze głos dziew­czy­ny nie­prze­brzmiał, kie­dy na wspo­mnie­nie o in­nej, twarz gierm­ka chmu­ra smut­ku po­kry­ła,dwo­rza­nin zwie­siw­szy gło­wę w głę­ko­kiem uto­nął za­du­ma­nia

– Pa­nie hra­bio, nie za­sę­piaj czo­ła, bo wszyst­ko jak do­tąd pój­dzie szczę­śli­wie-

Mój oj­ciec wkrót­ce po­wró­ci, a on kie­dy co przed­sie­weź­mie, to i do­ko­na.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: