Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Panna ze snu - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Panna ze snu - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 183 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Po­wieść

Na­kład Księ­gar­ni Św. Woj­cie­cha

Po­znań – War­sza­wa – Wil­no – Lu­blin

W cią­gu krót­kie­go, dzie­się­cio­mi­nu­to­we­go snu mię­dzy jed­nem prze­bu­dze­niem a dru­giem, śni­ło się Po­łoń­skie­mu, że je­chał brycz­ką w to­wa­rzy­stwie ja­kiejś mło­dej ko­bie­ty. Dro­ga była dziw­na: po jed­nej stro­nie sta­ły sze­re­giem wy­so­kie ka­mie­ni­ce z oświe­tlo­ne­mi mimo dnia okna­mi, po dru­giej cią­gnę­ło się bez­brzeż­ne, gład­kie pole, na któ­rem tu i owdzie błysz­cza­ła woda w bruz­dach. Po­łoń­ski miał wra­że­nie, że przez dłu­gi czas je­chał sam i nie umiał so­bie wy­tłu­ma­czyć, skąd na brycz­ce wzię­ła się na­gle mło­da ko­bie­ta. Chciał ją o to za­py­tać, ale oba­wiał się, że spra­wi­ło­by to jej przy­krość, więc przy­glą­dał jej się tyl­ko cie­ka­wie, cze­ka­jąc, aby pierw­sza za­czę­ła roz­mo­wę i wy­tłu­ma­czy­ła mu za­gad­kę. Na­gle obej­rzaw­szy się za sie­bie zo­ba­czył, że do opar­cia brycz­ki były przy­mo­co­wa­ne dwa wy­so­kie drąż­ki, po­łą­czo­ne u góry sie­cią dru­tów.

Wte­dy zwró­cił się do swej ta­jem­ni­czej to­wa­rzysz­ki:

– Skąd się tu to wzię­ło?

– To ja ka­za­łam za­ło­żyć ra­djo­te­le­fon – od­po­wie­dzia­ła mu z uśmie­chem – żeby nam przy­jem­niej było je­chać.

Po­ło­ri­ski ro­ze­śmiał się we­so­ło:

– Ho, ho… to praw­dzi­wy po­stęp. – I w tej chwi­li się obu­dził.

Spoj­rzał na ze­ga­rek: było wpół do dzie­wią­tej. Po ty­go­dnio­wym po­by­cie w War­sza­wie Po­łoń­ski miał za sobą sze­reg nie­do­spa­nych nocy i kładł się do łóż­ka (znów o pią­tej rano) z sil­nem po­sta­no­wie­niem, żeby się wy­spać do ja­kiejś dwu­na­stej, albo i pierw­szej, tem bar­dziej, że już po­za­ła­twiał wszyst­kie in­te­re­sy, ja­kie sta­no­wi­ły cel jego przy­jaz­du i nic nie miał do ro­bo­ty. We­dług pla­nu po­wi­nien był wy­je­chać ran­nym po­cią­giem o ósmej, ale odło­żył wy­jazd na po­po­łu­dnie dla­te­go wła­śnie, żeby ode­spać war­szaw­skie hu­lan­ki, któ­re zresz­tą świę­cie mu się na­le­ża­ły po klasz­tor­nem ży­ciu na wsi. Wtu­lił więc gło­wę w po­dusz­kę i usi­ło­wał za­snąć z po­wro­tem. Ale na­próż­no. Ob­raz mło­dej ko­bie­ty ze snu zo­stał mu tak żywo w pa­mię­ci, że nie mógł się oprzeć wra­że­niu, że ją na – praw­dę znał i spo­ty­kał. Tyl­ko w ża­den spo­sób nie mógł przy­po­mnieć so­bie gdzie i w ja­kich wa­run­kach. I ta cie­ka­wość, żeby zna­leźć od­po­wied­nik re­al­ny dla sen­nej wi­zji, za­czy­na­ła go tak prze­śla­do­wać, jak za­po­mnia­na me­lo­dja, albo na­zwi­sko, o któ­rych się wie, że tkwią w gło­wie i tyl­ko wy­my­ka­ją się zło­śli­wie z przed ści­ga­ją­cej je my­śli. Wy­cią­gał z pa­mię­ci od naj­daw­niej­szych cza­sów wszyst­kie domy w któ­rych by­wał, ze­bra­nia to­wa­rzy­skie, bale, wresz­cie wszyst­kie ko­bie­ty, ja­kie prze­wi­nę­ły mu się przez ży­cie, choć zda­wał so­bie spra­wę, że w tem śro­do­wi­sku po­szu­ki­wa­nia nie mia­ły sen­su, bo pan­na ze snu była za­prze­cze­niem ty­pów po­wyż­szych. Raz po raz ogar­nia­ła go głu­cha iry­ta­cja na sie­bie sa­me­go za te nie­po­trzeb­ne wy­sił­ki pa­mię­ci, któ­re wy­bi­ja­ły go tyl­ko ze snu, ale ner­wo­wy upór był sil­niej­szy od re­flek­sji roz­sąd­ku. Na­wy­my­ślaw­szy so­bie od idjo­tów i na­cią­gnąw­szy koł­drę na gło­wę, przez trzy mi­nu­ty uda­wał, że za­sy­pia nie my­śląc o ni­czem, a po­tem za­czy­na­ło się na nowo:

– Skąd ja ją znam?

– Zwar­jo­wa­łem – za­klął wresz­cie z fur­ją i ze­rwał się z łóż­ka na rów­ne nogi. Na­praw­dę przy­pusz­czał, że ta głu­pia cie­ka­wość, któ­ra go opę­ta­ła z ta­kim man­jac­kim upo­rem, była cho­ro­bli­wym ob­ja­wem po­draż­nie­nia ner­wów i, aby się do­pro­wa­dzić do rów­no­wa­gi, za­czął się ob­le­wać zim­ną wodą. Na­stęp­nie ubrał się szyb­ko i wy­szedł do cu­kier­ni na śnia­da­nie. Wi­dok uli­cy po­dzia­łał na nie­go orzeź­wia­ją­co. Nie­do­spa­nie kil­ku go­dzin prze­sta­ło mu się wy­da­wać ka­ta­stro­fą i od­ra­zu od­zy­skał hu­mor.

Miał zresz­tą wszyst­kie po­wo­dy ku temu, aby być nie­tyl­ko w do­brym, ale w do­sko­na­łym hu­mo­rze. Uda­ło mu się i to na bar­dzo ko­rzyst­nych wa­run­kach sprze­dać ma­ją­tek, któ­ry przed dwo­ma laty odzie­dzi­czył po stry­ju. Po­ło­ri­ski był z za­wo­du in­ży­nie­rem i o go­spo­dar­stwie nie miał naj­mniej­sze­go po­ję­cia, przy­tem w głę­bi du­szy wsi nie lu­bił, ale ule­gał ła­two au­to­su­ge­stjom i gdy się raz w ja­kim kie­run­ku za­pę­dził, bar­dzo trud­no było mu się z ob­ra­nej dro­gi cof­nąć. Pod wpły­wem ta­kie­go za­pę­dze­nia wła­śnie przez dwa lata usi­ło­wał w sie­bie wmó­wić in­tu­icyj­ny ta­lent do go­spo­dar­stwa i za­mi­ło­wa­nie do wsi. Na­praw­dę te dwa lata upły­nę­ły mu w cią­głej nu­dzie i oba­wie, że go wszy­scy do­oko­ła oszu­ki­wa­li. Wieś wy­ro­bi­ła w nim dro­bia­zgo­wą po­dejrz­li­wość, któ­rej nig­dy przed­tem nie miał w cha­rak­te­rze. Nie tyle mu cho­dzi­ło o rze­czy­wi­ste stra­ty ma­ter­jal­ne co o śmiesz­ność. Nie zno­sił my­śli, że go mogą uwa­żać za głup­ca. Ale na szczę­ście dla sie­bie Po­łoń­ski prócz za­pę­dzeń po­sia­dał i inną ce­chę w cha­rak­te­rze. Gdy mu się coś, jak sam po­wia­dał – od­krę­ca­ło w gło­wie – to od­ra­zu. Nie tra­cił cza­su na na­my­sły i wa­ha­nia. Tak samo było z ma­jąt­kiem. Uświa­do­miw­szy so­bie pew­ne­go pięk­ne­go po­ran­ku, że nic na tej dro­dze nie zbu­du­je i tyl­ko zdro­wie stra­ci na cią­głej szar­pa­ni­nie ner­wów w cią­gu kil­ku mi­nut, zde­cy­do­wał się na sprze­daż.

Na­byw­cą był zbo­ga­co­ny do­rob­kie­wicz po­wo­jen­ny, któ­ry pchał się do zie­miań­skiej sfe­ry. Po­łoń­ski trak­to­wał go z iro­nicz­ną po­błaż­li­wo­ścią, jak dziec­ko, któ­re­mu się za­chcia­ło za­baw­ki, i chęt­nie mu ją da­wał za dro­gie pie­nią­dze. – Nie­chże i ci się przed re­for­mą rol­ną po­ba­wią w pa­nów! – my­ślał.

Spo­tkał go przed cu­kier­nią, w któ­rej pan Grzy­sie­wicz (tak się ów jego na­stęp­ca na­zy­wał) urzę­do­wał ca­łe­mi go­dzi­na­mi, ob­ra­bia­jąc naj­roz­ma­it­sze in­te­re­sy. Przy­wi­ta­li się bar­dzo przy­jaź­nie i Grzy­sie­wicz, cho­ciaż już był na wy­chod­nem, po­sta­no­wił się za­trzy­mać, żeby to­wa­rzy­szyć Po­łoń­skie­mu przy śnia­da­niu.

Po­łoń­ski przy­jął tę uprzej­mość z miłą chę­cią, po­nie­waż chciał po­mó­wić z Grzy­sie­wi­czem o róż­nych in­te­re­sach, któ­re snu­ły mu się po gło­wie. Grzy­sie­wicz miał sła­wę czło­wie­ka, któ­ry do­sko­na­le się or­jen­to­wał w fi­nan­so­wych moż­li­wo­ściach, zresz­tą dał tego istot­ne do­wo­dy, ro­biąc w krót­kim cza­sie ol­brzy­mi ma­ją­tek. Nie­ste­ty Po­łoń­skie­go spo­tka­ło roz­cza­ro­wa­nie. Nowy dzie­dzic tak się już wrył w rolę dzie­dzi­ca, że o in­te­re­sach nie chciał wca­le mó­wić. Za to sze­ro­ko się roz­wo­dził o przed­wo­jen­nym kom­for­cie ży­cia z wi­docz­ną in­ten­cją prze­ko­na­nia Po­łoń­skie­go, że au­to­mo­bi­le, bi­żu­ter­je, naj­wyż­sze ga­tun­ki win i na­zwy pierw­szo­rzęd­nych firm cy­gar ha­wań­skich nie były dla nie­go re­we­la­cja­mi ostat­nich cza­sów. Roz­mo­wa ze­szła wresz­cie na wy­ści­gi. Grzy­sie­wicz znów mach­nął lek­ce­wa­żą­co ręką.

– Co tam te­raz… Przed woj­ną były wiel­kie staj­nie. Ta­kich Lu­bo­mir­skich, Ła­za­re­wa, Au­gja­sza…

Tego sen­ty­men­tal­ne­go wes­tchnie­nia Po­łoń­ski nie do­sły­szał na szczę­ście, bo już go­rącz­ko­wo dzwo­nił na kel­ne­ra, żeby pła­cić. Przez okno cu­kier­ni mi­gnę­ła mu na uli­cy po­stać ko­bie­ty, któ­ra mu się wy­śni­ła nad ra­nem. Szyb – ko po­że­gnał zdu­mio­ne­go Grzy­sie­wi­cza i wy­biegł za nią. Szła szyb­ko, tak że le­d­wo uda­ło mu się wy pa­trzeć ją w tłu­mie i do­go­nić. Wy­mi­ja­jąc ją przyj­rzał jej się ba­daw­czo. I w tej chwi­li mógł był już przy­siąc, że tej ko­bie­ty nig­dy w ży­ciu nie wi­dział, ale że to była ta sama, któ­ra mu się wy­śni­ła. Zwol­nił kro­ku, żeby ją prze­pu­ścić przed sie­bie i znów ba­daw­czo jej się przyj­rzał. Te­raz do­pie­ro uświa­do­mił so­bie pe­wien dziw­ny szcze­gół. Sen­na zja­wa róż­ni­ła się od ży­we­go jej ucie­le­śnie­nia tyl­ko ubra­niem. Tam­ta we śnie mia­ła na so­bie suk­nię sta­ro­świec­kie­go kro­ju z bu­fia­ste­mi rę­ka­wa­mi, ja­kie on znał już tyl­ko z ilu­stra­cyi sta­rych fo­to­gra­fij, a ta żywa na uli­cy – mod­ny gra­na­to­wy ko­stjum. Za­trzy­mał się przed wy­sta­wą skle­pów i w chwi­li, gdy do­strzegł, że się zbli­ża­ła od­wró­cił się gwał­tow­nie, żeby jesz­cze raz się przyj­rzeć. Ta sama. Te same ma­rzy­ciel­skie tro­chę oczy, wy­so­kie, moc­no roz­wi­nię­te czo­ło, krój ust, nie­wiel­kie zna­mię pod uchem na le­wym po­licz­ku,

– Ale je­że­li ja jej nie znam i nig­dy nie wi­dzia­łem, to skąd u dja­bła mo­gła mi się tak wy­raź­nie przy­śnić? – my­ślał Po­łoń­ski, nie mo­gąc wyjść ze zdu­mie­nia.

Mło­da ko­bie­ta zda­wa­ła już so­bie spra­wę, że jest ści­ga­na. Od­ra­zu przy­śpie­szy­ła kro­ku i jak­by ze­sztyw­nia­ła. I na­gle skrę­ci­ła w bra­mę sta­rej, dwu­pię­tro­wej ka­mie­ni­cy. Po­łoń­ski za­wa­hał się chwi­lę, ale za­raz po­szedł za nią. Przez tę chwi­lę jed­nak mło­da ko­bie­ta tak go wy­prze­dzi­ła, że gdy wcho­dził na scho­dy usły­szał już tyl­ko w gó­rze trzask za­my­ka­nych drzwi. Nie mógł się zor­jen­to­wać, czy to było na pierw­szem, czy na dru­giem pię­trze. Wszedł­szy na górę zdo­łał tyl­ko spraw­dzić, że na pierw­szym pię­trze z jed­nej stro­ny miesz­kał den­ty­sta, z dru­giej kra­wiec. Na dru­gim pię­trze nie było na drzwiach ta­bli­czek, Po­łoń­ski wró­cił do bra­my i przy­sta­nął, na­my­śla­jąc się, co da­lej ro­bić. Jed­no tyl­ko wie­dział, że za wszel­ką cenę mu­siał ta­jem­ni­czą pan­nę ze snu po­znać.

Do­zor­ca domu po wy­słu­cha­niu in­for­ma­cji Po­łoń­skie­go my­ślał dłu­go z wi­docz­nem sku­pie­niem, świad­czą­cem, że był to czło­wiek su­mien­ny i uczci­wy, któ­ry otrzy­maw­szy kil­ka zło­tych chciał udzie­lić moż­li­wie do­kład­nej od­po­wie­dzi, ale wresz­cie po­trzą­snął prze­czą­co gło­wą.

– Nie, żad­na taka pan­na nie miesz­ka.

– A może bywa u kogo z lo­ka­to­rów? Do­zor­ca znów się dłu­go na­my­ślał, ale re­zul­tat tej pra­cy mó­zgu znów był ujem­ny.

– Może i bywa, ale to chy­ba tak prze­cho­dzi, że ja jej nig­dy nie wi­dzia­łem.

Wy­ra­ził wresz­cie przy­pusz­cze­nie, któ­re już i Po­łoń­skie­mu przy­cho­dzi­ło na myśl, że pew­no pan­ny w gra­na­to­wym ko­stju­mie na­le­ża­ło szu­kać u den­ty­sty. Po­łoń­ski wró­cił więc znów na fron­to­we scho­dy. Nie mógł nie czuć zmien­no­ści tych po­szu­ki­wań i przed drzwia­mi den­ty­sty przy­szła mu iro­nicz­na myśl do gło­wy, że szczy­tem po­świę­ce­nia by­ło­by te­raz ka­zać wy­rwać so­bie zdro­wy ząb. Ale mimo to za­dzwo­nił. Otwo­rzy­ła mu drzwi mło­da po­ko­jów­ka i ob­ja­śni­ła, że opi­sy­wa­nej przez nie­go oso­by w po­cze­kal­ni nie było. Kom­pli­ko­wa­ło to po­szu­ki­wa­nia, ale spra­wi­ło Po­łoń­skie­mu przy­jem­ność. Wo­lał nie wy­obra­żać so­bie oso­by, któ­ra w tak ro­man­tycz­ny spo­sób wplo­tła się w jego ży­cie na den­ty­stycz­nym fo­te­lu przy plom­bo­wa­niu, albo wsta­wia­niu zę­bów. Sama moż­li­wość jed­nak od­czu­cia przy­jem­no­ści z tego po­wo­du do­wo­dzi­ła, że jego sto­su­nek do nie­zna­jo­mej już się ukła­dał, jak do ide­ału, w któ­rym się nie chce wi­dzieć naj­mniej­szych skaz.

Stwier­dziw­szy to Po­łoń­ski po­wtó­rzył so­bie po raz dru­gi w cią­gu dnia:

– Zwar­jo­wa­łem.

Ta dia­gno­za nie wpły­nę­ła jed­nak wca­le na jego po­stę­po­wa­nie. Za­miast otrzą­snąć się z war­jac­kie­go wy­bry­ku i odejść, stał w bra­mie, wy­cze­ku­jąc na uka­za­nie się nie­zna­jo­mej. Do­zor­ca domu, za­ję­ty ja­kąś pra­cą na po­dwó­rzu, przy­glą­dał mu się co­raz nie­uf­niej i po­dejrz­li­wiej. Po­łoń­ski spoj­rzał na ze­ga­rek. Od chwi­li gdy wszedł do ka­mie­ni­cy mi­nę­ła już pra­wie go­dzi­na.

– Z rów­nem po­wo­dze­niem mogę tu tak ster­czeć do wie­czo­ra – po­my­ślał. I stał, jak za­hyp­no­ty­zo­wa­ny.

Zde­cy­do­wał się już, że tego dnia nie wy­je­dzie z War­sza­wy. To wszyst­ko były zresz­tą głup­stwa. Inna waż­niej­sza spra­wa za­przą­ta­ła mu myśl. Zbu­dzi­ło się w nim nie­wy­raź­ne wra­że­nie, że we śnie jego to­wa­rzysz­ka z brycz­ki po­wie­dzia­ła mu swe imię. Z ca­łym wy­sił­kiem pa­mię­ci sta­rał je się so­bie przy­po­mnieć.

Za­my­śle­nie prze­rwał mu głos do­zor­cy.

– A pan wciąż na tę pa­nien­kę cze­ka.

– Cze­kam – od­parł krót­ko.

– Mo­że­by pan po­szedł na górę i spy­tał się.

Po­łoń­ski po­wziął nowy plan. Dał do­zor­cy dzie­sięć zło­tych i po­le­cił mu iść na górę i do­wie­dzieć się u kraw­ca i w obu miesz­ka­niach na dru­giem pię­trze czy nie było tam Oso­by, jaką opi­sy­wał.

– A je­że­li bę­dzie, to po­wie­dzieć, żeby ze­szła?

– Nie, nie. Ale, gdy­by pan się po­tra­fił do­wie­dzieć od słu­żą­cych, jak się na­zy­wa i gdzie miesz­ka, to do­sta­nie pan dru­gie dzie­sięć zło­tych.

Do­zor­ca przez chwi­lę stał nie­zde­cy­do­wa­ny. Spra­wa wy­da­wa­ła mu się nie­ja­sną. Ale per­spek­ty­wa za­ro­bie­nia dwu­dzie­stu zło­tych szyb­ko prze­zwy­cię­ży­ła skru­pu­ły.

– Pój­dę, może się do­wiem.

Po­łoń­ski sta­nął w bra­mie, tak, że za­sło­nił sobą wyj­ście na uli­cę. I na­gle usły­szał zty­łu ko­bie­cy głos:

– Prze­pra­szam.

Szyb­ko się od­wró­cił i uj­rzał przed sobą ści­ga­ną po­stać.

Mło­da ko­bie­ta po­zna­ła go rów­nież. Cof­nę­ła się wtył i zmie­rzy­ła go gnie­wem spoj­rze­niem.

Po­łoń­ski uchy­lił ka­pe­lu­sza.

– Naj­moc­niej pa­nią prze­pra­szam.

– Może pan ze­chce mnie prze­pu­ścić – od­par­ła zim­no, jakg­dy­by nie sły­sząc wca­le jego słów.

Po­łoń­ski nie miał za­mia­ru jed­nak ustę­po­wać.

– Nie je­stem don­ju­anem ulicz­nym, któ­ry za­cze­pia nie­zna­jo­me ko­bie­ty. Zresz­tą, gdy­bym na­wet upra­wiał ten sport, to miał­bym rów­nież do­świad­cze­nie, któ­re­by mi po­wie­dzia­ło, że w sto­sun­ku do pani wszel­kie­go ro­dza­ju pró­by zgó­ry na­le­ża­ło­by uwa­żać za bez­ce­lo­we. Ale tu do­praw­dy za­cho­dzi wy­pa­dek nie­zwy­kły.

Po­waż­ny, a na­wet uro­czy­sty ton, ja­kim Po­łoń­ski wy­po­wie­dział to wszyst­ko wy­warł na mło­dej ko­bie­cie wi­docz­ne wra­że­nie.

– Nie­zwy­kły wy­pa­dek… Nie ro­zu­miem pana.

– Przedew­szyst­kiem po­zwo­li pani, że się przed­sta­wię. Je­stem Wa­cław Po­łoń­ski in­ży­nier i oby­wa­tel ziem­ski.

Mło­da ko­bie­ta nic na to nie od­po­wie­dzia­ła. Pa­trzy­ła wy­cze­ku­ją­co. Po­łoń­skie­go, któ­ry miał na­dzie­ję, że i ona od­ru­cho­wo mu się przed­sta­wi, zmie­sza­ło to tro­chę.

– Na­stęp­nie – cią­gnął po chwi­li – mam wra­że­nie, że nie je­ste­śmy nie­zna­jo­mi.

– Ja pana nie znam – od­par­ła mło­da ko­bie­ta.

– Nie przy­po­mi­na pani mnie so­bie?

– Ab­so­lut­nie nie. Nig­dy w ży­ciu żad­ne­go pana Po­łoń­skie­go nie zna­łam. Za to mogę panu za­rę­czyć.

– A jed­nak ja je­stem pe­wien, że mu­sia­łem pa­nią spo­ty­kać.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: