Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Papierowe samoloty - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
5 listopada 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Papierowe samoloty - ebook

Zastanów się dwa razy, zanim prześlesz komuś tajną wiadomość. Dowcipne, mocne, odważne, jak życie współczesnych nastolatek.

Wrzesień 1994 roku. Na Guernsey, małej brytyjskiej wyspie u wybrzeża Francji, rozpoczyna się nowy rok szkolny. Dla Flo i Renée, piętnastoletnich uczennic prywatnej szkoły dla dziewcząt, okaże się on niezwykle ważny. Chociaż różnią się od siebie tak bardzo, jak to tylko możliwe, tkwi w nich coś, co połączy je mimo odmiennych charakterów.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-1658-3
Rozmiar pliku: 597 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Powrót do szkoły

Flo

– Dobrze wyglądasz. Pośpiesz się.

Widzę w lustrze swoje odbicie. Nie wyglądam dobrze.

– Wyglądam lepiej w związanych.

– Nie, rozpuść je. Związane powiększają ci podbródek.

Au. Nigdy nie noszę rozpuszczonych włosów, wie o tym.

– A tak poza tym ja dziś mam związane włosy, więc ty nie możesz. – Sally obraca się i ciężkim krokiem kieruje w stronę drzwi. Zostawia mnie gapiącą się na siebie w lustrze i buntowniczo szarpiącą ciemnobrązowe kosmyki, które w końcu związuję w kucyk. Ranię sobie palce gumką i krzywię się z bólu, bo włosy wyrywają mi się z czaszki. Kiedy już są upięte, wszystko, co widzę, to podbródek.

Świetnie! W ciągu trzech minut potrafiła zasiać we mnie zupełnie nowe ziarno niepewności. Mój gruby podbródek razem z moim wielkim nosem, o którym poinformowała mnie, gdy miałyśmy dziesięć lat. Gdyby w tamtym roku odbywał się egzamin ze wzbudzania we mnie paranoi, dostałaby A+.

Wychodzę z łazienki z rozpuszczonymi włosami i ścigam ją korytarzem. Toruje sobie drogę do klasy z całą groźbą przyszłej dyrektorki szkoły. Nikt nie nosi zielonego szkolnego mundurka tak jak Sally: jej spódnica ma idealnie równe plisy, zarówno z przodu, jak i z tyłu, i jest dokładnie takiej długości, jaka została przewidziana w regulaminie, do kolan. Jej krawat – prawdziwy, nie taki jak mój, na gumce – ma idealny węzeł. Jej jasnobrązowe włosy zebrane na czubku głowy przypominają psią kupę. Porusza się do przodu jak po szynach, jej nos jest nienaturalnie zadarty, jej oczy szukają czegoś, za co można zbesztać, a jej aura zwiastuje nadciągającą burzę. Idę obok niej, mój wielki nos wskazuje drogę jak strzała tracąca rezon. Całe lato mówiłam sobie, że ten rok będzie inny, ale już pierwszego poranka nowego roku szkolnego moja „najlepsza przyjaciółka” sprawia, że drżę, mimo że jestem w podkolanówkach.

– Dlaczego musimy siedzieć w pierwszej ławce? – pytam nerwowo.

– Flo, robisz to co roku. Staram się, byśmy dotarły do szkoły najwcześniej, jak się da, żeby zająć najlepsze ławki w klasie, a TY zawsze sprawiasz, że się spóźniam. Ledwo udało nam się zdążyć przed innymi, chociaż strasznie się guzdrałaś.

– Przepraszam. Musiałam dać Abi śniadanie.

– Dlaczego twoja mama tego nie zrobiła? To jej dziecko – mówi Sally i tym samym potwierdza, że nigdy nie słucha tego, co mówię.

– Ponieważ mama i Julian w dużym pokoju rozmawiali o tacie. – Rzucam plecak na moją nową ławkę. – Mówiłam ci, że się wyprowadził?

– Julian się wyprowadził? Dlaczego? – Sprawdza krzesło, które stoi przy jej ławce, i wymienia je na inne, takie, które się nie kołysze, z rzędu za nami.

– Nie, tata się wyprowadził. – Jestem zdenerwowana, ale staram się tego nie okazać.

– Flo, zamierzasz kontynuować o tym, że twój tata ma znów depresję? To naprawdę mnie dobija.

– Wyprowadził się i tęsknię za nim.

– To wszystko, o czym potrafisz gadać – odpowiada złośliwie Sally.

Zaczynam układać rzeczy na ławce.

– Nie masz w tym roku nawet nowego piórnika? – pyta Sally, chcąc kontynuować rozmowę.

– Ten jest OK – mówię cicho.

– OK, OK, OK. Wszystko jest zawsze tylko „OK”. To takie nudne. Kto chce być „OK”?

Przysiadam na chwilę i myślę o tym, co powiedziała. Nie zajmuje mi dużo czasu uświadomienie sobie, całkiem szczerze, że ja chcę być po prostu OK.

Renée

Nana rozsuwa zasłony i staje nad nami, mrucząc pod nosem coś w stylu: „Nowy rok szkolny, nowy początek”. Zasłaniam dłońmi oczy i próbuję zignorować poranek, ale jest zdeterminowana, by była to jej pierwsza i ostatnia wizyta w naszej sypialni przed wyjściem do szkoły.

– Idę do łazienki pierwsza – warczy Nelly, gdy jej szczupła sylwetka prześlizguje się obok mojego łóżka. Utknie tam na wieki, jak zwykle, ale mogę poczekać. Głód zmusza mnie do wstania.

Pop siedzi przy stole w kuchni, ma na sobie białą kamizelkę. Wypija gorącą herbatę jak szklankę letniej wody, jednym haustem, i wraca do naprawiania podeszwy jednego z butów Nany. Chrząka.

– Dzień dobry, Pop. Chcesz trochę bekonu? – pytam.

– Nie jem w ciągu dnia – odpowiada, nie spoglądając w górę.

Wiem. On nigdy nie je w ciągu dnia. Mama powiedziała mi kiedyś, że chodzi o kontrolę. Wyznacza sobie zadania, żeby pamiętać, kto tu rządzi. Jeśli o mnie chodzi, nie musi pomijać posiłków, żeby pokazać komukolwiek, kto tu rządzi. Patrząc na jego usposobienie, nikt nie ma wątpliwości, kto w tym domu ustanawia zasady.

– Zrób tyle, żeby starczyło też dla twojej młodszej siostry. Nie bądź samolubna.

Człapię do lodówki, odkrawam z wierzchu cztery plasterki dobrego bekonu i bawię się nimi w drodze do kuchenki. Wiem doskonale, że robienie śniadania dla Nell to po prostu strata czasu.

– Też chcę jajko. Nie, chcę dwa jajka i bekon, i trzy tosty, i czekoladowe płatki – mówi po zejściu na dół. Łapczywie pakuje jedzenie do ust, jakby nie jadła od tygodni. Nana i Pop mówią jej, że jest dobrą dziewczynką, ale mnie ciężko na to patrzeć.

Po zmyciu po sobie talerza i kubków, które zostały w zlewie, całuję Nanę. Trzyma swój naprawiony but, któremu wystarczą dwa krótkie spacery, aby zawiódł ją piętnasty i ostatni raz. Idę do łazienki.

– Zmyłaś swój talerz, Renée? – krzyczy za mną Pop.

Gryzę się w język.

Gdy tylko drzwi łazienki się zamkną, otwieram szufladę z kosmetykami mamy. Jest taka, jaką ją zostawiła osiem lat temu. W powietrzu zaczyna się unosić zapach Chanel No. 5. Jej pędzelek do różu wciąż ma zaczerwienione końcówki, dokładnie tego samego koloru były jej policzki. Zamykam oczy i przejeżdżam nim po twarzy. Kiedy łaskocze mnie w nos, wszystkie włosy na ręce stają mi dęba, wtedy z oka spada ogromna łza i ląduje na mojej górnej wardze. Nie wiem, dlaczego czasem rano łza się pojawia, a czasem nie. Może ma to coś wspólnego z moimi snami. Ostatniej nocy śniło mi się, że mama w rzeczywistości nie umarła, że ma tylko jakieś kłopoty z policją i ukrywa się, dopóki nie przestaną jej szukać. Obudziłam się w nocy przekonana, że tak jest naprawdę, lecz potem uświadomiłam sobie, że gdyby tak było, nie leżałabym w łóżku w jej starej sypialni, gdzie umarła. W pokoju, w którym po raz ostatni ją widziałam.

Uwielbiam szufladę mamy. Fakt, że nikt niczego z niej nie wyrzucił, jest dowodem na to, że wszyscy trzymamy się czegoś kurczowo. To dowód gwarantujący, że nikt nie powie tego na głos. Wiem, że inni też do niej zaglądają, bo czasem kładę włos na przyborach do makijażu i pod koniec dnia zawsze jest w trochę innym miejscu. Ta szuflada jest jak ołtarz w kościele. Jest święta. Pozbycie się szuflady mamy byłoby ostatnim etapem, pozwoleniem jej odejść. Nikt z nas nie jest na to gotowy.

– POŚPIESZ SIĘ! – wrzeszczy Nell, waląc w drzwi. Szybko szczotkuję zęby i wpuszczam ją do środka. Warczy na mnie, gdy prześlizguję się obok niej. Ledwo udaje mi się wyjść, zanim trzaśnie drzwiami.

Pięć minut później jestem ubrana. Przynajmniej mój szkolny mundurek przypomina mi, że istnieje życie poza tym szarym, przygnębiającym domem. Zbiegam po schodach, zgarniam z lodówki kanapki, które zrobiłam poprzedniego wieczoru, i wychodzę.

Wakacje były długie. Nie mogę się doczekać powrotu do szkoły.

Mój spacer do szkoły ma swój cel, jak zawsze. Lubię nazywać go codzienną ewolucją. Wychodzę z domu z głową opuszczoną, do szkoły docieram z oczekującym rozrywek, zadartym podbródkiem. Tak jak na tym obrazku w pracowni biologicznej, na którym małpa zamienia się w człowieka, podnosi się stopniowo na kolejnych rysunkach. Z domu wychodzę jako małpa, do szkoły docieram jako człowiek. No dobra, może małpa to za mocno powiedziane, ale naprawdę nie czuję się sobą, gdy jestem w domu.

Nauczyciele piszą o mnie w raportach, że życzyliby sobie, żebym wkładała tyle wysiłku w naukę, ile w robienie wokół siebie zamieszania, ale chrzanię to. Mówią też, że powinnam nauczyć się mniej zwracać na siebie uwagę, ale to także chrzanię. Założę się, że nikt nigdy nie mówi Madonnie, że powinna mniej zwracać na siebie uwagę, a nawet jeśli ktoś by jej to powiedział, nigdy by nie posłuchała.

Gdy idę ścieżką prowadzącą przez korty tenisowe do tylnej furtki, gwałtownie wyrasta przede mną betonowy gmach szkoły. Tudor Falls to brzydki budynek o uroczej nazwie, ale nie potrafię się nie uśmiechnąć, kiedy go widzę. Szkoła czyni mnie szczęśliwą w swego rodzaju zabawny sposób. Na osiem godzin dziennie staję się sobą. W każdym razie lepszą wersją mnie niż ta znana z domu.

Wbiegam do holu. Zapach polerowanego drewna docierający z auli łaskocze mnie w gardle.

Kiedy idę po dopiero co odkurzonym dywanie, rozbrzmiewa dzwonek. Jak wrzeszczący nauczyciel przypomina mi, że się spóźniłam. Przebiegam przez hol, mijam gabinet dyrektorki oraz pokój nauczycielski – z którego już wycieka zapach świeżo wypuszczonego z ust dymu – i kieruję się do sali numer sześć, naszej nowej sali lekcyjnej. Bieganie po korytarzach szkoły dla dziewcząt Tudor Falls jest zabronione, ale wszyscy inni są już tam, gdzie powinni być, więc ujdzie mi to na sucho. Trzaskam podwójnymi przeciwpożarowymi drzwiami, które dzielą korytarz na dwie równe części, ale zatrzymuje mnie głuchy odgłos.

Ostrożnie się odwracam i ukradkiem zerkam przez szybę. To pani Le Hurray, nauczycielka historii. Leży na ziemi i pociera nos – wahadłowe drzwi odbiły do tyłu i grzmotnęły ją prosto w twarz. Waham się sekundę. Powinnam jej pomóc, lecz uwaga pierwszego dnia nie oznacza niczego dobrego – zapewne zatrzymanie po lekcjach. Obserwuję ją przez szybę, szukając oznak uszkodzenia mózgu. Obraca się na bok, udaje jej się wstać, po czym dotyka dłonią tyłu głowy i znów pociera. Nie ma krwi. Ocena dokonana, kontynuuję bieg. Muszę dostać się do klasy przed sprawdzeniem listy.

Kiedy wpadam do sali numer sześć, widzę, że wszystkie już zdecydowały, z kim będą siedzieć w najbliższym roku. Carla i Gem, moje „najlepsze przyjaciółki”, są z tyłu przy oknie, oczywiście siedzą obok siebie i machają żywiołowo, lecz nie zadają sobie trudu, aby wstać. Jak zwykle staram się wyglądać, jakby mi nie zależało, choć czuję się odrzucona, jak piąte koło u wozu przy tym niezniszczalnym duecie. Widzę jedną pustą ławkę po prawej stronie sali, w drugim rzędzie. Lata świetlne od Carli i Gem i obok Margaret Cooper. Siedziałam obok niej przez ostatnie pięć lat.

Notorycznie spóźniam się na rozpoczęcie roku i Margaret zawsze trzyma dla mnie miejsce. Lubię ją, jest zabawna, ale nie jesteśmy prawdziwymi przyjaciółkami. W klasie trzymamy się razem i gdy trzeba, pracujemy w parze. Nigdy do niej nie dzwonię w nocy i nie spędzam z nią czasu w weekendy. Jest po prostu jedyną osobą w naszym wieku, która nie ma najlepszej przyjaciółki. Kiedy zatem Carla i Gem zawłaszczają siebie nawzajem i zapominają o moim istnieniu, mam Margaret. Dobrze jest mieć w szkole Margaret.

W drugiej klasie gimnazjum czasem odwiedzałyśmy się w domach. Raz jej mama odebrała mnie z siatkówki. Naprawdę śmierdziałyśmy, więc wzięłyśmy prysznic. Gdy zobaczyłam ją nagą, nie mogłam uwierzyć, ile ma włosów łonowych. U mnie pośrodku jest tylko kępka, u niej – ogromny krzak. Czasami się zastanawiam, czy Margaret kiedykolwiek pomyślała, że to dziwne, że to widziałam, ale ze wszystkich w klasie dojrzała najwcześniej i wygląda na to, że czuje się z tym całkiem swobodnie. Miała piersi już jako dwunastolatka i wiem, że zaczęła miesiączkować kilka lat temu, bo zawsze ma mnóstwo podpasek w swojej ławce i nie stara się ich ukryć. Uważam, że to dość dziwne. Nigdy nikomu nie mówiłam o swoich miesiączkach, choć zaczęły się ponad rok temu. Wszystkie podpaski zdobywam, gdy w czasie przerw zakradam się do gabinetu pielęgniarki. Na samą myśl o ich kupnie robi mi się niedobrze.

Moje spóźnienie skutkuje inną katastrofalną zmianą w układzie miejsc. Jedyne ławki, które Margaret zdołała dla nas zdobyć, znajdują się bezpośrednio za Flo Parrot i Sally Du Putron. Jestem w stanie znieść Margaret Cooper, ale na Sally siedzącą tak blisko mam uczulenie.

Nienawidzimy się z Sally. Zawsze się nienawidziłyśmy. Zaczęło się, kiedy wróciłam do szkoły po kilku dniach wolnych po śmierci mamy. Była bardzo okrutna. Wychowawczyni wcześniej poinformowała całą klasę o tym, co się stało, żeby delikatnie się ze mną obchodzić, kiedy wrócę do szkoły, ale Sally nie załapała. Jak tylko weszłam do klasy, uderzyła w moją stronę i oznajmiła, że wszystko zmyśliłam, żeby przyciągnąć uwagę. Zaczęłam płakać i przekonywać ją, że moja mama naprawdę zmarła na paskudną chorobę, która zmniejszyła ją o połowę i sprawiła, że kaszlała niczym stary człowiek. Zaatakowała po raz drugi i powiedziała, że moja mama umarła, bo mnie nienawidziła. A potem nalegała, bym opowiedziała, jak wygląda martwe ciało. Czego nie zdążyłam zrobić, bo wcześniej zostałam wyprowadzona z sali. Nie pozwolono mi nawet pójść na pogrzeb, lecz Sally miała to gdzieś.

Trzeba być naprawdę specyficzną osobą, żeby wiedzieć, jak być taką suką w wieku siedmiu lat. Szczerze mówiąc, uważam, że Sally jest diabłem wcielonym. Nie jest miła dla nikogo, a już na pewno nie dla swojej najlepszej przyjaciółki, Flo Parrot, która właściwie musi być trochę ciotą, żeby to tolerować.

Flo

Nie obchodzi mnie, gdzie siedzimy, nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Sally jest jak zawsze bojowo nastawiona i nie będę ryzykować kłótni. Siadam, gdzie wskazała, i nie robię zamieszania. Gdy jej coś odpowiadam, robi się głośna i krzykliwa. Nie chcę, żeby wszyscy wokół widzieli, jak bardzo mną pomiata. Najlepiej po prostu to przyjąć.

Ludzie muszą sobie o mnie myśleć Bóg wie co – nerwowa, cicha oferma, która prawdopodobnie nie ma własnego zdania. Nic bardziej mylnego. Powinnam postawić się Sally już dawno temu, ale wtedy i tak uczyniłaby z mojego życia piekło, a poza tym jedyna rzecz, która ma dla mnie znaczenie w tym roku, to egzamin gimnazjalny. Dobry wynik egzaminu to dalsza nauka i matura, a dobre wyniki matury oznaczają uniwersytet, co w końcu oznacza wyrwanie się z tej wyspy. Guernsey może być piękne, ale jeśli chcesz uciec od swojego życia, mieszkanie na wyspie liczącej jedenaście kilometrów długości i siedem szerokości może być bardzo ciężkie.

O ósmej trzydzieści wchodzi nasza nowa wychowawczyni. Przez ostatnie dziesięć minut Sally układała rzeczy w ławce, ale teraz już skończyła porządki, plecy ma wyprostowane i robi swoją najlepszą minę „tutaj jestem”.

– Dzień dobry, dziewczęta. Nazywam się pani Anthony.

Wszystkie wstajemy.

– Dzieeeń dooobryyy, paani Anthoooonyyy.

Nie wiem, dlaczego przyjęłyśmy za normalne witanie nauczycieli w zwolnionym tempie, tak jak teraz, ale zawsze tak robimy.

Co zaskakujące, jest ładna. Dotychczas wszystkie nauczycielki w szkole dla dziewcząt Tudor Falls miały garb i włosy na twarzy, lecz pani Anthony jest piękna. Ma około trzydziestu lat, jest szczupła i dość wysoka. Włosy ma kręcone, ciemnoblond, lśniące, do ramion. Jest ubrana w białą bluzkę, wsuniętą w obcisłą spódnicę do kolan, oraz buty z czubkiem na niezbyt wysokim obcasie. Wygląda łagodnie i miło, pachnie jak rabarbarowo-śmietankowe cukierki. Jest najatrakcyjniejszą nauczycielką, jaka kiedykolwiek uczyła nas w Tudor Falls. Już ją lubię.

Spostrzegam, jak Sally traci rezon. Jest zdenerwowana urodą pani Anthony i wygląda na to, że właśnie podejmuje decyzję, by jej nie ufać. Jej oczy skanują wychowawczynię od stóp do głów, wyraźnie tęskniąc za typem garbatej nauczycielki, która sprawia, że nie czuje się brzydka. Nie podoba mi się, że to mówię, ale bez ładnie ułożonych włosów i nienagannie skomponowanego mundurka Sally właśnie taka jest.

Renée

Siedzimy z Margaret i porównujemy swoje grube nogi, kiedy jakaś kartka uderza mnie w tył głowy.

Renneeeeeeeeeeee!

Jak Twoje wakacje? Nie możemy uwierzyć, że znów jesteśmy w szkole, lato tak szybko minęło. Skoro w tym roku mamy egzamin gimnazjalny... wciąż nie zamierzasz robić żadnej powtórki materiału? Brakowało nam Ciebie i Twoich żartów. Przepraszamy, że się nie widziałyśmy, wiesz, jak to jest. Czy Ty i Lawrence jesteście teraz razem??

Przyjaciółki na zawsze, Carla i Gem x

Odwracam się do nich i robię głupią minę. Śmieją się. Mnie też ich brakowało, ale jest mi przykro, że nie zarezerwowały dla mnie miejsca bliżej siebie, a przez całe lato zadzwoniły do mnie tylko raz, żeby powiedzieć, jak świetnie bawią się razem na wakacjach. Bardzo rzadko wychodziłam przez te sześć tygodni, bo musiałam pomagać na budowie, żeby spłacić Paulę Humphreys po tym, jak na imprezie moja przejażdżka na jej motorowerze zakończyła się w rowie. Jej mama zadzwoniła do Popa i domagała się, żebym poniosła całkowity koszt naprawy. Odbiło mu zupełnie i nie obchodziło go, że to nie była moja wina, ponieważ podjazd był naprawdę nierówny i czarny jak smoła. To nie w porządku, bo mamy Carli i Gem dają im spore kieszonkowe, a one nigdy nie muszą pracować w wakacje. Założę się, że nigdy nie muszą się martwić, jak dorobić.

Świat jest dla nich taki miły, a dla mnie tak ciężki, gdy każdego wieczoru wracam do domu, w którym są Nana i Pop. Ich mamy, ich tatowie, ich bracia i siostry, wszyscy dobrze ze sobą żyją. Nie czuję się z nimi normalna i wiem, że moja rodzina, ich zdaniem, jest dziwna. Szczególnie od czasu, gdy mnie odwiedziły, a Pop nawrzeszczał na nie, by zamykały drzwi, choć właśnie wychodziły i dosłownie mówiły „do widzenia”. Co jest ze starymi ludźmi, że czują najmniejszy przeciąg dwa pokoje dalej? Obie powiedziały, że nic się nie stało, ale stało się i wiem, że po tym już nigdy do mnie nie przyjdą. Po co miałyby, skoro ich ojcowie rzucają żartami, a mamy przygotowują przepyszne jedzenie? Nic dziwnego, że nigdy do mnie nie dzwonią. Pop wszystkich przeraża.

Hej,

nie przejmujcie się tym, i tak byłam zajęta. Widywałam często Lawrence’a. Kilka tygodni temu powiedział mi, że mnie kocha, więc nie byłam taka samotna. Do zobaczenia na przerwie x x x

Pani Anthony wyprasza mnie za drzwi za przesyłanie liścików. Niezbyt dobry początek nowego roku szkolnego. Zupełnie nowa nauczycielka i już chce, żebym się nie wychylała. Na korytarzu, w oczekiwaniu, aż wszyscy wyjdą na apel, zjadam ciastko. Szkoła jest taka sama jak zawsze.

Flo

Flo,

przyjdę do Ciebie po szkole, ale usiądźmy w salonie z Julianem, a nie w kuchni, jak to zwykle robimy. Przypomniało mi się – chcesz, żebym ukradła dla Ciebie książkę Strażników Wagi mojej mamy?

Odwozi nas dzisiaj. Bądź gotowa, gdy zadzwoni dzwonek.

Sal x

Gdy tylko rozbrzmiewa dzwonek, pakuje swój plecak i każe mi się pośpieszyć.

– Jesteś pewna, że chcesz do mnie jechać? W domu panuje dziwna atmosfera, odkąd tata się wyprowadził. Nie jest obecnie zbyt zabawnie – mówię, mając nadzieję, że Sally odpuści.

– Twój tata się wyprowadził? Pośpiesz się, mama będzie czekać – mówi Sally i wypycha mnie łokciem z budynku.

Jej mama czeka w swoim wielkim mercedesie na parkingu u stóp schodów, ubrana w szykowne ciuchy, ze zbyt mocnym makijażem.

– Zabierz nas do Flo, później będę chciała obiad – rzuca Sally agresywnie.

– Dobrze, kochanie – odpowiada jej mama. Wzrok ma jak zwykle nieprzytomny.

Wsiadamy do samochodu – ja wciskam się na tył między torby z zakupami, a Sally zajmuje miejsce z przodu i przesuwa swoje siedzenie do tyłu.

– Byłam cały dzień na mieście – mówi pani Du Putron. – Kupiłam wszystko oprócz czerwonych butów, ponieważ nie mieli w twoim rozmiarze. Ale mają mój numer i zadzwonią, kiedy przyjdą.

Myślę, że brzmi to dość rozsądnie, skoro nie chodzi o Boże Narodzenie czy urodziny Sally, a jej mama jeździ cały dzień po mieście, żeby kupić przypadkowe ubrania, które Sally wybrała sobie w miniony weekend. Ale Sally ma inne zdanie.

– Nie potrafisz załatwić prostej sprawy – mówi z rozdrażnieniem. – Powiedziałam, żeby wziąć w zamian niebieskie na platformie, jeśli nie będą mieli czerwonych. Te mają na pewno, bo odłożyłam je na bok. Sama się tym zajmę. Ty tylko kieruj, mamo.

Kiedy wchodzimy do mojego domu, usposobienie Sally zmienia się całkowicie. Dzieje się tak za każdym razem. Nazywam to efektem Juliana. Dziewczyny nie są sobą, gdy w pobliżu znajduje się mój brat. Głos Sally staje się piskliwy. Jej twarz robi się czerwona i błyszcząca, mieszają jej się słowa. Najdziwniejszym przejawem efektu Juliana jest to, że Sally chce być fizycznie blisko mnie. Kiedy on wchodzi do pokoju, ona zaczyna się o mnie ocierać jak kot i robi dziwne rzeczy, na przykład trzyma mój palec jedną dłonią, a drugą bawi się swoimi włosami. Kiedy siedzimy na dole, siada mi na kolanach, co jest strasznie niezręczne. Nieprzyjemnie jest być tak blisko niej.

– Jak twoje wakacje? – wyskakuje z pytaniem, kiedy Julian pojawia się w kuchni.

– Jak moje wakacje? – odpowiada on z protekcjonalnym uśmiechem.

Sally ma tak sucho w ustach, że aż słyszę, jak jej wargi ocierają się o zęby. Jej górną wargę pokrywają małe kropelki potu. Przysięgam, że słyszę bicie jej serca. Oblizuje językiem usta i już ma po raz kolejny zadać pytanie, ale Julian chwyta butelkę soku pomarańczowego, zatrzaskuje lodówkę i wychodzi z kuchni. Sally przez kilka sekund stoi nieruchomo i wygląda, jakby skończyła właśnie bieg przełajowy.

– Dlaczego ZAWSZE to robisz?

– Co? Co niby zrobiłam? – pytam.

– Zawstydzasz mnie przy Julianie. Jeszcze z twojego powodu pomyśli sobie, że jestem straszną fujarą. Dlaczego nic nie powiedziałaś?

Podchodzę do szafki, smaruję kromkę białego chleba dużą ilością masła orzechowego i wciskam sobie naraz do buzi tyle, ile tylko potrafię. Gapi się na mnie z takim obrzydzeniem, że przez chwilę wydaje mi się, że mogłaby zwymiotować.

– Naprawdę chcesz tu być? – mówię, celowo plując jedzeniem. – Mama niedługo zjawi się w domu i prawdopodobnie znów będzie miała swoje humory.

Zgarnia plecak i rusza w stronę drzwi.

– Co za popieprzony dom.

Drzwi frontowe uderzają z hukiem.

Minuta ciszy to minuta szczęścia. Gryzę chleb małymi kęsami i przeżuwam go wolno. Uwielbiam to uczucie, gdy głód przemija, i uwielbiam ciszę w moich uszach. I nagle BACH, wpada mama ciągnąca za sobą moją czteroletnią siostrę.

– Nakarm ją, dobrze? Jestem padnięta – mówi, wyciąga krzesełko spod stołu i sadza na nim Abi.

Oddaję małej resztę mojego chleba. Bierze go, jakby była to najbardziej ekscytująca rzecz, jaką kiedykolwiek widziała. Mama patrzy na mnie ze złością i zwyczajną u niej pogardą. Nie rusza mnie to. Uczucie jest odwzajemnione. Nalewa sobie szklankę wody i idzie na górę. Nie widzę jej aż do następnego ranka.

Renée

Pod koniec dnia czuję, jakby wakacji w ogóle nie było, co wcale nie jest takie złe. Zdaję sobie sprawę, że piętnaście lat to w pełni akceptowalny wiek na rozpoczęcie pracy, ale tkwienie w dusznym kontenerze na budowie, zajmowanie się papierkami i robienie nieskończonej ilości herbaty w brudnym czajniku nie było dobrym pomysłem na rozwój zawodowy. To takie przytłaczające, gdy masa mężczyzn śmierdzących potem i podjadających smażone rzeczy między posiłkami zwraca się do ciebie jak do kretynki. Gdyby ktoś mnie pytał, kobiety powinny trzymać się z daleka od placów budowy, dla dobra rodzaju ludzkiego.

Carla i Gem zauważają mnie ze szlugiem w ręku na końcu ścieżki prowadzącej do szkoły i znów zaskakują mnie swoimi nieprzebranymi pokładami optymizmu. Jak to się dzieje, że one nigdy nie mają nic złego do powiedzenia. Żyją w idealnych rodzinach, ich rodzice się kochają, nie kłócą się z braćmi ani siostrami i wydaje się, że nigdy nic złego ich nie spotyka. Kiedyś, gdy zostałam u Carli na noc, przyszła jej młodsza siostra, pocałowała ją na dobranoc i powiedziała „kocham cię”. Czekałam na zszokowaną minę Carli, ale nic takiego nie miało miejsca. Najwyraźniej tak było każdego wieczoru. Co za dziwactwo.

A poza tym mają jeszcze siebie nawzajem.

Carla i Gem nigdy nie były samotne. Spotkały się w przedszkolu, gdy miałyśmy pięć lat, i od tej pory są nierozłączne. Są tak blisko, że nawet sposobem bycia upodobniły się do siebie. Carla jest blondynką, a Gem brunetką, obie tego samego wzrostu, mają taką samą figurę i zlewają się w jedno, gdy się na nie patrzy. Modnie się ubierają, ich ciała są idealne i zawsze są szczęśliwe. Hm, przynajmniej dopóki jedna nie zerwie z chłopakiem, ale ten smutek nie będzie trwał wiecznie. Przejdą przez to, razem.

– Organizuję imprezę za kilka tygodni – mówi Gem. – Rodzice wychodzą na kolację do Lord’s Taverners i powiedzieli, że mogę zaprosić trochę osób. Zamierzam zaprosić wszystkich chłopców z klasy wyżej. Przyprowadzisz tym razem swojego chłopaka, Renée? Czy też w ogóle nie powiesz mu o imprezie i będziesz się obściskiwać z innymi chłopcami, jak to zazwyczaj robisz?

Zaczynają chichotać, jakby dostały jakiegoś napadu. Dołączam do nich i rzucam przy okazji: „Tak, prawdopodobnie, ale on nie jest moim chłopakiem”, a potem mówię, że muszę już iść.

Dom znajduje się jakieś piętnaście minut spacerem od szkoły. Kiedyś Pop mnie podwoził, ale odkąd Nell nienawidzi mnie tak bardzo jak teraz, wolę się przejść. Na szczęście Pop nie pozwala Nell chodzić piechotą, bo mówi, że jest za mała. Nie do końca rozumiem, jak rok różnicy między nami sprawia, że jedna może iść sama piętnaście minut do szkoły, a druga nie, ale jestem zadowolona, że jej nie wolno tego robić, bo to oznacza, że mam trochę czasu dla siebie. W pewnym sensie.

Widzę Lawrence’a siedzącego na murku przy końcu ścieżki. Jego długie blond włosy będą musiały zostać ścięte przed końcem tygodnia, nauczyciele każą mu to zrobić. Szkoła dla chłopców Grange College nie jest tak restrykcyjna jak Tudor Falls, ale uczniom zdecydowanie nie pozwala się nosić fryzur takich jak ta. Wygląda trochę jak pudel.

Idę w jego stronę i zastanawiam się, co by zrobiła nasza dyrektorka, pani Grut, gdyby zobaczyła mnie w szkolnym mundurku siedzącą na murku i machającą nogami. Prawdopodobnie nawrzeszczałaby na mnie, kazałaby mi zejść i wpisała uwagę albo nakazała zostanie w szkole po lekcjach. Moją następną myślą jest to, jakie to dziwne, że podchodząc do Lawrence’a, snuję wizje szkolnych kar. Kiedyś biegłam do niego i myślałam o całowaniu.

Poznaliśmy się z Lawrence’em na imprezie sylwestrowej. Zawsze znaliśmy się z widzenia, tak jak się zna większość ludzi na Guernsey, ale to wtedy pierwszy raz ze sobą rozmawialiśmy. W deszczu próbowałam zapalić papierosa, szło mi fatalnie i szlug złamał się w połowie, ponieważ był bardzo mokry. Podszedł do mnie, zarzucił płaszcz na nasze głowy, zapalił fajka, trzymając go w ustach, i powiedział, bym go wzięła. Pół godziny później staliśmy w tym samym miejscu, przytulaliśmy się i całowaliśmy, jego płaszcz wylądował na ziemi.

Kiedy wróciliśmy do środka, ludzie życzyli sobie szczęśliwego nowego, 1994 roku. Całkowicie przegapiliśmy północ, co mocno mnie zirytowało, ponieważ był to pierwszy rok, kiedy pozwolono mi iść na imprezę, zamiast oglądać telewizję z Naną i Popem. Ale w zasadzie nie mogłam narzekać. Lawrence był uroczy. Całą noc mnie rozśmieszał, a gdy mnie całował, nie próbował mnie macać po piersiach. Potem odprowadził mnie do domu.

Lawrence nigdy jakoś szczególnie mnie nie pociągał. Ma delikatne rysy twarzy i jest ode mnie niższy. Od czasu, kiedy się poznaliśmy, poświęca mi więcej uwagi niż ktokolwiek inny, kogo znam, i z tego powodu miło jest z nim przebywać. Naprawdę mnie lubi. Słucha mnie i zadaje pytania o mój dom. Nikt inny tego nie robi. Zatem to, że mnie nie pociąga, nie stanowiło właściwie problemu. Aż do teraz.

– Czekam na ciebie całe wieki – mówi, zeskakując z murku.

– Przepraszam. Carla i Gem były w nastroju na plotkowanie. Swoją drogą, skąd miałam wiedzieć, że będziesz na mnie czekał? – Celowo brzmię, jakby mnie to nie interesowało.

– Czekam na ciebie każdego dnia. Tak już mam. Szluga?

Biorę papierosa z paczki i wkładam go do ust, ale zabiera mi go i wkłada do swoich, żeby go zapalić. To kolejny z jego nawyków.

– Tęskniłem dziś za tobą – mówi, a ja czuję na sobie jego intensywny, nieustępliwy wzrok. – Tęsknię za tobą każdego dnia.

– Widzisz mnie każdego dnia, kretynie! Nie bądź głupi.

– Tęskniłaś za mną?

Zaciągam się papierosem długo i głęboko i też się na niego gapię, dużo bardziej sarkastycznie niż on. Patrzy z taką czułością, że aż mi głupio. Już ma mi znowu powiedzieć, że mnie kocha, wiem to. Czuję, jak spinam się w środku.

Upuszczam papierosa i przyciskam swoją twarz do jego. Całuję go tak mocno, jak tylko potrafię, mój język jest tak głęboko w jego ustach, jak to możliwe, przyciskam jego wargi najmocniej, jak mogę, żeby go nie zranić. Całuję go, dopóki nie poczuję, że jego słowa cofnęły się do gardła i zniknęły w jego brzuchu. Kiedy jestem pewna, że przebrzmiały, przerywam. W ogóle mi się to nie podobało.

– Pójdziemy na chipsy? – pytam, wycierając usta.

W jego oczach widzę, że ma ochotę, ale nie na chipsy. Uważa, że jesteśmy gotowi na seks. Wiem, że tak myśli, choć nigdy nie powiedział tego na głos. Ale ja wiem, że nie chcę się z nim kochać. Nie chcę nawet próbować. Dlaczego musiał wszystko zepsuć?

– Tak, jasne. Chipsy to dobry pomysł.

Ruszamy w stronę miasta, do Cod’s Wallop. Po sposobie, w jaki idzie, mogę stwierdzić, że ma erekcję, ale udaję, że tego nie zauważam.

– Umieram z głodu. Wezmę jeszcze babeczkę.

– Jesz jak facet – mówi.

Decyduję się uznać to za komplement.Odkrycie swojej samotności

Renée

Problem z podwójną matematyką w piątek z samego rana jest taki, że nie potrafię się zmusić, by na niej być. Zdaję sobie sprawę, że od egzaminu gimnazjalnego dzielą nas tylko dwa trymestry, ale matematyka jest, moim zdaniem, tak nudna, że nie potrafię uwierzyć, że Pitagoras i jakieś jego twierdzenie zaprowadzą mnie dokądkolwiek w życiu. Dlatego w czwartym tygodniu zimowego trymestru, o dziewiątej trzydzieści w pewien piątkowy, ponury poranek, leżę z Margaret Cooper na podłodze w toalecie, zjadam swoje drugie śniadanie i czarnym markerem wypisuję przekleństwa na spodzie zlewów.

– Napisałaś już jakieś pierdoły? – pyta Margaret.

Śmieję się krótko i odpowiadam, że „pierdoła” nie jest przekleństwem.

– Myślę, że jest. Pierdoła, kurde, cycki, jaja... to wszystko są przekleństwa.

Właśnie dlatego Margaret i ja nigdy nie będziemy najlepszymi przyjaciółkami. Każdy, kto myśli, że „pierdoła” to przekleństwo, jest dla mnie zbyt niewinny.

– Kuuurde! – piszczy Margaret, co sprawia, że wpadam w panikę. – Wydaje mi się, że właśnie słyszałam podwójne drzwi.

Zawsze zadziwiał mnie jej słuch. Margaret usłyszy zbliżającego się nauczyciela z odległości trzydziestu metrów, dlatego polegam na niej, gdy wymiguję się od lekcji. Bez niej musiałabym zostawać za karę po zajęciach w każdą środę. Zbieramy resztki naszych śniadań i nurkujemy do najbliższej kabiny. Margaret siada tak, żeby jej stopy skierowane były do przodu i żeby wyglądało, jakby ktoś siedział w WC, ja staję na desce, podparta na jej ramionach. Bierzemy głęboki oddech i zamieramy w bezruchu.

Drzwi do łazienki otwierają się z hukiem, ale zamiast zwyczajnych, powolnych kroków nauczyciela wypatrującego zdobyczy słychać, jak ktoś wbiega z płaczem. Zaryglowuje się w kabinie obok nas i wyje. Szloch jest naprawdę głośny. Niepokojący. Pełen bólu.

Margaret spogląda w górę na mnie i obie bezgłośnie przeklinamy. Już ma powiedzieć coś mocniejszego, ja zresztą też sięgam po kolejne przekleństwo, ale ostatecznie palec przyłożony do moich ust przypomina jej, że powinnyśmy być cicho.

Czuję się winna, podsłuchując tę osobę. To prawdziwy płacz, a ona nie wie, że tu jesteśmy. Przybiegła tu, żeby od czegoś uciec, żeby być sama, a ja stoję na desce klozetowej z Margaret pomiędzy moimi udami i przeprowadzamy zamach na jej prywatność. Niemiłe uczucie.

Mam nadzieję, że to Sally. Że coś jej się przydarzyło i zrozumiała, jak jest paskudna. Że to początek jej wielkiej przemiany, która zakończy tę wojnę nienawiści. Tak mocno, jak jej nie lubię, tak bardzo wolałabym nie mieć w niej wroga.

Moja głowa sięga do końca ścianki pomiędzy kabinami, stopa wbija się w dłoń Margaret, która nerwowo się chwieje, starając się podnieść mnie wystarczająco wysoko. Podciągam się w górę i wystawiam nos za krawędź, by zobaczyć tę desperacko nieszczęśliwą dziewczynę, która tak gwałtownie szlocha w kabinie obok.

To Nell.

Flo

Trudno skupić się na podwójnej matmie, kiedy przez większość nocy opiekowało się dzieckiem. Leżałam długo, myśląc, że mama wstanie i zajmie się Abi, ale nie, jak zwykle spadło to na mnie. Abi obudziła się o jedenastej, potem znów o drugiej, a później na dobre o piątej. Za każdym razem pytała, dlaczego tata nie mieszka już z nami. Jestem tak wykończona, że nie mogę się skoncentrować na tym, co jest na tablicy. Mam piętnaście lat i wychowuję dziecko. Mama wydaje się nie widzieć albo nie interesować tym, jak to na mnie wpływa.

Nie mam w życiu żadnych przyjemności, przynajmniej takich, jakie zdają się mieć wszyscy inni. Albo mama naskakuje na mnie w domu, albo Sally dołuje mnie w szkole. Wydaje się, że pozostali ludzie żyją całkiem inaczej. To sprawia, że czuję się osobą, której nie da się lubić. Dlaczego ktokolwiek mógłby chcieć się ze mną zadawać? Łażę za Sally jak zagubiona owieczka, bo nie mam wystarczająco dużo odwagi, by powiedzieć, czego chcę. Sądzę, że teraz to już kwestia przyzwyczajenia. Nie próbuję nawet mówić, jak się czuję, bo jedna z nich zaraz sprawiłaby, że byłoby mi głupio z tego powodu. Zmieniłam się w nudnego ćmoka, który tylko patrzy, jak inni cieszą się życiem, i z każdym dniem staje się coraz mniej pewny siebie. Jedynym człowiekiem, przy którym mogę być sobą, jest tata, ale przebywanie z nim nie jest już takie samo jak kiedyś. Jest obecnie bardziej żałosny niż ja.

Na przerwie Carla i Gem zapraszają Sally i mnie na imprezę. Sally zgadza się za nas obie, choć ja tak naprawdę nie chcę iść. Nie mam co na siebie założyć i nie mogę sobie pozwolić na alkohol.

– Myślisz, że twoja mama mogłaby kupić mi trochę cydru, gdy będzie kupowała dla ciebie? – pytam w nadziei, że upicie się może się okazać odpowiedzią na wszystkie moje problemy.

– Flo, jesteś koszmarna, gdy jesteś pijana – mówi Sally. – Nie pamiętasz, jak ostatnio po tym, jak dostałaś trochę mojego cydru, zwymiotowałaś na tylnym siedzeniu samochodu mojej mamy na jej kalosze? To było żenujące. Pogódź się z tym, nie jesteś osobą pijącą. Jesteś dobra w innych rzeczach, na przykład... – zawiesza na chwilę głos i udaje, że wyciska drzazgę z palca – w... robieniu kanapek.

Moje życie to katastrofa.

Renée

Jestem tak wkurzona, że nieomal uciekłam dziś ze szkoły ze trzy razy. W jaki sposób, jako rodzina, znaleźliśmy się w takim punkcie, w którym Nell jest tak bardzo przepełniona bólem, że szlocha w szkole, a ja nie mam odwagi zapukać w drzwi toalety i spytać ją, czy wszystko w porządku? Jaką osobą mnie to czyni?

Jestem zła, że nigdy nie rozmawiamy o mamie ani o odejściu taty, nad którym nie wiedzieć czemu przeszliśmy do porządku dziennego. Mama umierała długo i w bólach, wszyscy na to patrzyliśmy, a tata odszedł, ponieważ nie mógł tego znieść. Powinniśmy go za to nienawidzić, ale z tego, co widzę, nikt z nas nie radzi sobie z tym wszystkim dużo lepiej niż on. Moja rodzina to cztery rozciągnięte elastyczne bandaże, które zaraz wystrzelą i wylądują tak daleko od siebie, że już nigdy się nie odnajdą. Tak nie może być. Ktoś w naszym domu musi coś powiedzieć.

Chciałabym, żeby ciocia Jo tu była. Ciocia Jo to siostra mamy. Jest bardzo fajna. Kiedy mama umarła, myślałyśmy z Nell, że być może będziemy mieszkać z nią, ale spotkała wujka Andrew i przeprowadziła się z nim do Londynu. Gdyby tu była, zrobiłaby to lepiej, ale w tej sytuacji spada to na mnie. Do teraz siedziałam cicho, nigdy nie okazywałam, jak się czuję – ze strachu, że kogoś zasmucę – ale po tym, jak widziałam Nell zanoszącą się płaczem w kabinie w łazience, pora spróbować. Musimy porozmawiać o mamie. Po prostu musimy.

Zaraz po dzwonku wypadam na zewnątrz. Tak szybko, że nawet nie mam na sobie płaszcza. Jestem nakręcona. Carla i Gem wołają mnie. Ignoruję je, ponieważ wiem, że tym razem nie powstrzymałabym się przed wykrzyczeniem im czegoś prosto w twarz. Muszę się dostać do domu przed Popem i Nell, żeby powiedzieć Nanie, że wszyscy razem musimy porozmawiać o mamie. Jeśli dotrę do domu po nich, każdy będzie siedział w swoim pokoju i będę musiała do nich chodzić i prosić, by zeszli do mnie do kuchni, a to nigdy nie działa. Nie mogę tego zrobić przy obiedzie, bo Pop je jak dzikie zwierzę i nie ma nawet co próbować, by skupił się na rozmowie, to niemożliwe. Dobre wyczucie czasu jest wszystkim, więc naprawdę poradzę sobie bez Lawrence’a czekającego na mnie na końcu ścieżki prowadzącej do szkoły i zakładającego, że nie mam nic lepszego do roboty niż palenie jego gównianych papierosów.

– Hej, nie chcesz szluga?

Nie zatrzymuję się. Nie mogę się teraz nim zajmować, nie chcę ryzykować, że przez niego się spóźnię. Czy on w ogóle ma pojęcie, kim jestem?

– Renée, zatrzymaj się. Kupić ci chipsy?

– Nie mam czasu. Nie chcę szluga. Nie chcę chipsów.

Chcę mu wykrzyczeć „ODPIEPRZ SIĘ” w twarz, ale jakimś cudem się powstrzymuję. Wiem, że jestem szalona, a on nie zdaje sobie sprawy, że mam misję ocalenia swojej rodziny od zbiorowej depresji. Stanowi przeszkodę, którą muszę pokonać, więc po prostu biegnę dalej.

– Przecież ty zawsze chcesz szluga! – krzyczy Lawrence. Jest zmieszany.

Czuję, jak do gardła podchodzi mi wielka gula. To gniew, którego nigdy wcześniej nie doświadczyłam. Mogłabym eksplodować albo przynajmniej wybuchnąć płaczem. Ciśnienie wewnątrz mnie sprawia, że słyszę wyraźnie, jak wszystko we mnie pulsuje. Czuję się, jakbym zaraz miała zwymiotować, ale nie tylko tym, co mam w żołądku, lecz każdą częścią mego ciała.

Odwracam się do niego. Jego twarz daje mi dobre pojęcie, jak mogę teraz wyglądać. Jest zszokowany tym – czymkolwiek to jest – co widzi na mojej twarzy.

– Nie zakładaj nigdy, proszę, czego chcę albo co myślę. Nikt nie wie, czego chcę ani co myślę. – Mój głos jest spokojny. Zachowuję się bardzo dziwnie.

Przez ułamek sekundy gapimy się na siebie. Czuję dziwną ulgę po wygłoszeniu tej myśli. Mnie rwie się oddech, jego twarz skamieniała. Chcę przeprosić, ale nic więcej nie przechodzi mi przez gardło. Zamiast tego odwracam się i biegnę do domu.

Zatrzymuję się dopiero przy kuchennych drzwiach. Jestem o krok od rozwiązania problemu. Jeśli dobrze to rozegram, wszyscy możemy być szczęśliwi. Może Nell przestanie mnie traktować jak zło wcielone, a Nana i Pop przełamią się i będzie ich stać na coś więcej niż tylko zaprzeczanie śmierci mamy. Wszystko, co muszę zrobić, to otworzyć drzwi i powiedzieć Nanie, żeby usiadła. A potem poczekać na Popa i Nell i im też kazać usiąść. A potem musimy porozmawiać. Jak normalni ludzie.

Wolno otwieram drzwi i wchodzę do kuchni. Nana stoi nad kuchenką i gotuje coś, co okropnie śmierdzi. Mój żołądek buntuje się na samą myśl o jednym z jej domowych obiadów. Odwraca się do mnie i uśmiecha. To jest moja szansa.

– Nana, możemy porozmawiać?

Wyłącza gaz, wyciera ręce w papierowy ręcznik i siada przy stole, niemal automatycznie, jakby tego oczekiwała. Wygląda staro, ale nawet gdybym nie widziała zdjęć, wiedziałabym, że kiedyś była piękna. Jej włosy nieoczekiwanie zrobiły się srebrne. Naprawdę srebrne, nie szare. Lśnią. Są idealnie ułożone i wyglądają na jej głowie jak kalafior. Układa je w każdy piątkowy ranek. Całą jej twarz pokrywają zmarszczki, jej spojrzenie jest miękkie i ciepłe. W tej chwili kocham ją jeszcze bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Jej delikatny głos, miękkie dłonie. Po jedną z nich sięgam, zanim znów zacznę mówić.

– Myślę, że Nell ma kłopoty – mówię i od razu czuję, że wszystko idzie w złym kierunku.

– Renée, nie zaczynaj o swojej siostrze. – Widzę łagodne ostrzeżenie w jej oczach.

– Nie, nie zaczynam... Ale myślę, że Nell potrzebuje pomocy. Myślę, że powinniśmy wszyscy porozmawiać o mamie, wszyscy, razem. Dla dobra Nell.

Nana spogląda w dół, pociera prawy nadgarstek lewą dłonią, pociąga nosem i znów patrzy na mnie.

– To nie jest coś, co jestem w stanie zrobić. Przepraszam. – Jest tak załamana, że mogłaby rozpaść się na części.

Spogląda na mnie ze łzami w oczach.

– Znów chcesz sprawiać kłopoty, Renée?

– Nie. Nie kłopoty, Nana. Chcę tylko, byśmy porozmawiali o mamie.

Zaczyna płakać, gdy wchodzą Pop i Nell. Pop krzyczy na mnie za to, że jestem egoistką i doprowadzam Nanę do płaczu. A Nana wychodzi z kuchni. Nell obdarza mnie tak szorstkim, pełnym pogardy spojrzeniem, że wszystkie myśli o próbie uczynienia ją szczęśliwszą wyparowują. Widok jej płaczącej w szkole bardzo mnie zabolał, ale co mogę zrobić? Nikt w tym domu nie chce mojej pomocy. Myślę, że są szczęśliwsi, gdy są smutni.

Flo

Sally zjawia się u mnie o ósmej wieczorem. Ma na sobie obcisłe czerwone spodnie, czarny trykot, ogromne czarne buty na solidnej ośmiocentymetrowej platformie, ogromne, okrągłe srebrne kolczyki, mnóstwo bransoletek, sztuczne futerko, tonę makijażu i czarny jedwabny kapelusz. Ja jestem ubrana w piżamę z konikami My Little Pony i kapcie z Bertem i Erniem. Mija mnie z dumą i ląduje przy drzwiach do salonu jak Naomi Campbell na końcu wybiegu.

– Jest Julian?

– Jest na górze.

– Powinnaś mu powiedzieć, żeby zszedł. Mam cydr – ogłasza pewna siebie.

– Mogę dostać jeden? – pytam, choć znam już odpowiedź.

– Nie.

Spoglądam w górę i tam też się kieruję. Podąża za mną, porusza się jak kobieta lekkich obyczajów, licząc na to, że może Julian ją zobaczy. Gdy docieramy na półpiętro, z jego pokoju dochodzi głośny chichot.

– Co to, do diabła, było? – skrzeczy Sally.

– Nowa dziewczyna Juliana.

Godzinę wcześniej Julian wpadł do domu jak burza, za nim szła szczupła blondynka. Była ubrana jak prostytutka i nie potrafiła iść prosto na swoich idiotycznie wysokich obcasach. Dopiero co położyłam Abi do łóżka i leżałam na sofie. Nie wiedzieli, że ich widzę. Julian nalał im obojgu soku pomarańczowego, a kiedy piła, włożył jej rękę pod spódnicę. Twarz zrobiła jej się czerwona i nie powiedziałabym, że była z tego powodu szczęśliwa. Po paru minutach wyjął rękę i powiedział, by poszła z nim na górę. Po tym wszystkim jej krok był jeszcze bardziej chwiejny.

– Co masz na myśli, mówiąc „dziewczyna”? Od kiedy on ma dziewczynę? – pyta Sally, gapiąc się na drzwi do jego sypialni.

– Julian zawsze ma dziewczynę. Julian ma setki dziewczyn.

Słyszę raczej oddech ulgi niż jęk rozczarowania. Na pewno myśli, że fakt, iż mój brat sypia z ogromem dziewczyn, oznacza, że ma u niego jeszcze jakąś szansę, a nie to, że nie przejawia on żadnego szacunku do kobiet i powinno się go unikać za wszelką cenę.

– Przyniosłaś mi coś do założenia dziś wieczorem? – pytam, gdy jesteśmy już w mojej sypialni.

– Och, nie, przepraszam, zapomniałam – mówi, grzebiąc w swojej torbie w poszukiwaniu szminki.

Typowe. Cały tydzień powtarzałam Sally, że nie mam co na siebie założyć. Odkąd tata stracił pracę, nie stać go na to, żeby dawać mi pieniądze na ubranie, mamy zresztą też. Sally obiecała wczoraj, że przyniesie mi coś na imprezę, obiecywała cztery razy. Co jest z nią nie tak?

Czuję, że zaraz się popłaczę, więc odwracam się w stronę szafy i udaję, że wybieram strój. Większość tych ubrań należy do mamy. Jeśli jest cokolwiek mojego, to albo części szkolnego mundurka, albo dżinsy i koszulki, nic, co mogłabym założyć na jedną z imprez Carli i Gem. Nie mam nawet żadnych butów, tylko moje stare burgundowe glany. Już tylko ja i Margaret je nosimy, ale Margaret nie została zaproszona na imprezę, bo jest zbyt nudna. Wydaje mi się, że to mówi wszystko o tym, jak teraz ocenia się glany.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: