Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Patryarcha Tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Patryarcha Tom 2 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 378 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

KA­WA­LER MAL­TAŃ­SKI.

W oko­li­cach Dub­na kasz­te­la­nic Za­kro­czym­ski miał nie­wiel­ki ma­ją­tek. Pro­wa­dził on go­spo­dar­stwo na wła­sną, rękę, cho­ciaż w ma­jąt­ku sta­le nie miesz­kał i tyl­ko dwa lub trzy razy do roku do nie­go do­jeż­dżał. Wten­czas roz­pa­try­wał czyn­no­ści rząd­ców, za­ła­twiał spra­wy są­do­we, je­że­li ja­kie były, a na­de­wszyst­ko kon­tro­lo­wał ści­śle ra­chun­ki, za­bie­rał pie­nią­dze i to za­ła­twiw­szy, wra­cał na wiel­ki świat, do War­sza­wy lub za gra­ni­cę.

Tam roz­po­czy­na­ło się do­pie­ro wła­ści­we jego ży­cie, w któ­rem kasz­te­la­nic miał tyl­ko je­den cel – ko­chać się w pięk­nych ko­bie­tach i być przez nie ko­cha­nym.

To ostat­nie uda­wa­ło mu się do­tych­czas jak naj­zu­peł­niej. Kasz­te­la­nie nie mógł się nig­dy uskar­żać na okru­cień­stwo serc ko­bie­cych i miał do nich ogrom­ne szczę­ście. Szczę­ście zresz­tą cał­kiem za­słu­żo­ne, bo był bar­dzo pięk­nym męż­czy­zną i co wię­cej, umiał się ko­bie­tom po­do­bać i z nie­mi po­stę­po­wać.

Try­um­fy jego za­czę­ły się bar­dzo wcze­śnie. Ma­jąc lat kil­ka­na­ście, zo­stał pa­ziem kró­la Sta­ni­sła­wa Au­gu­sta i wten­czas już stał się ulu­bień­com płci pięk­nej. Ów­cze­sne damy lu­bi­ły się z nim pie­ścić, gła­skać go po ru­mia­nej twa­rzy i ba­wić się wło­sa­mi, któ­re w gę­stych, zło­ci­stych kę­dzio­rach okry­wa­ły jego gło­wę. Po­wszech­nie też był na­zy­wa­ny od nich Che­ru­bin­kiem.

Prak­ty­ka mi­ło­ści przy­cho­dzi­ła mu w ta­kich wa­run­kach bar­dzo ła­two; mło­dziut­ki Che­ru­bi­nek ani wie­dział o tem, jak do­szedł do do­sko­na­ło­ści w sztu­ce po­do­ba­nia się i zy­ski­wa­nia so­bie wzglę­dów. Przez cią­głe to­wa­rzy­stwo z ko­bie­ta­mi, przez roz­ma­ite a czę­ste do­świad­cze­nia, ja­kie prze­cho­dził, na­był tak­że nie­po­spo­li­tej zna­jo­mo­ści tej rze­czy, któ­ra dla in­nych przez całe ży­cie nie­raz po­zo­sta­je Sfink­sem ta­jem­ni­czym – do zna­jo­mo­ści ser­ca ko­bie­ce­go. Ma­jąc ten klucz w ręku, do­by­wał się z ła­two­ścią do naj­taj­niej­szych kry­jó­wek i do for­tec jak naj­moc­niej ob­wa­ro­wa­nych.

W cza­sie, w któ­rym za­po­zna­je­my się z nim, kasz­te­la­nic miał już lat trzy­dzie­ści pięć, a więc i dłu­gi, bar­dzo dłu­gi sze­reg roz­ma­itych wspo­mnień za sobą. Po­mi­mo to, ani na żart na­wet nie prze­szło mu przez myśl, aby spo­sób ży­cia od­mie­nić, ustat­ko­wać się i za­koń­czyć swo­ję kar­je­rę ro­man­so­wą. – I owszem, czuł się do­tąd tak swo­bod­nym, tak lek­kim na umy­śle i tak ocho­czym do rzu­ca­nia się w wir przy­gód i uczuć mi­ło­snych, jak gdy­by miał za­wsze lat ośm­na­ście.

Naj­lep­szy to do­wód, że do­tych­czas nie wy­eks­pen­so­wał ze sie­bie wie­le uczu­cia, że mi­łość nie wstrzą­sa­ła nig­dy gwał­tow­nie i głę­bo­ko jego du­szą. W isto­cie tak było. Na­tu­ra, at­mos­fe­ra wie­ku, wresz­cie i do­świad­cze­nie, bar­dzo wcze­śnie go oświe­ci­ły, że naj­szczę­śliw­szym jest w mi­ło­ści, kto sam naj­mniej ko­cha i uczu­ciu po­rwać się nie daje. Kasz­te­la­nic ko­chał się cią­gle, bez ustan­ku, bez prze­rwy, ale za­wsze ro­zum­nie. Ani raz się nie za­po­mniał, ani raz nie za­pę­dził się tak da­le­ko, aże­by się nie mógł wró­cić albo po­wstrzy­mać. Nig­dy nie do­znał praw­dzi­we­go i głę­bo­kie­go uczu­cia, nig­dy na­mięt­ność nie za­mą­ci­ła mu spo­ko­ju i nie o – de­bra­ła do­bre­go hu­mo­ru. Po­znaw­szy, że mi­łość jest rów­nie ka­pry­śną bo­gi­nią, jak for­tu­na, był za­wsze przy­go­to­wa­ny na wszyst­kie jej zmia­ny i gry­ma­sy. Swo­im ko­chan­kom nie ro­bił nig­dy scen i żad­nej nie na­ra­żał na naj­mniej­szy skan­dal. Od­da­wa­ła mu któ­ra swo­je ser­ce, była dla nie­go do­brą i ła­ska­wą, ubó­stwiał ją i pa­dał przed nią na ko­la­na; za­po­mi­na­ła o nim, albo sprze­nie­wie­rzy­ła mu się, on jej nie ro­bił wy­rzu­tów, nie prze­kli­nał jej, nie czuł na­wet za­zdro­ści, ale po­wo­li i nie­znacz­nie usu­wał się od niej, aż cał­kiem z oczu go nie stra­ci­ła. Naj­czę­ściej na dro­dze swo­jej w tym wstecz­nym mar­szu na­po­ty­kał inną ja­kąś pięk­ność, przy któ­rej po­cie­szał się po stra­cie i wkrót­ce za­po­mi­nał zu­peł­nie, że kie­dy­kol­wiek ko­chał inną a nie tę, któ­rą miał wła­śnie przed ocza­mi.

Był to spo­sób po­stę­po­wa­nia bar­dzo wy­god­ny dla stron obu. Cza­so­wi ko­chan­ko­wie po­zo­sta­wa­li po­tem na za­wsze przy­ja­cioł­mi i o nic na­wza­jem ob­wi­niać się nie mo­gli. Spo­ty­ka­jąc się w świe­cie, wi­ta­li się z sobą słod­kim uśmie­chem, któ­ry niby po­ka­zy­wał wdzięcz­ność, jaką obo­pól­nie byli so­bie win­ni za uprzy­jem­nie­nie kil­ku chwil ży­cia.

Kasz­te­la­nic zresz­tą jak ognia bał się praw­dzi­wej lub na­mięt­nej mi­ło­ści. Je­że­li przy­pad­kiem tę gdzie spo­strzegł, jak moż­na było naj­prę­dzej zry­wał sto­sun­ki i od­da­lał się od przed­mio­tu, któ­ry wy­da­wał mu się tak nie­bez­piecz­ny, jak jaki pal­ny ma­ter­jał, w bli­sko­ści któ­re­go ca­łość i zdro­wie czło­wie­ka nie jest nig­dy pew­ne. Ale i w po­dob­nych wy­pad­kach umiał bar­dzo zręcz­nie po­stę­po­wać i tak waż­ne i wy­raź­ne wy­na­leźć do roz­sta­nia się po­wo­dy, że roz­ma­rzo­na i roz­tkli­wio­na pięk­ność że­gna­ła go ze łza­mi w oczach i z tem naj­głęb­szem prze­ko­na­niem, że tyl­ko nie­na­wist­ne losy i oko­licz­no­ści sta­nę­ły im na dro­dze do szczę­ścia. Przy tem ostat­niem po­że­gna­niu kasz­te­la­nic zdo­by­wał się też na naj­więk­szą, jaką mógł sen­ty­men­tal­ność i dla jej uwy­dat­nie­nia nie wa­hał się na­wet do­dać spo­rą dozę pa­te­tycz­no­ści.

Nic mu to nie prze­szka­dza­ło, że rów­no­cze­śnie śmiał się w du­chu, i ukła­dał so­bie pla­ny do przy­szłe­go i ła­twiej­sze­go ro­man­su.

Praw­dzi­wa mi­łość wkła­da na czło­wie­ka obo­wiąz­ki, na­mięt­ność czy­ni go swo­im nie­wol­ni­kiem i przy­ku­wa kaj­da­na­mi do przed­mio­tu, któ­ry ją wzbu­dził. Kasz­te­la­nie wie­dział o tem, i chciał za­wsze być wol­nym.

Nikt tym spo­so­bem nie miał do nie­go żalu. Ko­kiet­ki i isto­ty lek­kie­go uspo­so­bie­nia wdzięcz­ne mu były za jego dys­kre­cją i takt nie­po­rów­na­ny; ko­bie­ty zaś z głęb­szem uczu­ciem, i dla tego zwy­kle mniej prze­bie­głe, po­dzi­wia­ły w nim jego wstrze­mięź­li­wość i de­li­kat­ność, wi­dzia­ły w tem nie­raz na­wet do wy­so­kie­go stop­nia po­su­nię­tą, szla­chet­ność. Był więc ulu­bień­cem wszyst­kich i sta­wia­ny był za­rów­no za wzór ga­lan­ter­ji ja­ko­też uczu­cio­wo­ści.

Przy tym try­bie ży­cia, przy tem oszczę­dza­niu swo­ich uczuć i sta­łem uni­ka­niu głęb­szych wzru­szeń, nie dziw, że kasz­te­la­nic za­kon­ser­wo­wał się bar­dzo do­brze. Ma­jąc lat trzy­dzie­ści pięć, wy­glą­dał o dzie­sięć lat młod­szym, i był za­wsze nie­tyl­ko mło­dym ale i świe­żym. Po­ma­ga­ła mu do tego tak­że bar­dzo wie­le na­tu­ra, bo dała mu wie­lo­sił i zdro­wie że­la­zne. Kasz­te­la­nic był kształt­nie, ale sil­nie zbu­do­wa­ny. Pierś miał wy­so­ką, w ra­mio­nach był sze­ro­ki, a gło­wę no­sił na gru­bym kar­ku. Przy ca­łej de­li­kat­no­ści i wy­kwint­no­ści ma­nier, po­sta­wa jego mia­ła za­ra­zem ja­kąś po­wa­gę i coś im­po­nu­ją­ce­go w so­bie. Jego twarz do­syć sze­ro­ka i duża wy­glą­da­ła szla­chet­nie i ma­je­sta­tycz­nie, a orli nos, z lek­kiem i de­li­kat­nem za­krzy­wie­niem, czy­nił go po­dob­nym do sław­nych w wie­ku XVIII zdo­byw­ców serc ko­bie­cych: do Lu­dwi­ka XV i Sta­ni­sła­wa Au­gu­sta. Ale naj­więk­szym może jego wdzię­kiem był uśmiech słod­ki, nę­cą­cy i nie­co iro­nicz­ny za­ra­zem. Kasz­te­la­nic miał go pra­wie za­wsze na ustach, a usta te były tak pięk­nie za­ry­so­wa­ne, jak­by ich prze­zna­cze­niem było skła­dać po­ca­łun­ki na naj­pięk­niej­szych rącz­kach i li­cach.

Kasz­te­la­nic otrzy­mał swój ty­tuł w spad­ku po ojcu, bo sam o ża­den urząd ani god­ność nig­dy się nie ubie­gał. Am­bi­cja jego mia­ła inne cele, i zu­peł­nie się ich osią­gnię­ciem za­da­wal­nia­ła. W mło­dych jed­na­ko­woż już la­tach po­sta­no­wiw­szy nig­dy się nie że­nić, zo­stał ka­wa­le­rem mal­tań­skim. Ten stan chro­nił go od wszel­kich ma­try­mon­jal­nych za­chcia­nek ze stro­ny płci pięk­nej. Czer­wo­ny frak mal­tań­ski ze zło­tym ha­ftem na pier­siach i z gru­be­mi zło­te­mi szli­fa­mi ubie­rał bar­dzo pięk­nie mę­ską po­stać kasz­te­la­ni­ca, a prócz tego był ro­dza­jem szyl­du, któ­ry na pierw­szy rzut oka opo­wia­dał: że­nić się nie mogę, ale mam ser­ce i mogę się ko­chać.

Po­mi­mo lek­ko­ści swe­go uspo­so­bie­nia i awan­tur­ni­cze­go ży­cia, rzu­ca­ją­ce­go się z przy­go­dy w przy­go­dę, kasz­te­la­nic miał jed­nak bar­dzo wie­le zmy­słu prak­tycz­ne­go i w co­dzien­nych sto­sun­kach był na­der sys­te­ma­tycz­ny. Miał on pło­che ser­ce, ale sta­tecz­ną gło­wę. Ma­jąt­kiem za­rzą­dzał jak naj­le­piej, i miał z nie­go więk­sze do­cho­dy niż nie­je­den z są­sia­dów z da­le­ko więk­szych po­sia­dło­ści. Dla spraw ser­co­wych nig­dy nie za­po­mi­nał o in­te­re­sach. Zda­rza­ło się, że nie­jed­na pięk­ność dłu­go wy­cze­ki­wa­ła go z utę­sk­nie­niem, list za li­stem po­sy­ła­ła za nim na wieś, a on tym­cza­sem z naj­zim­niej­szą krwią, od­pi­su­jąc w naj­czul­szych sło­wach, ale le­d­wie na list dzie­sią­ty, koń­czył ra­chun­ki z ofi­cja­li­sta­mi i za­ła­twiał swo­je go­spo­dar­skie in­te­re­sa. Ro­zu­mie się tak­że, iż nie lu­bił sto­sun­ków, któ­re­by go wy­cią­ga­ły na kosz­ta. Tło­ma­czył on to przed sobą tym ak­sio­ma­tem, że mi­łość jest do­bro­wol­nym da­rem ser­ca, i że opła­cać ją nie wza­jem­no­ścią, ale ja­kim­kol­wiek ma­ter­jal­nym środ­kiem, by­ło­by to jej uwła­czać. Jego ko­chan­ki otrzy­my­wa­ły też w upo­min­ku od nie­go bu­kie­ty, któ­re moż­na było na czas dłuż­szy za­su­szyć, pu­kle jego pięk­nych wło­sów, syl­wet­ki, któ­re sam wy­ci­nał, albo mi­nia­tu­ry, któ­re wła­sną ręką ma­lo­wał, ale nig­dy nie do­sta­wa­ły zło­ta i dja­men­tów.

Bar­dzo skru­pu­lat­nie ob­li­czał się tak­że z cza­sem. Sto­sun­ki, wy­ma­ga­ją­ce dłu­gich za­cho­dów, po­rzu­cał od razu, nie lu­bił od­da­wać dłu­gich wi­zyt, i nie do­pusz­czał do tego, aby ubó­stwia­ny przed­miot miał go przez cały dzień na swo­je usłu­gi. Schadz­ki, któ­re mu wy­zna­cza­no, umiał tak urzą­dzić, aby nie przy­pa­da­ły w po­rze obia­do­wej i nie prze­szka­dza­ły mu w uda­niu się na bal albo do te­atru.

Mi­łość mia­ła być dla nie­go naj­słod­szą przy­pra­wą ży­cia, nie po­win­na więc była na­ra­żać na kło­po­ty, albo spra­wiać nie­wy­go­dy.OD­ŻY­WIO­NE WSPO­MNIE­NIA PRZE­SZŁO­ŚCI.

Kasz­te­la­nic wła­śnie przy­je­chał do sie­bie na wieś na kil­ka ty­go­dni. In­te­re­sa już po naj­więk­szej czę­ści ukoń­czył, ale nie miał jesz­cze za­mia­ru po­wra­cać do War­sza­wy. W obec­nej po­rze nic go tam tak gwał­tow­nie nie cią­gnę­ło. Księż­na He­le­na, w tej epo­ce przed­miot jego uwiel­bie­nia, ba­wi­ła za gra­ni­cą i było umó­wio­ne, że rów­no­cze­śnie mie­li po­wra­cać do War­sza­wy: on ze wsi, a ona z ob­cych kra­jów. Kasz­te­la­nic po­sta­no­wił sko­rzy­stać z tego cza­su i na ło­nie na­tu­ry i w ci­szy wiej­skiej wy­po­cząć po zgieł­kli­wem i ru­chli­wem ży­ciu sto­li­cy. Po­dob­ne­go ro­dza­ju far­nien­te, wol­ne od za­jęć ser­co­wych od­świe­ża­ły go; za­uwa­żył, że po każ­dej ta­kiej pau­zie, w któ­rej jego ser­ce spo­czy­wa­ło, mu­zy­ka mi­ło­ści peł­niej­sze­mi się od­zy­wa­ła akor­da­mi. Z wy­ra­cho­wa­nia więc, jako praw­dzi­wy sma­kosz, dla za­ostrze­nia ape­ty­tu, ro­bił po­dob­no pau­zy.

Było to w po­rze wie­czor­nej i w tym cza­sie w na­szym kli­ma­cie nie­bar­dzo przy­jem­nym, kie­dy zima jesz­cze się na do­bre nie skoń­czy­ła, a wio­sna nie za­czę­ła. Chłod­no, po­sęp­nie i desz­czo­wo było na świe­cie. Kasz­te­la­nic w swo­im sa­mot­nym dwo­rze, któ­re­go był je­dy­nym miesz­kań­cem, sie­dział w po­ko­ju ume­blo­wa­nym gu­stow­nie i ele­ganc­ko, jak bu­du­ar mło­dej ko­bie­ty. Miał na so­bie je­dwab­ny, ja­sno­nie­bie­ski szla­frok, lek­ko wa­to­wa­ny i bar­dzo wy­god­ny. Sie­dział na fo­te­lu mięk­kim i sze­ro­kim. Nie­da­le­ko od nie­go pa­lił się na ko­min­ku ogień, a na sto­li­ku pło­nę­ła lam­pa. W ca­łym dwo­rze pa­no­wa­ła ci­sza i spo­kój, naj­mniej­szym ha­ła­sem nie­za­mą­co­ny.

Kasz­te­la­nic ko­ły­sał się lek­ko na swo­im fo­te­lu za­ło­żyw­szy nogę na nogę i prze­wra­cał po­wo­li kart­ki w ja­kiejś książ­ce in qu­ar­to, któ­rą trzy­mał na ko­la­nach. Książ­ka ta był to ro­dzaj pa­mięt­ni­ka. Za­peł­nio­na była w trzech czwar­tych swo­jej ob­ję­to­ści roz­ma­ite­mi ry­sun­ka­mi jego wła­snej ręki, a do każ­de­go z tych ry­sun­ków przy­wią­za­ne było ja­kieś wspo­mnie­nie, każ­dy zro­bio­ny był z po­wo­du tej albo owej oko­licz­no­ści. Żad­ne­go sys­te­mu w tych ry­sun­kach nie moż­na się było do­pa­trzeć; na jed­nej kar­cie były tam obok sie­bie ja­kieś ara­be­ski, zwie­rzę­ta i pta­ki, drze­wa, kwia­ty, ja­kieś fan­ta­stycz­ne fi­gu­ry, kra­jo­bra­zy i dom­ki lub pa­ła­ce, a wresz­cie nie­rzad­ko tak­że gło­wy ko­bie­ce w naj­roz­ma­it­szym gu­ście, a jed­ne od dru­gich pięk­niej­sze.

Nasz sa­mot­nik z za­do­wol­nie­niem, z uśmie­chem na twa­rzy prze­glą­dał ten pa­mięt­nik. Wi­docz­nie bu­dził on w nim same przy­jem­ne wspo­mnie­nia. – Na­raz nad jed­ną z tych kart zro­bił minę wię­cej ser­jo i zmarsz­czył czo­ło mię­dzy brwia­mi, jak­by so­bie chciał coś przy-

Na tej kar­cie wy­ry­so­wa­ny był ko­szy­czek z ja­go­da­mi, a po­ni­żej nie­go mło­da dziew­czyn­ka, któ­rej ubiór i fi­zjo­gnom­ja po­ka­zy­wa­ły, że by­najm­niej do wiel­kie­go świa­ta nie na­le­ża­ła.

Po­mię­dzy por­tre­ta­mi w al­bu­mie kasz­te­la­ni­ca był to uni­kat pod tym wzglę­dem.

Dziew­czyn­ka ta jed­nak była bar­dzo pięk­na. Mia­ła czo­ło wspa­nia­łe, oczy try­ska­ją­ce ogniem, usta dum­nie za­ci­śnię­to i prze­pysz­ne wło­sy.

Kasz­te­la­nic ja­kaś chwi­lę za­my­ślił się, jak po­wie­dzie­li­śmy, jak­by nie pa­mię­tał, kogo ten ry­su­nek wy­obra­ża. Uśmiech­nął się po­tem z ja­kiemś do­bro­dusz­nem lek­ce­wa­że­niem. Przy­po­mniał so­bie, wi­dać, kto jest ta dziew­czy­na, i bliż­sze oko­licz­no­ści to­wa­rzy­szą­ce prze­nie­sie­niu jej ry­sów na kar­ty tego al­bu­mu.

– To było jed­nak pięk­ne dziec­ko! – po­my­ślał so­bie w tej chwi­li. – Tyl­ko szko­da, że ja­kaś dzi­ka i strasz­na pa­ra­fjan­ka!…. Ale za­wsze ory­gi­nal­na…. praw­dzi­wa cór­ka na­tu­ry!…

Przy­glą­dał się jesz­cze chwi­lę por­tre­to­wi dziew­czy­ny, a po­tem prze­wra­cał kart­ki na­stęp­ne, za­wsze z tąż samą spo­koj­ną i za­do­wol­nio­ną, miną.

Jesz­cze nie przej­rzał ca­łe­go al­bu­mu, gdy do po­ko­ju wszedł lo­kaj i sta­nął przy drzwiach.

Kasz­te­la­nic może go od­ra­zu nie spo­strzegł, a może nie chciał jesz­cze od­ry­wać się od swe­go za­ję­cia, bo do­pie­ro po chwi­li pod­niósł gło­wę i pa­trząc się na lo­ka­ja, za­py­tał:

– A co tam?

– Pocz­ta – od­po­wie­dział lo­kaj i zbli­żył się do sto­li­ka, po­ło­żył na nim spo­ry pa­kiet li­stów.

– Do­brze – rzekł kasz­te­la­nic i zro­bił ski­nie­nie ręką.

Lo­kaj wy­szedł w tej chwi­li.

Kasz­te­la­nic odło­żył al­bum i wziął się do prze­glą­da­nia ko­re­spon­den­cji. Były tam li­sty w róż­nych for­ma­tach, na or­dy­nar­nym i ele­ganc­kim pa­pie­rze i w róż­no­rod­nych tak­że in­te­re­sach.

Kasz­te­la­nic sys­te­ma­tycz­nie, je­den po dru­gim jak je przy­nie­sio­no, prze­glą­dał wszyst­kie. Nie­któ­re czy­tał uważ­niej, na inne za­le­d­wie rzu­cił okiem ki­wa­jąc gło­wą, jak­by się do­my­ślał ich tre­ści. List od księż­nej He­le­ny na­tu­ral­nie znaj­do­wał się tak­że mię­dzy in­ne­mi.

Po­zo­sta­wa­ły może jesz­cze dwie lub trzy ko­re­spon­den­cje do przej­rze­nia, kie­dy kasz­te­la­nic wziął do ręki ja­kiś mały li­ścik ele­ganc­ko zło­żo­ny i za­adre­so­wa­ny ręką ko­bie­cą. Zdzi­wił się, bo pi­sma tego zu­peł­nie nie znał i z cie­ka­wo­ścią list roz­ło­żył.

List za­wie­rał te sło­wa:

„Już bar­dzo daw­no, trzy lata bli­sko, jak pana nie wi­dzia­łam.

Przez ten czas za­szła w mo­jem ży­ciu waż­na zmia­na: wy­szłam za mąż.

Je­że­liś pan nie za­po­mniał o daw­nej zna­jo­mo­ści, za­pra­szam go naj­uprzej­miej do na­sze­go domu. Miesz­ka­my obec­nie bar­dzo bli­sko pana.

Wan­da z Ni­dec­kich hr. Ochoc­ka.

P. S. Wy­pi­su­ję moje na­zwi­sko w ca­łej roz­cią­gło­ści, abyś pan wie­dział, kto do cie­bie pi­sze i kto cię za­pra­sza."

List da­to­wa­ny był z Dub­na.

– Od­no­wie­nie zna­jo­mo­ści cał­kiem nie­spo­dzie­wa­ne! – po­wie­dział do sie­bie kasz­te­la­nic od­kła­da­jąc list na bok – wi­dać, że ko­bie­ty lep­sze są ode­mnie i nie za­po­mi­na­ją tak ła­two jak ja. Szcze­gól­ne wy­da­rze­nie, że ja tak­że o niej dziś so­bie przy­po­mnia­łem.

To po­my­ślaw­szy so­bie, wziął na­po­wrót al­bum do ręki i przy­pa­try­wał się z uwa­ga por­tre­to­wi mło­dej dziew­czy­ny, nad któ­rym przed chwi­lą, ja­kiś czas roz­pa­mię­ty­wał.

– Ład­na, bar­dzo ład­na! – mó­wił da­lej do sie­bie – przy­po­mi­nam so­bie, że oczy mia­ła cza­ru­ją­ce i prze­ślicz­ną fi­gu­rę. Te­raz mu­sia­ła jesz­cze wy­pięk­nieć. Wy­szła za mąż, a na­tem mło­de ko­bie­ty bar­dzo wie­le,zy­sku­ją. We­szła tak­że w wyż­szy świat…. Pro­szę, nig­dy­bym się był tego nie spo­dzie­wał, że to dzi­kie stwo­rze­nie z pod sło­mia­nej strze­chy, bę­dzie kie­dyś hra­bi­ną. Świat dla ko­biet bar­dzo ła­ska­wy; gdy im na­tu­ra da pięk­ność, świat im go­tów dać wszyst­ko…. Po­szła za Ochoc­kie­go… Czy przy­pad­kiem ten sta­ry dzi­wak z nią… się nie oże­nił? Może być, sta­rość czę­sto sza­le­je… dziew­czy­na była bied­na… ot, jest i mar­jaź go­to­wy! Ale syn był bar­dzo przy­stoj­ny chło­piec. Spo­ty­ka­łem ich, zda­je mi się, u sta­ro­ści­ny Wol­brom­skiej coś przed dwo­ma laty w War­sza­wie.

Odło­żył al­bum, a po­tem do­dał:

– Do Dub­na mamy tyl­ko ośm wiorst… moż­na po­je­chać.

Zro­biw­szy to po­sta­no­wie­nie, koń­czył prze­gląd po­zo­sta­ją­cych jesz­cze li­stów.ZA­MIAST PANI SŁU­ŻĄ­CA.

Na dru­gi dzień po po­łu­dniu kasz­te­la­nic ka­zał za­prządz czte­ry ko­nie do ko­cza, a w go­dzi­nę po­tem sta­nął w Dub­nie przed do­mem, w któ­rym miesz­ka­li 0choc­cy.

Po­wie­dzia­no mu na dole, że pań­stwa nie ma w domu, że wy­je­cha­li na spa­cer i nie­dłu­go po­wró­cą.

Po­szedł na pierw­sze pię­tro, któ­re Ochoc­cy od wła­ści­cie­la naj­mo­wa­li. Otwo­rzył drzwi do przed­po­ko­ju, po­tem od przy­le­głe­go sa­lo­ni­ku, i jesz­cze od jed­ne­go po­ko­ju, nie spo­ty­ka­jąc ni­ko­go.

Miesz­ka­nia nie zro­bi­ło na nim bar­dzo przy­jem­ne­go wra­że­nia. Na ścia­nach ma­lo­wa­nie było daw­ne, miej­sca­mi po­czer­nia­łe, miej­sca­mi znów moc­no po­ry­so­wa­ne i po­dra­pa­ne. Me­ble mia­ły może kie­dyś pre­ten­sją do ele­gan­cji, ale dzi­siaj były już moc­no zu­ży­te i nad­sza­rza­ne. Po­rząd­ku, jaki w po­ko­jach pa­no­wał, nie moż­na było tak­że na­zwać wzo­ro­wym.

Kasz­te­la­nic przy­wy­kły do sys­te­ma­tycz­no­ści, po­su­wa­ją­cy za­mi­ło­wa­nie w po­rząd­ku do pe­dan­ter­ji i ma­ją­cy gust bar­dzo de­li­kat­ny, wiel­ce był zgor­szo­ny tem co wi­dział, i nie mógł po­jąć, dla­cze­go

Ochoc­ki zaj­mu­je od kil­ku ty­go­dni (bo o tem już na dole się do­wie­dział) po­miesz­ka­nie, któ­re mo­gło być do­bre dla miesz­cza­ni­na Du­bień­skie­go, albo dla szlach­ci­ca na jed­nej wio­sce, ale nie dla wiel­kie­go pana.

Nie spo­tkaw­szy do­tąd ni­ko­go, szedł da­lej. Otwo­rzył czwar­te już z po­rząd­ku drzwi i sta­nął na pro­gu po­ko­ju, któ­ry da­le­ko ko­rzyst­niej od in­nych mu się przed­sta­wił.

Na pierw­szy rzut oka po­znał, że to był po­kój ko­bie­cy. Czuć w nim było at­mos­fe­rę bu­du­aro­wą; tu i owdzie na po­rę­czach krze­seł, na ka­na­pie le­ża­ły po­rzu­co­ne przed­mio­ty do gar­de­ro­by ko­bie­cej na­le­żą­ce, wresz­cie w jed­nym ką­cie sta­ła wiel­kich roz­mia­rów to­a­le­ta ze zwier­cia­dłem i in­ne­mi wła­ści­we­mi jej przy­bo­ra­mi.

Tu­taj tak­że spo­strzegł pierw­szą ludz­ką isto­tę w miesz­ka­niu.

Przy to­a­le­cie sie­dzia­ła mło­da dziew­czy­na za­ję­ta po­pra­wia­niem swo­je­go stro­ju i wło­sów. Za­ję­ciu temu od­da­wa­ła się wi­docz­nie całą du­szą i z wiel­kiem upodo­ba­niem. Zwier­cia­dło, w któ­re pa­trzy­ła, od­bi­ja­ło w so­bie jej twarz uśmie­cha­ją­cą się do sie­bie i szczę­śli­wą z sie­bie.

Dziew­czy­na po­do­ba­ła się sa­mej so­bie, ale mo­gła się po­do­bać tak­że każ­de­mu in­ne­mu. Mia­ła drob­niut­ką i ru­mia­ną, twa­rzycz­kę, po obu stro­nach doł­ki w pulch­nych po­licz­kach, czar­ne, by­stre i fi­lu­ter­nie spo­glą­da­ją­ca oczy i no­sek co­kol­wie­czek za­dar­ty. Wło­sy ukry­te były pod małą je­dwab­ną chu­s­tecz­ką, bar­dzo zgrab­nie za­wią­za­ną, pod bro­dę.

Ta­kie chu­s­tecz­ki zwy­kle bar­dzo ko­rzyst­nie ubie­ra­ją każ­dą ko­bie­tę; jest w tem ubra­niu wie­le fan­ta­zji i ma­low­ni­czo­ści, ale naj­le­piej wy­glą­da­ją na ma­łych głów­kach i przy oczkach, w któ­rych sie­dzi „mały sza­ta­nek”.

Bia­ła jak śnieg ko­szu­la, czar­ny ak­sa­mit­ny gor­se­cik i suk­nia ja­sna w kwia­ty, zpod któ­rej wi­dać było ma­leń­kie trze­wicz­ki i poń­czosz­ki ob­ci­śnię­te na ślicz­nie uto­czo­nej nóż­ce.

Kasz­te­la­nic do­my­ślił się od razu, kogo wi­dzi przed sobą, i my tak­że nie wi­dzi­my po­trze­by ro­bić z tego ta­jem­ni­cę, że to była Anu­sia, od kil­ku mie­się­cy peł­nią­ca obo­wiąz­ki gar­de­ro­bia­ny przy Wan­dzie.

Anu­sia nie spo­strze­gła wej­ścia dru­giej oso­by do po­ko­ju, i naj­swo­bod­niej w świe­cie ro­bi­ła da­lej to­a­le­tę, nu­cąc so­bie po ci­chu ja­kąś piosn­kę.

Ta­kie chwi­le, gdzie pani nie ma w do – mu, są bar­dzo przy­jem­ne dla słu­żą­cych; wte­dy choć na czas krót­ki one zaj­mu­ją miej­sce pań w domu, i bio­rą na sie­bie ich role. A po­nie­waż naj­więk­szem szczę­ściem pań w oczach słu­żą­cych, jest ich to­a­le­ta, nie dziw za­tem, że i Anu­sia sko­rzy­sta­ła z nada­rzo­nej spo­sob­no­ści.

Kasz­te­la­nic ja­kiś czas ob­ser­wo­łał ją… zda­le­ka, a ob­ser­wo­wać mógł do­brze, bo wi­dział ją ze wszyst­kich stron, i w zwier­cia­dle i sie­dzą­cą przed zwier­cia­dłem.

Co było rze­czą cał­kiem na­tu­ral­ną, – Anu­sia spodo­ba­ła mu się; była tak zgrab­na, tak kształt­na, wy­glą­da­ła tak wdzięcz­nie i dow­cip­nie! Dla tego to za­pew­ne pod­szedł ku niej po ci­chu na pal­cach.

Kie­dy już był tuż przy niej, Anu­sia pod­nio­sła w zwier­cia­dle oczy do góry, i zo­ba­czy­ła sto­ją­ce­go za sobą pięk­ne­go, nie­zna­jo­me­go męż­czy­znę. Zdzi­wi­ła się ale nie prze­stra­szy­ła, i zo­sta­jąc w swo­jej po­zy­cji cze­ka­ła, co on da­lej zro­bi.

Tym spo­so­bem da­wa­ła mu zu­peł­ną swo­bo­dę po­stę­po­wa­nia. Mógł ro­bić, co mu się po­do­ba aż do punk­tu, w któ­rym­by Anu­sia uzna­ła za sto­sow­ne sta­wić opór.

Kasz­te­la­nic po­chy­lił się nad nią, tak, że mo­gła sły­szeć jego od­dech… Ale jesz­cze go nie wi­dzia­ła. Ob­jął ją wpół i wte­dy do­pie­ro, wy­śli­znąw­szy się zręcz­nie z jego rąk, ze­rwa­ła się szyb­ko i w jed­nej chwi­li sta­nę­ła o trzy kro­ki od nie­go ze spusz­czo­ne­mi ocza­mi.

– Je­zus Mar­ja!… za­wo­ła­ła nie mo­gąc tchu zła­pać.

– Prze­pra­szam… uspo­ka­jał ją kasz­te­la­nic z uśmie­chem.

– Jak­żem się prze­stra­szy­ła – mó­wi­ła da­lej ru­mie­niąc się – skąd pan się tu wzią­łeś?

– Przy­sze­dłem, tak jak wszy­scy, drzwia­mi.

– Jak moż­na tak nie­spo­dzia­nie na­cho­dzić lu­dzi….

– Upew­niam, nie chcia­łem na­stra­szyć. Ale pro­szę się nie gnie­wać – i kasz­te­la­nic zbli­żył się znów do niej, i wziął ją za rękę.

– Cóź, jesz­cze się gnie­wa­my? Anu­sia nie pod­no­si­ła gło­wy i spoj­rza­ła na nie­go nie­śmia­ło.

– Nie gnie­wam się – rze­kła ci­cho.

– To mi się po­do­ba.

Jed­ną ręką ści­snął ją za rękę, a dru­gą po­ło­żył na jej ki­bi­ci,

– Ale mój pa­nie, bo pan zno­wu za­czy­na mię gnie­wać. Te­raz się po­gnie – wam na praw­dę – od­po­wie­dzia­ła na te ka­re­sy dziew­czy­na i zno­wu zgrab­nie mu się wy­wi­nę­ła. – Sia­daj pan le­piej i po­wiedz, kim je­steś, do kogo i poco przy­cho­dzisz.

– Ah, ah, moja pięk­na pa­nien­ko, za bar­dzo je­steś ostra i re­zo­lut­na! A gdy­bym ja tego wszyst­kie­go nie chciał po­wie­dzieć, – gdy­bym ja wo­lał po­ca­ło­wać cie­bie…

– O, z tego nic nie bę­dzie….

– Na ser­jo?…

– Jak mamę ko­cham…

– Zo­ba­czy­my…

– To zo­ba­czy­my.

Anu­sia sto­jąc o kil­ka kro­ków od kasz­te­la­ni­ca czu­ła się do­syć bez­piecz­ną. – Za­ło­ży­ła więc ręce na far­tu­szek i pa­trzy­ła mu w oczy z min­ką na­wpół fi­lu­ter­ną na­wpół nie­win­ną.

Kasz­te­la­ni­co­wi tak bar­dzo znów o ca­łus nie cho­dzi­ło, ale chciał po­sta­wić na swo­jem. Tro­chę go dra­snął ton re­zo­lut­ny dziew­czy­ny i jej pew­ność. Po­sko­czył więc do niej pręd­ko, ale Anu­sia jesz­cze prę­dzej dała susa i sta­nę­ła za fo­te­lem.

– Czy pana chęt­ka jesz­cze nie opu­ści­ła?…. za­py­ta­ła śmie­jąc się zło­śli­wie….

– Prze­cież ja cię schwy­cę – od­po­wie­dział kasz­te­la­nic.

– Nie tak pręd­ko!

Za­czę­ła się go­ni­twa po po­ko­ju. Anu­sia ucie­ka­ła tak zręcz­nie, tak do­brze umia­ła ko­rzy­stać ze stoł­ków, sto­li­ków i in­nych sprzę­tów w po­ko­ju za­sła­nia­jąc się nie­mi albo prze­wra­ca­jąc je pod no­ga­mi kasz­te­la­ni­ca, że na ża­den spo­sób nie mógł jej do­paść.

Obo­je śmie­li się jak sza­le­ni w cza­sie tej go­ni­twy.

Na­gle Anu­sia prze­sta­ła się śmiać i sta­nę­ła jak wry­ta.

– Je­zus Mar­ja! – za­wo­ła­ła – pań­stwo idą….

Rze­czy­wi­ście w przy­le­głych po­ko­jach dały się sły­szeć kro­ki kil­ku nad­cho­dzą­cych osób.

Kasz­te­la­nic pod­niósł je­den sto­łek i usiadł na nim, Anu­sia pod­nio­sła dru­gi, cof­nę­ła się jesz­cze o kil­ka kro­ków da­lej, po­pra­wi­ła swo­ją, chu­s­tecz­kę, i wszel­kie śla­dy nie­daw­nej utarcz­ki zo­sta­ły za­tar­te.

Wte­dy ochło­nę­ła z prze­stra­chu i do­bry hu­mor jej po­wró­cił. Pa­trząc na kasz­te­la­ni­ca z uko­sa, du­si­ła się od śmie­chu, że to pierw­sze spo­tka­nie tak nie­for­tun­nie dla nie­go wy­pa­dło. Kasz­te­la­nic zaś sie­dział z miną jak naj­obo­jęt­niej­szą.

Drzwi się otwar­ły, i na pro­gu uka­za­ła się Wan­da. Resz­ta przy­by­łych, to jest Hen­ryk, Za­wi­ła i kil­ku mło­dych męż­czyzn zo­sta­li w przy­le­głym po­ko­ju.

Wan­da zo­ba­czyw­szy nie­spo­dzia­nie kasz­te­la­ni­ca, nie mo­gła kro­ku po­stą­pić. – Wszyst­ka krew ude­rzy­ła jej do gło­wy, onie­mia­ła z ra­do­ści, i by­ła­by chcia­ła bie­gnąć do nie­go z wy­cią­gnię­te­mi rę­ka­mi, oczy jej wy­ra­ża­ły za­chwy­ce­nie i szczę­ście nie­opi­sa­ne.

Kasz­te­la­nic na jej wi­dok po­wstał i po­wo­li po­stę­pu­jąc zbli­ża­li się obo­je do sie­bie. Wan­da po­da­ła mu rękę nie mó­wiąc ani sło­wa, a on po­niósł ją do ust z wy­ra­zem naj­głęb­sze­go usza­no­wa­nia.

Anu­sia cią­gle jesz­cze nie mo­gła się upa­mię­tać ze swe­go śmie­chu.MIO­DO­WE MIE­SIĄ­CE.

No­wo­żeń­cy nasi od dnia szlu­bu ska­za­ni byli na ży­cie ko­czow­ni­cze. Wy­rok hra­bie­go po­zba­wił ich da­chu i środ­ków do ży­cia.

Przez kil­ka pierw­szych dni, nie wie­dząc co ze sobą po­cząć, miesz­ka­li w dwor­ku dok­to­ra. To nie mo­gło jed­nak trwać dłu­go. Prze­nie­śli się więc do Po­buj­ny, jed­nej z od­le­glej­szych wio­sek klu­cza ostro­wiec­kie­go. Był tam sta­ry dwór nie­gdyś za­miesz­ki­wa­ny przez dzier­żaw­ców, a obec­nie pu­sty. Hen­ryk urzą­dził go w krót­kim cza­sie jak mógł naj­wy­god­niej, i dał swo­jej żo­nie re­zy­den­cję jeź­li nie wspa­nia­łą, to bar­dzo po­etycz­nie i sie­lan­ko­wo wy­glą­da­ją­cą. Sta­re do­mo­stwo prze­mie­ni­ło się w ślicz­ne, po­wab­ne gniaz­decz­ko, w któ­rem mio­do­we mie­sią­ce mło­dej pary mo­gły swo­bod­nie i roz­kosz­nie upły­wać.

Nie mie­li prze­py­chu ani zbyt­ku, ale nie zby­wa­ło im też na ni­czem. Rząd­ca tego fol­war­ku da­wał pie­nią­dze na każ­de za­żą­da­nie. Sta­ry hra­bia nie za­ka­zał tego by­najm­niej, a sy­no­wi, na­wet bez wy­raź­ne­go po­zwo­le­nia pana, trud­no było od­ma­wiać.

Hen­ry­ko­wi było wpraw­dzie przy­kro żyć w ten spo­sób, był­by wo­lał wła­sną pra­cą za­ra­biać na utrzy­ma­nie, ale Wan­da i Za­wi­ła umie­li mu wy­tłó­ma­czyć, że bie­rze tyl­ko to, co mu się na­le­ży, i że tyl­ko sza­leń­stwu hra­bie­go ma za­wdzię­czyć, jeź­li nie ma tyle, ile mieć po­wi­nien. Zresz­tą w jaki spo­sób mógł­by za­pra­co­wać!

Za­wi­ła od pierw­szej chwi­li na­le­żał nie­tyl­ko do ich to­wa­rzy­stwa, ale do ich domu. Wie­dząc, że nie może już dłu­żej po­pa­sać u hra­bie­go, opu­ścił za­mek z nie­ma­łym smut­kiem pan­ny Klo­tyl­dy, któ­ra jesz­cze raz mu­sia­ła się roz­stać z na­dzie­ją mał­żeń­stwa.

Od­daw­szy pew­ne przy­słu­gi no­wo­żeń­com, czuł że ma pra­wo żyć na ich kosz­cie, i ocze­ki­wać lep­szej jesz­cze przy­szło­ści, kie­dy Hen­ryk w ja­ki­kol­wiek spo­sób przyj­dzie do ma­jąt­ku, któ­re­go mu te­raz oj­ciec od­ma­wiał.

Trze­ba przy­znać, że sta­ry hra­bia tem, co uczy­nił, omy­lił wszel­kie ra­chu­by i przy­pusz­cze­nia. Nie spo­dzie­wa­no się, aże­by syna wy­dzie­dzi­czył i swój dom przed no­wo­żeń­ca­mi za­mknął. Naj­mniej cze­goś po­dob­ne­go spo­dzie­wa­ła się Wan­da. Wie­dzia­ła o tem, że hra­bia z przy­czy­ny sa­mo­wol­ne­go kro­ku syna bę­dzie cier­pieć, ale nie my­śla­ła, aże­by za to chciał się ze­mścić. Była tego pew­ną, że bę­dzie się gnie­wać, że syna ze swe­go ser­ca wy­klu­czy, ale nie prze­szło jej przez myśl, aże­by go chciał zo­sta­wić bez da­chu. Zda­wa­ło jej się, że ta­jem­ny jej zwią­zek z Hen­ry­kiem może tyl­ko mieć złe skut­ki dla hra­bie­go, ale nie dla nich. Li­czy­ła na prze­ba­cze­nie, na po­błaż­li­wość nie tyle przez wzgląd na syna, ile przez wzgląd na nię. Ufa­ła bar­dzo wie­le w śle­pą, i głę­bo­ką mi­łość hra­bie­go.

Za­wód jej był prze­to wiel­ki. Hra­bia po­ka­zał się nie­czu­łym na los jaki ją może spo­tkać, na cier­pie­nie i zgry­zo­ty, ja­kich z tego po­wo­du do­zna. Rów­no­cze­śnie wszyst­kie jej na­dzie­je na­raz ru­nę­ły. Chcia­ła do­stać się na wiel­ki świat, za gra­ni­cę, do War­sza­wy, gdzie cią­gnę­ły ją roz­ma­ite za­mia­ry i pra­gnie­nia – a na to wszyst­ko nie było środ­ków. Mu­sia­ła osiąść w sta­rym dwo­rze, na wsi od­cię­tej od świa­ta i lu­dzi.

W pierw­szych chwi­lach po­by­tu w sie­lan­ko­wej re­zy­den­cji nie bra­ko­wa­ło jej wpraw­dzie na to­wa­rzy­stwie. Hi­stor­ja no­wo­żeń­ców na­bra­ła wiel­kie­go roz­gło­su w oko­li­cy. Sta­li się oni in­te­re­su­ją­cy­mi jako prze­śla­do­wa­ne ofia­ry. Po­wstał wiel­ki krzyk obu­rze­nia na hra­bie­go, i niby z kon­do­le­no­ją a wła­ści­wie przez cie­ka­wość i na złość nie­ubła­ga­ne­mu ojcu, zjeż­dża­no się do nich ze wszyst­kich stron.

Wan­dę po naj­więk­szej czę­ści po raz pierw­szy wów­czas wi­dzia­no. Uno­szo­no się więc nad jej pięk­no­ścią, ubo­le­wa­no nad jej lo­sem i ob­rzu­ca­no ojca wy­rzu­ta­mi i skar­ga­mi.

Ale ten za­pał wkrót­ce ustał. Wszel­kie wy­jąt­ki od re­gu­ły i wy­jąt­ko­we po­ło­że­nia po­do­ba­ją się lu­dziom, ale nie na dłu­go. Lep­sze to­wa­rzy­stwo na­sy­ciw­szy swą cie­ka­wość i zło­śli­wość, usu­nę­ło się od wy­dzie­dzi­czo­nych i nie­po­bło­go­sła­wio­nych przez ojca mał­żon­ków, a to co po­zo­sta­ło, na­le­ża­ło nie do śmie­tan­ki ale do szu­mo­win tam­tej­sze­go to­wa­rzy­stwa.

Pra­wie bez wy­jąt­ku byli to mło­dzi męż­czy­zni, któ­rzy oprócz kart i pi­ja­ty­ki nie mie­li do­tąd in­ne­go za­ję­cia i praw­do­po­dob­nie nig­dy go nie mie­li zna­leźć. Szcze­gól­nie Za­wi­ła przy­nę­cał po­dob­ne in­dy­wi­dua, bo z nie­mi naj­le­piej się ba­wił. Wan­da rów­nież do­syć przy­chyl­nie pa­trzy­ła na to to­wa­rzy­stwo. Mło­dzi utra­cju­sze i hu­la­ki od pierw­szej za­raz chwi­li pod­nie­śli na jej cześć wiel­ki okrzyk uwiel­bie­nia, i na każ­dym kro­ku skła­da­li jej hoł­dy jako kró­lo­wej wdzię­ków. W bra­ku cze­goś lep­sze­go, próż­ność Wan­dy i tem się mu­sia­ła za­da­wal­niać. Bą­dźjak­bądź mia­ła swo­ich wiel­bi­cie­li i zwo­len­ni­ków. Nie ma­jąc dwo­ru z lo­ka­jów za pie­nią­dze, mia­ła dwór z ad­o­ra­to­rów, któ­rych pła­ci­ła uśmie­chem i spoj­rze­niem. Wię­cej też nie ce­ni­ła ich by­najm­niej.

Sta­ry dwór w Po­buj­ny dziw­ną nie­raz z tego po­wo­du przy­bie­rał fi­zjo­gnom­ję. W ogó­le nie wy­glą­dał na dom fa­mi­lij­ny, ale na dom ka­wa­ler­ski. Wan­da była je­dy­ną ko­bie­tą w tym domu i w gro­nie kil­ku­na­stu, a cza­sem i wię­cej mło­dych męż­czyzn. Bez­u­stan­ku tam gra­no w kar­ty, po­lo­wa­no i pito. Zgiełk, ha­łas, wrza­wa i ja­kiś awan­tur­ni­czy nie­ład nie koń­czy­ły się pra­wie nig­dy. Gdy jed­ni od­jeż­dża­li, czę­sto już w bra­mie spo­ty­ka­li się z dru­gi­mi; gdy wró­co­no z po­lo­wa­nia, za­sia­da­no do kart, któ­re nie­raz do­pie­ro w bia­ły dzień wy­pa­da­ły z rąk znu­żo­nych gra­czy.

Hen­ryk brał w tem wszyst­kiem udział. Po­dob­ne ży­cie nie mia­ło dla nie­go po­wa­bu ani in­te­re­su, i owszem bu­dzi­ło w nim czę­sto nie­smak i prze­sy­ce­nie. Po­świę­cał się dla Wan­dy, któ­ra chcia­ła koło sie­bie ja­kie­go­kol­wiek to­wa­rzy­stwa i ja­kiej­kol­wiek wrza­wy; ule­gał tak­że Za­wi­le, któ­ry swo­ją bez­czel­no­ścią i ar­ro­gan­cją po­tra­fił mu im­po­no­wać. Na praw­dę też Za­wi­ła był go­spo­da­rzem w Po­buj­ny nie on.

Nie­kie­dy jed­nak i Hen­ryk rzu­cał się całą du­szą w wir tego sza­lo­ne­go i bez­myśl­ne­go ży­cia. Zda­wa­ło mu się, że mu to przy­no­si ulgę.

Od dnia swe­go ślu­bu cier­piał on wię­cej niż kie­dy­kol­wiek. Czuł się na świe­cie zu­peł­nie osa­mot­nio­ny, bez współ­czu­cia i bez mi­ło­ści. Czuł, że po­stra­dał ser­ca, któ­re do­tych­czas, w gro­nie ro­dzi­ny, ota­cza­ły go przy­wią­za­niem i czu­ło­ścią, a in­ne­go ser­ca na to miej­sce nie po­zy­skał.

Ten raj mi­ło­ści, o ja­kim nie­gdyś ma­rzył, do któ­re­go chciał się do­stać z po­świę­ce­niem wszyst­kie­go, nie speł­nił jego ocze­ki­wań, nie urze­czy­wist­nił się. U Wan­dy nie zna­lazł tej mi­ło­ści, ja­kiej pra­gnął. Mimo to nie prze­stał jej ko­chać rów­nie sil­nie i na­mięt­nie, jak przed­tem, nie mógł na­wet po­jąć, aże­by to ustą­pić kie­dy mo­gło. Cier­piał więc i gryzł się, wi­dząc w Wan­dzie nie­ukry­wa­ną by­najm­niej obo­jęt­ność, sły­sząc czę­sto jej skar­gi i wy­rzu­ty, na każ­dym kro­ku nie­mal spo­ty­ka­jąc ozna­ki jej nie­za­do­wo­le­nia.

On po­świę­cił dla niej wszyst­ko: swój los, swo­ją przy­szłość, swój spo­kój, a ona to wszyst­ko za nic uwa­ża­ła i czy­ni­ła mu wy­rzu­ty o rze­czy, któ­re nie za­le­ża­ły od jego woli i nie były w jego mocy.

Hen­ryk po­padł w pe­wien ro­dzaj apa­tycz­nej roz­pa­czy. Zro­bił się… cierp­kim, po­nu­rym i zgryź­li­wym. Uczu­wał czę­sto li­tość nad sa­mym sobą i ulży­wał so­bie wy­bu­cha­mi sza­lo­nej ra­do­ści albo pie­ką – cym sar­ka­zmem. Żar­to­wał i szy­dził sam ze sie­bie i ze swych uczuć, ale gdy na ustach miał po­gar­dę dla wszyst­kie­go, co do­tąd za świę­te uwa­żał, w ser­cu czuł okrop­ny ból i nie­uga­szo­ne pra­gnie­nie tych uczuć i tę­sk­no­tę za tym świa­tem, któ­ry był po­trze­bą jego du­szy.

W na­mięt­nej grze i w wi­nie znaj­do­wał cza­sem za­po­mnie­nie, i szu­kał go w nich co­raz czy­ściej, ale tem sro­żej cier­piał, kie­dy chwi­lo­we oszo­ło­mie­nie mi­nę­ło.

Wan­da w krót­kim cza­sie zdep­ta­ła jego de­li­kat­ne ser­ce. Po­stę­po­wa­ła z nim jak ko­bie­ta nie­ko­cha­ją­ca, a to wy­star­czy­ło, aże­by zni­ce­stwić czło­wie­ka, któ­ry pra­gnął mi­ło­ści i nią, tyl­ko żył. Nig­dy jed­nak­że nie zro­bił jej naj­mniej­sze­go wy­rzu­tu, nie po­skar­żył się na nic, i przyj­mo­wał wszyst­ko z tą bier­ną re­zy­gna­cją, któ­ra na­przód zga­dza się na­wet na naj­gor­sze, i po­wia­da­jąc so­bie, że in­a­czej być nie może, ugi­na gło­wę przed wyż­szą wolą.

Kto daw­niej znał Hen­ry­ka, te­raz nie był­by go może po­znał. Ten mło­dzie­niec o słod­kim uśmie­chu, o czy­stem i nie­win­nem spoj­rze­niu, spo­sęp­niał, spo­chmur­niał i po­sta­rzał się o lat kil­ka. Świe­żość zgi­nę­ła z jego lic, i wy­glą­dał jak czło­wiek, któ­ry prze­szedł cięż­ką cho­ro­bę albo wiel­kie nie­szczę­ścia. Znik­nę­ła tak­że i świe­żość jego du­szy, jak de­li­kat­ny pył kwia­tu za do­tknię­ciem się ręka. Ja­kaś nie­czy­sta po­mro­ka za­ćmi­ła ten szla­chet­ny umysł, a bo­le­sne do­świad­cze­nia zła­ma­ły jego lot w wyż­sze sfe­ry.

Wia­do­mo­ści o tem ży­ciu awan­tur­ni­czem i hu­lasz­czem, ja­kie pro­wa­dzo­no w dwo­rze w Po­buj­ny do­cho­dzi­ły tak­że z boku do sta­re­go hra­bie­go. Słu­chał ich obo­jęt­nie, i ani jed­nem sło­wem nie dał po­znać co o tem po­my­śli. Ale jed­ne­go razu rząd­ca tego fol­war­ku, któ­ry do­tąd Hen­ry­ko­wi do­star­czał pie­nię­dzy, oświad­czył mu, że hra­bia sta­now­czo za­ka­zał dal­sze­go wy­da­wa­nia pie­nię­dzy.

W ta­kich oko­licz­no­ściach dłuż­szy po­byt w Po­buj­ny był nie­mo­żeb­ny. Mło­da para prze­nio­sła się do Dub­na i tu za­czę­to żyć na we­ksle i re­wer­sy. Try­bu ży­cia jed­nak nic nie­zmie­nio­no, owszem to­wa­rzy­stwo by­wa­ło tu zwy­kle licz­niej­sze, od­wie­dzi­ny i za­ba­wy częst­sze, dłu­gi więc wraz z ogrom­ne­mi pro­cen­ta­mi w prze­cią­gu kil­ku ty­go­dni do­szły do zna­ko­mi­tej sumy.

Wan­da i Za­wi­ła nic so­bie z tego nie ro­bi­li, bę­dąc prze­ko­na­ni, że hra­bia to wszyst­ko po­wi­nien za­pła­cić i bez wszel­kiej wąt­pli­wo­ści za­pła­ci.

Po kil­ku tak­że ty­go­dniach po­by­tu w Dub­nie Wan­da do­wie­dzia­ła się, ze kasz­te­la­nic przy­był do swe­go ma­jąt­ku w tych oko­li­cach. W sku­tek cze­go ode­brał on nie­dłu­go ów list za­pra­sza­ją­cy.SPO­WIEDŹ DZIEW­CZY­NY W PER­KA­LI­KO­WEJ SUK­NI.

Wan­da przed­sta­wi­ła kasz­te­la­ni­ca mę­żo­wi i za­po­zna­ła ich ze sobą.

Hen­ryk był już o tem uprze­dzo­ny, że ich mogą spo­tkać te od­wie­dzi­ny, bo z jego wie­dzą Wan­da na­pi­sa­ła za­pro­sze­nie, a nim to jesz­cze na­stą­pi­ło mó­wi­ła mu o kasz­te­la­ni­cu, jako o swo­im zna­jo­mym z daw­niej­szych cza­sów.

Hen­ryk przy­po­mniał so­bie rów­nież, że spo­ty­kał się z kasz­te­la­ni­cem w War­sza­wie, kie­dy tam ba­wił z oj­cem, i obaj uści­snę­li so­bie przy­jaź­nie dło­nie.

Kasz­te­la­nic zro­bił na nim do­bre wra­że­nie. Jego gład­kie ma­nie­ry, de­li­kat­ność i grzecz­ność po­zy­ska­ły mu przy­chyl­ność Hen­ry­ka, szcze­gól­nie kie­dy po­rów­nał z nim to ru­basz­ne to­wa­rzy­stwo mło­dych ba­ła­gu­łów, któ­ry­mi od nie­ja­kie­go cza­su był pra­wie cią­gle oto­czo­ny.

Przez kil­ka go­dzin ba­wio­no się roz­mo­wą, w któ­rej żyw­szy udział bra­li jed­nak tyl­ko Wan­da, kasz­te­la­nic i Hen­ryk. Za­wi­ła i kil­ka mło­dych męż­czyzn skła­da­ją­cych resz­tę to­wa­rzy­stwa wi­docz­nie byli w kwa­śnym hu­mo­rze i do kon­wer­sa­cji nie­uspo­so­bie­ni. Kasz­te­la­nic nie grał w kar­ty, i przez grzecz­ność dla nie­go nie za­sia­da­no do zie­lo­ne­go sto­li­ka. Przez to po­psuł im się zwy­czaj­ny po­rzą­dek.

Dość już póź­no po­że­gna­ła naj­przód Wan­da to­wa­rzy­stwo, a wkrót­ce tak­że i kasz­te­la­nic udał się do prze­zna­czo­ne­go dlań po­ko­ju.

Za­uwa­żył on, że Wan­da na­umyśl­nie prze­cią­ga­ła do póź­na roz­mo­wę i do­my­ślił się tak z tego ja­ko­też z jej ca­łe­go za­cho­wa­nia się, że pra­gnę­ła, aże­by tego dnia jesz­cze nie od­je­chał. Cho­ciaż więc wy­brał się tyl­ko na kil­ka go­dzin, dał się ła­two na­kło­nić uprzej­mym go­spo­da­rzom do tego, że miał wy­je­chać do­pie­ro na­za­jutrz po śnia­da­niu.

Sko­ro tyl­ko ci „za­wa­dza­ją­cy” się od­da­li­li, roz­ja­śni­ły się twa­rze resz­ty go­ści. Wnie­sio­no sto­li­ki i roz­po­czę­to grę, któ­ra nie wcze­śniej jak rano mia­ła się ukoń­czyć. Hen­ryk za­siadł tak­że do sto­li­ka.

Kasz­te­la­nic przy­szedł­szy do sie­bie, rzu­cił się na fo­tel, i po gło­wie za­czę­ły mu krą­żyć wra­że­nia dnia dzi­siej­sze­go.

Po trzech la­tach dziś znów wi­dział Wan­dę. Przed trze­ma laty była pięk­ną, ale dzi­siaj wy­da­wa­ła mu się jesz­cze pięk­niej­szą. Kasz­te­la­nic nie na­le­żał do lu­dzi, któ­rzy­by się za­śle­pia­li i był pew­ny, że spo­strze­że­nie jego jest jak naj­praw­dziw­sze.

Śmia­ło więc mógł so­bie po­wie­dzieć, że rów­nie pięk­ne ko­bie­ty rzad­ko spo­ty­kał, a pięk­niej­szej nig­dy.

To prze­ko­na­nie łech­ta­ło jego dumę. Ta ko­bie­ta al­bo­wiem sama od­na­wia­ła z nim zna­jo­mość, któ­ra nig­dy dłu­gą ani tak bar­dzo ści­słą nie była. Ta ko­bie­ta mó­wiąc wy­raź­niej „za­cze­pia­ła” go.

Nie czy­ni­ła tego za­pew­ne na próż­no, dla sa­mej przy­jem­no­ści wi­dze­nia go i po­mó­wie­nia z nim kil­ka go­dzin. Mu­sia­ła mieć go żywo w pa­mię­ci i w ser­cu.

Je­że­li tak było, a kasz­te­la­nic nie przy­pusz­czał, aże­by się my­lił, cze­kał go raj no­wych roz­ko­szy.

Ob­raz ich na raz je­den roz­lał się w kształ­cie po­wietrz­ne­go ob­ło­ku po jego fan­ta­zji, i ani spo­strzegł, jak się nim bło­go roz­ma­rzył i my­ślą w nim uto­nął.

Na­gle lek­kie pu­ka­nie do drzwi prze­bu­dzi­ło go z tych ma­rzeń.

Nie od­zy­wał się, nie bę­dąc pew­ny, czy mu się to tyl­ko nie zda­je.

Drzwi się otwar­ły i po­ka­za­ła się w nich Anu­sia z swo­ją fi­glar­ną min­ką.

Kasz­te­la­nic ze­rwał się z fo­te­lu, przy­sko­czył do niej i chwy­cił ją w pół.

– Daj pan po­kój! daj pan po­kój!…. Ja tu nie od sie­bie przy­cho­dzę – rze­kła dziew­czy­na i zło­śli­wie roz­śmia­ła mu się w oczy. Moja pani pro­si pana do sie­bie.

– A to co in­ne­go – od­po­wie­dział kasz­te­la­nic pusz­cza­jąc ją.

– Ro­zu­mie się, pan pój­dziesz….

– Ro­zu­mie się.

– Pro­szę więc za sobą. Po­pro­wa­dzę pana.

Wy­sko­czy­ła szyb­ko z po­ko­ju, zo­sta­wia­jąc za sobą drzwi otwar­te.

Kasz­te­la­nic wy­szedł za nią i za­stał ją w sie­ni. Przez sień i przez ga­nek za­pro­wa­dzi­ła go do po­ko­ju Wan­dy, w któ­rym kasz­te­la­nic już raz był w pierw­szej chwi­li swe­go przy­by­cia. Tym ra­zem jed­nak do­stał się do nie­go in­ne­mi drzwia­mi.

Sko­ro przy drzwiach sta­nę­li, Anu­sia wska­za­ła pal­cem i rze­kła po ci­chu:

– Tu – po­czem zno­wu na­gle znik­nę­ła w ciem­no­ści.

Kasz­te­la­nic wszedł. Dwie świe­ce na ko­min­ku sto­ją­ce do­syć sła­bo oświe­ca­ły po­kój.

Na­prze­ciw­ko drzwi, sie­dzia­ła Wan­da na, ka­na­pie w bia­łym pu­der­man­tlu, nie­ru­cho­ma i za­to­pio­na w my­ślach, z rę­ka­mi skrzy­żo­wa­ne­mi na pier­siach.

Po­wi­ta­ła kasz­te­la­ni­ca uśmie­chem. Obo­je spoj­rze­li po so­bie, i zna­la­zł­szy się sam na sam uczu­li w jed­nej chwi­li, że są… daw­ny­mi zna­jo­my­mi. Sko­ro kasz­te­la­nic usiadł, Wan­da ode­zwa­ła się:

– Mo­że­my te­raz swo­bod­nie po­mó­wić. Je­ste­śmy sami i nikt nam nie prze­szko­dzi. Hen­ryk gra w czwar­tym po­ko­ju.

Na­chy­li­ła się tro­chę do nie­go i przy­pa­trzy­ła mu się by­stro w oczy:

– Czy pan je­steś szcze­ry? Kasz­te­la­nic się uśmiech­nął:

– Niech pani o tem nie wąt­pi. Naj­przód je­stem szcze­ry z na­tu­ry, a je­śli nie do wszyst­kie­go się przy­znam, to nic nie skła­mię. Po­tem je­stem szcze­ry jako męż­czy­zna. Na­sze po­ło­że­nie tem się róż­ni od po­ło­że­nia pań, że nie tak czę­sto po­trze­bu­je­my uda­wać i ucie­kać się do fał­szu jako do naj­pew­niej­szej bro­ni.

– Pa­nie – od­po­wie­dzia­ła Wan­da – je­że­li mamy z sobą, roz­ma­wiać, wy­maż pan naj­przód z re­je­stru wad czy za­let ko­bie­cych: fałsz. Dzi­siaj bo­wiem w na­szej roz­mo­wie on nie po­wi­nien od­gry­wać żad­nej roli.

– Uczy­nię we­dług woli pani – od­po­wie­dział kasz­te­la­nic uro­czy­ście po­chy­la­jąc gło­wę.

Wan­da po­da­ła mu rękę:

– Bę­dzie­my za­tem mó­wić szcze­rze i po przy­ja­ciel­sku?….

– Zgo­da.

– Czy pan kie­dy my­śla­łeś o mnie? rze­kła po chwi­li ze wzru­sze­niem, któ­re sta­ra­ła się ukryć.

– My­śla­łem nie­raz o pani – od­po­wie­dział kasz­te­la­nic sta­now­czym to­nem.

We­dług jego teo­r­ji o praw­do­mow­no­ści, nie kła­mał. W ostat­nim ra­zie mógł się po­wo­łać na wczo­raj­sze swo­je roz­pa­mię­ty­wa­nie nad por­tre­tem Wan­dy.

Ona spoj­rza­ła na nie­go z tkli­wo­ścią. Spoj­rze­niem tem wy­ra­ża­ła mu swo­ją wdzięcz­ność. Po­tem za­czę­ła mó­wić po­wo­li, ci­chym i drżą­cym gło­sem:

– Przy­po­mi­nasz so­bie pan na­szą zna­jo­mość przed trze­ma laty. Zo­ba­czy­łam pana po raz pierw­szy w ko­ście­le. Po­tem nie­raz pana tam wi­dy­wa­łam, a póź­niej tak­że spo­ty­ka­li­śmy się w le­sie. Pan wy­cho­dzi­łeś tam z są­sied­niej wsi na po­lo­wa­nie albo na prze­chadz­kę; ja pierw­szy raz po­szłam w tam­to miej­sce zbie­rać ja­go­dy, bez żad­nej in­nej my­śli; póź­niej przy­cho­dzi­łam dla tego, że cie­bie spo­dzie­wa­łam się tam za­stać. Naj­czę­ściej za­sta­wa­łam w isto­cie, i to cie­szy­ło mię nie­zmier­nie, bo mi się zda­wa­ło, że dla mnie tam przy­cho­dzisz…

– W rze­czy sa­mej, nie in­a­czej było – prze­rwał kasz­te­la­nic z lek­kim uśmie­chem.

– Nie uwie­rzysz pan, jak wspo­mnie­nie tych chwil jest dla mnie ro­skosz­ne. Naj­mniej­sze wy­da­rze­nie z tych cza­sów wy­ry­ło mi się głę­bo­ko w pa­mię­ci. Przy­po­mi­nam so­bie, jak wiel­ka była moja ra­dość, kie­dy od­ry­so­wa­łeś mój ko­szy­czek z ja­go­da­mi. By­łam szczę­śli­wą i dum­ną z tego, że coś, co do mnie na­le­ża­ło, pój­dzie z tobą do twe­go domu i cią­gle bę­dzie przy to­bie. Kie­dy po­tem mnie sar­nę od­ry­so­wa­łeś, by­łam za­chwy­co­na, zda­wa­ło mi się, że żad­na ko­bie­ta nie od­nio­sła po­dob­ne­go try­um­fu, pła­ka­łam z ra­do­ści i chcia­łam umrzeć… tak wiel­kie było moje szczę­ście!

Pod­czas gdy Wan­da z wzra­sta­ją­cym za­pa­łem kre­śli­ła ob­raz swo­ich wspo­mnień, kasz­te­la­nic przy­po­mi­nał so­bie tak­że owe cza­sy, i mi­mo­wol­nie sta­nął mu na pa­mię­ci wiel­ki za­wód, ja­kie­go wów­czas do­znał. Przez pół roku ba­wił bo­wiem w są­siedz­twie Nie­mi­ry­czów u cho­rej swo­jej ciot­ki w na­dziei ry­chłej po niej suk­ce­sji. Po sze­ściu mie­sią­cach ciot­ka ozdro­wia­ła, kasz­te­la­nic od­je­chał; nie­dłu­go za­cho­ro­wa­ła po­wtór­nie, w kil­ka dni umar­ła i komu in­ne­mu ma­ją­tek za­pi­sa­ła.

– A jed­nak – mó­wi­ła da­lej Wan­da po krót­kiej chwi­li wy­tchnie­nia – przy­po­mi­nasz pan so­bie, że ja pierw­sza ze­rwa­łam na­szą zna­jo­mość i prze­sta­łam się z tobą wi­dy­wać. Wiesz pan, dla cze­go to zro­bi­łam?

Kasz­te­la­nic po­trzą­snął gło­wą:

– Nie. Do­my­śli­wa­łem się tyl­ko, że ktoś, co się o tem do­wie­dział, za­ka­zał pani.

– My­li­łeś się pan, ja sama so­bie za­ka­za­łam, bom po­zna­ła, że źle czy­nię…

– Źle?… na­sza zna­jo­mość była bar­dzo nie­win­na, nie uczy­ni­łaś pani nic, coby moż­na złem na­zwać…

– Ale pan chcia­łeś to uczy­nić. Czu­łam, że ja ko­cham, a pan mnie nie ko­cha­łeś…

– Jed­nak…

– Daj pan po­kój. Eks­ku­zy tu zby­tecz­ne, zwłasz­cza że ja pana o to nie ob­wi­niam. Ro­bi­łeś tak, jak mo­głeś, jak mu­sia­łeś. Czy mo­głeś mię praw­dzi­wie ko­chać? Nie… i to nie było two­ją; winą. Jak mo­głeś ko­chać – ty czło­wiek z wiel­kie­go świa­ta – pro­stą wiej­ską dziew­czy­nę w per­ka­li­ko­wej suk­ni, z wło­sa­mi nie­dba­le za­cze­sa­ne­mi, któ­ra nie mo­gła cie­bie zro­zu­mieć i któ­ra swo­ich my­śli i uczuć nie umia­ła zro­zu­mia­le dla cie­bie wy­ra­zić? To być nie mo­gło. Więc chcia­łeś się mną ba­wić, chcia­łeś mnie uwieść

Kasz­te­la­nic był w kło­po­cie. Chciał się uspra­wie­dli­wić, ale Wan­da żywo mu prze­rwa­ła:
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: