Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Perwersjonistka - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 marca 2013
Ebook
19,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Perwersjonistka - ebook

Wiele jest ścieżek rozkoszy i pożądania…

Niektóre kobiety lubią wyrafinowane trójkąty erotyczne, inne wolą waniliowy seks na wersalce. Bywają i takie, co cenią brutalność i intensywne doznania na granicy szaleństwa i dobrego smaku. Czasem kieruje nimi jakieś niezrozumiałe nienasycenie, innym razem potrzeba zemsty lub po prostu ciekawość.

Perwersjonistka to opowiadania o przygodach erotycznych kobiet. Wszystkie je łączy jedno pragnienie, wszystkie śmiało poszukują spełnienia… A może pod licznymi maskami kryje się jedna i ta sama postać? Kobieta o wielu obliczach, świadoma ogromu swoich różnorodnych i zupełnie wyjątkowych potrzeb?

Czy potem wszystkie żyły długo i szczęśliwie? Na pewno w międzyczasie świetnie się bawiły…

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7554-557-9
Rozmiar pliku: 661 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Ewa, Eryk, Tomasz, czyli w gruncie rzeczy bardzo pożyteczne ménage à trois

– Masz wyrzuty sumienia?

– Mam, ale z innych powodów, niż myślisz. Mam wyrzuty sumienia, że nie mam wyrzutów sumienia.

On i ona kupują buty. Nazwijmy ich Eryk i Ewa (mniejsza zresztą o imiona). Wyglądają jak ojciec z córką. Dla niej wybierają wyuzdane buty z wysoką cholewką, dla niego pikolaki z bardzo długim, wąskim czubem. On broni się przed zakupem, nie chce nosić takich butów. Elegancki pan doktor w czymś takim? Oboje wiedzą, że te buty do niego nie pasują. Ale ona nalega.

Eryk nie wie jeszcze, że Ewa ma plan, i żeby go wprowadzić w życie, musi użyć tych właśnie butów. Nie innych. To ważne.

Po chwili symbolicznego właściwie oporu Eryk godzi się. Powoli przyzwyczaja się do szaleństw Ewy. Jest tak głodna wrażeń, że ciągle go czymś zaskakuje. Skąd jej to wszystko przychodzi do głowy? Co robiła przez ostatnich trzydzieści pięć lat?

Nie żyła?

Nieważne zresztą, co robiła. Eryk jest jej wdzięczny, ogromnie wdzięczny. Gdyby nie ona, pewnie umarłby z rozpaczy i poczucia bezsensu.

Dzięki Ewie dopiero teraz odkrył i poczuł, że jest mężczyzną (Nie raz zastanawiał się nad symboliką jej imienia: pramatka Ewa, Ewa kusicielka, matka Kaina i Abla – w rzeczywistości też miała dwóch synów, co za zbieg okoliczności! Często dochodził do wniosku, że to imię do niej nie pasuje. Powinna się nazywać Pandora. Pandemonium? Pandemia? Bywała przecież niebezpieczna, wysysała z energii do cna, przy niej czuł, jakby stąpał po grząskim gruncie. Boso. Ewa, szaleństwa panny Ewy, myślał). Wcześniejsze sześćdziesiąt pięć lat nie dostarczyło mu tylu wrażeń co ta mała, drobna furiatka, i to w zaledwie dwa lata.

Gdyby Eryk dobrze pomyślał, zauważyłby, że atrofia jego życia seksualnego zaczęła się wiele lat temu. Po prostu przestali się z żoną nawzajem pragnąć. Tak jakoś. Każdego dnia odejmowali ze wspólnego życia codzienne małe pieszczoty: najpierw zniknął pocałunek na dzień dobry, potem ten na do widzenia i na dobranoc. Ich seks ograniczał się do szybkich numerków, najczęściej od tyłu, w łazience: fizjologia zawieszona gdzieś pomiędzy myciem zębów a suszeniem włosów. Nawet nie zauważył, kiedy skończyło się czucie czegokolwiek skórą, ciałem. Seks zniknął z ich życia. (A może tylko z jego życia? Czy żona nigdy nikogo nie miała? Dopiero teraz zaczął się nad tym zastanawiać). Byli razem, bo tak było wygodnie. Bo mieli dziecko, dorosłą córkę. Dom i inne sprawy. I rzecz jasna, lecieli przez życie siłą rozpędu.

Aż któregoś dnia poznał Ewę, a właściwie ona jego. Uwiodła go. Nie wierzył, że to się dzieje naprawdę: jak to możliwe, żeby piękna, młoda i inteligentna kobieta pragnęła jego, dziadka, żałosnego faceta, którego życie skończyło się nie wiadomo kiedy?

Ale ona widziała w Eryku silnego, pewnego siebie, dojrzałego mężczyznę, mędrca, który interesował się wszystkim i którego intelekt olśniewał ją, ilekroć spotkali się w interesach. Nie szukała twardego penisa, ale pięknego mózgu. Seks mieszka przecież w mózgu.

Po dwóch miesiącach pozornie niewinnej znajomości upili się na przyjęciu i Eryk odważył się zrobić to, do czego Ewa go tak pchała, ciągnęła, namawiała, kusiła: poszli do łóżka.

Łóżko stało w hotelowym pokoju. Kiedy Ewa powiedziała, że nazywa się Nowak, w wyrazie twarzy recepcjonistki, w jej pełnym wyższości uśmiechu, dostrzegła, że bierze ją za prostytutkę. Ewa też się uśmiechnęła. To dziwne, ale miała déjà vu. Już kiedyś ktoś brał ją za dziwkę, w jakimś żałośnie urządzonym moteliku, gdzieś w dupie na półce.

Kiedy się rozbierała, czuła się jak bohaterka taniego, łzawego serialu. Ona, pogubiona w życiu jak jeszcze nigdy dotąd, z rozpaczy gotowa na skok na głęboką wodę, i stary facet, wschodnioeuropejska, nieudolna podróba Richarda Gere’a, dobre sobie. Ubrania opadały z nich bez polotu, zupełnie nie jak w filmie: jemu zaplątały się nogawki, prawie się przewrócił. Ona miała na ramionach czerwone pręgi od zbyt ciasnego (najładniejszy, ale z czasów, kiedy ważyła dziesięć kilo mniej) biustonosza; wyglądała jak po świeżej chłoście. Tak pomyślał Eryk. Ledwie poczuł w penisie coś na kształt życia.

Niezręcznie uczyli się swoich ciał: sztywni jak roboty dotykali się według zasad wdrukowanych w móz­gi z podręczników seksu. Niepewni, umierający ze strachu przed ośmieszeniem, ale i zdeterminowani, cholernie zdeterminowani, coraz śmielej przechodzili do dalszych punktów drażnienia – według Kamasutry, podręczników seksuologii, poradników wątpliwej proweniencji, wreszcie (on) – ściąganych z sieci w tajemnicy przed całym światem pornograficznych filmików. Zdobywali kolejne przyczółki, realizowali schemat, namiastkę poczucia bezpieczeństwa.

W punkcie „seks oralny” schemat został złamany przez brak erekcji Eryka.

Eryk umierał ze strachu. Wiedział, że jego fiut nie działa od kilku dobrych miesięcy – co więcej, on swojego fiuta już dawno pogrzebał, pożegnał się z nim! Teraz tym zdechlakiem miał zdać egzamin dalece ważniejszy niż matura: miał udowodnić, że jest jeszcze mężczyzną. Nie starcem, lecz w pełni wydolnym seksualnie samcem, najlepiej takim, któremu z twardego jak kararyjski marmur kutasa raz za razem wytryska fontanna życiodajnego nasienia.

Kiedy Ewa zorientowała się, że Eryk nie reaguje, natychmiast poczuła się winna. Poczuła ciężar swoich bioder, krótkość nóg, małość piersi (były to parametry wyimaginowane, istniejące tylko w jej umyśle): gdyby to ona miała erekcję, właśnie by ją straciła. Jej własne podniecenie sprzed chwili wydało się szaleństwem z innej rzeczywistości. Poczuła dojmujący wstyd. Palec boży dał jej upominającego pstryczka w nos, przecież wiedziała, że tak się stanie, przeczuwała to od początku. I dokąd zaprowadziło ją jej szaleństwo? Stała teraz naga w pachnącym kwaśno hotelowym pokoju gdzieś przy ruchliwej drodze za miasto, z facetem, który miał ją wyciągnąć z życiowej depresji, a – jak się okazało – sam tonął.

W dół ciągnął go zawieszony między udami kawałek mięsa, po stokroć cięższy niż ołów.

Ale po chwili krępującej, ciężkiej ciszy Ewa poczuła, że nie ma nic do stracenia. Zaszła daleko, bardzo daleko. Wykorzysta sytuację. Zrobi to, co zrobiłaby, gdyby była wyuzdaną prostytutką (to wyobrażenie pozwalało jej brnąć w gęstą atmosferę wywołaną okolicznościami). Położyła się na zimnym łóżku i szeroko rozłożyła nogi. Jej uda w pończochach wyglądały podniecająco.

Eryk wiedział, jak zaspokoić kobietę językiem. Kiedy lizał Ewę, patrzyła mu w oczy. Nie dowierzała temu, co czuła. Z pomrukiem zachwytu przywitała pierwszy palec, który wnikał do jej ciepłego środka, potem kolegę palca. Kołysała się w rytm ruchów wprawnych dłoni, próbując rozgraniczyć ruchy języka i palców. Ale napływająca z dwóch stron rozkosz przeszkadzała w myśleniu.

Orgazm sprawił, że łkała.

Jej mąż nigdy nie dał jej czegoś takiego.

Tomasz zazwyczaj posuwał ją nieuważnie, grę wstępną traktując pobłażliwie jako wymysł pism kobiecych. Na głębszych pokładach świadomości seks był dla niego wstrętny z powodu filmu, który obejrzał kiedyś w salce katechetycznej. Ksiądz proboszcz, Prometeusz przyszłych pokoleń, zapragnął uwrażliwić młodzież na problem usuwania ciąży, dlatego pokazał dzieciom film, w którym szczegółowo udokumentowano zabieg aborcji. Od tamtego czasu kobieta, a raczej jej cipa, była dla Tomka krwawiącym, rozoranym mięsem, z którego powłok można wyciągnąć metalowym narzędziem nogę miniatury człowieka czy inny trupi szczątek. Cipa była mu wstrętna jak spływające krwią wnętrze rzeźni, miejsce kaźni, amen.

Ale popęd kazał mu czasem wkładać fiuta w kobietę (równie wstrętne narzędzie, biorące grzeszny, brudny udział w produkcji tamtych małych nóg, małych rąk, zmiażdżonych głów; jak ohydnie jest wytwarzać spermę pełną potencjalnych wyskrobków!); robił to szybko, bez zbędnych ceregieli. Czasem tylko udawało mu się nie czuć dojmującego wstrętu.

Kiedy urodzili się jego synowie, jego stosunek do cipy trochę się zmienił na lepsze. Ale tylko trochę. W dowód uznania posuwał żonę z większą atencją.

To zachęciło Ewę do rozmów o miłosnym pożyciu. Złuszczyła się z pragnień. Tomek uderzył ją w twarz, mówiąc: – Dupa jest do srania, a nie do ruchania.

Nie dotykał jej przez kilka dni. Nawet przez sen.

W tym ułamku sekundy, zanim podniesiona ręka Tomka spadła na jej policzek, Ewa podjęła decyzję, że przeżyje swoje życie sama, bez niego. Skoro własny mąż nie może dać jej tego, czego odważyła się zapragnąć na głos, znajdzie kogoś, kto da jej wszystko – nawet to, czego zawsze bała się chcieć. Zazna wszystkiego, do pierwszej krwi, pierwszej łzy, pierwszego wyrwanego kłębu włosów (obojętnie czyjego), pierwszych podrapań pleców, zwierzęcych ryków, niebywałych uniesień w inne, lepsze światy, w odmienne stany świadomości. Przejdzie na kutasie obcego mężczyzny na drugą, na pewno lepszą stronę życia. I z powrotem. I jeszcze raz, i znów, i znów.

Ten, kto miał wywrócić ją na nice, musiał być doskonały pod każdym względem. Przede wszystkim mądry, silny, opiekuńczy. Być kimś, w kim się można schować, skryć, i kogo można jednocześnie wykorzystać seksualnie na wszystkie możliwe sposoby. Wysokim brunetem o otwartej głowie.

Po dłuższym namyśle doszła do wniosku, że w jej wieku najłatwiej będzie o mężczyznę dużo starszego, takiego, który będzie dostatecznie zdesperowany, by o nią zabiegać. W swoim mniemaniu nie zasłużyła na nikogo młodszego, bo sama była stara i nieatrakcyjna.

Eryk pasował idealnie. Dowcipny, szarmancki, mądry, mądry, mądry. Także bogaty, co właściwie nie miało większego znaczenia, ale było miłym dodatkiem. Dostatecznie stary, przynajmniej na oko. Jego spokój robił wrażenie nawet na mężczyznach (w jego przekonaniu była to genetyczna angielska flegma, którą odziedziczył po przodkach; w rzeczywistości chodziło o emocjonalne wycofanie i znieruchomienie wywołane przed laty śmiercią synka). Ewa uwiodła go, napędzana determinacją, ponaglana dźwiękiem wskazówek biologicznego zegara. Wiedziała, że czas jest bardziej bezwzględny dla kobiet. Przewidywała, że ostateczny krach jej kobiecej atrakcyjności nastąpi za jakieś osiem, dziesięć lat. Zamierzała wykorzystać ten czas na eksplorowanie swojej seksualności do dna. Z Erykiem.

Po sukcesie minety Ewa pomyślała, że jednak Eryka wykorzysta. Ostatecznie, jeśli dobrze pomyśleć o rzeczach, które zawsze chciała zrobić z mężczyzną... do tego wszystkiego fiut nie był potrzebny. Może sobie spać na miękkiej wyściółce z włosów łonowych przez cały ten czas, kiedy ona, ona, ona będzie sobie robiła dobrze. I jeszcze lepiej.

Kiedy spotkali się drugi raz, była znacznie spokojniejsza niż poprzednim razem. Dobrze się przygotowała do tego wieczoru. – Tylko się nie zakochaj – powiedziała do Eryka, rozbierając się. – Chodzi mi tylko o seks, o granice. Nie wiem, gdzie je mam.

Nawet nie drgnęła mu powieka: żadnych oznak życia wewnętrznego.

Patrzyła mu prosto w oczy, kiedy zdejmowała koronkowe majtki w kolorze szmaragdu. Gdy stanęła przed nim naga, była gotowa tylko w połowie. Drugą część jej wyposażenia na ten wieczór stanowił pas, który przymocowała do swoich bioder. Do pasa przytwierdzony był duży gumowy kutas we wzwodzie.

Czuła się śmiesznie z tym czymś między nogami; jednocześnie uświadamiała sobie swoje narastające gwałtownie podniecenie. Poczuła władzę nad cias­nym tyłkiem Eryka. Zapragnęła go zniszczyć. Zerżnąć.

Kiedy Eryk zobaczył ją w tym przebraniu, przeraził się. Mała, drobna, z wąskimi biodrami i silnym ciałem na tle jasnej ściany wyglądała jak chłopiec – chłopiec wściekły i zły. Zaraz jednak, po krótkiej chwili paniki, poczuł dobrze znajome ciepło. Pragnął tego chłopca w ciele tej młodej wariatki (czy też odwrotnie); chciał też zrekompensować jej to, że nie sprostał ostatnim razem. Postanowił dać się przelecieć: cielesny mandat za niesprawny sprzęt. Kiedy Ewa zaczęła go pieścić, przez głowę przebiegały mu miliony nieskładnych myśli, gubił się w nieznanych sobie wcześniej zawiesistych labiryntach własnej pamięci (pamięci?). Przerażały go fragmenty wyświet­lanej pod powiekami wizji.

Czy to rzeczywiście były jego własne pragnienia, czy też może zaczerpnął je od kogoś innego (najpewniej od jakiejś kobiety)? Czy to nie do takiego stanu i odczuć zawsze tęsknił, nie mając pojęcia, że wrażenie pojawiającego się w ciele rytmicznego wypełnienia może być tak przyjemne?

Na początku było trudno. Jakby pozbywała się własnego dziewictwa. Dziewica zabawiająca się rogiem własnej obfitości? Tak to szło? Z każdym centymetrem fałszywego fiuta znikającego powoli w opornym tyłku Eryka ulatywało z niej poczucie uciemiężenia, upupienia, ukobiecenia. Na myśl, że można mieć fiuta, z którego wytryska białawe ludzkie zarzewie, ogarnęła ją błogość taka sama jak wtedy, kiedy karmiła piersią najpierw jednego, a potem drugiego syna: wizja wypływania z ciała życiodajnych substancji sprawiła, że poczuła się jak Bóg Stwórca. Och, gdyby mieć coś takiego! Nawet nie zauważyła, kiedy zniknęła w Eryku do końca, dotykając wygolonym łonem jego rozwartych pośladków. Dosunęła, pchnęła głębiej, aż jęknął. Być może z bólu. Nie moja sprawa, myślała, jestem tu po to, żeby robić doświadczenia na sobie samej. Jeszcze głębiej. A potem wyjmujemy go do końca, aż po sam czubek, by zaraz pchnąć gwałtownie jednym, szybkim ruchem bioder. Z górkiii na pazurkiiii... I jeszcze raz, i jeszcze, proszę państwa, proszę zobaczyć, jak świetnie radzi sobie nasza bohaterka, jak szybko nauczyła się pieprzyć ładnie i składnie!

Wcześniej Eryk wiele razy się zastanawiał, czy kiedy mężczyzna posuwa mężczyznę, ten posuwany też może mieć orgazm? Erekcję? Odnalazł właśnie odpowiedź na te pytania. Działo się z nim coś przedziwnego, coś, co wymyka się nazywaniu. Kiedyś mówiono: rozkosz, ale to dziś chyba niemodne słowo, passé: rozkosz starodawna. Tylko czy jest się czemu dziwić? Czy facet może przeżywać rozkosz, posuwany w tyłek przez kobietę w wieku swojej córki?

Czy to wszystko dzieje się naprawdę?

Erekcja wróciła do Eryka dopiero kilka ładnych tygodni później; być może były to nawet dwa miesiące. W sumie jakieś dziesięć sesji: on, ona i gadżety seksualne. Ewa nigdy nie czekała, aż Eryk zapyta, co ma zrobić tym razem. Już w drzwiach hotelowego pokoju (zawsze prosili o ten najwyżej od strony drogi, chcieli, żeby hałas jadących samochodów zagłuszał ich miłosne dźwięki) oznajmiała mu, co dziś – jakby on był kelnerem, a ona wymagającą i bardzo się gdzieś spieszącą rozkapryszoną damą. Dziś mnie zwiążesz i będziesz lizał moją łechtaczkę tak wolno, jak to tylko możliwe. Albo: chcę dziś w dwie dziurki naraz. Chcę zobaczyć, ile twoich palców zmieszczę w ustach. Jak głębokie mam gardło.

Eryk nie przyznał się, że i on wielu rzeczy doświadcza przy niej (głównie jednak w niej i na niej, i pod nią) po raz pierwszy w życiu. Wiedział, że to nie ma znaczenia. Nie on tu jest ważny, lecz ona. Czuł wdzięczność wobec losu, że jeszcze trafił mu się w życiu taki bonus: kochanka, o jakiej marzą wszyscy mężczyźni (tylko nie wszyscy się do tego przyznają) – wyuzdana, zdeterminowana, wyrachowana kobieta o świetnym ciele i dużej inteligencji. Z radością realizował wytwory jej głodnej wyobraźni, stawał się posłusznym narzędziem, ludzkim wibratorem. Jej głód wszelkiej maści doznań sprawiał, że czasem brakowało mu tchu.

Nawet nie zauważył, kiedy się zakochał.

Ewa stwarzała się sama, od nowa, obalając na zawsze mit o tym, że wycięto ją z żebra jakiegoś fagasa. Po ośmiu miesiącach wydawało jej się, że o różnych gatunkach, smakach i zapachach seksu wie wszystko. Odkryła, że nie lubi bólu, ale podnieca ją odrobina wyrachowanego upokorzenia. Oczywiście to ona musiała wszystko kontrolować: Eryk lekko ją przyduszał, kiedy nowo odzyskanym kutasem rytmicznie ją posuwał, ale robił to tylko dlatego, że mu kazała. Mówił do niej „ty dziwko”, bo tego właśnie sobie życzyła. Udawał jaśnie pana, któremu lubieżna pokojówka przyniosła do łóżka śniadanie, bo tak właśnie wyglądał scenariusz tego spotkania.

Te męskie buty, a właściwie ich długi, wąski czubek – to był pomysł spontaniczny. Olśnienie spłynęło na nią w sklepie z butami. Najpierw podnieciła się sama sobą, wyobrażając sobie siebie w butach z wysoką cholewą, w pończochach, w futrze, z pejczem w dłoni (Leopold von Sacher-Masoch byłby zachwycony). Jak z długiej lufki popala opium, a przynajmniej haszysz. Leży w haremie na zaściełanej poduszkami podłodze, z rozrzuconymi szeroko nogami, obnażając lśniącą, purpurową cipkę (miałaby lśnić w świetle płomienia świecy), a on podchodzi do niej, ubrany w garnitur i śnieżnobiałą koszulę (ma też laskę z lśniącą gałką, w ogóle wygląda jak amerykański gangster z lat dwudziestych)... i jej wzrok padł na buty: te buty.

Wieczorem, otulona lisem, którego pożyczyła, nie pytając, od matki, szeroko rozłożyła przed Erykiem nogi. Czuła się jak bohaterka opowiadania Anaïs Nin. Och, tak, żeby sobie mógł wszystko obejrzeć. Dokładnie. Nie pozwoliła mu się dotykać, nie mógł się rozebrać. Miał stać i patrzeć. Bez ruchu.

Powoli wkładała i wyjmowała z siebie wibrator. Tak jak na filmach porno. Poczuła jednak, że nie sprawia jej to zbyt wielkiej przyjemności. Lepiej było, kiedy przedmiot lekko tylko wsuwał się do jej wnętrza, a potem równie nieznacznie wysuwał – samo drżenie wystarczało, żeby doprowadzić ją do wrzenia. Palcem wskazującym prawej dłoni gładziła łechtaczkę. Jeszcze chwila, a znajdzie się na granicy orgazmu, na skraju przepaści, pomiędzy życiem a śmiercią, tuż przy źródle, z którego wysącza się szaleństwo.

– Chcę, żebyś wypieprzył mnie butem. Nie, nie zdejmuj go!

Skóra na bucie była zaskakująco mokra, a granica wilgoci sięgała zaskakująco wysoko, prawie do połowy jego długości. Ewa wpatrywała się w nią z zachwytem. Czuła, że jeszcze chwila, a zacznie ją lizać, ssać i całować. Poszukała w torebce długopisu i zaznaczyła na bucie wyraźną kreskę.

– Będę je nosił do końca życia. – Eryk czuł się jak ktoś, kto właśnie umknął trąbie powietrznej.

Tymczasem Tomasz po cichu paktował ze swoim diabłem. Diabłem wcielonym, który wcielił się w niego, kiedy przed laty zaplamił po raz pierwszy młodzieńczą nocną i wstydliwą polucją pościel w drobne, błękitne kwiatuszki. (Do dziś, kiedy ma wytrysk, pod powiekami wyświetla mu się tamten wzór). Od tamtej pory czuł podniecenie przy różnych okazjach. Paradoks Tomasza: kobiety brzydziły go, kojarząc mu się z rzeźnią, a jednocześnie chciał wtykać w nie palce, zagłębiać się w ich tajemnicze pęknięcie u dołu. Podniecały go zwłaszcza dojrzałe panie w spódnicach. (Kiedy był blisko nich, wiedział, że ich pęknięcia są blisko, łatwo dostępne, wystarczy podnieść do góry najczęściej twardy, sztuczny materiał ich sukienek, pamiętający świetne czasy Edwarda Gierka, i już – ciepłe, miękkie i wilgotne wnętrza ich pęknięć zapraszają jego palce, wnika w nie, wślizguje się...)

Kiedy odkrył internet, poczuł się jak Vasco da Gama.

Wszystkie milfetki świata należały do niego.

Potem było jeszcze bardziej, mocniej, głębiej.

Judy is an anal animal!

Tight ass and big tits!

Teen Brazilian anal beast!

Adrianne Jacobs takes a huge cock in ass. It makes your cock bigger!

Assploitation!

Drunk girls fucked by old men!

Fair play bukkake!

Zmysły uczyniły z umysłu Tomasza pole harców. Jeśli można nazwać harcami to, co oglądał i co potem wyświetlało mu się pod powiekami (zawsze na tle pościeli w błękitne kwiatuszki).

A jego żona, Ewa, czy i ona oglądała takie rzeczy?

Czy i ona wkładała w swoje pęknięcie własne palce z delikatnym manikiurem?

A potem robiła tymi samymi rękoma synom śniadanie do szkoły, kroiła wyuzdanymi palcami święty chleb?

Gładziła synków przed snem po niewinnych główkach?

Do tego jej zachowanie, zupełnie inne niż zazwyczaj. Harda się zrobiła ostatnio, twarda. Dziwne buty zaczęła nosić, kocie. Już o nic nie prosiła, nie łasiła się, nie ocierała piersiami o jego plecy, kiedy siedział przy biurku, pisząc swoje nadzwyczaj-ważne-projekty. Nie pytała go o zdanie. Nawet o pieniądze nie prosiła. Kilka razy zauważył, że patrzy na swoje odbicie w lustrze z dziwnym uwielbieniem.

Jakby mu ktoś kobietę podmienił.

Najpierw pomyślał sobie, że to jakieś babskie fanaberie. Szalejące hormony. Być może zaczęła już nawet przekwitać, ponoć niektóre tak mają, że wcześniej opadają z nich płatki gotowej do rozrodu kobiecości. Ale to trwało zbyt długo. Zamiast mięknąć, twardniała, tężała w sobie, nie było w niej cienia dawnej niepewności, lęku. Kiedy miał do niej pretensje, patrzyła mu w oczy bezczelnie. Albo gorzej – patrzyła przez niego, jakby był niewidzialny. Jakby go nie było.

A potem było tylko gorzej i gorzej. Zaczęło się chyba od tamtego uderzenia, jakby wymierzony przez niego policzek ciągle rezonował. Któregoś wieczoru znów narzekał, że w jego szafce ze skarpetami jest pełno sierotek:

– Dwóch takich samych nie mogę znaleźć, co z ciebie za żona? – wyrzucił jej, a ona, niczym gromowładny Zeus, uderzyła z wielkim gniewem w stół.

– A co, ręce ci do dupy przyrosły? Czy ty pierzesz moje rajstopy i układasz je w szufladzie kolorami? – Odsuwane z wściekłością krzesło zaszurało po podłodze.

– Od dziś dzielimy się obowiązkami, idę do pracy – wysyczała przez zęby i trzasnęła drzwiami. – Właściwie zakładam swój biznes. – Usłyszał jeszcze zza rozedrganych drzwi. – Dziś ty usypiasz dzieci!

Ukojona setkami coitusów z Erykiem Ewa poznała swoje granice, nakarmiła pierwotny głód, stała się kobietą pełną, silną, twardą jak drewno, mocną jak heban, niezłomną jak Agnès Varda, mądrą jak Maria Skłodowska-Curie. Stała teraz blisko źródła i nic nie przykrywało jej widoku świata; na zawsze odrzuciła dyrdymały o kobiecej uległości i słabości. Przez kilka ostatnich miesięcy żywiła się wyłącznie zakazanymi owocami, wręcz żarła je, pozwalając, by boski sok spływał po jej brodzie, piersiach, by płynął w dół, lepił się do ud. Poznała swoje granice. Niektóre z nich przesunęła.

A teraz już droga wolna, moja droga.

Zajęła się robieniem biżuterii. Od zawsze lubiła kolory, kształty, łączenie ich ze sobą, tworzenie nowych rzeczy, nowej rzeczywistości. Zaprojektowane przez nią kolczyki przedstawiały miniaturowe światy: na dwóch centymetrach kwadratowych potrafiła zmieścić bukiety kwiatów, maleńkie łóżka, pęki warzyw, plażowiczów, przekroje przez umeblowane mieszkania wraz z mieszkańcami, fragmenty łąk, górskie krajobrazy, gotowe do skoku dzikie zwierzęta, wszystko. Kiedy pracowała w skupieniu, używając lupy i precyzyjnych narzędzi, stawała się królową mikrokosmosu. Czuła moc płynącą z jej rąk do wycinków rzeczywistości, zaklinanych przez nią w mikroskopijne kształty. Nie myślała wtedy o Eryku, o Tomaszu, o synach. Zastygała nieruchomo, pozwalając, by delikatne uczucia i myśli przepływały przez nią jak oceaniczne fale. Zwyczajnie była, pozwalając, by życie przenikało przez nią łagodnie, by przemiany dokonywały się same.

Swoje dzieła sprzedawała na pniu, gdzie się tylko dało: na deptaku w centrum miasta, przy przystani, w parku przy wyścigach konnych. Ktoś namówił ją, by skorzystała z dobrodziejstwa internetu. Dotychczas unikała komputera. Kojarzył jej się z plecami męża i złymi emocjami starszego syna, który, kiedy tylko ojciec zwolnił miejsce przy biurku, całymi popołudniami strzelał, przerażony, do ociekających jakimś świństwem potworów.

Szybko nauczyła się posługiwać laptopem. Była zachwycona. Po kilku tygodniach nie dowierzała, że mogła wcześniej żyć bez sieci, tego boskiego połączenia z mózgami innych ludzi. Nawet w sprawach kulinarnych radziła się wyszukiwarki: wpisywała w odpowiednie okienko nazwy składników, które miała na stanie, a świat odpowiadał jej dziesiątkami przepisów. Sprzedawała tyle kolczyków, że ledwie nadążała z robieniem.

Któregoś dnia odkryła, że może sprawdzić, co robiła wcześniej, wracać do stron, które już odwiedzała. Zaraz, zaraz, i tych, które odwiedzał Tomasz!

Czytała z płonącymi policzkami:

Judy is an anal animal!

Tight ass and big tits!

Teen Brazilian anal beast!

Adrianne Jacobs takes a huge cock in ass. It makes your cock bigger!

Assploitation!

Drunk girls assfucked by old men!

Fair play bukkake!

Może więc nie był takim seksualnym półgłówkiem, jak myślała dotychczas? Ostatnio nie zauważył nawet, że zlizuje z niej nasienie Eryka, zupełnie nieczuły na zmiany faktury i zapachu jej ciała. Pieprzyli się coraz rzadziej, karmiąc się pospiesznie obowiązkowym, niedzielnym fast foodem małżeńskiej powinności. Uuuch, pchał w nią penisa Tomasz, to za naszego starszego syna, myślał, i znów pchnięcie biodrami, lędźwie przy lędźwiach, ich skóra jest tępa, a to dla młodszego, niech im będzie na zdrowie, synkom, bo kto jak kto, ale synowie ojca muszą mieć! (Pchnięcie, pchnięcie, pchnięcie, Tomasz sumienne uprawia eins, zwei, drei pod kołdrą z miną, jakby miał się zesrać, jakby ejakulat był czymś, co powstaje w ciężkim znoju, w pocie czoła, jak stal w piekle walcowni. Uuuuuch, znów wjazd do ciała żony walcem naoliwionym jej śluzem, i jeszcze raz, i jeszcze, uuuuch, żyły na szyi mu nabrzmiewają, Tomasz myśli o milfetkach, ich miękkich biodrach, ich pęknięciach, które już dawno uczyniły swoją rozrodczą powinność, a wszelkie porody i aborcje mają dawno za sobą, Ewa zaś o nowych kolczykach, które zrobi, a będzie to widok z góry na zmagającą się ze sobą seksualnie parę, uuuuch, uuuuuch, wreszcie jest, żałosny glut grzesznie ląduje na jej brzuchu, a powinien w pęknięciu, bo tam można, bo tam legalnie, już po wszystkim, uffff).

A teraz okazuje się, że niemal każdej nocy Tomasz penetruje oczami inne kobiety, szczególnie lubując się w tych dojrzałych. Ewa oglądała filmy, które wcześniej oglądał jej mąż, i czuła, że gorąco napływa jej na policzki. Przez głowę galopowały jej dziesiątki myśli. Bała się. Do tej chwili wydawało jej się, że zna Tomasza, że jest nudny, przewidywalny, pozbawiony polotu: zwykły, przeciętny, dobroduszny młot, złamas wkraczający powoli w kryzys wieku średniego, tępawy jełop, ofiara patriarchalnego wychowania, usiłujący się dopasować do swoich wyobrażeń o własnym maczyzmie żałosny, łysiejący grubasek o twarzy buldoga. Ostatnio coraz częściej patrzyła na niego krytycznie, jakby właśnie zdjęła okulary, przez które oglądała świat na różowo. Pozbyła się złudzeń i takim właśnie go widziała: budzącym litość, biednym i głupim. Ale teraz... zrozumiała, że Tomasz musi mieć w sobie drugie dno. Albo jeszcze jednego Tomasza, który od spodu puka w dno, krzycząc: wyciągnijcie mnie stąd, wyciągnijcie! Wypuśćcie mnie!

I ta jego zdumiewająca afirmacja dziur w dupie rozmaitych rozłożystych, podstarzałych piękności... Ewa postanowiła przejść tę samą drogę, co Tomasz.

Wędrowała tymi samymi ścieżkami, z uwagą śledząc spazmatyczne ruchy na ekranie komputera: systematycznie, film po filmie. Tomasz robił to z nimi, z ciasnymi Brazylijkami, gorącymi Mulatkami i Azjatkami (miały zaskakująco proste włosy łonowe), wrzeszczącymi Chinkami, w wyobraźni wciskał kutasa w ich oporne tyłki, a w nią nie chciał! Jej unikał, od niej się odcinał, ograniczając się do coniedzielnego, nużącego rytuału. Jej propozycję, żeby tam, z tyłu, skwitował bolesnym policzkiem, a teraz... sam...

Kiedy o tym myślała, czuła duszności. I coś jeszcze: zazdrość. Zwierzęcą, pierwotną zazdrość, wściekłość do szpiku kości. Gdyby tamte były z krwi i kości, a nie z pikseli, zagryzłaby je, wytargała za kłaki! Suki, sprzedajne dziwki! Wodzą na pokuszenie cudzych mężów, pozbawione wstydu lafiryndy!

Co dalej, co dalej, zastanawiała się gorączkowo, skręcając cienki drut małymi kombinerkami, które wyglądały jak zabawka dla dzieci. Jeszcze nie miała pomysłu, co zrobi z miękkiej, mosiężnej materii. Co dalej? Eryk nie był już dla niej tak ważny jak jeszcze kilka miesięcy wcześniej. Tu też różowa zasłona spadła jej z powiek: coraz częściej widziała go takim, jaki był. A był stary jak jej ojciec, smutny do szpiku kości jak ona sama i przestraszony jak wszyscy ludzie, których znała. Jego życiowa mądrość i doświadczenie, ubrane w piękny i szlachetny język, w którym nazywał świat, były tylko pokrywką, pod którą ukrywał jątrzące się rany. Coraz śmielej zaglądała pod bandaże jego nienagannych ubrań, zawsze skrzętnie wyprasowanych przez żonę. Kolejne złudzenia odpadały z niej jak stary tynk, plaster po plastrze; sypały się w jej myślach białe, luźne kawałki zjełczałej materii. Już nie potrafiła utkać z niej niczego mocnego.

Pewnego dnia zrozumiała, że Eryk był dla niej masztem, którego się uchwyciła, kiedy jej życie zaczęło przypominać rozszalały podczas sztormu ocean, a jej małej szalupie poważnie groziło zatonięcie (na pokładzie byli we troje: ona i jej dwóch małych synów). Teraz, kiedy morze się uspokoiło, kiedy dotarła do sterów, mocno dosiadając swojego życia, olśniło ją, że Eryk był masztem krzywym, kruchym. Właściwie nie był chyba nawet masztem, lecz bluszczem, który ją oplatał, podstępnym saprofitem żerującym na jej nieszczęściu. Żadnym tam tęczowym mostem do krainy szczęścia, żadnym romantycznym kochankiem, żadnym dębem, o który można się oprzeć w chwilach zwątpień, znużeń, zmęczeń. Olśniło ją, że był taki sam jak wszyscy inni mężczyźni, których znała (a ona była taką samą kobietą, jak wszystkie inne, które w życiu spotkała). Omamiona wizją miłości w gondolach Wenecji, gdzie pachnie różami, a nie ściekami, miłości na miękkim leśnym runie bez plujących piekącym kwasem mrówek, pośród zbóż, które nie kłują w kark, na plażach z piaskiem, który nie wchodzi w tyłek, jeszcze do niedawna wierzyła, że i ją spotka książkowo-filmowa miłość.

Zauważyła, że drucik w jej rękach sam skręcił się w kształt nurka z rurką w ustach. Jej własne dłonie przekazały jej wiadomość od podświadomości: odetchnij, kobieto, bo choć jesteś jeszcze pod wodą, możesz oddychać.

Oddychaj, oddychaj głęboko, przeponą.

Eryk nie był wcale taki głupi. Czasem pozwalał sobie czuć i wiedział, że jego czas się kończy. Nie widział już w oczach Ewy zachwytu. Wykorzystała go do cna, do ostatniej kropli krwi i nasienia, zrealizowała wszystkie pomysły, fantazje, zboczenia, zbłądzenia. Nie pomagało, że na spotkania ciągle przychodził w tych właśnie butach, w butach będących świadkiem ich lepkiej tajemnicy, wspomnieniem tamtego wieczoru, kiedy rył w niej, poddając się wszechogarniającemu poczuciu władzy nad kobietą, niczym gestapowiec zatykając butem jej życiodajną dziurę. Wiedział, że to koniec. Miał jeszcze dostęp do jej ciała, ale połączenie z jej duszą zanikło, zagubiło się. Jakby od niego odpłynęła. Odpłynęła na zawsze.

Ewa odpłynęła od Eryka do rodzinnego portu na swoim nowym solidnym kutrze, pełnym skarbów nie do końca znanych nawet jej samej. Zrozumiała, że jest kapitanem. Wszechmocnym konkwistadorem, który może sięgać po wszystko, czego zapragnie. Przez czas romansu nauczyła się własnoręcznie lepić swój los, uniezależniła się od wszystkich mężczyzn świata. Zrozumiała, że Eryk był restauracją napotkaną przy drodze, kiedy kilka miesięcy wcześniej błądziła głodna, zziębnięta i smutna do szpiku kości. Chciała się szybko najeść, wierząc, że głód, który czuje, da się zaspokoić ukradkowym jedzeniem, kulinarnymi eksperymentami kuchni fusion. Jadła, jadła, z Erykiem, pod Erykiem, na Eryku i z Eryka, ale czuła się syta tylko przez chwilę. Kiedy po ucztach wracała do męża, głód wracał ze zdwojoną siłą.

Tylko ona sama mogła siebie nakarmić.

Któregoś wieczoru, a było to w niedzielę, weszła do sypialni i bez słowa włożyła sobie mężowskiego kutasa po samo gardło. Zerżnęła go ustami, aż jęczał. Och, kochaneńki, myślała, ruszając rytmicznie głową, żadne milfetki nie będą cię podniecać, pozbądź się na zawsze marzeń o pani z twojej ulubionej piekarni, o jej galaretowatych cyckach, zawsze gotowych na nowe spojrzenia klientów, zawsze przyprószonych mąką, zapomnij o miękkiej, biodrzastej fryzjerce, której fartuch na pewno wąchasz w poszukiwaniu słodkawej woni cipki, kiedy cię strzyże co miesiąc, teraz mnie przelecisz tak, jak będę chciała, jak ci podyktuję! A potem zapomnisz o nich na zawsze, na zawsze!

Ewa sama nadziała się na męża. Oto wolność wiodąca lud na barykady, oto jutrzenka zwycięstwa! Sięgaj, Ewo, po to, co ci się należy!

Tomasz patrzył na żonę z niedowierzaniem. Była spełnieniem marzeń jego ciemnej strony, tym, czego chciał, jednocześnie tego nienawidząc, walcząc z tym uładzoną moralnością wytworzoną na przestrzeni wieków przez chrześcijańską kulturę europejską. Och, dźgały go w mózg jakieś oderwane strzępy limbicznych doznań. Och, mam cię, samico, och, mam twój odbyt, och, zatkam to, co z ciebie wychodzi, ooooch, całą twoją zasraną twórczość, ooooch, odbyt, och, byt i przebyt, nieeeeeeebyyyyyyt!

Czy potem wszyscy żyli długo i szczęśliwie?

Zobaczymy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: