Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Piekło ISIS.Opowieść jednej z niewielu kobiet,którym udało się uciec z Państwa Islamskiego - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
20 czerwca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Piekło ISIS.Opowieść jednej z niewielu kobiet,którym udało się uciec z Państwa Islamskiego - ebook

Kim jest kobieta, która ze swoim czteroletnim synem wyjeżdża do Państwa Islamskiego? Co spowodowało, że rozsądna, wykształcona kobieta ulega terrorystom?

Sophie Kasiki jest imigrantką, jako mała dziewczynka przyjechała do Paryża z Kamerunu, pochodzi z katolickiej rodziny. Skończyła studia, wyszła za mąż, urodziła synka. Pracuje jako pedagog w ośrodku pomocy dla rodzin mających kłopoty adaptacyjne. Jej podopiecznymi są głównie dzieci imigrantów.
Kiedy pewnego dnia trzech z jej podopiecznych ucieka z kraju i dołącza do syryjskich dżihadystów, Sophie próbuje przekonać ich do powrotu. Nawet obecnie, po przeżyciu prawdziwego koszmaru, Sophie nie potrafi odpowiedzieć, w którym momencie z osoby przekonującej stała się osobą przekonywaną.

Jej młodzi podopieczni świetnie wykonali swoje zadanie i nakłonili Sophie, aby rzuciła męża, rodzinę i pracę i wyjechała do Rakki – stolicy Państwa Islamskiego. W tajemnicy przed wszystkimi ucieka razem z czteroletnim synkiem. Dopiero na miejscu przekonuje się, że wszystko, co jej mówiono, jest ohydnym kłamstwem. Z dnia na dzień z wolnej, niezależnej kobiety staje się niewolnicą Daeshu (ISIS), której w każdej chwili grozi śmierć.
Sophie przeszła wiele, poznała przemoc, przerażającą brutalność i bezwzględność – prawdziwe życie wyznawców Państwa Islamskiego. Tylko dzięki niesamowitej determinacji udało jej się uciec z tego piekła.

Pochodząca z katolickiej rodziny 33-latka z Paryża wyjechała do kalifatu, by wspierać islamskich bojowników. Jest jedną z niewielu kobiet, którym udało się stamtąd wrócić.
fronda.pl

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8097-604-7
Rozmiar pliku: 387 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wojenny pył

Droga była niczym żółta kurtyna odsłaniająca zdewastowaną równinę. Pomiędzy lejami po bombach zrzuconych przez siły Baszszara al-Asada uchowało się zaledwie kilka nędznych gospodarstw, w których wciąż tliło się życie. Jak okiem sięgnąć nigdzie nie było widać żadnych ludzi. Nigdy. Wszyscy się pochowali. Zwały ziemi zdobiące leje wyglądały jak wargi. Przemierzam ten zrujnowany i zdeformowany trwającą już pięć lat wojną krajobraz, trzymając na kolanach śpiącego syna. Staram się go otulić swoim nikabem. Jedną ręką przytrzymuję jego ciężkie i ciepłe ciało, a drugą obejmuję wychudły tors mężczyzny, którego jeszcze wczoraj nawet nie znałam. Dzisiaj od niego zależy nasze życie. Nasz wybawca ma na imię Malik.

Motocykl jedzie tak szybko, jak tylko wymęczony silnik mu na to pozwala. Wiatr wciska mi kwef w usta i w nos, utrudniając oddychanie. Każda upływająca minuta i godzina zwiększa nasze szanse na przeżycie. W Rakce już nas szukają. Kiedy zrozumieją, że udało nam się opuścić miasto, zaczną nas szukać właśnie na tej drodze prowadzącej na front. Malik stara się, jak może, omijać dziury i wyboje wszechobecne na pokrytym kurzem asfalcie. Siedzę za nim jak niezdarna amazonka, zaplątana w welony, które jak wszystko dookoła spowite są posępnym żółtym pyłem zniszczenia.

Na drodze mijają nas jadące w przeciwną stronę i trąbiące głośno ubłocone pikapy z młodymi mężczyznami stojącymi wokół umieszczonych na trójnogach karabinów maszynowych kalibru 12,7 milimetrów. Wszyscy noszą różnego rodzaju wojskowe uniformy maskujące. Mają długie włosy i przystrzyżone wąsy lub brody. Na plecach zwisają kałasznikowy. Na nasz widok unoszą bojowo pięści do góry, uśmiechając się jak prawdziwi wojownicy. Ci młodzi ludzie przyjechali tu z wielu krajów. Nazywają ich mudżahedinami. W krajach, z których pochodzą, są nazywani dżihadystami. Armia Daeshu2 jedzie na bój.

Nasza trasa została zaplanowana w taki sposób, żeby uniknąć kontroli drogowych. Każdy z kontrolujących zorientuje się, że nie jestem żoną Malika – wystarczy odchylić mój nikab albo po prostu zadać mi kilka pytań po arabsku, żeby zorientować się, że nie rozumiem tego języka. Dla mnie oznacza to śmierć przez ukamienowanie. Dla Malika tortury i ścięcie głowy. A mój syn zniknąłby na zawsze w jakimś sierocińcu utrzymywanym przez Państwo Islamskie.

Motocykl podskoczył nagle na jakimś wyboju i przyhamował, wpadając w poślizg. Malik dodaje gazu i znowu jedziemy prosto. Przyciskam mocniej synka, którego głowa ciąży mi coraz bardziej na zdrętwiałym ramieniu. Mkniemy w kierunku tureckiej granicy. Przed nami jedzie samochód z dwoma żołnierzami ASL (Wolna Armia Syrii), którzy wypatrują lotnych punktów kontrolnych. Za nami jedzie drugi, ale z uzbrojonymi żołnierzami, którzy mają otworzyć ogień, w razie gdybyśmy zostali zatrzymani.

Mimo strachu, wycieńczenia i niewygód zaczyna mnie morzyć sen i opieram głowę na plecach Malika. Z przerażeniem zastanawiam się, jak do tego doszło, że stałam się kobietą, która ucieka ze śpiącym synem na ramieniu i która musiała zaufać nieznajomym w kraju ogarniętym wojną.

W najbliższych miesiącach będę zadawała sobie to pytanie niezliczoną ilość razy. Będę miała mnóstwo czasu na znalezienie odpowiedzi w czasie dziesiątków przerażających przesłuchań i pytań rodziny i przyjaciół, którzy też nie będą mogli niczego zrozumieć. Wszyscy będą chcieli, żebym im to wyjaśniła. Będę się starała. Będę usiłowała znaleźć przyczynę tej katastrofy, która zniszczyła moje życie niespełna rok wcześniej. Przy okazji brukając i raniąc moich bliskich, męża, i wystawiając mnie i mojego syna na śmierć. Cofnę się daleko w przeszłość, aż do dzieciństwa, analizując wszystkie błędy, próbując na trzeźwo spojrzeć w twarz własnym frustracjom i rojeniom.

Los każdego z nas jest wyjątkowy. Mój doprowadził mnie, trzydziestotrzylatkę, i mojego czteroletniego syna do Państwa Islamskiego.

Nigdy nie udało mi się znaleźć jakiejś jednej przyczyny, która mogłaby wyjaśnić to, co się stało. W moim życiu były tysiące drobiazgów, które do tego prowadziły. Błędem byłoby sądzić, że zawiniła religia. Nawróciłam się na islam z entuzjazmem właściwym wszystkim neofitom. Ale to nie tłumaczy, dlaczego wyruszyłam do Syrii.

Nic nie tłumaczy jednoznacznie i wyraziście dramatu, który zaczął się w lutym ubiegłego roku.

2 Daesh – w języku arabskim Państwo Islamskie nazywane jest Al-Dawla Al-Islamiya fil ‘Iraq wal-Sham (pol. Państwo Islamskie Iraku i Wielkiej Syrii), w skrócie Daesh. Określenie Daesh szeroko rozpowszechniło się wśród Arabów, choć sami terroryści karzą chłostą każdego, kto nazywa ich Daesh. W języku arabskim Daesh jest bliskie znaczeniowo takim słowom jak „zgnieść”, „zmiażdżyć”, „zniszczyć”, „roztrzaskać” czy „szorować” i ma pogardliwe konotacje (wg GW z 18.11.2015 r.).1

Dzieciństwo

Urodziłam się w Jaunde w Kamerunie w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym pierwszym roku. Pierwsze dziewięć lat życia spędziłam w cieplarnianych warunkach.

Moja matka była drobniutką kobietą o złotym sercu. Pracowała jako naczelna pielęgniarka w belgijskiej przychodni w mieście. Całe jej życie upłynęło pod znakiem altruizmu.

Opiekowała się matką, młodszymi siostrami, wspomagała wujków i kuzynów. Nasz wielki dom zawsze był pełen kobiet i gości. Matka nigdy nie okazywała zmęczenia ani zniechęcenia. Potrafiła ułożyć sobie życie na własny świetlany sposób. Wspaniale się uśmiechała. Zwłaszcza kiedy spoglądała na mnie. Może dlatego, że byłam najmłodsza z całej rodziny i stałam się jej oczkiem w głowie, a ona stanowiła centrum mojego świata.

Dorastałam w wielkim domu otoczona pięknymi, wolnymi kobietami, a każda z nich była niezależna i samodzielna. Pensja matki i jednej z moich ciotek wystarczały nam wszystkim na dość komfortowe życie. Dom był wygodny, stać nas było na piękne suknie i obfite posiłki. Niczego nam nie brakowało. Między sobą rozmawiałyśmy po francusku. Trochę dla nabrania wprawy, a trochę w celu nauczenia innych dzieci tego języka.

Nie brakowało mi ojca. Matka w zupełności mi wystarczała. Ciotki opowiadały, że ojciec był jednym z dowódców straży morskiej. Umarł, kiedy miałam dwa lub trzy lata, i nie pozostały mi żadne wspomnienia. Nie licząc wyobrażeń o nim, wynikających z opowieści ciotek. Ojciec istniał jedynie w tych opowieściach. Musiałam mieć również jakieś przyjaciółki w szkole mojej ciotki, ale niewiele z tego okresu pamiętam. Zawsze wolałam siedzieć w domu, bawić się na dziedzińcu i czekać na powrót matki z pracy. Byłyśmy jak papużki nierozłączki. Matka była tak drobna, że nawet jako dziecko nigdy nie miałam kłopotów, żeby się do niej przytulić i objąć ją ramionami. Pozostały mi jedynie wspomnienia jej zapachu i uśmiechu.

Nikt mi nie powiedział, że matka była chora. Zrozumiałam to dopiero wtedy, kiedy musiała położyć się do łóżka na kilka tygodni przed śmiercią. Nigdy już z niego nie wstała. Jej ciało było tak drobne, że ledwie wystawało z pościeli.

Ciotki, siostry i reszta kobiet zawsze wyganiały mnie z jej pokoju.

– Idź się bawić na dwór – powtarzały do znudzenia. Byłam posłuszna, bo tak się wychowuje dzieci w Afryce. Tam dzieci nie zadają pytań dorosłym i nigdy im się nie tłumaczy spraw świata dorosłych. Któregoś dnia poszłam się bawić na dwór, a w tym czasie moja matka umarła.

W domu pojawiło się mnóstwo ludzi. Krewni zjechali się z całego Kamerunu, a nawet z Francji, gdzie kilkoro z nich mieszkało. Pojawiła się również Alice – moja starsza siostra – w ciąży z drugim dzieckiem. Płacząc, tuliła mnie do swojego twardego brzucha. Nie płakałam, bo nikt mi nie wyjaśnił, co się naprawdę stało. Tłum gości składał się z naszej wielkiej rodziny, sąsiadów, przyjaciół, kolegów i koleżanek mamy i z ludzi, których leczyła lub im pomogła. Przyjechali również wujowie, bracia mamy i ojca – oni też tulili mnie do siebie i zwyczajowo kazali mi „iść bawić się z innymi dziećmi”. Nikt mi nie powiedział: „Twoja mama umarła”. Sama nie wiem, czy wtedy to rozumiałam. Ale byłam posłuszna i poszłam się bawić na dziedziniec. Tylko że wcale się nie bawiłam. Siedziałam na ziemi, aż ktoś na mnie nakrzyczał, ponieważ pobrudziłam odświętną sukienkę. Wtedy wstałam i ponieważ nikt nie zwracał na mnie uwagi, wróciłam do pokoju, który dzieliłam z kuzynkami. Po drodze minęłam uchylone drzwi pokoju mojej matki. Nie było jej w nim. Łóżko było posłane, a okiennice zamknięte.

Wspomnienie mszy żałobnej zlewa mi się z mnóstwem innych mszy z dzieciństwa. Ale te msze były inne niż w kościołach w Paryżu czy w Châteauroux we Francji. W Afryce mężczyźni i kobiety, zwłaszcza kobiety, nie zadowalają się cichą modlitwą w milczeniu. W Afryce nie szepcze się „amen” pod nosem, tylko wykrzykuje się je na cały głos. W Afryce nie mruczy się w kościele, ale śpiewa. Muzyka i głosy wiernych mieszają się, przypominając czasami łkanie. Zwłaszcza podczas nabożeństw żałobnych. Zwłaszcza wtedy. Ja stałam w milczeniu wśród tłumu rodziny i przyjaciół.

Tej nocy postanowiono o mojej przyszłości. Postanowiono, że będę mieszkała u swojej siostry Alice i jej męża.

Przez kilka dni, a właściwie tygodni, tkwiłam w dzieciństwie w zawieszeniu między dwoma światami. Moje dawne życie zniknęło, a nowe jeszcze się nie uformowało. Była jesień. Strąki albicji pokrywały dziedziniec naszego domu, ale nikt ich nie zamiatał. Na bosaka przemykałam po kwadratowych kafelkach posadzki w salonie. Starałam się nie stąpać po łączeniach, bo tak sobie postanowiłam. To była moja gra, której reguły ustalałam na bieżąco. Nie widziałam nikogo, ale słyszałam ciche szepty dorosłych.

Nie wiem, kto mnie spakował. Pewnie ciotki ze strony matki. Alice wróciła już do Francji, do męża i starszego syna. Biedaczka miała ledwie dwadzieścia pięć lat i teraz musiała poradzić sobie z dziewięcioletnią dziewczynką, oszalałą z rozpaczy. Nie było czego jej zazdrościć.

Opuściłam swój pokój, swój kraj i swój świat. Wszystko straciłam razem z matką. Ruszyłam w pustkę i strach. Wtedy pierwszy raz leciałam samolotem.

Na lotnisku w Paryżu czekali na mnie Alice z synem i z mężem Serge’em. Serge był wysokim, spokojnym i poważnym mężczyzną. Wkrótce miałam się przekonać, że potrafi milczeć całymi dniami. Lubił wracać z pracy i zastawać spokojny dom bez problemów. Potem, kiedy dzieci już zasnęły, lubił oglądać z żoną telewizję. Wcale nie planował adopcji dzikiej i zamkniętej w sobie dziewczynki. Jego zainteresowania psychologią nie obejmowały pogadanek dla dzieci ani okazywania im uczuć. Ale stał się dla mnie prawdziwą opoką. Przyjął mnie do rodziny na dobre i na złe i nigdy się na to nie skarżył. Moje nowe życie właśnie się zaczynało.

Mokry Bulwar Peryferyjny Paryża, zachmurzone niebo, korki, wszędzie białe twarze, zagonieni ludzie – to przytłaczało. Zapachy, dźwięki – wszystko było inne.

Dzisiaj już wiem, że musiałam mieć jakąś formę depresji, ale wtedy nikomu to nawet nie przyszło do głowy. Nikt z rodziny nie pomyślał, żeby udać się do psychologa, który mógłby mi pomóc przezwyciężyć traumę po śmierci matki.

Mój świat stał się bezbarwny. Straciłam Afrykę i miłość matki. Nie pozostało mi nic. Uważałam, że jestem bezwartościowa. Czułam, że jestem nieusprawiedliwionym ciężarem dla mojej siostry i jej męża. Nazywałam go wujaszkiem Serge’em. Dopiero co założyli rodzinę i już wszystko zaczynało im się walić, bo musieli sobie radzić z dodatkowym ciężarem. Ich paryskie mieszkanie okazało się za małe, a nie stać ich było na wynajęcie większego w stolicy. Musieliśmy więc wyprowadzić się do małego miasteczka w departamencie Yvelines. Wspólnie z moimi siostrzeńcami zajmowaliśmy jeden pokój. Opuszczałam go jak najrzadziej. Chodziłam do szkoły bez narzekania, ale zaraz po lekcjach wracałam do pokoju i leżałam na łóżku zwinięta w kłębek. Wciąż powtarzałam sobie, że nikt mnie nie kocha. Nikt nie kocha mnie tak naprawdę, mimo że Alice starała się, jak mogła, wykazując się anielską cierpliwością. Nie potrafiłam zrozumieć, że ona też musiała mieć te same problemy z pogodzeniem się ze śmiercią matki i że też była w żałobie. Czułam się taka samotna. Zupełnie niepotrzebna. Nikomu. Brakowało mi tego wesołego i pełnego blasku spojrzenia, które zawsze mnie grzało. Moja matka żyła tylko dla mnie. Teraz, kiedy umarła, stałam się niczym.

Depresja dziecięca jest trudna do pojęcia dla innych. Nie znałam słów, które mogłyby ją wyrazić, a moja siostra nie znała sposobów, żeby mi to wytłumaczyć. Skupiła się na zewnętrznych objawach. Martwiła się, że nie chcę jeść. Pilnowała, żebym chodziła spać o stałej porze i niezbyt późno. Pozwalała mi zostawiać na noc zapalone światło, żebym się nie bała. Zawsze byłam czysto i dobrze ubrana. Odwoziła mnie punktualnie do szkoły, dbała, żebym miała drugie śniadanie w tornistrze, i punktualnie odbierała mnie ze szkoły. Starała się, jak mogła. A mimo to zamykałam się w samotności i milczeniu. Wpatrywałam się w skrawek nieba widoczny z okna mojego pokoju i zawsze wydawał mi się on jakiś bledszy, ciemniejszy, mniej gwiaździsty niż w Afryce. Nie umiałam się przyzwyczaić do zachmurzonego nieba, innego odcienia błękitu i tych wszystkich szarości, które pojawiały się za oknem zimą i jesienią. Za drzwiami mojego pokoju rozbrzmiewały głosy rodziny mojej siostry, ale nie potrafiłam zrozumieć, że to jest też i moja rodzina. Słuchałam paplania mojego siostrzeńca, potem płaczu noworodka, cichego głosu wuja i śmiechu siostry. Wszyscy oni dobrze się czuli razem, a mnie wydawało się, że jestem im niepotrzebna.

Oderwano mnie od moich korzeni i teraz wszystko było dla mnie nowe i brutalne, a ja schroniłam się w świecie, w którym nic tak naprawdę mnie nie mogło poruszyć. Albicje zastąpiły kasztanowce, a ich gołe gałęzie sterczały przez połowę roku bez liści. Szare, brudne budynki wznosiły się o wiele wyżej niż u mnie w Afryce. W niedzielną mszę nie było już wstążek i falbanek. W ich miejsce pojawiły się długie płaszcze i puchowe kurtki. Nawet szum miasta był inny – warkot silników brzmiał całkiem inaczej niż w Afryce.

Zobojętniałam na te nowe doznania. Wszyscy uważali, że adaptuję się z łatwością, ale tak naprawdę miałam wszystko w nosie. Chronił mnie wielki smutek. Okrywałam się nim jak ubraniem i nie opuszczał mnie nigdy.

Przez cały czas żyłam wspomnieniami. Próbowałam je zachować, ale mimo moich starań zapominałam. Zapominałam, jak wyglądał nasz dom z wielkimi schodami i kutym na zimno czarnym żelazem poręczy, których się trzymałam. Nie pamiętałam smaku pondu przyrządzanego przez moją matkę – tej papki robionej z liści manioku, warzyw i mango. Nie mogłam sobie przypomnieć, jak wyglądała moja ciotka, jakie kwiaty namalowano na mojej pościeli, jak wyglądała tęcza na kafelkach w łazience, kiedy je moczyłam, myjąc się codziennie, ani jak wyglądała maseczka parafinowa, którą matka nakładała sobie zawsze w weekendy, kiedy zostawała w domu. Wszystko to zacierało się w mojej pamięci. Głosy kuzynów na dziedzińcu, jaszczurka uciekająca ze słońca na mur i dźwięk śmiechu matki.

Moja przeszłość znikała.

W szkole byłam przeciętną uczennicą. Dość spokojną, zdyscyplinowaną, trochę zamkniętą w sobie. Przez większość czasu samotną i obojętną na obecność pozostałych uczniów. Nikt nie próbował mi dokuczać. Kolejne posępne dni następowały jeden po drugim, aż stałam się nastolatką. Nawet wtedy nic się nie zmieniło. Wciąż wracałam ze szkoły prosto do domu. Odmawiałam udziału w imprezach, na które zapraszali mnie koledzy. Na nic nie miałam ochoty. Uratowały mnie siostrzenice.

Kiedy skończyłam siedemnaście lat, moja siostra znowu zaszła w ciążę. Tym razem spodziewała się bliźniaków, więc musieliśmy się ścieśnić jeszcze bardziej. Trudno powiedzieć, żebym była tym zachwycona.

Kiedy ją odwiedziłam w szpitalu po porodzie i spojrzałam na dwa maleństwa leżące obok siebie w inkubatorze, ścisnęło mi się serce. Nie potrafiłam wykrztusić ani słowa.

Alice wyglądała na zmęczoną, ale miała szczęśliwą minę. Jedno z maleństw zaczęło coś mruczeć jak kociak. Już było głodne, choć jeszcze się nie rozbudziło.

– Podaj mi ją – poprosiła siostra.

Podniosłam noworodka najdelikatniej, jak umiałam. Miałam wprawę w noszeniu dzieci, ale tym razem czułam się poruszona. Maleństwo było tak delikatne i takie żywe. Wtulone w moje ramiona, zależne tylko ode mnie, ufne i nieświadome niczego. Coś się wtedy we mnie zmieniło.

Stałam się młodą matką. Kiedy siostra przewieszała sobie jedną z bliźniaczek w chuście na plecach, ja zajmowałam się drugą. Kiedy karmiła jedną, ja trzymałam drugą. Na spacerze na ulicy czułam się dumna jak królowa. Małe wkrótce szalały za mną. Kiedy nie było mnie w domu, wciąż za mną tęskniły, kiedy wracałam, od razu stroiły do mnie minki. Wreszcie wróciła mi chęć do życia.

I ponieważ znowu zaczęłam się śmiać, stałam się znowu widoczna. Posypały się zaproszenia, zdobyłam prawdziwych przyjaciół. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że wreszcie wyszłam z trwającej osiem długich lat żałoby. Musiałam tylko znaleźć swoje miejsce w życiu i stać się komuś potrzebna. Znowu poczułam, że wreszcie do czegoś się nadaję.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJIPEŁNY SPIS TREŚCI

Wojenny pył

1. Dzieciństwo

2. Nowy początek

3. Dzielnicowy Dom Pomocy

4. Chłopcy

5. Zwerbowana

6. Podróż

7. Rakka

8. Fermy dzieci

9. Siły okupacyjne

10. Przebudzenie

11. Powrót

12. Uwięziona

13. Madafa

14. Na ulicach Rakki

15. W paszczy lwa

16. Odnalezieni

17. Centrum kryzysowe

18. Przechwycona

19. Droga

20. Powrót

21. Kontrwywiad

22. Dziewczyny z aresztu
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: