Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pienia liryczne Fryderyka Szyllera poprzedzone jego żywotem i ozdobione rycinami - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pienia liryczne Fryderyka Szyllera poprzedzone jego żywotem i ozdobione rycinami - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 237 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pło­dy Szyl­le­ra na­wy­kli­śmy uwa­żać za coś swoj­skie­go. Gło­śne u swe­go na­ro­du, ro­ze­szły się po ca­łej Eu­ro­pie; moc­niej i po­wszech­niej niż inne przy­lgnę­ły one do Po­la­ków. Ja­ko­weś spół­czu­cie zwią­za­ło ich ści­ślej z na­szym na­ro­dem. Lep­si tłó­ma­cze wy­ści­ga­ją się w ich prze­kła­da­niu od lat kil­ku­na­stu. Już i naj­ob­szer­niej­szy dra­mat wy­szedł w prze­kła­dzie ry­mo­wym. Lecz wpływ Szyl­le­ra był nie­rów­nie więk­szy i wcze­śniej­szy. Piew­cy nasi za­pra­wia­li się na jego two­rach nim wznie­śli pi­śmien­nic­two na­ro­do­we. Je­go­to spra­wa przy­bie­ra­ły ich my­śli lot­ność, czu­cie głę­bo­kość, do­sad­ność ich wy­sło­wie­nie, a śwież­sze, bo­gat­sze for­my od­ci­ska­ły się w ich wy­obraź­ni. Ge­niusz jego zbli­żał się ku nam jak do­bro­czyn­na gwiaz­da, któ­rej pro­mie­nie da­le­ko pier­wej świat roz­wid­nia­ły, nim nad po­zio­mem zaj­rza­no kra­wędź ich wspa­nia­łe­go ogni­ska. Przy­szło mi za­jąć się ze­bra­niem pie­śni Szyl­le­ra i uło­że­niem w ca­łość. I tu jak wszę­dzie ży­cie rze­czy­wi­ste naj­lep­szą bę­dzie ska­zów­ką. Może nie je­den roz­pa­tru­jąc się w tych pie­śniach za­pra­gnie po­znać ich twór­cę, i przy­pa­trzyć się temu na­wa­ło­wi bło­gich lub przy­krych wy­da­rzeń, któ­ry mu je z pier­si wy­trą­cił. Ży­wot pi­sa­rza naj­le­piej roz­ja­śnia jego two­ry: oto jest ży­wot Fry­de­ry­ka Szyl­le­ra.

Uro­dził się 10 li­sto­pa­da 1759 w mia­stecz­ku Mar­bach, xię­stwie wir­tem­berg­skiem. Ociec jego, woj­sko­wy chi­rurg, dziw­ną prze­bie­gał ko­lej. Z po­wo­ła­nia le­karz, za­stę­po­wał nie­kie­dy sier­żan­ta, nie­kie­dy ka­pe­la­na, od­czy­ty­wał przed puł­kiem na­bo­żeń­stwo, i kie­ro­wał śpie­wem. Osią­gnąw­szy sto­pień ka­pi­ta­na, zo­stał na sta­rość ogrod­ni­kiem, i wy­dał w tym przed­mio­cie parę xią­żek. W jed­nym z jego rę­ko­pi­sów znaj­du­je się na­stę­pu­ją­ce miej­sce o sy­nie: "Ty isto­to nad isto­ta­mi! cie­biem ja pro­sił po na­ro­dze­niu je­dy­ne­go syna mo­je­go, abyś go na­tchnął ta wyż­szo­ścią du­cha, ja­kiej ja… z bra­ku po­trzeb­nych nauk… osią­gnąć nie mo­głem; a tyś mie wy­słu­cha!… Dzię­ki ci do­bra isto­to! że zwa­żasz na proź­by śmier­tel­nych."

Mat­ka jego była ko­bie­ta roz­trop­na i tkli­wa. Lu­bi­ła czy­tać na­boż­ne pie­nia Uca i Gel­ler­ta, a syn był wiel­ce do niej przy­wią­za­ny.

Po­cząt­ko­wie uczył go we wsi Lorch pro­boszcz miej­sco­wy, na­zwi­skiem Mo­zer. Syn pro­bosz­cza, póź­niej­szy ka­płan, był przy­ja­cie­lem jego mło­do­ści. Ku je­go­to pa­mię­ci wy­stę­pu­je w Zbój­cach xiądz Mo­zer.

Od lat naj­wcze­śniej­szych ce­cho­wa­ła Szyl­le­ra do­broć ser­ca; po­boż­ność i pra­wość. Ota­cza­ją­ce go sto­sun­ki zro­dzi­ły w nim sil­ny po­ciąg do sta­nu du­chow­ne­go; któ­ry tez naj­bar­dziej od­po­wia­dał ży­cze­niom ro­dzi­ców. W dzie­wią­tym roku miał spo­sob­ność być na wi­dow­ni w Lu­dwigs­bur­gu Przed­sta­wio­ne wi­do­wi­sko z ca­łym prze­py­chem xia­żę­ce­go dwo­ru, zro­bi­ło na nim moc­ne wa­że­nie. Dzień i noc ma­rzy­ło niem: do nie­go od­no­si­ły się od­tąd wszyst­kie jego za­ba­wy; i wcze­śnie już ukła­dał pla­ny do róż­nych wi­do­wisk; po­ciąg ato­li do sta­nu du­chow­ne­go nie zmniej­szał się by­najm­niej.

Do roku 1773 uczęsz­czał do pu­blicz­nej uczel­ni w Lu­dwigs­bur­gu. W tym cza­sie pa­nu­ją­cy wów­czas xią­że wir­tem­berg­ski Ka­rol urzą­dzał za­kład woj-sko­wyi szu­kał zdat­nych uczniów mie­dzy sy­na­mi swo­ich ofi­ce­rów. Padł wy­bór i na­Szyl­le­ra. Ociec oznaj­mił xię­ciu otwar­cie że ob­rał już inny stan dla swe­go syna. Nic nie po­mo­gło przed­sta­wie­nie. Po nie­ma­łych kło­po­tach uległ mło­dy Fry­de­ryk na­glą­cym oko­licz­no­ściom ojca, i wstą­pił na wy – i

dział praw­ni­czy po­mie­nio­ne­go za­kła­du. Pi­sma spół­cze­sne nie­po­chleb­ne dają wy­obra­że­nie o tym za­kła­dzie. Su­ro­wość, pe­dan­tyzm i nie­uży­tość do naj­wyż­sze­go stop­nia po­su­nię­te, prze­bi­ja­ją się w jego urzą­dze­niach. Cią­ży­ły one­tem moc­niej Szyi-le­ro­wi, ile że pod­ów­czas wła­śnie obu­dza­ły się twór­cze jego zdol­no­ści. Wcza­sie czy­ta­nia xią­żek, pi­sa­nia lub od­czy­ty­wa­nia swo­ich pło­dów, mu­siał roz­sta­wiać cza­ty aby go nie zło­wio­no na ta­ko­wym uczyn­ku. Ukrad­kiem­to obzna­jo­mił się z mes­sia­dą Klop­sto­ka któ­ra wzno­wi­ła w nim daw­ny po­ciąg do sta­nu du­chow­ne­go. Przy za­kła­dzie urzą­dzo­no w roku 1775 wy­dział le­kar­ski, prze­szedł do nie­go Szyl­ler, rzu­ca­jąc nie­zno­śny so­bie za­wód praw­ni­czy. Le­kar­nic­twu od­dał się szcze­rze. Zrzekł się dla nie­go naj­mil­szych so­bie za­trud­nień na dwa lata. W tym cza­sie wy­go­to­wał roz­pra­wy: Fi­lo­zo­fia fi­zio­lo­gii, tu­dzież: O związ­ku przy­ro­dy zwie­rzę­cej z du­cho­wą w czło­wie­ku. W sku­tek tej ostat­niej zo­stał puł­ko­wym le­ka­rzem, i le­czył z nie­zwy­kła śmia­ło­ścią i przy­tom­no­ścią umy­słu ale dość nie­szczę­śli­wie.

Do­tąd wi­dzie­li­śmy mło­dzień­ca, któ­ry się mnie­mał ka­pła­nem, kłó­re­mu ka­za­no być praw­ni­kiem, któ­re­go zwa­no le­ka­rzem. Żad­nym z nich nie był Szyl­ler. Po­wo­ła­nie spo­czy­wa­ło w jego pier­si jak ciem­ne ziar­no, kłu­jąc się i roz­grze­wa­jąc, po­kąd się w słoń­ce nie prze­drze. Czło­wiek ma chwi­le, w któ­rych się jego ciem­ny byt zja­śnia, w któ­rych zdro­bio­ne i z ko­lei zwich­nio­ne siły jego, jed­no­cze­snem ztrą­ce­niem się re­or­ga­ni­zu­ją, aż przej­rzaw­szy się w so­bie i w kie­ru­ją­cym nie­mi bó­stwie, tem śmie­lej daią ku prze­zna­cze­niu. Jed­ną z chwil ta­kich był rok 1701 dla Szyl­le­ra, ko­niec ze­szłe­go wie­ku dla Niem­ców. Wów-cze­snem ze­tknię­ciu się mo­ral­nych sił na­ro­du bra­ko­wa­ło ge­niu­sza? za po­mo­cą któ­re­go nie rys pier­wot­ny i naj­zmien­niej­sze grę twa­rzy, lecz głąb ser­ca na­ro­du, roz­kład i drga­nie naj­ży­wot­niej­szych czą­stek przej­rzeć­by moż­na. Ten brak za­peł­nię było po­wo­ła­niem Szyl­le­ra. Był on wiesz­czem na­ro­du w ca­łem zna­cze­niu. W tym no­wym za­wo­dzie miał do zwal­cze­nia wiel­kie i mno­gie prze­szko­dy. Obacz­my ich ko­lej.

Po dwu­let­niem za­par­ciu się sie­bie ozwa­ła się tem sil­niej jego twór­czość; wziął się do pra­cy, a jej owo­cem były Zbój­cy. Nie­do­sta­tek zna­glał go do wy­da­nia tego dra­ma­tu; pusz­czał go za 50 ryń­skich, i nie­zna­lazł na­kład­ni­ka. Sam mu­siał po­kryć na­kład, i dla wi­do­ków le­ka­rza za­przeć się na­zwi­ska piew­cy. W tym jesz­cze roku otrzy­mał z Man­n­haj­mu chlub­ne we­zwa­nie, aby za sto­sow­ną na­gro­dą prze­ro­bił swój utwór dla wi­dow­ni. Wy­ko­nał to z ocho­tą: w stycz­niu 1781 wy­sła­wio­no tam po raz pierw­szy Zbój­ców. Na­tem i na dru­giem przed­sta­wie­niu trze­ba mu się było znaj­do­wać: nie wiel­ka ma­jąc na­dzie­je aby mogł otrzy­mać po­zwo­le­nie, i nie mo­gąc o nie pro­sić bez przy­zna­nia się do au­tor­stwa., od­był te po­dróż ta­jem­nie. Do­wie­dzia­no się o wszyst­kiem i za­ka­rę uwię­zio­no go na dni czter­na­ście. Za­nad­to już wzmógł się był jego ta­lent aby się zra­ził temi prze­ciw­no­ścia­mi. W wię­zie­niu sno­wał pierw­sze po­my­sły do Fie­ska. W tym cza­sie spo­tkał go cios nie rów­nie do­tkliw­szy. Grau­bind­czy­cy ob­ra­ziw­szy się jed­nym żar­tem w zbój­cach, wy­wie­dzie­li się o ich pi­sa­rzu i po­da­li swe za­ża­le­nie do xię­cia. Za­wy­ro­ko­wa­no krót­ko a wę­zło­wa­to. Su­ro­wo za­bro­nio­no Szyl­le­ro­wi wy­da­wać co­kol­wiek­bądź, czy­to wier­szem, czy pro­za, prócz roz­praw le­kar­skich. Pan Kór­ner robi tu uwa­gę, że mu to za­bro­nio­no nie dla tego że pi­sał, bo pi­sa­ło wte­dy wie­lu, ale Szyl­ler pi­sał nie to i nie tak. Sam xią­że we­zwał go do sie­be, i na­po­mniał po oj­cow­sku w tej mie­rzej żą­dał tyl­ko aby mu wszyst­kie swo­je pierw­sze pło­dy po­wie­rzył; cze­go on nie­zro­bił. Za­pał z ja­kim przy­ję­to Zbój­ców w Mann-haj­mie wpły­nął na nie­go zba­wien­nie; otwie­ra­ły mu się te­raz ko­rzyst­ne wi­do­ki, wsze­la­ko nie­chciał Sztud­gar­du opusz­czać bez po­zwo­le­nia xię­cia. Na­le­gał na swe­go do­bro­czyń­cę Dal ber­ga o wsta­wie­nie sir za nim. we­szcie ści­śnię­ty ze­wsząd i po­zba­wio­ny na­dzie­ia ra­to­wał się uciecz­ka.

Dwa lata tu­łał się pod na­zwi­skiem Szmid­ta oko­ło Maj­nun­gen. Fie­sko, Pod­stęp i mi­łość i pierw­sze po­my­sły do Don­kar­losn po­wsta­ły w tem tnłac­twie. Przy­był po­tem do Man­n­haj­mu i wszedł w sto­sun­ki z pi­sa­rza­mi i przed­się­bior­ca­mi. Los do­tknąw­szy z jed­nej wy­nad­gra­dzał go z dru­giej stro­ny. Kil­ka osób z Lip­ska zna­jąc go tyl­ko z pism przy­sła­ło mu li­sty z uwiel­bie­niem dla nie­go pi­sa­ne; chcąc tym przy­najm­niej kro­kiem oka­zać Ay­dzic­cz­no­śe za tyle chwil słod­kich któ­re im jego pi­si­na spra­wi­ły. Czte­ry mi­nia­tur­ki przy­łą­czo­no do tych li­stów; mie­dzy nie­mi dwie pięk­nych dziew­cząt. Z wiel­kiem za­do­wo­le­niem do­no­si o tem Dal­ber­go­wi. Swo­bo­dę i nie­za­wi­słość; jako naj­wyż­szy wdzięk muzy nie­miec­kiej on god­nie po­czuł i wy­sło­wił. W prze­mo­wie do Ta­lii reń­skiej, któ­ra pod­ów­czas wy­da­wał tak mówi:

– Wszyst­kie moje związ­ki ze­rwa­ne. Pu­blicz­ność jest mi dziś wszyst­ko: mój za­wód; mój po­wier­nik; mój wład­ca. Od­tąd do niej tyl­ko na­le­żę; przed tym je­dy­nie nie in­nym try­bu­na­łem sta­wie się. Ja tyl­ko czcze i jej się lę­kam. Coś wiel­kie­go na­su­wa mi się z ta my­ślą: nic nie mieć nad sobą; tyl­ko wy­rok świa­ta i nie od­wo­ły­wać się do ni­ko­go; tyl­ko do du­szy czło­wie­ka."

W mar­ni 1785 przy­był do Lip­ska. Z za­pa­łem przy­ję­li go tu przy­ja­cie­le, któ­rych so­bie pi­sma­mi po­zy­skał. We­so­ło prze­pę­dził z nimi kil­ka mie­się­cy. W ich kole po­wstał wznio­sły hymn do ra­do­ści. Na­stęp­nie bli­sko dwa lata ba­wił w Dreź­nie, gdzie Don­kar­lo­sa skoń­czył i prze­ro­bił zu­peł­nie. Pra­ca ta na­pro­wa­dzi­ła go na bo­ga­ty przed­miot dzie­jów hisz­pań­skich za Fi­li­pa wto­re­go. Od daw­na już pra­gnął usta­lić swój los; wa­hał się dłu­go czy zo­stać le­ka­rzem czy dzie-jow­ni­kiem; ob­rał ostat­nie i zbie­rał ma­te­ria­ły do dzie­ła: Od­pad­nię­cie Nie­der­lan­dów od ko­ro­ny hisz­pań­skiej. Ka­glio­stro od­gry­wał w tedy gło­śna role we Fran­cii. Z tego co o tem dziw­nym czło­wie­ku opo­wia­da­no, wziął Szyl­ler pierw­sze po­my­sły do Du­cho­wi­dza. W roku 1707 przy­był do Wa­ji­na­ru; Cete był wte­dy we Wło­szech: po­zna! się tyl­ko z Her­de­rem i Wie­lan­dem. Z roz­rzew­nie­niem przy­jął go sta­ry Wie­land, i we­zwał na współ­pra­cow­ni­ka do cza­so­pi­su: Mer­kur nie­miec­ki. W tym celu wy­go­to­wał on: Bo­go­wie Gre­cie Umni­cy, ustęp z dzie­jów nie­der­landz­kich, li­sty o Don­kar­lo­sie i wie­le in­nych ar­ty­ku­łów. na­le­żą­cych do naj­przed­niej­szych w tem pi­śmie. Wi­docz­na jest bar­wa grec­ko­nie­miec­ka któ­ra mu się przez ze­tknie­cie z Wie­lan­de­in udzie­li­ła. Oko­ło lego cza­su mówi on w jed­nym li­ście:

„Nic­czy­tam pra­wie nic prócz Ho­me­ra. Sta­ro­żyt­ni spra­wu­ją mi praw­dzi­wa ro­skosz. Wła­śnie mi ich naj­bar­dziej po­trze­ba, abym oczy­ścił swój smak, któ­ry się dwu­znacz­no­ścia­mi, mi­ster­stwem i dow­cip­ko­wa­niem od praw­dzi­wej pro­sto­ty od­da­lać po­czął.”

Tłó­ma­czył wte­dy Ifi­ge­nię w Alu­li­dzie, i cześć Fe­iii­da­nek Eu­ri­pi­de­sa. Miał się po­tem wziąć do Aga­mem­no­na Eschi­lo­sa. W tym­że cza­sie od­wie­dził swo­ich zna­jo­mych koło Maj­nun­gen. Ba­wił całe lato w Jlu­dol­stadt i po­znał tam pan­nę Len­ge­feld przy­szłą swą żonę. Dru­gą waż­ną oso­bą, któ­rą tam­że po­znał; był Gete. Przy­był on w liczncm to­wa­rzy­stwie, we­so­ły i ro­spra­wia­ją­cy naj­wię­cej o swo­jej wło­skiej po­dró­ży. O tem po­zna­niu się na­pi­sał wte­dy Szyl­ler te sło­wa:

„W ogól­no­ści wiel­kie moje o Ge­tem wy­obra­że­nie nie­zm­niej­szy­ło się wpraw­dzie, jed­nak­że wąt­pię aby­śmy kie­dy­kol­wiek w ści­słą przy­jaźń zajść mo­gli. Wie­le, co mie te­raz zaj­mu­je, cze­go so­bie ży­czę i cze­go się spo­dzie­wam, prze­ży­ło u nie­go swój czas. Cała jego isto­ta z za­ro­du zbu­do­wa­na in­a­czej niż moja; świat jego nie jest moim, nasz spo­sób wi­dze­nia zu­peł­nie się róż­ni. Wsze­la­ko z jed­ne­go zej­ścia się nie­moż­na wy­ro­ko­wać pew­no i osta­tecz­nie. Czas resz­tę wy­ja­śni.”

Wkrót­ce wy­dał Od­pad­nię­cie Nie­der­lan­dów i zo­stał na­uczy­cie­lem dzie­jów w Je­nie. Przy­ło­żył się do tego mie­dzy in­ny­mi Gete. Świet­nie roz­po­czął za­wód na­uczy­ciel­skie po kil­ka­set osób zgro­ma­dza­ło się na jego od­czy­ty. We­zwa­no go tak­że do pi­sa­nia Woj­ny trzy­dzie­sto­let­niej. Za­jął się moc­no dzie­ja­mi i pi­sał do przy­ja­cie­la:

„Le­d­wo dasz wia­rę jak je­stem ura­do­wan tym no­wym moim za­wo­dem. Wi­dok roz­le­głych nie­upra­wio­ny­cłi pól ma dla mnie tyle po­wa­bu! Co krok po­ja­wia­ją mi s;e nowe po­my­sły; świat mo­jej du­szy roz­sze­rza się.”

W pierw­szych la­tach swe­go na­uczy­ciel­stwa obe­znał się do­kład­nie z fi­lo­zo­fia Kan­ta: tem­po­bu­dzo­ny pi­sał: o wdzię­ku i god­no­ści tu­dzież: o es­te­tycz­nem wy­cho­wa­niu czło­wie­ka. W parę lat po­źniej gdy się za­bie­rał do Wal­lensz­taj­na Iak mówi w tej mie­rze:

„Wła­ści­wie w jed­nem tyl­ko umnic­twie po­czu­wam moje siły! w teo­rii kło­po­tać się mu­sze o za­sa­dy, i je­stem tyl­ko lu­bow­ni­kiem. Przez mi­łość dla wy­ko­ny­wa­nia ro­zu­mu­je chęt­nie o teo­rii. Kry­ty­ka musi mi te­raz na­gro­dzić szko­dę, któ­rą mi wy­rzą­dzi­ła. Rze­czy­wi­ście za­szko­dzi­ła mi ona, stra­ci­łem bo­wiem od daw­na tę śmia­łość i ten żywy za­pał, któ­ry mie ogrze­wał wte­dy, gdym o pra­wi­dłach nie­wie­dział. Te­raz przy­pa­tru­ję się two­rze­niu i wy­ra­bia­niu, prze­glą­dam grę na­tchnie­nia, a moja wy­obraź­nia stra­ci­ła na śmia­ło­ści, od­kąd wie że nie jest bez świad­ków: lecz sko­ro tak da­le­ko po­stą­pię, że pra­wi­dło­wość sta­nie mi się przy­ro­da, jak czło­wie­ko­wi uoby­cza­jo­ne­mu wy­cho­wa­nie, na­ten­czas i wy­obraź­nia moja od­zy­ska daw­na wol­ność, i nie­ścier­pi żad­nych gra­nic, prócz tych, któ­re so­bie sama za­kre­śli.”

Zbie­giem szczę­śli­wych oko­licz­no­ści, któ­rym pra­co­wi­te i pra­we ży­cie za pod­sta­wę słu­ży­ło, uj­rzą] się na­gle uwol­nio­nym od kło­po­tli­wych sta­rań o przy­szłość. Mogł te­raz nie­tyl­ko od­dać się swo­bod­niej pi­śmien­nic­twu, lecz ra­zem za­wzeć od­daw­na upra­gnio­ny zwią­zek. W lu­tym roku 1790 oże­nił się z pan­na Łen­ge­feld. Swo­bo­da i za­do­wo­le­niem naj­żyw­szem tchną li­sty jego z tego okre­su;

„Te­raz do­pie­ro, po­wia­da, uży­wam pięk­nej przy­ro­dy i żyje w niej cał­ko­wi­cie. Stroi się ona na nowo przedem­ną w uro­cze po­sta­cie, i czę­sto od­ży­wa w mej pier­si, – Jak pięk­ne ży­cie wio­dę te­raz! po­gla­dam w oko­ło sie­bie z du­sza wy­po­go­dzo­na. Sene moje na­cho­dzi ze­wnątrz sta­łe, ła­god­ne uspo­ko­je­nie, a duch mój pięk­ny po­karm i wy­po­czy­nek. Wsze­dłem w har­mo­nij­na rów­no­wa­gę z sobą, nic wstrzą­sa­ne na­mięt­no­ścią, ja­sno i spo­koj­nie upły­wa­ją dni moje.– We­so­ło i od­waż­nie po­gla­dam w moja przy­szłość; te­raz gdy sto­ję u kre­su mych ży­czeń, dzi­wie się jak też się to wszyst­ko nad moje spo­dzie­wa­nie zło­ży­ło! Sam los po­ko­nał za mnie wszyst­kie trud­no­ści, i za­pro­wa­dzi! mie do­kąd pra­gną­łem – Wszyst­kie­go się spo­dzie­wam po przy­szło­ści. Lat nie­wie­le, a źyć bede wzu­pel­nem z sie­bie za­do­wo­le­niu, tu­sze na­wet, żer­ni się moja mło­dość po­wó­ci: ser­decz­ne ży­cie wiesz­sze odda mija na po­wót.”

W rok po­źniej za­padł nie­bez­piecz­nie na pier­si; sła­bość ta znisz­czy­ła jego siły do tego stop­nia, że ich już nig­dy w zu­peł­no­ści nie od­zy­skał. Za­nie­chać mu­siał na czas na­uczy­ciel­stwo, i wstrzy­mać się od wszel­kich umy­sło­wych na­tę­żeń. Szczę­ściem nie bra­kło mu wte­dy za­sił­ków do opę­dze­nia po­trzeb ży­cia. Wy­zdro­wie­nie zu­peł­ne było nie­po­dob­ne" lecz moc jego du­cha zwy­cię­ża­ła do­le­gli­wo­ści cia­ła " sko­ro był wol­ny od trosk po­wsze­dnich. Za­po­mi­nał o sła­bo­ści ile­kroć od­da­wał się na­tchnie­niu, lub in­nym pra­com umy­sło­wym. Jesz­cze mu zo­sta­wa­ło wie­le dni pięk­nych, któ­rych użył tro­skli­wie na wzbo­ga­ce­nie swe­go na­ro­du naj­przed­niej­sze­mu dzie­ła­mi.

We wszyst­kich ko­le­jach ży­cia to­wa­rzy­szy­ła mu do­le­gli­wość" któ­ra, jak­kol­wiek czyn­no­ścią du­szy i chwi­lo­we­mi po­myśl­no­ścia­mi zmniej­sza­na, nig­dy z niej cał­ko­wi­cie nie­uste­po­wa­ła. Znaj­do – wał się on wpraw­dzie mie­dzy Niem­ca­mi lecz wła­ści­wa Szwa­bia, zie­mia, w któ­rej z pa­miąt­ka­mi i przy­ja­ciół­mi mło­do­ści krew­nych i ro­dzi­ców zo­sta­wił, była mu zie­mia za­ka­za­na, nie mół prze­kro­czyć jej gra­nic bez na­ra­że­nia się na nie­bez­pie­czeń­stwo. Tę­sk­no­ta ku niej wzma­ga­ła się z laty; w po­ło­wie roku 1793 pi­sał:

„Naj­żyw­sza mi­łość oj­czy­zny prze­peł­nia moje du­sze!”

Po­sta­no­wił od­wie­dzić ro­dzi­ców, i wy­brał się w po­dróż. Z Hajl­bro­ny po­słał list do xię­cia wir­tem­berg­skie­go, któ­re­go nie­gdy uciecz­ka swo­ja ob­ra­ził. Nie otrzy­mał nań od­po­wie­dzi, przy­ja­cie­le tyl­ko do­nie­śli mu, że xią­że o jego w

Sztut­gar­dzie po­by­cie wie­dzieć nie chce; je­chał wiec śmia­ło i wi­dział się z ro­dzi­na.

W cią­gu zaj­mo­wa­nia się to dzie­ja­mi, to teo­ria, le­ża­ły odło­giem głów­ne jego zdol­no­ści. Od roku 1790 do 1794 nie wy­koń­czył ani jed­nej ory­gi­nal­nej pie­śni. W wol­niej­szych tyl­ko chwi­lach ro­iły mu się pla­ny, któ­rych wy­ko­na­nie od­kła­dał na czas póź­niej­szy. Za­my­ślał pi­sać epos; upa­try­wał naj­sto­sow­niej­szy ku temu przed­miot raz w czy­nach Fry­de­ry­ka wiel­kie­go, to zno­wu Gu­sta­wa Adol­fa. Wie­le po­mniej­szych pla­nów zaj­mo­wa­ło go w tym cza­sie, z któ­rych żad­ne­go do skut­ku nie przy­wiódł. Wró­ciw­szy do Jeny po­sta­no­wił je­den z nich usku­tecz­nić a ten był: po­łą­czyć naj­zna­ko­mit­szych pi­sa­rzów Nie­miec do wy­da­wa­nia cza­so­pi­su, któ­ry miał prze­wyż­szyć wszyst­ko, co­kol­wiek w tym ro­dza­ju kie­dy­kol­wiek ist­nia­ło. Zna­le­zio­no przed­się­bior­cze­go na­kła-dni­ka, i po­sta­no­wio­no wy­da­wać Hory. Na po­czy­nio­ne we­zwa­nia nad­cho­dzi­ły ze­wsząd wie­le obie­cu­ją­ce od­po­wie­dzi. W tym­to cza­sie po­czy­na się ów pięk­ny, co­raz ści­ślej­szy zwią­zek przy­jaź­ni Szyl­le­ra z Ge­tem któ­ry im o wie­le uprzy­jem­nił ży­cie – i cenę jego pod­niósł. O jego po­wsta­niu wy­czy­tać moż­na na­stę­pu­ją­ce miej­sce w li­stach Szyl­le­ra.

„Wró­ciw­szy ” za­sta­łem ser­decz­ny list Ge­te­go, któ­ry z uf­no­ścią rzu­ca mi się w ob­ję­cia – Przed sze­ścią ty­go­dnia­mi roz­ma­wia­li­śmy sze­ro­ko i dłu­go o umnic­twie i jego teo­rii, i udzie­li­li­śmy so­bie głów­nych po­my­słów, do któ­rych cał­kiem róż­ne­mi dro­ga­mi do­szli­śmy. Mię­dzy temi po­my­sła­mi zna­la­zła się nad­spo­dzie­wa­nie dziw­na zgod­ność tem cie­kaw­sza, że wy­pły­nę­ła rze­czy­wi­ście z zu­peł­nie róż­ne­go spo­so­bu za­pa­tro­wa­nia się. Każ­dy z nas tedy mogł dru­gie­mu udzie­lić cze­goś, na czem mu wła­śnie zby­wa­ło, i wza­jem otrzy­mać coś od nie­go. Od owe­go cza­su przy­ję­ły się te po­my­sły u Ge­te­go, uczuł on po­trze­bę złą­czyć się ze miia, i ko­nać w mo­jem to­wa­rzy­stwie ie dro­gę, któ­re daw­niej sa­mot­nie i bez za­chę­ty roz­po­czął. Cie­szę się moc­no z tak płod­nej dla mnie wy­mia­ny po­my­słów."

„Po­sta­no­wi­li­śmy li­sto­wać z sobą o róż­nych przed­mio­tach, bę­dzie to źró­dłem ar­ty­ku­łów do na­sze­go cza­so­pi­su. Tym spo­so­bem jak uwa­ża Gete otrzy­ma na­sza pil­ność nowy kie­ru­nek, i nie­po­strze­gł­szy źe się pra­cu­je, zgro­ma­dza się ma­te­ria­ły; po­nie­waż zaś je­ste­śmy zgod­ni w rze­czach waż­niej­szych, a jed­nak co do oso­bo­wo­ści cał­kiem od sie­bie róż­ni, tedy ta­ko­wa li­sty mogą być wiel­ce zaj­mu­ją­ce.

Na­der cie­ka­we i je­dy­ne w swo­im ro­dza­ju sa rze­czy­wi­ście te li­sty któ­re sta­ran­nie wy – dał przed swo­jem zej­ściem Gete *) przy je­go­to boku roz­po­czął Szyl­ler nowa… pięk­niej­sza mło­dość. Za­raz w roku na­stęp­nym wy­pra­co­wał kil­ka wy­bor­nych pie­śni, mie­dzy nie­mi Ide­ały ten glos przy­ro­dy, jak go sam na­zy­wa, prze­le­wa­ją­cy w czy­tel­ni­ka tę­sk­no­tę pi­sa­rza w ca­łej zu­peł­no­ści. Po­źniej ukła­da­li spól­nie Xe­nie ro­dzaj fra­szek i ucin­ków, w któ­rych za­trzeć się mia­ła każ­de­go z nich oso­bo­wość i ufor­mo­wać zgod­na ca­łość. Sku­tek nie­od­po­wic­dział temu, co so­bie po nich obie-co­wa­no. Wy­szu­ki­wa­li też spól­nie przed­mio­ty do bal­lad i roz­dzie­la­li je mie­dzy sie­bie. Tak po­wsta­ły roku 1797 pierw­sze bal­la­dy Szyl­le­ra, do któ­rych i w póź­niej­szych la­tach nie­co do­da­wał, cho­ciaż in­ne­go ro­dza­ju pie­śni już był za­nie­chał. Ku koń­co­wi prze­niósł się na miesz­ka­nie do Waj-maru, czę­ścią aby być bli­żej Ge­te­go, czę­ścią tez dla wi­dow­ni. Ulu­bio­nym przed­mio­tem w któ­rym się ge­niusz Szyl­le­ra naj­pierw roz­wi­nął" któ­ry do wy­so­kiej do­sko­na­ło­ści do­pro­wa­dzi­ła i w któ­rym do­tąd od ni­ko­go z ziom­ków prze­wyż­szo­ny nie jest, był dra­mat. Znał on naj­le­piej nie­do­sko­na­ło­ści dra­ma­tów swo­ich wcze­śniej­szych, i po­sta­no­wił pójść da­lej. Do sied­miu lat pra­cy kosz­to­wał go Wal­lensz­tajn. W jej cią­gu tra­fia­ły się nie­kie­dy chwi­le nie­sma­ku i zwąt­pie­nia o so­bie. Trud­no­ści wszyst­kie prze­ła­mał sil­ną wolą, i uy­zał się mi­strzem. Od­tąd po­ja­wia­ły się co rok pra­wie nowe wy­bor­ne dra­ma­ta w ta­ko­wym po­rząd­ku: Wal­lensz­tajn r 1799;Ma­ria Sztu­art l800; Dzie­wi­ca or­le­ań­ska 1801; Ob­lu­bie­ni­ca z Mes­sy­ny 1803; Wil­helm Tell 1804, prócz tego prze­ro­bił dla nie­miec­kiej wi­dow­ni Mak­be­ta Szek­spi­ra, Tu­ran­do­la Goz­zie­go i Fe­drę Ra­sy­na. Wresz­cie ro­spo­czął nowy dra­mat z dzie­jów pol­skich: Fał­szy­wy Dy­mitr. Plan wy­koń­czył cał­ko­wi­cie a gdy się w jego wy­ko­ny­wa­niu za­grze­wał na – tchnie­niem, za­sko­czy­ła go śmierć wcze­sna. Umarł 9 maja 1805.

Mimo tak wie­lu, tak zna­ko­mi­tych pi­sa­rzów ja­ki­mi Niem­ce w koń­cu ze­szłe­go wie­ku za­ja­śnia­ły' mimo prze­waż­nych i wie­lo­stron­nych za­let Ge­te­go' jest Szyl­ler naj­więk­szym piew­ca i je­dy­nym wy­obra­zi­cie­lem swe­go na­ro­du. W jego ży­wo­cie z więk­szo­ści na­ro­du wy­wi­nię­tym, w jego ser­decz­nej, ludz­kość ogar­nia­ją­cej pier­si głę­biej i wier­niej prze­gląd­nąć moż­na wiek i na­ród, niź­li w do­stoj­nej, zim­no za umni­cze­mi przed­mio­ta­mi go­nią­cej, pla­stycz­nej pier­si Ge­te­go. Pie­nia jego li­rycz­ne któ­rych wy­da­nie pol­skie spo­wo­do­wa­ło tych słów kil­ka, na­le­żą do naj­wy­bor­niej­szych w pi­śmien­nic­twie eu­ro­pej­skiem. Moż­na­by im za­rzu­cić brak tej lek­ko­ści, tej mi­mo­wol­no­ści w zło­że­niu jaka tchną nie­któ­re piosn­ki Ge­te­go, lecz ta głę­bo­ka, w pie­śniach jak czy­nach my­ślą­ca sier­dzi­stość, jest rys ro­dzi­my syna Ger­ma­nii, któ­rym się w resz­cie Eu­ro­py od­zna­cza. Naj­mniej uda­łe z tych two­rów sa bal­la­dy. Po­wsta­ły ony z umo­wy z Ge­tem, a umo­wy w przed­mio­tach na­tchnie­nia nie za­wsze się wio­dą. Naj­lep­sza z nich: Nu­rek jaki nie­któ­re inne przy­no­szą za­szczyt pi­sa­rzo­wi, lecz nie sa­tem czem z prze­zna­cze­nia być win­ny. Ro­dzaj ten pie­śni miał pierw­szy roz­kryć skar­by w pier­siach wła­sne­go na­ro­du scho­wa­ne, wy­wo­łać swoj­skie ży­wio­ły w swoj­skich po­sta­ciach i wpły­nąć na for­mo­wa­nie się li­te­ra­tur eu­ro­pej­skich we­dług od­ręb­nych na­ro­do­wo­ści. In­a­czej nie­co ro­zu­mo­wa­li ci dwaj ucze­ni. Nie­rzad­ko zda­rza się im wę­dro­wać do bo­ga­tej w pięk­ne i swoj­skie for­my Gre­cii, aby uzbie­ra­ne tam my los lub zda­rze­nie wy­śpie­wać swe­mu na­ro­do­wi w śre­dnio­wiecz­nej bal­la­dzie. Coś po­twor­ne­go ra­zi­ło mie za­wsze w ta­kich two­rach; wy­da­ja mi się jak pięk­ne dziec­ko, któ­re mia­sto po­wiew­nie zcze-sa­nych wło­sów, ustro­jo­no w upu­dru­wa­na wło­śni­ce. Teto bal­la­dy naj­pierw się u nas roz­brzmia­ły. Zo­sta­wi­ły ony, jako pło­dy uro­nio­ne, nędz­ne po so­bie ple­mie, lecz spo­wo­do­wa­ły ra­zem ja­śniej­sze wi­dze­nie tego przed­mio­tu.

Po­sta­no­wiw­szy wy­dać pie­nia li­rycz­ne w pol­skim prze­kła­dzie wy­bie­ra­łem je z dzieł i cza­so­pi-sów ile ich god­niej­szych Szyl­le­ra znajść mo­głem. Nie­któ­re tłó­ma­czo­ne sa kil­ka­krot­nie, kil­ku wca­le nic tłu­ma­czo­no. Z pierw­szych prze­nio­słem wier­niej­sze, dru­gie uzu­peł­ni­łem we­dług moż­no­ści i sam, i przez we­zwa­nie przy­ja­cioł. Tak po­wstał mie­dzy in­ne­mi pięk­ny prze­kład Bo­gów Gre­cii któ­ry sza­now­ny mój przy­ja­ciel Jó­zef hr. Du­nin-Bor­kow­ski świe­żo wy­ko­nał. Z daw­niej­szych tłu­ma­czeń po­pra­wio­ne sa nie­któ­re w znacz­nej czę­ści.

W więk­szej ilo­ści tłó­mac­ży­li Szyl­le­ra na­stę­pu­ją­cy pi­sa­rze:

Jan Ne­po­mu­cen Ka­miń­ski. Po­jął du­cha obu je­ży­ków wię­cej niź­li go wów­czas po­wszech­nie poj­mo­wa­no i pierw­szy zbli­żał ich prze­kła­da­niem. Zwo­tom nie­miec­kim umie nad­sta­wić zwo­ty pol­skie i być jędr­nym i tre­ści­wym. Czę­ste jed­nak­że od­da­la­nia się od ory­gi­na­łu zdra­dza­ją brak pra­co­wi­to­ści. Od nie­go po­czy­na­ją się do­bre z nie­miec­kie­go prze­kła­dy.

Jó­zef Dio­ni­zy 3Ii­na­so­wicz je­den z naj­lep­szych tłó­ma­czów; ja­kich któ­ry­kol­wiek na­ród po­sia­da. Prze­ło­żył po­dob­no wszyst­kie dzie­ła Szyl­le­ra. W prze­kła­dach do­tąd wy­tło­czo­nych z któ­rych nie­któ­re tu umiesz­czam y nie­grze­szy nig­dy na­de­to­ścia, a prócz mocy i pol­sko­ści je­ży­ka jest swo­im ory­gi­na­łom tak wier­ny jak ża­den z jego za­pa­śni­ków.

Ka­zi­mierz Bro­dziń­ski za­pra­wio­ny na wzo­rach nie­miec­kich obzna­ja­miał nas wcze­śnie z ich pi­śmien­nic­twem, tak teo­ria jako i prze­kła­da­mi. Tłó­ma­cze­nia jego od­zna­cza­ją się sło­dy­czą je­ży­ka i czu­ciem praw­dzi­we­go piew­cy.

Do lep­szych tłó­ma­czów na­le­ży Wa­le­ni tj Chłę­dow­ski. Pięk­ny prze­kład Ża­lów Ce­re­ry o wie­le prze­wyż­sza wcze­śniej­szy Bro­dziń­skie­go. Inne

2 *

na­le­żą do po­śled­niej­szych w Szyl­l­crze, i nie mogą się po­do­bać wię­cej: jak ory­gi­nał.

Naj­wię­cej tló­ma­czy­ło z Szyl­le­ra pieśń te lub owa sko­ro ich w od­czy­ty­wa­niu gwał­tow­niej­sze czu­cie rzu­ci­ło. W prze­kła­dach ta­kich zwy­kle w mło­dym wie­ku wy­ko­ny­wa­nych rzad­ko się znaj­dzie wzo­ro­wa po­praw­ność lecz nie­rzad­ko dziw­na moc i pre­cy­zia miejsc głów­niej­szych. Nie­któ­rzy z ta­kich tłó­ma­czów zmar­li w kwie­cie wie­ku. Pieśń taka brzmi w ni­niej­szym zbio­rze, jak głos prze­rwa­ny roz­bit­ka, któ­re­go echo dłu­go się błą­ka w dłuż brze­gu, cho­ciaż pierś któ­ra go wy­da­ła daw­no już fale po­kry­ły. Parę na­resz­cie tłu­ma­czeń, eu­ro­pej­skich imion ze­szło się w zbio­rze ni­niej­szym, aby spro­mie­nić i uzu­peł­nię ten wie­niec sple­cio­ny ku czci Szyl­le­ra.

Lwów, 12 paź­dzier­ni­ka 1837.

BAL­LA­DY.

NU­REK.

Ry­cerz lub gier­mek, kto z męz­kiej ocho­ty
Wtej się ot­chła­ni za­nu­rzyć ośmie­li?
Oto w nią rzu­cam pu­har szcze­ro­zło­ty,
Już go po­łknę­ła czar­na paszcz to­pie­li.
Kto mi ten pu­har wy­do­bę­dzie z wody,
Weź­mie go w da­rze, jako znak na­gro­dy.

Król tak ogła­sza, i w tej sa­mej po­rze
Ze szczy­tu sko­śnej, chro­po­wa­tej ska­ły,
Co się w otwar­te wy­chy­li­ła mo­rze,
Ci­ska w głąb pu­har mię­dzy wście­kłe wały.
Ktoź się od­wa­ży, po­wta­rzam py­ta­nie,
Por­nąć i zgłę­bić te wod­ne ot­chła­nie?

Sły­szy to or­szak gierm­ków i ry­ce­rzy,
I wszy­scy mil­czą bo­jaź­nią prze­ję­ci,
Bez­den­ność mo­rza każ­dy okiem mie­rzy
Lecz pu­har zy­skać ża­den nie­ma chę­ci.
A król się pyta po trze­ci raz zno­wu:
Nie maż nikt ser­ca do tego po­ło­wu?

Wszy­scy zo­sta­ją w mil­cze­niu głę­bo­kiem:
Wtem ztąd gil­zie gierm­ków ztr­wo­żo­nych du­ży­iia,
Skrom­ny mło­dzie­niec śmia­łym idzie kro­kiem,
zrzu­ca pas z sie­bie, żywo płaszcz od­pi­na;
A ta od­wa­ga w koło prze­strach sze­rzy,
zdzi­wią nie­wia­sty i męż­nych ry­ce­rzy.

Mło­dzie­niec sta­je na po­chy­łej ska­le,

Wo­twar­tą prze­paść moc­no wle­pia oczy,

Wtem wir te same, któ­re po­łknął fale

Z okrop­nym ry­kiem na po­wierzch­nię to­czy,

I jak­by gro­mem bi­jąc za­wie­ru­cha,

Z czar­nej za­to­ki strasz­ny wał wy­bu­cha.

I we i kipi i hu­czy i pry­ska

Wła­śnie jak woda gdy się z ogniem ze­trze,

Aż pod ob­ło­ki szum­ną pia­nę ci­ska,

Dmą się bez koń­ca bał­wa­ny w po­wie­trze,

Nie­wy­czer­pa­ny mie­cie wał prze­stwo­rze

Jak gdy­by z mo­rza mia­ło po­wstać mo­rze.

W sze­la­ko wście­kłość skro­mić się po­czy­na,
A z bia­łej pia­ny, ra­zem, nie­spo­dzia­nie,
Roz­zie­wa pasz­czę czar­na ro­spa­dli­na
Bez­den­na, jak­by szła w pie­kieł ot­chła­nie:
Krę­cą się fale i war­czą w za­to­pić,
Wir je w głąb cią­gnie i skwa­pli­wie sto­pie.

Tu się, nim wy­buch zno­wu wó­cić zdo­ła
Mło­dzie­niec bo­skiej po­le­ca obro­nie,
I… prze­raź­li­wy sły­chać krzyk do­ko­ła,
Już się za­nu­rzył, już w od­mę­cie to­nie:
Peł­na ta­jem­nic pasz­cza się za­my­ka,
Od­waż­ny nu­rek z oczu na­gle zni­ka.

Wraz na po­wierzch­ni pa­nu­je mil­cze­nie,
Pod wodą tyl­ko stę­ka huk da­le­ki,
Do koła sły­chać głę­bo­kie wes­tchnie­nie:
Dziel­ny mło­dzień­cze zgi­ną­łeś na wie­ki!
Wir co­raz ni­żej wyje po głę­bi­nie,
Każ­dy drząc cze­ka czy nu­rek wy­pły­nie.

Gdy­byś ko­ro­nę chciał rzu­cić w te to­nie,
I rzekł: kto zdo­ła wy­do­być ją z wody
Zo­sta­nie kró­lem, osię­dzie na (ro­nie;
Ja­bym tak dro­giej wy­rzekł się na­gro­dy,
Bo co ta prze­paść w swej głę­bi ukry­wa,
Tego nie po­wie żad­na du­sza żywa.

Nie­raz od wiru po­chwy­co­na nawa,
Skry­je się na­gle w tej strasz­nej głę­bi­znie,
Lecz grób żar­łocz­ny łupu nie­od­da­wa,
Le­d­wie się cza­sem jaki szczęt wy­śliź­nic.
Tu co­raz bli­żej od­zy­wa się bu­rza,
1 moc­niej ry­czy, i ju"f? V#JU­irza:

I we i kipi i hu­czy i pry­ska

Wła­śnie jak woda gdy się z ogniem ze­trze,

Aż pod ob­ło­ki szum­ną pia­nę ci­ska,

Dmą się bez koń­ca bał­wa­ny w po­wie­trze

I jak­by gro­mem bi­jąc za­wie­ru­cha,

Z czar­nej za­to­ki strasz­ny wał wy­bu­cha..

I oto z ciem­nych nur­tów to­pie­li­ska
Coś się wy­bi­ja biel­sze­go od śnie­gu,
Wy­wi­ja ra­mię, ja­snym grzbie­tem ły­ska,
I co ma siły po­rze się do brze­gu.
Aż to on! pu­har trzy­ma w le­wej dło­ni.
Już nim wy­wi­ja wy­ska­ku­je z toni.

Od­dy­cha dłu­go, od­dy­cha głę­bo­ko,
Świa­tło dnia wita, i mo­dły za­sy­ła,
Krzyk się ra­do­sny roz­le­ga sze­ro­ko:
Żyje, ach żyje! ot­chłań go wó­ci­ła!
Z mo­kre­go gro­bu, z prze­pa­ści­stej wody
Wy­do­był du­szę, po­wó­cił bez szko­dy.

On się przez na­tłok prze­bi­ja do kró­la,

I sród okrzy­ków pada na ko­la­na:

„Oto jest pu­har speł­nio­na twa wola!”

A król znak daje: cora uko­cha­na

Aż pod wierzch w pu­har na­le­wa mu wina;

Tu dziel­ny mło­dzian tak mó­wić za­czy­na:

Żyj dłu­go kró­lu! niech szczę­ścia uży­wa,
Kto tu od­dy­cha i wi­dzi dzień miły!
Lecz tam pod wodą miesz­ka smierć strasz­li­wa,
Bo­gów do­świad­czać jest za­miar nad siły!
Próż­no chce czło­wiek od­kryć to prze­mo­cą,
Co oni gro­zą po­kry­li i nocą.

Gdy mię wir chwy­cił, pio­ru­nem le­cia­łem,
Wtem rwą­cy stru­mień z pod wod­nej opo­ki
Wście­kłym na po­przecz buch­nął na mnie wa­łem,
Wraz mię uję­ły po­dwój­ne po­to­ki,
I by­strym pe­dem, wy­lę­kłe­go stra­chem
Krę­ci­ły w koło po­tęż­nym za­ma­chem.

Tu bóg, któ­re­mu me usta zdrę­twia­łe
W tej strasz­nej trwo­dze za­sy­ła­ły ślu­by.
Wska­zał mi z głę­bi w bok ster­czą­cą ska­łę,
Ją­łem się chy­żo i usze­dłem zgu­by.
Tu się i pu­har za­plą­tał w ko­ra­lach,
I tak w bez­den­nych nie­za­gi­nął fa­lach.

Bo jesz­cze bar­dzo głę­bo­kie prze­strze­nie
Kry­ła po­de­mną szkar­łat­na po­wło­ka,
A choć tu wiecz­ne miesz­ka­ło uśpie­nie.
Prze­cież wi­dzia­łem z wstrę­tem mego oka,
?e smo­ki, żmi­je i róż­ne po­czwa­ry
W pie­kiel­nej pasz­czy snu­ły się jak mary.

W naj­szka­rad­ni­cjszc po­zwi­ja­ne kłę­by,
Ro­jem ki­pia­ły okrop­ne stra­szy­dła:
To roch kol­cza­sty, to tracz ostro­zę­by,
To młot, po­two­ra strasz­na i obrzy­dła;
Kły wy­szcze­rza­jąc już się ku mnie wle­kła
Mor­ska hie­na, haj, po­czwa­ra wście­kła.

Tam ja wi­sia­łem okrop­no­ścią drzą­cy,
Ludz­kiej po­mo­cy cał­kiem po­zba­wio­ny,
Mię­dzy po­two­ry, je­den czu­ciem tchną­cy,
W strasz­nej sa­mo­cie, śmier­cią otocz­ny,
W głę­bo­kiej pusz­czy, sród gadu ło­ży­ska,
Gdzie ludz­kiej mowy od­głos się nic wci­ska.

Tak zo­sta­wa­łem w okrop­nej oba­wie:

Aż tu coś peł­znie, sto po­my­ka człon­ków,

Chce mię po­chwyć ie; ja bez zmy­słów pra­wic

Pusz­czam się ję­tych ko­ra­la ko­rzon­ków,

Wnet mię z wście­kło­ścią chwy­ta woda wzą­ca,

Ale, na szczę­ście, do góry wy­trą­ca.

Król go wy­słu­chał z wiel­kiem po­dzi­wie­niem,
A po­tem rze­cze: weź ten pu­har zło­ty!
I tym cię jesz­cze ob­da­rzę pier­ście­niem,
W któ­rym, jak wi­dzisz, są dro­gie klej­no­ty,
Gdy zno­wu wsko­czysz, i po­wiesz do­kład­nie
Co tam w tym wi­rze ukry­wa się na dnie.

Sły­szy to cura na­dob­na i tkli­wa:

Ach! dro­gi oj­cze, rze­cze roz­czu­lo­na,
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: