Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pierwsza zdrada Zachodu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 czerwca 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Pierwsza zdrada Zachodu - ebook

Sensacja naukowa – nieznane fakty wychodzą na jaw!

Po prawie stu latach profesor Andrzej Nowak odkrywa nieznane dokumenty, z których wynika, że w 1920 roku europejskie mocarstwa były gotowe przehandlować Polskę w zamian za pokój z bolszewicką Rosją.

Upalne lato 1920 roku. Armie sowieckie stoją pod Warszawą, Polacy gotują się do bitwy ostatecznej. Na kongresie Międzynarodówki panuje triumfalny nastrój, wszak „po trupie białej Polski wiedzie droga do pożaru, którego płomienie ogarną świat”. Przeciw pomocy dla Polski strajkują angielscy dokerzy, Czechosłowacja wykorzystuje okazję, by zająć Zaolzie. Sytuacja jest dramatyczna, ale Niemcy nie wyglądają na wystraszonych, bowiem sowieccy wysłannicy w Berlinie przekonują, że nie przekroczą ich granicy. Armia Czerwona oddaje Niemcom Działdowo.

Zachód występuje w obronie Polski, rokuje z Sowietami. Na konferencji w Spa jak zwykle oschły wobec Polaków Lloyd George wymusza na premierze Grabskim akceptację granicy na Linii Curzona. Każda cena jest warta pokoju, a w końcu Rzeczpospolita sama sobie winna. Każda cena jest warta przetrwania. A jaką cenę byli gotowi zapłacić nasi sojusznicy?

Pojęcie appeasementu jest powszechnie kojarzone z kapitulacyjną polityką względem Hitlera, której najbardziej haniebnym owocem było oddanie Niemcom Czechosłowacji. W swojej sensacyjnej pracy Andrzej Nowak używa tego terminu do opisania ściśle tajnych działań, które w 1920 roku państwa zachodnie podjęły wobec Polski. Opowiadająca o kulisach tych wydarzeń popularnonaukowa książka stanie się wydarzeniem na rynku książki historycznej.

??

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-08-05771-1
Rozmiar pliku: 4,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

4. Właściwy człowiek na niewłaściwym miejscu: Horace Rumbold w Warszawie

Polityka zagraniczna imperium, nawet insularnego, wymaga napływu informacji z każdego regionu świata i przekazywania jednocześnie do każdego regionu komunikatów określających politykę metropolii i jej interesy. Tym zajmuje się regularna dyplomacja. Choć mówiłem już o faktycznej bezsilności jej formalnych kierowników w rządach Lloyda George’a – najpierw Balfoura, potem Curzona – to jednak nie wolno zupełnie przeoczyć i tego narzędzia brytyjskiej polityki wobec Europy Wschodniej. Tym bardziej, że można się przyjrzeć, jak okazja do poznania tego obszaru z bliska mogła zmienić punkt widzenia polityków, jak – kolokwialnie rzecz ujmując – punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

W Rosji bolszewickiej nie było już brytyjskiego ambasadora; rokowania z delegacjami sowieckimi będą się toczyły w Londynie, a więc pod okiem premiera i jego sekretarzy. Nie miał kto i jak odegrać roli stałego brytyjskiego obserwatora sytuacji w Rosji pod rządami Lenina. Znajdą się tam tylko obserwatorzy nieoficjalni i, rzec można, dorywczy, na ogół występujący w roli pielgrzymów do nowej, północnej Mekki postępu i eksperymentów społecznych. O nich jeszcze wspomnę. Tu należy stwierdzić tylko, że ignorancja centralnego ośrodka władzy Imperium Brytyjskiego w sprawach rosyjskich (sowieckich) była w tej sytuacji wręcz trudna do naruszenia, przynajmniej w interesujących nas latach 1919–1920.

W Polsce tymczasem był „poseł nadzwyczajny i minister pełnomocny” (o jeden szczebel niżej w hierarchii dyplomatycznej od – najwyższego rangą – ambasadora) Jego Królewskiej Mości Jerzego V, w istocie podległy zwierzchnikowi Foreign Office. 15 września 1919 roku nominowany został na to stanowisko Horace Rumbold. Objął je 2 października (akurat trzy tygodnie później funkcję sekretarza stanu w Foreign Office przejął oficjalnie z rąk Balfoura lord Curzon). Wraz z nominacją Rumbold otrzymał decyzję o przyznaniu mu płacy dwóch tysięcy funtów rocznie, a do tego tysiąc funtów na koszty reprezentacyjne. Wyjaśnię przy okazji, że w 2013 roku, wedle strony internetowej przeliczającej historyczną siłę nabywczą funta, owe dwa tysiące oznaczałyby od siedemdziesięciu tysięcy do nawet ponad pół miliona, zależnie od tego, jakie towary czy usługi weźmiemy pod uwagę^().

Mocny był funt i mocna wydawała się pozycja pierwszego posła nadzwyczajnego i ministra pełnomocnego Londynu w Warszawie. Rumbold zastąpił wcześniej urzędującego w polskiej stolicy jedynie w charakterze chargé d’affaires (a od lipca 1919 roku ministra pełnomocnego, ale wciąż nie posła) Percy’ego Wyndhama. Miał pozostać na trudnej warszawskiej placówce dokładnie rok, jeden miesiąc i jeden tydzień. Opuścił ją 8 listopada 1920 roku. Przeżył zatem sir Horace Rumbold, w samym centrum wydarzeń, wszystkie najgorętsze miesiące interesującego nas okresu. Warszawa była w tym czasie jego „punktem siedzenia”, nie Londyn. Czy istotnie zmieniło to jego punkt widzenia, określony już przecież przez całą wcześniejszą, brytyjską formację i dyplomatyczne doświadczenie? I czy ów punkt widzenia wpłynie na ocenę relacji między Polską a Rosją sowiecką przez kierujących polityką brytyjską?

Przedstawię najpierw nowego posła. Horace Rumbold był zawodowym dyplomatą, synem zawodowego dyplomaty, zięciem zawodowego dyplomaty i ojcem zawodowego dyplomaty. Urodzony w 1869 roku w Petersburgu, od wczesnej młodości był przygotowywany do roli ambasadora Jej Królewskiej Mości przez swego ojca (także Horace’a), który karierę w dyplomacji, rozpoczętą w 1849 roku, prowadzącą między innymi przez miejsce urodzenia Horace’a juniora, zakończył na stanowisku ambasadora na prestiżowej placówce w cesarskim Wiedniu u progu XX wieku. Horace młodszy przeszedł w swej drodze zawodowej przez Hagę, Kair, Teheran, Wiedeń, Madryt, Tokio, Berlin, poznając na niej, obok obowiązkowego języka francuskiego, także arabski, japoński i niemiecki. Rangę ambasadora osiągnął po raz pierwszy w szwajcarskim Bernie w 1916 roku. To był ważny moment i miejsce – w neutralnej Szwajcarii kontaktowali się przedstawiciele prowadzących wojnę mocarstw. Wspominałem już o misji Kerra – rozmowach z wysłannikiem Wiednia na temat możliwego pokoju, odbywających się w marcu 1918 roku w Bernie. Rumbold, zajmując się „logistyką” tych spotkań, nawiązał wówczas znajomość z Kerrem. Jako ambasador brytyjski w Szwajcarii rozpoznawał także aktywne na tym terenie środowisko polskie – rozpoznawał, można powiedzieć na podstawie jego raportów, stopień skłócenia wewnętrznego tego środowiska^().

W Szwajcarii także trafił Horace Rumbold do literatury światowej, choć zapewne nie tak, jakby tego sobie mógł życzyć. Otóż przebywający podczas wojny na neutralnym gruncie szwajcarskim Irlandczyk – James Joyce – wszedł pod koniec 1918 roku w ostry konflikt z brytyjskim konsulatem. Chodziło o sprawę amatorskiej grupy aktorów The English Players, której występów Joyce był impresariem. Konsulat przestał wspierać owe występy, a nawet miał zagrozić Joyce’owi powołaniem do brytyjskiej armii. Wzburzony Irlandczyk napisał list protestacyjny do samego ambasadora. Odpowiedzi ani satysfakcji (materialnej) jednak się nie doczekał. Nie pomogło wsparcie ze strony innej przyszłej gwiazdy światowej literatury, Ezry Pounda, który także wysłał list do Rumbolda (11 kwietnia 1919 roku), ostrzegając, że jeśli ten nie zareaguje na prośby Joyce’a, to przyczyni się do „nawrócenia na bolszewizm” kilku wybitnych przedstawicieli kultury, a w dodatku może trafić na strony tworzonej właśnie przez Joyce’a arcypowieści Ulisses. Rumbold nie odpowiedział – i znalazł się w Ulissesie; został pierwowzorem obrzydliwej postaci – występującego pod jego nazwiskiem angielskiego fryzjera, gotowego wieszać Irlandczyków w Dublinie. Joyce zaczął prywatnie nazywać swojego milczącego przeciwnika charakterystycznie odkrywczym językowo i zarazem arcywulgarnym określeniem: sir Whorearse Rumhole. Poświęcił mu nawet parę zjadliwych wierszyków. Jeden zamieścił w liście do brata Stanislausa, inny zaś powstał z okazji nominacji Rumbolda na nowe stanowisko posła nadzwyczajnego do Warszawy. Pełen zjadliwej ironii poemacik, zatytułowany The Right Man In the Wrong Place (Właściwy człowiek na niewłaściwym miejscu), kończy się wersami, które tak, mniej więcej, można by przetłumaczyć:

Upudrowany, w peruce i nadęty

Rumbold jest w Warszawie –

Ze światem wszystko jest w porządku^().

Rumbold, rzecz jasna, „urzędowej” peruki nie wkładał, choć mocno już łysiał. Nosił się sztywno, to można potwierdzić, oglądając liczne jego fotografie czy kronikę filmową firmy Pathé z 1925 roku z jego udziałem. Czy jednak pasuje do niego skreślony ręką irlandzkiego buntownika ten nie tyle fizyczny, ile raczej psychologiczny portret nadętego dyplomaty brytyjskiego, tępego prokonsula imperium? Na pewno czuł się członkiem elitarnego klubu – dyplomatycznej służby najpotężniejszego mocarstwa, bardzo dumnej ze swej tradycji. Pełnił tę służbę z oddaniem i widocznie ku zadowoleniu Foreign Office, skoro po misji w Polsce miał jeszcze sprawować tak odpowiedzialne funkcje, jak – kolejno – wysokiego komisarza w Konstantynopolu (podpisał w tym charakterze traktat lozański z Turcją w lipcu 1923 roku), ambasadora w Madrycie (1924–1928), wreszcie ambasadora w Berlinie (1928–1933). Na tym ostatnim przed emeryturą stanowisku wykazał się doskonałą orientacją w skali zagrożenia, jakie niosła ze sobą władza partii narodowo-socjalistycznej Hitlera. W odróżnieniu od Kerra czy samego Lloyda George’a nigdy nie był zwolennikiem appeasementu. Wolał, by zagrożenie dla cywilizacji – a tak postrzegał nazizm – raczej likwidować w zarodku, niż pozwolić mu się rozwinąć. Podobnie – co dla nas ważniejsze – odnosił się do bolszewizmu, kiedy został skierowany na nową placówkę do Warszawy.

W 1919 roku przybywał do Polski jak do kraju egzotycznego, ale jednak wartego poznania. Oczywiście pod kątem interesów brytyjskich. Czuł się do tego powołany jako zawodowy dyplomata właśnie, profesjonalista. Pierwsze wrażenia z Warszawy pobudzały jego raczej pozytywne zainteresowanie. Scenę złożenia listów uwierzytelniających u Naczelnika Państwa opisał jako nieco bajkową podróż, w eskorcie „lansjerów” przez ulice polskiej stolicy do Belwederu. Piłsudskiego ocenił po pierwszych spotkaniach jako „największego człowieka w tej części Europy”, który – „jeśli mu zdrowie pozwoli, daleko zajdzie”^(). Rumbold dużo rozmawiał i był gotów słuchać. Po kilkunastu tygodniach pobytu w Polsce dostrzegł coś istotnego, co chciał przekazać swoim zwierzchnikom w Foreign Office. Otóż Polska nie jest białą, gotową do zapisania kartą, którą można wypełnić dowolnymi wykresami, jakie ułożą w dalekim Londynie specjaliści od rysowania międzyimperialnych schematów; Polska nie jest plastyczną masą, z której można ulepić dowolną konstrukcję, jaka będzie odpowiadała konstruktorom światowego porządku. Polska nie postrzega samej siebie jako nowego tworu zwycięskich mocarstw. Ma swoją tożsamość, długą tradycję oraz własną ocenę swoich interesów. Rumbold pisał o tym do sekretarza króla Jerzego V: „Kiedy mamy do czynienia z Polakami, trzeba zawsze pamiętać, że nie są nowym narodem i nie uważają się za taki. Są świadomi istotnej roli, jaką Polska odgrywała w przeszłości , są dumni i bardzo wrażliwi”. Jednocześnie zauważał, że Polacy nie wydają się szczególnie narażeni na bakcyla bolszewizmu; ich silny patriotyzm i zarazem niechęć chłopstwa do komunistycznych doktryn to właśnie skuteczne antidota na to największe, zdaniem posła nadzwyczajnego, zagrożenie we wschodniej Europie^().

Próby przekonania londyńskiej centrali do tego punktu widzenia prędko doprowadzą Rumbolda do frustracji. Przypomnę, że moment, kiedy objął swoją funkcję w Warszawie, to był czas nasilającego się sporu o przyszłość Galicji Wschodniej, sporu, w którym Londyn (Namier–Kerr–Lloyd George) występował w roli głównego oponenta polskich dążeń. Polacy pamiętali też o negatywnym stanowisku Lloyda George’a w kwestii praw Polski do Gdańska. Rumbold chciał ten stan rzeczy załagodzić. Pytał Kerra, czy nie można namówić premiera do jakiegoś gestu pod adresem Warszawy. Może uda się pomóc w uzyskaniu przez Polskę kredytu? Stałego podsekretarza stanu w Foreign Office, Charlesa Hardinge’a, namawiał z kolei, by rozważyć przyjęcie w Londynie delegacji polskiego parlamentu. Odnotowywał jednocześnie wyrazy dezaprobaty, jaką warszawskie towarzystwo okazywało w związku ze sprzeciwem rządu brytyjskiego wobec uznania Galicji Wschodniej za część Polski^().

Kerr postanowił wówczas, uzbrojony w argumenty dostarczone przez Namiera, wyłożyć Rumboldowi racje polityki premiera w tej kwestii. Rosja prędzej czy później się odrodzi i upomni się nieuchronnie o Ukrainę. Pozostawienie w tej sytuacji Galicji Wschodniej przy Polsce to stwarzanie nowej kwestii zapalnej, podobnej do tej, jaką dla Europy Zachodniej była sprawa Alzacji i Lotaryngii po dokonanym przez Bismarcka w 1871 roku zaborze tych ziem kosztem Francji. „Polska jak dotąd uczyniła niewiele, albo nawet nic, aby potwierdzić swoją zdolność do utrzymania nowoczesnego postępowego państwa, oprócz tego, że pozostała przywiązana do swojej narodowości i zniosła straszliwe trudności dla tej sprawy. Jej najlepszymi przyjaciółmi są ci, którzy przeciwstawiają się marzeniom imperialistów i zachęcają Polskę do zagospodarowania tego obszaru, który jest bezdyskusyjnie polski i który ograniczy tak podstawy do sporów z jej sąsiadami, jak też liczbę niepolskich obywateli ”. Kerr pisał z poczuciem dumy o swoim przełożonym (a właściwie o własnym punkcie widzenia): „Myślę, że Polacy nie rozumieją postawy P wobec nich. W najmniejszym stopniu nie jest antypolski. W pełni uznaje natomiast wielką trudność położenia Polski w Europie i nieunikniony brak praktycznego doświadczenia jej narodu w prowadzeniu spraw wielkiego państwa. On patrzy na problem polski nie tylko w kategoriach bieżących, lat 1919–1920, lecz także w perspektywie tysiąca lat europejskiej historii i tego nieuchronnego faktu, że sąsiedzi Polski , którzy dziś są rozbici, wkrótce znów będą silni, energiczni, przepojeni patriotyzmem”^().

Polska zdążyła w ciągu roku, jaki upłynął między odzyskaniem przez nią niepodległości a napisaniem zacytowanego tutaj listu przez Kerra, wprowadzić w pełni demokratyczną ordynację wyborczą (dającą między innymi pełne prawa wszystkim kobietom – dziesięć lat wcześniej zanim uczyni to parlament brytyjski) i przeprowadzić wybory do Sejmu Ustawodawczego przy bardzo wysokiej frekwencji. Nic zapewne nie wiedział nadawca tego listu o przyjęciu w tymże okresie w Polsce ustawodawstwa o ośmiogodzinnym czasie pracy, obowiązkowym ubezpieczeniu na wypadek choroby i macierzyństwa, powszechnym obowiązku szkolnym dla dzieci w wieku siedmiu do czternastu lat, a także o reformie rolnej... Nic nie wiedział z pewnością o rozpoczęciu skutecznego działania przez setki nowych instytucji, od Prokuratury Generalnej i Najwyższej Izby Kontroli do Polskiego Komitetu Igrzysk Olimpijskich czy dwóch nowych uniwersytetów (Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego oraz Uniwersytetu Poznańskiego). Nie wiedział, ale posła brytyjskiego w Warszawie, który mógł o tym wszystkim mieć pełniejszą wiedzę, pouczał mentorskim tonem, że Polska niczego jeszcze nie dokonała na drodze modernizacji. Przypominał mu, że ma traktować kraj, w którym reprezentuje Wielką Brytanię, jako dziecko, krnąbrne dziecko, które w istocie zawdzięcza swoje powołanie do życia wyłącznie zwycięskim mocarstwom Zachodu. Nie ma ona do niczego praw, poza prawem, a nawet obowiązkiem wdzięczności wobec swoich dobroczyńców. Kerr wyrażał precyzyjnie stanowisko swojego premiera, własne, a także Hankeya, kiedy stwierdzał, że Polacy sami nie rozumieją, co jest dla nich dobre. To od nich wiedzą lepiej i za nich powinni zdecydować ci, którzy „mają doświadczenie w prowadzeniu spraw wielkiego państwa” – czyli patrzący z perspektywy millennium i całej Europy David Lloyd George. Wydaje się, że dotykamy tu jednego z fundamentalnych założeń praktyki appeasementu: mocarstwa zachodnie, a ściśle mówiąc ich elity polityczne, przyznają sobie prawo do lepszego rozumienia tego, co ma być dobre dla „małych” i „nowych” krajów, których granice chcą ustalić, przesunąć, albo też przekazać te państwa pod „opiekę” innych mocarstw. „Oni nie mogą się sami reprezentować, oni muszą być reprezentowani” – to istota kolonialnej optyki, którą uchwycił Karol Marks w swoim słynnym stwierdzeniu z 18 brumaire’a Ludwika Bonaparte (Sie können sich nicht vertreten, sie müssen vertreten werden), a przeanalizował jego znaczenie Edward Said^(). Będziemy jeszcze nieraz obserwowali jej przejawy.

Drugim filarem tej samej praktyki appeasementu, także ukazanym w liście Kerra, jest założenie, że ostatecznie liczy się tylko siła. Sekretarz premiera pisze wyraźnie, że Polska może istnieć tylko w takich granicach, które da się uznać za bezdyskusyjnie polskie. Czyli takich, których polskość uznają za bezdyskusyjną dwaj wielcy sąsiedzi: Rosja i Niemcy. Nie przychodzi mu nawet na myśl możliwość odwrócenia tego warunku: żeby Rosja albo Niemcy były ograniczone tylko do terenów, które „bezdyskusyjnie” mogą być uznane odpowiednio za etnicznie rosyjskie albo niemieckie. Uznane przez sąsiadów, których owa „dyskusja” dotyczy bezpośrednio. Nie, dla Kerra jest oczywiste, że Rosji czy Niemcom należy się swoista „otulina” z terenów, które niekoniecznie są zamieszkane przez samych Rosjan czy Niemców, ale mogą tam być także, choćby nawet bardzo liczni, „jacyś inni” (na przykład Polacy, Żydzi, Litwini, Białorusini czy Ukraińcy). Co jest dyskusyjne, co tworzy ewentualnie strefę pośrednią między obszarami w tym przypadku etnograficznie „czysto” polskimi a rosyjskimi czy niemieckimi, to wszystko ma przypaść Rosji i Niemcom. Dlaczego? Ostatecznie racja jest tylko jedna: siła. Rosja i Niemcy znajdą siłę, by znów upomnieć się o tereny, które zechcą uznać za sporne ze słabszą Polską. Zatem z góry trzeba tak ułożyć mapę Europy Wschodniej, by ci najsilniejsi byli z niej zadowoleni. W innym przypadku będą ją przekreślać, ponownie zakłócając porządek, destabilizując raz jeszcze sytuację polityczną. Formalnie więc w imię porządku, w imię stabilizacji, w istocie jednak tylko z powodu rachunku sił, a nie jakichś innych racji, trzeba przekonać słabszych, żeby się p o d p o r z ą d k o w a l i. Problem mógł się pojawić wtedy, kiedy okazało się (jak we wrześniu 1939 roku), że z punktu widzenia Moskwy i Berlina nie ma miejsca na żadną Polskę, że „zadowolenie” przyniesie im tylko wspólna granica, tak jak przed pierwszą wojną światową, kiedy między Rosją a Niemcami nie było nic. Logika siły mogła ostatecznie zawsze prowadzić do takiego rezultatu.

Czy Horace Rumbold nie podzielał owych założeń, owej logiki? Oczywiście spoglądał z wyższością „dziedzicznego” ambasadora brytyjskiego na kolejne kraje, w których przyszło mu występować w służbie Korony. Zwróćmy jednak uwagę na pewną różnicę jego perspektywy w stosunku do tej, w jaką życiowe doświadczenie wyposażyło Kerra czy Hankeya. Obaj sekretarze poznawali świat przez pryzmat dominiów Korony Brytyjskiej. Przyjmowali za oczywiste swoje prawo do „reformowania” tego, co jej podległe, do interpretowania interesów poszczególnych dominiów, do wpływania na ich tożsamość, do jej „poprawiania”. Premier, któremu służyli, nie znał w ogóle świata poza Wielką Brytanią. I nie chciał poznawać. Rumbold pracował natomiast jako dyplomata w krajach, które nie były brytyjskimi dominiami czy koloniami. Choć mógł patrzeć z wyższością, choćby nawet najbardziej wyniosłą, czy z poczuciem obcości na stosunki w Teheranie, Tokio, w mniejszym może stopniu w Madrycie, Hadze, Wiedniu, Bernie czy Berlinie, to jednak w każdym z tych państw dostrzegał i ostatecznie uznawał ich specyfikę, odrębną tożsamość, miał świadomość, że interesy tubylców mogą być sprzeczne z tymi, które reprezentuje on, dyplomata z Londynu. Uznawał niejako prawo do odrębności innych państw, był do tego przyzwyczajony. I uważał za roztropne poznawanie tej odrębności – zbadanie możliwości jej wprzęgnięcia w interes brytyjski. Z takiej też perspektywy poznawał Polskę – i próbował namawiać swoich zwierzchników w Londynie, by dostrzegli, że „reprezentuje się ona sama” i że warto, przy skalkulowaniu brytyjskiej polityki, rozważyć i ten, osobny punkt widzenia.

Odpowiedział zatem Kerrowi na list, dziękując za ważkie argumenty na rzecz potrzeby ograniczenia liczby mniejszości etnicznych w granicach nowego państwa polskiego. Zauważał jednak, że przecież Włochy zyskały po wojnie dwieście tysięcy Tyrolczyków wraz z obszarem, na którym na pewno to oni – a nie Włosi – przeważają. Nowo utworzona Czechosłowacja zaś składa się niemal z samych mniejszości (Słowacy, Niemcy sudeccy, Rusini zakarpaccy) – i jakoś nie jest to przedmiotem protestów ze strony zwycięskich mocarstw... Rumbold prosił także o wzięcie pod uwagę argumentu wysuwanego przez Polaków: Lwów jest uważany przez nich za polskie miasto – i nie jest łatwo zaprzeczyć jego polskiemu obliczu etnicznemu oraz kulturowemu. Może warto wrócić do kompromisu, sugerował Rumbold, jaki kiedyś proponował Paderewski, to jest podziału Galicji Wschodniej w taki sposób, by Lwów i okolice przypadły Polsce, a reszta byłaby tylko tymczasowym mandatem, o którego przyszłości politycznej można by zdecydować później. Poseł delikatnie odparł także pogardliwą krytykę całego dotychczasowego dorobku państwowego Polaków. Owszem, pisał: „Polacy muszą jeszcze wiele zrobić i pragnę myśleć, że tak właśnie zrobią. Kolejnych dwanaście miesięcy pokaże, jak ułożą swoje sprawy”. Krótko mówiąc – nie przekreślał szans Polski na stworzenie nowoczesnego państwa. Namawiał więc Kerra: „Gdyby pan miał kiedyś wolne dwa tygodnie i chciał poznać tę część Europy, proszę przyjechać i zatrzymać się u mnie”^(). Ta dobra rada nie została jednak nigdy wysłuchana przez tych, którzy mieli decydować o losach Europy Wschodniej. Mieli władzę, a ta nie zostawia wiele czasu na poznanie, wymaga za to pilnie podejmowania decyzji. Nawet jeśli dotyczą one „ludów, o których nic nie wiemy”.

Rumbold chciał jednak na te decyzje wpłynąć. Uważał, że należy to do jego obowiązków jako zawodowego dyplomaty: doradzić jak najbardziej zgodny z rzeczywistym stanem rzeczy kierunek politycznych rozstrzygnięć mających zapaść w londyńskiej centrali. Istotnym motywem wpływającym na jego opinię o Polsce i jej roli wobec Rosji sowieckiej był głęboki wstręt posła do bolszewizmu i obawa przed rozprzestrzenieniem komunistycznej ideologii. Polska była dla niego ważna jako praktyczna zapora, która może skutecznie powstrzymać ewentualną ofensywę komunizmu na zachód. Odpierał argumenty podsekretarza stanu w Foreign Office, Hardinge’a (zbieżne zresztą ze stanowiskiem samego lorda Curzona), że bolszewizm nie będzie rozwijał się w stronę zachodu, ale stanowi istotną groźbę raczej na azjatyckim przedpolu żywotnych interesów Wielkiej Brytanii: na Zakaukaziu (ekspansja Armii Czerwonej ku Azerbejdżanowi i Gruzji) oraz w Persji. Na przełomie lat 1919 i 1920 Rumbold liczył w każdym razie na to, że może uda się jeszcze nawiązać skuteczną współpracę między Piłsudskim a resztkami „białej” Rosji pod wodzą Denikina. Wspierał zatem (przedstawianą przeze mnie w poprzednim rozdziale) misję Halforda Mackindera, która do takiej współpracy miała doprowadzić. Ubolewał, że Litwa stanowi „słabe ogniwo”, które utrudnia nawiązanie skierowanego przeciw bolszewikom sojuszu wojskowego między Polską a krajami bałtyckimi (w grudniu 1919 roku Rumbold rozmawiał o tym bezpośrednio z generałem Carlem Gustafem Mannerheimem, niedawnym regentem Finlandii). W przygnębienie wprawiała go nowa polityka premiera, przyjęta w styczniu 1920 roku: pogodzenia się z rządami bolszewików w Rosji i zachęty, by kraje z nią graniczące także szukały z bolszewikami pokoju. Pisał o tym 2 lutego 1920 roku do swojego kolegi, wysokiego komisarza w Wiedniu, Francisa Oswalda Lindleya: „Jak sądzisz, czy długo reszta Europy i mocarstwa zachodnie będą mogły się wstrzymywać przed uznaniem także bolszewików? Ta idea jest mi wstrętna, ponieważ żyję tutaj zbyt blisko bolszewików, by nie widzieć, jak przerażający system władzy tworzą. Jeśli się jednak nie mylę, sprawy idą w kierunku uznania bolszewików. To zostałoby przyjęte z radością przez naszych drogich przyjaciół z Labour Party w kraju, nie mówiąc o innych, nienależących do Labour. To będzie kolejny przypadek triumfu zła”^().

Tymczasem z Londynu trafiały do Rumbolda instrukcje zachęcające wprost, by wsparł taki właśnie polityczny scenariusz, który najbardziej go przerażał. W telegramie z Foreign Office z 27 stycznia znalazła się relacja z rozmowy, jaką dzień wcześniej odbył premier Lloyd George z odwiedzającym go w sondażowej misji polskim ministrem spraw zagranicznych Stanisławem Patkiem. Jak wiadomo z omówienia w jednym z poprzednich rozdziałów, Lloyd George przedstawił jasno swoje stanowisko: bolszewicy nie zaatakują swoich zachodnich sąsiadów, ponieważ „nie ma nic takiego jak żywność czy surowce, które mogłyby skłonić armię do wkroczenia do Polski, Węgier czy Niemiec”. Szokujące geoekonomiczną i geopolityczną ignorancją zdanie premiera było tylko wstępem do zasadniczej lekcji, jakiej chciał udzielić Patkowi, a Foreign Office przekazywało ją Rumboldowi. Brzmiała ona tak: skoro bolszewicy chcą pokoju, to jedyną przeszkodą do jego zawarcia może być tylko polski ekspansjonizm na wschodzie^(). Trzy dni później Kerr wysłał do Rumbolda osobny list, jako „wzmocnienie” oficjalnej relacji Foreign Office, raz jeszcze podkreślając, że tylko premier jest „prawdziwym przyjacielem” Polski, ponieważ broni jej przed jej największym wrogiem. Owym wrogiem są sami Polacy, a ściśle mówiąc – duch imperializmu konfliktujący ich z Niemcami i zwłaszcza z Rosją. Trzeba walczyć przede wszystkim z polskim imperializmem! Kerr dodawał do tego zalecenia dla posła w Warszawie oraz informację o rosnących wpływach Labour Party i lewicowych związków zawodowych, które naciskają w samej Anglii na zawarcie jak najszybszego pokoju z Rosją sowiecką^().

W liście do Hardinge’a z 1 lutego 1920 roku Rumbold zauważał, że w tej sytuacji Polska zapewne będzie zmuszona zawrzeć pokój z „czerwoną” Moskwą, a w ślad za nią pójdą państwa bałtyckie, Rumunia, a wkrótce cała Europa. Jednocześnie pozwalał sobie zwrócić uwagę podsekretarzowi stanu w Foreign Office, że ostatnie doniesienia z Londynu oznaczają najwyraźniej radykalną zmianę wcześniejszej polityki, którą – jak wierzył – było popieranie sojuszu antysowieckiego Piłsudskiego z Denikinem. Nieco ironicznie pytał nawet, czy Lloyd George znalazł czas nie tylko na „udzielenie lekcji” polskiemu ministrowi spraw zagranicznych, lecz także na spotkanie z Mackinderem, który właśnie w drugiej połowie stycznia wrócił ze swej misji u Denikina^(). Poseł musiał jednak zaakceptować politykę przeforsowaną przez premiera. Nie rezygnował wszakże ze swojego prawa do innej niż dyktowana z Londynu oceny polskiego „imperializmu”. Szukał nadal możliwości kompromisu między wizją koniecznego zabezpieczenia polskiej suwerenności, którą przedstawiał mu Piłsudski, a zadaniem wsparcia takiego pokoju, jaki zaakceptuje Rosja – zadaniem, jakie narzucono mu w instrukcjach z gabinetu premiera.

W rozwijającej się w marcu konfrontacji dyplomatycznych i propagandowych możliwości między Moskwą a Warszawą, związanej z dyskusją o warunkach pokoju polsko-sowieckiego, Rumbold musiał się zmierzyć z miażdżącą oceną, jaką polskiej polityce i warunkom pokojowym Warszawy wystawił Political Information Department (czyli Lewis Namier w swoim ostatnim wielkim, omawianym wyżej, memoriale-paszkwilu). W pierwszej informacji o polskich warunkach pokoju, przesłanej do Foreign Office 14 marca, Rumbold wyraził opinię w sprawie zasady dezaneksji, czyli wyrzeczenia się przez Moskwę praw do terenów na wschód od granicy pierwszego rozbioru (z 1772 roku) oraz propozycji zorganizowania plebiscytu na obszarze między tą granicą a linią Bugu. Stwierdził, że trzeba by najpierw przeprowadzić konsultacje z Litwinami i Ukraińcami, których te rozstrzygnięcia przecież dotyczyły, a zarazem, iż niełatwo będzie uznać referendum przeprowadzane w obecności Wojska Polskiego za całkowicie swobodne. Zauważył również, że trudno przypuszczać, iżby Rosja, po przezwyciężeniu wewnętrznego kryzysu, zaakceptowała trwale tak dalekie odsunięcie na wschód, rezygnację ze swych zdobyczy terytorialnych od XVIII wieku. Przekazał jednak do centrali Foreign Office argument Patka, że Polska zdaje sobie z tego sprawę, ale musi dążyć do jak najszybszego wyjaśnienia kwestii swojej wschodniej granicy z takim rządem, jaki jest obecnie w Rosji.

Sam Rumbold proponował, by pozwolić Polakom uzyskać takie warunki pokoju, jakie tylko zdołają wynegocjować z Rosją sowiecką. Przebieg i wyniki owych negocjacji mogą być dla mocarstw zachodnich wskazówką co do aktualnej siły czy słabości bolszewików, a także gotowości rządu sowieckiego do zaakceptowania buforowych państw Białorusi i Ukrainy. Podpowiadał jednocześnie swoim zwierzchnikom, że bynajmniej nie trzeba rezygnować z prawa mocarstw zachodnich do egzekwowania punktu 87 traktatu wersalskiego, w którym Polska zobowiązała się przyjąć ustalenia mocarstw dotyczące jej wschodniej granicy. Na odcinku litewskim powinna bowiem przeprowadzić pod nadzorem aliantów albo Ligi Narodów referendum w sprawie Wilna. Mocarstwa mogłyby także wziąć udział w rozgraniczeniu ziem położonych na zachód od granicy pierwszego rozbioru z 1772 roku, zamieszkanych przez Białorusinów i Ukraińców. „Terytoria te mogłyby zostać podporządkowane tymczasowej mieszanej administracji Polaków i miejscowej ludności pod nadzorem urzędników wyznaczonych przez Ligę Narodów. Terytoria owe byłyby utrzymywane w powiernictwie dla odrodzonej Rosji, albo też – jeśli polityka Mocarstw Sprzymierzonych byłaby przychylna stworzeniu autonomicznych państw takich jak Białoruś i Ukraina – w powiernictwie dla tych państw”^().

Na podstawie telegramów i analizy Rumbolda szef Departamentu Północnego (obejmującego Rosję, kraje bałtyckie, skandynawskie i Polskę) Foreign Office John Duncan Gregory sporządził i przedstawił Curzonowi 6 kwietnia obszerne memorandum, w którym wyraził swoją opinię na temat możliwości rozwiązania gordyjskiego węzła Europy Wschodniej. Warto ten dokument omówić obszerniej, ponieważ zawiera on wykład stanowiska, jakie brytyjska dyplomacja mogła zająć wobec sowiecko-polskiego konfliktu wiosną 1920 roku i problemu ustanowienia granic w Europie Wschodniej – mogła, ale nie zajęła. Jest to więc tylko przyczynek do historii alternatywnej. Możemy jednak dzięki niemu wyraźnie dostrzec swoistość wyborów dokonanych w historii rzeczywistej; wyborów, które podejmował Lloyd George, korzystając ze wsparcia swoich sekretarzy i Namiera. Dokument, który poniżej przedstawiam, pokazuje zarazem, jak mogłaby wyglądać polityka Foreign Office, gdyby poprowadził ją sir Horace Rumbold, opierając się na swoim już półrocznym doświadczeniu z pobytu w Polsce.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: