Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pieśń wisielca - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
17 lutego 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Pieśń wisielca - ebook

“Pieśń wisielca” to trzecia powieść z serii o inspektorze Anthonym McLeanie, której akcja ma miejsce w Edynburgu. Sprawa odnalezionego w pustym domu wisielca, dla edynburskiej policji wydaje się być kolejnym samobójstwem. Kilka dni później zostają jednak znalezione kolejne dwa ciała. Liny, na których wiszą, i węzły zadzierzgujące pętle są identyczne, jak w przypadku pierwszej ofiary. Im McLean kopie głębiej, tym bardziej schodzi do świata, w którym rzeczywistość staje się nieoczywista, a najbardziej irracjonalne odpowiedzi wydają się jedynymi możliwymi wyjaśnieniami.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7686-455-6
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

– Najważniejsza jest odpowiednia długość sznura. Reszta właściwie nie ma znaczenia.

Stoi na czubkach palców, z trudem utrzymując równowagę na chybotliwym krześle, ręce trzyma założone z tyłu jak grzeczny chłopiec. Palce mu drżą, jakby coś przeczuwał, ale nie próbuje stawiać oporu. Wiedziałam, że nie będzie. Nie teraz. Przecież tego pragnie.

– Oczywiście, muszę znać twój wzrost, wagę i budowę ciała.

Pociągam za sznur. Dobre mocne konopie, żaden tam tandetny nylon. Przerzucenie sznura przez belkę kosztowało mnie sporo wysiłku, ale się udało. Wszystko gotowe. Powieki lekko mu drżą, kiedy zakładam pętlę przez głowę, delikatnie omijam uszy, układam luźny sznur na gołych ramionach.

– Wzrost? To proste, chyba że ktoś nosi buty na platformach. Natomiast ubrania mogą wprowadzić w błąd, sprawić, że czasem szczupły człowiek wygląda grubo. Liczy się też budowa ciała.

Nie odpowiada, lecz wcale tego nie oczekuję. Widzę ruchy gałek pod zamkniętymi powiekami, lekkie drgania, kiedy obserwuje coś we wnętrzu swojego umysłu. Wyciągam rękę, przesuwam opuszkami palców wzdłuż jego policzków, ramienia, po umięśnionym brzuchu. Jest taki młody! Właściwie jeszcze chłopiec, a zdążył zaznać tylu krzywd. Ma skórę miękką i czystą, wolną od plam i blizn, które przychodzą z wiekiem, zdrową. Szkoda, że nie da się powiedzieć tego samego o młodych umysłach. Są takie kruche, całkiem do niczego.

– Mięśnie mają większą masę niż tłuszcz. Umięśniony człowiek waży więcej niż ktoś nieaktywny fizycznie. Trzeba o tym pamiętać.

Duch drży we mnie, zachłannie pije ze studni rozpaczy wypełniającej pokój. Nie ma tu nic, co warto by ocalić, tylko radość wyzwolenia od życia, którego nie warto ciągnąć.

– Uścisk ręki z reguły wystarczy. Wiele można z niego wywnioskować. Jak tylko cię spotkaliśmy, od razu się zorientowałam, jak długi sznur będzie nam potrzebny.

Opuszczam dłoń i muskam go paznokciami. Unosi się, ale bardzo nieznacznie, spomiędzy jego warg wyrywa się cichy jęk. Sięgam dalej, obejmuję dłonią słabo rozwinięte jądra, łaskoczę je opuszkami. Dotknięcie jest zarazem rozkoszne i wstrętne, jakby żałosny akt seksualny mógł dorównać intymnością tej chwili, temu, co dzieje się teraz między nami, tym dzieckiem a mną.

Drży, może z zimna, może z podniecenia, tego nigdy się nie dowiem. Cofam rękę, robię krok do tyłu. Sekunda, dwie, napięcie rośnie, duch unosi się w moim wnętrzu. Widzę linę, pętlę, krzesło, stół. Ubrania starannie złożone na łóżku kilka metrów dalej.

W końcu następuje ten moment, kiedy odpycham krzesło. Wszystko jest możliwe. On dryfuje w powietrzu jak dziwny owad, schwytany w tej krótkiej chwili. A potem opada, opada, opada, lina rozwija się powolnym wirującym ruchem, aż do końca.

I wtedy.

Trach.2

– Jesteś pewien, Tony?

Nadinspektor Jo Dexter siedziała w fotelu pasażera vana transit, patrząc przez brudną przednią szybę na przemysłowe pustkowia wokół doków Leith. Światła uliczne jarzyły się pomarańczowymi smugami; drogi donikąd. Świt lekko podmalował spodnią stronę chmur, maszerujących na północ i wschód za Forth of Fife. Wzdłuż północnego brzegu ciągnęły się ciemne sylwetki wieżowców, tu i tam rozświetlonych pojedynczą plamą, zapewne w oknie kogoś wracającego z nocnej zmiany. O tak wczesnej porze właściwie nic się nie działo. Ciemny frachtowiec, który obserwowali, również nie zdradzał oznak życia. Przypłynął dwa dni wcześniej – niebudząca podejrzeń trasa z Rotterdamu, transport kruszywa pod budowę nowego mostu drogowego. Tak jakby w Szkocji brakowało piachu i kamieni. Prowadzili obserwację dwadzieścia cztery godziny na dobę. Informacje wydawały się wiarygodne. Na razie nie wydarzyło się nic interesującego, nie licząc wyładunku kruszywa w dużych ilościach.

– W agencji Forth Ports twierdzą, że frachtowiec wyruszy, jak zacznie się odpływ, czyli za dwie godziny. – Inspektor Anthony McLean spojrzał na zegarek, chociaż ten na desce rozdzielczej wyraźnie wskazywał, że dochodzi piąta rano. – Jeśli przez ten czas nic się nie zdarzy, to znaczy, że ktoś nas nabrał. Śmiem dodać, że nie pierwszy raz.

– Łatwo ci mówić. To nie ty musisz się tłumaczyć z nadgodzin.

McLean spojrzał na Jo Dexter. Znał ją od bardzo dawna. Wstąpiła do policji w tym samym czasie co on, ale znacznie wcześniej zaczęła się wspinać po szczeblach kariery. McLean cieszył się jej sukcesami, jednak wolał pozostać w swojej niszy. Ściganie prostytutek i speców od pornografii wyostrzyło niegdyś ładne rysy Jo Dexter; wyglądała znacznie starzej niż na swoje trzydzieści dziewięć lat. Podobno takie są skutki pracy w obyczajówce. Dzięki cholernemu Dagwoodowi McLean miał się o tym osobiście przekonać.

– Chyba że cynk okaże się prawdziwy.

Nawet w panujących ciemnościach McLean widział wyraźnie, że bez względu na prawdziwy stan rzeczy, nie powinien był tego mówić. Pierwszego dnia tymczasowej pracy w Sexual Crimes Unit¹ znalazł ten list na tacce na korespondencję. Nikt nie wiedział, skąd mógł się tam wziąć, a na kopercie nie było stempla. Tak czy inaczej zawarte w nim informacje świadczyły o tym, że autor, kimkolwiek był, wiedział całkiem sporo na temat plugawego podbrzusza edynburskiego seks biznesu. Najważniejsza część listu dotyczyła szczegółowo zaplanowanej akcji przemytu ludzi na pokładzie statku, który właśnie od kilku dni pilnie obserwowali.

– Zwykle takie rzeczy dzieją się w terminalach kontenerowych. Jak, do cholery, przeszmuglować ludzi takim statkiem, żeby nikt tego nie zauważył?

– Wiem tyle co ty. – McLean przeniósł spojrzenie ze swojej tymczasowej szefowej na pusty plac.

Przed bramką strażników właśnie zatrzymał się duży samochód transportowy. Po chwili strażnik podniósł szlaban. Samochód wjechał między chaotycznie porozrzucane stosy kamieni, piachu i innych niezidentyfikowanych materiałów budowlanych, specjalności tego portu, i skierował się w stronę frachtowca.

McLean wziął krótkofalówkę do ręki i połączył się ze stróżówką.

– Kto to był?

– Firma cateringowa. Dostawa towarów do kuchni pokładowej. Chyba muszą czasem jeść, nie? – Strażnik wydawał się śmiertelnie znudzony. Trudno się dziwić.

– Wszystko zgodnie z przepisami? – zapytał McLean.

– Widnieją w harmonogramie.

– Dobrze. Bądź czujny.

Odłożył nadajnik na deskę rozdzielczą. Samochód dostawczy właśnie podjeżdżał do statku. W półmroku frachtowiec, kiedy nie można było go z niczym porównać, nie licząc budynków w oddali, wydawał się nieduży. Dopiero teraz McLean zauważył, że jest on wręcz ogromny. Pozbawiony ładunku, wysoko unosił się na fali.

– Myślisz, że coś kombinują? – Jo Dexter przeciągnęła się na tyle, na ile pozwalało ciasne wnętrze wozu.

Na pewno byłoby jej wygodniej z tyłu, ale wszystkie miejsca zajęła grupka pochrapujących funkcjonariuszy. McLean wyjął lornetkę, którą wcześniej tego dnia wygrzebał z magazynu, i skierował na samochód dostawczy. Pojedyncza latarnia oświetlała stopnie wiodące na pokład, dając więcej cienia niż światła.

– Nawet gdyby nas tu nie było, i tak nikt nie wymknąłby się celnikom. Ten, kto chciałby przeszmuglować ludzi, musiałby dać łapówkę.

– Zdarzały się dziwniejsze rzeczy, Tony. Co widzisz?

Kierowca otworzył tylną klapę i wpełzł w ciemność. Po chwili wyskoczył, chwycił jakieś pudło i ruszył z nim po schodach. Tak przynajmniej przypuszczał McLean, ponieważ dolne stopnie zasłaniał samochód, a górne znajdowały się w cieniu. Widać było tylko niewielki fragment pośrodku. Zanim McLean zdążył ustawić lornetkę, kierowca znikł.

– Facet chyba wyładowuje towar. Tak. Wraca.

Kierowca chwycił kolejne pudło i ruszył w stronę stopni. McLean szybko przesunął lornetkę odrobinę w górę i uchwycił zarys sylwetki, dosłownie na sekundę, nim pochłonęła ją ciemność. Coś mu tutaj nie pasowało. Nie potrafił tego określić. Może sposób poruszania się?

Chwilę później kierowca znów się pojawił. Tym razem niósł plastikową skrzynkę. Czy to możliwe? Przecież McLean nie widział, żeby wracał. Chyba że w samochodzie było dwóch mężczyzn. To nawet zdawało się bardziej logiczne.

W wąskim paśmie światła pojawiła się kolejna postać z wielkim kartonowym pudłem w ramionach, walcząc z ciężarem i nieporęcznym kształtem. McLean zmrużył oczy. Żałował, że nie można bardziej przybliżyć obrazu. Ta postać różniła się od dwóch poprzednich. Chyba mało prawdopodobne, żeby samochód dostawczy obsługiwały aż trzy osoby. Poza tym, jak dużych zapasów potrzebuje statek cargo na trasie z Leith do Rotterdamu?

McLean odłożył lornetkę na siedzenie, włączył silnik, wrzucił bieg i gwałtownie ruszył. Jo Dexter złapała za uchwyt nad drzwiami, zbyt zaskoczona, by zadawać pytania.

– Oni nie przywieźli ludzi, tylko ich wywożą. Pobudka. Robota czeka! – krzyknął do policjantów zajmujących tylne siedzenie.

Odpowiedziały mu stłumione pomruki, a gdy rozwinął maksymalną prędkość, przenikliwy okrzyk. W ciągu niecałej minuty pokonał odległość dzielącą ich od statku. Tylna klapa samochodu dostawczego wciąż była otwarta. Kiedy zahamował, reflektory rozproszyły ciemność, ukazując wnętrze.

– Szybko! Szybko! – Policjanci wyskoczyli z transita i otoczyli półkolem samochód dostawczy. Rozległy się krzyki, potem któryś z funkcjonariuszy zawołał:

– Policja! Rzucić broń!

Z pokładu spadło wielkie kartonowe pudło, zakręciło dwa razy w powietrzu i walnęło o betonowe nabrzeże pośród eksplodujących pomarańczy.

Wszystko rozegrało się w ciągu kilku sekund. Sierżant dowodzący drużyną podszedł do transita i dał znak, że akcja została zakończona. McLean nie potrzebował tej informacji. Widział wszystko wyraźnie. Wychodziły z samochodu dostawczego na zalane światłem nabrzeże. Blade, niektóre niemal trupioblade, mimo chłodu cienko ubrane, wszystkie przerażone. Kilkanaście młodych kobiet, właściwie jeszcze dziewcząt, chociaż wyraz ich twarzy świadczył o tym, że zdążyły napatrzeć się na rzeczy, których w ich wieku w ogóle nie powinny oglądać.

– Hm, tego się nie spodziewałem.

McLean oparł się o zimną betonową ścianę i przyglądał, jak ostatnia z młodych kobiet w asyście policjantów znika za drzwiami komisariatu. Świt pomalował zachmurzone niebo plamami fioletu i pomarańczu, które nieomylnie zapowiadały nadchodzący deszcz. McLean zerknął na zegarek. Zbliżał się koniec zmiany. Chociaż w jego przypadku nie miało to znaczenia.

– Ja też nie. – Jo Dexter głęboko zaciągnęła się papierosem, przytrzymała dym w płucach wystarczająco długo, by zdążył poczynić spustoszenia, po czym wypuściła go, odchylając głowę do tyłu, aż lekko stuknęła nią o mur. – Przypomnij, jak dokładnie brzmiała ta informacja.

List. McLean sięgnął do kieszeni kurtki i wyjął kserokopię, którą dostał od technicznych. Wiedział, że nie wyciągnęli nic z oryginału, ale i tak nie chcieli mu go oddać. Zresztą to bez znaczenia, informacje były te same. Data, godzina, miejsce, nazwa statku. Miał nawet pewne podejrzenia co do nadawcy, ale nie zamierzał się nimi dzielić. Postukał o dłoń brzegiem złożonej kartki.

– Wszystko sprawdzone. Sama wiesz, że inaczej nie przydzieliliby nam towarzystwa. – Ruchem głowy wskazał na transita.

Ostatni z uzbrojonych policjantów w rozpiętej kamizelce kuloodpornej z kevlaru zmierzał w stronę wejścia do komisariatu.

– Masz rację. Przypuszczałam, że sprawdzone. Ale coś takiego? Szmuglowanie miejscowych prostytutek do Rotterdamu i pewnie dalej, Bóg jeden wie dokąd. – Dexter potrząsnęła głową, jeszcze raz zaciągnęła się papierosem, robiąc taką minę, jakby liczyła na to, że w ten sposób znajdzie odpowiedź.

Snujący się w powietrzu dym milczał.

– Ja… – zaczął McLean, ale przerwał mu dźwięk telefonu, który nie odezwał się przez cały czas trwania akcji i aresztowania.

Na ekranie widniał znajomy numer. Dexter chyba domyśliła się czegoś z wyrazu twarzy McLeana, bo nie skomentowała, kiedy odebrał. Rozmowa nie trwała długo, Dexter nie zdążyła nawet dokończyć papierosa.

– Złe wiadomości? – spytała zza firanki dymu.

– Nie wiem. Muszę iść. – Na widok jej skrzywionej miny dodał: – Tylko na chwilę. To… muszę. – Umknął, nim zdążyła go zatrzymać.3

McLean ruszył korytarzem, nie czekając, aż doktor Wheeler odpowie na powitanie, i nie zważając na to, czy dotrzymuje mu kroku. Znał ją od… prawie sześciu miesięcy? Cicha, kompetentna, niesłychanie młoda jak na osobę dysponującą szczegółową wiedzą na temat ludzkiego mózgu, dała mu nadzieję, że Emma kiedyś się obudzi, i obiecała, że jak tylko coś się zmieni, natychmiast go powiadomi.

Najwyraźniej właśnie się zmieniło.

Wyrzuty sumienia nie dawały mu spokoju od dnia, kiedy biedny obłąkany sierżant Needham uderzył Emmę w głowę. McLean czuł się winny, że pozwolił jej podejść zbyt blisko. Odwiedzał ją codziennie, choćby na pięć minut. Patrzył na nią, tak jak wcześniej na babcię, która gasła po trochu – jej umysł znajdował się gdzie indziej, podczas gdy ciało żyło tylko dzięki aparaturze. Z każdym dniem nadzieja umierała niczym skała powoli ulegająca niszczącemu działaniu sił natury. Powoli, lecz nieuchronnie. Przygotowywał się, odbudowywał mury, które Emma, pierwsza od tylu lat, zdołała zburzyć. Hartował się na dzień, kiedy znów będzie musiał kogoś pochować.

Tymczasem coś się wydarzyło.

– Mówiłaś przez telefon, że nastąpiła zmiana?

– Owszem, ale nie rób sobie zbyt wielkich nadziei. Nadal jest nieprzytomna.

Drogę na oddział znał doskonale, nie mógł jednak biec szybciej, bo musiał wymijać pacjentów ciągnących za sobą kroplówki na stojakach czy pokazujących stanowczo zbyt wiele ciała w kusych rozciętych z tyłu koszulach. Miał wrażenie, że spędził w szpitalach co najmniej połowę życia, mimo to nie potrafił do nich przywyknąć; do zapachu środków odkażających, ludzkich wydzielin i rozpaczy. Beżowa farba na ścianach bynajmniej nie pomagała pokonać niechęci, podobnie jak dziwaczny zbiór obrazów, bez wątpienia wybrany przez psychoterapeutę, który pragnął stworzyć otoczenie optymalnie służące procesowi zdrowienia, albo przez sześcioletnie dziecko.

– „Nieprzytomna” nie oznacza, że „w śpiączce” i niedługo powinna się obudzić, czy tak? – Czy mój głos zdradzał rozpaczliwą nadzieję czy znużoną rezygnację?

– I owszem, masz rację. Wykres fal mózgowych wygląda inaczej. Zaczęło się na nim więcej dziać. Przeszła w coś bardziej przypominającego zwykły sen.

Byli już przy drzwiach do sali, ale nim McLean zdążył je otworzyć, lekarka chwyciła go za rękę.

– Inspektorze… Tony. Pamiętaj, że mózg doznał trwałego uszkodzenia. To niemal pewne.

– Wiem. Doszło do tego z mojej winy. Nie zamierzam jej teraz zostawić.

McLean już miał wejść do środka, ale w tym momencie drzwi się otworzyły. Stanęła w nich przestraszona pielęgniarka.

– O, pani doktor. Właśnie miałam pani poszukać. Pacjentka zaczęła mówić. Chyba odzyskuje przytomność.

Podobnie jak to było w przypadku babci McLeana przez ostatnie osiemnaście miesięcy – bo tak długo umierało jej ciało – łóżko Emmy otaczały przeróżne urządzenia utrzymające ją przy życiu. Siedziała wysoko oparta na poduszkach, wychudzona i blada nawet na tle białej pościeli. Niesforne czarne włosy, zawsze sterczące na wszystkie strony, teraz znacznie dłuższe niż zwykle nosiła, były gładko przyczesane. Zapewne zrobiła to w dobrej wierze któraś z pielęgniarek. McLean podszedł bliżej. Od razu spostrzegł, że Emma się zmieniła. Nagle jej oczy poruszyły się pod powiekami, skurcze twarzy przez chwilę przypominały charakterystyczny kpiący uśmieszek, ale zaraz potem przeszły w grymas. Przez cały czas mruczała coś do siebie, skomlała jak ktoś śmiertelnie przerażony. Już miał ją wziąć za rękę, jak robił to przy każdej wizycie, ale doktor Wheeler go powstrzymała.

– Lepiej zaczekać. Dotyk mógłby wybudzić ją zbyt szybko. Niech to się odbędzie w jej własnym tempie.

– Co się z nią dzieje? Wygląda na przerażoną.

– Trudno powiedzieć na pewno, ale prawdopodobnie przeżywa na nowo ostatnie chwile przed utratą przytomności. – Doktor Wheeler spojrzała na tabliczkę wiszącą w nogach łóżka, potem wyciągnęła pager z kieszeni. – Muszę lecieć. Zajrzę do niej, jak tylko będę mogła.

To było prawdziwe piekło obserwować, jak emocje przemykają po twarzy Emmy, zastanawiać się, co Needy jej zrobił. Tylko uderzył ją w głowę czy coś jeszcze? McLean nie potrafił dokładnie sobie przypomnieć, co się wtedy wydarzyło. Sam parę razy dostał po głowie i nałykał się dymu. Za dużo myślał o przeszłości, sądził, że już z nią skończył, a jednak nie chciała go opuścić.

– O Boże. Nie.

Głos brzmiał niewiele głośniej od szeptu, ale z pewnością należał do Emmy. McLean rozejrzał się po sali. Chyba żadna z pielęgniarek niczego nie zauważyła, były zajęte przy innych pacjentach i otaczającej ich medycznej aparaturze. Wyciągnął rękę, chcąc ująć dłoń Emmy leżącą na kołdrze. Nie zdążył. Zabrała dłoń.

– Nie, nie, nie, nie. Nie! – Emma podniosła głos i zaczęła się trząść.

Monitor pracy serca wydał ostrzegawczy dźwięk, ale pielęgniarki nadal nie reagowały. McLean zerwał się z miejsca, chciał pobiec po pomoc, lecz w tym samym momencie drobna dłoń ze zdumiewającą siłą chwyciła go za nadgarstek. Odwrócił się gwałtownie. Emma siedziała wyprostowana, oczy miała szeroko otwarte.

– To zabrało ich dusze. Uwięziło je. Byli zgubieni. Ja też byłam zgubiona.

Po chwili uścisk zelżał. Oczy zapadły się do środka, głowa opadła na poduszki. McLean mógł tylko biernie patrzeć, jak pielęgniarki podbiegają do łóżka i zaczynają się uwijać. Sprawdzają monitory, poprawiają kroplówki, szeptem przekazują sobie polecenia. Nie był w stanie się poruszyć, mógł tylko wpatrywać się w twarz Emmy. Czy to normalne, kiedy pacjent wybudza się ze śpiączki? Czy to zwykła procedura?

Powoli sytuacja wróciła do normy. Pielęgniarki sprawdziły wszystko, co dało się sprawdzić. Pacjentka spała, tętno się uspokoiło. Powtarzał sobie w duchu, że będzie dobrze. Wciąż patrzył na Emmę, nieświadom upływającego czasu. Mijające minuty, godziny, w ogóle o to nie dbał. Zawinił i nie zamierzał uchylać się od odpowiedzialności. Ani teraz, ani potem.

Za drugim razem wybudzenie trwało dłużej: policzki odzyskały kolor, oddech z głębokiego i regularnego zmienił się w płytki i nierówny. Oczy otworzyły się powoli, dłoń sięgnęła do głowy, jakby chciała sprawdzić rozmiar doznanych szkód, a potem wzrok padł na rurkę przyczepioną do ramienia.

– Wszystko w porządku – powiedział McLean, w nadziei że znajomy głos i znana twarz odegnają strach. – Jesteś w szpitalu. Byłaś nieprzytomna.

Emma odwróciła się powoli, całym ciałem, bo głowa zbytnio ciążyła osłabionym mięśniom szyi. Zmrużyła oczy, widać raziło ją nawet przytłumione światło. Dopiero po chwili zdołała skupić wzrok na twarzy McLeana. Jeszcze dłużej trwało, nim się odezwała. Liczył na uśmiech, ale ona tylko zmarszczyła brwi. Wreszcie usłyszał łamiący się i schrypnięty głos, i słowa równie straszne jak nieuniknione.

– Kim jesteś?4

– Oto krótkie podsumowanie. W areszcie siedzi szesnaście dziewczyn, które znają w sumie może osiem słów po angielsku, holenderski kapitan drze się w niebogłosy, goście z agencji Leith Ports trują, że frachtowiec miał wypłynąć o świcie, a ty nagle znikasz, bo ktoś do ciebie zadzwonił. Jezu, Tony. Nic dziwnego, że Dagwood chciał się ciebie pozbyć. Nie było cię przez pięć godzin. Co to za niezwykle ważna sprawa?

Jo Dexter stała pośrodku głównego pomieszczenia należącego do Sexual Crimes Unit. Ramiona skrzyżowała na piersi i patrzyła na McLeana jak na niegrzeczne dziecko, które spóźnione wróciło do domu. Tylko czekał, aż zacznie niecierpliwie stukać butem w podłogę.

– Emma. Obudziła się. Musiałem. Sorry.

– W mordę. Znowu. Nawet nie mogę cię porządnie ochrzanić. – Dexter oparła się o biurko i opuściła ramiona wzdłuż ciała.

W pokoju było prawie pusto, nie licząc paru posterunkowych z nocnej zmiany, odbierających telefony alarmowe i udających, że nie grają w Words with Friends na komputerach obyczajówki – tych, którym nie zablokowano dostępu do najgorszego bagna w internecie. – Jak ona się czuje?

– To… skomplikowane. – McLean przywołał w pamięci tamten obraz: twarz, na którą patrzył od niemal dwóch miesięcy, nagle wraca do życia, by po chwili przybrać wyraz strachu i dezorientacji. – Niczego nie pamięta poza własnym imieniem.

– Chcesz wziąć wolne?

McLean miał świadomość, że Dexter wolałaby usłyszeć odpowiedź odmowną. Podobnie jak w innych policyjnych jednostkach, tutaj też cierpieli na permanentne braki personelu. W końcu właśnie z tego powodu się tu znalazł.

– Nie. Tak od razu jej nie wypuszczą. Raczej rzucę się w wir pracy, bo inaczej zwariuję.

– Dobrze. Zacznij z Buchananem przesłuchiwać dziewczyny. Nie możemy dłużej trzymać ich w celach. Zaraz będą tu z Urzędu Imigracyjnego, chciałabym się wcześniej dowiedzieć, kto chciał je wsadzić na statek.

– Dokąd chcieli was zabrać?

McLean usadowił się przy stole w pokoju przesłuchań numer jeden, tym ładnym, do którego zapraszali osoby „pomagające policji w dochodzeniu”, w przeciwieństwie do ponurych nor, gdzie trafiały różne szumowiny. Naprzeciw niego siedziała młoda kobieta ze wzrokiem utkwionym w dłoniach złożonych na kolanach. Długie jasne włosy układały się w naturalne fale, teraz sklejone brudem i tłuszczem. Twarz była bardziej pociągła niż u supermodelki; kości policzkowe sterczały pod skórą koloru zsiadłego mleka. Oczy przypominały zapadnięte doły, otoczone żółtymi sińcami jak cudacznym makijażem. McLean był niemal pewien, że dziewczyna wszystko rozumie, ale, podobnie jak pozostałe, woli milczeć.

– Próbowałaś wrócić do domu?

Podniosła wzrok, wbiła w niego szaroniebieskie oczy, które wyraźnie mówiły, że uważa go za bezdennego idiotę. Nie odpowiedziała. Długimi paznokciami prawej ręki podrapała się po wewnętrznej stronie lewego łokcia. Na skórze widniały stare ślady.

– Posłuchaj, wiem, że mówisz po angielsku i że pracowałaś w Edynburgu jako prostytutka. Wiem również, że to nie był twój pomysł. Pewnie myślałaś, że po przyjeździe dostaniesz pracę przy sprzątaniu, może w biurze. Mężczyźni, którzy cię tu przywieźli, mieli zupełnie inne plany, prawda?

Sierżant Buchanan zaczął się wiercić na krześle. McLean próbował ukryć grymas niezadowolenia z powodu zachowania kolegi, ale widać nie całkiem mu się udało. Dziewczyna spojrzała mu prosto w oczy, zerknęła w stronę Buchanana i znów na niego, po czym uniosła brwi. Niezwykle krótka interakcja, lecz i tak sukces, bo do tej pory więcej nie zdołał wydobyć od żadnej z nich. Osiem odhaczonych, siedem jeszcze przed nim.

– Sierżancie, nie zechciałbyś przynieść nam kawy? – McLean ubrał te słowa w formę pytania, lecz nawet najbardziej tępy funkcjonariusz na pewno by się domyślił, że to rozkaz.

Buchanan otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, po czym zamknął je donośnie. Wstał, odsuwając krzesło, czemu towarzyszył dźwięk, od którego McLeana rozbolały zęby, powoli podszedł do drzwi i się zatrzymał.

– Dla mnie czarna bez cukru. – McLean próbował się powstrzymać przed władczym ruchem głową, ale chyba nie do końca mu się to udało.

Buchanan zostawił drzwi otwarte. McLean wolał nawet nie zgadywać, czy specjalnie, czy z braku podstawowych zdolności motorycznych. Wstał, zamknął drzwi i wrócił na swoje miejsce. Młoda kobieta nadal się nie odzywała, ale przez cały czas wodziła za nim wzrokiem. Przemówiła dopiero wtedy, kiedy usiadł.

– Jesteś inny niż reszta. Wcześniej cię nie widziałam.

Zaskoczyła go. Sądził, że pochodzi z Europy Wschodniej, a mówiła z akcentem z Midlands.

– Dostałem tymczasowe przeniesienie. Spędzam tu miło czas, a oni się zastanawiają, komu dać awans.

– Musiałeś coś nieźle spierdolić, skoro cię tu zesłali. Co zrobiłeś?

Co zrobiłem? Wykonywałem swoją pracę. Tyle że nagle cholerny Dagwood musiał zostać pełniącym obowiązki komendanta akurat wtedy, kiedy zajmowaliśmy się sprawą handlarzy marihuaną, i nie chciał, żeby ktoś wchodził mu w paradę. McLean w milczeniu przyglądał się twarzy kobiety, której słowiańskie rysy tak bardzo go zmyliły.

– Pozostałe dziewczyny też są z Anglii?

– Nie. Większość to Polki, Rumunki, chyba słyszałam, jak któraś mówiła po rosyjsku. Nie znam ich. Zabrali nas parę dni temu.

– Zabrali?

– Tu jest echo? – Kobieta odgarnęła do tyłu tłuste włosy i pociągnęła nosem.

Przez straszną krótką chwilę McLean myślał, że wypluje na podłogę, ale połknęła. Sam nie wiedział, co gorsze.

– Było was szesnaście w tym samochodzie. Chcieli was załadować na statek płynący do Rotterdamu. Zwykle mamy do czynienia ze szmuglem ludzi w przeciwnym kierunku. Zastanawiam się, dlaczego ktoś chciał was wywieźć z kraju.

– Nie spytasz nawet, jak mam na imię?

– A powiesz?

– Magda. Wiem, to polskie imię. Mój dziadek przyjechał tu w czasie wojny i już nie wrócił.

– Dlaczego chcieli cię wsadzić na statek?

– Bo mówię po polsku? Bo tak wyglądam? Może myśleli, że jestem taka jak one. Może próbowałam tłumaczyć i dostałam za to po mordzie. Może w ogóle ich nie obchodzi, kim jestem. Byle liczby się zgadzały.

– Jakie liczby? Dokąd chcieli cię zabrać?

– Wiesz, że jestem dziwką, nie? Chyba wiesz, co to znaczy poza seksem za pieniądze?

McLean nie odpowiedział. Nie był pewien, czy może.

– To znaczy, że jestem kawałkiem mięsa. Można mnie kupić i sprzedać. Przechodzę z rąk jednego alfonsa do następnego i nie mam nic do powiedzenia. Zresztą, komu bym się poskarżyła? Gliniarzom? Bardzo śmieszne. Wy albo macie to gdzieś, albo chcecie za darmo. Nie mam żadnych praw, nie mogę się bronić, a nałóg domaga się pokarmu i jest tylko jeden sposób, żeby go nakarmić. Gdy więc Malky mówi, że teraz idę z Ivanem, to nie dyskutuję. Bo jaki w tym sens?

– Nie wiesz, dokąd zamierzali cię zabrać.

– Brawa dla inspektora. – Magda zaklaskała w dłonie. Coś na kształt uśmiechu przemknęło po jej twarzy.

W tym momencie otworzyły się drzwi i pokazał się Buchanan, a właściwie najpierw jego zadek. Kiedy się odwrócił, by postawić kubki z kawą na stole, twarz Magdy przybrała zwykły obojętny wyraz, oczy wpatrywały się w złożone na kolanach dłonie, palce błądziły po bliznach na wewnętrznej stronie ramion. Jakby cała rozmowa była snem.

– Dzięki. – McLean wziął do ręki kubek z czarną kawą. – A ty się nie napijesz? – Drugi kubek ostrożnie pchnął w stronę Magdy.

Buchanan otworzył usta, spojrzał na kubki i zamknął usta. Wysunął krzesło, na którym ciężko usiadł.

– Nie wiesz, dokąd chcieli cię zabrać. – McLean próbował podjąć rozmowę, ale wiedział, że nie będzie to proste. – Ale wiesz, kim są. Kto to jest Malky, Magdo? Kto to jest Ivan?

Kiedy wypowiedział imię dziewczyny, Buchanan spojrzał na niego, ze zdumieniem unosząc brwi. McLean zastanawiał się, pod jakim jeszcze pretekstem mógłby się go pozbyć, bo swoją obecnością sierżant najwyraźniej nie pomagał.

– Malky to może być Malky Jennings. Typowa szumowina, ma chyba z tuzin dziwek, działa na Restalrig – odezwał się Buchanan.

Może jednak sierżant się przyda.

– Mów dalej.

– Mała płotka. Zwykle jak za bardzo nabroi, wzywamy go, pouczamy i puszczamy wolno. Ma taką zaletę, że jest przewidywalny, o ile chcesz znać moje zdanie. Jeśli go przymkniemy, to nie wiadomo, kto zjawi się na jego miejsce. Czasem się przydaje.

Co znaczy, że jest czyimś informatorem lub dostawcą.

– A Ivan? – skierował pytanie do Buchanana, patrząc na Magdę.

Nie zdołał uchwycić jej spojrzenia. Coraz bardziej fascynowały ją własne kolana, a ślady na przedramionach coraz mocniej swędziały.

– Ivan? Nie mam, kurwa, pojęcia.

– Magdo, kto to jest Ivan? – McLean pozwolił, by pytanie zawisło w powietrzu.

Wpatrywał się w młodą kobietę. Długo nie podnosiła wzroku, słychać było tylko „skrob, skrob, skrob” paznokci na skórze po wewnętrznej stronie przedramienia. Jeszcze trochę i przebije skórę, dodając kolejne blizny do tych, które już tam są. Chyba wreszcie uświadomiła sobie, co wyprawia, bo przerwała, uniosła głowę i popatrzyła na niego zza zasłony jasnych posklejanych loków. W spojrzeniu można było dopatrzyć się czegoś więcej niż tylko wyzywającej agresji i wściekłości, mianowicie strachu. Znów rzuciła szybkie jak błyskawica spojrzenie w stronę sierżanta, po czym opuściła głowę i więcej się nie odezwała.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: