Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pisma Adama Mickiewicza nie objęte czterotomowym wydaniem warszawskim w dwóch tomach. Tom 2, Artykuły literackie i polityczne - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pisma Adama Mickiewicza nie objęte czterotomowym wydaniem warszawskim w dwóch tomach. Tom 2, Artykuły literackie i polityczne - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 417 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PA­MIĘT­NIK RÓ­ŻYC­KIE­GO.

(Po­wsta­nie na Wo­ły­niu czy­li Pa­mięt­nik puł­ku jaz­dy wo­łyń­skiej, pi­sa­ny przez do­wód­cę jej, Ka­ro­la Ró­życ­kie­go, Bo­ur­ges, 1832, str. 33).

4. li­sto­pa­da 1832 r.

Wczo­raj czy­ta­łem Pa­mięt­nik Ka­ro­la Ró­życ­kie­go, a dziś jesz­cze pe­łen je­stem tego pa­mięt­ni­ka; my­śli moje nie wró­ci­ły jesz­cze z po­dró­ży na Wo­łyń, cią­gle jesz­cze krą­żą koło obo­zo­wych ognisk puł­ku wo­łyń­skie­go, błą­ka­ją się po krę­tych dro­gach mię­dzy Cud­no­wem i Za­mo­ściem, w uszach jesz­cze mnie brzmi jego ha­sło: Sła­wa Bogu! Bo opi­sy Ró­życ­kie­go są tak ży­ją­ce, tak ma­low­ni­cze, tak praw­dzi­we, że czy­ta­ją­ce­mu zda­je się, iż nie na książ­kę pa­trzy, ale na kraj wo­łyń­ski; że z kart wy­cho­dzą ko­nie i lu­dzie, a wy­pad­ki to­czą się przed oczy­ma. Za­po­mi­na­my wten­czas o książ­ce, o pi­sa­niu, – cze­ka­my z bi­ciem ser­ca i bez od­de­chu, kto wy­gra bi­twę, jak się skoń­czy wy­pra­wa? Po prze­czy­ta­niu nikt nie wąt­pi o praw­dzie opi­sów. Jest to do­sko­na­ły por­tret, na któ­ry spoj­rzaw­szy, mó­wią wszy­scy, że musi być po­dob­ny, choć nie wi­dzie­li nig­dy czło­wie­ka, któ­re­go cień tyl­ko spo­ty­ka­ją. Wiel­ki ma­larz nie może kła­mać.

Aże­by dzie­ło zro­bi­ło ta­kie wra­że­nie, po­trze­ba, aże­by w to dzie­ło wcie­li­ła się cala du­sza pi­szą­ce­go. Wten­czas książ­kę po­ko­cha­my jak ży­we­go czło­wie­ka, jak przy­ja­cie­la; za­le­ty co­raz bar­dziej oce­nia­my, wad nie wi­dzi­my, wi­dzieć nie chce­my; gnie­wa­my się na tych, któ­rzy je wy­ty­kać ze­chcą.

Pa­mięt­nik Ró­życ­kie­go waż­ny jest na­wet, kry­tycz­nie są­dząc, pod wzglę­dem hi­sto­rycz­nym i li­te­rac­kim. Le­piej on daje po­znać re­wo­lu­cyą niż gru­be księ­gi, bo nam po­zwa­la zaj­rzeć w du­szę re­wo­lu­cyi: a ucze­ni stra­te­go­wie ga­da­ją nam usta­wicz­nie o jej cie­le, o jej ru­chach, o jej stro­ju. Z Pa­mięt­ni­ka Ró­życ­kie­go do­wia­du­je­my się ser­cem na­szem, ja­kie to były uczu­cia, któ­re po­bu­dzi­ły do po­wsta­nia na­ro­do­we­go i oży­wi­ły po­wsta­nie; a nie prze­jąw­szy się tem uczu­ciem, jak­że pi­sać, jak­że ro­zu­mieć hi­sto­ryą woj­ny na­ro­do­wej? Nie za­po­mi­na Ró­życ­ki o szcze­gó­łach swo­ich mar­szów, obo­zo­wa­nia, szy­ku bo­jo­we­go; ale nie robi z nich głów­nej rze­czy. U nie­go du­szą wy­pra­wy jest wia­ra w do­brą spra­wę; resz­ta jest przy­pad­kiem. Inni pi­sa­rze tyle nam pra­wią o dro­gach, mo­stach, la­sach i ra­por­tach, że zda­je się, ja­ko­by tyl­ko lasy, dro­gi i mo­sty wo­jo­wa­ły z sobą, a lu­dzie przy­pad­kiem tyl­ko się tam za­plą­ta­li, wszy­scy na­tu­ral­nie uzbro­je­ni w pa­try­otyzm jak w ka­ra­bi­ny dane od rzą­du; mę­stwo zna­leź­li ja­koś przy­pad­kiem, jak ła­dun­ki wsa­dzo­ne w kie­sze­nie od nie­zna­jo­mej oso­by; je­śli wy­gra­li, to dla­te­go tyl­ko, że albo wpa­dli nie­spo­dzia­ni, albo lep­szą mie­li po­zy­cyą; prze­gra­li znów, bo mie­li mniej ar­mat; cof­nio­no ich z boju, bo nie­roz­sąd­kiem by­ło­by za oj­czy­znę gi­nąć. Tego ro­dza­ju pa­mięt­nik jest hi­sto­ryą aryt­me­tycz­ną do­da­wa­nia, mno­że­nia i dzie­le­nia kor­pu­su, hi­sto­ryą droż­ną po­ru­szeń wojsk, hi­sto­ryą ar­mat i koni, z do­dat­kiem kil­ku słów o lu­dziach, z za­mil­cze­niem wszak­że o ich uczu­ciach, jako o rze­czy mniej in­te­re­su­ją­cej w woj­nie re­wo­lu­cyj­nej.

Pa­mięt­nik Ró­życ­kie­go, jako utwór li­te­rac­ki, ma for­mę nową i ory­gi­nal­ną. Do­wód­ca przy­po­mi­na to­wa­rzy­szom bro­ni wspól­nie od­nie­sio­ne zwy­cię­stwa i wy­ja­wia im swo­ich dzia­łań wo­jen­nych cele i przy­czy­ny, któ­rych od­kryć daw­niej nie mógł lub nie miał cza­su. Opo­wia­da tyl­ko, nie pi­sze; nie uży­wa on pió­ra jak na­rzę­dzia, któ­rem wy­ra­bia­ją się książ­ki, ale tyl­ko jako po­moc dla ust swo­ich, jako trąb­kę, przez któ­rą ofi­ce­ro­wie ko­men­de­ru­ją na okrę­tach; nie ry­su­je pió­rem na pa­pie­rze flo­re­sów sty­lo­wych, ale wy­le­wa przez nie swo­ją du­szę. Du­sza jego jest ogni­sta, mę­ska i pro­sta – i styl jego ogni­sty, mę­ski i pro­sty. U nie­go woj­na re­wo­lu­cyj­na nie jest woj­ną uczo­nych na ten cel żoł­nie­rzy, ale oby­wa­te­li bi­ją­cych się za wol­ność.

Czy­ta­li­śmy Pa­mięt­nik w kil­ku; słu­cha­cza­mi byli ro­da­cy po­świę­ca­ją­cy się na­ukom, pi­sa­rze, jak to mó­wią, z pro­fe­syi. Wszy­scy słu­cha­li ze łza­mi w oczach; wszy­scy uzna­li, iż to dzie­ło jest no­wym do­wo­dem praw­dy daw­nej, ale mało ce­nio­nej, że sztu­ka cala pi­sa­nia leży nie w książ­kach, ale w du­szy, że do­syć być nie­po­spo­li­tym czło­wie­kiem, aby zo­stać nie­po­spo­li­tym pi­sa­rzem.

Na­le­ża­ło­by pro­sić puł­kow­ni­ka Ró­życ­kie­go, aby po­zwo­lił Pa­mięt­nik swój w Pa­ry­żu prze­dru­ko­wać. Sza­no­wa­li­by­śmy świę­cie styl, po­pra­wi­li­by­smy tyl­ko pi­sow­nię bar­dzo błęd­ną i czę­sto ka­le­czą­cą wy­ra­zy. Jest to drob­ną wpraw­dzie rze­czą w po­rów­na­niu do sty­lu; błę­dy te są jak na do­brym mun­du­rze po­wstań­skim gu­zi­ki nie­re­gu­lar­nie osa­dzo­ne i szwy po­trze­bu­ją­ce na­pra­wy. Są lu­dzie, któ­rym to oczy razi. Sza­now­ny puł­kow­nik, ma­jąc te­raz do­syć cza­su, niech odda li­te­ra­tom swój mun­dur do tej re­pe­ra­cji.PIE­ŚNI PIEL­GRZY­MA POL­SKIE­GO PRZEZ KON­STAN­TE­GO GA­SZYŃ­SKIE­GO.

Zbiór pio­se­nek Ga­szyń­skie­go nie zro­bi wiel­kie­go wra­że­nia w te­raź­niej­szym cza­sie, szcze­gól­niej w emi­gra­cyi. Jest to pięk­nych kwiat­ków bu­kiet, rzu­co­ny na bruk mia­sta re­wo­lu­cyj­ne­go mię­dzy lu­dzi ochlo­nio­nych na­mięt­no­ścia­mi, tra­wio­nych ocze­ki­wa­niem, ło­wią­cych no­wi­ny, z któ­rych każ­da może być wy­ro­kiem ży­cia lub śmier­ci. Trze­ba się spo­dzie­wać, że lep­sze przy­ję­cie znaj­dzie Ga­szyń­ski w kra­ju, w do­mach wiej­skich, gdzie żyją do­tąd wspo­mnie­nia­mi re­wo­lu­cyi, gdzie tak moc­no trosz­czą się o los Piel­grzym­stwa, ra­dzi co chwi­la od­ga­dy­wać jego uczu­cia i my­śli. I tu na ob­cej zie­mi zda­rza­ją się chwi­le sa­mot­no­ści, tę­sk­no­ty i wten­czas milo bę­dzie ro­da­ko­wi kil­ka tych pie­śni prze­czy­tać lub z ko­le­ga­mi za­śpie­wać. Nie czas te­raz kry­tycz­nie two­ry li­te­rac­kie roz­bie­rać; czy­tel­ni­cy do­strze­gą, że pio­sen­ki, po­świę­co­ne wspo­mnie­niom na­ro­do­wym, są swo­bod­niej­sze, ory­gi­nal­niej­sze i peł­niej­sze ży­cia. Nie­któ­re szczę­śli­wie wpa­da­ją w ton pie­śni gmin­nej, inne zda­ją się na­śla­do­wać ro­dzaj Be­ran­ge­ra, i te naj­le­piej uda­ły się au­to­ro­wi, np. Ja­skól­ki, Czar­na su­kien­ka, Gość Cze­czeń­ca, Za­ję­cie Ro­sień przez po­wstań­ców etc… etc.SO­NE­TY JÓ­ZE­FA HIE­RO­NI­MA KAJ­SIE­WI­CZA.

Ro­dzaj so­ne­tów przy­jął się do­brze w na­szej mo­wie i roz­wi­ja się na wie­le no­wych ga­tun­ków. Duch wo­jen­ny prze­bi­ja­jąc się co­raz moc­niej w now­szej li­te­ra­tu­rze na­szej, wcie­lił się w for­mę so­ne­tu, po­świę­co­ną nie­gdyś tyl­ko mi­łost­kom: ten duch oży­wia wszyst­kie pra­wie so – netv Kaj­sie­wi­cza, po­ety-żoł­nie­rza! Są to ob­raz­ki bra­ne z oko­lic, w któ­rych miesz­ka­ła du­sza po­ety, albo wy­cią­gnio­ne z jej głę­bi; wszyst­kie oso­bi­ste, wła­sne, ory­gi­nal­ne. W sty­lu, obo­zo­wym ra­czej niż szkol­nym, peł­no jest nie­po­praw­no­ści, peł­no dys­har­mo­nii, na­wet błę­dów gra­ma­tycz­nych; ale wszę­dzie ro­dzi­my kru­szec błysz­czy, choć jesz­cze nie­wy­ro­bio­ny i nie­wy­po­le­ro­wa­ny. Styl Kaj­sie­wi­cza jest to pęd zry­wa­ją­ce­go się pta­ka, któ­ry zra­zu świsz­czy skrzy­dła­mi, mie­ni się w oczach, nim do­się­że wła­ści­wej so­bie wyż­szej sfe­ry i roz­wi­nie lot by­strzej­szy jesz­cze, ale ra­zem spo­koj­niej­szy i ła­god­niej­szy dla oczu. Już w nie­któ­rych so­ne­tach po­eta sfe­ry tej do­się­gnął.

(Przy­to­czo­no so­net XXIV. p… t. "Ze­msta".)NE­KRO­LOG STE­FA­NA GAR­CZYŃ­SKIE­GO.

Dnia 20 wrze­śnia 1833 r., o go­dzi­nie szó­stej rano, umarł w Awe­nio­nie nasz zio­mek i współ­tu­łacz Ste­fan Gar­czyń­ski, żoł­nierz jaz­dy po­znań­skiej, na­ro­do­wy nasz re­wo­lu­cyj­ny po­eta. Mło­dość była pięk­na, krót­ka, po­świę­co­na oj­czyź­nie, przy­ja­cio­łom. Uro­dzo­ny w Wiel­ko­pol­sce, pierw­sze za­sa­dy kra­jo­we­go wy­cho­wa­nia ode­brał w domu, wśród wła­snej ro­dzi­ny, a po­tem w szko­łach war­szaw­skich. Na­stęp­ne kształ­cił się w wyż­szych na­ukach na uni­wer­sy­te­cie ber­liń­skim, gdzie się szcze­gól­nie na­uce pra­wa rzym­skie­go i fi­lo­zo­fii od­da­wał. Ocza­ro­wa­ny zra­zu na­uką He­gla i jego zwo­len­ni­ków, krót­kie swo­je aka­de­mic­kie lata, w now­szych sys­te­ma­tach nie­miec­kiej fi­lo­zo­fii prze­ma­rzył. Ale jego wyż­sze uczu­cie, ima­gi­na­cya, ry­chło go wy­rwa­ły ze ste­ku ksią­żek i spe­ku­la­cyj­nych ma­rzeń: szu­kał lu­dzi i pięk­ne­go nie­ba, udał się na po­łu­dnie, i pierw­sze na­tchnie­nie po­etyc­kie­go ży­cia uczuł w so­bie na kla­sycz­nej zie­mi sztuk pięk­nych, w sta­rym Rzy­mie, gdzie (w 1829-30 r.) pierw­sze pró­by swo­je­go pió­ra tak skrom­nie, tak ni­sko ce­nił, że się z nie­mi przed naj­bliż­szym na­wet taił przy­ja­cie­lem, jak­by z ułom­no­ścią swo­ją. Wten­czas-to za­czął pi­sać po­ema Wa­cław, w któ­re całą swo­ję czu­łość i ta­jem­ni­ce du­szy swo­jej prze­le­wał, a pi­sał je dla sie­bie tyl­ko, w roz­mo­wie z sobą, na sa­mot­no­ści, któ­rą przed­wcze­śnie lu­bić za­czy­nał. Tym­cza­sem zdro­wie jego co­raz się bar­dziej do upad­ku chy­li­ło; tkli­wość zby­tecz­na, ja­kaś draź­li­wość i smu­tek nie­po­ję­ty zwięk­sza­ły jego sła­bość, gdy na­gle, wieść o re­wo­lu­cji pol­skiej gruch­nę­ła po Eu­ro­pie. Nie tra­cąc go­dzi­ny, prze­le­ciał spiesz­nie Szwaj­ca­ryą i Niem­cy, i za­le­d­wo się Wiel­ko­po­la­nie w Po­znań­ski le­gion szy­ko­wać za­czę­li, już w nim mię­dzy sze­re­go­wy­mi Gar­czyń­skie­go wi­dzia­no. Trud… nie­wcza­sy… zim­no, głód, nie tyl­ko zdro­wie, lecz ja­kąś ol­brzy­mią siłę w nie­go prze­la­ły. Nie­raz na po­bo­jo­wi­sku po dnio­wej roz­pra­wie, za­tknąw­szy swą lan­cę, wśród obo­zo­we­go gwa­ru two­rzył na­ro­do­we pie­śni, któ­re młódź na­sza lu­bi­ła po­wta­rzać, i któ­re naj­pięk­niej­szą po nim zo­sta­ły pa­miąt­ką. Jego Obo­zo­wa mo­dli­twa, Śpiew ochot­ni­ków po­znań­skich wy­cho­dzą­cych na Li­twę i inne re­wo­lu­cyj­ne hym­ny, zna­ne już za cza­su woj­ny, z unie­sie­niem przy­ję­te przez lud i woj­sko na­sze. Wkrót­ce mia­no­wa­ny ofi­ce­rem, peł­nił czyn­ność ad­ju­tan­ta przy je­ne­ra­le Umiń­skim i do ostat­nie­go ob­wo­ła­nia go wo­dzem przez Sejm i część woj­ska, przy nim zo­sta­wał. Jaką bo­leść wy­ry­ły na nim ostat­nie klę­ski i zło­że­nie bro­ni na­szej w ręce nie­przy­ja­ciół, naj­bliż­si jego to­wa­rzy­sze zdol­ni­by opi­sać. Nie­dłu­go rząd pru­ski do­zwo­lił mu wy­po­cząć na ło­nie przy­wią­za­nej do nie­go fa­mi­lii w Po­znań­skiem. Do­tknę­ły go sro­gie prze­śla­do­wa­nia, i uni­ka­jąc for­tec, in­kwi­zy­cyj i lan­dwer­skiej służ­by, pod ob­cem na­zwi­skiem przedarł się w stycz­niu (1832 r.) do Dre­zna, gdzie spo­koj­nie swo­je ulu­bio­ne po­ema koń­czył i więk­szą część świe­żo wy­da­nych po­ezyj na­pi­sał. Ale z na­dej­ściem wio­sny, daw­ne cier­pie­nia na­gle się w nim od­no­wi­ły; w mie­sią­cu lip­cu oka­za­ły się pierw­sze symp­to­ma­ta su­chot, a w je­sie­ni prze­po­wie­dzie­li mu śmierć le­ka­rze. Całą zimę w okrop­nych bo­le­ściach prze­ję­czał, któ­re po­więk­sza­ło w nim mo­ral­ne cier­pie­nie, los na­sze­go kra­ju, ospa­łość Eu­ro­py, mę­czeń­stwo Pol­ski; wten­czas to ule­ga­jąc na­mo­wom przy­ja­ciół, ze­zwo­lił na wy­da­nie po­ezyj swo­ich, któ­re póź­niej może niż sama wieść o śmier­ci jego ro­zej­dą się po kra­ju.

Prze­szłe­go mar­ca prze­czul bli­ską i nie­chyb­ną śmierć: le­ka­rze go od­stą­pi­li. Je­dy­ny jesz­cze zo­sta­wał mu ra­tu­nek, udać się do Włoch, do­kąd tę­sk­nił i tam dla sie­bie uzdro­wie­nia spo­dzie­wał się. Ale był tu­ła­czem: po­li­cya sa­ska od ościen­nych dwo­rów pod­szczu­wa­na, na­gli­ła go do wy­jaz­du, a pasz­por­tu do Włoch od­mó­wi­li mu wiel­cy am­ba­sa­do­ro­wie. Wy­pra­wio­no więc go za radą le­ka­rzy do Szwaj­ca­ryi, do Bex, gdzie ja­ko­by dla su­chot­ni­ków mia­ło być bar­dzo zdro­we miej­sce. W Bex po­łą­czył się z przy­ja­cie­lem swo­im, któ­ry po­śpie­szył mu na ra­tu­nek i nie od­stą­pił go do ostat­niej go­dzi­ny. Próż­ne były wszel­kie za­bie­gi do­sta­nia się do Włoch; wiel­cy dy­plo­ma­ci od­mó­wi­li mu pasz­por­tu na­wet do sko­na­nia pod pięk­niej­szem nie­bem. W na­dziei, że z Fran­cyi ła­twiej mu bę­dzie tę je­dy­ną ła­skę wy­że­brać, pu­ścił się przez Ge­ne­wę do Awe­nio­nu, zkąd do Mar­sy­lii miał się udać. W ostat­nich ty­go­dniach mało już cier­piał i skar­żył się tyl­ko na sła­bość sił, któ­ra mu nie do­zwa­la­ła da­lej je­chać. Jego sko­na­nie było lek­kiem za­śnie­niem na wie­ki: go­to­wość umrzeć i krót­ką mło­dość swo­ję sam od­ma­lo­wał w chwi­li prze­czu­cia:

Jam się w szko­le nie­szczę­ścia jako wiatr na gó­rze

Wy­ho­do­wał i wy­rósł; jak wiatr może zgi­nę,

Ale prze­cze­kam jesz­cze tę jed­nę go­dzi­nę

I przyj­mę z mę­stwem rów­nem, na co bądź za­słu­żę.

NOTA O SPO­SO­BIE NA­PI­SA­NIA HI­STO­RYI POL­SKIEJ (1)

Po­nie­waż dzie­ło to jest prze­zna­czo­ne szcze­gól­nie do użyt­ku mło­dzie­ży pol­skiej, więc au­tor omi­nie to co się ścią­ga do ogól­nej fi­lo­zo­fii hi­sto­rycz­nej i wszyst­ko co mo­gło­by być przed­mio­tem ba­dań fi­lo­lo­gicz­nych lub kry­tycz­nych. Wpa­trzy się tyl­ko w istot­ne ży­wio­ły spo­łe­czeń­stwa pol­skie­go, za­sta­no­wi się nad wol­ne­mi zmia­na­mi, któ­re za­cho­dzi­ły w jego ło­nie, i weź­mie na oko wy­pad­ki ze­wnętrz­ne, któ­re sta­now­czo nań wpły­wa­ły. Na­le­ży więc za­cząć od fi­zycz­ne­go i mo­ral­ne­go roz­gra­ni­cze­nia Pol­ski śród Sło­wiańsz­czy­zny, po­ka­zać czem ród nasz róż­nił się od in­nych spół­po­ko­leń w ję­zy­ku, po­da­niach, oby­cza­jach. Tu, oprócz dziel oj­czy­stych, za źró­dła po­słu­żą pi­sma ob­cych po­bra­tym­ców, a mia­no­wi­cie: Do­brow­skie­go i Sza­fa­rzy­ka. W epo­ce Pia­stów, wy­ja­śnić wpływ wia­ry chrze­ści­jań­skiej na ży­cie do­mo­we i to­wa­rzy­skie Le­chii, na jej wy­obra­że­nia po­li­tycz­ne, na two­rzą­cą się mo­nar­chią; skre­ślić ob­szer­niej stan doj­rza­ły tej mo­nar­chii pod Bo­le­sła­wem Wiel­kim, tu­dzież po­li­ty­kę oso­bi­stą tego mo­nar­chy, a w la­tach po­dzia­łu Le­chii, wska­zać oko­licz­no­ści, któ­re pod­nio­sły zna­cze­nie du­cho­wień­stwa, po­więk­szy­ły wpływ Pa­nów Rady, i sprzy­ja­ły roz­wi­ja­niu się ży­cia po­li­tycz­ne­go w sta­nie szla­chec­kim.

Za źró­dła po­moc­ni­cze zda­dzą się tu Na­ru­sze­wicz i Le­le­wel. Prze­cho­dząc epo­kę pierw­szych Ja­giel­lo­nów, dać krót­ki ob­raz dzie­jów Li­twy, i cią­gle uwa­żać na wza­jem­ny wpływ dwóch po­łą­czo­nych na­ro­dów. W tym wzglę­dzie do­sta­tecz­ne są uwa­gi za­war­te w dzie­le Wagi, – (1) Skre­ślo­na dla To­wa­rzy­stwa po­mo­cy na­uko­wej, kie­dy To­wa­rzy­stwo to (oko­ło 1838 r.) za­bie­ra­ło się ogło­sić kon­kurs na dzie­ła ele­men­tar­ne.

wy­da­nia Le­le­we­la, któ­re tyl­ko na­le­ży roz­wi­nąć i wy­ja­śnić. Za pa­no­wa­nia ostat­nich Ja­giel­lo­nów, grun­tu­je się i doj­rze­wa po­tę­ga sta­nu szla­chec­ka, i sta­je się od­tąd głów­nym przed­mio­tem hi­sto­ry­ka. Wzrost tej po­tę­gi, jej nad­uży­cia i na­ko­niec ty­rań­skie po­ni­że­nie in­nych sta­nów: kró­lew­skie­go, Pa­nów Rady, du­cho­wień­stwa i wło­ścian; zgwał­ce­nie daw­nych praw za­sad­ni­czych Rze­czy­po­spo­li­tej, wpro­wa­dze­nie re­form re­li­gij­nych i po­czą­tek anar­chii mo­ral­nej i umy­sło­wej, cha­rak­te­ry­zu­ją epo­kę Wa­zów. Źró­dła do tej czę­ści dzie­jów są ob­fi­te i po­wszech­nie zna­ne. Na­le­ża­ło­by tyl­ko, oprócz hi­sto­rycz­nych i po­li­tycz­nych pi­sa­rzy, ko­rzy­stać wię­cej niż się do­tąd dzia­ło z pism po­etów, mów­ców i ka­zno­dzie­jów ów­cze­snych, a mia­no­wi­cie wczy­tać się w pi­sma po­mniej­sze Ko­cha­now­skie­go, Mia­skow­skie­go, Klo­no­wi­cza, Zi­mo­ro­wi­cza, Mo­drzew­skie­go, Fre­dra, etc, a mia­no­wi­cie Skar­gi, i nie iść śle­po zwy­cza­jem hi­sto­ry­ków ostat­nie­go wie­ku, za po­wa­gą pi­sa­rzy ob­cych, a szcze­gól­niej nie­miec­kich i fran­cu­skich, któ­rzy wie­dze­ni du­chem fak­cyj re­li­gij­nych i po­li­tycz­nych, dzie­je tej epo­ki fał­szy­wie wy­sta­wia­ją. Waż­ną tak­że jest rze­czą, zwró­cić uwa­gę, na wpływ ob­cych wy­obra­żeń, mą­cą­cych ro­zum i pra­wo na­ro­do­we, a mia­no­wi­cie wy­obra­żeń i praw feu­dal­nych za Pia­stów, wy­obra­żeń rzym­skich za Ja­giel­lo­nów i pierw­szych cza­sów Wa­zów, a na­ko­niec wy­obra­żeń nie­miec­kich i fran­cu­skich. Od cza­su Mi­cha­ła, po­stęp cią­głej anar­chii, osta­tecz­ne jej doj­rze­nie pod dy­na­styą Sa­sów, ko­niec mo­ral­ny i po­li­tycz­ny mo­nar­chii pol­skiej. Je­dy­ne­mi źró­dła­mi do tej czę­ści dzie­jów są pa­mięt­ni­ki dzie­jów pry­wat­nych. Ja­koż epo­ka, ta któ­rej cha­rak­te­rem jest brak my­śli na­ro­do­wej, nie ma wła­ści­wie hi­sto­ryi. Pi­sarz wy­bie­rze z niej szcze­gó­ły naj­do­bit­niej ma­lu­ją­ce ów­cze­sny stan cho­ro­by na­ro­du, jako to: elek­cyą kró­la Mi­cha­ła, kon­fe­de­ra­cyą anti-sa­pie­żyń­ską, i bi­twę pod Le­ipu­na­mi, obiór Lesz­czyń­skie­go, i t… d. Prze­po­mnieć nie na­le­ży, iż pa­mięt­ni­ki ów­cze­sne na małą za­słu­gu­ją wia­rę hi­sto­rycz­ną, pi­sa­ne pod wpły­wem na­mięt­no­ści po­je­dyń­czych i dla tego z ostroż­no­ścią je czy­tać i su­ro­wie są­dzić trze­ba. W tych dzie­jach Pol­ski anar­chicz­nej, upa­try­wać już moż­na pierw­sze ozna­ki zmar­twych­wsta­nia, ob­ja­wia­ją­ce się naj­przód w usi­ło­wa­niach kró­lów, nie­któ­rych pa­nów i pi­sa­rzy pu­blicz­nych, jako to Jana Ka­zi­mie­rza, Jana III, w pi­smach Lesz­czyń­skie­go, a na­ko­niec w dą­że­niach ksią­żąt Czar­to­ry­skich, w pi­smach Bo­ho­mol­ca, Ko­nar­skie­go, Na­ru­sze­wi­cza. Te po­je­dyń­cze chę­ci i usi­ło­wa­nia wy­wo­łu­ją na­ko­niec re­for­mę Rzą­du i kon­sty­tu­cyą 3-go maja. Cały na­ród za­czy­na szu­kać środ­ków od­ro­dze­nia po­li­tycz­ne­go. Głów­ną i je­dy­ną my­ślą re­for­my sta­je się dzie­dzic­two tro­nu, po­więk­sze­nie wła­dzy kró­lew­skiej i ulep­sze­nie sta­nu miast i wło­ścian. Tu wy­pa­da ob­ja­śnić, co było w środ­kach przed­się­wzię­tych praw­dzi­wie na­ro­do­wem, a co obce i nie wła­ści­we i dla cze­go w za­sto­so­wa­niu oka­za­ła się nie­do­sta­tecz­ność re­for­my. Za­mknąć dzie­ło krót­kim ob­ra­zem od­mian, któ­re za­szły w pro­win­cy­ach Pol­ski pod rzą­dem ros­syj­skim, pru­skim i au­stry­ac­kim, tu­dzież kro­ni­kę le­gio­nów, księ­stwa War­szaw­skie­go i kró­le­stwa kon­gre­so­we­go.

Cały ten ciąg dzie­jów od po­cząt­ku na­ro­du pol­skie­go do roku ty­siąc ośm­set trzy­dzie­ste­go, po­wi­nien być tak skre­ślo­ny, iżby ca­łość ła­two dala się ob­jąć i opo­wie­dzia­ny w spo­sób pro­sty i do sty­lu po­tocz­ne­go zbli­żo­ny, sło­wem tak, aby mło­dy czy­tel­nik, prze­bie­gł­szy książ­kę był w sta­nie z ła­two­ścią ją spa­mię­tać i po­wtó­rzyć.

CNO­TA (1)

Cno­ta, źró­dło­słów, za­imek, co, coon? Co­ony? Coś bę­dą­cy, coś zna­czą­cy (qu­idam). W ru­skiem na­rze­czu jest prze­ciw­ne temu nicz­toż­nyj (w ła­ci­nie ne­qu­am), w pol­skim zmniej­sza­ją­ce la­da­co. Ud co idzie cność za­tra­co­ne, a trwa­ją­ce w wy­ra­zie za­cność. (N. B. za – jest przy­ro­stek (au­gmen­ta­ti­vum), na przy­kład za – moż­ny, za­wzię­tość). Cena – cny.

Zna­cze­nie ogól­ne. (Va­leur) cena czło­wie­ka jako oso­by, jako jed­nost­ki du­chow­nej i to­wa­rzy­skiej, pol­skiej. Wy­raz ten jest wła­ści­wie pol­ski, śród in­nych na­rze­czy sło­wiań­skich wy­osob­nio­ny, z ży­ciem pu­blicz­nem pol­skiem ro­sną­cy i nie znaj­du­je się on nig­dzie w żad­nej pie­śni gmin­nej.

Dzie­je wy­ra­zu. W daw­nych pi­sa­rzach, aż przez wiek Zyg­mun­tów, cno­ta zna­czy­ło co u ży­dów – cho­dze­nie w za­ko­nie, sanc­ti­tas (w Reju, w Bud­nym, w Ja­nie Ko­cha­now­skim). W tłu­ma­czach z ła­ci­ny zna­czy vir­tus ro­ma­na, tę­gość. U tłu­ma­czów po­ezyj śre­dnio­wiecz­nych, ry­cer­skich zna­czy to co ho­nor (u Pio­tra Ko­cha­now­skie­go ry­cerz cno­tli­wy, hom­me d'hon­neur). U pi­sa­rzy po Zyg­mun­tow­skich… cno­ta jest peł­nie­nie przy­ka­zań ko­ściel­nych,. het­man cno­tli­wy, mi­ło­sier­ny, hoj­ny dla za­kon­ni­ków. – Pani cno­tli­wa, jał­muż­ni­ca, fun­da­tor­ka za­ko­nów. Za Sta­ni­sła­wa Au­gu­sta, u pi­sa­rzy kla­sycz­nych: Na­ru­sze­wi­cza, Trę­bec­kie­go i Kra­sic­kie­go cno­tli­wy, jest stron­nik kró- – (1) Ten ar­ty­ku­lik wraz z po­dob­nym­że roz­bio­rem in­ne­go jesz­cze wy­ra­zu był dru­ko­wa­ny jako pro­spekt słow­ni­ka, któ­ry miał wy­da­wać Eu­sta­chy Ja­nusz­kie­wicz. Słow­nik ten nig­dy nie wy­szedł, a na­wet kart­ki pro­spek­tu już od­szu­kać nie uda­ło się. (P. W.)

lew­ski, w sys­te­ma­cie jego dzia­ła­ją­cy. Od kon­fe­de­ra­cyi bar­skiej, a mia­no­wi­cie od Sej­mu kon­sty­tu­cyj­ne­go, cno­ta zna­czy ne­ga­ti­ve – nie­na­wiść ku ob­cym rzą­dom, a po­si­ti­ve – po­świę­ce­nie ży­cia lub dóbr dla spra­wy na­ro­do­wej. Zna­czy toż samo co u Fran­cu­zów od re­wo­lu­cyi pa­try­otyzm, bez żad­nych wzglę­dów re­li­gij­nych lub mo­ral­nych. Ob. Niem­ce­wi­cza. Tyl­ko tłu­ma­cze lub na­śla­dow­cy uży­wa­ją go w daw­nem zna­cze­niu; na przy­kład Kar­piń­ski, Chod­kie­wicz:

"Rzy­mia­nin umrze wol­ny, bo tak każe cno­ta."

Od roku 1825, w now­szej li­te­ra­tu­rze, wy­raz ten co­raz rza­dziej uży­wa­ny, z nie­pew­nem zna­cze­niem, już za­czy­na za­tra­cać się. Daw­ne zna­cze­nia nie wy­star­cza­ją, nowe nie wy­ro­bio­ne.

ZNA­CZE­NIA SZCZE­GÓL­NE

1) Cno­ta ko­bie­ca, czy­stość cia­ła. W prze­szłym wie­ku, już i w mo­wie o ko­bie­tach cno­ta zna­czy pa­try­otyzm.

2) Cno­ta, siła we­wnętrz­na du­cha: "Ta­jem­na cno­ta człon­ków mu uży­cza" (Kra­sic­ki mó­wiąc o sza­ta­nie). Moc du­cha daje mu cia­ło.

3) Cno­ta, duch pol­ski: "Ucie­ka­ły wro­gi przed cno­tą, któ­ra była we mnie." (Ki­liń­ski.)

4) Przy­miot, wła­sność do­bra u zwie­rząt lub ciał idą­ca z du­cha.

N. B. 1. – U pi­sa­rzy do­tych­cza­so­wych, nig­dy ten wy­raz nie uży­wa się mó­wiąc o chło­pie, ży­dzie lub cy­ga­nie, tu­dzież o lu­dziach ob­ce­go na­ro­du (wy­jąw­szy tłu­ma­czów).

N. B. 2. – Z po­mię­dzy zwie­rząt uży­wa się tyl­ko wła­ści­wie o ko­niu i psie. – Z po­mię­dzy ro­ślin i ciał nie­orga­nicz­nych, tyl­ko o zio­łach le­kar­skich (cza­ro­dziej­skich), o ka­mie­niach dro­gich i le­kar­stwach. Z po­mię­dzy sprzę­tów o strzel­bach i rynsz­tun­ku wo­jen­nym: Cno­ta ko­nia, bry­ta­na. Dy­ament, dry­akiew, ma tę cno­tę; wy­li­czał cno­ty strzel­by.

Któ­rzy cno­ty w każ­dej swej spra­wie prze­strze­ga­ją.

(J. Ko­cha­now­ski).

U pi­sa­rzy zfran­cu­zia­łych cno­ta zna­czy fi­lo­zo­fią fran­cu­ską, n… p… u Wę­gier­skie­go.O NOW­SZEM MA­LAR­STWIE NIE­MIEC­KIEM RE­LI­GIJ­NEM.

(Rzut oka na upa­dek ma­lar­stwa chrze­ści­jań­skie­go. – Prze­wa­ga du­cha po­gań­skie­go w sztu­ce. – Re­for­ma­cya Lu­tra. – Pierw­sze ob­ja­wy re­ne­san­su. – Szko­ta Da­vi­da Cam­mu­ci­ni'ego).

Ma­lar­stwo chrze­ści­jań­skie prze­cho­wa­ło aż do cza­sów Le­ona X. cha­rak­ter du­cho­wy, rów­nie da­le­ki od zmy­sło­wo­ści sta­ro­żyt­nych, jak od me­cha­ni­zmu no­wo­cze­snych fa­bry­kan­tów ob­ra­zów. Wia­do­mo, że po­boż­ni ma­la­rze śre­dnio­wiecz­ni nie uwa­ża­li by­najm­niej sztu­ki swej za rze­mio­sło; zda­niem wła­snem i ogó­łu speł­nia­li urząd do pew­ne­go stop­nia ka­płań­ski. Na­tchnie­nie czer­pa­li w mo­dli­twie, po­my­słów do ob­ra­zów szu­ka­li w ewan­ge­lii, a mo­de­lów w świe­cie nad­ziem­skim. Otóż ewan­ge­lia była wte­dy hi­sto­ryą po­wszech­ną i pra­wem po­spo­li­tem lu­dów. Ist­niał za­tem czu­ły i sta­ły zwią­zek mię­dzy ar­ty­sta­mi a lu­dem, sko­ro i ar­ty­ści i lud w tej­sa­mej wy­cho­wa­li się wie­rze i w tych­sa­mych tra­dy­cy­ach wzro­śli. Owe nie­zli­czo­ne gło­wy Chry­stu­sa, utwo­rzo­ne przez ma­la­rzów prze­róż­nych kra­jów i ta­len­tów, uzna­wa­no wszę­dzie i czczo­no, bo wszyst­kie mia­ły mniej lub wię­cej ten­sam cha­rak­ter Bo­ski i ewan­ge­licz­ny (1). To też po­wszech­nie wie­rzo­no, że ob­ra­zy te były ko­pia­mi jed­ne­go, au­ten­tycz­ne­go i cu­dow­ne­go ob­ra­zu (2). Anio­ły uno­szą­ce się po nad oł­ta­rza­mi i pod ko­pu­ła­mi tu­mów, nie były utwo­rem dzi­wacz­nej fan­ta­zyi; one wy­ra­ża­ły w oczach ludu rze­czy­wi­stość istot­ną. Nie bę­dąc po­dob­ny­mi do lu­dzi śmier­tel­nych, były one po­dob­ne jed­ne do dru­gich: wszyst­kie mia­ły ce­chy nie­bian, wspól­ne rysy nie­biań­skiej ro­dzi­ny; kształ­ty, ru­chy, fi­gu­ry tych nad­ziem­skich istot były zu­peł­nie zgod­ne z tem po­ję­ciem, ja­kie so­bie lud pro­sty o nich wy­ro­bił z opo­wia­dań ewan­ge­licz­nych, z le­gend i z Dan­te­go. Jak się uda­ło ar­ty­stom przed­sta­wić ta­kie po­ję­cie? Czy prze­czu­li ów świat za­ziem­ski czy może go zwie­dzi­li? Jak­że to było moż­li­wem na­kre­ślić po­dob­ne kształ­ty, nie wi­dziaw­szy ich pier­wej w zja­wie­niu? Po­wszech­nie mó­wio­no wów­czas o zja­wie­niach, wi­dze­niach – wie­rzo­no w nie. Nic za­tem dziw­ne­go, że gmin chrze­ści­jań­ski od­da­wał sztu­ce ta­kiej część tej czci, jaką ota­czał Boga i Świę­tych swo­ich. Nie­zdol­ny osą­dzić stro­nę tech­nicz­ną ob­ra­zu, gmin, udu­chow­nio­ny przez re­li­gię, od­czu­wał to, co jest naj­wznio­ślej­szem w sztu­ce: ideę ob­ra­zu, jego cel i do­nio­słość.

Tym­cza­sem, dzię­ki współ­za­wod­nic­twu ma­la­rzy, stro­na tech­nicz­na ro­bi­ła szyb­kie po­stę­py; nie­ba­wem zda­wa­ło się, że sztu­ka osią­gnę­ła pod pędz­lem Ra­fa­ela sam szczyt do­sko­na­ło­ści. Ar­cy­dzie­ła tego wiel­kie­go mi­strza są uwa­ża­ne za wzo­ry sztu­ki chrze­ści­jań­skiej.

Rów­no­cze­śnie jed­nak za­czę­ła się ogól­na re­ak­cya prze­ciw­ko du­cho­wi śred­nich wie­ków i ich dzie­łom, to jest prze­ciw chry­sty­ani­zmo­wi. Roz­ma­ite przy­czy­ny, dzia­ła­ją­ce ra­zem na opi­nię ogó­łu i upodo­ba­nia ma­la­rzów – (1) Por. uwa­gi La­va­te­ra o gło­wach Chry­stu­sa.

(2) Tra­dy­cya przy­pi­sy­wa­ła ten ob­raz pędz­lo­wi św. Łu­ka­sza, któ­ry stal się pa­tro­nem sztu­ki.

wznie­ci­ły w jed­no­li­tej do­tych­czas sztu­ce ży­wio­ły róż­no­rod­ne a roz­kła­do­we.

Już gło­wy Ko­ścio­ła, któ­ry stał się pa­nem świa­ta, po­czę­ły ule­gać wpły­wom swe­go wy­so­kie­go sta­no­wi­ska. Usa­do­wie­ni na ru­inach Ka­pi­to­lu, z wi­do­kiem po­mni­ków wiel­ko­ści po­gań­skiej, za­pra­gnę­li pa­pie­że umie­ścić Boga w świą­ty­ni, god­nej Jo­wi­sza, oto­czyć swój tron świet­no­ścią kon­su­lów i im­pe­ra­to­rów'. Już uży­wa­li pie­nię­dzy chrze­ści­jań­skich na ten cel świa­to­wy; wnet się zwró­ci­li ku ta­len­tom chrze­ści­jań­skim. Ma­la­rze wy­szli tłu­ma­mi z za­ko­nów i bractw, prze­nie­śli swe pra­cow­nie do pa­ła­ców pa­pie­ży, kar­dy­na­łów, ksią­żąt – i sztu­ka za­czę­ła się se­ku­la­ry­zo­wać.

Po­dziw dla za­byt­ków sta­ro­żyt­no­ści, gło­szo­ny przez pa­pie­żów, wznie­co­ny przez uczo­nych i eru­dy­tów, stał się modą, mo­no­ma­nią stu­le­cia. Prze­pła­ca­no, od­na­wia­no, szu­ka­no po­są­gów i pła­sko­rzeźb.

W tym celu uprzą­ta­no ru­iny świą­tyń i cyr­ków, otwie­ra­no gro­bow­ce. Wy­wo­ły­wa­no du­cha po­gań­stwa, i duch po­gań­stwa po­słusz­ny był no­wym cza­ro­dzie­jom. Nie­znacz­nie zja­wił się zno­wu na wzgó­rzach i uli­cach Rzy­mu cały Olimp z mar­mu­ru i bron­zu, cały tłum po­są­gów. Dwa świa­ty, dwie sztu­ki sta­nę­ły prze­ciw so­bie, go­to­we do wal­ki. Sztu­ka chrze­ści­jań­ska z nie­bios, zda się, zstą­pi­ła, jak nowe Je­ru­za­lem, nie­sio­na przez anio­łów i świę­tych – roz­sze­rza­ła się po zie­mi; za­nim ją jed­nak po­kry­ła, po­gań­ska sztu­ka zmar­twych­wsta­ła, z ot­chła­ni wy­szła na­kształt po­two­ru o stu gło­wach bo­gów, nimf i pół­bo­gów.

Ci bo­go­wie, tacy dum­ni i tacy pięk­ni, ob­na­ża­jąc swe cia­ła jędr­ne, two­rzy­li dziw­ne prze­ci­wień­stwo z prze­zro­czy­ste­mi a le­ciuch­ne­mi kształ­ta­mi anio­łów i świę­tych. Te nim­fy i pół­bo­gi, w ca­łej swej zmy­sło­wej pięk­no­ści i musz­ku­lar­nej sile, zda­wa­ły się ku­sić i wyzy – wać czy­stość dzie­wic chrze­ści­jań­skich, mę­czen­ni­ków, po­ko­rę i asce­tycz­ną chu­dość za­kon­ni­ków.

Tak bo­ga­te wy­ko­pa­li­ska, przed­mio­ty tak nowe, nę­ci­ły ku so­bie wzrok, cza­ro­wa­ły wy­obraź­nię. Mi­chał Anioł, któ­re­go po­sęp­na i dum­na du­sza od­czu­wa­ła sil­nie po­gań­ską sta­ro­żyt­ność, nie mógł już ode­rwać wzro­ku od ob­li­cza Jo­wi­sza, od tor­su Her­ku­le­sa (1). Stal się, na­prze­kór sa­me­mu so­bie, na­śla­dow­cą Gre­ków. Ra­fa­el, wię­cej wraż­li­wy i czul­szy, ale też słab­szy i bar­dziej zmy­sło­wy, za­chwy­cił się Apol­li­na­mi i We­ne­ra­mi. Pod wpły­wem tego prze­ję­cia się zmie­nił daw­niej­szy swój spo­sób ma­lo­wa­nia. Sta­rał się nadać for­mom wię­cej krą­gło­ści i mięk­ko­ści, ko­lo­ry­to­wi wię­cej bla­sku. Za­po­mniał zwol­na nauk owe­go czy­ste­go i spo­koj­ne­go du­cha, któ­ry na­tchnie­niem go da­rzył w pra­cow­ni Pe­ru­gin'a i w klasz­to­rze Sie­ny. Ani sło­wa – wy­do­sko­na­lił tech­nicz­ną stro­nę ma­lar­stwa, stwo­rzy! ob­ra­zy, try­ska­ją­ce ży­ciem i praw­dą, pra­wie że na­ma­cal­ne, tyl­ko praw­da ta była co­raz bar­dziej ma­te­ry­al­ną. Jego Ma­don­ny na­bra­ły wy­ra­zu For­na­ri­ny, a jego apo­sto­ło­wie wy­ra­zu fi­lo­zo­fów grec­kich.

Obok Rzy­mu, Rzecz­po­spo­li­ta We­nec­ka wzra­sta­ła w po­tę­gę, ja­śnia­ła bo­gac­twem i prze­py­chem. Ten po­trój­ny cha­rak­ter We­ne­cyi, wy­warł swój wpływ na jej po­mni­ki. Ar­ty­ści, wśród mia­sta swo­bod­ne­go a zmy­sło­we­go, za­sma­ko­wa­li w po­li­ty­ce i w za­ba­wach. Za­nie­dba­li Ewan­ge­lii dla hi­sto­ryi kra­jo­wej i współ­cze­snej. Na ob­ra­zach w Pa­laz­zo Du­ca­le czap­ka doży do­mi­no­wa­ła w gru­pach hi­sto­rycz­nych i za­stę­po­wa­ła krzyż. Por­tre­ty wiel­kich pa­nów i pięk­nych pań wtar­gnę­ły do ob­ra­zów ze Sta­re­go i No­we­go Te­sta­men­tu; zło­to­głów i je­dwab­ne sza­ty okry­ły cia­ła świę­tych i wy­da­ły się bar­dziej – (1) W po­de­szłych la­tach wy­rzu­cał so­bie gorz­ko wiel­ki ar­ty­sta swo­je bał­wo­chwal­stwo przed zło­tym (jak go na­zy­wał) ciel­cem. Por. jego So­ne­ty.

ma­low­ni­cze mi, niż pro­ste suk­no daw­nych mi­strzów. We­ne­cya tym spo­so­bem stwo­rzy­ła ob­ra­zy hi­sto­rycz­ne, ro­dzaj po­śred­ni mię­dzy sztu­ką re­li­gij­ną a ma­lar­stwem, któ­re zwą nie­wła­ści­wie ro­dza­jo­wem.

Pod­czas gdy duch po­gań­stwa nur­to­wał zci­cha grunt rzym­ski, i kie­dy duch miej­sco­wy wło­skich miast mię­szał swe na­tchnie­nia do na­tchnień Ewan­ge­lii, inny, nie­rów­nie groź­niej­szy wróg go­dził na śred­nie wie­ki z tam­tej stro­ny Alp. Był to duch re­for­ma­cyi, któ­ry po­do­bien smo­ko­wi św. Jana, spadł na­gle na Niem­cy, "pa­ląc po­ło­wę zie­mi i za­tru­wa­jąc źró­deł po­ło­wę". Re­for­ma­cya znisz­czy­ła po­ezyę ob­rzę­dów re­li­gij­nych; prze­cię­ła ka­na­ły, któ­re ży­wi­ły sztu­kę, łą­cząc ją z nie­bem. Od­tąd ar­ty­ści mie­li opu­ścić świą­ty­nię.

Roz­pro­sze­ni po świe­cie, jed­ni błą­dzi­li w po­lach i la­sach, pod­pa­tru­jąc i na­śla­du­jąc na­tu­rę mar­twą (pe­izaż); inni za­kła­da­li swe pra­cow­nie na pla­cach i tar­gach, i pra­co­wa­li dla za­ba­wy bo­ga­tych miesz­czan i kra­ma­rzy (szko­ła fla­mandz­ka). Kil­ku we Fran­cyi było na żoł­dzie dwo­ra­ków i za­lot­nic, a przy ich boku pa­ra­ło się rze­mio­słem ni­skiem, któ­re mia­ło w so­bie coś z dwo­rac­twa i z ta­pi­car­stwa. Był to ostat­ni sto­pień upad­ku ma­lar­stwa. Sztu­ka, jak ewan­ge­licz­ny syn mar­no­traw­ny, opu­ściw­szy Ko­ściół, dom oj­cow­ski, ba­wi­ła czas nie­ja­ki na wiel­kim świe­cie, ale wnet zstą­pi­ła do szyn­ków i do­bi­ła się wresz­cie w do­mach roz­pu­sty.

By­ło­by dłu­gą i żmud­ną rze­czą prze­cho­dzić wszyst­kie dzia­ły tej hi­sto­ryi. Nie­raz za­trzy­my­wa­ła się sztu­ka w ru­chu zstę­pu­ją­cym, nie­raz pró­bo­wa­ła się pod­nieść. Były do­bre gło­wy, su­mien­ne ta­len­ty, któ­re czu­ły zło i usi­ło­wa­ły mu za­po­biedz. Ale za­miast szu­kać przy­czyn zła w osła­bie­niu za­pa­łu re­li­gij­ne­go, oni szu­ka­li tych przy­czyn w wa­dli­wo­ści me­to­dy i w bra­ku tech­ni­ki dzi­siej­szej. Prze­świad­cze­ni o niż­szo­ści współ­cze­snych ma­la­rzy pod tym wzglę­dem, zwró­ci­li się ku ar­cy­dzie­łom wie­ku Le­ona X. Z tych ar­cy­dzieł zro­bi­li oni przed­miot stu­dy­ów, że tak rze­kę, ana­to­micz­nych i al­che­micz­nych. Cyr­klem roz­mie­rza­li ry­sun­ki Ra­fa­ela, ba­da­li przez lupę po­cią­gnię­cie pędz­la Vin­ci'ego, ana­li­zo­wa­li w ty­giel­ku far­by szko­ły we­nec­kiej. Ola wskrze­sze­nia sztu­ki, za­miast oży­wić du­cha, oni skal­ko­wa­li for­mę. Ztąd po­szedł ów eklek­tyzm śmiesz­ny, któ­re­mu się uro­iło, że po­tra­fi po­łą­czyć w jed­nej i tej­sa­mej kre­acji roz­ma­ite za­le­ty Ra­fa­ela, Ty­cy­ana i Cor­reg­gia; ztąd owe cu­dacz­ne sys­te­my grup, któ­re jed­ni chcie­li ukła­dać w trój­ką­ty… a dru­dzy wo­le­li urzą­dzać w kształ­cie wi­no­gron; ztąd-to wresz­cie owe to­mo­we prze­pi­sy o wy­bo­rze mo­de­lów, o ko­stiu­mie i ko­lo­ry­cie lo­kal­nym, o ar­chi­tek­tu­rze i t… d.

Ar­ty­ści tej no­wej szko­ły uczy­li ma­lar­stwa tak, jak re­to­rzy, któ­rym się zda­je, że uczą swych uczniów po­ezyi. Zba­da­li oni, zgłę­bi­li, wy­uczy­li się wszyst­kich skła­do­wych czę­ści sztu­ki, po­sie­dli wszyst­kie jej taj­ni­ki, ale ge­niu­szu twór­cze­go im bra­kło. Ra­fa­el Mengs może być uwa­ża­ny za typ owych eklek­tycz­nych ar­ty­stów.

Au­gust Schle­gel sto­su­je do nich tę na­ukę ewan­ge­licz­ną: "Znajdź­cie wprzód Kró­le­stwo Nie­bie­skie (na­tchnie­nie, ideę), a ziem­skie do­bra (me­to­da, styl) będą wam póź­niej dane".

Re­wo­lu­cye ar­ty­stycz­ne do­ko­ny­wa­ły się zbyt wol­no i w sfe­rze za­nad­to wy­so­kiej, aby lud mógł ich przy­czy­ny zgłę­bić; ale on od­czuł wnet ich skut­ki. Do­strzegł on złych ten­den­cyj sztu­ki i prze­stał ją sza­no­wać. Ten­sam lud, któ­ry uwiel­biał nie­gdyś Ma­don­ny sta­re­go Ci­ma­bue, któ­ry ko­rzył się w za­chwy­cie przed Ma­don­na­mi Giot­ta, ten lud wło­ski taki żywy i taki wraż­li­wy, sta­nął zim­ny i nie­wzru­szo­ny przed utwo­ra­mi Car­rac­ci'ch, Al­lo­rich, Gu­ida i Gu­er­ci­na. A prze­cież nie za­tra­cił on po­czu­cia sztu­ki, z upo­rem strzegł w ko­ścio­łach ar­cy­dzieł Ra­fa­ela i Cor­reg­gia, go­tów był z bro­nią w ręku nie­do­pu­ścić ich za­bra­nia; ale ten lud nie dbał wca­le o now­sze utwo­ry.

Wi­dział w nich same obce i nie­zro­zu­mia­le sce­ny, fi­gu­ry po­gań­skie i bar­ba­rzyń­skie; nie po­zna­wał już w tych ob­ra­zach swej Ewan­ge­lii. Ani ty­tu­ły szum­ne, ja­ki­mi ozda­bia­no ar­ty­stów, ani po­chwa­ły i za­chę­ty, szczo­drze im udzie­la­ne przez pa­pie­ży i uczo­nych, nie zdo­ła­ły zre­ha­bi­li­to­wać ma­lar­stwa w oczach tłu­mu. Wiel­kie jury lu­do­we wy­da­ło swój wer­dykt: uzna­ło nowe ob­ra­zy za to, czem były rze­czy­wi­ście – za przed­mio­ty han­dlu, za sprzę­ty; py­ta­no się o ich cenę i prze­cho­dzo­no da­lej. Tak stra­ci­ła sztu­ka, wy­pie­ra­jąc się du­cha ewan­ge­lii, cały swój wpływ mo­ral­ny, całą swą po­pu­lar­ność.

Tu zbli­ża­my się do no­we­go prze­ło­mu. Tak zwy­kłym w hi­sto­ryi ludz­ko­ści na­wro­tem, sztu­ka sto­czyw­szy się do ostat­nie­go szcze­bla upad­ku, roz­po­czę­ła dźwi­gać się w górę. Ta ostat­nia re­for­ma nie zro­dzi­ła się w szko­łach; za­de­cy­do­wał o niej we Fran­cyi wiel­ki prze­wrot po­li­tycz­ny, w Niem­czech obu­dze­nie się du­cha re­li­gij­ne­go.

Re­wo­lu­cya r. 89, któ­ra wstrzą­snę­ła tak sil­nie du­szą na­ro­dów, wy­war­ta wnet wpływ swój na utwo­ry ar­ty­stycz­ne. Mó­wio­no wte­dy we Fran­cyi o pra­wie przy­ro­dzo­nem, o spo­łe­czeń­stwie pier­wot­nem, o pro­sto­cie sta­ro­żyt­nej: i sztu­ka też mu­sia­ła się zbli­żyć do na­tu­ry. Da­vid, go­rą­cy re­pu­bli­ka­nin i wiel­ki wiel­bi­ciel sta­ro­żyt­no­ści, zwró­cił się ku sta­re­mu Rzy­mo­wi. Nie znaj­du­jąc po­mię­dzy współ­cze­sny­mi so­bie mo­de­li na swych try­bu­nów i kon­su­lów, szu­kał ich w mu­ze­ach i na sce­nie. Otóż sta­tuy i ak­to­ro­wie, słu­żą­cy za mo­de­le Da­vi­do­wi… mie­li wię­cej praw­dy i ży­cia, niż ich moż­na było zna­leść w ma­lar­stwie sta­rej szko­ły, z jej Ku­pi­dy­na­mi o koł­cza­nach her­bo­wych, z pa­ste­rza­mi w pe­ru­kach i nim­fa­mi w dwor­skich suk­niach. Da­vid wy­pro­wa­dził sztu­kę ze sfe­ry co­dzien­ne­go ży­cia pro­za­icz­ne­go, wy­niósł ją na szczyt ma­lar­stwa hi­sto­rycz­ne­go; po­zo­sta­wał tyl­ko krok je­den do utwo­rze­nia ma­lar­stwa re­li­gij­ne­go.

Na nie­szczę­ście upa­dek wol­no­ści po­wstrzy­mał na­gle po­lot tego śmia­łe­go ma­lar­stwa de­mo­kra­tycz­ne­go. Sztu­ka po­now­nie stra­ci­ła swo­ją ideę-mat­kę, swój do­gmat ro­dzaj­ny; sta­ła się za­baw­ką mod­ną. Ja­kaś za­chcian­ka pierw­sze­go kon­su­la, ja­kiś ro­mans mod­ny, zwy­cię­stwo wiel­kiej ar­mii lub przed­sta­wie­nie świet­ne w Ope­rze, stwa­rza­ły nowe ro­dza­je ma­lar­stwa, do­star­cza­ły ar­ty­stom przed­mio­tu i mo­de­lów. Ma­lar­stwo na­bie­ra­ło ko­lej­no cha­rak­te­ru ossia­nicz­ne­go lub żoł­nier­skie­go, ana­kre­on­to­we­go lub ro­man­tycz­ne­go, miesz­czań­skie­go lub pro­le­ta­ry­uszo­we­go. Każ­de­go dnia po­wsta­wa­ło nowe imię i nowa szko­ła, ży­ją­ce tak dłu­go, jak je­den fej­le­ton i jed­no mi­ni­ste­ry­um.

Tym­cza­sem woj­ska fran­cu­skie, idee po­li­tycz­ne i ar­ty­stycz­ne Fran­cu­zów we­szły do Włoch.

Jest fak­tem, że ma­lar­stwo wło­skie, na­wet w do­bach naj­smut­niej­szych swe­go upad­ku, nie upa­dło tak ni­sko, jak ma­lar­stwo fla­mandz­kie i fran­cu­skie. Ma­lar­stwo wło­skie za­cho­wa­ło za­wsze pew­ną tra­dy­cyj­ną god­ność, ja­kiś ro­dzaj przy­zwo­ito­ści; ale po­zba­wio­ne za­pa­łu, a co za­te­mi­dzie, siły ży­cia, nie by­ło­by nig­dy po­chwy­ci­ło wąt­ku daw­nej spu­ści­zny bez po­mo­cy ob­cej. Umy­sły, któ­re oży­wi­ły Wio­chy, przy­szły z dru­giej stro­ny Alp, z Fran­cyi i z Nie­miec. Tak po­wsta­ła szko­ła Cam­mu­ci­nie­go, a póź­niej szko­ła lom­bardz­ka, rze­ko­mo ro­man­tycz­na (1).

Cam­mu­ci­ni jest naj­sław­niej­szym, a praw­do­po­dob­nie ostat­nim przed­sta­wi­cie­lem szko­ły po­li­tycz­no-hi­sto­rycz­nej. Prze­szedł Da­vi­da ilo­ścią i bo­gac­twem swo­ich utwo­rów, do­kład­no­ścią swych ry­sun­ków i bla­skiem ko­lo­ry­tu. Wy­do­był wszel­ką moż­li­wą treść z idei Da­vi­da i roz­wi­nął wszyst­ko, co się tam w za­rod­ku znaj­do­wa­ło; moż­na po­wie­dzieć, że wy­czer­pał swój ro­dzaj. Ale po­mi­mo ca­łe­go swe­go ta­len­tu i wszel­kich wy­sił­ków, nie wy­warł – (1) Po­mó­wi­my póź­niej o tej szko­le Me­dy­olań­skiej.

on żad­ne­go wpły­wu na lud; w koń­cu znu­żył na­wet dy­le­tan­tów. By zro­zu­mieć licz­ne jego ob­ra­zy i szki­ce, trze­ba znać Li­wiu­sza i Ta­cy­ta, a lud nie trosz­czy się o an­na­ły; mi­ło­śnik sztu­ki, ude­rzo­ny zra­zu war­to­ścią ob­ra­zów, dzi­wi się ry­chło jed­no­staj­ność! przed­mio­tów i środ­ków ar­ty­stycz­nych. Są to za­wsze Rzy­mia­nie, za­wsze se­na­to­ro­wie i ple­be­ju­sze, roz­sta­wie­ni w gru­pach te­atral­nych, za­wsze w to­gach ele­ganc­ko uło­żo­nych, za­wsze uzbro­je­ni w nosy orle, wzrok sro­gi i szty­let, za­wsze za­bi­ja­ją­cy lub za­bi­ja­ni.

Cam­mu­ci­ni pró­bo­wał sil swo­ich w ro­dza­ju re­li­gij­nym z wiel­kiem po­wo­dze­niem, ale nie oka­zał tu żad­nej sa­mo­dziel­no­ści i po­zo­stał eklek­ty­kiem.

OB­JA­ŚNIE­NIA WY­DAW­CÓW.

Str. 7 – 11 Trzy pierw­sze no­tat­ki były dru­ko­wa­ne w cza­so­pi­śmie "Piel­grzym pol­ski" wy­da­wa­nem w Pa­ry­żu przez Eu­sta­che­go Ja­nusz­kie­wi­cza r. 1832 i 1833. – Krót­ki ży­cio­rys Gar­czyń­skie­go ogło­szo­no do­pie­ro w r. 1866.

Str. 19. O now­szem ma­lar­stwie nie­miec­kiem na­pi­sał M. po fran­cu­sku i umie­ścił w r. 1835 w "Re­vue du Nord". Po­da­je­my tę roz­praw­kę w tłó­ma­cze­niu Jó­ze­fa Kal­len­ba­cha, dru­ko­wa­nem w "Prze­glą­dzie pol­skim" r. 1891 (t I.) Sta­no­wić ona mia­ła po­czą­tek sze­re­gu ar­ty­ku­łów, któ­rych jed­nak Mic­kie­wicz nie na­pi­sał.

Str. 24. Ci­ma­hue Jan (1240 zm… ok. 1302), je­den z pierw­szych re­for­ma­to­rów ma­lar­stwa.

Giot­to (1276 zm. 1336), za­chę­co­ny przez Ci­ma­bu­ego, oży­wił for­my ma­lar­skie i tchnął w nic du­cha. Był przy­ja­cie­lem Dan­te­go.

Cu­ruc­ci'ch wsła­wi­ło się w XVI. wie­ku trzech: Lu­dwik, An­ni­bal i Au­gu­styn; ten trze­ci byt naj­zna­ko­mit­szym.

Al­lo­ri Cri­sto­fa­no (1577 zm. 1621). ma­larz wsła­wio­ny ob­ra­zem przed­sta­wia­ją­cym Ju­dy­tę.

Gu­er­ci­no da Cen­to (1590 zm. 1666), mistrz w tech­ni­ce ma­lar­skiej.

Gu­ido Reni (1577 zm. 1642), ma­larz od­zna­cza­ją­cy się wdzię­kiem, czę­sto ma­nie­ro­wa­nym.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: