Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pisma. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pisma. Tom 1 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 616 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

KIL­KA SŁÓW Z PO­WO­DU ODE­ZWY

X. ADA­MA SA­PIE­HY .

Jest czas mil­cze­nia, a jest czas i mowy: tem­pus ta­cen­di, tem­pus lo­ą­u­en­di. Kie­dy cała spo­łecz­ność owład­nio­na gwał­tow­nem po­czu­ciem i ru­chem, kie­dy jed­ny­mi mio­ta świa­do­my fa­na­tyzm, a dru­gi­mi gwał­tow­na mi­łość i uczu­cie, kie­dy wszyst­kich ogar­nia trwo­ga, aby nie uchy­bić obo­wiąz­kom wzglę­dem na­ro­du, trud­no mó­wić praw­dę, na nie się nie przy­da, bo na­mięt­ność ani szla­chet­na, ani pod­ła nie ro­zu­mu­je, ro­zu­mo­wa­nie im traf­niej­sze nie­na­wi­dzi, zży­ma się nań, bo roz­dzie­ra ide­ał, któ­ry uko­cha­ła, po­są­dza o sła­bość i ego­izm. W ta­kim cza­sie, nie po­ta­ku­jąc błę­do­wi, na­le­ży mil­czeć. Ale kie­dy to co zdro­wy prze­wi­dy­wał ro­zum speł­ni­ło się, kie­dy umy­sły za­czy­na­ją się wy­trzeź­wiać, wten­czas na­le­ży po­wie­dzieć praw­dę, osą­dzić to co prze­szło, zdro­wo uznać i wy­po­wie­dzieć, co obec­nie ro­bić na­le­ży. Żal głę­bo­ki mieć moż­na do lu­dzi, co lek­ko­myśl­ną, je­śli nie zbrod­ni­czą ręką wy­wo­ła­li tyle nie­szczę­ścia; ale wszy­scy­śmy za­wi­ni­li, jed­ni uczyn­kiem, dru­dzy opusz­cze­niem; kto rękę na ser­cu po­ło­żyw­szy, może w do­brej wie­rze po­wie­dzieć, że jest nie­win­ny? Nie o to nam też by­najm­niej cho­dzi, aby win­ne­go wska­zać, mała po­cie­cha wśród cier­pień obec­nych, ale aby wska­zać, co dziś ro­bić na­le­ży, albo ra­czej nie na­le­ży.

Po­wie­my kra­jo­wi otwar­cie: do wy­ba­cze­nia – je­że­li w po­cząt­ku po­wsta­nia po dłu­giem ocze­ki­wa­niu i uci­sku ro­zu­miał, że ruch był na­tchnio­ny przez lu­dzi na­ro­do­wych i w ce­lach na­ro­do­wych; że ci lu­dzie ja­kie­kol­wiek roz­sąd­ne ob­my­śli­li środ­ki, ja­kie­kol­wiek roz­sąd­ne mie­li rę­koj­mie, iż ruch udać się może. Każ­de po­ko­le­nie tak w Pol­sce na­wy­kło ocze­ki­wać po­wsta­nia, że po­dob­ne­mu obłę­do­wi uledz musi. Ale dziś, kie­dy całe to rusz­to­wa­nie wznie­sio­ne przez kłam­stwo upa­dło, kie­dy wi­dzi­my ja­sno, jacy lu­dzie, w ja­kim celu, ja­ki­mi środ­ka­mi, po­pro­wa­dzi­li i chcą pro­wa­dzić całe dzie­ło, nie go­dzi się być do­bro­wol­nie śle­pym, nie go­dzi się dłu­żej ule­gać szko­dli­wym wpły­wom, jest obo­wiąz­kiem oby­wa­te­la ra­to­wać ostat­nie reszt­ki po­rząd­ku spo­łecz­ne­go, na któ­re z prze­ciw­nych stron, ale jed­na­ki­mi środ­ka­mi, na­sta­je rząd ro­syj­ski i rząd na­ro­do­wy.

Na­próż­no dzi­siaj ża­ło­wać, że kraj zmar­no­wał or­ga­ni­za­cyę po­li­tycz­ną, któ­rą mu przed laty dwo­ma wy­zy­skać po­tra­fił czło­wiek zna­ko­mi­ty. Nie te­raz chwi­la, ani tu miej­sce oce­niać war­tość tej or­ga­ni­za­cyi i tych in­sty­tu­cyi, nie tu miej­sce i nie tu czas, są­dzić czło­wie­ka, któ­ry bądź co bądź na­le­ży do hi­sto­ryi, któ­re­mu wie­le błę­dów za­rzu­cić moż­na, głów­nie zaś ten, że nie znał grun­tu, na któ­rym bu­do­wał, a o któ­rym wresz­cie same fak­ta orze­kły, bo mu się nie po­wio­dło: w po­li­ty­ce sąd osta­tecz­ny. Już to wszyst­ko od nas da­le­kie; dziś je­ste­śmy wo­bec kra­ju po­bi­te­go prze­mo­cą nie­przy­ja­ciel­ską, bez żad­ne­go skła­du or­ga­nicz­ne­go ani po­li­tycz­ne­go, ze strasz­ną cho­ro­bą kon­spi­ra­cyj­ną we­wnątrz, któ­ra nie­zdol­na ze­wnętrz­ne­go nie­przy­ja­cie­la wy­rzu­cić, do resz­ty ni­we­czy siły ży­wot­ne spo­łecz­no­ści na­szej. Po­li­tycz­nie albo nie, uży­tecz­nie albo szko­dli­wie, nie wcho­dzę, ale da­li­śmy przez mie­się­cy czter­na­ście przy­kład pięk­nej wy­trwa­ło­ści. Ro­sya, któ­rą mia­ła re­wo­lu­cya we­wnętrz­na oba­lić, stoi; Za­chód, któ­ry miał nam przyjść na po­moc, nie zro­bił i kro­ku; dal­sze kon­wul­syj­ne rzu­ca­nie się, to nie jest do­wód siły, to do­wód roz­stro­ju.

W każ­dem po­ło­że­niu tak czło­wie­ka, jak i spo­łecz­no­ści jest dro­ga do wyj­ścia, nie za­wsze ta, któ­ra­by go do upra­gnio­ne­go do­pro­wa­dzi­ła celu, ale ta, na któ­rej spo­ty­ka się z obo­wiąz­ka­mi chwi­li. Dziś z pew­no­ścią Mo­ska­li, Au­stry­aków i Pru­sa­ków z na­szej zie­mi nie wy­pę­dzi­my, to trze­ba raz uznać sa­me­mu so­bie i nie kła­mać dru­gim. Dać się du­rzyć szar­la­ta­nom po­li­tycz­nym, albo sta­wać na­rzę­dziem ob­cych re­wo­lu­cyj­nych wi­do­ków, rzecz nie­god­na; moż­na ją wy­ba­czyć mło­dym, nie­do­świad­czo­nym lu­dziom, nig­dy na­ro­do­wi. Dziś prze­to czas trzeź­wo spoj­rzeć we wła­sne po­ło­że­nie, czas na­wró­cić, czas dla lu­dzi su­mie­nia i prze­ko­na­nia, we wspól­ne po­łą­czyć się dzia­ła­nie, aby dal­szy roz­kład spo­łe­czeń­stwa na­sze­go za­trzy­mać, a pra­ce or­ga­nicz­ną w no­wych wa­run­kach jego ist­nie­nia na nowo roz­po­cząć.

Niech przed Bo­giem, kra­jem i po­tom­no­ścią od­po­wie­dzą lek­ko­myśl­ni spraw­cy tych nie­szczęść. Niech spad­nie na ich su­mie­nie krew naj­zac­niej­szej pol­skiej mło­dzie­ży, łzy tylu oj­ców i ma­tek w Kró­le­stwie, a głów­nie na Li­twie i Ukra­inie, niech od­po­wie­dzą za wy­ko­rze­nie­nie ży­wio­łu pol­skie­go, utwier­dze­nie schy­zmy, upo­ko­rze­nie Ko­ścio­ła ka­to­lic­kie­go, ze­psu­cie kar­no­ści ko­ściel­nej w na­szem du­cho­wień­stwie; bo próż­no na samą Mo­skwę skła­dać od­po­wie­dzial­ność; spa­da ona na tych, co z ob­ce­go na­tchnie­nia i dla ob­cych w czę­ści ce­lów, wy­wo­ła­li wal­kę nie­rów­ną bez przy­go­to­wa­nia, bro­ni, do­wód­ców, sprzy­mie­rzeń­ców. Kie­dy wiel­ki mi­ni­ster wło­ski za­my­ślał wy­dać woj­nę Au­stryi, to ro­kiem wprzó­dy w Plom­bi­ères po­ro­zu­miał się z ce­sa­rzem Fran­cu­zów, trak­tat pod­pi­sa­ny miał już w kie­sze­ni, draż­nił z po­dzi­wie­niem Eu­ro­py po­tęż­ną Au­stryę, ale był pew­ny sprzy­mie­rzeń­ca. Ostroż­ność pań­stwa nie­za­wi­słe­go, zbroj­ne­go, była zby­tecz­ną dla na­szych im­pro­wi­zo­wa­nych lu­dzi sta­nu; sto­kroć za­tem win­ni. Ale wi­nien i kraj, któ­ry od lat ośm­na­stu miał wy­dru­ko­wa­ny plan bez­ro­zum­ny woj­ny lu­do­wej. Zro­bi­li więc nie­cni sy­no­wie do­świad­cze­nie na cie­le wła­snej mat­ki, a bo­daj tyl­ko na cie­le!

Za­tru­li i du­cha, uświę­ca­jąc zbrod­nie wiel­ko­ścią celu, dla któ­re­go speł­nio­na. Bo­le­sny to za­praw­dę po­gląd, po­mi­nąć go jed­nak nie­po­dob­na; dziś wszyst­ko co rząd na­ro­do­wy obie­cy­wał, chy­bi­ło; po­moc z Za­cho­du nie przy­szła, masy lu­do­we, któ­re da­ro­wi­zna grun­tów mia­ła po­ru­szyć, zo­sta­ły spo­koj­ne, re­wo­lu­cya w Ro­syi nie wy­bu­chła, rząd pro­wa­dzo­ny przez kra­jow­ców zo­stał wpraw­dzie unie­mo­żeb­nio­ny, ale go za­stą­pił rząd woj­sko­wy; jed­na tyl­ko rzecz po­zo­sta­ła kon­spi­ra­cyi, któ­ra wgry­zła się aż do szpi­ku cia­ła spo­łecz­ne­go i jak rak zja­dli­wy prze­ra­bia je w zgni­li­znę.

Dziś kor­pu­sy są roz­bi­te, or­ga­ni­za­cya gdzie­nieg­dzie ist­nie­je, tu i owdzie szcząt­ki tak zwa­nej po­li­cyi na­ro­do­wej po­peł­nią cza­sem zbrod­nię, w in­nych miej­scach uga­nia­ją się jak złe du­chy z wy­ro­ka­mi w kie­sze­ni, któ­rych speł­nić nie śmie­ją; więk­sza wła­sność znu­żo­na, zu­bo­żo­na, prze­kli­na w swo­jem su­mie­niu rząd na­ro­do­wy, pół­gęb­kiem jed­nak tyl­ko i na ucho śmie o nim mó­wić; po mia­stach duch upa­dły, oto stan… obec­ny kra­ju; za­praw­dę roz­pacz­li­wy, gdy­by nie to, że ser­ce z na­dzie­ją spo­cząć może na lu­dzie wiej­skim.

Ja­kim jest lud wiej­ski w Pol­sce, do­wio­dły uka­zy; wszyst­kie naj­gor­sze na­mięt­no­ści ludu od­daw­na łech­ta­ły na prze­mian to rząd ro­syj­ski, to stron­nic­two ru­chu. Uka­zy były wy­ra­cho­wa­ne, aby osta­tecz­nie lud po­zy­skać; wszyst­kie te usi­ło­wa­nia od­bi­ły się o zdro­wy roz­są­dek i po­czci­we su­mie­nie chło­pa pol­skie­go. Uka­zy są tak na­pi­sa­ne, że cała ich szko­dli­wość do­pie­ro w wy­ko­na­niu oka­zać się może. Je­że­li kraj w bez­owoc­nej agi­ta­cyi trwać jesz­cze bę­dzie, je­że­li kon­spi­ra­cyi da nad sobą pa­no­wać, bę­dzie in­te­re­sem rzą­du, aby wy­ko­nał uka­zy w spo­sób, któ­ry­by nas osta­tecz­nie ubez­wlad­nił; uka­zy nie są tyl­ko pra­wem po­li­tycz­nem, są one tak­że, że praw­dę po­wiem, pra­wem po­li­cyj­nem, groź­bą, któ­ra da się speł­nić wszę­dzie w za­sto­so­wa­niu pra­wa o słu­żeb­no­ściach, w za­sto­so­wa­niu pra­wa o zwro­cie grun­tów ru­sty­kal­nych, w za­sto­so­wa­niu pra­wa o pro­pi­na­cyi, wresz­cie o li­kwi­da­cyi. Dać się tem pra­wem po­li­cyj­nem znisz­czyć, a tak stan spo­łecz­ny osta­tecz­nie roz­stro­ić, by­ło­by naj­więk­szym po­li­tycz­nym błę­dem. Po­trze­ba więc przedew­szyst­kiem kraj uspo­ko­ić, aby pra­wo­daw­stwo, ja­kie­kol­wiek ono jest, jak naj­mniej szko­dli­wie prze­pro­wa­dzo­nem być mo­gło i aby na tym no­wym grun­cie pra­cę or­ga­nicz­ną i mo­ral­ną roz­po­cząć. Pra­wo­daw­stwo z 2-go Mar­ca prze­ci­na osta­tecz­nie kwe­styę wło­ściań­ską, ale robi da­le­ko wię­cej, nisz­cząc daw­ny ustrój spo­łecz­no­ści, któ­ry się prze­cho­wy­wał w in­sty­tu­cyi wój­tów gmi­ny i prze­wa­dze dwo­ru, po­wo­łu­je do ży­cia or­ga­nizm gmin­ny. Nie tu miej­sce, aże­by roz­bie­rać szcze­gó­ło­wo ukaz o gmi­nach, ule­gnie on jesz­cze i ule­gnąć musi wie­lu mo­dy­fi­ka­cy­om, ale tak jak jest, przy­znać na­le­ży, że obej­mu­je wszyst­ko, cze­go gmi­na po­trze­bu­je, aby się roz­wi­nąć mo­gła, że tyl­ko na­po­mknę traf­ną róż­ni­cę po­mię­dzy gmi­ną a gro­ma­dą wiej­ską. Do­po­módz temu urzą­dze­niu gmi­ny, wejść w nią ser­cem i du­szą – oto po­wo­ła­nie daw­nych dzie­dzi­ców; ale aby do tego dojść, wy­ła­mać się po­trze­ba z pod prze­wa­gi kon­spi­ra­cyi i roz­po­cząć na nowo ży­cie nor­mal­ne.

Zo­sta­li­śmy po­bi­ci po wal­ce, któ­rej roz­mia­ry nie były wiel­kie, ale któ­ra była tak strasz­ną, jak się rzad­ko w hi­sto­ryi świa­ta zna­cho­dzi. Ko­ni­bi­na­cya dwóch naj­po­tęż­niej­szych ży­wio­łów, re­wo­lu­cyj­ne­go i pa­try­otycz­ne­go, da­wa­ła jej taką siłę, że prąd ten i Mo­skwę przez czter­na­ście mie­się­cy za­trzy­mał i oba­lał wszyst­ko, co prze­ciw nie­mu sta­nę­ło, miał bo­wiem w so­bie za­pał pa­try­oty­zmu i bez­względ­ność re­wo­lu­cyi. Po­ru­szył wszyst­kie war­stwy spo­łecz­ne, roz­bił się do­pie­ro o gra­ni­to­wą ska­łę ludu. Ale to wszyst­ko, co w swój wir wcią­gnął, na­po­ił tak gwał­tow­nym ru­chem, że dziś jesz­cze, choć zła­ma­ny i skrę­po­wa­ny, drga cho­ro­bli­we­mi po­sko­ki. Nie jest to symp­to­mat nie­zna­ny w hi­sto­ryi, było coś po­dob­ne­go, że inne przy­kła­dy po­mi­nę, u Ta­bo­ry­tów, war­to z nie­go ko­rzy­stać; a kie­dy wal­ka lek­ko­myśl­nie roz­po­czę­ta, bo­ha­ter­sko pro­wa­dzo­na, jest dłu­żej nie­mo­żeb­ną, sta­nąć a skoń­czyć wy­po­wie­dze­niem po­słu­szeń­stwa wła­dzy, któ­ra kie­ru­nek owład­nę­ła pod­stęp­nie, pro­wa­dzi­ła nie­do­łęż­nie, a nie umie go się zrzec w swo­im cza­sie i uczci­wie. Na to nie po­trze­ba prze­cho­dzić do ro­syj­skie­go obo­zu, nie po­trze­ba zrze­kać się przy­szło­ści, nie po­trze­ba aktu, któ­ry­by upa­dlał czło­wie­ka, ale uzna­nia z do­brą wia­rą, że dłu­żej wal­czyć nie mo­że­my i przy­ję­cie tego losu jak przyj­mu­je­my każ­de zrzą­dze­nie Opatrz­no­ści. Nie już prze­to draż­nić wła­dzę zwy­cięz­ką na­le­ży, ale użyć jej jako na­rzę­dzie or­ga­nicz­ne spo­łecz­no­ści; wów­czas i ona opa­mię­tać się może, po­prze­sta­nie próż­ne­go drę­cze­nia i bę­dzie mu­sia­ła zwró­cić te pra­wa, któ­re trak­ta­ty, pra­wa mię­dzy­na­ro­do­we i wyż­sze nad to wszyst­ko pra­wa bo­skie słab­sze­mu i zwy­cię­żo­ne­mu za­pew­nia­ją.

For­mu­ła obo­wiąz­ku za­tem, któ­rej dziś każ­den Po­lak trzy­mać się po­wi­nien, jest na­stę­pu­ją­ca: żad­nej kon­spi­ra­cyi, żad­nej or­ga­ni­za­cyi ta­jem­nej, żad­nej po­mo­cy pod ja­ką­kol­wiek bądź for­mą i na­zwą da­nej na nie­wia­do­me cele.I.

Na po­cząt­ku roku 1861-go wrza­ło nie­tyl­ko w Kró­le­stwie Pol­skiem, ale moż­na po­wie­dzieć po Odrę i po Dniepr, jak w wul­ka­nie. Ogól­ne było po­czu­cie, że coś na­stą­pić musi, co dziw­niej­sza, lu­dzie, któ­rzy ze sobą zgo­ła się nie zno­si­li, zgod­ni byli co do środ­ka. Myśl ad­re­su od oby­wa­te­li Kró­le­stwa Pol­skie­go do ce­sa­rza Alek­san­dra była ogól­na. Kie­dy na ze­bra­nie To­wa­rzy­stwa Rol­ni­cze­go zje­cha­ło się prze­szło dwa ty­sią­ce oby­wa­te­li, wie­lu mia­ło przy­go­to­wa­ny pro­jekt do ad­re­su; opi­nia jed­nak ogól­na wska­zy­wa­ła mar­gra­bie­go Wie­lo­pol­skie­go, jako jed­ne­go czło­wie­ka, któ­ry miał do­syć po­li­tycz­ne­go ro­zu­mu, aby ad­res uło­żyć i do­syć od­wa­gi, aby go po­dać. Wie­lo­pol­ski mało zna­ny, nie­lu­bia­ny, sie­dział za­mknię­ty w An­giel­skim ho­te­lu, zno­sząc się z nie­któ­ry­mi przy­ja­cioł­mi, a po­ru­sza­jąc przez agen­tów opi­nię miej­ską, któ­ra też głów­nie myśl ad­re­su po­pie­ra­ła i Wie­lo­pol­skie­mu sprzy­ja­ła. P. An­drzej Za­moj­ski ad­re­su nie chciał, nie poj­mo­wał Pol­ski ani zdo­by­tej przez kon­spi­ra­cyę, ani wy­pro­szo­nej przez ad­res; wie­rzył, że nie­za­wi­słość kra­ju mo­gła tyl­ko być osią­gnię­tą przez tak sil­ne roz­wi­nię­cie or­ga­ni­zmu we­wnętrz­ne­go, iżby kie­dyś Pol­ska wła­snym cię­ża­rem, jak owoc doj­rza­ły od wiel­kie­go drze­wa ro­syj­skie­go od­pa­dła. Kie­dy więc z jed­nej stro­ny Wie­lo­pol­ski swój ad­res za­le­d­wo kil­ku za­ufa­nym po­ka­za­ny opie­rał wy­łącz­nie na trak­ta­tach 15-go roku i zda­wał się żą­dać tyl­ko w tym du­chu ulep­szeń ad­mi­ni­stra­cyj­nych i po­li­tycz­nych, co sta­now­czo opi­nia od­rzu­ca­ła, a Za­moj­ski i jego za­ufa­ni wszel­ki ad­res od­rzu­ca­li, zwol­na kwe­stya ad­re­su upa­dać za­czę­ła.

Sta­no­wi­sko wza­jem­ne pp. Wie­lo­pol­skie­go i Za­moj­skie­go, tak prze­waż­ny wpływ na wy­pad­ki wy­war­ło, że chwi­lę sta­nąć i nad niem się za­sta­no­wić na­le­ży. Dwaj ci zna­ko­mi­ci lu­dzie, sta­wia­ni zwy­kle jak­by dwa prze­ciw­ne spo­łecz­no­ści pol­skiej bie­gu­ny, byli zu­peł­nie co do za­sad so­bie po­dob­ni i fa­tal­ność tyl­ko, któ­ra wszyst­kim wy­pad­kom w Pol­sce to­wa­rzy­szy, mo­gła tych lu­dzi jako prze­ciw­ni­ków po­sta­wić. Oby­dwaj na gło­wę prze­ciw­ni za­sa­dom tak zwa­nym re­wo­lu­cyj­nym, oby­dwaj poj­mu­ją­cy spo­łecz­ność pol­ską jako ustrój hie­rar­chicz­no-or­ga­nicz­ny, oby­dwaj byli prze­ciw­ni sztucz­ne­mu uwłasz­cze­niu, zwo­len­ni­ka­mi czyn­szu, sta­ły­mi i bez­względ­ny­mi obroń­ca­mi wła­sno­ści, a jak w wy­obra­że­niach po­li­tycz­nych jed­ni, tak wy­cho­wa­niem i sta­no­wi­skiem spo­łecz­nem do sie­bie po­dob­ni; róż­ni cha­rak­te­rem. Wie­lo­pol­ski, ma­jąc ro­dzaj lek­ce­wa­że­nia dla po­li­tycz­ne­go nie­wy­kształ­ce­nia swych współ­o­by­wa­te­li, chciał ich gwał­tem, bez nich, mimo nich, wpro­wa­dzić na wła­ści­wą dro­gę, prze­ko­na­ny, że przy­pusz­cze­ni do udzia­łu w pra­cy, na­mą­cą i za­ba­ła­mu­cą. Za­moj­ski, ko­cha­ją­cy swój kraj, swo­ich współ­bra­ci, mimo wad, któ­re znał do­sko­na­le, ro­zu­miał, że mięk­kie cha­rak­te­ry mi­ło­ścią, po­pu­lar­no­ścią, usłuż­no­ścią utrzy­ma na wo­dzy i do­pro­wa­dzi do swo­ich ce­lów. Gdy­by ci dwaj lu­dzie, tak zgod­ni w celu, tak róż­ni w swo­jem uspo­so­bie­niu, byli mo­gli, albo byli chcie­li po­dać so­bie ręce, ani wąt­pić, że wy­pad­ki po­szły­by inną ko­le­ją; ' ale nie­szczę­śli­wy az­ta­go­nizm, próż­no dziś wcho­dzić, z czy­jej winy, roz­dzie­lił ich od razu; nie wie­dział zaś ani je­den, ani dru­gi, do ja­kie­go stop­nia par­tya re­wo­lu­cyj­na grunt pod­ko­pa­ła, jaką sieć po ca­łym kra­ju mia­ła roz­cią­gnię­tą, jak do swo­ich ro­bót umia­ła wprządz wszyst­kie uczu­cia na­ro­do­we;

co się po­ka­za­ło, jak tyl­ko po pierw­szej de­mon­stra­cyi na Sta­rem Mie­ście na­ka­za­no przy­jąć ża­ło­bę i to z tym bez­względ­nym na­ci­skiem, jaki par­tya re­wo­lu­cyj­na od­ra­zu przy­bra­ła. Na scho­dach sali ob­rad To­wa­rzy­stwa, stał zu­chwa­ły mło­dy czło­wiek z szczo­tecz­ką w jed­nej ręce, a gięt­ką trzci­ną w dru­giej i każ­de­go za­pra­szał do ozna­cze­nia ża­ło­by na ka­pe­lu­szu. P. Za­moj­ski za­py­ta­ny przez swych przy­ja­ciół, czy przez sła­bość, czy przez nie­roz­wa­gę, do­ra­dził przy­ję­cie tej ozna­ki. Wie­lo­pol­ski zro­zu­miał od­ra­zu do­nio­słość tej de­mon­stra­cyi, słusz­nie po­gar­dli­wie się o niej wy­ra­ził: "uli­cy roz­ka­zu nie przyj­mę". Oby­wa­tel­stwo tym fak­tem zrze­kło się ini­cy­aty­wy, pod­da­ło kie­run­ko­wi par­tyi re­wo­lu­cyj­nej. Na­za­jutrz pa­dły strza­ły na Kra­kow­skiem Przed­mie­ściu, siedm ofiar za­ru­mie­mi­ło bruk war­szaw­ski; wie­czo­rem w miesz­ka­niu hra­bie­go Za­moj­skie­go, któ­ry jesz­cze opie­rał się ad­re­so­wi, zo­stał osta­tecz­nie zre­da­go­wa­ny, z ogól­nem jak wia­do­mo żą­da­niem Pol­ski przed­roz­dzia­ło­wej, a z ta­kiem prze­ci­wień­stwem my­śli mar­gra­bie­go, że nie do­pusz­czo­no na­wet przy na­ra­dzie, aby pro­jekt jego był od­czy­ta­ny. Te szcze­gó­ły pod­nio­sły się tu­taj, aby przy­po­mnieć, z jaką kon­se­kwen­cyą od sa­me­go po­cząt­ku ob­ja­wiał się je­den duch i kie­ru­nek w ru­chu, któ­ry już wten­czas nie przyj­mo­wał żad­ne­go po­śred­nic­twa, nie dał się za­do­wol­nić żad­ne­mi kon­ce­sy­ami, ale ab­so­lut­nie po­sta­wił kwe­styę tak, że mu­sia­ło przyjść do star­cia krwa­we­go z Ro­syą. Wie­lo­pol­ski, nie zdo­ław­szy na tej dro­dze swo­jej prze­pro­wa­dzić my­śli, a ge­nial­nem okiem zba­daw­szy od­ra­zu do­kąd idzie ruch, chciał go z góry opa­no­wać. Po­zy­sku­je dziw­nym spo­so­bem wy­so­kie sta­no­wi­sko urzę­do­we, z któ­re­go ab­sor­bu­je od­ra­zu całą wła­dzę i wska­zu­je dro­gę, któ­rą iść bę­dzie.

Nie znam ostat­nie­go sło­wa sys­te­ma­tu Wie­lo­pol­skie­go, to pew­na, że ja­ki­kol­wiek był jego cel, wszyst­ko, co tyl­ko zro­bił, co tyl­ko zro­bić za­mie­rzał, ob­ra­cho­wa­ne było na ko­rzyść ży­wio­łu pol­skie­go w Kró­le­stwie. Oczy­ścił urzę­dy z ob­cych i przedaj­nych lu­dzi, prze­ciął kwe­styę wło­ściań­ską, sys­te­mat edu­ka­cyj­ny prze­pro­wa­dził, ustrój ad­mi­ni­stra­cyj­ne­go sa­mo­rzą­du za­szcze­pił, obok za­sa­dy rów­no­upraw­nie­nia, wie – kszej wła­sno­ści sta­no­wi­sko za­pew­nił, sło­wem zro­bił wszyst­ko, co w da­nych oko­licz­no­ściach i w da­nym cza­sie było mo­żeb­ne, aby ży­wioł pol­ski tak wzmoc­nić, or­ga­nizm kra­jo­wy do ta­kie­go przy­pro­wa­dzić zdro­wia, iżby mógł pójść w za­pa­sy z ja­kim­kol­wiek ob­cym ży­wio­łem. Nie­tyl­ko każ­dy na­ród po­li­tycz­nie wy­tra­wio­ny, na­wet na­sza spo­łecz­ność nie by­ła­by py­ta­ła, dla­cze­go robi, ale co robi i obu­rącz chwy­ta­ła za po­da­ne jej in­sty­tu­cye, ale tego nie do­pu­ścił spi­sek.

Spi­sek wol­no mi są­dzić po­dług za­sad, po­dług środ­ków, po­dług lu­dzi. Par­tya re­wo­lu­cyj­na eu­ro­pej­ska od­daw­na uwa­ża­ła Pol­skę jako wy­bor­ny punkt opar­cia dla swo­je­go dzia­ła­nia; krzyw­dy i cier­pie­nia za­da­ne, nie­na­tu­ral­ność po­ło­że­nia, cha­rak­ter miesz­kań­ców, za­pał pa­try­otycz­ny, wszyst­ko wska­zu­je Pol­skę jako pro­chow­nię, na któ­rą rzu­co­na iskra gmach cały wy­sa­dzić może. Peł­na naj­wyż­sze­go po­świę­ce­nia, mło­dzież od ko­leb­ki w ne­ga­cyi i opo­zy­cyi wy­cho­wa­na, tem gwał­tow­niej­sza im mniej oświe­co­na, była wy­bor­nym do kon­spi­ra­cyi ma­te­ry­ałem.

Dru­gim jej ży­wio­łem sta­ło się nie­ste­ty du­cho­wień­stwo. Przez lat trzy­dzie­ści wy­cho­wa­ne z po­dejrz­li­wo­ścią, bez bi­sku­pów, bez kar­no­ści, bez do­sta­tecz­nej na­uki, wal­cząc cią­gle z pod­stę­pa­mi schy­zmy i biu­ro­kra­cyi, nie mo­gło być jak opo­zy­cyj­nem, a na­wet win­no być ta­kiem. Od lat kil­ku­na­stu, kie­dy wy­kształ­ceń­sze ro­dzi­ny po­prze­sta­ły z po­mię­dzy sie­bie sta­no­wi du­chow­ne­mu do­star­czać człon­ków, a kie­dy szko­ły i se­mi­na­rya zbyt niz­ko sta­ły, ogól­ny po­ziom wy­cho­wa­nia du­cho­wień­stwa zni­żył się i na­sią­kło, nie tą de­mo­kra­cyą, któ­rą uzna­je­my wszy­scy, jako dziś je­dy­nie mo­żeb­ny ustrój spo­łecz­ny, ale de­mo­kra­cyą za­wi­ści i nie­do­wie­rza­nia wszyst­kie­mu, co wyż­sze czy sta­no­wi­skiem, czy po­lo­rem, czy do­świad­cze­niem; prze­pa­dła na­wet tra­dy­cya przy­ja­ciel­skie­go sto­sun­ku mię­dzy ko­la­to­rem a be­ne­fi­cy­atem; du­cho­wień­stwo od­osob­ni­ło się, za­mknę­ło się w so­bie. Du­cho­wień­stwo pol­skie, po­dob­nie jak hisz­pań­skie, za­wsze było prze­waż­nie na­ro­do­we; nie­chaj mu to bę­dzie na chwa­łę, że ten cha­rak­ter za­cho­wa­ło. Ale od­osob­nie­nie, ale nie­wia­do­mość spra­wi­ły, że nie po­tra­fi­ło roz­róż­nić tych, co czy­sto w du­chu pa­try­otycz­nym do nie­go prze­ma­wia­li, od tych, co go z hi­po­kry­zyą do swo­ich chcie­li użyć ce­lów. Ta­jem­ni­ca, spi­sek mają nie­sły­cha­ny dla czło­wie­ka urok, bo duma jego mnie­mać może, że jest czyn­ni­kiem w speł­nia­niu naj­wyż­szych ce­lów. Tak za­wiść de­mo­kra­tycz­na, szał pa­try­oty­zmu, chęć do­ty­ka­nia się wiel­kich spraw ludz­ko­ści spra­wi­ły, że du­cho­wień­stwo, nie­po­mne praw Ko­ścio­ła, w taj­ne wcho­dzi­ło związ­ki, od­bie­ra­ło przy­się­gi, a zna­leź­li się i tacy, co świę­to­kradz­ko roz­grze­szy­li od zbrod­ni.

Nie­mniej licz­nie we­szła do spi­sku prze­waż­na w kra­ju kla­sa urzęd­ni­ków niż­szych, pocz­t­maj­strów, ap­te­ka­rzy, ad­mi­ni­stra­cya ko­lei i te­le­gra­fów; wszę­dzie, we­dług sta­ro­żyt­ne­go wy­ra­że­nia, no­wych rze­czy cie­ka­wa, w Pol­sce była prze­ję­ta mi­ło­ścią kra­ju, a wiel­ką nie­na­wi­ścią do cie­mię­ży­cie­li; więk­sza jej część szla­chet­nem tem wie­dzio­na uczu­ciem, wie­lu przedaj­nych i ze­psu­tych usi­ło­wa­ło ta­nim pa­try­oty­zmem zrów­no­wa­żyć mo­ral­ny upa­dek. Wła­ści­wie rząd na ni­ko­go ra­cho­wać nie mógł: od lat trzy­dzie­stu pa­nu­jąc tyl­ko siłą, cią­żył nad kra­jem, a ko­rze­ni w nim nie za­pu­ścił. Cały or­ga­nizm urzę­do­wy był mu bez wy­jąt­ku nie­na­wist­ny; ta tyl­ko była róż­ni­ca, że niż­sze one­go war­stwy re­wo­lu­cyj­ne spi­sko­wa­ły, wyż­sze w bier­nej sta­ły opo­zy­cyi. Wśród tych roz­ma­itych ży­wio­łów, prze­waż­ną od­gry­wa­ły rolę ko­bie­ty, obej­mu­ją­ce i pod­nie­ca­ją­ce za­pa­łem swo­im te róż­no­rod­ne ży­wio­ły. Spi­sek roz­cią­gał się dużo poza gra­ni­cę Kró­le­stwa, był pa­nem pra­sy w Kra­ko­wie, Po­zna­niu i Lwo­wie i dla­te­go cho­ciaż wol­no­ści dru­ku nie było w War­sza­wie, każ­da ro­bo­ta mar­gra­bie­go, każ­da jego myśl twór­cza była w opi­nii znisz­czo­na wprzó­dy, nim w wy­ko­na­nie we­szła.

Prze­waż­na, a na­wet daw­niej wy­łącz­nie w Pol­sce pa­nu­ją­ca kla­sa szlach­ty, wiel­kim ule­gła zmia­nom. Od sa­mej chwi­li roz­bio­rów, pań­stwa za­bor­cze głów­nie prze­ciw­ko niej wy­mie­rzy­ły dzia­ła­nie, z ich sta­no­wi­ska po­li­tycz­nie. Szlach­ta była wła­ści­wie pa­nią kra­ju: była ona jak­by pa­nu­ją­ca ro­dzi­na, któ­rą za­bor­cy znisz­czyć mu­sie­li, aby spo­koj­nie wejść w jej pra­wa. Ona też sama ucier­pia­ła; los wło­ścian, los miast na­wet nie po­gor­szył się przez roz­biór, szlach­ta zaś nie­tyl­ko tra­ci­ła ma­jąt­ki przez se­kwe­stra i kon­fi­ska­ty, była stop­nio­wo ogra­ni­cza­ną w swych pra­wach i przy­wi­le­jach, ale na­wet od roku szcze­gól­niej 30-go tak sys­te­ma­tycz­nie ści­ga­ną pod trze­ma rzą­da­mi, że moż­na po­wie­dzieć, iż co re­wo­lu­cya zro­bi­ła z szlach­tą fran­cuz­ką, to speł­ni­ły na pol­skiej trzy za­bor­cze rzą­dy. Ale nie dość, że z góry na nią ude­rza­no, ści­ga­ła ją z dołu nie­chęć, za­wiść, nie­mal po­gar­da. Jak zwy­kle, kie­dy in­sty­tu­cya chy­li się ku upad­ko­wi, od­ma­wia­no jej przy­wi­le­jów, a żą­da­no obo­wiąz­ków, za­rzu­ca­no duch ary­sto­kra­tycz­ny w isto­cie zu­peł­nie jej obcy.

Sama też szlach­ta stra­ci­ła wia­rę w sie­bie; że prze­sta­ła uwa­żać się za szlach­tę, rzecz słusz­na; szla­chec­two nie jest ja­kimś ide­ałem, szla­chec­two jest przy­wi­lej pra­wo­daw­stwa z rodu; kie­dy ten przy­wi­lej kla­sa utra­ci­ła, prze­sta­je być szlach­tą. Tak było u nas, daw­no prze­sta­li­śmy być szlach­tą; w sto­sun­kach to­wa­rzy­skich, ro­dzin­nych, utrzy­mu­je się przez kil­ka po­ko­leń tra­dy­cya szla­chec­ka, choć po­li­tycz­nie ist­nieć prze­sta­ła, ale praw­nej i spo­łecz­nej nie­ma już pod­sta­wy. Tego nie ro­zu­mie­li szlach­ci­ce za­wist­ni, tego nie ro­zu­mia­ła na­wet znacz­na część więk­szych wła­ści­cie­li, któ­rzy bo­jąc się, aby przez swe sta­no­wi­sko nie za­szko­dzi­li przy­szło­ści oj­czy­zny, sami po­wo­ła­ni ma­jąt­kiem, oświe­ce­niem, tra­dy­cyą, do przo­do­wa­nia na zdro­wej dro­dze opi­nii kra­jo­wej, prze­cho­dzi­li do obo­zu i pod kar­ność par­tyi re­wo­lu­cyj­nej, sprzy­się­żo­nej na ich zgu­bę.

Wo­bec ta­kie­go spi­sku, opar­ty o nie­do­łęż­ny, a nie­na­wist­ny rząd obcy, wy­stą­pił do wal­ki mar­gra­bia sam. Bia­da sa­me­mu, mówi pi­smo! Od pierw­szej chwi­li kil­ko­ma nie­zręcz­ne­mi mo­wa­mi wzmoc­nił nie­przy­ja­ciół, zra­ził du­cho­wień­stwo, nie po­zy­skał ży­dów.

Że z To­wa­rzy­stwem Rol­ni­czem w po­tę­dze i or­ga­ni­za­cyi, jaką wów­czas mia­ło, nikt­by rzą­dzić nie mógł, to każ­dy czło­wiek po­li­tycz­ny zro­zu­mie; ale mę­żo­wi po­li­tycz­ne­mu, jak mar­gra­bia, nie moż­na da­ro­wać spo­so­bu, ja­kim roz­wią­za­nie To­wa­rzy­stwa do­peł­nił. Bo roz­wią­za­nie zro­bił tak bo­le­snem, draż­nią­cem, jak je tyl­ko oso­bi­sta nie­chęć i jak­by ze­msta uczy­nić mo­gły. Pa­mię­ta­no daw­ną mar­gra­bie­go do To­wa­rzy­stwa ura­zę, uwa­ża­no obec­ny z p. Za­moj­skim an­ta­go­nizm, cały kraj po­czuł nie­przy­zwo­ite z nim obej­ście; spi­sek re­wo­lu­cyj­ny eks­plo­ato­wał ten wy­pa­dek. Po­ło­że­nie mar­gra­bie­go i nie­licz­nych jego zwo­len­ni­ków było co­raz trud­niej­sze; pra­co­wał dniem i nocą, a nie­spra­wie­dli­wa nie­cier­pli­wość wy­ma­wia­ła mu brak czy­nów; jak­by in­sty­tu­cye po­li­tycz­ne mo­gły jak grzy­by z zie­mi wy­ra­stać! Sko­ro spo­tkał kwe­styę go­rą­cą, jak wło­ściań­ska, prze­ciął ją od razu, ale zła wia­ra i to na gor­sze tłó­ma­czy­ła. Ile razy się ode­zwał pu­blicz­nie, za­wsze nie­zręcz­nie. Zja­dli­we zaś jego po­bież­nie rzu­ca­ne przy­cin­ki, to do ogó­łu, to do szcze­gól­nych wy­mie­rzo­ne lu­dzi, wzma­ga­ły iry­ta­cyę. Na­mięt­ny ten czło­wiek, w po­czu­ciu ol­brzy­miej swej siły woli i ro­zu­mu, mnie­mał, pew­ny bę­dąc czy­stej swej in­ten­cyi, że opo­zy­cyę sam zwy­cię­żyć po­tra­fi. Z tego wi­dać, że mar­gra­bia był czło­wie­kiem ge­nial­nym, ale nie był mę­żem sta­nu, któ­re­go pierw­szą ce­chą: umieć użyć ma­te­ry­ału, któ­ry ma pod ręką.

Nie my­ślę dla­te­go uspra­wie­dli­wić kra­ju; że mar­gra­bia był na­mięt­nym i nie­zręcz­nym, to nie­mniej dla­te­go kraj, a przy­najm­niej te ży­wio­ły, któ­re chcia­ły Pol­ski, a nie re­wo­lu­cyi, win­ne były od­róż­nić tak­tem po­li­tycz­nym rzecz od oso­by. Spi­sek chciał sta­now­czo bądź co bądź re­wo­lu­cyi, kraj, a pod tym wy­ra­zem ro­zu­miem lud i wiel­ką wła­sność, nie chciał jej. Kraj chciał Pol­ski, ale lud in­stynk­to­wo, więk­sza wła­sność ro­zu­mo­wo, wie­dział, że jej nie zdo­bę­dzie na dro­dze re­wo­lu­cyj­nej. Ztąd po­wsta­ła z ustro­ju To­wa­rzy­stwa Rol­ni­cze­go tak zwa­na or­ga­ni­za­cya bia­ła, ni ta­jem­na, ni jaw­na, ani re­wo­lu­cyj­na, ani też re­pre­zen­tu­ją­ca, choć o or­ga­ni­za­cyi wie­le mó­wi­ła, par­tyę or­ga­nicz­ną. Lu­dzie po­li­tycz­nie do­świad­cze­ni wie­dzą, że tego ro­dza­ju or­ga­ni­za­cye niby umiar­ko­wa­ne, bez wy­raź­ne­go celu, sta­ją się za­wsze na­przód po­mo­cą, a w koń­cu na­rzę­dziem stron­nictw gwał­tow­niej­szych. Ostrze­ga­no o tem hra­bie­go Za­moj­skie­go, za­py­ty­wa­no go, czy te usi­ło­wa­nia od­by­wa­ją się pod jego po­wa­gą; za­wsze sta­now­czo, a win­ni­śmy do­dać kon­se­kwent­nie z ca­łem swo­jem po­stę­po­wa­niem, prze­czył. To nie prze­szka­dza­ło, że or­ga­ni­za­cya żyła jego imie­niem, zbie­ra­ła skład­ki, dzia­ła­ła na ze­wnątrz przez dzien­ni­ki i ajen­tów, sło­wem, wal­cząc z ko­mi­te­tem re­wo­lu­cyj­nym, go­to­wa­ła grunt dla nie­go. Tym­cza­sem re­for­my Wie­lo­pol­skie­go, zwol­na za­czę­ły wy­stę­po­wać: usta­wa o wy­cho­wa­niu, usta­wa wło­ściań­ska, kur­sa przy­go­to­waw­cze, prze­ry­wa­ne epi­zo­da­mi, jak za­mknię­cie ko­ścio­łów w War­sza­wie, wy­wie­zie­nie ad­mi­ni­stra­to­ra Bia­ło­brze­skie­go, na­miest­ni­ko­stwo je­ne­ra­ła Su­cho­za­ne­ta, któ­re to ostat­nie w każ­dym ra­zie do­wio­dło, jak mar­gra­bia umiał bro­nić au­to­no­mii Kró­le­stwa. Z jaką zaś god­no­ścią sta­nął jako re­pre­zen­tant Pol­ski w Pe­ters­bur­gu, to i naj­więk­si jego nie­przy­ja­cie­le przy­zna­ją i tego mu kraj nie za­po­mni.

Nie wspo­mnia­łem o śpie­wach i agi­ta­cyi re­li­gij­nej. Ko­mi­tet re­wo­lu­cyj­ny prze­ni­kli­wo­ści swo­jej ni­czem tak nie do­wiódł, jak traf­nem uży­ciem tego środ­ka. Na­ród pol­ski prze­waż­nie re­li­gij­ny od lat siedm­dzie­się­ciu w wal­ce z schy­zmą, od lat trzy­dzie­stu na­prze­ciw naj­nie­bez­piecz­niej­sze­go wro­ga ko­ścio­ła, ce­sa­rza Mi­ko­ła­ja, miał tu punkt opar­cia o dwie­ście mi­lio­nów ka­to­li­ków, o cały Ko­ściół z jego gło­wą, nad­to z naj­więk­szą do­brą wia­rą i bez prze­sa­dy po­wie­dzieć moż­na, że teo­kra­tycz­ny rząd ro­syj­ski dzia­łał i dzia­łać mu­siał na znisz­cze­nie Ko­ścio­ła ka­to­lic­kie­go w Pol­sce. Nie­bez­pie­czeń­stwo było cią­głe, ogrom­ne, a gor­li­wość bu­dził zwrot li­tew­skich uni­tów prze­cią­gnię­tych na schy­zmę, do mat­ki Ko­ścio­ła. Gor­li­wi du­chow­ni, gor­li­wi ka­to­li­cy wi­ta­li z ra­do­ścią i na­dzie­ją hołd ten od­da­wa­ny przez kla­sy niby oświe­ceń­sze Bogu i Ko­ścio­ło­wi. Mó­wi­li, co praw­da, że wia­ra i na­ro­do­wość tak za­wsze były w Pol­sce po­łą­czo­ne, że jed­nej i dru­giej w wal­ce zwłasz­cza z Ro­syą od­dzie­lić nie po­dob­na. Tak jest w rze­czy sa­mej i gdy­by na­ród cały, tak jak znacz­na jego część, był wszedł w do­brej wie­rze na tę dro­gę, gdy­by był wszedł na grunt ko­ściel­ny, z pew­no­ścią wal­ka inne przy­bra­ła­by była roz­mia­ry; lud cały by­li­by­śmy mie­li za sobą; Au­strya nie mo­gła nas opu­ścić, ka­to­li­cy ca­łej Eu – ropy tyle nam i dziś przy­chyl­ni, by­li­by bez oba­wy za nami sil­niej jesz­cze wy­stą­pi­li; ale spi­sek nie miał wia­ry, spi­sek uży­wał de­mon­stra­cyi re­li­gij­nych jako środ­ka, jak się to oka­za­ło przy za­mknię­ciu i po otwar­ciu ko­ścio­łów w War­sza­wie. Czy do na­ra­dy o za­mknię­ciu same du­chow­ne oso­by wpły­wa­ły?!!! Czy otwar­cie we­dług wszel­kich prze­pi­sów pra­wa ka­no­nicz­ne­go od­by­te, nie wy­wo­ła­ło nie­chę­ci i oszczerstw na ar­cy­bi­sku­pa? Bo dla stron­nic­twa ru­chu ob­rząd­ki ko­ściel­ne były tyl­ko środ­kiem do utrzy­my­wa­nia agi­ta­cyi. Wier­ne swe­mu pla­no­wi, aby masy lu­do­we w nie­po­kój wpra­wić i po­ru­szyć, roz­po­czę­ło piel­grzym­ki, pro­ce­sye, sta­wia­nie krzy­żów. Nie wie­dzia­ło jed­nak, że w tej sfe­rze ża­den fałsz się nie uda; za­nie­po­ko­iło więc lud, ale wstręt­nie od śpie­wów ucie­kał, nowe krzy­że po­mi­jał, w pa­ster­zach swo­ich za­ufa­nie stra­cił; do­bra na­sza wia­ra za gra­ni­cą w wąt­pli­wość po­da­ną zo­sta­ła. Praw­dą jest, że wal­ka na­sza z schi­zmą jest na śmierć i ży­cie, praw­dą, że my jed­ni schi­zmę zwal­czyć mo­że­my, ale było fał­szem, kie­dy lu­dzie tego stron­nic­twa niby w obro­nie wia­ry i Ko­ścio­ła wy­stę­po­wa­li, a mimo nie­bez­pie­czeń­stwa dusz i ża­ło­bę prze­dłu­żyć chcie­li i ar­cy­bi­sku­pa prze­śla­do­wa­li i nie­cnych księ­ży do nie­cnych uczyn­ków na­pro­wa­dza­li.

Spra­wa Pol­ski jest spra­wą Ko­ścio­ła; gdy­by na to po­trze­ba do­wo­dów, to spoj­rzyj­my co się dzie­je na Li­twie; czło­wiek, któ­re­go los na pró­bę tej czę­ści Pol­ski ze­słał, kon­se­kwent­nie wy­ko­rze­nia Ko­ściół, nie już tyl­ko uni­tów zpra­wo­sła­wio­nych, ale sa­mych ka­to­li­ków ła­ciń­skich; kto wy­po­wie te zbrod­nie, kto opła­cze ten żal! Świę­ta Li­twa jak praw­dzi­wy mę­czen­nik roz­cią­gnię­ta pod no­żem opraw­cy; jed­nych śmier­cią ka­rzą, dru­gich wy­wo­żą, in­nych na po­sie­le­nie wy­pra­wia­ją; Mu­ra­wiew ar­ro­gu­je so­bie przy­wi­le­je wła­dzy du­chow­nej, a tak w jed­nej prze­pa­ści może za­gi­nąć i Ko­ściół i na­ro­do­wość. Da Bóg nie za­gi­nie! sta­lo­wy cha­rak­ter Li­twy prze­trwał wie­le i tu nie bę­dzie zła­ma­ny. Ale co po­wie­dzieć o lu­dziach, któ­rzy lek­ko­myśl­nie Li­twę w tę bez­deń nie­szczęść wpro­wa­dzi­li, czem od­po­wie­dzą za tyle łez, krwi, po­żo­gi i ser­decz­ne­go bolu?

Tak zwol­na wszyst­ko do co­raz więk­sze­go przy­cho­dzi­ło roz­stro­ju. Nie lu­dzie, co ży­ciem ca­łem i po­stę­po­wa­niem, wy­traw­no­ścią po­li­tycz­ną da­wa­li rę­koj­mie, kie­ro­wa­li umy­sła­mi, ale ja­kaś nie­wia­do­ma siła kie­ro­wa­ła opi­nią i kro­ka­mi kra­ju, któ­ry jak cho­ry na cie­le i umy­śle, od­trą­ciw­szy bie­głych le­ka­rzy, uwie­rzył szar­la­ta­nom, a od­trą­ca­jąc zdro­we le­kar­stwo po­da­ne mu w od­po­wied­nich in­sty­tu­cy­ach, od­da­wał się ża­ło­bie, agi­ta­cyi i na­dziei.

Tym­cza­sem Wie­lo­pol­ski po­wra­ca z Pe­ters­bur­ga i przy­wo­zi ze sobą Wiel­kie­go Księ­cia Kon­stan­te­go. Jaką miał myśl Wie­lo­pol­ski, albo ja­kim pod tym wzglę­dem uległ wpły­wom, nie­wia­do­mo. Stron­nic­two re­wo­lu­cyj­ne uwa­ża­ło przy­by­cie W. Księ­cia jako go­dło so­ju­szu z Ro­syą; uspo­ko­je­nia kra­ju ani na chwi­lę jed­ną nie chcia­ło, prze­ciw­nie po­sta­no­wi­ło wszel­kie po­ro­zu­mie­nie zro­bić nie­mo­żeb­nem i ka­za­ło W. Księ­cia za­mor­do­wać. Kto­kol­wiek uwa­żał na hi­sto­ryę, wie, że nie ła­two wiel­ką zbrod­nię po­peł­nić; tego ro­dza­ju za­bój­stwa rzad­ko się uda­ją; W. Ksią­że wy­szedł z za­ma­chu cały, wkrót­ce zbrod­niarz uka­ra­ny zo­stał. Jak­kol­wiek kraj dość gło­śno czy­nu tego nie po­tę­pił, to jed­nak so­li­dar­ność od­rzu­cił; zna­lazł się tyl­ko tak zwa­ny "ka­płan pol­ski, " któ­ry za­mach po­chwa­lił. Była to chwi­la do zwro­tu; na­le­ża­ło się mę­dr­szym i cno­tliw­szym opa­mię­tać, kie­dy wi­dzie­li raz, ja­kich środ­ków stron­nic­two re­wo­lu­cyj­ne się chwy­ta, dru­gi raz, ja­kie te środ­ki na pew­nych war­stwach lud­no­ści kraj owej zro­bi­ły wra­że­nie. Gdy to nie na­stą­pi­ło, gdy obu­rze­nie pu­blicz­ne nie było do­syć sil­ne, aby ubez­wład­nić od­wa­gę zbrod­ni, par­tya re­wo­lu­cyj­na usi­ło­wa­ła po trzy­kroć zgła­dzić Wie­lo­pol­skie­go. Było to wła­śnie w chwi­li, kie­dy się zbie­ra­ły rady po­wia­to­we; była więc spo­sob­ność, był i or­gan, by praw­dzi­we uczu­cia kra­ju ob­ja­wić, aby są­dząc o lu­dziach po środ­kach, z stron­nic­twem re­wo­lu­cyj­nem ze­rwać, mar­gra­bie­go po­przeć, kraj już po­chy­lo­ny nad prze­pa­ścią wstrzy­mać. Nie­do­sta­ło na to od­wa­gi; pod­li krzy­ka­cze za­głu­szy­li lu­dzi su­mien­nych, któ­rzy już za wiel­ki do­wód od­wa­gi mie­li, że mimo za­ka­zu ko­mi­te­tu za­czy­na­ją­ce­go się już z po­wa­gą wła­dzy ob­ja­wiać, ze­bra­li się na rady po­wia­to­we. Zwra­ca­my uwa­gę na że­la­zną kon­se­kwen­cyę spi­sku;

żad­nej in­sty­tu­cyi nie chce, wszel­ki za­wią­zek ulep­sze­nia od­trą­ca, za­miast wejść w po­sia­da­nie sa­mo­rzą­du ad­mi­ni­stra­cyj­ne­go, na­rze­ka na jego nie­do­sta­tecz­ność; wtó­ru­je mu cią­gle "Czas" kra­kow­ski, skrzęt­nie wy­ry­wa­jąc każ­dy po­czą­tek or­ga­ni­za­cyi.

Ka­ta­stro­fa szyb­kim zbli­ża­ła się kro­kiem; w mia­rę jed­nak jak ko­mi­tet co­raz sil­niej prze­ma­wiać i dzia­łać za­czy­nał, or­ga­ni­za­cyę oby­wa­tel­ską przej­mo­wa­ła trwo­ga. Dzien­ni­ki jej i pu­bli­ka­cye grunt przy­go­to­wa­ły; Wie­lo­pol­skie­go od­trą­ca­ła, ani razu po męz­ku się nie ode­zwa­ła, ale kie­dy o po­wsta­niu już gło­śno mó­wić za­czę­to, kie­dy przy­się­gi po dwor­skiej cze­la­dzi i rze­mieśl­ni­kach co­raz licz­niej od­bie­ra­no, a piąt­ki męz­kie i nie­wie­ście po­wsta­wa­ły, po­my­śla­ła o obro nie. Wie­lo­pol­skie­go po­przeć nie chcia­ła; wy­zwa­na przez ko­mi­tet na dro­dze po­pu­lar­no­ści o da­nie do­wo­du pa­try­oty­zmu, po­da­je nie­roz­sąd­ny ad­res, do hra­bie­go Za­moj­skie­go, któ­re­go skut­kiem wy­gna­nie p. An­drze­ja z kra­ju. Nig­dy nie po­stą­pił zręcz­niej ko­mi­tet, nig­dy człon­ko­wie dy­rek­cyi do­kład­niej­sze­go swej nie­do­łęż­no­ści nie dali do­wo­du. Ko­mi­tet skom­pro­mi­to­wał or­ga­ni­za­cyę oby­wa­tel­ską, spro­wa­dza­jąc ją na swój grunt, po­zbył się p. An­drze­ja, za­ognił ranę. Opusz­czo­ny Wie­lo­pol­ski nie znał do­kład­nie ca­łe­go nie­bez­pie­czeń­stwa, któ­re mu gro­zi­ło, go­to­wał się do wal­ki, a lek­ce­wa­żąc nie­przy­ja­cie­la i zbyt ra­chu­jąc na po­moc woj­sko­wą, ob­ja­wił śro­dek, któ­re­go miał użyć. ' Tego wła­śnie ko­mi­te­to­wi było po­trze­ba. Wy­jąt­ko­wa kon­skryp­cya tak sła­be mia­ła stro­ny, tak słusz­nie i ła­two mo­gła być po­tę­pia­ną, że sta­ła się głów­ną prze­ciw­ko Wie­lo­pol­skie­mu bro­nią, któ­rą roz­na­mięt­nio­no i kraj i opi­nię za­gra­nicz­ną. Ter­min kon­skryp­cyi jako dzień wy­bu­chu ozna­czo­no.

Strasz­na od­po­wie­dzial­ność cią­ży na lu­dziach, któ­rzy przy­go­to­wa­li i roz­po­czę­li ruch 22-go Stycz­nia. Lu­dzie ci cię­ża­ru jej nie zna­ją. Czy my­śle­li albo nie o Pol­sce, nie wcho­dzę, czy pra­co­wa­li na jej po­wsta­nie albo zgu­bę, to się po­ka­że da­lej, ale swo­je dzie­ło speł­ni­li, po­tęż­ny ruch na ko­rzyść eu­ro­pej­skiej re­wo­lu­cyi wy­wo­ła­li, ustrój spo­łecz­ny Pol – ski aż do fun­da­men­tów roz­bu­rzy­li, ja­dem swych teo­ryi po­śred­nie war­stwy na­po­ili. Sto­jąc dziś nad tą ka­łu­żą z krwi, łez i bło­ta, za­cie­ra­jąc ręce mó­wią: a co, czy nam się nie uda­ło? Byli tam i lu­dzie uczci­wi, byli co z czy­stą przy­szli chę­cią – ale chę­ci uspra­wie­dli­wia­ją przed Bo­giem, w po­li­ty­ce chę­ci nic nie ważą, tu ma war­tość tyl­ko czyn, a czy­ny ich były rów­nie nie­roz­sąd­ne i zbrod­ni­cze, jak sło­wa kłam­li­we. Nie­każ­dy ma po­wo­ła­nie do spraw po­li­tycz­nych: czy dla­te­go że kto mło­dy, nie­wy­traw­ny a har­dy, ma pra­wo pod­no­sić sztan­dar na­ro­do­wy? Czy mają do tego pra­wo lu­dzie, któ­rzy za­prze­da­li się stron­nic­twu ob­ce­mu i dzia­łać mu­szą na jego roz­ka­zy? Tych py­tań kraj nie roz­bie­rał.

Zmy­słu po­li­tycz­ne­go nie było nig­dy do zbyt­ku w Pol­sce. Cóż do­pie­ro po trzy­dzie­stu la­tach bez­przy­kład­ne­go uci­sku, kie­dy je­dy­ną szko­łą po­li­ty­ki był spi­sek, a je­dy­ną ka­te­drą cho­ro­bli­wa li­te­ra­tu­ra emi­gra­cyi. Wy­ro­sło po­ko­le­nie, któ­re się jesz­cze za Pol­skę nie biło; po­ko­le­nie to czy­ta­ło i sły­sza­ło w mi­stycz­nym i na róż­ne tony ję­zy­ku, że ofia­rą, po­świę­ce­niem wszyst­ko otrzy­mać moż­na. Po­wsta­ła w tem po­ko­le­niu gwał­tow­na chęć czy­nu, po­świę­ce­nia i ofia­ry. Po­sia­da­ło wia­ry tyle, ile po­trze­ba aby oba­ła­mu­cić su­mie­nie, nie tyle, aby je po­kie­ro­wać. Było więc nie­oce­nio­nym ma­te­ry­ałem dla kon­spi­ra­cyi.

Mło­dzież ta, któ­ra wpo­śród zimy, w dzień słot­ny i śnież­ny wy­szła bez bro­ni, bez obu­wia, bez odzie­ży w Kam­pi­now­ską pusz­czę, god­na wiecz­nej chwa­ły. Nie uwie­rzą kie­dyś lu­dzie ani jej bo­ha­ter­stwu, ani zbrod­ni ko­mi­te­tu, któ­ry nie przy­go­to­waw­szy bro­ni, do­wód­ców, sprzy­mie­rzeń­ców, ludu, wy­zy­skał cno­tę kłam­stwem i wiel­ko­ścią celu. Że wie­lu jego człon­ków przy­pła­ci­ło ży­ciem, to na polu bi­twy, to na rusz­to­wa­niu, nie zdej­mu­je od­po­wie­dzial­no­ści. Nie śmierć męż­na, a tyl­ko śmierć po­li­tycz­nie uży­tecz­na, jest za­słu­gą. Czy kto w za­pła­cie bie­rze pie­niądz albo za­do­wol­nie­nie próż­no­ści, obo­jęt­na.

Po­wsta­nie wy­bu­chło w kil­ku­dzie­się­ciu miej­scach; wy­trwa­ły i za­cię­ty cha­rak­ter one­go ob­ja­wił się od­ra­zu. Do­star­czy­ła mu głów­nie ży­wio­łów lud­ność miej­ska, fa­brycz­na, rze­mieśl­ni­cza, i licz­na bar­dzo w kra­ju kla­sa ofi­cy­ali­stów eko­no­micz­nych, sło­wem stan po­śred­ni, któ­ry przy­szedł do po­czu­cia na­ro­do­we­go, a przez ro­dzaj i sto­pień wy­kształ­ce­nia ła­two mógł być po­zy­ska­nym i uwie­dzio­nym, – Pierw­sze za­raz ode­zwy, jak sty­lem i po­glą­dem po­li­tycz­nym zdra­dza­ły pod­rzęd­ną sfe­rę im­pro­wi­zo­wa­nych po­li­ty­ków, tak wska­zy­wa­ły za­sa­dy i cele przy­wód­ców po­wsta­nia. Da­ro­wa­nie grun­tów wło­ścia­nom wkra­cza­jąc w kwe­styę wła­sno­ści, za­gra­ża­jąc szlach­cie, od­ra­zu udział jej zro­bi­ło wąt­pli­wym. Tak ko­mi­tet zra­ził i zu­bo­żył tych, co byli za­wsze go­to­wi od­dać wszyst­ko na po­trze­by kra­ju, zbo­ga­cił kla­sę obo­jęt­ną, a po­zy­skać jej nie po­tra­fił.

Zu­peł­ny brak do­świad­cze­nia i zna­jo­mo­ści ludu mógł tyl­ko przy­pu­ścić, że ob­da­ro­wa­nie wła­sno­ścią po­bu­dzi masy do ru­chu. Po­tęż­ny ten ży­wioł może być tyl­ko po­ru­szo­ny ide­ałem: mio­tał nim nie­raz sil­nie za­pał re­li­gij­ny albo pa­try­otycz­ny, nig­dy drob­na, ma­te­ry­al­na, do tego nie­pew­na lub oku­pio­na ha­zar­dem ży­cia ko­rzyść. Przy­kład Ga­li­cyi aż nad­to był bliz­kim i prze­ko­ny­wa­ją­cym do­wo­dem; to­też ko­mi­tet, choć dziw­nie ogra­ni­czo­ny, nie mógł mieć tej ilu­zyi. Ale wie­dział do­sko­na­le, że prze­mia­ny so­cy­al­ne raz przez ko­go­bądż wy­rze­czo­ne i rzu­co­ne na pa­stwę ma­som, sta­ją się nie­po­wrot­ne, pusz­cza­ją od razu głę­bo­kie ko­rze­nie, każ­dy rząd przy­jąć, a na­wet roz­wi­nąć je musi: wie­dział, że to ziar­no przy­nie­sie owo­ce, i dla­te­go sto­jąc głów­nie o to, aby po­rzą­dek spo­łecz­ny prze­mie­nić, za­siał je od­ra­zu. Chło­pów nie po­ru­szył, ale głów­ny cel swój speł­nił, bo znisz­czył wiel­ką wła­sność.

Je­że­li ko­mi­tet my­ślał na se­ryo o pro­wa­dze­niu dłu­giej o nie­pod­le­głość woj­ny, cze­mu pod­ci­nał ko­rzeń do­bro­by­tu kra­ju? Woj­na jest dzi­siaj rze­czą dro­gą, tyl­ko bo­ga­te kra­je pro­wa­dzić ją mogą. Ko­mi­tet w kra­ju głów­nie rol­ni­czym a w ka­pi­ta­ły nie­za­moż­nym, zmar­no­wał na­raz cały ka­pi­tał ob­ro­to­wy, a co gor­sza od­jął po­bud­kę od pra­cy, owe­go je­dy­ne­go źró­dła bo­gac­twa na­ro­dów. Gdy­by czyn­sze był prze­ka­zał na po­trze­by wo­jen­ne, był­by roz­sąd­ny po­świę­ce­nia po­wód, a prze­waż­ny do pra­cy bo­dziec. Rzu­ca­jąc je na­próż­no obu­dził po­dejrz­li­wość ludu, wy­wo­łał współ­ubie­ga­nie rzą­du ro­syj­skie­go, do­wiódł, że rów­nie był do­brym eko­no­mi­stą jak… i po­li­ty­kiem.

Mi­łość oj­czy­zny jest w Pol­sce tak wiel­ka, oba­wa, aby czem­kol­wiek obo­wiąz­kom wzglę­dem niej nie uchy­bić, tak strasz­na, że choć jed­ni zro­zu­mie­li od­ra­zu groź­ne symp­to­ma­ta ru­chu, dru­dzy upa­try­wa­li w nim nie­roz­są­dek i nie­po­do­bień­stwo, nikt nie śmiał prze­ciw­ko nie­mu wy­stą­pić. Jed­na tyl­ko była z po­cząt­ku dro­ga. Jak po­wie­dzia­łem, więk­sza wła­sność ma­ją­ca sto­sun­ko­wo zdro­wy po­gląd, a do tego zwią­za­na or­ga­ni­za­cyą bia­łą, pa­trza­ła na po­wsta­nie z nie­wia­rą i wstrę­tem. Lud wiej­ski, o któ­re­go pra­wach tak wie­le mó­wią a któ­re­go wolą i in­stynkt tak mało sza­nu­ją, lud, któ­ry sam je­den za­cho­wał u nas zdro­wy roz­są­dek i po­ję­cie wa­run­ków bytu… spo­łecz­ne­go, był ru­cho­wi cał­kiem prze­ciw­ny: nie dla­te­go że pol­ski, ale dla­te­go że nie­roz­sąd­ny. Na­le­ża­ło oby­wa­tel­stwu ziem­skie­mu, nie prze­cho­dząc wca­le do obo­zu ro­syj­skie­go, nie żą­da­jąc ztam­tąd po­mo­cy, sta­nąć z lu­dem, od­osob­nić po­wsta­nie, któ­re w swej bez­sil­no­ści wkrót­ce ogo­ło­co­ne z po­mo­cy by­ło­by upa­dło. Bo­le­sna stra­ta kil­ku­dzie­siąt lu­dzi uka­ra­nych za swą nie­roz­wa­gę, była za­praw­dę mniej­szą, jak stra­ta ty­siąc­ów, stra­ta in­sty­tu­cyi, lud­no­ści, Ko­ścio­ła. Tak by­ło­by na­stą­pi­ło istot­ne zla­nie z lu­dem, któ­ry­by był in­stynk­to­wo po­znał, że ma za­ufa­nia god­nych kie­row­ni­ków.

Na taki czyn, w naj­wyż­szym stop­niu po­li­tycz­ny, nie sta­ło po­glą­du i od­wa­gi. Na­le­ża­ło więc uchwy­cić kie­ru­nek ru­chu i pod­nieść go mo­ral­nie przez wiel­kość po­świę­ce­nia. Nie zro­bi­li­śmy i tego, da­jąc się nie pro­wa­dzić, ale wlec lu­dziom nie­zna­nym albo nad­to zna­nym. W każ­dym kra­ju, tem­bar­dziej w prze­waż­nie rol­ni­czym, o lo­sie jego orze­kać tyl­ko mogą ci, co są pa­na­mi zie­mi. Tu sta­ło się in­a­czej. Szu­mo­wi­ny pol­skie­go spo­łe­czeń­stwa, lu­dzie bez sta­no­wi­ska, z na­uką ste­reo­ty­po­wą ko­dek­su re­wo­lu­cyj­ne­go, ban­kru­ci mo­ral­ni albo ma­jąt­ko­wi, apli­kan­ci po urzę­dach, de­pen­den­ci, tech­ni­cy, pseu­do­li­te­ra­ci, woj­sko­wi niż­szych stop­ni, zbie­gi od oł­ta­rza i kil­ku szla­chet­nych en­tu­zy­astów jak Fran­kow­ski, Pa­dlew­ski, oto z, cze­go się skła­dał ko­mi­tet i jego or­ga­ni­za­cya. Oni to za­wład­nę­li ca­łym kra­jem.

"I zląkł ich się, jak dżu­my ja­kiej cały na­ród,

Bo już cho­ro­by w so­bie po­czuł strasz­ny za­ród".

Co­kol­wiek się ob­ja­wi­ło z tej or­ga­ni­za­cyi na ze­wnątrz, było nad wszel­ki wy­raz mier­ne: ani je­den cha­rak­ter, ani jed­na zdol­ność. Co to byli za lu­dzie ko­men­dant siły zbroj­nej w Lu­bel­skiem, So­kół w Pod­la­skiem, nie­któ­rzy tak zwa­ni puł­kow­ni­cy, co w bru­dach urzę­do­wych albo pry­wat­nych ska­la­ni, do­bre imię w oj­czy­stej spra­wie ta­nim kosz­tem od­zy­skać chcie­li. To pod­no­szę ze wstrę­tem, ale ko­niecz­nie, bo ten sam duch cią­gnie się przez całe po­wsta­nie, aż do obec­nej chwi­li, bo po­trze­ba aby kraj wie­dział w ja­kie od­dał się ręce, bo to tło­ma­czy zbrod­nie i plu­ga­stwa, któ­re się póź­niej ob­ja­wi­ły. Od­dam dla­te­go spra­wie­dli­wość komu na­le­ży.

Lan­gie­wicz dał do­wo­dy od­wa­gi, zdol­no­ści, uczci­wo­ści. Wpo­śród naj­gor­sze­go oto­cze­nia rąk krwią nie­win­ną nie zma­zał, pie­nią­dzem nie osmo­lił, padł ofia­rą spi­sku, od któ­re­go le­piej w roz­sąd­ku i su­mie­niu oświe­co­ny od­stą­pił. – Jak tyl­ko po­wsta­nie nie zo­sta­ło stłu­mio­nem w po­cząt­ku, za­czę­ło te­ro­ry­zo­wać mo­ral­nie i… fi­zycz­nie. Bi­twa za oj­czy­znę, urok ta­jem­ni­cy, spi­sek, w śred­nich spo­łecz­nych war­stwach chęć po­ka­za­nia, że bez szlach­ty wal­kę prze­pro­wa­dzić po­tra­fią, wszyst­ko to po­cią­gnę­ło lud­ność mło­dą fa­brycz­ną, miej­ską i dwor­ską. Stan po­śred­ni, któ­ry nig­dzie praw­nie okre­ślo­nym nie był, ale przy­szedł nie­tyl­ko do licz­by, bytu… ale i do po­czu­cia oby­wa­tel­skie­go, chciał zdo­być, że tak po­wiem, ostro­gi, za­pi­sać krwią swo­je ist­nie­nie i sta­no­wi­sko w na­ro­dzie. Ja­koż to mu się po­wio­dło i to uzna­ję na jego za­słu­gę i za­szczyt. Wal­ka, sta­nu miej­skie­go o za­szczyt oby­wa­tel­stwa, oto głów­ny cha­rak­ter po­cząt­ko­we­go po­wsta­nia. Stan miej­ski miał za­wsze i wszę­dzie szcze­gól­ną wy­trwa­łość i za­cię­tość: on tych za­let, któ­rych nie miał ród szla­chec­ki, udzie­lił ru­cho­wi. Dy­rek­cya or­ga­ni­za­cyi, cia­ło dzi­wacz­ne a czę­ścią w nie­do­łęż­nych, czę­ścią w nie­bez­piecz­nych zo­sta­ją­ce rę­kach, jak nie umia­ła wstrzy­mać wy­bu­chu, tak nie wie­dzia­ła co po­cząć. To od­ra­dza­ła łą­czyć się z ru­chem, to wy­da­wa­ła ode­zwy i roz­po­rzą­dze­nia wąt­pli­we, a jed­nak uzna­wa­ła go za na­ro­do­wy; pil­nie słu­cha­ła jaki wiatr z za­cho­du wie­je, ocze­ku­jąc czy jak Deus ex ma­chi­na nie przyj­dzie ztam­tąd rada lub otu­cha. Tym­cza­sem dziw­na nie­do­łęż­ność ru­skie­go woj­ska do­zwo­li­ła po­wsta­niu osie­dlać się i or­ga­ni­zo­wać w Kra­kow­skiem i Pod­la­skiem. Trwa­nie wal­ki, sto­czo­ne z wąt­pli­wem bi­twy szczę­ściem, bu­dzi­ły du­cha, zwłasz­cza kie­dy gar­ni­zo­ny mo­skiew­skie opusz­cza­ły mia­sta po­wia­to­we, ale nie po­cią­ga­ły ani szlach­ty po wsiach ani po­wag miej­skich. Wtem rów­no­cze­śnie po­wsta­ją kon­wen­cya pru­ska, ar­ty­ku­ły dzien­ni­ków pe­ters­bur­skich, któ­re przy­zna­wa­ły, że rząd pra­gnął po­wsta­nia i sro­go­ści po­peł­nio­ne przez Mo­ska­li w Woj­sła­wi­cach i in­nych miej­scach. Trzy te wy­pad­ki prze­waż­nie wpły­nę­ły na opi­nię w Eu­ro­pie.

Spra­wa pol­ska jest tak z na­tu­ry swo­jej spra­wie­dli­wa, że każ­de­go po­ru­sza, w mia­rę jak wię­cej albo mniej jest w nim du­cha praw­dy. Dla­te­go za­wsze i wszę­dzie stron­nic­two ka­to­lic­kie wier­ne było tej spra­wie, pierw­sze wy­stę­py­wa­ło za nią, nie opusz­cza­ło jej nig­dy. Pierw­szy też hr. Mon­ta­lem­bert ogni­stą pu­ścił w świat bro­szu­rę, któ­rej żad­na póź­niej­sza nie zrów­na­ła, a do któ­rej uczuć wy­so­ko­ści gdy­by się pod­nio­sło było po­wsta­nie, Bóg wie do­kąd­by za­szło. Za­wtó­ro­wa­ła na ten ton cała pra­sa za­gra­nicz­na, stron­nic­twa jed­ne dru­gim wy­ści­gać się nie dały. Prze­waż­ną od­gry­wał tu­taj rolę "Czas" kra­kow­ski. Dzien­nik ten zda­wał się być od­daw­na or­ga­nem dy­rek­cyi or­ga­ni­za­cyi – po­wi­nien więc był wów­czas jesz­cze wy­stą­pić prze­ciw ru­cho­wi. Sta­ło się in­a­czej. Od­ra­zu po­wsta­nie, jak­by na­ro­do­we po­parł, po­sta­wił je jako ta­kie za gra­ni­cą – z wy­trwa­ło­ścią z jaką nie­su­mien­nie dzia­ła­nie Wie­lo­pol­skie­go unie­mo­żeb­niał, gło­sił kłam­li­we zwy­cięz­two Pol­ski i czę­sto rów­nie kłam­li­we okru­cień­stwa ru­skie. Tym wy­trzy­ma­łym fał­szem oba­ła­mu­cał kraj i za­gra­ni­cę. Aby dla spra­wy do­brej fałsz był kie­dy­kol­wiek po­trzeb­nym, nie uwie­rzę: może ją chwi­lo­wo po­pchnąć, ale ku­tem więk­szej zgu­bie.

Kie­dy na od­głos War­sza­wy wszyst­kie daw­ne re­wo­lu­cyj­ne za­wiąz­ki za­czę­ły się ru­szać w Po­znań­skiem, w Ga­li­cyi, pod for­mą ław, ko­mi­te­tów i t… p., kil­ku lu­dzi mło­dych, za­cnych, a bez po­glą­du i ini­cy­aty­wy, a za­tem wię­cej chci­wych dzia­ła­nia jak re­zul­ta­tu, za­wią­za­ło się w Kra­ko­wie w ko­mi­tet po­moc­ni­czy, ma­ją­cy się trud­nić zbie­ra­niem skła­dek i nie­sie­niem po­mo­cy po­wsta­niu w Kró­le­stwie. Wy­cho­dzi­li z tej za­sa­dy, co tyle już spraw i lu­dzi zgu­bi­ła: jak po­czci­wi rze­czy nie we­zmą w rękę, we­zmą ją in­try­gan­ci bez su­mie­nia i od­po­wie­dzial­no­ści; na­le­ży prze­to oso­bi­ste­mi wda­niem się za­cho­wać od wie­la złe­go. Rzecz dziw­na, nie ba­czą, że głup­stwo albo złe upa­dło­by samo, gdy­by go nie wzię­li w ręce lu­dzie uczci­wi i ro­zum­ni; wie­dzą to do­sko­na­le przy­wód­cy wszel­kich ru­chów i uży­wa­ją za­wsze za na­rzę­dzie tych, któ­rych nie­na­wi­dzą i któ­ry­mi gar­dzą. Tak sta­ło się i tu­taj. Pie­nią­dze pły­nąć za­czę­ły, dzien­ni­ki za­gra­nicz­ne i sama emi­gra­cya w Pa­ry­żu były za­si­la­ne wia­do­mo­ścia­mi, spra­wa na­bie­ra­ła bar­wy co­raz bar­dziej na­ro­do­wej, w któ­rej to­pił się, że tak po­wiem, ży­wioł re­wo­lu­cyj­ny. Wzma­ga­ło to usza­no­wa­nie w domu i za gra­ni­cą, a każ­de ser­ce wznio­słe i pol­skie nie mo­gło pa­trzeć bez wzru­sze­nia na tę mło­dzież oby­wa­tel­ską, szkol­ną, rze­mieśl­ni­czą, któ­ra z naj­czyst­szem po­świę­ce­niem bie­gła do Oj­co­wa, Gosz­czy, po to, jak mó­wi­li i my­śle­li, aby śmier­cią za­pro­te­sto­wać prze­ciw­ko za­bo­ro­wi Oj­czy­zny. Nig­dy nic tak wznio­słe­go w ży­ciu nie wi­dzia­łem. Przy­go­to­wa­ni na śmierć przez spo­wiedź i Ko­mu­nię św., ze smęt­nym ale uro­czy­stym wy­ra­zem twa­rzy, z po­wa­gą ofia­ry: nie wstrzy­mał ich ani płacz mat­ki, ani po­wa­ga ojca; po­szli i zgi­nę­li.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: