Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pismo zbiorowe. Tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pismo zbiorowe. Tom 2 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I.

Po za­koń­cze­niu kon­fe­de­ra­cyi bar­skiej i no­wej re­gu­la­cyi gra­nic Rze­czy­po­spo­li­tej, do­stał się pod pa­no­wa­nie pru­skie sztuk Po­mo­rza. One­go cza­su jesz­cze Po­mo­rze było za­sie­dlo­ne czy­stą lud­no­ścią sło­wiań­skie­go po­cho­dze­nia; jeno kil­ku in­dy­ge­nów nie­miec­kich i kil­ka­na­ście kal­wiń­skich ro­dów pol­skich, wzdy­cha­jąc od­daw­na do po­łą­cze­nia się z ro­dzi­ną pro­te­stanc­ką w nowo wzro­słem pań­stwie, cie­szy­ło się no­we­mu po­rząd­ko­wi rze­czy. Niem­cy po­wo­li i sys­te­ma­tycz­nie roz­gra­ni­cza­li kra­je, sta­wia­li słu­py z her­ba­mi, tar­go­wa­li się o każ­dą piędź zie­mi. Zwy­kle gra­ni­ce pro­wa­dzo­no po rze­kach, stru­mie­niach, trzę­sa­wi­cach, gdzie na­tu­ra sama sta­wia­ła do­wod­ne śla­dy. Wsze­la­ko nie każ­da wio­ska tak była po­ło­żo­ną, aby nie prze­kra­cza­ła grun­ta­mi swo­je­mi stru­mie­ni lub rzek, na obu stro­nach dzie­dzi­cząc. W ta­kich wio­skach było naj­wię­cej ko­ro­wo­dów z ko­mi­sa­rza­mi pru­ski­mi, do kogo cała włość ma na­le­żeć, bo nie­po­dob­na było ukra­jać szlach­ci­ca i dwom rzą­dom pod­da­wać. Uło­żo­no się tedy o za­sa­dę i przy­ję­to, że tam gdzie leży dwór, do tego pań­stwa na­le­żeć bę­dzie włość cala.

Przy jed­nym z ta­kich gra­nicz­nych stru­mie­ni le­ża­ła włość sta­ro­żyt­na, ocie­nio­na ko­ro­na­mi od­wiecz­nych lip, dę-

bów, klo­nów, ja­wo­rów, ż mnó­stwem chat, pu­kla­ci­stym dwor­cem mo­drze­wio­wym, a była wła­sno­ścią szlach­ci­ca sta­ro­żyt­ne­go rodu, her­bu Lada.One­go cza­su pan Łada mógł mieć oko­ło lat pięć­dzie­się­ciu, był w peł­ni siły i zdro­wia, a cho­ciaż obe­rwał był w cza­sie kon­fe­de­ra­cyi kil­ka ran, prze­mo­gło przy­ro­dzo­ne zdro­wie szla­chec­kie, wy­li­zał się i sta­nął na no­gach. Był to czło­wiek pięk­nej bu­do­wy, ko­lo­sal­nej, wspa­nia­łe­go lica a pań­skie­go praw­dzi­wie ani­mu­szu. Przed laty pięt­na­stu oże­nił się był z wnucz­ką pana wo­je­wo­dy sie­radz­kie­go, do­stał z nią w sie­radz­kiem wo­je­wódz­twie ob­szer­ne wło­ści po­sa­giem, czę­sto w nich prze­sia­du­jąc do wiel­kiej z szlach­tą ta­mecz­ną przy­szedł mi­ło­ści. Wsze­la­ko wy­nieść się z imien­nych dóbr swo­ich po­mor­skich nie miał ocho­ty, choć były mniej­sze od po­sa­gu żony. Na wieść o no­wem roz­gra­ni­cze­niu Po­mo­rza po­spie­szył co żywo ra­to­wać się, aby go nie od­cię­to od pnia na­ro­do­we­go. Ja­koż ko­mi­sa­rze gra­nicz­ni byli już nie da­le­ko, a stru­mień nad któ­rym wio­ska jego le­ża­ła miał być gra­ni­cą.

Do­wie­dziaw­szy się o za­sa­dzie roz­gra­ni­cze­nia, zwo­łał całą gro­ma­dę chło­pów z mo­ty­ka­mi i ry­dla­mi, prze­ko­pał stru­mie­nio­wi z wiel­kim mo­zo­łem dro­gę przez pa­gó­rek, a ta­mu­jąc wodę w sta­rem ło­ży­sku, od­ciął dwo­rzec swój na stro­nę pol­ską. Woda rwa­ła szyb­ko, w kil­ka dni znisz­czy­ła ślad mo­ty­ki i ry­dla, stru­mień szu­miał za ogro­dem, a szlach­cic cze­kał ko­mi­syi, chwa­ląc Boga tym­cza­sem, że mu do­dał kon­cep­tu.

W kil­ka­na­ście dni przy­je­cha­ła ko­mi­sya pru­ska, za­sta­ła wodę w po­rząd­ku, omi­nę­ła włość pana Łady, za­bi­ja­jąc słu­py gra­nicz­ne aż za jego la­sem, któ­ry był wiel­ki i wią­zał się z łań­cu­cha­mi kniei dzie­wi­czych, jed­nem ra­mie­niem idą­cych ku Wi­śle, dru­giem ku Od­rze. Ucie­szo­ny po­wo­dze­niem Szczę­śli­wem pan Łada, spro­sił są­sia­dów, wy­dał ucztę sutą; cie­szo­no się w nie­szczę­ściu jak było moż­na. Gdy roz­je­cha­ła się szlach­ta, a pan Łada za­siadł w swo­im po­ko­ju sy­pial­nym wy­sa­pać się po rzę­si­stym ku­flu i ora­cy­ach, dziw­ne przy­szło mu do gło­wy ma­rze­nie.

Cie­szę się, ale z cze­góż ja się cie­szę? Czy dla tego, że oca­la­łem od zniem­cze­nia? Do ko­góż na­le­żeć będę? Oto do Rze­czy­po­spo­li­tej omdla­łej, sła­bej, ze łbem zwie­szo­nym po­kor­nie, któ­ra obo­jęt­nie pa­trzy, jak jej ury­wa­ją rę­ka­wy! Ja tak­że wart je­stem coś prze­cie, nie będę się mię­szał z ludź­mi, któ­rzy nie­war­ci po­wa­ża­nia, bo stra­ci­li am­bi­cyę! Nie chcę na­le­żeć do Rze­czy­po­spo­li­tej, bo nie­war­ta ta­kie­go jak ja oby­wa­te­la! Niem­cem też być nie­mo­gę….. więc co zro­bić? Ha! wola bo­ska!….. będę so­bie osob­nym po­ten­ta­tem w mo­jej wło­ści, nic pod­dam się ni­ko­mu. Da­dzą mi po­kój, będę sie­dział ci­cho; nie da­dzą po­ko­ju, będę się bro­nił.

W Kil­ka nie­dziel przy­je­cha­li ko­mi­sa­rze gra­nicz­ni pol­scy. Pan Łada dniem wprzó­dy otwo­rzył szlu­zę na sta­rem ko­ry­cie stru­mie­nia, dwór od­padł na stro­nę pru­ską. Włość była ślicz­na; wes­tchnę­li ko­mi­sa­rze Rze­czy­po­spo­li­tej, i za­bi­li słu­py gra­nicz­ne na gra­ni­cy wło­ści pana Łady za łąką, za ol­szy­ną, za pia­sko­wą górą. Kie­dy w cią­gu ro­bo­ty chcie­li na­wie­dzić pana Ladę i wy­sła­li z orę­dzia pa­cho­li­ka do dwo­ru, pan Łada, od­po­wie­dział im pi­śmien­nie:

"Sy­nów ta­kie­go na­ro­du, któ­ry stra­cił dumę, nie przyj­mu­je w moim domu; prze­sta­łem być oby­wa­te­lem Rze­czy­po­spo­li­tej. "

(pod­pi­sa­no) "jak ka­pi­stran 1szy daw­niej Łada. "

Po­smu­ci­ła się szlach­ta re­ku­zy, ro­zu­mie­jąc to być bo­le­ścią oby­wa­tel­stwa, przy­ję­ła obe­lgę z re­zy­gna­cyą i po­je­cha­ła da­lej.

Tak tedy pan Lada wy­zwo­lił się od pod­dań­stwa i zo­stał udziel­nym po­ten­ta­tem. Chło­pi i cze­ladź nie wie­dzie­li o co cho­dzi; cóż że tam sta­wia­ją słu­py, kie­dy nie­ba nikt nie prze­dzie­li. Ale na dwo­rze pana Łady było szlach­ty kil­ku na re­zy­den­cyi, któ­rzy gło­wa­mi ki­wa­li, nie do­my­śla­jąc się za­mia­ru istot­ne­go. Aż po kil­ku dniach szep­tów i na­rad, coby zna­czyć mia­ła ta na­gła po­nu­rość i duma ser­decz­ne­go przed kil­ku ty­go­dnia­mi szlach­ci­ca, sta­nę­ło na­tem, że pan Onu­fry Po­bóg, si­wo­gło­wy i ja­koś ma­ją­cy naj­wię­cej es­ty­my u pana Łady, wy­de­le­go­wa­nym zo­stał do za­py­ta­nia wręcz dzie­dzi­ca: co ma zna­czyć to nie­pod­da­nie się ani jed­nej, ani dru­giej stro­nie?

Obu­dzo­na w czło­wie­ku pa­no­wa­nia żą­dza dziw­nie wy­wie­ra ma­gne­tycz­ny wpływ na ota­cza­ją­cych go lu­dzi. Pan Łada pla­no­wał sam w so­bie, ni­ko­mu nie zwie­rzał się, a prze­cież cały dwór uczuł pro­mie­nio­wa­nie od jego per­so­ny ja­kiejś oso­bliw­szej siły, któ­ra wszyst­kich trwo­gą przej­mo­wa­ła. Pan Onu­fry pięć razy się doń zbli­żał, pięć razy gębę otwie­rał i od­cho­dził z ni­czem, da­jąc ra­port spi­sku­ją­cej re­zy­den­cyi, że nic nie wskó­rał, bo śmia­ło­ści mu bra­kło za­py­tać.

Zła­ja­ny przez ko­le­gów dzia­dy­szek zmó­wił ko­ron­kę na in­ten­cye ze­sła­nia ła­ski Du­cha Świę­te­go i pro­my­ka od­wa­gi. Po­krze­pio­ny mo­dli­twą, po ran­nym kie­lisz­ku ha­ny­żow­ki, ru­szył z ofi­cy­ny do dwo­ru z de­ter­mi­na­cyą… zu­chwa­łą i sta­nął przed pa­nem Ładą.

Dnia tego p. Łada był po­chmur­niej­szym jesz­cze, wiel­ka wi­dać w su­mie­niu czy w ser­cu to­czy­ła się wal­ka. Spój­rze­nie miał dzi­kie, włos na­je­żo­ny. Na­pad­nię­ty w swo­ich du­ma­niach i pla­nach ze­rwał się z krze­sła i opry­skli­wie za­py­tał:

– Cze­go aść chcesz, mo­ści Onu­fry?

Prze­bacz Wa­sza Mi­łość, ale ta po­nu­rość i smu­tek głę­bo­ki, któ­re wi­dzi­my od kil­ku cza­sów na wa­szem licu, bar­dzo ko­cha­ją­cych nie­po­ko­ją…

– Któż ci po­wie­dział, że ja po­nu­ry, że ja smut­ny? Ja je­stem bar­dzo we­sół. Tak, bar­dzo we­sół! Cze­góż pa­trzysz głu­pi m ba­ra­nim wzro­kiem!…

Po­wąt­pie­wam…..

– O czem i kto śmie po­wąt­pie­wać w mo­jem pań­stwie? To jest – ja chcia­łem po­wie­dzieć, że o ile ucie­szy­li­śmy się z pierw­sze­go roz­gra­ni­cze­nia, wi­dząc Ła­dow­skie gniaz­do oca­lo­nem od niem­ców..

– To cóż? Mów aść żwa­wo!

O tyle smu­tek nas ogar­nął, gdy Wa­sza Mi­łość na­my­śliw­szy się, po­sta­no­wił iść pod pa­no­wa­nie pru­skie­__

– Któż ci to sta­ry głup­cze po­wie­dział?….

Nie­przy­ję­cie pol­skich ko­mi­sa­rzy, a na­resz­cie te słu­py za łąką, ol­szy­ną i pia­sko­wem wzgó­rzem….

– Sta­ry je­steś a głu­pi! My­śla­łem za­mia­no­wać cię kanc­le­rzem, ale wi­dzę, że je­steś nie­do­łę­ga! Zo­staw mię asan w spo­ko­ju; przy­ka­zu­ję o nic nie py­tać się, nic po ką­tach nie szep­tać, ale cze­kać! Przyj­dzie czas.. kie­dy otwo­rzę wam oczy… i do­wie­cie się, cze­go nie ro­zu­mie­cie!

Sta­ry skon­fun­do­wa­ny, po­kło­nił się i wy­szedł. A pan Łada wciąż pu­stel­ni­czy, za­mknię­ty w swo­im ga­bi­ne­cie, pi­sze po no­cach, wer­tu­je Vo­lu­mi­na Le­gum, Sta­tut Her­bur­tow­ski… Bóg wie na­resz­cie co ro­bił; bo ani żona, ani dziec­ko, ani sta­ry słu­ga, ani na­ko­niec sta­ry men­tor pan Onu­fry bez po­zwo­le­nia wejść do nie­go nie śmie­ją. Je­den tyl­ko haj­duk Igna­cy nie zsia­da z ko­nia, wy­sy­ła­ny goń­cem; dziś… wró­cił, ju­tro ru­sza wcwał na zła­ma­nie kar­ku. Ale Igna­cy ma za­mu­ro­wa­ną gębę; otwie­ra ją do je­dze­nia tyl­ko, ale sło­wa nie pi­śnie; nie ku­pisz go grat­ką, dat­kiem, ani ta­ba­ką.II.

Po kil­ku nie­dzie­lach ta­kie­go umę­cze­nia do­mow­ni­ków, jawi się na dwo­rze pana Lady ruch wiel­ki: przy­jeż­dża­ją roz­licz­ne rze­mieśl­ni­ki z Po­zna­nia, To­ru­nia; przy­wieź­li ła­dow­ne wozy roz­licz­ne­go sprzę­tu, jęli się do ro­bo­ty, a w kil­ka dni ani­by kto po­znał sta­re­go pu­kla­ci­ste­go dwor­ca. Ze­wnątrz zo­sta­ło wszyst­ko jak było, jeno po­pra­wio­no fa­cy­atę, za­wie­szo­no na niej tar­czę her­bo­wą Ła­dów, a na sa­mym szczy­cie za­tknię­to cho­rą­giew nie­bie­ską z bia­łym. We­wnątrz za to ani po­znać skrom­nej sie­dzi­by szla­chec­kiej! W wiel­kiej izbie go­ścin­ną nie­gdyś zwa­nej, roz­wie­szo­no no­wiu­teń­kie ada­masz­ki po ścia­nach, bia­łej i nie­bie­skiej bar­wy; zro­bio­no pod­nie­sie­nie, na któ­rem sta­nę­ło wiel­kie zło­co­ne i rzeź­bo­wa­ne w her­by Ła­dów krze­sło. Oko­ło krze­sła za­wie­szo­no ar­ma­tu­ry z pysz­nych la­drów na ry­ce­rza i ko­nia, cho­rą­gwie z her­ba­mi Ła­dów, Osto­jów, To­por­ców, Na­łę­czów, we­dle po­wi­no­wac­twa je­go­mo­ści i jego po­ło­wi­cy. Oko­ło tego pod­nie­sie­nia było ław dwie, rze­za­nych oka­za­le, a przed rusz­to­wa­niem miej­sce próż­ne; ani krze­sła, ani ławy tu­taj nie było, ist­nie jak w mo­nar­chicz­nej sali au­dy­en­cy­onal­nej. Su­fit po­ma­lo­wa­no, po­zło­co­no bel­ki, a ów sta­ro­żyt­ny pod­ciąg, przez całą… izbę idą­cy, któ­ry pod­trzy­my­wał bel­ki, po­kry­to zło­ce­niem i ma­lo­wi­dłem roz­licz­nych sym­bo­lów. Przy fo­te­lu pa­rad­nym, na pod­nie­sie­niu, były dwa niż­sze krze­sła mniej oka­za­le, choć bo­ga­te. W in­nych kom­na­tach przy­by­ło or­na­men­tu wie­le; ale na co ta wszyst­ka pa­ra­da, – nikt zgad­nąć nie mógł, ani sam pro­boszcz, któ­ry był nie­la­da gło­wa­czem.

W wi­gi­lię do­pie­ro na­ro­dze­nia Mat­ki Bo­skiej zja­wiać się po­czy­na szlach­ta z od­le­głych stron wóz­ka­mi lub kon­no; pan Łada każ­de­go wita ser­decz­nie, roz­da­je kwa­te­ry po ofi­cy­nach i cha­tach wiej­skich. A gdy już po­li­czył wszyst­kich, któ­rych się spo­dzie­wał, przed wie­czo­rem sa­mym, przez haj­du­ki, do dwo­ru za­pro­sił, a każ­dy też był w ubio­rze świą­tecz­nym.

Gdy zgro­ma­dzi­li się wszy­scy w sali au­dy­en­cy­onal­nej, pan Lada uka­zał się w ama­ran­to­wym kon­tu­szu, koł­pa­ku ry­sim z wiel­ką bry­lan­to­wą spin­ką i cza­plem pió­rem. Na sza­tach bra­mo­wa­nie ob­fi­te, przy boku sza­bla, a wca­łej tej po­sta­ci tyle ma­je­sta­tu ry­cer­skiej pięk­no­ści, że ani król ża­den pięk­niej­szym być nie mógł. Pro­wa­dził za rękę, jej­mość pa­nią Ła­dzi­nę, po­ło­wi­cę swo­ją, w ro­bro­nie ze zło­to­gło­wia, stroj­ną jak­by do ślu­bu, a osy­pa­ną dro­go­cen­ne­mi per­ły ury­ań­skie­mi. Po­kor­na nie­wia­sta drża­ła jak li­stek, pod­da­jąc się woli mę­żow­skiej, to­czy­ła wzro­kiem błęd­nym, jak­by za­py­tać się… chcia­ła, co to wszyst­ko ma zna­czyć. Za ro­dzi­ca­mi wszedł syn je­dy­ny, ro­dzi­ciel­ska po­cie­cha, dwu­na­sto­let­nie chło­pię, ubra­ny po wę­gier­sku z wiel­ką tak­że pa­ra­dą.

Gwar­no było w izbie, ale po­ja­wie­nie się go­spo­dar­stwa w ta­kiej gali onie­mi­ło wszyst­kich. Pan Lada wszedł wte­dy na pod­nie­sie­nie, po­cią­ga­jąc żonę i syna, a uchy­liw­szy koł­pa­ka, sto­jąc jesz­cze z taką ozwał się pe­ro­rą:

"Oso­bli­wem do­pusz­cze­niem bo­żem przy roz­gra­ni­cza­niu się Rze­czy­po­spo­li­tej z Bran­de­bur­gią, po­mi­nię­ty zo­sta­łem przez oba­dwa są­sia­du­ją­ce pań­stwa. Ani­mie jed­ni, ani na­pa­sto­wa­li dru­dzy. Ła­dow­skie ma­jęt­no­ści opa­sa­ne­mi wi­dzi­cie słu­py gra­nicz­ne­mi. Zo­sta­łem w sa­mym środ­ku, nie­pod­le­gły ni­ko­mu. Bogu naj­wyż­sze­mu dzię­ki, "że tak się sta­ło; będę się sta­rał o to, aby po­tom­ność wie­dzia­ła, że do­bry szlach­cie her­bu Łada nie­gor­szy od Ja­ni­ny i rzą­dzić po­tra­fi, acz szczu­płe licz­bą, ale dziel­ne pań­stwa swo­je­go ludy. W czem chy­bia­ła Rzecz­po­spo­li­ta, w tem po­pra­wi się Łada i nic zo­sta­wi ani skar­bu pust­ka­mi, ani gra­ni­cy bez żoł­nie­rza, ani pra­wa bez stra­ży. Za­kła­dam pań­stwo udziel­ne pod ber­łem dzie­dzicz­nem domu mo­je­go. Czy­ja ła­ska i wola zo­stać w. gra­ni­cach mo­ich i po­ma­gać dźwi­ga­niu szczę­ścia tej kra­iny Ła­dow­skie­go pań­stwa, nie­chaj oświad­czy się gło­śno. Kie­dy urzą­dzi się wszyst­ko, nie bę­dzie smut­no w tych cia­snych gra­ni­cach człe­ku ry­cer­skie­mu. Przy­go­to­wa­łem wszel­kie pra­wa, cze­ka­ją wiel­kie i mniej­sze urzę­dy, przy­go­to­wa­łem na­resz­cie pac­ta co­nven­ta dla stron obu do za­przy­się­że­nia; po­wiedz­cież pa­no­wie bra­cia, jaka wola wa­sza w tej mie­rze? Kto z nami, ten zo­sta­je; kto chce słu­żyć tej nie­do­łęż­nej Rze­czy­po­spo­li­tej – fora ze dwo­ra!"

Buch­nął gwar dziw­ny po tej prze­mo­wie; że zaś każ­dy ufe­to­wa­ny był na kwa­te­rze i wcho­dził tu z oży­wio­nym du­chem, że wy­stą­pie­nie pana Łady było nie­spo­dzie­wa­ne i nad wszel­kie po­ję­cie zu­chwa­łe, po­do­ba­ło się i wy­krzyk­nię­to jed­no­gło­śnie "Niech żyje pan Łada, " a po chwi­li z gwa­ru po­czę­ły się wo­ła­nia: "pro­si­my o chleb i urzę­dy!"

Wte­dy pan Łada za­siadł na tro­nie, po­sa­dził obok żonę i syna, pod­niósł rękę; uci­szy­ło się, a on głos za­brał:

"Nie­chaj­że więc za wolą bożą i zgod­ne­mi pa­nów bra­ci gło­sa­mi za­cznie się ży­wot tego pań­stwa od ma­ni­fe­stu i dy­plo­ma­tów, któ­re go­to­we leżą, jeno wpi­sać imio­na.

– "Księ­że pro­bosz­czu! Aść bę­dziesz kanc­le­rzem moim. " Skło­nił się pro­boszcz i obej­rzał się do koła.

– "Mo­ści Bal­ta­za­rze Go­dziem­bo! Aść bę­dziesz pod­skar­bim. " Skło­nił się szlach­cic i za­pło­nił ra­do­ścią.

– "Mo­ści Ja­kó­bie Na­łę­czu! Aść bo­dziesz het­ma­nem.

"Wię­cej mi­ni­strów nie­po­trze­ba, a mar­szał­kow­ska la­ska dla stra­ży oso­by mo­jej zo­sta­nie w daw­nych rę­kach pana Onu­fre­go Po­bo­ga. Sta­no­wię ato­li urząd nowy, któ­re­go Rzecz­po­spo­li­ta nie mia­ła, i na­ci­sło się doń plu­ga­stwa. Je­st­to urząd ku­sto­sza gra­nicz­ne­go, któ­re­go po­win­no­ścią czu­wać nad ca­ło­ścią gra­nic, przy­stę­pem do wnę­trza osób nie­bez­piecz­nych, he­re­zyi, olej­ka­rzy, a przedew­szyst­kiem za­odrzań­skiej sza­rań­czy! Kusz­to­szem tym mia­nu­ję je­go­mość pana Alo­ize­go, sy­now­ca mego, z ob­ro­kiem na trzy ko­nie do ob­jaz­du i lafą rocz­ną trzy­dzie­ści czą­tych wę­gier­skich. Dnia ju­trzej­sze­go przy uro­czy­sto­ści Naj­święt­szej Ma­ryi Pan­ny, po na­bo­żeń­stwie so­len­nem, roz­wie­zie­my zna­ki gra­nicz­ne na na­roż­no­ści pań­stwa Ła­dow­skie­go, aby oko­licz­ne na­cye i pań­stwa zna­ły sią­sia­da swo­je­go i sza­no­wa­ły, ' jak ko­ro­na­tom na­le­ży. Że zaś dwór mój po­trze­bu­je oka­za­ło­ści i or­na­men­tu, ksiądz kanc­lerz wrę­czy pa­ten­ta na wszel­kie gra­du­sy do­stoj­no­ści dwor­skiej, jak komu prze­zna­czo­no. Pan het­man po­sta­wi w szy­ku cho­rą­gwie kon­ne i pie­sze. Pan pod­skar­bi mie­sięcz­ną lafę wy­pła­ci z góry, komu na­le­ży. Tak nam Pa­nie Boże do­po­móż wiecz­ne­mi cza­sy! A te­raz za­pra­sza­my pa­nów bra­ci na bie­sia­dę!

To rze­kłk­szy pod­niósł się, szlach­ta drob­na krzy­kła: " wi­wat!" Po­ten­tat z po­ło­wi­cą ru­szył przo­dem, a cała ciż­ba ru­nę­ła do ja­dal­nej izby. Wzru­sze­nie obu­dzi­ło ape­tyt i pra­gnie­nie we wszyst­kich pod­da­nych Ła­dow­skie­go pań­stwa. 0 pół­no­cy uci­chło wszyst­ko.

We­dle pro­gra­mu, sta­ło się na­za­jutrz, jak za­po­wie­dział nowy po­ten­tat; wko­pa­no słu­py z ob­ra­za­mi Boga-Ro­dzi­cy Czę­sto­chow­skiej w sze­ściu na­roż­ni­kach Ła­dow­skie­go pań­stwa; słu­py ma­lo­wa­ne były w ko­lo­ry her­bo­we Ła­dów. Asy­sto­wa­li tej czyn­no­ści wiel­cy urzęd­ni­cy i dwa puł­ki woj­ska: pułk jaz­dy czter­dzie­ści koni wy­no­szą­cy, a re­pre­zen­tu­ją­cy uzbro­je­nie kil­ku wie­ków; pułk pie­cho­ty zło­żo­ny Z chło­pów uzbró­jo­nych w ha­la­bar­dy i sa­mo­pa­ły – lu­dzi sześć­dzie­siąt Przed bożą męką, sto­ją­cą u wjaz­du do wsi, od­śpie­wa­no an­ty­fo­nę do Mat­ki Bo­skiej, or­szak po­wró­cił do dwo­ru i za­czę­ły się… szczę­śli­we rzą­dy Jana Ka­pi­stra­na pierw­sze­go po­ten­ta­ta na Ła­dow­skiem pań­stwie.III.

Ro­ze­szła się wia­do­mość o tej spra­wie na czte­ry stro­ny świa­ta, ucie­cha była po­wszech­na w ca­łej oko­li­cy, śmie­chu co nie­mia­ra! Ale że po­ten­tat Ła­dow­ski miał piw­ni­cę za­moż­ną, za­pas go­to­wi­zny, kuch­nię wy­bor­ną, knie­ję peł­ną zwie­rza, – za­glą­da­li cie­ka­wi na ten dwór nie­ustan­nie otwar­ty. Bie­sia­da nie usta­wa­ła.

W Rze­czy­po­spo­li­tej było do­syć ro­bo­ty; nikt tedy nie zwró­cił uwa­gi z urzę­du na ów ewe­ne­ment. – Szła wieść od dwo­ru do dwo­ru na wiel­ką ucie­chę, do­da­wa­no kon­cep­tów nie­ma­ło, a po­ten­tat Ła­dow­ski bez­piecz­nym był z tej stro­ny. Pru­sa­ki wsze­la­ko mie­li ape­tyt na zło­wie­nie pięk­nej wło­ści; roz­pi­saw­szy po­dat­ki na kraj świe­żo przy­łą­czo­ny, po­sła­li tak­że awi­za­cyę do po­ten­ta­ta na Ła­do­wie, aby za­pła­cił do okrę­go­wej kasy ja­kieś po­dym­ne, po­głów­ne, dro­go­we, ko­mi­no­we etc… etc.

Pan Łada ock­nął się po raz pierw­szy z upo­je­nia, wy­buch­nął gnie­wem strasz­nym i psa­mi wy­szczuć ka­zał ofi­cy­ali­stę, któ­ry na­kaz przy­niósł. Wiel­ka ztąd była ucie­cha, chwa­lo­no po­wszech­nie słusz­ne obu­rze­nie udziel­ne­go po­ten­ta­ta i spi­ja­no dni kil­ka za jego zdro­wie.

Aż tu­taj pan ku­stosz gra­nicz­ny do­no­si, że w gra­ni­ce Ła­dow­skie­go pań­stwa wkro­czy­ły woj­ska nie­przy­ja­ciel­skie w licz­bie dwu­dzie­stu jezd­nych i ty­luż pie­szych, w uni­for­mie bran­de­bur­skim! Toć już nie prze­lew­ki. Zbu­dzo­no drze­mią­ce­go het­ma­na, a że był pi­ja­ny, sam więc po­ten­tat do­siadł ko­nia, ze­brał oko­ło dzie­się­ciu szlach­ty zbroj­nej i ru­szył na spo­tka­nie nie­przy­ja­cie­la. Wy­sła­ny na par­la­men­tar­kę pan Onu­fry, umie­ją­cy po nie­miec­ku, do­wie­dział się, że elek­tor­skie woj­sko idzie aresz­to­wać po­ten­ta­ta za spo­nie­wie­ra­nie urzęd­ni­ka kró­lew­skie­go. Za­le­d­wie wy­słu­chał po­ten­tat re­la­cyi par­la­men­ta­rza, wy­buch­nął strasz­nym gnie­wem, krzyk­nął na swo­ich, spra­wił w li­nie bo­jo­wą i ru­szył na­przód. Nie­przy­go­to­wa­ni do na­pa­du sy­no­wie Ody­na dali się zła­mać za pierw­szem na­tar­ciem i fu­gas chru­stas czy­nią, alias od­wrót. Tym­cza­sem pan het­man na wia­do­mość o nie­bez­pie­czeń­stwie wy­trzeź­wiaw­szy, ze­brał co mógł roz­ma­rzo­ne­go ry­cer­stwa i na prze­łaj ru­szył przez księ­że ogro­dy w stro­nę, gdzie na­stą­pić mo­gła bi­twa. Ja­koż na sam czas po­ja­wił się na ty­łach nie­przy­ja­cie­la. A le­d­wie wy­da­ła okrzyk jego fa­lan­ga, nie­przy­ja­ciel pod­dał się; je­den tyl­ko sier­żant ma­ją­cy do­bre­go ko­nia ze­mknął. Po tym fry­um­fie uści­ska­li się po­ten­tat z het­ma­nem, ale od ran­nych i zdro­wych nie­wol­ni­ków do­wie­dzie­li się przez tłó­ma­cza, że po ich upad­ku licz­niej­si przyj­dą mści­cie­le.

Po na­wa­rze­niu piwa, trze­ba je z droż­dża­mi wy­pić. Opa­trzyw­szy ran­nych, od­daw­szy pod straż zdro­wych brań­ców, po­czę­ła i szlach­ta ra­dzić o sto­sow­nych środ­kach obro­ny. Po noc­nej ra­dzie roz­bie­gli się goń­ce w róż­ne stro­ny Rze­czy­po­spo­li­tej pro­sić pa­nów bra­ci o po­si­łek, a roz­no­sząc wia­do­mość o pierw­szem po­wo­dze­niu orę­ża. Ru­szo­no chło­pów do ro­bo­ty, po­czę­to gro­dzić do koła for­ty­fi­ka­cye z chru­ścia­nych opłot­ków, umoc­nio­nych ro­wem. Wieś po trzech dniach wy­glą­da­ła jak ko­szyk z mnó­stwem prze­gró­dek. Wy­ko­pa­no roz­licz­ne sa­mo­łów­ki i człap­ce za­pa­da­ją­ce w po­przek dro­gi ogro­dzo­nej; obro­na prze­ciw­ko jeź­dzie była go­to­wa. Na wszyst­kich dro­gach i ścież­kach le­śnych roz­sta­wio­no cza­ty; jaz­da i pie­cho­ta sta­ły w po­go­to­wiu na ski­nie­nie. Ja­koż po dniach pię­ciu jawi się na wal­nym go­ściń­cu ku­rza­wy tu­man, do­no­szą o nim cza­ty; przy wa­ro­wa­ła ar­mia po­ten­ta­ta po ma­now­cach i kry­jów­kach, a gdy dwie­ście jaz­dy i pie­cho­ty wy­nu­rzy­ło się z lasu na Ła­dow­skie pola, nie zna­leź­li, przez naj­lep­sze per­spek­ty­wy pa­trząc, ani śla­du czło­wie­ka. Od­dział niem­ców, ufny w swo­ją licz­bę, a pew­ny, że szlach­ta po zro­bie­niu bur­dy ucie­kła w świat, ru­szył ku wsi z ca­łem za­ufa­niem i wtło­czył się po­mię­dzy chru­ścia­ne opłot­ki. Ale jak­że zdzi­wi­ły się bran­de­bur­czy­ki, gdy na raz buch­nę­ła wstrzą­sa­ją­ca zie­mię wrza­wa, huk­nę­ły rusz­ni­ce, za­mknę­ły się człap­ce, roz­twar­ły doły; cały od – dział uj­rzał się bez ra­tun­ku! Straż jeno tyl­na z kil­ku zło­żo­na lu­dzi drap­nę­ła co żywo, nio­siąc do Bran­de­bur­gii wia­do­mość o no­wej klę­sce. W opłot­kach tym­cza­sem roz­pacz­li­wa to­czy­ła się wal­ka, ale nie trwa­ła dłu­go. Tru­pa było nic wie­le, ran­nych po­ło­wa, a wszy­scy do nogi w nie­wo­lę po­szli.

Po­ten­ta­to­wi Ła­dow­skie­mu wio­dło się nic źle; za­brał wie­le orę­ża, koni, wo­zów, ale co ro­bić z nie­wol­ni­kiem? Trzy­mać taką ciż­bę i nie­bez­piecz­nie, i kosz­tow­nie. Za­mknię­to tym­cza­so­wo nie­wol­ni­ków w spi­chle­rzu, roz­da­no ra­cyę po­ży­wie­nia, ale trze­ba coś ro­bić z nimi ko­niecz­nie! Jed­ni ra­dzi­li, żeby po­to­pić wsta­wię, dru­dzy spa­lić ra­zem ze spi­chle­rzem; zgro­mił ksiądz kanc­lerz okrut­ne mowy, a po dłu­giej na­ra­dzie po­sta­no­wio­no po­wią­zać jeń­ców po czte­rech w swo­ry i tak ode­słać Rze­czy­po­spo­li­tej w pre­zen­cie; nie­chaj bu­du­ją obron­ne zam­ki, jak to ro­bi­li brań­cy tu­rec­cy i ta­tar­scy za kró­la Jana III.IV.

Pan Bóg był ła­skaw, że pru­sa­cy nie mie­li znacz­nych sił w tej stro­nie kra­ju; trze­ba było spro­wa­dzić woj­sko zda­le­ka. Spie­szy­li się pru­sa­ki, spie­szył się i pan Łada. Na wia­do­mość i o tem co się sta­ło, i o tem co cze­ka, po­czę­ła szlach­ta brać do ser­ca nie­bez­pie­czeń­stwo pana bra­ta, For­mo­wa­ły się tedy z roz­licz­ne­go na­ro­du luź­ne­go to­wa­rzy­stwa po kil­ku, po kil­ku­na­stu, i ścią­ga­ło się to wszyst­ko do Ła­dow­skie­go pań­stwa. Bliż­si są­sie­dzi do­star­czy­li fu­ra­żu i pro­wian­tu, aż się ufor­mo­wa­ła znacz­na siła (a naj­wię­cej lu­dzi z re­zy­gna­cyą, nie­ma­ją­cych nic do stra­ce­nia). Pan Łada po­czuł w so­bie praw­dzi­wie ry­cer­skie­go du­cha, umiał utrzy­mać lu­dzi w sub­or­dy­na­cyi, co­dzień ćwi­czył do spra­wy, alar­mo­wał śród nocy, aż i za­har­to­wał na tru­dy wo­jen­ne. Wy­sła­ne szpie­gi, w po­bra­tym­czym kra­ju do­sta­wa­ły ję­zy­ka o naj­mniej­szem po­ru­sze­niu nie­przy­ja­cie­la. Gdy wy­wie­dzia­no się o nie­miec­kich si­łach do­kład­nie, ze – bra­li się na wal­ną radę pa­no­wie rot­mi­strze i po­rucz­ni­cy, i ja­koś nie po­ka­za­ła się zby­tecz­nie strasz­ną ta po­tę­ga, któ­ra cią­gnę­ła prze­ciw­ko Ła­dow­skie­mu po­ten­ta­to­wi. Wsze­la­ko u drew­nia­nej wsi nie wy­pa­da­ło cze­kać na nie­przy­ja­cie­la, któ­ry wie­dzie i ar­ty­le­rye, i har­tow­ną, pie­cho­tę. Cze­kać nie­przy­ja­cie­la na Ła­dow­skiem ter­ri­to­rium, tego tak­że nie ra­dzi ge­niusz wo­jen­ny; le­piej to­czyć woj­nę na ter­ri­to­rium nie­przy­ja­cie­la, jego wła­snym kosz­tem, ni­że­li ry­zy­ko­wać swo­je. Wsze­la­ko kusa rada; bo je­że­li po­wa­ży się szlach­ta wkro­czyć na obce ter­ri­to­rium, bę­dzie to ca­sus bel­li, nie­wy­tłó­ma­czo­ny ni­czem. W osta­tecz­no­ści bro­nić się moż­na po­łą­cze­niem z Rze­czą­po­spo­li­tą; naj­ściem zaś grun­tu nie­miec­kie­go by­ło­by­to kom­pro­mi­to­wać wła­śnie Rzecz­po­spo­li­tę, a więc po­zba­wiać się jej opie­ki. Pan Łada po­sta­no­wił tedy sto­czyć bój na swo­jem polu. Tym­cza­so­wo wy­słał żonę i cze­ladź nie­wie­ścią w sie­radz­kie wo­je­wódz­two, sam zaś roz­sy­paw­szy woj­sko swo­je po knie­jach, pu­ścił wia­do­mość w oko­li­cę, że szlach­ta prze­stra­szo­na cią­gną­cą po­tę­gą, roz­pro­szy­ła się i cof­nę­ła do kra­ju. Ta­kie­go ję­zy­ka do­sta­li no­cu­ją­cy na swo­jem ter­ri­to­rium pru­sa­cy, go­to­wi wkro­czyć na Ła­dow­skie pań­stwo z pierw­szym po­ran­kiem.

Szlach­cic je­den spraw­ny, ro­dem Ka­szu­ba, a fi­zjo­gno­mią Wca­le po­dob­ny na niem­ca, prze­bra­ny za wę­gla­rza hut­ni­cze­go, za­kradł się do obo­zu pru­sa­ków. Czę­stu­jąc ich ser­decz­no­ścią wiel­ką i ucie­chę po­ka­zu­jąc oso­bli­wą na wi­dok bran­de­bur­skich cho­rą­gwi, tak odu­rzył i pod­szedł nie­przy­ja­cie­la, że mógł swo­bod­nie wszyst­kie szy­ki przej­rzeć, ob­li­czyć, a po pół­no­cy wró­cił do swo­ich z ra­por­tem. Zło­żo­ną re­la­cya pod­niósł nie­sły­cha­nie du­cha; bo cho­ciaż nie­przy­ja­cie­la mo­gło być do dwóch ty­się­cy jaz­dy i pie­cho­ty, cho­ciaż było dział czte­ry i dwa jed­no­roż­ce, wsze­la­ko pie­chu­ry były sta­re i cięż­kie, jaz­da le­ni­wa. Da się to ja­koś po­ra­dzić z tą ga­wie­dzią, by­le­by tyl­ko do­brze po­ma­sko­wać za­sadz­ki w le­sie, któ­ry cała milą dłu­go­ści ko­niecz­nie nie­przy­ja­ciel prze­cho­dzić mu­siał. Pan Łada cala noc prze­pę­dził na ob­jaz­dach, roz­sta­wia­niu lu­dzi, wy­da­wa­niu ha­sła, urzą­dza­niu ko­mu­ni­ka­cyi. Świ­sta­niem do­nio­sły szpie­gi o ru­chu nie­przy­ja­cie­la. Było to w mie­sią­cu Paź­dzier­ni­ku, fla­ży­ła i mgła je­sien­na za­sadz­ce. Oko­ło ósmej go­dzi­ny rano dały się sły­szeć bęb­ny i trą­by w obo­zie pru­skim, cała ta ar­mia wy­ru­szy­ła szy­kiem wo­jen­nym. Sta­nąw­szy przy le­sie, wy­sła­li przo­dem szpi­ce z jaz­dy; prze­pusz­czo­no je spo­koj­nie. A kie­dy te do­tarł­szy wio­ski sa­mej, po re­ko­ne­san­sie i za­mie­nie­niu kil­ku strza­łów po­wró­ci­ły z re­la­cya, że obro­na li­cha a dro­ga bez­piecz­na, wto­czy­ły się na wal­ny go­ści­niec kom­pa­nie pie­cho­ty, po­prze­dzo­ne od­dzia­łem jaz­dy, a w środ­ku ma­jąc ar­ty­le­rye. Pan Łada czu­wa­ją­cy naj­bli­żej dał ha­sło nie­znacz­ne; obe­szło ono w mgnie­niu oka nie­przy­ja­cie­la do­ko­ła, da­jąc znać, że jaż jest w sa­mym środ­ku za­sadz­ki. Wte­dy do­pie­ro dano strzał z moź­dzie­rza za sy­gnał uni­wer­sal­ny do bi­twy, a w oczach pru­sa­ków po­czął się ru­szać mech le­śny, roz­twie­ra­ły się krza­ki ja­łow­cu, roz­stę­po­wa­ła zie­mia, ze­wsząd ogrom­na wrza­wa i strza­ły wy­pa­dać po­czę­ły sku­tecz­ne. Tego nie prze­wi­dział nig­dy je­ne­rał pru­ski, aby głu­pia i zu­chwa­ła cze­re­da – jak ją na­zy­wał – śmia­ła go oto­czyć i na­paść po­śród lasu. Już tu nie o po­bi­ciu, ale o ra­to­wa­niu ży­cia my­śląc je­dy­nie, po­czę­ły się for­mo­wać pie­chu­ry pru­skie w cia­sne gro­mad­ki i roz­pacz­li­wie ude­rzać na nie­przy­ja­cie­la zdra­dli­we­go. Bój wście­kły to­czyć się po­czy­na; ale na raz po­ka­zu­je się ogień, sy­pią­cy iskry i dym w oczy pru­sa­kom; walą się so­sny, ta­mu­ją­ce dro­gę; dzia­ła nie­uży­tecz­ne. A więc po­płoch robi się po­wszech­ny, pierz­cha gro­ma­da nie­sfor­na na ca­łej li­nii, zo­sta­wia­jąc ran­nych i tru­pa. Gdy mniej­sza po­ło­wa nie­do­bit­ków wy­do­sta­ła się gro­ma­dą w pole, i tu­taj szy­ko­wać się po­czę­ła do po­rząd­ne­go od­wro­tu, – wy­pa­da z lasu za­cza­jo­na jaz­da, pło­szy for­mu­ją­ce się szy­ki, sie­cze bez mi­ło­sier­dzia. Z owej po­kaź­nej siły zbyt uf­nych w sie­bie wo­jow­ni­ków Fry­de­ry­ka Wiel­kie­go, czwar­ta część oca­la­ła za­le­d­wie; resz­ta roz­pro­szo­na po la­sach pa­dła tru­pem okry­ta ra­na­mi, lub po­szła w nie­wo­lę. Wte­dy już pan Łada czuł się w do­brem pra­wie od­we­tu. Ści­gał nie­przy­ja­cie­la w kraj jego głę­bo­ki, na­padł po­bli­skie mia­sta, za­brał kasy i ma­ga­zy­ny, a po trzech dniach za­gra­nicz­nej eks­kur­syi wró­cił ob­ła­do­wa­ny łu­pa­mi do swo­je­go Lą­do­wa, gdzie ksiądz kanc­lerz przy­jął go z wodą świę­co­ną, a w drew­nia­nym ko­ście­le ła­dow­skim za­in­to­no­wał Te Deum.

Wte­dy ozu­chwa­lat po­ten­tat ła­dow­ski, po­czął so­bie ufać, i za­mie­rzył do swo­je­go pań­stwa przy­łą­czyć to wszyst­ko, co Rzecz­po­spo­li­ta od­stą­pi­ła bran­de­bur­skie­mu są­siedz­twu. Ła­dow­ska dzie­dzi­na brzmia­ła wiel­ką ucie­chą; co dzień przy­by­wa­ło to­wa­rzy­stwa ry­cer­skie­go na od­głos try­um­fu orę­ża; wsze­la­ko im więk­sza ciż­ba, tym o swor­ność trud­niej, je­że­li te ciż­bę zo­sta­wić na miej­scu. Zro­zu­miał po­ło­że­nie swo­je p. Łada, a czę­stu­jąc to­wa­rzy­stwo suto, za­le­d­wie prze­cie mógł utrzy­mać w kar­no­ści. Chu­do­pa­choł­ki zbo­ga­co­ne koń­mi i rynsz­tun­kiem wy­my­kać po­czy­na­li ci­cha­czem z obo­zu, po­czy­na­ło stra­sze­nie się ostrą i wcze­sną zimą, mó­wio­no o odło­że­niu kam­pa­nii do wio­sny; a ksiądz kanc­lerz gło­wą krę­cił, słu­cha­jąc tych mów, źle wró­żąc ko­niec ca­łej spra­wy. Bądź co bądź, pan Łada go­to­wał się do wy­pra­wy na Bran­de­bur­gię głę­bo­ką, – chcąc wła­śnie ko­rzy­stać z pory zi­mo­wej. Kanc­lerz wsze­la­ko mie­wał z nim ta­jem­ne na­ra­dy, usi­ło­wał wy­bić z gło­wy zu­chwa­łe za­chcian­ki, stru­mień pu­ścić sta­now­czo w nowy prze­kop, nisz­cząc ślad sta­re­go ko­ry­ta, a uznać zwierzch­nic­two Rze­czy­po­spo­li­tej. Tar­ga­no tedy ser­ce i du­szę szlach­ci­ca, sza­mo­ta­jąc roz­licz­ną po­ku­są, aż cała hi­sto­rya bie­rze nig­dy nie­prze­wi­dzia­ny ob­rót.V.

Je­ne­rał głów­no-ko­men­de­ru­ją­cy pru­sa­kom nie był to czło­wiek co naj­przed­niej­szej zdol­no­ści. Po­nió­sł­szy klę­skę tak sta­now­czą, nie miał siły do po­we­to­wa­nia stra­ty, ani też gdzie w po­bli­żu po­sił­ko­we­go żoł­nie­rza. Lę­ka­jąc się gnie­wu kró­lew­skie­go, po­le­ciał jak na skrzy­dłach do Ber­li­na, chcąc uprze­dzić wszel­kie ra­por­ta, a kró­lo­wi na­ma­lo­wać po­tę­gę Ła­dow­ską w zdwo­jo­nych roz­mia­rach, by sie – uspra­wie­dli­wić, a wy­pro­siw­szy moc­ny kor­pus, po­we­to­wać cięż­ką, jaka go spo­tka­ła, kon­fu­zyę. Spo­czy­wa! wte­dy na lau­rach Fry­de­ryk Wiel­ki, prze­pro­wa­dziw­szy swój sys­tem za­okrą­gla­nia. Zbu­do­wał na owe cza­sy ogrom­ną po­tę­gę, bo na­tchnio­ną ge­niu­szem wła­snym, zwy­ciez­twa­mi gło­śną, a ga­bi­net jego trząsł lo­sa­mi świa­ta. W roz­kosz­nem Sans­so­uci miesz­kał cią­gle pra­wie, oto­czo­ny fi­lo­zo­fa­mi i uczo­ny­mi, przy­bie­ga­ją­cy­mi na dwór jego z ca­łe­go świa­ta. Zgi­nę­ło w dzie­jach imię tego nie­szczę­śli­we­go je­ne­ra­ła, któ­ry w cza­sie uczo­nej dys­pu­ty na kró­lew­skim dwo­rze pro­sił o au­dy­en­cyę; a gdy go do­pusz­czo­no przed ob­li­cze kró­lew­skie, żą­dał ta­jem­nej au­dy­en­cyi. Nie wie­dział Fry­de­ryk o co cho­dzi; ka­zaw­szy wy­spo­wia­dać się, je­ne­ra­ło­wi pu­blicz­nie, zmar­sczył brwi i za­du­mał się głę­bo­ko na usły­sza­ną wia­do­mość. Ucichł gwar pa­nów fi­lo­zo­fów, głę­bo­kie na­stą­pi­ło mil­cze­nie, wszy­scy ocze­ki­wa­li wy­bu­chu strasz­nej bu­rzy; zda­wa­ło się, że król po­mści na nie­do­łęż­nym ofi­ce­rze do­zna­ną znie­wa­gę swo­je­go orę­ża. Omy­li­li się ato­li wszy­scy: Fry­de­ryk pod­niósł się z krze­sła, się­gnął kil­ka razy do bron­zo­we­go fra­ka w kie­szeń po ta­ba­kę, prze­szedł kil­ka razy po sali, a po­tem sta­nąw­szy z wy­po­go­dzo­ną twa­rzą przed je­ne­ra­łem, za­py­tał ła­god­nie:

– I cze­góż Wac­pan chcesz ode­mnie? – Naj­ja­śniej­szy pa­nie! Chcę woj­ska, pój­dę znisz­cyć ło­trow­ską zgra­ję, krwią zmy­ję znie­wa­gę moją i pań­stwa – Mia­łeś Wac­pan woj­sko, stra­ci­łeś je; do­stał­byś dru­gie na stra­ce­nie tak­że. Przy­pła­cisz mi dro­go tę nie­bacz­ność i lek­ko­myśl­ność. Nie do­sta­niesz woj­ska, ale po­je­dziesz sam do tego szlach­ci­ca; sani je­den tyl­ko, ro­zu­miesz? Ro­zu­miem, naj­ja­śniej­szy pa­nie!

– Zdo­bę­dziesz Lą­dów i jego miesz­kań­ców sam je­den, – ro­zu­miesz?

Je­ne­rał opu­ścił ręce, zwie­sił gło­wę i wy­beł­ko­tał:

– Tego nie po­tra­fię…. "

– Bo je­steś nie­zdar­ny. Przyj­dziesz tu­taj do mnie ju­tro rano, dam ci in­struk­cye, i po­je­dziesz ga­lo­pem, nie tra­cąc chwi­li cza­su. A te­raz je­steś aresz­to­wa­ny, no­co­wać bę­dziesz w kor­de­gar­dzie, do ni­ko­go sło­wa prze­mó­wić ci nie wol­no.

To rze­kł­szy dał mu znk ręką, aby wy­szedł. Po jego odej­ściu król po­wró­cił do prze­rwa­nej dys­pu­ty o pra­wach czło­wie­ka, za­grzał ją… całą siłą ar­gu­men­tów, po­bu­dził dys­ku­syę; z jego twa­rzy nikt nie wy­czy­tał­by naj­mniej­szej tro­ski, ani za­ję­cia we­wnętrz­ne­go du­szy. Póź­no w noc po­że­gnał to­wa­rzy­stwo, uda­jąc się do swo­je­go ga­bi­ne­tu. Co tam ro­bił, komu dys­po­no­wał, – nie­wia­do­mo. Na­za­jutrz ran­kiem sta­wio­ny przed kró­lem je­ne­rał ode­brał in­struk­cye i list kró­lew­ski, ad­re­so­wa­ny po ła­ci­nie do Jana Ka­pi­stra­na Łady, pana na Ła­do­wie, trzy­krot­ne­go zwy­cięz­cy. Drżą­cy ze stra­chu je­ne­rał ode­tchnął te­raz do­pie­ro, i ru­szył w dro­gę nie bez oba­wy wsze­la­ko, cho­ciaż ufał mą­dro­ści kró­lew­skiej.VI.

W Ła­dow­skiem pań­stwie ruch był wiel­ki i ob­cho­dzo­no nie­usta­ją­cą bie­sia­dą zwy­cięz­twa" a pan Lada lę­ka­jąc się upad­ku du­cha zwy­cięz­ców, roz­bił obóz w polu, oca­la­jąc tam co sfor­niej­sze i ry­zy­kow­niej­sze męże, w kar­nym utrzy­my­wa­ne szy­ku. Resz­ta krzy­kli­wa, upo­jo­na chwa­łą a prze­sy­co­na try­um­fem, do­ja­da­ła za­pa­sów śpi­chle­rza i obo­ry, nie­wiel­ką obie­cu­jąc po­cie­chę. Dał się ugła­skać kanc­le­rzo­wi swo­je­mu pan Lada; za­sy­pa­no sta­re ko­ry­to ru­cza­ju gra­nicz­ne­go, a na­wet dla za­tar­cia śla­du po­sa­dzo­no drze­wa i bu­dyn­ki. Po­ha­mo­wać ato­li dumy wo­jow­ni­czej ani w nim było po­dob­na. Stra­tą ro­dzin­nej ma­jęt­no­ści nikt go też nie ustra­szy!, bo miał uciecz­kę do żo­ni­ne­go chle­ba w sie­radz­kiem wo­je­wódz­twie; chciał ko­niecz­nie ry­zy­ko­wać się do ostat­ka, wszyst­ko po­świę­ca­jąc dla sła­wy.

W ta­kiem uspo­so­bie­niu rze­czy jawi się w Ła­dow­skiem pań­stwie go­niec pod tar­czą par­la­men­tar­ską, oznaj­mu­ją­cy po­sła z Ber­li­na od kró­la je­go­mo­ści pru­skie­go do pana

Jana Ka­pi­stra­na Łady na Ła­dow­skiem pań­stwie dzie­dzi­ca. Osłu­piał szlach­cic na tę wia­do­mość, za­le­d­wie uszom swo­im wie­rząc, aby po­grom­ca Au­stryi i fran­cu­zów uznał tak ła­two jego uro­jo­ne pre­ten­sye i po­sel­stwem urzę­do­wem za­szczy­cał. Nie­dłu­go ato­li cze­kać trze­ba było roz­wią­za­nia za­gad­ki. Za­le­d­wie bo­wiem w au­dycn­cy­onal­nej sali, na pod­nie­sie­niu, w pa­rad­nym tro­nie za­siadł pan Lada, wpro­wa­dzo­no przedeń w mun­du­rze i or­de­rach pru­skie­go je­ne­ra­ła. Po­bladł nie­co wo­jow­nik tru­dem mę­czą­cych po­dró­ży, po­bladł na wi­dok dzi­kich twa­rzy roz­ma­rzo­nej ga­wie­dzi, któ­rą, w dzie­dziń­cu spo­ty­kał. A lubo jako nie­miec znał wy­bor­nie ła­ci­nę, splą­tał mu się ję­zyk, gdy za­czął pe­ro­rę do­brze uło­żo­ną wprzó­dy.

– Je­stem nie­szczę­śli­wy wódz tego sa­me­go woj­ska, któ­re po­bi­te zo­sta­ło na two­ich dzie­dzi­nach wa­lecz­ny ry­ce­rzu. Król i pan mój Fry­de­ryk przy­sy­ła mię, abym cię prze­pro­sił za na­ru­sze­nie wła­sno­ści two­jej przez złe zro­zu­mie­nie in­te­re­su pań­stwa mo­je­go. Zy­ska­łeś pa­nie zwy­cięz­two trzy­krot­ne, zdo­by­wa­jąc roz­gło­śną sła­wę. Król je­go­mość do­wie­dziaw­szy się o tem, a sam – jak wam to wia­do­mo – bę­dąc wo­jow­ni­kiem szczę­śli­wym – tak­że, mimo szwan­ku woj­ska swo­je­go, usza­no­wał od­wa­gę, wa­lecz­ność i ta­len­ta wa­sze. Dla tego jako mąż wiel­ki nie po­msty szu­ka, ale do­brej przy­jaź­ni i są­siedz­kiej zgo­dy z pa­nem na Ła­do­wie, a mnie z li­sty wla­sno­ręcz­ne­mi wy­sy­ła­jąc za­le­cił, abym o zdo­by­cie tej przy­jaź­ni sta­rał się usil­nie.

Zdu­mia­ła szlach­ta na tę prze­mo­wę; głu­che było mil­cze­nie, kie­dy pan Lada, ode­braw­szy li­sty z rąk je­ne­ra­ła, otwie­rał je i czy­tał. Jeno ksiądz kanc­lerz bąk­nął pod no­sem.

Ti­meo Da­na­os et dona fer­ren­tes. . List kró­lew­ski, pi­sa­ny wy­bor­ną ła­ci­ną, był pra­wie ta­kiej tre­ści.

"Wiel­moż­ny a wiel­ce nam miły pa­nie i bra­cie!

Za­sy­ła­jąc wam na­sze kró­lew­skie po­zdro­wie­nie, a za­ra­zem uwiel­bie­nie szcze­re dla oka­za­ne­go męz­twa i wa­lecz­no­ści, upra­sza­my o do­bra przy­jaźń i dla domu na­sze­go przy­chyl­ność. Tak zna­mie­ni­tych wo­jow­ni­ków nie po­win­no się ła­mać orę­żem, ale ser­cem zdo­by­wać trze­ba. Z tych po­wo­dów ma­jąc chęć wiel­ką po­zna­nia was bliż­sze­go i oce­nie­nia z bliz­ka cnót ry­cer­skich, za­pra­sza­my na dwór nasz do Po­ts­da­mu, gdzie znaj­dzie­my spo­sob­ność do uło­że­nia do­brej na przy­szłość druż­by. Po­sy­ła­my wam (gdy­by­ście nie ufa­li po złych za­dat­kach ze stro­ny zu­chwal­stwa służ­by mo­jej) list że­la­zny, za­pew­nia­ją­cy wam bez­pie­czeń­stwo, wy­go­dy i ho­no­ry w cią­gu po­dró­ży do Ber­li­na i z po­wro­tem, za­rę­cza­jąc wam, iż prze­ciw­ko oso­bie i po­sia­dło­ściom wa­szym nic złe­go przez ten czas przed­się­wzię­tym nie bę­dzie. Po­twier­dza­my to za­rę­cze­nie pod­pi­sem na­szym kró­lew­skim.

"Fry­de­ryk król"

Przy tym li­ście był list że­la­zny, oba­dwa opa­trzo­ne kró­lew­skie­mi pie­czę­cia­mi; po­dej­rzy wać o pod­stęp albo fał­szo­wa­nie było nie po­dob­na.

Gdy od­czy­ta­no szlach­cie owe li­sty, ra­dość na­stą­pi­ła wiel­ka w ca­łej rze­szy. Jed­ni za­raz po­czę­li się roz­jeż­dżać, dru­dzy to­wa­rzy­szyć chcie­li panu Ła­dzie w po­dró­ży, ale było wie­lu i ta­kich, któ­rzy ra­dzi­li nie wda­wać się w żad­ne wi­zy­ty, ani łak­nąć ho­no­rów ob­cych, gdy na uczci­we imię tak ła­two za­ro­bić w Oj­czy­znie. Ksiądz kanc­lerz cho­dził z gło­wą zwie­szo­ną, i szep­tał co chwi­la: Ti­meo Da­na­os et dona fer­ren­tes, ale szep­tał na­próż­no. W ser­cu pana Łady pod­nio­sła się już wiel­ka duma. Kie­dy nie po­ten­ta­tem osob­nym, to przy­ja­cie­lem wiel­kich kró­lów być za­mie­rzył. Zdra­dy nie bał się, bo nie bał i pie­kła; nie miał od­tąd kanc­lerz przy­stę­pu do ucha pań­skie­go, jak po­czął ście­rać dumę, a skła­niać szlach­ci­ca do po­kor­ne­go ży­wo­ta w mro­wi­sku ludz­kiem.

Nie tę­gim był wo­dzem pan je­ne­rał w polu, ale dwo­ra­kiem oka­zał się wpraw­nym. Do­tąd grzecz­no­ścia­mi gła­skał pana Ładę, aż sku­sił i do­pro­wa­dził do po­sta­no­wie­nia osta­tecz­ne­go, nie­cof­nio­ne­go. Ja­koż wy­brał co po­kaź­niej­szej szlach­ty or­szak, upro­wi­do­wal do po­dró­ży i wy­ru­szył ku

Bran­de­bur­gii z wiel­kim smut­kiem pa­nów bra­ci ochot­nych awan­tur, a z bo­le­ścią księ­dza, któ­ry nie mógł po­sta­wić ro­zu­mo­wa­nia, ale bar­dzo złe­go cóś prze­czu­wał.VII.

W tym sa­mym cza­sie pra­wie bie­ga­li goń­ce kró­la Sta­ni­sła­wa, "wy­jeż­dża­li ta­jem­ni na Ukra­inę i gdzieś na pół­noc, aż uło­żo­no zjazd w Ka­nio­wie. Mrów­ki cho­dzi­ły po skó­rze Fry­de­ry­ka Wiel­kie­go na wi­dok tego ru­chu, i krzą­tał się pil­nie, aby prze­wą­chać, o co tam cho­dzi na owym zjeź­dzie głów ko­ro­no­wa­nych.

Wy­jeż­dża­ją­ce­mu z War­sza­wy na Ukra­inę kró­lo­wi Po­nia­tow­skie­mu opo­wia­da­no cie­ka­we szcze­gó­ły o po­ten­ta­cie Ła­dow­skim, jego zwy­cięz­twach i za­mia­rach; śmiał się dwór cały, uśmie­chał i król je­go­mość; wsze­la­ko wziął rzecz na głęb­szą roz­wa­gę, i z po­uf­ny­mi a nie­za­wod­ny­mi przy­ja­cio­ły miał po­ta­jem­ną kon­fe­ren­cye w Wi­la­no­wie, zda­le­ka od wszel­kie­go pod­słu­chu. Była tam pono sze­ro­ka roz­pra­wa o Ja­nie Ka­pi­stra­nie Ła­dzie, panu na Ła­dow­skiej po­ten­cyi. Za­le­cał król, aby do­da­wa­no otu­chy i śmia­ło­ści szlach­ci­co­wi, aby go za­si­la­no fun­du­szem, rynsz­tun­kiem, wszyst­kiem co było moż­na, a pono na­wet wła­sno­ręcz­ny list na­pi­sał, za­chę­ca­jąc do tej wal­ki. Wy­sła­ne przez pa­nów po­ta­jem­ne goń­ce, zwy­czaj­nie jak z kró­lew­skie­go dwo­ru pa­ni­cze zmięk­cze­ni i bez ener­gii, je­cha­li ka­re­ta­mi, w siat­ko­wych czep­kach no­cu­jąc co mil kil­ka, ubie­ra­jąc się i miz­drząc do ład­nych twa­rzy­czek co mia­stecz­ko. Za­je­chał tedy ten co pil­niej­szy w ty­dzień po wy­jeź­dzie pana Łady do Ber­li­na. Ła­dow­ski dwo­rzec opu­sto­szał, zo­sta­ły tyl­ko for­ty­fi­ka­cje z opłot­ków chru­ścia­nych, garst­ka szlach­ty pod ko­men­dą het­ma­na, ksiądz kanc­lerz, pod­skar­bi i pu­sta piw­ni­ca. Bro­war nie mogł na­dą­żyć piwa i mio­du, a po kosz­tow­nych eks­pe­ry­men­tach ksiądz kanc­lerz w nie­obec­no­ści po­ten­ta­ta nie chciał na od­po­wie­dzial­ność swo­ją da­wać pod­pi­sów na kwi­tach do ży­dów w są­sied­nich mia­stecz­kach. Zmar­twi­li się pa­ni­cze, zo­ba­czyw­szy ile na­ro­bi­li złe­go, wlo­kąc się przez trzy nie­dzie­le, od War­sza­wy do Po­mo­rza. Trud­no było zre­pe­ro­wać błąd po­peł­nio­ny. Je­den pu­ścił się w po­goń za pa­nem Ładą, ale nie ma­jąc li­stu że­la­zne­go" za­stał wi­dać po dro­gach inne wzglę­dem sie­bie roz­po­rzą­dze­nie, bo aresz­to­wa­ny i od­pro­wa­dzo­ny do Szpan­dau, dłu­go bro­nił się na eg­za­mi­nie i wy­sia­dy­wał re­ko­lek­cye, nim zy­skał wol­ny po­wrót do oj­czy­zny. Były roz­ma­ite pro­jek­ta na dwo­rze kró­la Sta­ni­sła­wa, ba­wio­no się w dy­plo­ma­cya, w po­li­ty­kę, ale wy­ko­na­niu cze­go­bądź bra­ko­wa­ło ener­gii, pre­cy­zyi ko­niecz­nej. Ota­czał się… znie­wie­ścia­ły król cze­re­dą stroj­ną a ba­biar­ską, nie ucho­wał się ża­den se­kret na tym dwo­rze; a zjazd ka­niow­ski, któ­ry uło­żo­nym był w naj­więk­szej ta­jem­ni­cy przed Fry­de­ry­kiem Wiel­kim, nie do­piął celu, bo ajen­ci Fry­de­ry­ka W. w War­sza­wie do­wia­dy­wa­li się wszyst­kie­go od kró­lew­skiej świ­ty, od kró­lew­skich me­tres. Tak i owo sza­cho­wa­nie Fry­de­ry­ka przez pana Ladę, w łeb wzię­ło nie­zgrab­no­ścią dwo­ra­ków. Zjazd ka­niow­ski miał na celu ko­ali­cyę na star­cie po­tę­gi Fry­de­ry­ka Wiel­kie­go; ostrze­żo­ny zwierz w swo­jej ko­tli­nie czmych­nął cały, roz­biw­szy sie­cią ga­bi­ne­to­wej in­try­gi kno­wa­ne prze­ciw­ko so­bie pla­ny.

Pan Łada tym­cza­sem od­by­wał try­um­fal­ny po­chód do Ber­li­na. Przez całą dro­gę łech­ta­no i pod­sy­ca­no dumę jego ad­o­ra­cyą naj­roz­licz­niej­szą. Cie­ka­we tłu­my za­bie­ga­ły dro­gę ja­dą­ce­mu wo­jow­ni­ko­wi. Bran­de­bur­gia cała stra­chem była prze­ję­ta na wieść samą o nie­po­wo­dze­niu kró­lew­skie­go woj­ska. Spo­dzie­wa­no się wi­dzieć pol­skie­go ra­bu­śni­ka, ale z mie­czem i ogniem, nig­dy zaś w przy­ja­ciel­skiej po­dró­ży. Mimo ato­li od­bie­ra­nia ho­no­rów i su­tych po dro­dze bie­siad, na­glił je­ne­rał eskor­tu­ją­cy pana Ladę do spiesz­niej­sze­go po­cho­du, wy­sta­wia­jąc nie­cier­pli­wość kró­la cie­ka­we­go po­znać zna­ko­mi­tość ry­cer­ską, no­wych cza­sów. Ale pan je­ne­rał współ­cze­śnie sy­pał do­ko­ła roz­ka­zy; po przej­ściu Ła­dow­skie­go or­sza­ku za­my­ka­ły się za nim dro­gi łań­cu­cha­mi stra­ży, i wszel­ki go­niec, wszel­ki list przej­mo­wa­nym był na­tych­miast, jaki tyl­ko szedł za pa­nem Ladą z Pol­ski.

po ośmiu dniach po­dró­ży uj­rzał pan Łada mury Ber­li­na; w ro­gat­kach spo­tkał wy­sła­na dlań kró­lew­ską ka­re­tę i ad­iu­tan­ta z kom­ple­men­ta­mi. Od­pro­wa­dzo­no go do oka­za­łej kwa­te­ry w ofi­cy­nach kró­lew­skie­go zam­ku, gdzie wy­po­cząw­szy ze swo­ją świ­tą po tru­dach po­dró­ży, do­stał dnia dru­gie­go za­pro­sze­nie do Po­ts­da­mu, kędy re­zy­do­wał król je­go­mość. Cie­ka­we ber­liń­czy­ki tło­czy­ły się wiel­ką ciż­bą na dro­dze, któ­rą miał prze­jeż­dżać ów po­strach, uło­wio­ny w sie­ci ser­decz­nej czu­ło­ści.

W mia­rę zbli­ża­nia się do oso­by kró­lew­skej roz­pra­sza­ła się duma szlach­ci­ca, ma­je­stat ko­ro­na­ta dziw­ny wy­wie­rał wpływ na po­la­ka. Sta­nąw­szy w Po­ts­da­mie uczuł pan Łada jak­by trwo­gę i zgry­zo­tę nie­po­ję­tą w ser­cu. Zby­tek pa­ra­dy i ho­no­rów za­trwo­żył go, bo prze­ko­nał, że mógł­by wie­le do­ko­nać, nie­ma­łych na­pę­dzić kło­po­tów temu, któ­ry go tak szczo­drze ho­no­ra­mi fe­tu­je.

Spo­tka­nie kró­lew­skiej oso­by było już po­kor­ne, po­kło­nił się szlach­cic dość niz­ko, a ma­rze­nia o zbu­dwa­niu udziel­ne­go pań­stwa nie zo­sta­ło w gło­wie i śla­du. Wy­bor­nie prze­czuł tę isto­tę szla­chec­ką Fry­de­ryk Wiel­ki; wie­dział on, że trud­na spra­wa z awan­tur­ni­kiem w polu, ale ła­twa na dwo­rze oka­za­łym. Ma­rzy­ciel o sła­wie i wiel­ko­ści za­krztu­si się naj­czę­ściej ka­dzi­dła­mi, a po­tem zdrze­mie. Ła­ska­we sło­wa kró­la je­go­mo­ści zdo­by­ły sztur­mem ser­ce szlach­ci­ca i wy­nu­rzył za­raz pan Łada ser­decz­ną ra­dość z po­zna­nia wo­jow­ni­ka naj­więk­sze­go w świe­cie po Ju­liu­szu Ce­za­rze. Nie dłu­go po­trze­bo­wał Fry­de­ryk Wiel­ki roz­pa­try­wać się w tej na­tu­rze otwar­te­go ser­ca i umy­słu, w któ­rej każ­dy czy­tać może od razu, a któ­ra nig­dy i żad­nych nie mia­ła ta­jem­nic. Taka już była na­tu­ra szla­chec­kiej bu­do­wy; na polu to lew z otwar­tą… pier­sią, w domu ta pierś sta­wa­ła się lut­nią, na któ­rej do­bra wola ludz­ka wy­gry­wa­ła taką pieśń, jaką chcia­ła. Po­znaw­szy do grun­tu szlach­ci­ca, uczciw­szy w nim grunt szla­chet­ny, po­ka­zy­wał król fi­lo­zo­fom swo­im ten prze­pych świe­żej nie­ska­żo­nej przy­ro­dy ludz­kiej, a po­tem od­dał do ba­wie­nia dwo­rza­nom we­so­łym.

Po kil­ku ty­go­dniach uciesz­nej za­ba­wy, po­bra­tał się szlach­cie z niem­ca­mi, przy­jął ty­tuł gra­fa, or­der czar­ne­go orła, a zo­sta­wio­ną ma­jąc wol­ność ob­ra­nia so­bie pań­stwa, do któ­re­go­by miał szcze­rą wolę, ock­nął się do­pie­ro i oświad­czył sta­now­czo, że od pnia ro­dzin­ne­go ode­rwać się nie może. Fry­de­ryk Wiel­ki do­ka­zał jed­nak­że swo­je­go, bo opusz­cza­iąc do domu szlach­ci­ca osy­pa­ne­go ho­no­ra­mi, ła­ska­mi i da­ra­mi, ku­pił so­bie sym­pa­tyę i po­par­cie dla alian­su kno­wa­ne­go prze­ciw­ko li­dze ka­niow­skiej.

Po­wró­ciw­szy do Ła­dow­skie­go pań­stwa, prze­ko­pał szlach­cic słu­py gra­nicz­ne Rze­czy­po­spo­li­tej do pru­skie­go do­ty­ka­jąc kor­do­nu, co było naj­zu­peł­niej­szą ab­dy­ka­cy­ją z ro­jo­nych na­dziei i pla­nów zbyt śmia­łych. Ale smut­no mu było w Ła­do­wie bez gwa­ru szla­chec­kie­go, bez wrza­wy wo­jen­nej. Mar­kot­no było pa­trzeć na świa­dec­two try­um­fów mi­nio­nych a zmar­no­wa­nych za kil­ka świe­ci­deł. Ksiądz kanc­lerz wra­ca­jąc do sta­re­go ty­tu­łu pro­bosz­cza ki­wał gło­wą i szep­tał: "mia­łem ra­cyę, – zdo­by­te opłot­ki szla­chec­kie oko­ło wsi i oko­ło ser­ca! Cze­muż to ser­ce nie mia­ło siły i dumy sta­re­go Sa­gun­tu!"

Gra­nicz­ny kor­don i trud­na kom­mu­ni­ka­cya roz­kra­ja­ły w tem miej­scu świat na dwo­je. Smut­no było panu Ła­dzie wi­sieć na tej kra­wę­dzi, jak­by na urwi­sku przy oce­anie. Za­brał tedy cze­ladź, sprzę­ty, stad­ni­nę i prze­niósł się w głąb Rze­cy­po­spo­li­tej do wo­je­wódz­twa sie­radz­kie­go, ale nig­dy już nie­był szczę­śli­wym i spo­koj­nym. Bo mi­nio­na chwa­ła i wy­pusz­czo­ne z rąk wiel­kie na­dzie­je wiecz­nie ko­ła­ta­ją wspo­mni­ka­mi do ser­ca ludz­kie­go. Nie po­ka­zał pan Łada ni­ko­mu or­de­ru, ani dy­plo­mu na gra­fo­stwo; nie ro­zu­mia­ła szlach­ta zkąd mu pry­szło tak rap­tow­ne za­war­cie po­ko­ju. Były po ką­tach nie­do­rzecz­ne szep­ty, któ­re rzu­ca­ły cień po­dej­rze­nia na szla­chec­ką uczci­wość. Gryzł się pan Lada, a za­wż­dy wzdry­gnął, ile razy kon­fi­dent­ny przy­ja­ciel na­zwał go po­ten­ta­tem. W kil­ka lat owdo­wiaw­szy, gdy do­cze­kał peł­no­let­no­ści syna, od­dał mu ma­jęt­no­ści wszyst­kie, małą eks­cy­pu­jąc so­bie z do­cho­du dzie­się­ci­nę. Wy­dał jesz­cze ostat­nią ucztę po­że­gnal­ną dla bra­ci szlach­ty, uści­skał sta­rych to­wa­rzy­szy bro­ni w Ła­dow­skiej woj­nie, i wstą­pił do ber­nar­dyń­skie­go za­ko­nu, to­nąc przed okiem ludz­kiem, jak sie­kie­ra w wo­dzie. Tak koń­czy­ło wie­lu zu­chwa­łych awan­tur­ni­ków na­szych, zmy­wa­ła się duma po­ko­rą, żą­dze po­ku­tą; a czy­ste ser­ce kła­dzio­no do gro­bu bez na­zwi­ska, bez po­mni­ka, bo cóż po sła­wie za­gro­bo­wej temu, któ­ry na sen wiecz­ny za­my­kał oczy w bo­jaź­ni bo­żej a do­brej zgo­dzie ze świa­tem.PO­DRÓ­ŻO­MA­NIA

Ko­me­dya w czte­rech ob­ra­zach przez

J.Ko­rze­niow­skie­go

OB­RAZ PIERW­SZY.

(Wy­bór z domu.)

Oso­by:

Sę­dzia Mał­drzyc­ki.. – Ma­jor, brat Sę­dzie­go. – Zo­fia, żona Ma­jo­ra. – Kla­ra, Ba­sia, Nep­cio, dzie­ci Ma­jo­ra i Ma­jo­ro­wej. – Ka­rol, sta­ra­ją­cy się. – Mort­ko, pach­ciarz. – Jan, lo­kaj Ma­jo­ra. – Ka­sia, słu­żą­ca Ma­jo­ro­wej.

(Sce­na na wsi. Te­atr wy­obra­ża sa­lon w domu Ma­jo­ra. W głę­bi drzwi pa­ra­pe­to­we do ogro­du.Z pra­wej drzwi wcho­do­we i okno, z le­wej drzwi do in­nych po­ko­jów.)

SCE­NA I.

JAN, po chwi­li KA­SIA.JAN

(sam).

Tfy! A rych­tyg czło­wiek i zgłu­piał. Ej! ej! ostroż­nie p. Ja­nie! bo może być li­cho. Ba, do­brze to ga­dać, ostroż­nie! ostroż­nie! – A jak przyj­dzie co do cze­go, to człek rych­tyg tak, jak ko­mar do świe­cy. Lata, lata, a tu go cią­gnie, i… ani się spo­strze­że, jak pss! wpadł w ogień i już po skrzy­deł­kach. Jak jej nie wi­dzę, to mi się zda­je, że niby mam ro­zum. A jak wle­zie w oczy, jak za­cznie mru­gać, jak za­cznie szcze­rzyć ząb­ki, to tak ja­koś robi się mięk­ko koło ser­ca, że człe­ku zda­je się, że jak­by jej nie przy­ci­snął i nie przy­gła­skał, toby go wszy­scy dja­bli wzię­li. ( Za­mru­ża oczy i cią­gnie pal­ca­mi ka­ba­łę). Czy oże­nić się, czy nie? Oże­nić, nie oże­nić, nie oże­nić, oże­nić….

(Sę­dzia wcho­dzi i pa­trzy przez chwi­lę).

SCE­NA III.

SĘ­DZIA. JAN.SĘ­DZIA

No, no, nie ma o czem wspo­mi­nać. Nie dla tego ci po­wie­dzia­łem, że mnie in­te­re­su­jesz, abyś mi dzię­ko­wał za to, com zro­bił. Ale chciał­bym tyl­ko, abyś był szcze­rym, wy­spo­wia­dał sję i po­wie­dział mi, jak sto­isz obec­nie. A naj­przód co do rze­czy fun­da­men­tal­nej. Po­ra­dzi­łem ci wziąć wieś w dzier­ża­wę tu w Raw­skiem, abyś był bli­żej domu mego bra – ta. Usłu­cha­łeś mię, to do­brze. Ale jak­że ci idzie? czy go­spo­da­ru­jesz po chłop­sku, czy po ma­ry­monc­ku?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: