Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Płanetnik - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Płanetnik - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 165 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PŁA­NET­NIK

No­we­la.

War­sza­wa.

1911.

Pra­wa prze­dru­ku oraz prze­kła­du za­strze­żo­ne.

Druk L. Bo­gu­sław­skie­go, Świę­to­krzy­ska 11.

Oży­wiał się zwy­kle o pół­no­cy. Je­że­li uda­wa­ło mu się jesz­cze skle­ić ja­kąś myśl, wy­snuć ja­kiś wnio­sek, albo róż­ne "przy­czyn­ki" do pew­ne­go za­gad­nie­nia po­wią­zać w ja­kąś ca­łość, to tyl­ko mię­dzy dwu­na­stą a trze­cią w nocy, kie­dy był pe­wien, że go nikt nie na­wie­dzi, nie roz­draż­ni, nie wy­trą­ci z rów­no­wa­gi. Zda­wa­ło mu się, że o tej po­rze pra­cow­nia jego jest nie­zdo­by­tą twier­dzą, wy­dźwi­gnię­tą na ska­le nie­bo­tycz­nej, do­kąd nie do­cho­dzi roz­gwar ludz­kich gło­sów i echa ludz­kich ma­ło­stek.

Nie­gdyś lu­bił tyl­ko dzień, bla­ski słoń­ca, wiel­kie prze­strze­nie, tłu­my, ku któ­rym cią­gnę­ła go ja­kaś siła ma­gne­tycz­na. Ale dzień był ła­skaw na in­nych, bla­ski słoń­ca przy­świe­ca­ły szczę­śli­wym, wiel­kie prze­strze­nie zo­sta­ły mu za­gro­dzo­ne, a mię­dzy nim a tłu­ma­mi hi­stor­ja po­sta­wi­ła mur nie­prze­by­ty. Więc ucie­kał od dnia, jak od ży­we­go świad­ka swej tra­gie­dji, uni­kał bla­sków słoń­ca, jak ko­cha­nek wi­do­ku ko­bie­ty, któ­ra in­ne­mu rękę od­da­ła, lę­kał się wiel­kich prze­strze­ni, jak przy­krych wspo­mnień, a tłu­ma­mi gar­dził, wi­dząc całą ich bar­bar­ję i przy­ziem­ność du­cho­wą. Lat trze­ba było ca­łych, aby się uspo­ko­ił i pa­trzył na tłu­my ludz­kie, jak się pa­trzy na łany zbo­ża, rze­ki i lasy. Od­gro­dził się od wiel­kich prze­strze­ni ścia­na­mi swej pra­cow­ni. Słoń­ce za­stą­pi­ła mu lam­pa. Za­zwy­czaj oko­ło dzie­wią­tej za­sy­piał w fo­te­lu i ocy­kał się do­pie­ro, gdy mu jego an­tyk gło­sem pusz­czy­ka wy­hu­ki­wał pół­noc. Wte­dy wsta­wał z fo­te­la i z go­dzi­nę cho­dził po pra­cow­ni, roz­glą­da­jąc się po swych książ­kach i zbio­rach, lub też to­nąc w roz­my­śla­niach.

Pra­cow­nia była za­iste hi­stor­ją jego ży­cia. Ot, te sza­fy z księ­ga­mi po­cho­dzą z cza­sów, kie­dy się łu­dził, że zdo­bę­dzie ka­te­drę. A ta resz­ta po­cho­dzi z tych cza­sów, kie­dy trze­ba już było tyl­ko utwo­rzyć so­bie ja­kąś fi­lo­zo­fję po­cie­sze­nia, umoż­li­wia­ją­cą do­bi­cie bo­daj­by w spo­sób go­dzi­wy do brze­gu isnie­nia.

Wszyst­ko go za­wio­dło. Uro­dził się w kra­ju, któ­ry nie roz­po­rzą­dzał ka­te­dra­mi dla ta­kich jak on. Miesz­kał zda­la od wszel­kich śro­do­wisk na­uki, bi­bl­jo­tek, ba­da­czów. Ma­rzyć na­wet nie mógł, by w ta­kich wa­run­kach coś dla wie­dzy zro­bił. Pa­mię­ta losy jed­ne­go z naj­ser­decz­niej­szych przy­ja­ciół. Umarł w zu­peł­nem od­osob­nie­niu. W trzy mie­sią­ce po jego po­grze­bie któ­raś z aka­dem­ji za­gra­nicz­nych, nie otrzy­mu­jąc od nie­go za­po­wie­dzia­nych re­fe­ra­tów, zgło­si­ła się do jed­ne­go z gło­śniej­szych dzien­ni­ków, by jej do­nie­sio­no, co się z nim dzie­je. Dzien­nik od­pi­sał: "Praw­do­po­dob­nie za­cho­dzi omył­ka co do na­zwi­ska, bo my­śmy tu o ta­kim nig­dy nic nie sły­sze­li"… Albo losy in­ne­go przy­ja­cie­la… Albo wresz­cie losy ko­le­gi tam­te­go przy­ja­cie­la…

– Imię moje le­gjon! – mówi so­bie w my­ślach.

Więc po­zo­sta­ło mu jed­no: stwo­rzyć so­bie taką fi­lo­zo­fję, któ­ra po­go­dzi­ła­by go z lo­sem tra­gicz­nym.

I to uda­ło mu się wzu­pel­no­ści. Gdy spło­nie w kre­ma­tor­jum, skład­ni­ki jego cia­ła wró­cą do wiel­kie­go obie­gu w przy­ro­dzie. Bę­dzie w mgle bia­łej, któ­ra nocą kłę­bi się nad łą­ka­mi. Bę­dzie mi­stycz­ną wo­nią, któ­ra z róż bije do­ko­ła. Kro­plą wody bę­dzie w szem – rżą­cym stru­my­ku. Bę­dzie fos­fo­rycz­nym bla­skiem ro­bacz­ka świę­to­jań­skie­go. Wia­trem bę­dzie, któ­ry zie­mię obie­ga. Woli to, niż owe sto­sun­ki spo­łecz­ne, któ­re wy­two­rzył homo sa­piens; woli ową nie­zba­da­ną ży­wio­ło­wość, niż świa­do­mość z wszyst­kie­mi jej ro­je­nia­mi i fi­lo­zo­fja­mi, któ­re osta­tecz­nie są za­wsze tyl­ko roz­pra­wia­niem śle­pe­go o ko­lo­rach.

Czuł, że opu­ścił go cał­kiem in­stynkt ży­cio­wy. Z ser­cem jego było co­raz go­rzej. Pra­gnął śmier­ci. Przy­pusz­czał, że przyj­dzie bez szcze­gól­nych cier­pień. A w osta­tecz­no­ści, cóż? Trzy mie­sią­ce ro­sną­cej pu­chli­ny od nóg do pasa. I po­tem jed­na chwi­la. Nic nad­zwy­czaj­ne­go. Mil­jo­ny tak koń­czy­ły, więc i on tak skoń­czyć może. Ner­wy bro­nią się przed tą my­ślą, sto­jąc czuj­nie na stra­ży or­ga­ni­zmu i stra­sząc wy­obraź­nię. Ale on zu­peł­nie za­pa­no­wał i nad ner­wa­mi i nad wy­obraź­nią. Tak przy­zwy­cza­ił sie­bie do tych my­śli, tak oswo­ił się z wiecz­no­ścią, tak był już jed­ną nogą w nie­skoń­czo­no­ści, że chy­ba prze­zwy­cię­żył wszyst­ko, co było do prze­zwy­cię­że­nia. Za­tra­cił na­wet po­czu­cie cza­su, pór roku, od­mian at­mos­fe­rycz­nych, świąt, dni po­wsze­dnich. Za­glą­dał do ka­len­da­rza, ale tyl­ko dla ce­lów czy­sto prak­tycz­nych, aby wie­dzieć, kie­dy opła­cić miesz­ka­nie, kie­dy pocz­ta bywa otwar­ta, w ja­kie dni moż­na nie­zbęd­ne spra­wy za­ła­twiać na mie­ście. Krew­ni daw­no o nim za­po­mnie­li, lo­ka­to­rzy ka­mie­ni­cy, w któ­rej miesz­kał, za przy­kła­dem stró­ża na­zy­wa­li go pła­net­ni­kiem. Wie­dział o tem i był z tego za­do­wo­lo­ny. W na­zwie tej, prócz lek­ce­wa­że­nia, krył się cień za­bo­bo­nu. A nuż pła­net­nik urzek­nie?! To da­wa­ło mu pew­ną siłę wo­bec lu­dzi ciem­nych i prze­sąd­nych.

Fala ludz­kich sto­sun­ków, wle­wa­jąc się wszę­dzie, mu­ska­ła tak­że próg jego miesz­ka­nia i się­ga­ła nie­kie­dy wiel­kiej skrzyn­ki pocz­to­wej do drzwi przy­mo­co­wa­nej. Ja­kaś de­wot­ka, chcąc wi­docz­nie dać mu ostrze­że­nie, wrzu­ci­ła do owej skrzyn­ki dwa zna­ne po­wszech­nie ob­raz­ki z na­pi­sa­mi "Śmierć spra­wie­dli­we­go" i "Śmierć grzesz­ni­ka". Uśmiał się, oglą­da­jąc te bo­ho­ma­zy. In­nym ra­zem zna­lazł w skrzyn­ce list z po­gróż­ka­mi: "Cze­kaj, nie­do­wiar­ku, chwi­li, kie­dy śmierć ci zaj­rzy w oczy; na­próż­no wte­dy bę­dziesz wzy­wał dusz­pa­ste­rza i wja­ty­ku; sza­tan sta­nie przy drzwiach, któ­re tak szczel­nie za­my­kasz." Cóż taka baba wie, jak czło­wiek jego typu bę­dzie umie­rał… Sam nig­dy się tak bar­dzo nad tem nie za­sta­na­wiał. O czem bę­dzie wte­dy my­ślał? Praw­do­po­dob­nie jed – nem roz­le­głem spoj­rze­niem obej­mie całe ży­cie swo­je – to mar­ne, sza­re ży­cie; praw­do­po­dob­nie go­rycz zbie­rze w nim raz ostat­ni i rzu­ci świa­tu swo­je bez­sil­ne prze­kleń­stwo… A może ze spo­ko­jem fi­lo­zo­fa bę­dzie roz­wa­żał ko­lej­ność prze­mian… W każ­dym ra­zie od­bę­dzie się to, co lu­dzie pro­ści wy­obra­ża­ją so­bie jako Sąd Osta­tecz­ny. Ale kogo nad kim? Czy ja­kiejś po­tę­gi wzglę­dem zni­ko­mo­ści, czy też owej zni­ko­mo­ści wzglę­dem tej po­tę­gi?…. At, głup­stwo. Nie war­to o tem my­śleć. A może myśl pchnię­ta na­przód bę­dzie się za­sta­na­wia­ła nad rze­cza­mi cał­kiem po­wsze­dnie­mi, i wziąw­szy so­bie z oto­cze­nia ja­kiś wą­tek, bę­dzie go snu­ła niby z przy­zwy­cza­je­nia, niby dla za­baw­ki, niby dla za­bi­cia tej reszt­ki cza­su, któ­ra po­zo­sta­ła? Spoj­rzy na ta­pe­tę, jej wzo­rzec, z wzor­ka tego snuć bę­dzie fre­ski, ara­be­ski, za­wi­ja­sy de­ko­ra­cyj­ne… To może być chwi­la bar­dzo po­wsze­dnia, choć lu­dzie na­bi­li so­bie gło­wę jej rze­ko­mą uro­czy­sto­ścią. To­też śmie­szy­ły go owe ob­raz­ki "Śmierć Spra­wie­dli­we­go" i "Śmierć grzesz­ni­ka", któ­re mu owa… bo­ją­ca się dja­bła de­wot­ka wrzu­ci­ła do skrzyn­ki. Lu­dzie nie mo­gli po­go­dzić się z my­ślą, że ktoś się od nich od­gro­dził drzwia­mi sa­mot­ni. Jak­że tro­ska­li się o jego du­szą ci, któ­rzy nig­dy do jej wnę­trza zaj­rzeć nie umie­li, a zaj­rzaw­szy, nic nie mo­gli­by tam uj­rzeć, prócz nie­zro­zu­mia­łych hie­ro­gli­fów i zna­ków ma­gicz­nych wie­dzy…

To zno­wu wrzu­co­no mu do skrzyn­ki kar­tecz­ki z krót­kie­mi mo­dli­twa­mi i wzmian­ką, że kto je dzie­więć razy prze­pi­sze i ro­ze­śle in­nym, zy­ska sto dni od­pu­stu z mąk czy­ś­co­wych.

Razu pew­ne­go do­wie­dział się o ist­nie­niu no­we­go sło­wa: bur­żuj. Tak za nim mruk­nął po­nu­ro ja­kiś ro­bot­nik. Po­nie­waż nie in­te­re­so­wał się na­uka­mi spo­łecz­ne­mi a prócz te­le­gra­mów nic w ga­ze­tach nie czy­ty­wał, prze­to dłu­go gło­wił się nad zna­cze­niem tego no­we­go prze­zwi­ska i nad tem, dla­cze­go jego wła­śnie ta­kiem prze­zwi­skiem ob­da­rzo­no.

Roz­my­śla­jąc nad tem, skie­ro­wał oczy na ścien­ny ka­len­darz. A było na nim wy­obra­że­nie ślicz­nej dziew­czy­ny, sie­dzą­cej w bla­sku księ­ży­ca na ław­ce, w tył prze­chy­lo­nej i ro­skosz­nie uśmiech­nię­tej. Lu­bił ta­kie ob­raz­ki. Wie­szał je chęt­nie obok szaf z wiel­kie­mi to­ma­mi grec­kich i ła­ciń­skich fol­jan­tów. Na­prze­ciw­ko za­wie­sił ja­kieś ogło­sze­nie o my­deł­kach. Tam zno­wu skrzy­dla­ty anioł tu­lił na rę­kach dzie­cię z ko­ły­ski do­by­te. Na ścia­nie in­nej był zno­wu wi­ze­ru­nek mło­dej dziew­czy­ny, do­glą­da­ją­cej ran­ne­go na woj­nie bra­ta. Ob­raz­ki te bar­dziej go ba­wi­ły, niż wspa­nia­łe szty­chy, za­ku­rzo­ne, o brze­gach po­żół­kłych, gdyż za­raz my­śleć mu­siał o mu­ze­ach, ga­ler­jach, któ­re swe­go cza­su tak pil­nie zwie­dzał, a to go nu­ży­ło. Za­raz też przy­po­mi­nał mu się z Sztok­hol­mu w Mu­zeum Na­ro­do­wem dział pa­mią­tek po Lin­ne­uszu, wszyst­kie jego dy­plo­my, ad­re­sy, li­sty in­sty­tu­cji na­uko­wych, sprzę­ty, przed­mio­ty co­dzien­ne­go użyt­ku, z ta­kim pje­ty­zmem prze­cho­wy­wa­ne… I wte­dy bu­dzi­ło się w nim po­czu­cie par­ja­sa, czło­wie­ka lo­so­wo ska­za­ne­go na ma­łość i z po­wo­du ma­rzeń, że coś prze­cie zdo­ła uczy­nić, na śmiesz­ność. Mi­mo­wol­nie ma­chał wte­dy ręką w po­wie­trzu kil­ka­krot­nie, jak­by chciał od­pę­dzić od sie­bie przy­kre my­śli; za­czy­nał też prę­dzej cho­dzić po pra­cow­ni, kie­ro­wał oczy na ja­kąś księ­gę, wni­kał my­śla­mi w treść ja­kiejś no­tat­ki, któ­rą przed kil­ku laty we­tknął tam, o wy­ko­pa­li­skach Kre­ty, czy in­nej wy­spy Mo­rza Śród­ziem­ne­go, w szcze­gól­no­ści o to­por­kach z czte­re­ma ostrza­mi, zwró­co­ne­mi w czte­ry stro­ny świa­ta…

Tak, wo­lał tam­te ob­raz­ki, na któ­re nie­za­wod­nie ar­ty­sta-ma­larz pa­trzył­by ze wstrę­tem, otrzą­sem, obu­rze­niem z po­wo­du ich ba­nal­no­ści. Ale cóż w nich ba­nal­ne­go? Dziew­czy­na ślicz­na na ła­wecz­ce. A ów anioł skrzy­dla­ty, tu­lą­cy dziec­ko? – Mo­tyw ma oko­ło 5000 lat i się­ga jesz­cze pa­ła­ców asy­ryj­skich wład­ców, tyl­ko z czte­rech skrzy­deł zo­sta­ły dwa, a przy­tem anioł za­sto­so­wał się do dzi­siej­szo­ści. A ów wi­ze­ru­nek mło­dej dziew­czy­ny, do­glą­da­ją­cej ran­ne­go na woj­nie bra­ta? – U in­nych na­ro­dów peł­no na ścia­nach ta­kich ob­raz­ków. Tam woj­na jest te­ma­tem pa­tr­jo­tycz­nym. Pa­mię­ta je­den ob­ra­zek: Syn ru­sza­ją­cy na woj­nę że­gna ro­dzi­ców; wi­dać przed drzwia­mi psa, któ­ry szcze­ka groź­nie w prze­strzeń. Pa­mię­ta ob­ra­zek obok wi­szą­cy: Syn wra­ca­ją­cy z woj­ny wita ro­dzi­ców; wier­ny pies po­zna­je go, i skom­ląc, rzu­ca mu się do twa­rzy, by ją po­li­zać; za otwar­te­mi drzwia­mi ktoś daje zna­ki ręką, zbie­ga­ją się ze­wsząd ku­mosz­ki; mło­dy wo­jak ma na pier­si od­zna­kę ho­no­ro­wą. To są ob­raz­ki "Z ży­cia ludu". Inni mó­wią: ob­raz­ki ro­dza­jo­we. Ale ten ro­dzaj u nas za­gi­nął do­szczęt­nie. U nas woj­na nie jest mo­ty­wem lu­do­wym, po­pu­lar­nym. Pa­trzy się na nią jak na gro­zę, my­śli się o niej jak o wiel­kim nie­szczę­ściu. Bo za­wsze jest gdzieś za gó­ra­mi, za mo­rza­mi. A jed­nak ład­na to sce­na, wy­obra­ża­ją­ca sio­strę czu­łą przy łóż­ku ran­ne­go na woj­nie bra­ta. Jak­że żywo pie­nią się wte­dy tak zwa­ne uczu­cia "ro­dzin­ne"! On ich nie za­znał… Jako czło­wiek na­uki wcią­gał tę ka­te­gor­ję do ru­bry­ki nie­zbęd­no­ści. Te­raz do­pie­ro, nie­wia­do­mo dla­cze­go, owa ka­te­gor­ja po­czy­na­ła w nim bu­dziś ja­kieś nie­wy­tłu­ma­czo­ne roz­czu­le­nie, ja­kieś nie­okre­ślo­ne za­du­my i tę­sk­no­ty… Chciał zdo­być rze­czy nad­zwy­czaj­ne – a nie osią­gnął naj­zwy­czaj­niej­szych, któ­re ma każ­dy chło­pek, każ­dy miesz­cza­nin. Nie stał­że się, jak on błęd­ny księ­życ, któ­ry z zim­nych wy­żyn za­glą­da do każ­dej cha­ty, wi­dzi ową dziew­czy­nę pięk­ną na ła­wecz­ce i mija ją, wi­dzi mat­kę tu­lą­cą niby bia­ły anioł dzie­ciąt­ko do łona – i mija ich, wi­dzi sio­strę czu­wa­ją­cą przy łóż­ku ran­ne­go na woj­nie bra­ta – – i pły­nie da­lej, trup świe­cą­cy, po zim­nych bez­mia­rach fir­ma­men­tu, by gdzieś znik­nąć za wid­no­krę­giem…

Pew­nej nocy drze­mał w fo­te­lu dłu­żej, niż zwy­kle, tak, że nie usły­szał, jak ze­gar wy­dzwo­nił pół­noc. Gdy ode­mknął oczy, uczuł ja­kiś nie­wy­tłu­ma­czo­ny nie­po­kój. Sie­dział nie­ru­cho­mo i zda­wa­ło mu się, że od stro­ny okna ktoś na nie­go pa­trzy. Sta­rał się nie zwra­cać na to uwa­gi. Ale nie mógł po­zbyć się przy­kre­go uczu­cia. To­też po chwi­li skie­ro­wał gło­wę w tam­tą stro­nę. Okno było za­sło­nię­te, a ci­sza taka, że aż gra­ło w po­wie­trzu. Pa­trzył na to okno i do­zna­wał wra­że­nia, jak gdy­by ktoś za oknem stał, co prze­cież było nie­moż­li­we, po­nie­waż miesz­kał na trze­ciem pię­trze. Wa­hał się przez chwi­lę. Ale coś cią­gnę­ło go nie­prze­par­cie ku oknu, a ci­sza gra­ła jak har­fa eol­ska. Wstał. Pod­szedł do okna, przy­sta­nął i na­słu­chi­wał. Wra­że­nie, któ­re miał przed­tem, spo­tę­go­wa­ło się jesz­cze bar­dziej. Aż wresz­cie nie mógł za­pa­no­wać nad sobą i szyb­ko okno od­sło­nił.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: