Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Płomyk: z pamiętnika instytutki - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Płomyk: z pamiętnika instytutki - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 312 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Kru­to­hor­by, 12 maja 1888 r.

Ja­dzia mó­wi­ła mi wczo­raj, że pi­sze swój dzien­nik i że to bar­dzo przy­jem­nie. I ja chcę spró­bo­wać. Byle tyl­ko nie wpadł w ręce mamy, bo mia­ła­bym okrop­ną burę. Ja tu chcę pi­sać wszyst­ko, co wi­dzę i my­ślę, a tego dzie­ciom nie wol­no. Mój Boże, cze­mu ja je­stem dziec­kiem! Tak bym chcia­ła już być do­ro­słą, no­sić dłu­gie suk­nie, mieć kon­ku­ren­tów, ni­ko­go nie słu­chać. Ale do tego jesz­cze bar­da) da­le­ko. Mam do­pie­ro lat trzy­na­ście, cho­ciaż wy­glą­dam na wię­cej. Nie­daw­no mama mu­sia­ła zdej­mo­wać ob­rącz­kę, żeby po­ka­zać, Medy bra­ła ślub, bo pan Ju­lian mó­wił, że mam z pew­no­ścią lat pięt­na­ście. Ja to sły­sza­łam i okrop­nie się z tego ucie­szy­łam, ale było mi smut­no, kie­dy pan Ju­lian wy­czy­tał na ob­rącz­ce, że mama wy­szła za mąż w stycz­niu roku 1874, i po­wie­dział, że ja nie mogę mieć lat pięt­na­stu. No, mo­gła­bym prze­cież mieć czter­na­ście, bo tyle prze­szło od ślu­bu ro­dzi­ców, i pew­na je­stem, że mam przy­najm­niej czter­na­ście, bo dla­cze­go je­stem taka duża i skąd mi ta­kie róż­ne my­śli do gło­wy przy­cho­dzą? A może mam i wię­cej? Prze­cież moż­na mieć dzie­ci bez ślu­bu. Na­wet wiem na pew­no, choć mama my­śli, że nie wiem. Kie­dyś w nocy sły­sza­łam okrop­ny krzyk w gar­de­ro­bie – mama tam po­bie­gła.

Na­za­jutrz mnie, Jó­zia i El­żu­nię ode­sła­li z ma­de­mo­isel­le do Oksa­ni­ny, że­by­śmy się po­ba­wi­li z ma­ły­mi Ła­bu­ski­mi. Było dość we­so­ło (cho­ciaż Zo­sia da­le­ko głup­sza ode mnie), a kie­dy wró­ci­li­śmy do domu, to po­ko­jów­ka, Na­stu­sia, przy cze­sa­niu po­wie­dzia­ła mi: –Czy pa­nien­ka wie, co u nas było?

– Co ta­kie­go? – spy­ta­łam.

– Kie­dy ja się boję, bo pa­nien­ka jesz­cze się wy­ga­da.

– Moja Na­stu­siu, sło­wo ci daję, że nie po­wiem ni­ko­mu!

– Nie­chże pa­nien­ka pa­mię­ta. To okrop­na rzecz. Pan­na Lu­dwicz­ka mia­ła dziec­ko!

– Ale jak­że, moja Na­stu­siu?… Prze­cież ona nie ma męża.

– Phi, pa­nien­ka jesz­cze nic nie wie. Cza­sa­mi moż­na mieć dziec­ko bez męża.

– Jak mąż od­je­dzie?

– No, choć­by tak.

– To może Lu­dwicz­ka nie była pan­ną?

– Nie była.

– A dla­cze­go się nie przy­zna­wa­ła?

– Bo się bała na­szej pani.

– A gdzie jej mąż?

– Nie wiem.

– A dziec­ko?

– I dziec­ka nie ma. Umar­ło. Po­cho­wa­li­śmy w ogro­dzie pod gru­szą.

– Po­każ mi gdzie!

– Po­ka­żę, ale pa­nien­ka ni­ko­mu nie… po­wie. Do­trzy­ma­łam sło­wa. Mil­czę, ale czę­sto my­ślę o tym, co mi po­wie­dzia­ła Na­stu­sia. Mama nie po­zwa­la za­da­wać się ze służ­bą, ale ja to bar­dzo lu­bię..

bo moż­na im wszyst­ko mó­wić; za nic się nie gnie­wa­ją i bar­dzo są dla mnie do­brzy. Jak mnie mama wy­ła­je, to bie­gnę za­raz albo do Na­stu­si, albo do nia­ni, albo do Lu­dwicz­ki, a one mnie ca­łu­ją i po­cie­sza­ją.

– Pa­nien­ka to bied­na – mó­wi­ła mi nie­daw­no Lu­dwicz­ka – inne dzie­ci mogą bie­gać, a pa­nien­ka cią­gle nad książ­ka­mi albo przy for­te­pia­nie. Pani po­zwa­la pan­nie Olim­pii ro­bić, co jej się po­do­ba z dzieć­mi. Ja jesz­cze nie wi­dzia­łam, żeby gdzie tak dzie­ciom było źle jak tu­taj. Pan do ni­cze­go się nie wtrą­ca, a pani za wszyst­ko się gnie­wa.

Oj, praw­dę mówi Łu­dwicz­ka! Ja bym tego sama nie umiar­ko­wa­ła, bo daw­niej zda­wa­ło mi się, że tak być po­win­no i że (wszę­dzie jest tak samo, ale te­raz już wiem, że nie, i bar­dzo mi przy­kro. Ja mamę ko­cham, ale boję się jej okrop­nie. Ile razy mnie mama za­wo­ła do sie­bie, za­wsze do­sta­nę burę. Cza­sem mi tak smut­no, jak gdy­bym była w ob­cym domu. Żeby to już prę­dzej wy­ro­snąć! Moim ma­rze­niem dojść przy­najm­niej do lat pięt­na­stu, wyjść za mąż, ro­bić, co mi się po­do­ba.

Wte­dy będę mo­gła cho­dzić sama, a na­wet sama jeź­dzić. Zda­je mi się cza­sa­mi, że ja się tego nig­dy nie do­cze­kam. Nie chcę być dziec­kiem, to nie­zno­śna rzecz. Nie moż­na mó­wić, co się my­śli, o byle co gnie­wa­ją się!2 czerw­ca

Nie pi­sa­łam dłu­go, bo przy­je­cha­li ro­dzi­ce Jul­ci i pro­si­li mamę, żeby po­zwo­li­ła mnie za­brać na parę ty­go­dni. Mama z po­cząt­ku nie chcia­ła, mó­wi­ła, że będą mie­li ze mną kło­pot, bo je­stem bar­dzo zła, ale na­resz­cie zgo­dzi­ła się. Jak mi tam było do­brze! Cze­mu ja nie je­stem sio­strą Jul­ci? Wol­no nam było bie­gać, ba­wić się, mó­wić przy star­szych. Nie tyl­ko p. Wo­liń­ski ko­cha żonę, ale i p. Wo­liń­ska męża. Ca­łu­ją się na­wet i za­wsze zgo­da. My­śla­łam, że to tak tyl­ko z po­cząt­ku, ale cze­kam je­den dzień, dru­gi, i nic. Nie wy­trzy­ma­łam i py­tam Jul­ci:

– Po­wiedz mi, czy u was za­wsze tak spo­koj­nie?

– Za­wsze.

– I two­ja mama nig­dy nie mówi ojcu, że nie chcia­ła za nie­go wy­cho­dzić?

– Nie.

– I nig­dy nie mdle­je?

– Nig­dy.

– A na cie­bie czę­sto się gnie­wa­ją?

– Raz je­den pa­mię­tam, że się mama gnie­wa­ła, kie­dy by­łam nie­grzecz­na dla lo­ka­ja.

Tu­taj wszyst­ko dziw­ne. Cho­ciaż każą Jul­ci być grzecz­ną dla służ­by, ale ona nie ucie­ka do gar­de­ro­by, a gdy ma ja­kie zmar­twie­nie, to nie mówi pan­nie słu­żą­cej, tyl­ko swo­jej ma­mie. To musi być bar­dzo przy­jem­nie. Ja się boję po­wie­dzieć ma­mie, na­wet gdy je­stem cho­ra.10 czerw­ca

U nas było wiel­kie za­mie­sza­nie. Wi­dzę, że jed­nak mamę bar­dzo ko­cham. Przed­wczo­raj bu­dzą nas wszyst­ko tro­je w nocy, że­by­śmy po­szli do mamy, bo taka cho­ra, że umie­ra i chce się z nami po­że­gnać. Już od ty­go­dnia le­ża­ła w łóż­ku. Wpro­wa­dza­ją nas. do po­ko­ju. Mama leży bar­dzo bla­da, oj­ciec stoi nad

łóż­kiem ze skrzy­żo­wa­ny­mi rę­ko­ma. Mama mówi gło­sem bar­dzo sła­bym:

– Pa­mię­taj­cie, dzie­ci, mo­dlić się za moją du­szę! Uczcie się do­brze. Niech Dola – to niby ja – sta­ra się być lep­szą. Bę­dzie wam te­raz źle na świe­cie. Po­ża­łu­je­cie mat­ki, gdy do­sta­nie­cie ma­co­chę.

Mama spoj­rza­ła na papę i do­da­ła:

– Ja wiem, że ty się oże­nisz i to pręd­ko. Dzie­ci po­mar­nie­ją. Daj mi sło­wo, że je od­dasz poza dom. Niech się przy­najm­niej uczą.

Papa cią­gle mil­czał, a mnie się ser­ce kra­ja­ło. Niech mama nie umie­ra, niech bę­dzie dla mnie jesz­cze sroż­sza, ale niech żyje!

Było mi okrop­nie cięż­ko. Uklę­kłam i za­czę­łam od­ma­wiać ko­ron­kę do Prze­mie­nie­nia Pań­skie­go. Mo­dli­łam się bar­dzo ser­decz­nie. Wy­pro­wa­dzi­li nas z po­ko­ju. Przez całą już noc spać nie mo­głam. Dok­tor przy­je­chał. Po­wie­dział, że to ner­wy. Mama cią­gle cho­ra na ner­wy. Kie­dyś na­wet, jak za­snę­ła po spła­ka­niu się, to jej się nie mo­gli do­bu­dzić.

Bar­dzo mi dzi­siaj smut­no, a chwi­la­mi tak ser­ce bije, jak by mi wy­ska­ki­wa­ło i chcia­ło ucie­kać. Ale dzię­ki Bogu, że ma­mie już le­piej i że ma­co­chy nie bę­dzie. Gdy­bym się nie bała, to­bym uklę­kła przy ma­mie, wzię­ła ją za szy­ję i uca­ło­wa­ła dłu­go, bar­dzo dłu­go i ser­decz­nie. Ale może się roz­gnie­wa? Nie śmiem.12 czerw­ca

Mama już wsta­ła, ale bar­dzo osła­bio­na i ma oczy strasz­nie pod­si­nia­łe. Za­raz to zo­ba­czy­łam i strach mnie ogar­nął. Wy­mknę­łam się do gar­de­ro­by, żeby się wy­pła­kać przed Lu­dwicz­ką.

– Niech pa­nien­ka da po­kój – mó­wi­ła – pani zdro­wa jak ryba. Pod­ma­lo­wa­ła so­bie oazy, żeby pan ża­ło­wał. To wszyst­ko uda­wa­nie.

Roz­gnie­wa­łam się na Lu­dwicz­kę i wy­szłam, ale te­raz cią­gle o tym my­ślę i przy­pa­tru­ję się ma­mie, a chwi­la­mi to mi się zda­je, że jej nie będę już nig­dy ża­ło­wa­ła i ni­cze­mu nie będę wie­rzyć. A może Lu­dwicz­ka skła­ma­ła? Ona bar­dzo mamy nie lubi. Za co? Prze­cież mama dla niej do­bra, daje suk­nie, ka­pe­lu­sze. A wte­dy, jak ję­cza­ła w nocy – kie­dy to niby mia­ła dziec­ko – to mama sie­dzia­ła przy niej i spać się nie kła­dła.3 lip­ca

Pan­na Olim­pia wy­je­cha­ła na wa­ka­cje, a mnie mat­ka Jul­ci za­bra­ła na kil­ka ty­go­dni do sie­bie.

Bar­dzo mi tu do­brze; pani Wo­liń­ska mnie lubi. Ja­kie to dziw­ne! Do­tych­czas nikt mnie nie lu­bił, za­pew­ne dla­te­go, że je­stem zła i ego­ist­ka. Za­wsze mi to mó­wią w domu, ale pani Wo­liń­ska po­wia­da, że ja wca­le zła nie je­stem. Okrop­nie mnie to cie­szy, nie mogę uwie­rzyć ani z tą my­ślą się oswo­ić. Po­wta­rzam so­bie: „Ty je­steś do­bra”. To przy­jem­nie być do­brą i żeby ktoś ko­chał, pie­ścił. Ja cza­sem tak po­trze­bu­ję przy­tu­lić się, a nie mam do kogo… Szko­da, że dzie­ciom nie wol­no mó­wić tego, co my­ślą, bo może by­ło­by im lżej na świe­cie. Mnie cza­sem tak cięż­ko, że sta­ram się za­po­mnieć, kim je­stem i gdzie je­stem, i ma­rzę so­bie: jak to bę­dzie, kie­dy wy­ro­snę, kie­dy będę mo­gła ro­bić i mó­wić, co się po­do­ba. Przed wy­jaz­dem z Kru­to­hor­bów Lu­dwicz­ka dała mi ślicz­ną książ­kę: „Ro­mans bez mi­ło­ści i mi­łość bez ro­man­su”, czy­ta­łam ją po kry­jo­mu w taki spo­sób, że kła­dłam na pul­pi­cie mię­dzy nu­ta­mi pod­czas eg­zer­cy­cji – niby gra­łam gamy, a do­praw­dy to czy­ta­łam. Cu­dow­na, hi­sto­ria! Nie ma jak mi­łość! Ja bym od­da­ła nie wiem co, żeby mnie kto po­ko­chał i to pręd­ko, i cią­gle o tym ma­rzę!7 lip­ca 1888 r.

Ja bo do­praw­dy je­stem dziw­na, nie taka jak inne pa­nien­ki. Me lu­bię ba­wić się, bie­gać, nogi mnie wciąż bolą i je­stem za­wsze smut­na. Nie lu­bię po­dró­ży, ksią­żek dla mło­dzie­ży, tyl­ko po­wie­ści, i to ta­kie, gdzie się bar­dzo ko­cha­ją.

Skąd mi się to wzię­ło? Ani mama, ani oj­ciec, ani na­uczy­ciel­ka o mi­ło­ści nie mó­wią, ale na­słu­cha­łam ja się od dzie­ciń­stwa o… róż­nych „ro­man­sach” od nia­niek, od pa­nien słu­żą­cych, od klucz­ni­cy. Kie­dym była mała, to mi po­zwa­la­li z nimi prze­by­wać, a po­tem przy­ję­li do mnie do mego bra­ta, Jó­zia, made-

mo­isel­le Ali­ce. Ona opo­wia­da­ła mi cią­gle o swo­ich kon­ku­ren­tach w Pa­ry­żu: jak to je­den chciał się dla niej otruć, a dru­gi, hra­bia i bar­dzo bo­ga­ty, chciał ko­niecz­nie że­nić się z nią, ale że jego ro­dzi­na była prze­ciw­na, więc ma­de­mo­isel­le Ali­ce wy­je­cha­ła z kra­ju.

I tu­taj wszy­scy w niej się ko­cha­li; opo­wia­da­ła mi, pod se­kre­tem, że eko­nom po­ka­zał jej swo­je ser­ce na migi i wes­tchnął, a pi­sarz papy szep­nął jej: amo­ur i ukląkł przed nią. Ja bar­dzo za­zdro­ści­łam ma­de­mo­isel­le i już wte­dy za­czę­łam my­śleć o mi­ło­ści i wy­cze­ki­wać, kie­dy mnie będą ko­cha­li.

Po roku mama od­pra­wi­ła ma­de­mo­isel­le – za co, nie wiem; sły­sza­łam, że bar­dzo się na nią gnie­wa­ła i ka­za­ła za­prząc ko­nie i wy­wieźć ją za­raz; nie po­zwo­li­ła nam po­że­gnać się. Mała szko­da! Nie bar­dzo lu­bi­łam ma­de­mo­isel­le, bo była nie­spra­wie­dli­wa i wo­la­ła Jó­zia. Cho­ciaż ja lu­bię, żeby mnie ca­ło­wa­li, a on nie, to ona cią­gle go pie­ści­ła, a na mnie nie spoj­rza­ła. Opo­wia­da­ła mi o swo­ich kon­ku­ren­tach, bo mó­wi­ła, że je­stem plus in­tel­li­gen­te que Jóźo, mais Jóźo a des si jo­lis yeux! On za­wsze jej się z rąk wy­ry­wał, kie­dy go chcia­ła ca­ło­wać.

Nie­raz mnie bra­ła za­zdrość, bo mnie nikt nie ca­łu­je.

– Dola to mruk – mó­wi­ła o mnie pan­na Olim­pia – co to za dziec­ko nie­mi­łe, za­wsze na­dą­sa­na, po­nu­ra, wy­glą­da, jak gdy­by trzy wsie pod­pa­li­ła!

A mama jej przy­ta­ku­je.

– Ta dziew­czy­na ni­ko­go nie ko­cha, ma po­ciąg do złe­go to­wa­rzy­stwa, sie­dzia­ła­by cią­gle w gar­de­ro­bie.

Je­stem bar­dzo zła, ale to nie­praw­da, że­bym ni­ko­go nie ko­cha­ła. Owszem, ko­cham ro­dzi­ców i ro­dzeń­stwo (pan­ny Olim­pii – nie), tyl­ko wsty­dzę się im to oka­zać, a do gar­de­ro­by ucie­kam, bo tam mi nikt nie mówi, że je­stem nie­zno­śny mruk, a sta­ną nia­nia to mnie cza­sem „przy­ho­łu­bi” i po­pie­ści.25 lip­ca

Mama z papą roz­ma­wia­li dziś w ga­bi­ne­ci­ku i nie spo­strze­gli, że ja uczę się w dru­gim po­ko­ju. Co mó­wi­li na po­cząt­ku, nie wiem, bo za­czę­łam słu­chać do­pie­ro, gdy mnie do­le­cia­ło znie­na­wi­dzo­ne imię mo­jej na­uczy­ciel­ki.

Papa mó­wił:

– Chcia­łem ci jesz­cze zwró­cić uwa­gę na jed­no: pan­na Olim­pia jest za sro­ga dla Doli; sły­szę, jak przy lek­cji mu­zy­ki krzy­czy na nią i daje jej klap­sy. Dziec­ko za­hu­ka­ne, sta­le wy­stra­szo­ne!… Ja bym był za zmia­ną sys­te­mu.

(Mia­łam ocho­tę rzu­cić się ko­cha­ne­mu ojcu na szy­ję)

– Mój dro­gi, uprze­dzasz się do pan­ny Olim­pii – od­po­wie­dzia­ła mama – nie znaj­dzie­my wy­kształ­ceń­szej oso­by…

– I więk­szej zło­śni­cy! – do­rzu­cił papa. – Ta zgorzk­nia­ła sta­ra pan­na mści się na Doli za to,'że nie zna­lazł się du­dek, któ­ry by ją za­pro­wa­dził do oł­ta­rza!

Na tym urwa­ła się roz­mo­wa, bo przed ga­nek za­je­cha­li go­ście. Mia­ła­bym ocho­tę po­biec do papy i wy­ca­ło­wać go, wy­ści­skać że taki do­bry; na­wet nie my­śla­łam, że tak mnie ro­zu­mie! Nie dar­mo mó­wią, że papa jest naj­ro­zum­niej­szy z ca­łej oko­li­cy – mó­wi­ła mi to Lu­dwicz­ka.

Mój dro­gi oj­czu­lek! Te­raz, gdy wiem, że on po mo­jej stro­nie, nie bę­dzie mi tak smut­no w domu. Ale ja chy­ba nie będę śmia­ła mu oka­zać, że go tak bar­dzo ko­cham i że je­stem mu wdzięcz­na za taki sąd o „Olim­pia­dzie”, bo zdzi­wił­by się, skąd ja o tym wiem – my­ślał­by jesz­cze, że pod­słu­chi­wa­łam.

Jak to papa do­brze po­wie­dział: „ona jest naj­więk­sza zło­śni­ca i zgorzk­nia­ła sta­ra pan­na!” O! ja jej nie cier­pię, ona bun­tu­je prze­ciw­ko mnie mamę. Wiem… Że­byż to zna­lazł się taki du­dek, jak papa mó­wił….

Ale nie, choć mam buj­ną wy­obraź­nię, nie mogę so­bie wy­sta­wić pan­ny Olim­pii w suk­ni ślub­nej z we­lo­nem na tej twa­rzy, któ­ra jest po­dob­na do po­ma­rań­czy przy­pró­szo­nej ku­rzem.

Może ta­kim dud­kiem bę­dzie nasz rząd­ca… te­raz do­pie­ro przy­po­mnia­łam so­bie, co mi mó­wi­ła Lu­dwicz­ka: że „pan­na Olim­pia za­wra­ca oczy do pana Ły­skow­skie­go”. Lu­dwicz­ka jej nie cier­pi… bo zda­je mi się, że i ona… albo ja wiem? Kie­dyś spo­tka­łam ich w sie­ni od kre­den­su… była bar­dzo czer­wo­na, a pan Ły­skow­ski prze­wró­cił sto­łek…5 sierp­nia

Co to dziw­ne­go, że lu­bię sie­dzieć w gar­de­ro­bie; moja po­czci­wa nia­nia tak mnie ko­cha i umie śpie­wać ślicz­ne dum­ki, a jak słu­cham, to ze mną dzie­je się coś dziw­ne­go… Ści­ska mię koło ser­ca i chcia­ła­bym być tym or­łem, któ­ry uno­si się nad Po­do­lem.

Bar­dzo ko­cham moje stro­ny ro­dzin­ne i nig­dzie nie by­ło­by mi do­brze, tyl­ko tu­taj, choć i tu­taj mi smut­no. Nia­nia ma za­wsze mówi, że ja będę bar­dzo szczę­śli­wa i że tyl­ko pa­trzeć, jak wyj­dę za mąż za ślicz­ne­go chłop­ca i będę miesz­ka­ła w pa­ła­cu.

– Dola stwo­rzo­na na wiel­ką pa­nią – po­wia­da – bo to i ro­zum­na, i ład­na, i do­brze uro­dzo­na, i bę­dzie mia­ła po­sag.

O „wiel­kie pań­stwo” mniej­sza, ale męża, ślicz­ne­go chłop­ca, to bym chcia­ła mieć jak naj­prę­dzej. Pa­mię­tam baj­kę o uśpio­nej kró­lew­nie, któ­rą od­szu­kał w za­cza­ro­wa­nym le­sie kró­le­wicz. Czę­sto my­ślę o tej baj­ce i nie­raz mi się zda­je, że ja śpię, a nie żyję, i że obu­dzę się do­pie­ro, jak mnie taki kró­le­wicz od­szu­ka. Nie wiem, czy inne pa­nien­ki w moim wie­ku już my­ślą o mi­ło­ści, bo nie śmiem py­tać Jul­ci, ale ja my­ślę bar­dzo dużo; to mi na­wet prze­szka­dza w na­uce, i w uwa­dze, a może dla­te­go tak­że bie­gać nie lu­bię i nic nie je­stem dzie­cin­na.

Gdy­by to mama wie­dzia­ła! Cho­wam dzien­nik pod po­sadz­kę w na­szym po­ko­ju; jest tam jed­na ta­fla, któ­ra od­sta­je, ła­two ją pod­nieść i ka­jet wsu­nąć.10 wrze­śnia

Cho­ro­wa­łam bar­dzo cięż­ko, mia­łam szkar­la­ty­nę i za­pa­le­nie mó­zgu. Przez czte­ry ty­go­dnie le­ża­łam w łóż­ku, zu­peł­nie osob­no od tam­tych dzie­ci. Mama była dla mnie taka do­bra, taka do­bra! Sia­dy­wa­ła po no­cach. Ona mnie prze­cież bar­dzo ko­cha i to nie­praw­da, co po­wia­da­ła Lu­dwicz­ka, że naj­mniej z ro­dzeń­stwa, bo na­wet Zuni nie mo­gła­by pil­no­wać ser­decz­niej. Ja ją ko­cham nad ży­cie i choć­by była dla mnie po­tem sro­ga, nie za­po­mnę, że mnie do­glą­da­ła. Chcę jej to na­wet po­wie­dzieć, ale nie wiem, czy się od­wa­żę.

Po­dob­no było ze mną źle, sta­łam jed­ną nogą w gro­bie, jak po­wia­da nia­nia. Gdy­bym umar­ła, ubra­li­by trum­nę w kwia­ty, na­oko­ło ka­ta­fal­ku usta­wi­li­by wszyst­kie do­nicz­ki z oran­że­rii. By­ło­by ład­nie i po­etycz­nie. Ro­dzi­ce pła­ka­li­by z pew­no­ścią, a może na­wet dzie­ci. Żal mi pra­wie, że nie umar­łam, ale cie­szę się, że żyję, bo do­ro­snę, będę ład­na i… ko­cha­na.

Co­raz czę­ściej o tym my­ślę. Bo też obi­ja mi się nie­raz o uszy: „Gdy Dola wyj­dzie za mąż”, „To dla Doli na wy­pra­wę”.

Mama cho­wa sta­re ko­ron­ki, sre­bro, ku­pu­je płót­no sztu­ka­mi., Już nie­dłu­go – dwa, trzy lata, i będę mia­ła swo­je­go wła­sne­go męża, jak mama, jak pand Wo­liń­ska. To do­pie­ro bę­dzie miło! Byle prę­dzej!20 wrze­śnia 1888 r.

Dzię­ki Bogu! Pan­na Olim­pia już u nas nie bę­dzie, bo „so­bie za­nad­to po­zwa­la i rzą­dzi się jak sza­ra gęś” – po­wia­da papa. Mnie od­wio­zą na pen­sję do War­sza­wy – na naj­więk­szą, zu­peł­nie za­mknię­tą, bez przy­chod­nich, w ślicz­nym pa­ła­cu z osob­nym ogro­dem, poza mia­stem. Jak mi,też tam bę­dzie? Czy le­piej niż w domu? Czy i tam będą sro­dzy?

1 li­sto­pa­da .

Je­stem już od paru mie­się­cy w In­sty­tu­cie Ma­ryj­skim. Tak tu­taj in­a­czej, tak bar­dzo obco! W domu zda­wa­ło mi się za­wsze, że ma­nie nikt nie ko­cha, oprócz nia­ni; ale te­raz, gdy o domu po­my­ślę, to mi bar­dzo smut­no i pła­kać się chce, i nie­raz pła­czę. Tu­taj to już nikt ni­ko­go nie ko­cha, my na­wet nie na­zy­wa­my się po imie­niu, tyl­ko po na­zwi­sku, i mamy nu­me­ry jak do­roż­ki. Ja mam Nr 218. Jest nas trzy­sta, klas sie­dem, naj­wyż­sza na­zy­wa się pierw­szą, na każ­dą kla­sę po dwie damy kla­so­we; na­uczy­ciel­ki i na­uczy­cie­le przy­cho­dzą z mia­sta, pra­wie wszy­scy Ro­sja­nie, i pani prze­ło­żo­na tak­że Ro­sjan­ka, wdo­wa po ge­ne­ra­le; wi­du­je­my ją bar­dzo rzad­ko. Zda­łam do kla­sy trze­ciej, to jest li­cząc zwy­czaj­nie, do pią­tej, a mo­gła­bym i do szó­stej, czy­li do dru­giej, gdy­by nie ję­zyk ro­syj­ski. Mu­sia­łam się go uczyć na gwałt, ale po­dob­no mam ogrom­ne zdol­no­ści – tak mówi na­uczy­ciel­ka, któ­ra mnie przy­go­to­wy­wa­ła, i to chy­ba praw­da, bo ła­two mi do­syć przy­cho­dzi i mam nie­złe stop­nie.

Z ko­le­żan­ka­mi z po­cząt­ku była okrop­na bie­da. Wszyst­kie „nowe” mu­szą prze­cho­dzić przez pla­gę do­ku­cza­nia, a naj­do­kucz­liw­sze są Ro­sjan­ki; mamy ich w kla­sie dwa­dzie­ścia pięć – na czter­dzie­ści ogó­łem. Choć i Po­lki też nie­zno­śne.

Przy­cze­pi­ły się do mego na­zwi­ska.

– Ża­liń­ska? A cze­go ci żal? – py­ta­ły.

– Może ża­łu­jesz pap­ci, a może ma­muś­ki? A żal ci lal­ki?

– Cóż zno­wu, już daw­no my­szy jej lal­ki zja­dły!

To dziw­na. Ja za­wsze chcia­łam być star­szą i cie­szy­łam się, że je­stem duża, a tu­taj mi wstyd, bo śmie­ją się z ta­kich. My, duże, sie­dzi­my w ostat­nich ław­kach jak osły. Naj­więk­szy szyk być małą i wy­glą­dać dzie­cin­nie w ta­kiej wy­so­kiej kla­sie. Ja już so­bie na­wet lat uj­mu­ję – nig­dy nie my­śla­łam, że doj­dę do tego. Daw­niej chęt­nie bym ich so­bie do­da­ła – tyl­ko u nas na Ukra­inie wszy­scy wie­dzie­li, ile mam na­praw­dę. Mó­wię, że za­czę­łam czter­na­sty, ale mi nikt nie wie­rzy.

Z po­cząt­ku, gdy mnie „wy­ry­wa­li”, było mi wstyd od­po­wia­dać przed na­uczy­cie­lem i czter­dzie­stu pan­na­mi i ze stra­chu za­po­mi­na­łam ca­łej lek­cji. Do­pie­ro ośmie­li­łam się pod­czas fran­cu­skie­go. Nasz pro­fe­sor, p. Du­bo­is po­sły­szaw­szy mój ak­cent, zdzi­wił się i za­py­tał, czy by­łam wy­cho­wa­na w Pa­ry­żu.

Po lek­cji pan­ny na­zwa­ły mnie „Pa­ry­żan­ką”, ale spo­strze­głam, że mi za­zdrosz­czą i że na­bra­ły dla mnie sza­cun­ku. Już mi na­wet nie do­ku­cza­ją, zwłasz­cza po pew­nej nie­dzie­li, kie­dy przy­je­cha­ła do mnie moja wu­jen­ka, ślicz­na i bar­dzo szy­kow­na, z An­giel­ką i có­recz­ką.

Przyj­mu­je­my wi­zy­ty w ogrom­nej sali, zwa­nej roz­mów­ni­cą. Sta­wia­ją ław­ki, jak w kla­sie, tyl­ko bez pul­pi­tów, i każ­da pan­na ma osob­ną dla sie­bie i dla swo­ich go­ści – to jest każ­da, któ­rą od­wie­dza­ją, bo są i ta­kie, o któ­re nikt la­ta­mi ca­ły­mi nie za­py­ta. Bie­dacz­ki!

Otóż ze­szłej nie­dzie­li do mnie przy­je­cha­ła wu­jen­ka, a kie­dy szwaj­car wy­wo­łał mnie z kla­sy i po­wie­dział da­mie jej na­zwi­sko, a pan­ny po­sły­sza­ły, że ja mam sto­sun­ki z „pa­nią ba­ro­no­wą D.”, to wszyst­kie spoj­rza­ły na mnie in­a­czej. Na sali sie­dzia­ła obok mnie Jó­zia Dal­ska i wi­dzia­łam, że za­miast mó­wić ze swo­imi go­ść­mi, przy­słu­chu­je się mo­jej roz­mo­wie i przy­glą­da się mo­jej ślicz­nej wu­jen­ce, jej có­recz­ce i An­giel­ce.

– Nie wie­dzia­łam, że twoi ro­dzi­ce mają wieś – rze­kła do mnie po­tem na spa­ce­rze. – Dla­cze­go nam nie mó­wi­łaś?

– Bo to nic cie­ka­we­go. U nas w są­siedz­twie wszy­scy mają wsie. A twoi ro­dzi­ce nie?

Jó­zia za­ru­mie­ni­ła się.

– O, moi ro­dzi­ce są bar­dzo bo­ga­ci, z pew­no­ścią bo­gat­si od two­ich! – po­wie­dzia­ła ta­kim to­nem, jak gdy­bym ja chcia­ła im ubli­żać.

Do­pie­ro po­tem inne ko­le­żan­ki, któ­re te­raz są bar­dzo na mnie ła­ska­we, ob­ja­śni­ły mnie, że oj­ciec Józi jest kup­cem i że ona tego się wsty­dzi, choć nie może ukryć, bo to fir­ma zna­na ca­łej War­sza­wie. Ile razy pan­ny po­kłó­cą się z nią, to ją py­ta­ją: po cze­mu funt pie­przu? Nic jej nie może wpro­wa­dzić w więk­szą pa­sję.

Te pan­ny są bar­dzo dziw­ne! Każ­da musi się czymś chwa­lić. Pę­dziń­ska opo­wia­da­ła mi kie­dyś, że u nich w domu wiel­kie bo­gac­two – wszyst­ko aż się prze­le­wa. W sie­ni sto­ją dwie ka­dzie peł­ne atra­men­tu. Wa­lic­ka mówi, że u nich pod­czas obia­du, na­wet na co­dzień, lo­ka­je cho­dzą w bia­łych rę­ka­wicz­kach, a jest ich tylu, że za każ­dym krze­słem stoi lo­kaj w li­be­rii, choć­by do sto­łu sia­da­ło naj­wię­cej osób. Za­uwa­ży­łam, że pan­ny, któ­rych ro­dzi­ce miesz­ka­ją na wsi, są z tego bar­dzo dum­ne, a ta­kie, któ­re mają ro­dzi­ców w mie­ście, mó­wią, że ich ro­dzi­ce szu­ka­ją ma­jąt­ku do ku­pie­nia albo że tyl­ko na zimę tu przy­jeż­dża­ją, a la­tem jadą do swo­ich dóbr. Jed­na chwa­li się przed dru­gą, a żad­na żad­nej nie wie­rzy. Więc po co to wszyst­ko? Ja mil­czę, bo co komu z tego przyj­dzie, że moja mat­ka była ba­ro­nów­ną, nikt o tym tu­taj nie wie. Kie­dyś im po­wiem, jak mi będą zno­wu do­ku­cza­ły. Żad­nej z nich nie lu­bię, bo one nie są do­bre, a już naj­wię­cej zra­zi­łam się do Me­tel­skiej. Ona wsty­dzi się swo­jej mat­ki, dla­te­go że ubra­na skrom­nie, pra­wie ubo­go, że przy­no­si jej nie ciast­ka i cu­kier­ki, jak inne pa­nie swo­im cór­kom, ale buł­ki z se­rem i ser­del­ka­mi. Sły­sza­łam, jak kie­dyś mó­wi­ła: „Niech mama rza­dziej przy­cho­dzi albo kupi so­bie nowe okry­cie, bo pan­ny śmie­ją się ze mnie”.

By­łam obu­rzo­ną. Ale to praw­da: pan­ny wy­śmie­wa­ją zru­dzia­łą szub­kę pani Me­tel­skiej. Mnie jej żal bar­dzo. Mia­ła­bym ocho­tę po­ca­ło­wać ją w rękę na złość tam­tym.

Cze­go też te pan­ny się nie wsty­dzą!… Kie­dyś Biel­ska, któ­ra zna z domu Pę­tlic­ką, kłó­cąc się z nią, po­wie­dzia­ła, że jej młod­sza sio­strzycz­ka nie ma mam­ki, tyl­ko się kar­mi flasz­ką, bo mam­ka za dużo kosz­tu­je.

– To nie­praw­da! – krzyk­nę­ła Pę­tlic­ka. – Stać nas na mam­kę, tyl­ko dok­tor tak ka­zał. Le­piej mieć sio­strzycz­kę, któ­ra się kar­mi flasz­ką, jak taką, co ma na imię Pe­tro­ne­la!

Biel­ska za­pe­rzy­ła się.

– Kła­miesz, moja sio­strzycz­ka nie Pe­tro­ne­la!

– Wła­śnie że Pe­tro­ne­la.

– Otóż nie, tyl­ko Pe­la­gia!

Od­tąd pan­ny na­zy­wa­ją Biel­ską – Pe­tro­ne­la. I tok so­bie wszyst­kie do­ku­cza­ją. Ja trzy­mam się z da­le­ka. Cho­dzę z Na­tal­ką Łat­kie­wicz. Je­ste­śmy obie wy­so­kie, tłu­ste i obie ma­rzy­my o mi­ło­ści.10 grud­nia

Na­sza „dama”, Wer­ne­rzy­ca, jest nik­czem­ną pod­li­zu­iską! Przed pa­nią prze­ło­żo­ną uda­je wiel­ką mo­skie­wi­cę, choć jest lu­te­ran­ką i na­wet po ro­syj­sku nie bar­dzo do­brze mówi. Tym wię­cej sta­ra się po­pi­sać;

mają u niej ła­ski tyl­ko pra­wo­sław­ne, a jak Po­lka co „prze­skro­bie”, to niech Pan Bóg bro­ni! Wo­la­ła­bym już mieć taką pan­nę Le­nin, praw­dzi­wą Mo­skiew­kę, niż tą „pod­ra­bia­ną”, choć i pan­na Le­nin „ziół­ko”. Póki by­łam w domu, gdzie się cią­gle mó­wi­ło po fran­cu­sku lub po an­giel­sku, nie bar­dzo dba­łam o to, co pol­skie. Do­pie­ro tu­taj uczu­łam, że wstyd nie dbać, bo tu każą mi się wsty­dzić, że po ro­syj­sku nie umiem i mam okrop­ny ak­cent. Jak­że go na­brać w dwa mie­sią­ce! Ile razy pro­fe­sor mnie „wy­rwie”, chcia­ła­bym wpaść pod zie­mię, bo wiem, że i on, i cała kla­sa bę­dzie „pę­kać” ze śmie­chu, i to nie tyl­ko Ro­sjan­ki, lecz i Po­lki. Raz na­umyśl­nie dyk­to­wał wier­sze i mnie po­tem we­zwał, że­bym mu po­ka­za­ła swój ka­jet. Wsta­łam i od­po­wie­dzia­łam: „Ja jesz­cze nie na­pi­sa­ła” – kła­dąc ak­cent na: pi. Aż szy­by się iza­ta­zę­sły, tak wszyst­kie pan­ny buch­nę­ły śmie­chem, a pro­fe­sor po­wie­dział:

– Je­że­li wy jesz­czo nie na­pi­sa­li, tak sa­di­ties.

Po­tem do­pie­ro do­wie­dzia­łam się, że po­win­no się kłaść ak­cent na sa, a nie na pi, bo to zna­czy zu­peł­nie co in­ne­go. I pro­fe­sor tak so­bie ze mnie po­zwo­lił żar­to­wać!

Gdy­by nie ten prze­klę­ty ak­cent i trud­ność wy­po­wie­dze­nia się po ro­syj­sku, mo­gła­bym być pierw­szą uczen­ni­cą, bo wszyst­ko ro­zu­miem i pręd­ko ogar­niam. Co też przy­szło ro­dzi­com do gło­wy od­da­wać mnie tu­taj, jak gdy­by nie było pen­sji pol­skich! Ale mama kształ­ci­ła się w In­sty­tu­cie pu­ław­skim i wy­obra­ża so­bie, że od tego cza­su nic się nie (zmie­ni­ło i że ję­zy­ków ob­cych le­piej uczą w In­sty­tu­cie niż na pen­sji, bo są tu damy kla­so­we Fran­cuz­ki i Niem­ki. Praw­da, tyl­ko one z nami nie roz­ma­wia­ją, a choć niby prze­strze­ga­ją, żeby pan­ny mię­dzy sobą mó­wi­ły dzień po nie­miec­ku, dzień po fran­cu­sku, to choć­by kto tego słu­chał, nie­wie­li­ka by­ła­by ko­rzyść, bo w ca­łej kla­sie, oprócz mnie, żad­na dzie­się­ciu zdań nie sklei. Mo­gła­bym tak samo śmiać się z ich fran­cusz­czy­zny, jak one z mo­jej rusz­czy­zny. Gdy­by mama sły­sza­ła, jak mó­wią pan­ny, jak We­me­rzy­ca, ode­bra­ła­by mnie z pew­no­ścią. Cza­sem mia­ła­bym ocho­tę na­pi­sać, że mnie tu źle i obco, jak gdy­bym nie była w swo­im kra­ju. Cóż, kie­dyż wszyst­kie li­sty czy­ta­ne są przez damy.

11 grud­nia .

Wer­nen­zy­ca prze­zwa­ła mnie „gapą” za to, że mam za­wsze usta otwar­te. Cóż ja temu win­na: nie mogę ust za­mknąć, bo mam cią­gły ka­tar, więc mi od­dy­chać trud­no. Na­uczy­ciel­ka ka­li­gra­fii prze­zwa­ła mnie kie­dyś „otwar­tym kra­nem”, a pan­ny w śmiech. Nie tyl­ko za ten ka­tar mam się z pysz­na, ale i za moje bied­ne rude wło­sy, i za brwi zro­śnię­te Żad­na nie mówi o mnie in­a­czej, jak „pół­im­pe­riał” albo „jed­no­brew­ka”.

Zno­szę cier­pli­wie, bo kłó­cić się nie lu­bię, cza­sem pła­czę po ką­tach, ale jak mi raz Ja­now­ska po­wie­dzia­ła, że mam oczy za­spa­ne, tego było już za wie­le; za­pe­rzy­łam się okrop­nie i po­wie­dzia­łam:

– Wszyst­ko mo­że­cie mó­wić: że je­stem ruda, że je­stem „klu­ska” i „gapa” ale że oczy mam ład­ne, to wiem, i nie są za­spa­ne, tyl­ko roz­ma­rzo­ne!

By­łam taka zła, że aż się trzę­słam. Bo żeby też urą­gać moim oczom! Są ślicz­ne – duże, siwe, z taką dłu­gą pod­krę­co­ną rzę­są. Nia­nia mó­wi­ła mi za­wsze, że ta­kich dru­gich nie ma na świe­cie. Po­czci­wa nia­niu­sia! Smut­no mi bez niej.

12 grud­nia .

Nie wy­trzy­ma­łam – mu­sia­łam po­wie­dzieć, że moja – mat­ka była ba­ro­nów­ną, bo do­praw­dy, za dużo już oso­bie po­zwa­la­ją te pan­ny.

Wczo­raj była nie­dzie­la i przy­szła mnie od­wie­dzić ciot­ka Jó­zia. Bar­dzo ją ko­cham, bo jest dla mnie ser­decz­na i nig­dy nie mówi, że je­stem zła; owszem, ca­łu­je mnie i przy­gar­nia do sie­bie jak 'nikt. Ona jed­na po­zna­ła, że lu­bię, gdy mnie piesz­czą, a tyl­ko nie śmiem na­rzu­cać się z czu­ło­ścia­mi. Ale cio­cia Jó­zia bar­dzo nie­ład­na, tro­chę krzy­wa i ubo­ga. Ta cio­tu­sia, ku­zyn­ka mego ojca, ubie­ra się bar­dzo skrom­nie, bo nie ma na stro­je. Przy­szła do mnie w sta­rym ka­pe­lu­szu i nie w okry­ciu, tyl­ko w ty­fty­ko­wym sza­lu; ja na­wet tego nie spo­strze­głam, tak się ucie­szy­łam; ale sie­dzia­ła nie­da­le­ko Ma­dzia Wy­trych i jak go­ście ro­ze­szli się, za­czę­ła mnie przed­rwi­wać.

– Co to za „sza­lo­wa” dama była u cie­bie? To pew­no szew­co­wa z Pod­wa­la. Skąd ty masz ta­kie ob­skur­ne zna­jo­mo­ści? – mó­wi­ła. – Do mnie to przy­cho­dzą tyl­ko pa­nie w suk­niach pod­szy­wa­nych je­dwa­biem.

– To nie żad­na szew­co­wa, ale moja ciot­ka, i na­zy­wa się nie Wy­trych ani Za­trzask, tyl­ko Ja­bło­now­ska – za­wo­ła­łam – a od szew­ców nie po­win­naś wy­my­ślać, bo mo­żesz co usły­szeć o mu­la­rzach!

Bo to Ma­dzia za­wsze się chwa­li, że jej przod­ko­wie byli ba­ro­na­mi, ale dziad przez skrom­ność prze­stał się ty­tu­ło­wać. Jej mat­ka na bi­le­tach wi­zy­to­wych wy­pi­su­je so­bie „de Wy­trych Wy­try­chow­ska”. Ma­dzia opo­wia­da o ma­jąt­kach ziem­skich i ka­mie­ni­cach, ale Bzow­ska z pierw­szej kla­sy do­brze ich zna i mówi, że sta­ry Wy­trych zro­bił ma­ją­tek na mu­lar­stwie. Ja to już daw­no wie­dzia­łam, ale nic nie mó­wi­łam przecz de­li­kat­ność, bo co ona temu win­na, że nie jest szlach­cian­ką. Tyl­ko po co się chwa­li? Do­pó­ki mnie nie za­cze­pia­ła, mil­cza­łam, ale nie po­zwo­lę drwić z ko­cha­nej cio­ci Józi. Wy­trych się za­pe­rzy­ła i za­wo­ła­ła do mnie:

– Wiel­ka pani ukra­iń­ska! Twój oj­ciec pew­no z ko­za­ków, ta­kich, co to od­ra­bia­li pańsz­czy­znę i do­sta­wa­li ba­ta­mi.

A ja na to po­wie­dzia­łam zu­peł­nie spo­koj­nie:

– Moi dziad­ko­wie da­wa­li baty mu­lar­czy­kom, a moja bab­ka była praw­dzi­wą ba­ro­nów­ną, nie taką jak two­ja, od wy­try­chów.

Cała kla­sa była po mo­jej stro­nie. Prze­zwa­ły Ma­dzię „ba­ro­nów­ną od wy­try­chów”. Nie żal mi jej. Po co się „sta­wia­ła”?

Kil­ka pa­nien py­ta­ło mnie po­tem, czy moja mat­ka była do­praw­dy ba­ro­nów­ną, czy tyl­ko tak mó­wi­łam, żeby do­ku­czyć Wy­try­chów­nie? Za­klę­łam się, że jak Bo­zię ko­cham, mó­wię praw­dę. Nie wiem, czy uwie­rzy­ły, bo u nas wszyst­kie bla­gu­ją. Ani­to­sia mó­wi­ła, że jej ro­dzi­ce miesz­ka­ją w pa­ła­cu; ale praw­da wyj­dzie za­wsze na jaw jak szy­dło z wor­ka. Po Wszyst­kich Świę­tych wstą­pi­ła do nas „nowa” z tej sa­mej oko­li­cy i do­wie­dzia­ły­śmy się, że p. Jaw­mont jest ple­ni­po­ten­tem ja­kie­goś hra­bie­go, ba­wią­ce­go sta­le za gra­ni­cą, i miesz­ka w pa­ła­cu, ale nie swo­im. Pan­ny do­ku­cza­ły jej okrop­nie. Jed­na po dru­giej przy­cho­dzi­ły do niej i mó­wi­ły:

– I ja miesz­kam w pa­ła­cu!

– I ja!

– I ja!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: