Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Płotki giną pierwsze - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
15 stycznia 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Płotki giną pierwsze - ebook

„Płotki giną pierwsze” to kolejny kryminał mistrzyni gatunku Aleksandry Marininej. Jaka sprawa spadnie tym razem na barki major Anastazji Kamieńskiej – najlepszego analityka w moskiewskim wydziale zabójstw? Znajomi mówią, że Nastia ma głowę jak komputer – obudzona w środku nocy, szczegółowo omówi każde morderstwo z ostatnich dziesięciu lat. Tworzy najbardziej nieprawdopodobne hipotezy. Bo też w świecie zbrodni możliwe jest wszystko. W okolicach Moskwy w cotgodniowych odstępach czasu zaczynają ginąć młodzi mężczyźni. Wszystko wskazuje na to, że to robota tego samego snajpera. W tym samym czasie Dmitrij Płatonow – pracownik wydziału MSW do walki z przestępczością zorganizowaną – zostaje oskarżony o zabójstwo kolegi i przyjęcie 250 000 dolarów łapówki. Płatonow domyśla się, że ma to związek z dochodzeniem w sprawie przekrętów jednego z zakładów w Uralsku-18. Co więcej, ktoś zamordował jego najlepszego tajnego agenta. Funkcjonariusz musi więc na jakiś czas zniknąć. Wprowadza się do przypadkowo poznanej młodej kobiety, która zgadza się mu pomóc. Major Kamieńska przeczuwa, że wszystkie te sprawy mogą mieć ze sobą coś wspólnego. Tylko czy zdąży znaleźć rozwiązanie nim będzie za późno? Marinina, wykorzystując swoje doświadczenie z pracy w rosyjskiej milicji, tworzy misternie skonstruowaną intrygę. Dawkuje napięcie. Mnoży komplikacje i hipotezy, by na końcu wszystko zgrabnie zamknąć w przejrzystą całość. Major Kamieńska zaś już dawno weszła do detektywistycznej elity – by wspomnieć choćby o Wallanderze Mankella czy naszym Eberhardzie Mocku.

 

 

Książki Marininej to niezwykle inteligentne kryminały, opisujące z psychologiczną ostrością przestępcę i ofiarę.

Basler Zeitung

 

Marinina zręcznie splata liczne wątki, umiejętnie buduje napięcie, dowodząc swego talentu narracyjnego i doskonałej orientacji w świecie kryminalistyki. Obok pasjonującej, pełnej niespodzianek intrygi to właśnie sugestywnie opisane mroczne strony dzisiejszej Moskwy i obrazy z życia jej mieszkańców stanowią o sile powieści.

Gazeta Wyborcza

 

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-1712-2
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Przyciskając do piersi grubą teczkę z dokumentami, Irina Korolowa gwałtownym szarpnięciem otworzyła szeroko drzwi do pokoju wydziału protokolarnego i stanęła jak wryta. Biurko, za którym przesiedziała blisko pięć lat i na którym w ściśle ustalonym porządku przez wszystkie te lata leżało piętnaście teczek z różnymi dokumentami, zszywacze, dziurkacze, klej, przybornik z markerami oraz inne niezbędne do pracy akcesoria, biurko, na którym z zamkniętymi oczami mogła znaleźć dowolne, nawet najbłahsze pisemko, a z ułożonych na kupce teczek ręka sama wyciągała bezbłędnie właściwą, bo porządek zawsze był niewzruszony i idealny, to właśnie biurko lśniło dziewiczą czystością. Niczego na nim nie było, prócz pary nienowych męskich butów, stojących na troskliwie podesłanej gazecie.

Irina powoli podniosła wzrok i upewniła się, że z butów wystają męskie nogi, w ślad za nimi podąża nieduży mocny tułów, a całą konstrukcję wieńczą uniesione do góry ręce, zręcznie przecierające klosze ładnego siedmioramiennego żyrandola. Zastępca naczelnika wydziału protokolarnego Centrum Obsługi Cudzoziemców, Jurij Jefimowicz Tarasow, był pochłonięty swoim ulubionym zajęciem: porządkami.

– Juriju Jefimowiczu! – krzyknęła zrozpaczona Irina. – Co pan wyprawia!

– Iroczko, pani zupełnie nie dba o swoje zdrowie – odrzekł Tarasow, ani na chwilę nie przerywając pasjonującej pracy. – Proszę spojrzeć, ile się zebrało kurzu na żyrandolu. Widzi pani, ściereczka zrobiła się całkiem czarna. Przecież pani oślepnie. Nie wolno tak traktować swoich oczu. A teraz światło będzie jasne i pokój stanie się weselszy.

– Gdzie są moje dokumenty? – wymamrotała Irina, nie mając siły ruszyć się z miejsca.

– Zaraz, Iroczko, chwileczkę.

Pomimo masywnej budowy ciała Tarasow zręcznie zeskoczył ze stołu i pociągnął Irinę w stronę dużej szafy we wnęce.

– O, tutaj wygospodarowałem dla pani osobną półkę i ułożyłem wszystkie rzeczy.

Półka była przykryta czystym białym papierem, w nienagannym porządku jedna na drugiej leżało równiutko wszystkie piętnaście teczek, a tuż obok stały przybory biurowe. Szkopuł tkwił jednak w tym, że szafa znajdowała się w sporej odległości od biurka Iriny Korolowej.

– Juriju Jefimowiczu, kochany – jęknęła Irina – przecież nie mogę po każdy dokument biegać na drugi koniec pokoju, to niepraktyczne. Zamiast zająć się pracą, będę przez cały dzień kursować tam i z powrotem.

Tarasow ze zdumieniem spojrzał na podwładną.

– Głupstwa pleciesz, Iroczko. Biurko musi wyglądać porządnie.

Wyglądać porządnie! Tarasow pracuje w wydziale protokolarnym raptem czwarty dzień, a już swoją pedanterią zdążył doprowadzić współpracowników do białej gorączki. Zaraz pierwszego dnia zaskoczył Irinę i jej koleżankę Swietłanę „doprowadzaniem do porządku” kwiatów dostarczonych przez dział zaopatrzenia do oprawy protokolarnych imprez. Starannie przyciął łodygi, zanurzywszy ich końce w napełnionej wodą umywalce, spryskał liście, rozpuścił w wazonach tabletki aspiryny i kostki cukru.

– Nauczę was, jak trzeba dbać o kwiaty, żeby bukiety wyglądały porządnie... – tłumaczył zaaferowany, raz po raz popatrując dobrodusznie na osłupiałe ze zdziwienia Irinę i Swietłanę.

Drugim ciosem, który spadł na pracowników wydziału protokolarnego Centrum Obsługi Cudzoziemców, było generalne sprzątanie, zarządzone przez nowego zastępcę. Tarasow uganiał się wszędzie ze szmatką, przecierając wszystko jak leci, nie pomijał kwiatów w doniczkach i aparatów telefonicznych, donośnie obwieszczał plany oddania do pralni ciężkich, długich zasłon i obiecywał przynieść nazajutrz specjalny proszek do czyszczenia kafelków.

– Nauczę was, dziewczęta, jak trzeba dbać o czystość w łazience, żeby wszystko wyglądało porządnie...

Wydział protokolarny mieścił się w dużym apartamencie hotelowym, w którym obok łazienki była jeszcze kuchnia. Irina z przerażeniem pomyślała, że kuchnia na pewno stanie się terenem działania Tarasowa, który ją też zechce „doprowadzić do porządku”.

Następnego dnia, słysząc, jak Irina pyta przez telefon syna, czy wyprowadził już psa na spacer, Jurij Jefimowicz natychmiast zareagował:

– Jakiego ma pani psa, Iroczko? Ja mam trzy owczarki, nauczę panią, jak trzeba dbać o psy.

Trzy owczarki, to nie do wiary! Czy jest w ogóle jakieś pole aktywności życiowej, na którym Jurij Jefimowicz Tarasow nie czułby się ekspertem? Kiedy Swietłana łapała katar, instruował ją szczegółowo, jak powinna leczyć przeziębienie, kiedy Irina dzwoniła do domu do syna, robił jej uwagi i pouczał, jak należy rozmawiać z siedemnastolatkiem, żeby trzymać go w ryzach i nie zadręczać zarazem nadopiekuńczością, a kiedy naczelnik wydziału Igor Siergiejewicz Szulgin zasiadał przy komputerze, jego zastępca zjawiał się jak na zawołanie, nie szczędząc pożytecznych rad w kwestii gimnastyki, którą można i trzeba wykonywać na krześle co czterdzieści minut.

– A cóż to za paskudztwo jecie? – oburzał się Tarasow, patrząc, jak panie spędzają przerwę obiadową na piciu kawy i pogryzaniu chipsów. – Przecież mamy kuchenkę. Przyniosę garnek i ugotuję wam zupę.

– Co to, to nie! – uniósł się Szulgin. – Jeszcze czego. Nie zezwalam na rozsiewanie nieprzewidzianych protokołem zapachów. Przecież cały dzień kręcą się tutaj cudzoziemcy, klienci, biuro musi wyglądać porządnie.

Ten argument przekonał Tarasowa, który nawet nie zauważył szyderczego uśmiechu na twarzy szefa.

Cały trzeci dzień w swojej nowej pracy Jurij Jefimowicz przeznaczył na porządkowanie i sortowanie flag umieszczanych na stole konferencyjnym. Flagi leżały w oddzielnej szafie, chaotycznie porozrzucane. Właściwie zadanie to należało do Swietłany, ale nie była ona tak staranna i zorganizowana jak Ira, a ostatnio całkiem o flagach zapomniała, mając głowę bez reszty zaprzątniętą zdradą męża, toteż w szafie z protokolarnymi symbolami przyjaźni i współpracy panował katastrofalny bałagan.

I właśnie dzisiaj, w piątek, 24 marca 1995 roku, Jurij Jefimowicz Tarasow kończył swój czwarty dzień pracy w charakterze nowego zastępcy naczelnika wydziału protokolarnego. Irina Korolowa dopiero co wróciła z OWIR-u¹ i utrata przytomności, której była bliska na widok swego wysprzątanego biurka, mogłaby znakomicie uwieńczyć ten skrócony (z uwagi na piątek) dzień pracy.2

Nastia Kamieńska poczuła sztywny ucisk kolana na plecach.

– Proszę spleść ręce na karku – rozległ się rozkazujący męski głos.

Bez sprzeciwu wykonała polecenie. Silne, ciepłe ręce objęły jej złączone dłonie.

– A teraz proszę powiedzieć „mama”.

– Ma... Au!!!

Przeszył ją ostry ból, który niemal w tej samej chwili ustąpił.

– Na tym kończymy – uspokajająco odezwał się masażysta. – Nic strasznego się nie stało, po prostu nastawiłem kręgi. Teraz będzie mniej bolało. Może pani wstać.

Nastia wstała z kozetki i zaczęła się ubierać.

– Na długo starczy to pańskie leczenie? – spytała, wciągając dżinsy.

– To zależy od pani. – Masażysta uśmiechnął się podstępnie. – Z jednej strony, mamy niezaleczony w porę uraz, z drugiej siedzący tryb życia. Na uraz nic już się nie poradzi, za bardzo go pani zaniedbała. Przesunięciu kręgów może natomiast zapobiec regularna gimnastyka.

– O nie! – przestraszyła się Nastia, która na samą tylko wzmiankę o wysiłku fizycznym dostawała gęsiej skórki. Nigdy w życiu nie uprawiała sportu, gimnastyki też nie lubiła. Była na nią zbyt leniwa.

– Ale dlaczego od razu „nie”? – zdziwił się masażysta, niewysoki muskularny chłopak z lekko skrzywionym nosem i sympatycznym uśmiechem. – To nie zajmie pani dużo czasu, dosłownie pięć, siedem minut, ale przynajmniej trzy razy dziennie. Nie da pani rady?

– Nie – stanowczo zaprzeczyła Nastia. – Nie będzie mi się chciało i będę zapominać.

– W takim razie musi pani zmienić tryb życia – poradził masażysta, zaglądając do jej karty. – Jest pani przecież pracownikiem dochodzeniówki?

– Uhm.

– Skąd zatem siedząca praca? Wywiadowcy utrzymują się z pracy nóg.

– Ja przeważnie gimnastykuję szare komórki – odparła z uśmiechem Nastia, sznurując adidasy. – Całe dnie spędzam za biurkiem, rysuję schematy i wymyślam różne głupstwa.

– Chwileczkę, czy pani przypadkiem nie pracuje u Gordiejewa?

– Zgadza się – przytaknęła Nastia.

– To pani jest tą Kamieńską?

– Co pan ma na myśli, mówiąc „tą”?

– Tą, o której mówią, że ma głowę jak komputer. Zajmuje się pani przecież analizą, prawda?

– Owszem. A co, cała poliklinika GUWD² już o tym trąbi? Nigdy bym nie pomyślała, że echa światowego rozgłosu dotrą do mnie w gabinecie masażu, gdy będę na wpół naga.

Masażysta wybuchnął śmiechem.

– Proszę się nie gniewać. Lubimy sobie trochę pogawędzić ze stałymi pacjentami. A ponieważ stopień urazowości najwyższy jest wśród pracowników wydziału zabójstw, oni najczęściej przychodzą do mnie na masaż. Jeden z nogą, drugi z ręką, zdarza się, że tak jak pani, z bólem pleców. Nasłuchałem się więc sporo o pani. To jak, będzie pani do mnie przychodzić czy skończy się na jednej wizycie?

– Zobaczymy – wymijająco odparła Nastia. – Sam pan rozumie, w naszej pracy nie wszystko można zaplanować.

– Niech pani uważa.

Nastia odniosła wrażenie, że wesoły masażysta obraził się na nią za jawną niechęć do leczenia u niego. Ale o systematycznych wizytach w poliklinice nie mogło być nawet mowy. Dzisiejsza była wyjątkiem od reguły, i to tylko dlatego, że plecy zaczęły dokuczać Nasti niemiłosiernie, a miejsce, w którym miała wyznaczone spotkanie, znajdowało się w odległości zaledwie dwustu metrów od poli-kliniki. Nie bez znaczenia było też to, że masażysta, którego tak jej zachwalał Jura Korotkow, pracował dzisiaj na pierwszą zmianę, od ósmej, i Nastia mogła zdążyć na dziesiątą do pracy. Nieobecność na porannej odprawie nie wchodziła w rachubę, zresztą Nastia i tak nie miała ochoty się wykręcać.

Po wyjściu z polikliniki ruszyła przed siebie i udała się do wydawnictwa, żeby uzgodnić termin przekładu francuskiego kryminału, do którego zamierzała się zabrać w maju, podczas kolejnego urlopu. Na 13 maja wyznaczony był jej ślub z Aleksiejem Czistiakowem, potem oboje wezmą urlop i zajmą się pracą dla przyjemności: Losza będzie pisał kolejną arcymądrą książkę o matematyce, a ona, Nastia, będzie tłumaczyć francuski kryminał, zarabiając dodatkowe pieniądze, które pomogą jej załatać dziury w budżecie.

Ten poniedziałkowy poranek, 27 marca, uznała za wyjątkowo udany. Do gabinetu masażu nie było kolejki, redaktor, z którym zawsze współpracowała, przyszedł do pracy przed dziewiątą, więc u siebie, na Pietrowce 38, Anastazja Kamieńska zjawiła się na czas. I tu dobra passa ją opuściła. Kilka minut przed odprawą operacyjną u naczelnika sekcji, pułkownika Gordiejewa, do gabinetu Nasti wpadł poruszony Nikołaj Siełujanow.

– Aśka, Czernyszew bardzo pilnie cię szukał. Ma kolejnego trupa.

– Gdzie?!

– Tym razem w rejonie tałdomskim. Młody chłopak, jakieś osiemnaście, dwadzieścia lat. Postrzał w głowę. To już czwarty, jeśli się nie mylę...

Siełujanow nie mylił się. W ciągu miesiąca w obwodzie moskiewskim wykryto zwłoki trzech, a teraz już czterech mężczyzn w wieku od dziewiętnastu do dwudziestu pięciu lat, z identycznymi ranami postrzałowymi głowy. Ekspertyza dowiodła, że kule wyjęte z ciał pochodzą z tej samej broni palnej. Broń nie była poszukiwana, to znaczy, że wcześniej nie użyto jej do celów przestępczych. Na dobrą sprawę Moskiewski Wydział Kryminalny nie miał nic wspólnego z tą sprawą, zajmowali się nią wywiadowcy z komendy obwodowej. Jednym z nich był Andriej Czernyszew, którego Nastia dobrze znała i z którym nieraz przyszło jej pracować. To właśnie on zwrócił się do niej z prośbą, aby „przetrawiła informacje, może wpadnie na jakiś trop”. Na razie nic ciekawego nie przyszło jej do głowy, wszystko wskazywało na to, że nie istnieje jakikolwiek związek między poszkodowanymi, którzy nawet się nie znali. Ustalenie ewentualnych powiązań wymagało jeszcze dużo czasu i mnóstwa ciężkiej, mrówczej pracy, polegającej między innymi na odszukaniu wszystkich szkolnych i uniwersyteckich przyjaciół zamordowanych, ich kolegów z wojska, sąsiadów, począwszy od samego dzieciństwa. Jedyne, co ich łączyło, to broń, z której zostali zabici, przynajmniej pierwsi trzej. O czwartym poszkodowanym nic nie było wiadomo, ale Nastia była pewna, że on też okaże się „członkiem tej samej ekipy”. Sądząc z tego, że Czernyszew nie zwlekał z przekazaniem informacji o kolejnym zabójstwie, on też w to nie wątpił.

Odprawa przebiegła sprawnie, Gordiejew wysłuchał bieżących raportów, a na koniec przekazał wywiadowcom najświeższe wiadomości, które między sobą nazywali po cichu „newsami”.

– Dzisiaj rano w Centrum Obsługi Cudzoziemców znaleziono zwłoki jednego z pracowników wydziału protokolarnego. Korotkow tam pojechał, akurat miał dyżur. Jeżeli będziemy musieli się włączyć, zajmie się tym... zajmie się tym...

Gordiejew zdjął okulary i wsunąwszy zausznik do ust, zamyślonym wzrokiem powiódł po siedzących w pokoju podwładnych. Ostre marcowe słońce łobuzersko migało odblaskami światła po jego gładkiej łysinie, jakby szukało okazji, aby go oślepić. Pułkownik mrużył oczy z niezadowoleniem i cały czas wiercił się w fotelu, próbując się uchylić przed dokuczliwymi, kłującymi promieniami.

– Że też nikomu nie przyjdzie do głowy wstać i zaciągnąć zasłonę – burknął, gwałtownie odpychając się od stołu i odjeżdżając swoim obrotowym fotelem w bezpieczniejsze miejsce. – Lesnikow, w razie konieczności zajmiesz się sprawą Centrum. No i oczywiście Anastazja, jak zwykle.

Igor Lesnikow odwrócił się w stronę Nasti i ze współczującą miną mrugnął porozumiewawczo. Podczas gdy każdy pracownik wydziału zabójstw miał na głowie półtora dziesiątka zabójstw i gwałtów, Anastazja Kamieńska zajmowała się tymi wszystkimi sprawami, które spadały na wydział. Gordiejew powierzył jej stanowisko analityka i potrafiła, obudzona w samym środku nocy, opisać szczegółowo zabójstwa i gwałty dokonane w Moskwie w ciągu ostatnich ośmiu, dziesięciu lat. Ile ich było, w jakich dzielnicach miasta, jak zmieniał się stopień ich natężenia w zależności od pory roku, dni tygodnia, świąt i dni powszednich, a nawet dni wypłaty. Jakie były motywy przestępstw, przez kogo i w jaki sposób zostały one popełnione. Ile z nich wykryto, jakie są najczęściej spotykane błędy i uchybienia w pracy organów ścigania, jakie dowody bywają z reguły odrzucane w sądzie, jakie niedopatrzenia powodują, że sędziowie odsyłają sprawy karne w celu przeprowadzenia dodatkowego śledztwa. Jakie nowe sposoby kamuflażu i ukrywania śladów stosują przestępcy, jak radzą sobie z tymi sztuczkami milicjanci i jak doskonalą swoje metody pracy. Nastia Kamieńska wiedziała o moskiewskich zabójstwach wszystko. A poza tym pomagała rozpracowywać każde przestępstwo, którym zajmowali się funkcjonariusze dochodzeniówki. Cechował ją ten sposób myślenia, który nie dawał się wtłoczyć w ramy utartego zwrotu „zgodnie z regułą”, co pozwalało jej budować najbardziej nieprawdopodobne hipotezy. Powiedzenie „zgodnie z regułą” sprawdza się tylko w przyrodzie, powtarzała Nastia. Zrzucona z góry cegła musi spaść na ziemię, bo zjawisko to jest zdeterminowane przez prawo powszechnego ciążenia. Jeżeli cegła jednak nie spada, nie upieram się, że to niemożliwe, lecz szukam przyczyny, dlaczego nie spadła. Może była przywiązana przezroczystą żyłką. Albo wypełnioną żelazem utrzymywało potężne pole magnetyczne. Jeśli więc mówiono Nasti, że mąż zabił żonę, został zatrzymany na miejscu przestępstwa i do wszystkiego się przyznał, zaczynała tworzyć hipotezy, dzieląc je najpierw na dwie podstawowe grupy: zabił ten, kto się przyznał, i zabił ktoś inny. Żadne słowa zabójcy o przyznaniu się do winy nie robiły na niej wrażenia. Przekupstwo, chęć pozbycia się kogoś bliskiego, szantaż, czasowe pomieszanie zmysłów – czyż mało jest powodów, dla których zrzucona z góry cegła nie spada ostatecznie na ziemię?3

Przed południem zjawił się zmęczony, poszarzały na twarzy po dwudziestoczterogodzinnym dyżurze Jura Korotkow.

– Jakiś pech nas chyba prześladuje! Za jakie grze-chy? – Przygnębiony siedział przy biurku naprzeciwko Nasti, dużymi łykami popijając z kubka mocną czarną kawę. – Ledwośmy się uporali z Gałaktionowem, a tu proszę, prezent na 1 kwietnia. Ten Tarasow da nam popalić, wspomnisz moje słowa.

Nastia kiwnęła głową ze zrozumieniem. Dwa tygodnie temu zakończyli sprawę zabójstwa naczelnika wydziału kredytowego w banku Eksim, Gałaktionowa, który miał tyle kontaktów i znajomości, że sprawdzenie ich pochłonęło masę czasu. A w końcu okazało się, że zabił go człowiek spoza olbrzymiego kręgu podejrzanych. O tym, że zabójca i ofiara się znali, nikt nie wiedział, znajomość zawarli przypadkiem w pociągu, prawie dobę grali w przedziale w preferansa i na pożegnanie wymienili się telefonami.

– Nie dość, że w Centrum Obsługi Cudzoziemców pracuje trzy tysiące ludzi, to jeszcze w hotelach mieszka tyle samo gości. Tarasow, zanim trafił do Centrum, pracował w resorcie przemysłu maszynowego, w dodatku spędził tam wiele lat na różnych stanowiskach. Co to za zabójstwo? Coś się za nim ciągnie z poprzedniej pracy czy też w ciągu czterech dni w wydziale protokolarnym zdążył komuś nastąpić na odcisk? Oj, Asiu, sił mi brak, nie mogę się już doczekać emerytury. À propos, w wydziale u Tarasowa pracuje twoja koleżanka ze studiów. Skończyłaś prawo w osiemdziesiątym drugim?

– Tak.

– Ona też. Irina Korolowa. Pamiętasz ją?

– Iriszkę? Oczywiście, że pamiętam. Zaczekaj, a kim ona tam jest? Naczelnikiem wydziału?

– Nieźle się zagalopowałaś – prychnął Korotkow. – Młodszą konsultantką.

– Co ty powiesz? – zdziwiła się Nastia. – A taka była zdolna. Nie zrobiła kariery? Coś podobnego! Szkoda. Pamięta mnie?

– Nie pytałem.

– Asekurujesz się?

– No i co z tego? – Jura obojętnie wzruszył ramionami. – A nuż ma coś na sumieniu i pobiegnie do ciebie po pomoc i radę. Nawiasem mówiąc, to ona odkryła zwłoki Tarasowa. I nawiasem mówiąc, świadków przy tym nie było.

– Nawiasem mówiąc, nawiasem mówiąc – przedrzeźniła go Nastia. – Nawiasem mówiąc, wyjdzie w końcu szydło z worka. Jeżeli ma coś na sumieniu, to odnowi wszystkie swoje uniwersyteckie znajomości, żeby znaleźć kogoś na Pietrowce, i prędzej czy później do mnie dotrze. Twoje krętactwa i tak wyjdą na jaw. Dobra, opowiadaj, co się tam stało. Napijesz się jeszcze kawy?

– Może trochę później. A więc tak. Twoja koleżanka Korolowa, jak twierdzi, przyszła rano do pracy, była za pięć dziewiąta i bardzo się zdziwiła, że drzwi są już otwarte. Zwykle pierwsza przychodziła Swietłana Naumienko i nigdy nie wcześniej niż kwadrans po dziewiątej. Korolowa też notorycznie się spóźnia i przychodzi gdzieś tak koło dziewiątej trzydzieści. Tuż przed dziesiątą ściągają naczelnicy. Ściślej mówiąc, tak było, zanim pojawił się Tarasow. Jurij Jefimowicz to człowiek obowiązkowy, wywlókł paniom spóźnienia. Urzędowa instytucja, twierdził, powinna rozpoczynać pracę o tej godzinie, którą się oficjalnie podaje. Skoro jest napisane, że pracują od dziewiątej do osiemnastej, ich świętym obowiązkiem jest być w tym czasie na miejscu, w przeciwnym razie staną się dla cudzoziemców niewiarygodni. Naturalnie panie zaczęły jęczeć, że na skutek przyrodzonego braku dyscypliny wewnętrznej nie mogą zagwarantować, że będą codziennie przychodzić punktualnie na dziewiątą. Demokratyczny Tarasow poszedł na ustępstwo i pozwolił im się spóźniać na zmianę. Oznajmił, że nie jest tyranem, ale o dziewiątej biuro musi być otwarte dla interesantów, toteż jednego dnia może się spóźniać Korolowa, drugiego Naumienko. Niech się same dogadają. Oczywiście, naczelników ta zasada nie obowiązuje, bo naczelnicy i tak nie mogą rozwiązać tych problemów, z którymi przychodzą klienci, po to właśnie są konsultanci, którzy wszystko wiedzą i umieją. A naczelnicy tylko nimi kierują. Dzisiaj Korolowa miała przyjść pierwsza, na dziewiątą. Dlatego w ogóle się nie spodziewała, że w biurze ktoś już jest. Przywitała ją cisza, wszędzie pusto. Otworzyła szafę, zobaczyła płaszcz Tarasowa, zawołała go. Żadnej odpowiedzi. Rozebrała się, poszła do kuchni, żeby nastawić czajnik, a tam leżą zwłoki. I to właściwie wszystko. O dziewiątej dziesięć powiadomiono ochronę, a o dziewiątej trzydzieści odebrano zgłoszenie w GUWD. Grupa wywiadowców pojawiła się tam o dziewiątej czterdzieści. Denat jest teraz w drodze do Ajrumiana na sekcję, ale gołym okiem widać, że przyczyną śmierci było uduszenie.

– Ładna historia, nie ma co – rzekła w zamyśleniu Nastia. – Irka raczej go nie udusiła, jeśli wygląda tak jak kiedyś. Niewysoka i szczupła, siły fizycznej co kot napłakał. Myślisz, że na nas zwalą to zabójstwo czy komenda główna da sobie radę?

– Już zwalili – ponuro odparł Korotkow. – Oj, nie podoba mi się to zabójstwo, Aśka, ani trochę mi się nie podoba.

– Dobra, nie płacz, nigdy ci się nie podoba. To normalna reakcja.

– Dlaczego normalna?

– Bo normalnemu człowiekowi zabójstwo nie może się podobać.

– Ja przecież nie w tym sensie...

– Wiem, że nie w tym. Idziesz się teraz przespać?

– A gdzie tam! – Korotkow z rezygnacją machnął ręką. – W domu smarkacz, akurat za godzinę przyjdzie ze szkoły, w jednym pokoju teściowa, w drugim dziecko urzęduje. O spaniu nie ma mowy. Do wieczora będę się męczyć. Może na coś się tu jeszcze przydam. Obiecałaś mi kawę, jeśli dobrze zrozumiałem...

Nastia znowu włączyła grzałkę i zabrała się do porządków na biurku. Teczki i dokumenty odsunęła na bok, na środku rozłożyła czyste arkusze papieru. W niedługim czasie pokryją się one dla niej tylko zrozumiałymi słowami, kółeczkami, zawijasami i strzałkami. Na każdym arkuszu pojawi się grupa hipotez, które trzeba będzie przeanalizować, żeby spróbować wyjaśnić, kto i dlaczego zabił Jurija Jefimowicza Tarasowa.4

Mężczyzna jechał autobusem, utkwiwszy niewidzący wzrok gdzieś za oknem. Dzisiaj rano po przyjściu do pracy najpierw jak zwykle przejrzał prognozę pogody, a potem dowiedział się o zabójstwie Tarasowa. Spoglądał na wydrukowany tekst i w ogóle nie docierało do niego, że chodzi nie o człowieka noszącego to samo nazwisko co Jurij Jefimowicz, lecz o samego Jurija Jefimowicza Tarasowa. Wiadomość wprawiła go w oszołomienie. Nie chciał w nią uwierzyć, toteż od razu rzucił się do telefonu, wybierając domowy numer Tarasowa. Wszystko się potwierdziło. Nawet nie porozmawiał z żoną, bo był pewien, że milicja już ją poinstruowała, aby notowała wszystkie telefony: kto dzwonił, kiedy i po co. Wystarczyło, że usłyszał jej głos, a od razu wiedział, że stało się nieszczęście.

A co będzie ze mną?, pomyślał Płatonow i w tej samej chwili ogarnął go wstyd. Co znaczą jego kłopoty i problemy, kiedy nie ma już Jurija Jefimowicza, nie ma człowieka, na którym mógł polegać, któremu mógł bezgranicznie ufać i bez którego pomocy nie potrafił się obejść. I znowu pojawiło się to samo pytanie: jak sobie teraz poradzi bez Tarasowa?

Kiedy minął pierwszy atak rozpaczy, napłynęła fala żalu. I dopiero potem przyszło Płatonowowi do głowy pytanie: KTO? KTO GO ZABIŁ I DLACZEGO?5

Ciężar na sercu coraz bardziej go przygniatał, więc po pracy nie wrócił do domu, ale pojechał do Leny. Przy niej odpoczywał, odprężał się, miękł jak wosk. Znał Lenę od dawna, jeszcze z czasów, gdy biegała do szkoły z teczką i z ogromną kokardą we włosach i była dla niego nie Leną, lecz po prostu młodszą siostrą przyjaciela i kolegi Siergieja Rusanowa. Płatonow ożenił się, wdawał się w liczne, przeważnie krótkotrwałe romanse, a potem dostrzegł nagle nie siostrę, tylko prześliczną dziewczynę Elenę Rusanową. Nie było w tym nic niezwykłego, w życiu często tak bywa. Co prawda, stosunki z Siergiejem o mało się z tego powodu nie popsuły.

– Nie zawracaj dziewczynie głowy! – krzyczał Rusanow. – I tak się z nią nie ożenisz, będzie czekać na ciebie bez końca, aż się postarzeje.

Oczywiście, Rusanow miał rację, żeby poślubić Lenę, Płatonow musiałby się rozwieść. A na to był zbyt słaby psychicznie, o czym doskonale wiedział zarówno on sam, jak i jego przyjaciel. Swobodny i naturalny w kontaktach towarzyskich, o pociągającym męskim uroku, Dmitrij Płatonow traktował żonę tak samo jak w pierwszych miesiącach po ślubie, święcie wierząc, że ludzie nie stają się wrogami, gdy wygasa między nimi uczucie, i nawet jeśli serce nie drży już z zachwytu i namiętności na widok żony, to wcale nie oznacza, że nie trzeba okazywać jej czułości, robić prezentów czy adorować w inny sposób. Żona całkowicie mu odpowiadała, tak samo jak odpowiadały mu te kobiety, z którymi szedł do łóżka, z jedną na kilka godzin, z drugą spotykał się kilka tygodni, a z niektórymi nawet kilka miesięcy. Nie wyobrażał więc sobie, jak ma, prawie codziennie kochając się z żoną Walentiną, ni z tego, ni z owego oznajmić jej nagle, że chce rozwodu. Faktem jest, że z Leną wszystko było inaczej. Lenę Płatonow kochał. Ale nie na tyle mocno, żeby zranić żonę.

– Kocham ją, Sierioża – bardzo poważnie mówił Płatonow. – Nic nie mogę na to poradzić. Ona też mnie kocha. Zabij mnie, skoro to ma ci przynieść ulgę. Ale jeśli rozstanę się z Leną, będziemy oboje cierpieć. Chyba nie chcesz, żeby twoja siostra cierpiała, prawda?

– Ale z ciebie gnojek – wściekał się Siergiej. – Po co w ogóle wszystko to zaczynałeś, skoro wiedziałeś, że się nie rozwiedziesz? Myślałeś, że Lena to dziwka na jedną noc? Jak mogłeś?

Lena płakała i błagała ich, żeby się nie kłócili. Kochała obu, każdego inaczej, ale tak samo gorąco.

– Nie chcę wychodzić za mąż – zapewniała brata – to mi wystarcza. Po prostu chcę kochać Dimę, rozumiesz? Nie mogę bez niego żyć.

Siergiej wychodził, trzaskając drzwiami, tygodniami nie rozmawiał ani z siostrą, ani z Płatonowem. Potem wszystko się jakoś ułożyło, sytuacja spowszedniała, Rusanow się z nią oswoił. Najważniejsze, żeby Lena była szczęśliwa.

Płatonow otworzył drzwi swoim kluczem i od razu usłyszał szybkie, lekkie kroki. Lena wyskoczyła do przedpokoju i zawisła na jego szyi.

– Dimka! Najdroższy! Jak dobrze, że jesteś.

Obejmując ją i wdychając znajomy zapach skóry i perfum, Płatonow pomyślał, że chyba niepotrzebnie przyszedł tu dzisiaj. Lena tak się cieszy z jego wizyty, stęskniła się za nim, a on nie ma zupełnie nastroju do rozmowy, czuje się fatalnie. Sobie nie pomoże, a jej zepsuje wieczór.

– Długo zostaniesz? – spytała Lena, zaglądając mu w oczy, i Płatonow pomyślał, że jeszcze nie jest za późno, żeby się wycofać. Jeszcze może powiedzieć: wpadłem tylko na chwilę. Mam masę pracy. Przechodziłem w pobliżu, więc nie mogłem nie zajrzeć. Nalej mi szybko herbaty, zrób jakąś kanapkę, potem muszę lecieć. Mówił tak wiele razy, kiedy naprawdę znajdował się przypadkiem koło jej domu i zaraz musiał pędzić do swoich śledczych spraw, toteż Lena nie zdziwiłaby się i nie obraziła. Ale myśl, że będzie musiał samotnie dźwigać swój ciężar, włócząc się po zimnych i ciemnych ulicach, tak Płatonowa przeraziła, że po raz kolejny w życiu postąpił małodusznie.

– Jeśli nie masz innych planów – powiedział, złorzecząc sobie w duchu – zostanę do jutra.

Lena spojrzała na niego ze zdziwieniem, ale się nie odezwała. Jeżeli Płatonow zostawał u niej na noc, to znaczyło, że jego żona Walentina wyjechała z Moskwy w delegację, na urlop albo po prostu do przyjaciół na daczę. O takich wyjazdach Dmitrij informował Lenę natychmiast i razem planowali uszczęśliwieni, jak spędzą we dwoje podarowane im nieoczekiwanie przez los wieczory i noce. Tym razem nic nie wspominał o ewentualnym wyjeździe żony, więc skąd okazja do nocowania poza domem?

Płatonow usiadł w głębokim miękkim fotelu i zamknął oczy. Nasłuchując kroków Leny, próbował sobie wyobrazić, co teraz robi. Z pokoju przeszła do kuchni. Zatrzymała się, usłyszał trzaśnięcie lodówki, a potem odgłos pocieranej zapałki. Ledwo dosłyszalnie coś brzęknęło. Odgadł, że Lena wyjęła z lodówki garnek i postawiła na kuchence, potem zdjęła pokrywkę i na wszelki wypadek sprawdziła zawartość. Miała sześć identycznych małych garnuszków, czerwonych w białe kropki, które strasznie jej się podobały, więc napełniała je, czym tylko mogła. Na początku zdarzyło się kilka razy, że postawiła na ogniu wyjęty z lodówki garnek z zupą, a po kilku minutach okazywało się, że zamiast zupy podgrzewa się kiszona kapusta. Od tego czasu Lena zawsze sprawdzała garnki, ale z jakiegoś powodu nie od razu, tylko już w trakcie podgrzewania. Płatonow nie widział w tym za grosz logiki, ale dziwactwa Leny nie przeszkadzały mu.

Skrzypnęły drzwiczki od piekarnika, coś szczęknęło – Lena wyjęła patelnię. Znowu dźwięk otwierania i zamykania lodówki, brzęk sztućców w gwałtownie wysuniętej szufladzie kuchennego stołu, potem wielce obiecujące skwierczenie. Płatonow domyślił się, że Lena wyjęła z lodówki masło, z szuflady nóż, i zaraz zacznie smażyć mu jakieś niezwykle smaczne mięso. Nie otwierając oczu, widział jej zaokrągloną figurę w luźnym swetrze, krzątającą się pomiędzy kuchenką a stołem, zmarszczony nosek na skupionej twarzyczce, długie ciemnoczekoladowe włosy, przewiązane zwykłą wstążeczką. Płatonow miał znakomity słuch i tego rodzaju „podsłuchiwanie” sprawiało mu ogromną przyjemność, bo zmuszało do logicznego myślenia, uruchamiało pamięć i wyobraźnię.

Przysłuchując się dobiegającym z kuchni odgłosom, poczuł, że trochę mu ulżyło. Ból na myśl o śmierci Tarasowa był wciąż silny, ale poczucie znalezienia się w sytuacji bez wyjścia jakby się przytępiło.

Po kolacji Lena przysiadła na podłodze koło Płatonowa, kładąc mu głowę na kolanach.

– Widzę, że masz jakieś problemy – powiedziała cichutko. – Dlaczego nigdy mi nic nie mówisz? Ciągle uważasz mnie za dziecko, tak?

– Nie o to chodzi, Alonuszka – odpowiedział tkliwie, bawiąc się jej długimi jedwabistymi włosami. – Po prostu nie ma potrzeby, bym ci o tym opowiadał.

– Ale dlaczego?

– Tysiące razy to przerabialiśmy – cierpliwie odparł Dmitrij. – Pracuję w wydziale śledczym do spraw przestępczości zorganizowanej. Zdajesz sobie sprawę, czym jest zorganizowana przestępczość? Chyba czytasz książki?

– Gazety też. – Lena się uśmiechnęła. – Zamierzasz mnie straszyć?

– Właśnie – przytaknął. – Nie straszyć, tylko wytłumaczyć, że to wszystko nie jest takie proste, a na pewno bardzo niebezpieczne. Twoja sytuacja jest podwójnie skomplikowana. Coś mi się zdaje, że cała Moskwa, z wyjątkiem mojej żony, wie o naszym związku. To znaczy, że jeżeli ktoś będzie chciał się do mnie dobrać, w pierwszej kolejności pomyśli o tobie. Oprócz mnie, bezużytecznego głupca, masz jeszcze ukochanego brata, który też nie spędza czasu, siedząc w fotelu przy kominku, tylko pracuje w wydziale do walki z przestępczością gospodarczą. A zatem, jeśli będzie trzeba go przycisnąć, znowu droga jest tylko jedna: przez ciebie. Mieszkasz sama, dopaść cię to dla przestępcy bułka z masłem.

– Nie dostrzegam w tym logiki. Załóżmy jednak, że mnie przekonałeś i moje życie znajduje się w niebezpieczeństwie. Wciąż nie tłumaczy to jednak twojej niechęci do podzielenia się swoimi kłopotami.

– Ale przyznajesz, że z mojego i Siergieja powodu twoje bezpieczeństwo jest zagrożone?

– Przypuśćmy.

– Tak albo nie. Zgadzasz się, czy nie?

– No dobrze, zgadzam.

– A teraz pomyśl. Jeżeli nad tobą, osobą niekonfliktową, oddaną muzyce, stale wisi niebezpieczeństwo, to w jakich warunkach my obaj funkcjonujemy? Dwadzieścia cztery godziny na dobę stąpamy po cienkim lodzie i wracając późnym wieczorem do domu, dziękujemy po cichu losowi za jeszcze jeden przeżyty dzień. Ale dla takich facetów jak my to normalka, łatwo nie pękamy. Trzeźwo oceniamy swoje możliwości, nie pomniejszamy ani też nie wyolbrzymiamy zagrożenia. Jeżeli natomiast będziemy się przed tobą wypłakiwać, możesz sobie wyobrazić, jak będzie wyglądało twoje życie? Rozumiesz, co mam na myśli?

– Nie bardzo.

– Posłużę się więc małym przykładem. Mama prowadzi dziecko do wyrwania zęba. „Wcale się nie boję, mówi malec. To przecież na pewno nie boli”. A mama jest ledwie żywa ze strachu. Bo chociaż w dzieciństwie jej też usuwano mleczne zęby i doskonale pamięta, że to nic a nic nie boli, teraz jest niemal pewna, że synek usiądzie zaraz nie na fotelu dentystycznym, ale na krześle elektrycznym. Obawia się, że będzie straszliwie cierpiał. Krótko mówiąc, ten zabieg kosztuje sto razy więcej zdrowia i nerwów ją niż dziecko. Teraz rozumiesz?

– Teraz tak – kiwnęła głową Lena. Głowę ciągle trzymała na kolanach Płatonowa, toteż kiwnięcie polegało na potarciu policzkiem o jego spodnie. – Mimo że jesteś ode mnie starszy o piętnaście lat, boisz się, że będę ostrzegać wszystko oczami matki. Nie przesadzasz, Płatonow?

– Kobiety zawsze nas tak postrzegają – rzekł z uśmiechem. – Wiele przykładów znajdziesz w literaturze, szczególnie w prozie dziewiętnastego wieku. Dzisiaj też się ten temat przewija. Choćby u Eduarda Topola.

– Chyba nie czytasz Topola? – oburzyła się Lena. Gwałtownie odchyliła się do tyłu i siedziała teraz na dywanie, ciskając gniewne spojrzenia.

– O co ci chodzi? – dopytywał się rozbawiony Dmitrij. Oczywiście doskonale wiedział, dlaczego Alona się złości, ale lubił się z nią przekomarzać. Miała niesłychanie wyrafinowany gust i wygórowane oczekiwania w stosunku do wszystkiego, co miało związek ze sztuką, czy była to muzyka, literatura, kino czy malarstwo.

– Jak możesz jeszcze pytać! Przecież zabroniłam ci czytać jego książki. To szmira, pisane pod publiczkę okropne porno, to...

Oburzenie odebrało jej głos, nie mogła znaleźć właściwych słów, duże ciemne oczy rzucały tylko wściekłe błyski.

Dmitrij spoglądał na nią z rozczuleniem. Lena wciąż jeszcze uważa, że jeden człowiek może zabronić czegoś drugiemu i że zakaz ten poskutkuje. Typowe matczyne myślenie. Kiedy jeden człowiek mówi: „Zabraniam”, drugi może zareagować dwojako. Albo: „Zabraniaj sobie. I tak to zrobię, nawet nie będę się z tym przed tobą krył”, albo: „I tak to zrobię, ale postaram się, żebyś się nie dowiedział”. Nie urodził się jeszcze taki człowiek, który gdy mu się czegoś zabrania, z ręką na sercu postanawia: „Nigdy więcej tego nie zrobię, za żadne skarby świata”.

– A mnie on się podoba – próbował dalej podejść Le-nę. – Według mnie, to wspaniały pisarz, nie rozumiem, czemu tak na nim psy wieszasz.

– Ty... – Nagle parsknęła śmiechem. – Jesteś podły, Płatonow! W końcu mnie przyłapałeś. Dobra, poddaję się, masz rację. Jeśli rozbieżność naszych literackich gustów tak mnie wyprowadziła z równowagi, to twoje kłopoty mogą sprawić, że stracę rozum. Co ci przynieść? Masz ochotę na kieliszek alkoholu?

Podniosła się lekko z podłogi i ruszyła w stronę przeszklonej części dużej meblościanki, gdzie stały kieliszki.

– A co masz? – zainteresował się Płatonow.

– To, co przyniosłeś. Sama przecież alkoholu nie kupuję. Została jeszcze wódka, koniak, likier brzoskwiniowy i jakieś wino, chyba madera. Nalać ci?

– Na wódkę nie mam ochoty. – Dmitrij pokręcił głową przecząco. – Chociaż może... właściwie powinienem. Za spokój duszy. Dobrze, nalej, tylko niedużo.

Lena w milczeniu nalała do małego kieliszka wódki, przyniosła z kuchni talerz z niewyszukaną zakąską i postawiła wszystko na stoliku przed fotelem, w którym siedział Płatonow.

– Ktoś umarł? – spytała prawie szeptem.

– Tak, kochanie. Umarł wspaniały i zdumiewający człowiek, o tak wielkim i czystym sercu, jakiego nigdy przedtem nie spotkałem. Niech mu ziemia lekką będzie!

Jednym haustem wypił wódkę, niczym nie zagryzając, po czym znowu odchylił się w fotelu i przymknął oczy.

– Był twoim przyjacielem? – zapytała Lena, odsuwając pusty kieliszek i znowu siadając na podłodze.

– Można tak powiedzieć. Chociaż nie, przyjacielem chyba nie mógłbym go nazwać.

– Dlaczego?

– Bo prawie nic o sobie nie wiedzieliśmy. Gdybyś mnie zapytała, jak poznał swoją żonę, jakie ma upodobania kulinarne, czy coś mu się śni, odpowiedziałbym, że nie mam pojęcia. Przyjaciele zwykle wiedzą o sobie takie rzeczy, a ja niczego takiego o nim nie wiedziałem. On o mnie też nie.

– Co w takim razie was łączyło?

– Trudno to wyjaśnić, Alonuszko. Mogliśmy się miesiącami nie widzieć i nie mieć ze sobą żadnego kontaktu, a kiedy się spotykaliśmy, ogarniało mnie dziwne wrażenie, że jest przy mnie człowiek, który nigdy mnie nie zdradzi. Nigdy. Cokolwiek by się stało. Zwykle postrzega się tak tylko bardzo bliskiego starego przyjaciela, ale on nie był moim przyjacielem. Po prostu był... Nawet nie umiem tego wyrazić. Moje odczucie jest silne, wręcz namacalne, ale nie potrafię go ubrać w słowa. Ciężko mi będzie bez niego.

– Ale dlaczego? – upierała się Lena, która lubiła we wszystkim logikę i porządek. – Jeśli tak rzadko się spotykaliście i nie byliście przyjaciółmi, dlaczego będzie ci bez niego ciężko? Właściwie czemu nie możesz się bez niego obejść?

Głupiec ze mnie, pomyślał zirytowany Płatonow. Po co się rozgadałem? Sentymentalny osioł.

– Nie zwracaj uwagi na moje ględzenie – wymamrotał wymijająco, nachylając się i obejmując Lenę. – Był dobrym człowiekiem, szkoda, że umarł. To wszystko.

Spojrzał ukradkiem na zegarek. Na szczęście już prawie wpół do dwunastej, można skończyć rozmowę i położyć się. Dobrze się stało, że został u Leny. Musiał się wygadać, wyrazić głośno swój ból. Poza tym bardzo zależało mu na tym, aby uczcić pamięć Jurija Jefimowicza Tarasowa. Nie po kryjomu, nalewając sobie kieliszek w kącie za lodówką i zagryzając, czym popadnie, ale wypowiadając otwarcie chociaż kilka szczerych słów w jego intencji, i żeby te słowa ktoś mógł usłyszeć. Udało mu się – i poczuł prawdziwą ulgę.6

Ogromne dyrektorskie gabinety należały do przeszłości, teraz w modzie były nieduże zaciszne pokoje do pracy. Na lekkich, czarnych narożnych stołach biurowych, które zastąpiły ciężkie monstra z orzechowego drewna, pokryte zielonym suknem i ozdobione wymyślnymi zawijasami, pojawiły się komputery, a zamiast dzieł klasyków marksizmu i leninizmu półki i regały, uginające się pod ciężarem literatury z dziedziny ekonomii, finansów, technologii komputerowych. Sporo miejsca zajęły publikacje z zakresu prawa, a także książki w językach obcych.

Witalij Wasiljewicz Sajnies otworzył drzwi, wszedł do gabinetu i z irytacją cisnął płaszcz na fotel dla interesantów, nie zapalając światła, usiadł przy biurku i objął rękami głowę. Musiał zebrać myśli, skoncentrować się i pomyśleć. Sprawy przybrały zupełnie nieoczekiwany obrót!

Tarasow nie żyje. To bez wątpienia dobrze. W gruncie rzeczy sam Tarasow w niczym mu nie przeszkadzał, w ogóle nie pracował już w resorcie przemysłu maszynowego, ale bez niego jest jakoś spokojniej. Był nazbyt przenikliwy i za dobrze się orientował w tematyce kolorowych i szlachetnych metali, toteż w każdej chwili mógł się czegoś domyślić. Na szczęście do tej pory się nie domyślił. Teraz już się nie domyśli.

Co innego go niepokoiło. Tarasow nie umarł tak po prostu. Został zamordowany. Teraz milicja zacznie szukać tego, komu to było na rękę. Kim jest ten człowiek? Komu mógł zaleźć za skórę romantyczny głupiec, posiadacz olbrzymiej i unikalnej wiedzy, której ostatecznie nigdy nie nauczył się wykorzystywać, aby napchać własne kieszenie? Ściągnął na siebie gniew zazdrosnego męża? Nonsens! Nie oddał w porę długu jakiemuś bezwzględnemu kanciarzowi? To brzmi jeszcze bardziej niedorzecznie. Przez całe życie Tarasow nie wziął od nikogo ani rubla pożyczki. A jeśli się jednak domyślił? Może dlatego odszedł z resortu, żeby mieć wolne ręce i zacząć szantażować tych, którzy zostali? Ale jeśli Tarasowa zabito z tego powodu, to dlaczego on, Witalij Wasiljewicz Sajnies, nic o tym nie wie? Kto jak kto, ale on powinien dowiedzieć się pierwszy! Wyraźnie pachnie tu jakimś matactwem. Tarasow nawiązał z kimś kontakt, zażądał doli za milczenie. Dlatego ten ktoś go zabił. Ale dlaczego nie powiedział o Tarasowie pozostałym? Dlaczego zachował dla siebie tę informację? Tak się nie robi. Zawsze najpierw biegnie się do wspólników, drżącym ze zdenerwowania głosem opowiada o szantażu, żąda podjęcia wspólnej decyzji, co dalej. A brać wszystko na własne sumienie, po cichu pozbyć się szantażysty, nie zawiadamiając pozostałych, nie domagając się żadnej pomocy i nie upominając się nawet o prawo do udziału w zyskach (bo najwięcej się ryzykuje, mając na koncie trupa) – to nie mieściło się w głowie Witalija Wasiljewicza. Żeby tak się zachować, trzeba mieć bardzo poważne, dalekosiężne plany. Nadrzędnym celem tych planów jest najwidoczniej wyeliminowanie tych, z którymi wypada się podzielić.

Sajnies poczuł się nieswojo. Kto mógł tak pogrywać? Po pierwsze, ten, kto pozbawił zakład finansowania, przez co pracownicy nie otrzymali pensji. Po drugie, ten, kto na zasadzie wymiany barterowej dostarcza zakładowi odpady produkcyjne, zawierające złoto. Po trzecie, tamta firma, która kupuje od zakładu odpady po cenie osiem razem niższej od ich wartości rynkowej, ale za to za gotówkę, dzięki czemu pracownikom można wypłacić pieniądze. I po czwarte, ten, kto wydał firmie licencję na prawo do sprzedaży za granicę metali kolorowych i odpadów zawierających złoto. Kto zatem miał kontakt z Tarasowem? Kto kazał go zabić?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: