Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pod presją. Dajmy dzieciom święty spokój! - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Pod presją. Dajmy dzieciom święty spokój! - ebook

Carl Honoré w Pod presją przedstawia interesujący, a zarazem niepokojący obraz dzieciństwa w dzisiejszych czasach, obraz pokolenia nadmiernie kontrolowanego, nadzorowanego i rozpieszczanego. Jak powiada, nasze nowoczesne podejście do dzieci odnosi skutek odwrotny do zamierzonego: dochowaliśmy się pokolenia dzieci z nadwagą i krótkowzrocznością, dzieci, które często chorują i cierpią na depresję, dzieci, które faszerujemy lekami jak nigdy wcześniej. Posługując się anegdotą, odwołując się do badań i własnych doświadczeń, Honoré wskazuje nam błędy popełniane w szkole i w domu, rozwiewa popularne mity i nawołuje do zmiany.

Jeżeli kiedykolwiek przemknęła Ci przez głowę myśl, żeby wcisnąć do rozkładu dnia Twojego i tak już zapracowanego dziecka judo, kaligrafię, skrzypce czy suahili – ta książka jest dla Ciebie.


„William Blake znakomicie podsumował dzieciństwo:
Zobaczyć świat w ziarenku piasku,
niebiosa w jednym kwiecie z lasu,
w ściśniętej dłoni zamknąć bezmiar,
w godzinie – nieskończoność czasu.
[tłum. Zygmunt Kubiak]

Dziś dzieci zbyt śpieszą się na lekcje gry na skrzypcach albo na matematykę metodą Kumona, żeby w ściśniętej dłoni zamknąć bezmiar. A kwiecie z lasu może przestraszyć – bo co będzie, jeśli ma kolce albo jego pyłek wywoła alergię? Kiedy dorośli zawłaszczają dzieciństwo, pozbawiają swoje dzieci rzeczy, które nadają ludzkiemu życiu charakter i sens – małych przygód, tajemnych wypraw, drobnych wpadek i komplikacji, rozkosznej anarchii, momentów samotności czy nawet nudy”.

Spis treści

WSTĘP • ZARZĄDZANIE DZIECIŃSTWEM

1 • Dorośli, głupku
2 • Wczesne lata: kiedy kamienie milowe stają się kamieniami młyńskimi
3 • Przedszkole: pracą dziecka jest zabawa
4 • Zabawki: po prostu naciśnij play
5 • Technologia: rzeczywistość gryzie
6 • Szkoła: czasy testów
7 • Odrabianie lekcji: miecz Damoklesa
8 • Zajęcia pozaszkolne: na miejsca, gotowi, relaks!
9 • Sport: graj w piłkę
10 • Dyscyplina: po prostu powiedzieć nie?
11 • Konsumpcjonizm: Siła Małych Naciągaczy
12 • Bezpieczeństwo: igranie z ogniem

Podsumowanie • Dajcie spokój tym dzieciom

Podziękowania

Źródła

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-89933-17-1
Rozmiar pliku: 518 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP ZARZĄDZANIE DZIECIŃSTWEM

Choć­by­śmy jak naj­spo­koj­niej pró­bo­wa­li roz­strzy­gać spo­ry, wy­cho­wy­wa­nie dzie­ci prę­dzej czy póź­niej do­pro­wa­dzi do ja­kichś nie­do­rzecz­nych za­cho­wań, i to wca­le nie ze stro­ny dzie­ci.

BILL COS­BY

W zbu­do­wa­nej po­nad sto lat temu szko­le pod­sta­wo­wej w za­moż­nym za­kąt­ku Lon­dy­nu od­by­wa się wła­śnie wy­wia­dów­ka. Przy­szli­śmy z żoną do­wie­dzieć się o po­stę­py na­sze­go sied­mio­let­nie­go syna. Kil­ko­ro ro­dzi­ców sie­dzi pod kla­są na pla­sti­ko­wych krze­słach ze wzro­kiem wbi­tym w zie­mię albo zer­ka­jąc co chwi­la na ze­gar­ki. Nie­któ­rzy spa­ce­ru­ją po ko­ry­ta­rzu i ner­wo­wo prze­kła­da­ją te­le­fo­ny ko­mór­ko­we z jed­nej ręki do dru­giej.

Ze­szy­ty ćwi­czeń kla­sy dru­giej pię­trzą się na sto­le jak małe za­spy śnież­ne. Prze­rzu­ca­my je i uśmie­cha­my się na wi­dok nie­kon­wen­cjo­nal­nej or­to­gra­fii, roz­czu­la­my się słod­ki­mi ry­sun­ka­mi, po­dzi­wia­my skom­pli­ko­wa­ne ob­li­cze­nia aryt­me­tycz­ne. Mamy tu czar­no na bia­łym trium­fy i po­raż­ki na­sze­go syna i czu­je­my się, jak­by to były na­sze wła­sne. W du­chu wi­wa­tu­ję na wi­dok każ­dej zło­tej gwiazd­ki w ze­szy­cie.

Wresz­cie pani Pen­dle za­pra­sza nas do kla­sy. Wy­glą­da na to, że nasz syn świet­nie so­bie ra­dzi, więc wią­że­my z roz­mo­wą wiel­kie na­dzie­je. Sia­da­my przy ni­skim sto­li­ku, a pani Pen­dle ogła­sza wer­dykt: nasz syn bar­dzo do­brze czy­ta i pi­sze. Ma­te­ma­ty­ka w po­rząd­ku. Z przy­ro­dy mógł­by być lep­szy. Jest grzecz­ny i przy­jem­nie mieć ta­kie­go ucznia.

To bar­dzo do­bry ra­port o wy­ni­kach, ale ja­koś nie dość do­bry. „Nie wspo­mnia­ła o jego nie­sa­mo­wi­tym słow­nic­twie” – mru­czy moja żona po wyj­ściu. „Ani nie wy­ja­śni­ła, dla­cze­go nie jest w gru­pie naj­lep­szych z każ­de­go przed­mio­tu” – do­da­ję. Wszyst­ko to w żar­to­bli­wym to­nie – śmie­je­my się z am­bit­nych ro­dzi­ców, o któ­rych czy­ta­my w ga­ze­tach – ale w tej iro­nii jest pew­ne na­pię­cie. Bo w za­sa­dzie rze­czy­wi­ście tak uwa­ża­my.

Moja żona wra­ca do domu, żeby zwol­nić ba­by­sit­ter­kę, a ja ru­szam do na­uczy­ciel­ki od pla­sty­ki. „Pana syn na­praw­dę się wy­róż­nia – mówi z uzna­niem. – Za­wsze ma ja­kieś inne spoj­rze­nie”. No, to ro­zu­miem, my­ślę so­bie. Jed­na z jego prac wisi na ścia­nie pra­cow­ni pla­stycz­nej jako wzór do na­śla­do­wa­nia dla in­nych uczniów. Szkic przed­sta­wia chu­der­la­we­go cza­ro­dzie­ja na­ry­so­wa­ne­go w sty­lu Qu­en­ti­na Bla­ke’a, tego od ilu­stra­cji do ksią­żek Ro­al­da Dah­la. Pod por­tre­tem nasz syn na­ry­so­wał gło­wę sta­ru­cha z róż­nych stron. Na­uczy­ciel­ka zdej­mu­je ry­su­nek ze ścia­ny, żeby mi po­ka­zać. „Zdu­mie­wa­ją­ce u sied­mio­lat­ka, żeby tak so­bie po­ra­dzić z per­spek­ty­wą – mówi z po­dzi­wem. – To na­praw­dę uta­len­to­wa­ny mło­dy ar­ty­sta”.

I to jest to ma­gicz­ne sło­wo, dwa­na­ście li­ter, któ­re brzmią jak mu­zy­ka w uszach każ­de­go ro­dzi­ca. Uta­len­to­wa­ny. Idę ze szko­ły do domu i już pla­nu­ję awans syna na szczy­ty świa­ta sztu­ki. Czy pierw­sza wy­sta­wa bę­dzie w Lon­dy­nie, czy w No­wym Jor­ku? Czy nie przy­dał­by mu się agent? Czy ro­śnie nam nowy Pi­cas­so? Na­gle oka­zu­je się, że te wszyst­kie wi­zy­ty w Tate Gal­le­ry, te nie­dziel­ne po­ran­ki, kie­dy się cią­ga dzie­ci od Tur­ne­rów do Ty­cja­nów, opła­ci­ły się. Mój syn jest ar­ty­stą.

Żona jest uszczę­śli­wio­na wia­do­mo­ścią, zwłasz­cza że oj­ciec jed­ne­go z ko­le­gów kla­so­wych syna był świad­kiem, jak na­uczy­ciel­ka wy­gła­sza­ła ten pa­ne­gi­ryk. Po póź­nej ko­la­cji za­czy­nam prze­rzu­cać ma­ga­zy­ny dla ro­dzi­ców, sur­fu­ję po In­ter­ne­cie w po­szu­ki­wa­niu od­po­wied­nie­go kur­su, któ­ry roz­wi­jał­by ta­lent na­sze­go syna. Moją uwa­gę zwra­ca re­kla­ma: „Otwórz ge­niusz swo­je­go dziec­ka!”. Moja żona ma wąt­pli­wo­ści, czy nie prze­sa­dzam, ale dla mnie w tej chwi­li jej sło­wa to tyl­ko ja­kiś szum w tle.

Na­za­jutrz w dro­dze do szko­ły po­ru­szam te­mat kur­su pla­stycz­ne­go. Ale mój syn nie chce o tym sły­szeć. „Nie chcę cho­dzić na lek­cje, żeby ja­kiś na­uczy­ciel mó­wił mi, co mam ro­bić, ja chcę po pro­stu ry­so­wać – mówi zde­cy­do­wa­nie.

– Dla­cze­go do­ro­śli mu­szą się cią­gle rzą­dzić?”.

Py­ta­nie daje mi do my­śle­nia. Mój syn uwiel­bia ry­so­wać. Po­tra­fi go­dzi­na­mi sie­dzieć nad kart­ką pa­pie­ru i wy­my­ślać obce for­my ży­cia albo szki­co­wać dry­blu­ją­ce­go Way­ne’a Ro­oneya. Ry­su­je do­brze i spra­wia mu to przy­jem­ność. Ale to jak­by za mało. Coś we mnie chce nad tym szczę­ściem za­pa­no­wać, udo­sko­na­lić i oszli­fo­wać ta­lent syna, do­pro­wa­dzić jego kunszt do do­sko­na­ło­ści.

Oczy­wi­ście nie je­stem pierw­szym ro­dzi­cem, któ­ry chce wy­pro­wa­dzić dziec­ko na sam szczyt. To się ro­zu­mie samo przez się. Dwa ty­sią­ce lat temu pe­wien na­uczy­ciel, zwa­ny Lu­cius Or­bi­lius Pu­pil­lus, uznał am­bit­nych ro­dzi­ców za ry­zy­ko za­wo­do­we rzym­skich na­uczy­cie­li. Kie­dy po po­ja­wie­niu się ma­łe­go Mo­zar­ta za­pa­no­wa­ła moda na cu­dow­ne dzie­ci, wie­lu Eu­ro­pej­czy­ków in­ten­syw­nie kształ­ci­ło swo­je po­tom­stwo, wi­dząc w nim za­dat­ki na ge­niu­szy. W dzi­siej­szych cza­sach pre­sja, żeby wy­cią­gnąć z dzie­ci, ile tyl­ko się da, wy­da­je się nie­po­ha­mo­wa­na. Chce­my, żeby mia­ły wszyst­ko, co naj­lep­sze i żeby były naj­lep­sze we wszyst­kim. Chce­my, żeby były ar­ty­sta­mi, uczo­ny­mi i spor­tow­ca­mi, żeby szły gład­ko przez ży­cie bez tru­dów, bólu i po­ra­żek.

Skraj­ne for­my ta­kie­go wy­cho­wy­wa­nia dzie­ci na­zy­wa­ją się róż­nie w róż­nych czę­ściach świa­ta. Wy­cho­wy­wa­nie he­li­kop­te­ro­we – bo mama i tata sta­le krą­żą nad gło­wą. Nad-ro­dzi­ciel­stwo. Skan­dy­na­wo­wie żar­tu­ją na te­mat „cur­lin­go­wych ro­dzi­ców”, któ­rzy go­rącz­ko­wo szczot­ku­ją lód, za­nim dziec­ko zro­bi pierw­szy krok. W Ja­po­nii „mat­ki-na­uczy­ciel­ki” po­świę­ca­ją każ­dą se­kun­dę na prze­pcha­nie dziec­ka przez tam­tej­szy sys­tem edu­ka­cyj­ny.

Ale nie tyl­ko ro­dzi­ce czysz­czą lód, pcha­ją dzie­ci na­przód i krą­żą im nad gło­wa­mi ni­czym he­li­kop­te­ry. Wszy­scy, od pań­stwa po­cząw­szy, na prze­my­śle re­kla­mo­wym koń­cząc, mają swo­je po­my­sły na dzie­ciń­stwo. W Wiel­kiej Bry­ta­nii par­la­men­tar­na gru­pa ro­bo­cza ja­kiś czas temu alar­mo­wa­ła, że zbyt wie­le dzie­ci ma­rzy o ka­rie­rze księż­nicz­ki z baj­ki czy gwiaz­dy fut­bo­lu. Wnio­sek: do­radz­two za­wo­do­we dla pię­cio­lat­ków.

Gdzie­kol­wiek spoj­rzeć, ze­wsząd pły­nie jed­no prze­sła­nie: dzie­ciń­stwo jest zbyt cen­ne, by zo­sta­wić je dzie­ciom, a dzie­ci są zbyt cen­ne, żeby zo­sta­wić je sa­mym so­bie. To nie­ustan­ne wtrą­ca­nie się two­rzy nowy ro­dzaj dzie­ciń­stwa. Daw­niej Dziec­ko Pra­cu­ją­ce ha­ro­wa­ło w polu, a po Re­wo­lu­cji Prze­my­sło­wej – w fa­bry­kach. XX wiek przy­niósł Dziec­ko Wol­ne­go Cho­wu. A te­raz mamy epo­kę Dziec­ka Za­rzą­dza­ne­go.

Za­nim przej­dzie­my da­lej, ustal­my jed­ną rzecz: nie wszyst­kie dzie­ciń­stwa mają rów­ny start. W obo­zach dla uchodź­ców w Su­da­nie czy w dziel­ni­cach nę­dzy Ame­ry­ki Ła­ciń­skiej nie znaj­dzie­my zbyt wie­lu dzie­ci za­rzą­dza­nych ni­czym pro­jekt. Na­wet w kra­jach roz­wi­nię­tych mi­lio­ny dzie­ci, zwłasz­cza z uboż­szych ro­dzin, cier­pią ra­czej na nie­do­sta­tek opie­ki niż na na­do­pie­kuń­czość ro­dzi­ców. Spójrz­my praw­dzie w oczy: więk­szość ro­dzi­ców-he­li­kop­te­rów wy­wo­dzi się z kla­sy śred­niej. Ale to nie ozna­cza, że ten zwrot kul­tu­ro­wy do­ty­czy tyl­ko za­moż­nych. Kie­dy do­cho­dzi do prze­mian spo­łecz­nych, kla­sa śred­nia czę­sto na­da­je ton, a z cza­sem jej kom­plek­sy i dzi­wac­twa prze­ni­ka­ją w górę i w dół dra­bi­ny spo­łecz­nej. A w każ­dym ra­zie spra­wia­ją, że wszy­scy inni czu­ją się win­ni, bo nie uda­je im się do­trzy­mać kro­ku.

Ro­zej­rzyj­my się wo­kół, a oka­że się, że dzie­ci już te­raz są przed­mio­tem nie­po­ko­ju i in­ter­wen­cji do­ro­słych bar­dziej niż kie­dy­kol­wiek do­tąd w hi­sto­rii. Cię­żar­na zna­jo­ma z No­we­go Jor­ku pi­sze w e-ma­ilu, że spę­dza go­dzi­nę co wie­czór pom­pu­jąc so­bie do brzu­cha Se­re­na­dy ma­cicz­ne w na­dziei, że roz­wi­ną umysł jej nie­na­ro­dzo­ne­go dziec­ka. Na dru­gim krań­cu świa­ta, w Szan­gha­ju, am­bit­ni ro­dzi­ce za­pi­su­ją dzie­ci na pro­gram „Wcze­sny Ma­gi­ster Za­rzą­dza­nia”. W nie­dziel­ne po­ran­ki ucznio­wie zgłę­bia­ją wa­lo­ry two­rze­nia ze­spo­łów, uczą się aser­tyw­no­ści i roz­wią­zy­wa­nia pro­ble­mów. Nie­któ­rzy le­d­wie co wy­szli z pie­luch.

Roz­kład dnia wie­lu dzie­ci przy­pra­wił­by o ból gło­wy nie­jed­ne­go dy­rek­to­ra ge­ne­ral­ne­go. Ma­leń­stwa kur­su­ją mię­dzy baby jogą a baby ae­ro­bi­kiem i lek­cja­mi nie­mow­lę­ce­go ję­zy­ka mi­go­we­go. W Cor­te Ma­de­ra w Ka­li­for­nii Gail Pen­ner ku­pi­ła swo­je­mu sy­no­wi Joh­no­wi na uro­dzi­ny palm­to­pa, żeby nie po­gu­bił się w za­ję­ciach po­zasz­kol­nych – ma lek­cje for­te­pia­nu, ba­se­ball, hisz­pań­ski, ko­szy­ków­kę, pił­kę noż­ną, te­nis, pły­wa­nie i ka­ra­te. „Jest tak za­ję­ty, że musi się na­uczyć, jak go­spo­da­ro­wać cza­sem” – mówi. John ma 10 lat.

Na­wet je­śli dzie­ci mają wol­ny czas, czę­sto bo­imy się je spu­ścić z oka. Od lat 70. prze­cięt­na od­le­głość, na jaką ma­łym Bry­tyj­czy­kom wol­no się od­da­lić od domu, zmniej­szy­ła się o 90%. Mój syn, po­dob­nie jak dwie trze­cie jego ró­wie­śni­ków, nig­dy nie po­szedł sam do par­ku.

Roz­wój tech­ni­ki jak nig­dy do­tąd po­ma­ga nam mieć dzie­ci na oku. GPS-y umiesz­czo­ne w ich kurt­kach i tor­ni­strach za­mie­nia­ją na­sze po­cie­chy w czer­wo­ne pul­su­ją­ce świa­teł­ka na ekra­nach na­szych kom­pu­te­rów w domu i w pra­cy. Te­le­fo­ny ko­mór­ko­we peł­nią rolę po­dwój­ną, bo słu­żą rów­nież jako urzą­dze­nie mo­ni­to­ru­ją­ce: je­śli dziec­ko od­da­li się z ozna­czo­nej „bez­piecz­nej stre­fy”, mama i tata na­tych­miast do­sta­ją sms. Żłob­ki i przed­szko­la in­sta­lu­ją ka­me­ry in­ter­ne­to­we, żeby ro­dzi­ce mo­gli na bie­żą­co śle­dzić swo­je po­cie­chy z każ­de­go za­kąt­ka świa­ta. Na­wet ko­lo­nie let­nie nie chro­nią już przed wścib­ski­mi spoj­rze­nia­mi ro­dzi­ców XXI wie­ku – zdję­cia i wi­de­okli­py na­pły­wa­ją z od­le­głych je­zior i la­sów do skrzy­nek od­bior­czych w do­mach lub do sie­ci. „Lu­dzie cie­szy­li się, że mogą zo­sta­wić dzie­cia­ki u nas na ty­dzień i nie mieć żad­nych wia­do­mo­ści, no może poza pocz­tów­ką czy te­le­fo­nem raz i dru­gi – mówi ko­lo­nij­ny wy­cho­waw­ca-we­te­ran z Ko­lo­ra­do. – Te­raz ro­dzi­ce sza­le­ją, je­śli dzie­ciak nie po­ja­wia się na stro­nie in­ter­ne­to­wej co­dzien­nie. Albo po­ja­wia się, ale się nie uśmie­cha”.

Mamy do czy­nie­nia z pierw­szym po­ko­le­niem od­gry­wa­ją­cym role gwiazd w swo­im wła­snym „Tru­man Show”. Za­czy­na się od wy­dru­ku USG i prze­cho­dzi do na­słu­chu pre­na­tal­ne­go bi­cia ser­ca w brzu­chu mat­ki. Ak­tor Tom Cru­ise tak był prze­ję­ty mo­ni­to­ro­wa­niem roz­wo­ju swo­jej nie­na­ro­dzo­nej cór­ki, że ku­pił so­bie so­no­graf, mimo ostrze­żeń le­ka­rzy, że ta­kie ama­tor­skie szpie­go­wa­nie może do­pro­wa­dzić do uszko­dze­nia pło­du. Po­tem po po­ro­dzie każ­dą chwi­lę re­je­stru­je się na Do­lby Di­gi­tal. No­wo­cze­śni ro­dzi­ce ni­czym pa­pa­raz­zi cza­ją się cały czas, z pal­cem na przy­ci­sku apa­ra­tu albo ka­me­ry w ocze­ki­wa­niu na per­fek­cyj­ne uję­cie. Sam ła­pię się na tym, że się wy­dzie­ram z krze­sła re­ży­se­ra: „Zrób jesz­cze raz taką minę do obiek­ty­wu!”. Albo: „Prze­stań­cie się przez chwi­lę ba­wić, spójrz­cie na mnie i uśmiech­nij­cie się”.

Te­raz ta­kie mi­kro­za­rzą­dza­nie trwa w naj­lep­sze po za­koń­cze­niu szkol­nej edu­ka­cji. Wie­lu Bry­tyj­czy­ków pla­nu­je każ­dy szcze­gół gap year – roku prze­rwy przed pój­ściem dzie­ci na stu­dia. Chiń­scy ro­dzi­ce bio­rą prze­cięt­nie ty­dzień urlo­pu, żeby urzą­dzić dzie­ci na uczel­ni, a wie­lu ko­czu­je wte­dy w pro­wi­zo­rycz­nych wa­run­kach na te­re­nie kam­pu­su. Uni­wer­sy­te­ty pół­noc­no­ame­ry­kań­skie za­trud­nia­ją w peł­nym wy­mia­rze go­dzin pra­cow­ni­ków do od­po­wia­da­nia na nie­zli­czo­ne te­le­fo­ny i e-ma­ile od mam i ta­tu­siów, któ­rzy chcą po­móc dzie­ciom wy­brać przed­mio­ty, spró­bo­wać je­dze­nia w sto­łów­ce, ro­bić ko­rek­tę prac pi­sem­nych, a na­wet spraw­dzić współ­lo­ka­to­rów Mło­de­go. Pę­po­wi­na po­zo­sta­je nie­na­ru­szo­na na­wet po dy­plo­mie. Przy re­kru­ta­cji ab­sol­wen­tów uczel­ni so­lid­ne fir­my w ro­dza­ju Mer­rill Lynch za­czę­ły roz­sy­łać „ze­sta­wy dla ro­dzi­ców” albo or­ga­ni­zo­wać dni otwar­te, pod­czas któ­rych mama i tata mogą prze­ko­nać się, jak wy­glą­da biu­ro. „Nasi kan­dy­da­ci i sta­ży­ści co­raz bar­dziej kie­ru­ją się opi­nią ro­dzi­ców, po­dej­mu­jąc de­cy­zje co do ka­rie­ry za­wo­do­wej” – mówi Dan Black, dy­rek­tor ds. re­kru­ta­cji ab­sol­wen­tów obu Ame­ryk w fir­mie Ernst & Young. Pra­co­daw­cy czę­sto mają do czy­nie­nia z ro­dzi­ca­mi, któ­rzy przy­cho­dzą z dzieć­mi na roz­mo­wy kwa­li­fi­ka­cyj­ne. Na przy­kład w wio­dą­cej fir­mie kon­sul­tin­go­wej po­ja­wi­ła się kan­dy­dat­ka w to­wa­rzy­stwie mat­ki. „Mama wy­py­ty­wa­ła o wszyst­ko, o wy­na­gro­dze­nie, per­spek­ty­wy awan­su i pa­kiet urlo­po­wy – mówi czło­nek ta­kiej ko­mi­sji. – Zu­peł­nie jak­by nie mo­gła się po­wstrzy­mać”.

W dzi­siej­szych cza­sach nic nie jest dość do­bre dla na­szych dzie­ci. Zdu­mie­wa mnie ilość rze­czy, ja­kie mają moje wła­sne. Jak to się sta­ło? Nie je­ste­śmy ro­dzi­ną za­ku­po­ho­li­ków, a jed­nak ich po­ko­je za­wa­lo­ne są za­baw­ka­mi – a to tyl­ko te, któ­rych nie od­da­li­śmy na cele cha­ry­ta­tyw­ne. Co bę­dzie, jak od­kry­ją tech­no­lo­gię in­for­ma­tycz­ną? Czy skoń­czą jak Ju­lio Du­ar­te Cruz, któ­ry po­dob­nie jak na­sto­lat­ki na ca­łym świe­cie, pę­dzi ze szko­ły do domu, do swo­ich ga­dże­tów. „Mój po­kój to mój wir­tu­al­ny świat – pi­sze do mnie z Se­wil­li. – A moim ro­dzi­com to się po­do­ba, bo wie­dzą do­kład­nie, gdzie je­stem”.

*

We­dług wszel­kich zna­ków na nie­bie i zie­mi, wy­cho­wu­je­my naj­bar­dziej oka­blo­wa­ne, mo­ni­to­ro­wa­ne i roz­piesz­czo­ne po­ko­le­nie w hi­sto­rii. Ale czy to na­praw­dę coś złe­go? Po ty­sią­cach lat prób i błę­dów może w koń­cu zna­leź­li­śmy ma­gicz­ny prze­pis na wy­cho­wy­wa­nie dzie­ci? Może to mi­kro­za­rzą­dza­nie w koń­cu się opła­ci? Może wy­cho­wu­je­my naj­zdol­niej­sze, naj­zdrow­sze i naj­szczę­śliw­sze dzie­ci, ja­kie świat kie­dy­kol­wiek wi­dział?

Po­gło­ski o śmier­ci dzie­ciń­stwa z całą pew­no­ścią są moc­no prze­sa­dzo­ne. Do­ra­sta­nie w roz­wi­nię­tym świe­cie po­cząt­ku XXI wie­ku ma wie­le za­let. Lu­dziom mniej niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej w hi­sto­rii gro­zi nie­do­ży­wie­nie, za­nie­dba­nie, prze­moc czy gwał­tow­na śmierć. Ota­cza­ją nas ma­te­rial­ne wy­go­dy, o któ­rych nie śni­ło się nam jesz­cze po­ko­le­nie temu. Całe rze­sze na­ukow­ców, po­li­ty­ków i nie­zli­czo­ne fir­my pró­bu­ją zna­leźć nowe spo­so­by, żeby nas na­kar­mić, ubrać, wy­kształ­cić i za­ba­wić. Chro­nią nas za­pi­sy pra­wa mię­dzy­na­ro­do­we­go. Dziec­ko jest pęp­kiem ro­dzi­ciel­skie­go wszech­świa­ta.

A jed­nak dzi­siej­sze dzie­ciń­stwo by­najm­niej nie przy­po­mi­na „bez­tro­skie­go gniaz­da” w wy­obra­że­niu Le­wi­sa Car­rol­la. A ro­dzi­ciel­stwo to też nie buł­ka z ma­słem. W wie­lu dzie­dzi­nach no­wo­cze­sne po­dej­ście do dzie­ci daje od­wrot­ne skut­ki.

Za­cznij­my od zdro­wia. Trzy­ma­ne w za­mknię­ciu jak kur­cza­ki z cho­wu ba­te­ryj­ne­go, kar­mio­ne wy­so­ko­ka­lo­rycz­nie i pra­wie po­zba­wio­ne ru­chu dzie­ci sta­ją się nie­bez­piecz­nie oty­łe. W Sta­nach Zjed­no­czo­nych pro­du­ku­je się więk­sze fo­te­li­ki sa­mo­cho­do­we dla wy­go­dy pulch­nych nie­mow­ląt. Nie­mal jed­na pią­ta ma­łych Ame­ry­ka­nów waży po­wy­żej nor­my, a dzie­ci z resz­ty świa­ta też pod tym wzglę­dem nie po­zo­sta­ją w tyle. Mię­dzy­na­ro­do­we Sto­wa­rzy­sze­nie Ba­dań nad Oty­ło­ścią oce­nia, że 38% mło­dzie­ży po­ni­żej lat 18 w Eu­ro­pie i 50% w Ame­ry­ce Pół­noc­nej i Po­łu­dnio­wej ma nad­wa­gę. Już te­raz eks­tra ki­lo­gra­my po­wo­du­ją u dzie­ci cho­ro­by ser­ca, cu­krzy­cę typu 2, miaż­dży­cę i inne przy­pa­dło­ści daw­niej ko­ja­rzo­ne z wie­kiem do­ro­słym.

Dzie­ci wy­spor­to­wa­ne też cier­pią. Szko­dzi im nad­miar tre­nin­gów w zbyt mło­dym wie­ku. Ura­zy, ta­kie jak uszko­dze­nie wię­za­deł krzy­żo­wych sta­wu ko­la­no­we­go, daw­niej spo­ty­ka­ne tyl­ko u stu­den­tów upra­wia­ją­cych spor­ty i u za­wo­do­wych spor­tow­ców, są te­raz czę­stym zja­wi­skiem w szko­łach śred­nich i co­raz częst­szym wśród 9-10-lat­ków.

A kie­dy cia­ło wy­sia­da, umysł idzie w ślad za nim. De­pre­sja, sa­mo­oka­le­cze­nia i za­bu­rze­nia od­ży­wia­nia co­raz czę­ściej po­ja­wia­ją się wśród dzie­ci na ca­łym świe­cie, nie mó­wiąc o cho­ro­bach wy­wo­ła­nych stre­sem, ta­kich jak bóle brzu­cha, gło­wy i chro­nicz­ne zmę­cze­nie. Na­wet je­śli dia­gno­zy są prze­sa­dzo­ne, licz­by po­ra­ża­ją: ONZ ostrze­ga, że już co pią­te dziec­ko cier­pi na za­bu­rze­nia psy­chicz­ne, a Świa­to­wa Or­ga­ni­za­cja Zdro­wia sza­cu­je, że do roku 2020 cho­ro­by umy­sło­we znaj­dą się wśród pię­ciu głów­nych przy­czyn śmier­ci lub in­wa­lidz­twa u lu­dzi mło­dych. W Wiel­kiej Bry­ta­nii co 28 mi­nut ja­kiś na­sto­la­tek pró­bu­je po­peł­nić sa­mo­bój­stwo, na­to­miast jego ja­poń­scy ró­wie­śni­cy za­my­ka­ją się w swo­ich po­ko­jach i od­ma­wia­ją wyj­ścia stam­tąd ca­ły­mi ty­go­dnia­mi, mie­sią­ca­mi, a na­wet la­ta­mi. Eks­per­ci sza­cu­ją, że po­nad 400 ty­się­cy tam­tej­szych na­sto­lat­ków to hi­ki­ko­mo­ri, czy­li neo-pu­stel­ni­cy. Gdzie in­dziej z ko­lei u stu­den­tów wyż­szych uczel­ni do­cho­dzi do za­ła­mań ner­wo­wych na nie­spo­ty­ka­ną do­tych­czas ska­lę. Dzie­sięć lat temu naj­częst­szym po­wo­dem spo­tka­nia z kam­pu­so­wym psy­cho­lo­giem były pro­ble­my ser­co­we z chło­pa­kiem lub z dziew­czy­ną. Te­raz są to sta­ny lę­ko­we. Ste­ven Hy­man, pro­fe­sor neu­ro­bio­lo­gii, były dy­rek­tor ame­ry­kań­skie­go Na­ro­do­we­go In­sty­tu­tu Zdro­wia Psy­chicz­ne­go, obec­ny ad­mi­ni­stra­tor Uni­wer­sy­te­tu Ha­rvar­da, twier­dzi, że zdro­wie psy­chicz­ne stu­den­tów ame­ry­kań­skich jest dzi­siaj w tak złym sta­nie, że „za­kłó­ca pod­sta­wo­wą mi­sję uni­wer­sy­te­tu”.

Ten pro­blem spo­wo­do­wa­ny jest głów­nie sty­lem ży­cia, któ­ry każ­de­mu każe ma­rzyć o sła­wie, bo­gac­twie i uro­dzie ce­le­bry­tów z pierw­szej ligi. Jed­nak pre­sję tego ro­dza­ju naj­bar­dziej od­czu­wa­ją dzie­ci w ro­dzi­nach z wyż­szych szcze­bli dra­bi­ny spo­łecz­nej, gdzie duch współ­za­wod­nic­twa jest sil­niej­szy. Z ba­dań pro­wa­dzo­nych w róż­nych czę­ściach świa­ta wy­ni­ka, że de­pre­sja i sta­ny lę­ko­we u dzie­ci – a tak­że nad­uży­wa­nie środ­ków odu­rza­ją­cych, sa­mo­oka­le­cze­nia i sa­mo­bój­stwa, któ­re czę­sto im to­wa­rzy­szą – naj­czę­ściej zda­rza­ją się nie w slum­sach, lecz w ele­ganc­kich apar­ta­men­tach śród­miej­skich i oto­czo­nych zie­le­nią pod­miej­skich re­zy­den­cjach, gdzie prze­bo­jo­we kla­sy śred­nie za­rzą­dza­ją pro­jek­tem, któ­rym są ich dzie­ci. W The Pri­ce of Pri­vi­le­ge Ma­de­li­ne Le­vi­ne, kli­nicz­na psy­cho­loż­ka w eks­klu­zyw­nej czę­ści San Fran­ci­sco, pi­sze, że dzie­ci z do­mów o rocz­nym do­cho­dzie mię­dzy 120 a 160 ty­się­cy do­la­rów trzy razy czę­ściej ule­ga­ją de­pre­sji i cier­pią na sta­ny lę­ko­we niż ich uboż­si ró­wie­śni­cy. Z nie­daw­ne­go son­da­żu wy­ni­ka, że u bli­sko 40% pięt­na­sto­let­nich dziew­cząt z za­moż­nych bry­tyj­skich ro­dzin stwier­dza się psy­chicz­ne pro­ble­my, któ­re gro­żą cho­ro­bą umy­sło­wą. W Bre­ta­nii, w mia­rę jak ro­sną wy­ma­ga­nia w twar­dym współ­za­wod­nic­twie na ma­tu­rach, ro­śnie licz­ba uczniów cier­pią­cych na sta­ny lę­ko­we i licz­ba sa­mo­bójstw. Ma to rów­nież zwią­zek z co­raz po­wszech­niej­szym dą­że­niem do po­dej­mo­wa­nia wyż­szych stu­diów. Ja­poń­scy hi­ki­ko­mo­ri pra­wie za­wsze wy­wo­dzą się z klas śred­nich.

Żeby na­dą­żać za in­ny­mi, a nie­kie­dy żeby po pro­stu da­wać so­bie radę, wię­cej dzie­ci niż kie­dy­kol­wiek przed­tem – po­nad sześć mi­lio­nów w sa­mych Sta­nach Zjed­no­czo­nych – za­ży­wa leki, któ­re mają wpły­wać na ich za­cho­wa­nie i na­strój. Na­wet nie­mow­lę­ta po­pi­ja­ją an­ty­de­pre­san­ty z wie­czor­nym mlecz­kiem. Na ca­łym świe­cie licz­ba re­cept na ri­ta­lin, at­ten­tę, fo­ca­lin i inne środ­ki, któ­rych za­da­niem jest ła­go­dze­nie ob­ja­wów hi­per­ak­tyw­no­ści u dzie­ci, wzro­sła trzy­krot­nie od roku 1993. Eks­per­ci oba­wia­ją się, że obec­nie wie­le ro­dzin sto­su­je leki psy­cho­tro­po­we jako na­rzę­dzie kon­tro­li ro­dzi­ciel­skiej. Każ­de­mu ro­dzi­co­wi, któ­ry zgła­sza się po re­cep­tę na ri­ta­lin, le­karz w za­moż­nej dziel­ni­cy pod No­wym Jor­kiem za­da­je py­ta­nie: „Czy chcą pań­stwo uła­twić ży­cie dziec­ku czy so­bie?”. W tym bo­omie na ły­ka­nie ta­ble­tek jest gorz­ka iro­nia: po­ko­le­nie do­ro­słych, któ­rzy się­ga­li po nar­ko­ty­ki, żeby się od­prę­żyć i wy­zwo­lić umysł, uży­wa ich te­raz po to, żeby utrzy­mać wła­sne dzie­ci w ry­zach.

Ten pęd do udo­sko­na­la­nia dzie­ci ko­ja­rzy się z Fran­ken­ste­inem. Po­nie­waż ba­da­nia wy­ka­zu­ją, że lu­dzie wy­so­cy na ogół od­no­szą więk­sze suk­ce­sy, nie­któ­rzy ro­dzi­ce pła­cą za hor­mo­ny wzro­stu wstrzy­ki­wa­ne zdro­wym, nor­mal­nym dzie­ciom – 50 ty­się­cy do­la­rów za każ­dy do­dat­ko­wy cal. Inni z ko­lei go­to­wi są za­fun­do­wać dziec­ku ope­ra­cję ko­sme­tycz­ną, żeby uzy­skać per­fek­cyj­ny wy­gląd. W dzi­siej­szych cza­sach chi­rur­dzy pla­stycz­ni mu­szą mieć się na bacz­no­ści przed na­sto­let­ni­mi pa­cjen­ta­mi zmu­sza­ny­mi przez ro­dzi­ców do ope­ra­cji nosa czy od­sta­ją­cych uszu. Le­karz z Sao Pau lo opo­wia­dał, jak szes­na­sto­let­nia dziew­czy­na wy­buch­nę­ła pła­czem na sto­le ope­ra­cyj­nym tuż przed nar­ko­zą: „Szlo­cha­ła i py­ta­ła, dla­cze­go ro­dzi­ce nie mogą za­ak­cep­to­wać jej twa­rzy ta­kiej, jaka jest, więc ode­sła­li­śmy nie­do­szłą pa­cjent­kę pro­sto do domu. Mat­ka była wście­kła”.

Dra­mat po­le­ga na tym, że całe to mi­kro­za­rzą­dza­nie, chu­cha­nie i dmu­cha­nie, fa­sze­ro­wa­nie le­ka­mi, by­najm­niej nie skut­ku­je po­wsta­niem no­wej rasy dzie­ci-alfa. Ze wszyst­kich stron świa­ta na­pły­wa­ją in­for­ma­cje od na­uczy­cie­li, że uczniom trud­no usie­dzieć spo­koj­nie i że mają pro­ble­my z kon­cen­tra­cją. Pra­co­daw­cy na­rze­ka­ją, że nowi pra­cow­ni­cy są mniej ela­stycz­ni, mniej skłon­ni do pra­cy w ze­spo­le i mniej żąd­ni wie­dzy.

Mi­kro­za­rzą­dza­ne dzie­ci w koń­cu nie będą pró­bo­wa­ły sta­nąć na wła­snych no­gach. Do­rad­cy uczel­nia­ni opo­wia­da­ją o stu­den­tach, któ­rzy w trak­cie roz­mo­wy kwa­li­fi­ka­cyj­nej prze­ka­zu­ją im te­le­fo­ny ko­mór­ko­we ze sło­wa­mi: „Może pro­szę to usta­lić z moją mamą”. Co­raz częst­sze są przy­pad­ki, że dwu­dzie­sto­pa­ro­let­nie dzie­ci z kla­sy śred­niej nie wy­pro­wa­dza­ją się z domu ro­dzin­ne­go. Dzie­je się tak nie­ko­niecz­nie z po­wo­du dłu­gów za­cią­gnię­tych na stu­dia czy co­raz wyż­szych cen nie­ru­cho­mo­ści – wie­le mło­dych osób po pro­stu nie jest w sta­nie opu­ścić miej­sca, gdzie wo­kół nich krę­ci się cały świat. Pe­wien zna­jo­my oj­ciec z Oks­for­du nie może po­jąć, dla­cze­go jego 24-let­nia cór­ka ze świet­ny­mi re­fe­ren­cja­mi wpro­wa­dzi­ła się z po­wro­tem do swo­je­go daw­ne­go po­ko­ju. „Do­ma­ga się na­wet, że­bym ją wo­ził do kina – na­rze­ka. – Zu­peł­nie jak­by zno­wu mia­ła 12 lat”. Ja­poń­czy­cy mają na ta­kich dwu­dzie­sto­pa­ro­let­nich do­ma­to­rów okre­śle­nie „sin­gle-pa­so­ży­ty”.

Wy­nie­sio­ne na pie­de­stał dzie­ci spo­dzie­wa­ją się, że świat le­gnie u ich stóp i wpa­da­ją w złość, kie­dy tak się nie dzie­je. Czy to przy­pa­dek, że „Su­per­nia­nia”, „Obóz dla ło­bu­zów” i inne pro­gra­my te­le­wi­zyj­ne, któ­re po­ka­zu­ją, jak ujarz­mić nie­zno­śne dzie­cia­ki, wy­peł­nia­ją fale ete­ru jak świat dłu­gi i sze­ro­ki? W mia­rę upły­wu lat na­pa­dy zło­ści mogą za­mie­nić się w nar­cyzm. W ba­da­niach ty­pów oso­bo­wo­ści prze­pro­wa­dzo­nych w 2006 roku stwier­dzo­no „wy­so­ki nar­cyzm” u dwóch trze­cich z 16 ty­się­cy an­kie­to­wa­nych stu­den­tów ame­ry­kań­skich – 30-pro­cen­to­wy wzrost od roku 1982. „Wall Stre­et Jo­ur­nal” do­no­sił ostat­nio, że za­miast ku­po­wać kwia­ty czy cze­ko­lad­ki na Dzień Mat­ki, wie­lu ame­ry­kań­skich dwu­dzie­sto­pa­ro­lat­ków wy­bie­ra ja­kąś for­mę sa­mo­do­sko­na­le­nia się, w ro­dza­ju die­ty od­chu­dza­ją­cej, ko­sme­ty­ki den­ty­stycz­nej, no­we­go ucze­sa­nia, sprzą­ta­ją miesz­ka­nie lub za­pi­su­ją się na ser­wis rand­ko­wy. Dla­cze­go? Bo naj­lep­szym spo­so­bem na uszczę­śli­wie­nie mamy XXI wie­ku jest ulep­sza­nie dzie­ci.

Dzie­ci wy­cho­wa­ne na na­rzu­co­nej z ze­wnątrz de­fi­ni­cji suk­ce­su, gdzie nie ma miej­sca na po­raż­kę, czę­sto w re­zul­ta­cie mają za­wę­żo­ne ho­ry­zon­ty. W cza­sach, kie­dy glo­bal­na go­spo­dar­ka pil­nie po­trze­bu­je ry­zy­kan­tów, uczy­my na­sze dzie­ci nie wy­chy­lać się, iść dro­gą wy­ty­czo­ną przez in­nych. Oczy­wi­ście, mło­dzi lu­dzie nadal się bun­tu­ją, ale gdzie się po­dzia­ły pro­te­sty na kam­pu­sach, któ­re za­chwia­ły po­li­tycz­nym es­ta­bli­sh­men­tem i zmie­ni­ły kształt kul­tu­ry po­pu­lar­nej lat 60. i 70. XX wie­ku? Stu­den­ci zaj­mu­ją się ra­czej uatrak­cyj­nia­niem swo­ich CV, a nie wy­ma­chi­wa­niem trans­pa­ren­ta­mi. Pro­fe­so­ro­wie mają te­raz do czy­nie­nia z no­wym po­ko­le­niem psz­czół ro­bot­nic, któ­re do per­fek­cji opa­no­wa­ły gra­nie na sys­te­mie, ale są zu­peł­nie po­zba­wio­ne iskry bo­żej. „Nie ma w nich praw­dzi­we­go ognia, ostrych kan­tów, praw­dzi­wej pa­sji, żeby pod­jąć ja­kieś ry­zy­ko lub za­kwe­stio­no­wać sta­tus quo – mówi pro­fe­sor pre­sti­żo­we­go uni­wer­sy­te­tu.

– Wie­le dzie­cia­ków robi wra­że­nie, jak­by czy­ta­ło z go­to­we­go sce­na­riu­sza”.

Wil­liam Bla­ke zna­ko­mi­cie pod­su­mo­wał dzie­ciń­stwo:

Zo­ba­czyć świat w zia­ren­ku pia­sku,

Nie­bio­sa w jed­nym kwie­cie z lasu,

W ści­śnię­tej dło­ni za­mknąć bez­miar,

W go­dzi­nie – nie­skoń­czo­ność cza­su

Dziś dzie­ci zbyt śpie­szą się na lek­cje gry na skrzyp­cach albo na ma­te­ma­ty­kę me­to­dą Ku­mo­na, żeby w ści­śnię­tej dło­ni za­mknąć bez­miar. A kwie­cie z lasu może prze­stra­szyć – bo co bę­dzie, je­śli ma kol­ce albo jego py­łek wy­wo­ła aler­gię? Kie­dy do­ro­śli za­własz­cza­ją dzie­ciń­stwo, po­zba­wia­ją swo­je dzie­ci rze­czy, któ­re na­da­ją ludz­kie­mu ży­ciu cha­rak­ter i sens – ma­łych przy­gód, ta­jem­nych wy­praw, drob­nych wpa­dek i kom­pli­ka­cji, roz­kosz­nej anar­chii, mo­men­tów sa­mot­no­ści czy na­wet nudy. W mło­dych umy­słach ro­dzi się prze­świad­cze­nie, że naj­bar­dziej się li­czy nie zna­le­zie­nie wła­snej dro­gi, lecz po­sta­wie­nie od­po­wied­nie­go tro­feum na ko­min­ku, za­zna­cze­nie wła­ści­wej krat­ki, a nie sa­mo­dziel­ne my­śle­nie. Sku­tek jest taki, że współ­cze­sne dzie­ciń­stwo wy­da­je się dziw­nie mdłe, peł­ne ak­cji, suk­ce­sów i kon­sump­cji, a przy tym ja­kieś pu­ste i sztucz­ne. Bra­ku­je wol­no­ści by­cia sobą – i dzie­cia­ki to wie­dzą. „Czu­ję się jak pro­jekt, nad któ­rym moi ro­dzi­ce cały czas pra­cu­ją – żali się 14-let­nia Su­san Wong z Van­co­uver. – Na­wet mó­wią o mnie w trze­ciej oso­bie, cho­ciaż sto­ję tuż obok”.

Wszy­scy cier­pi­my, kie­dy dzie­ci sta­ją się pro­jek­ta­mi. Nad­miar am­bi­cji i bie­ga­nia w kół­ko za­miast zbli­żać ro­dzi­ny do sie­bie, może je roz­dzie­lać. Spy­taj­cie Con­nie Mar­ti­nez, mat­kę z Los An­ge­les. Pod­czas ostat­nie­go wyj­ścia do kina jej 5-let­ni syn za­pro­po­no­wał, że usią­dzie w rzę­dzie za nią. „Mó­wił, że to bę­dzie tak jak wte­dy, kie­dy je­dzie­my sa­mo­cho­dem – re­la­cjo­nu­je. – Spę­dza­my tyle cza­su jeż­dżąc na róż­ne za­ję­cia, że naj­le­piej czu­je się, kie­dy wi­dzi tył mo­jej gło­wy. By­łam prze­ra­żo­na”.

Trzy­ma­nie dzie­ci pod klo­szem spra­wia, że ży­cie ucho­dzi z prze­strze­ni pu­blicz­nej. W mo­jej daw­nej dziel­ni­cy w Ed­mon­ton w Ka­na­dzie, na uli­cach, któ­re kie­dyś roz­brzmie­wa­ły od­gło­sa­mi dzie­cię­cych za­baw w ho­ke­ja na tra­wie, rzu­ca­nia pił­ki do ko­sza na pod­jaz­dach czy go­nitw wśród zra­sza­czy, pa­nu­je te­raz nie­sa­mo­wi­ta ci­sza. A dzie­ci sie­dzą w do­mach przed Play­Sta­tion albo w sa­mo­cho­dach, w dro­dze z jed­nych za­jęć na dru­gie. Ob­se­sja na punk­cie wła­snych dzie­ci może spo­wo­do­wać, że mniej nas bę­dzie ob­cho­dzić los in­nych lu­dzi. Na­wet w kra­jach sły­ną­cych ze spo­łecz­nej wraż­li­wo­ści aspekt „przede wszyst­kim ja” już do­tarł do pla­cu za­baw. „Co­raz czę­ściej sły­szę jak ro­dzi­ce mó­wią: «Moje dziec­ko to, moje dziec­ko tam­to». Ich dziec­ko jest me­sja­szem i w ogó­le nie ob­cho­dzą ich inne dzie­ci” – skar­ży się na­uczy­ciel­ka z Go­then­bur­ga. Wszę­dzie ro­dzi­ce wręcz rzu­ca­ją się na każ­de­go, kto sta­je ich dziec­ku na dro­dze. 33-let­nia ko­bie­ta nie­daw­no prze­wró­ci­ła i sko­pa­ła sę­dziu­ją­cą ko­bie­tę na roz­gry­wa­nym przez dzie­ci me­czu ko­szy­ków­ki w Ce­dar Ra­pids w Iowa. Była wście­kła, że sę­dzia kil­ka razy wy­da­ła de­cy­zje nie­ko­rzyst­ne dla jej syna. Po­szko­do­wa­na była w pią­tym mie­sią­cu cią­ży. W To­ron­to ro­dzi­ce ośmio­lat­ki gro­zi­li spra­wą są­do­wą dru­ży­no­wej zu­chów, kie­dy mi­ty­go­wa­ła ich, żeby prze­sta­li mieć ob­se­sję na punk­cie licz­by spraw­no­ści, ja­kie po­win­na zdo­by­wać ich cór­ka. W mod­nej pry­wat­nej pod­sta­wów­ce w Pa­ry­żu jed­na mat­ka przy­par­ła do ścia­ny dy­rek­to­ra, któ­ry od­mó­wił przy­ję­cia jej syna, po­nie­waż chło­pak uro­dził się pod ko­niec roku. „Gdy­bym wie­dzia­ła – wrzesz­cza­ła jak opę­ta­na – to bym spro­wo­ko­wa­ła po­ród i uro­dzi­ła go mie­siąc wcze­śniej!”. Inni ro­dzi­ce sto­su­ją od­wrot­ną stra­te­gię: pod wpły­wem ba­dań, któ­re po­ka­zu­ją, że w dłuż­szej per­spek­ty­wie naj­star­si ucznio­wie w kla­sie osią­ga­ją naj­lep­sze wy­ni­ki, oj­co­wie i mat­ki w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, Wiel­kiej Bry­ta­nii i w in­nych kra­jach prze­trzy­mu­ją dzie­ci przez rok w domu, tak żeby po­słać je od razu do naj­star­szej gru­py przed­szkol­nej.

Taka sta­le pod­sy­ca­na pa­ni­ka, to po­czu­cie, że tyl­ko dziec­ko-alfa ma szan­se, w nie­do­bry spo­sób od­dzia­ły­wu­je na ro­dzi­ców z niż­szych szcze­bli dra­bi­ny spo­łecz­nej. Nie­bie­skie koł­nie­rzy­ki za­czy­na­ją się mar­twić, czy nie sprze­dać sa­mo­cho­du albo może ku­po­wać mniej je­dze­nia, a na­jąć ko­re­pe­ty­to­ra. Z ostat­nich ba­dań w Sta­nach Zjed­no­czo­nych wy­ni­ka, że spo­ra licz­ba dzie­ci z uboż­szych ro­dzin la­ty­no­skich na­wet nie pró­bu­je do­stać się do miej­sco­we­go col­le­ge’u pań­stwo­we­go, bo są­dzą, że cze­sne i wy­mo­gi są ta­kie jak na Yale, Prin­ce­ton czy na Uni­wer­sy­te­cie Ha­rvar­da. Trzy czwar­te ba­da­nych przy­zna­ło, że za­pi­sa­li­by się, gdy­by wie­dzie­li, że to nie­praw­da.

Ten sam ro­dzaj pa­ni­ki za­kłó­ca ja­sność my­śle­nia w za­moż­niej­szych do­mach. W głę­bi du­szy więk­szość z nas wie, że hi­perza­rzą­dza­nie dzieć­mi to ab­surd. Pro­blem po­le­ga na tym, że bar­dzo ła­two jest ulec zbio­ro­wej hi­ste­rii.

Kie­dy wszy­scy są tacy spię­ci i mają tyle do stra­ce­nia, czy moż­na się dzi­wić, że wszę­dzie na świe­cie ro­dzi­ce ję­czą, że tak trud­no wy­cho­wać dziec­ko albo że po­wie­ści i stro­ny in­ter­ne­to­we ostat­nich lat eks­po­nu­ją ciem­ną stro­nę ro­dzi­ciel­stwa (zwłasz­cza ma­cie­rzyń­stwa)? Oczy­wi­ście, dzie­ci za­wsze wy­ma­ga­ły cięż­kiej pra­cy. Ale dzi­siaj, kie­dy ocze­ki­wa­nia ro­sną nie­bo­tycz­nie, cię­żar jest taki, że po­tra­fi w ogó­le znie­chę­cić do po­sia­da­nia dzie­ci. W świe­cie uprze­my­sło­wio­nym wskaź­nik uro­dzin spa­da na łeb, na szy­ję, a oso­by bez­dziet­ne na­wet mó­wią o so­bie, że są „wol­ne od dzie­ci”, jak­by dzie­ci były ja­kąś szcze­gól­nie do­kucz­li­wą for­mą opryszcz­ki. Na­głó­wek w ga­ze­cie wło­skiej, w kra­ju zna­nym z mi­ło­ści do bam­bi­ni, mówi sam za sie­bie: „Czy dzie­ci są tego war­te?”.

Od­po­wiedź oczy­wi­ście brzmi „tak” – i dla­te­go mu­si­my bar­dziej się sta­rać. Ta książ­ka nie jest no­stal­gicz­ną po­dró­żą, ani pró­bą cof­nię­cia wska­zó­wek ze­ga­ra. Mam wąt­pli­wo­ści, czy kie­dy­kol­wiek ist­niał zło­ty wiek dla dzie­ci – każ­de po­ko­le­nie po­peł­nia błę­dy. A jed­nak te­raz jest na­dzie­ja na zmia­ny. Na ca­łym świe­cie pod­da­je się re­wi­zji hi­ste­rię wo­kół dzie­ci. Me­dia peł­ne są ostrze­żeń i bi­cia się w pier­si. Dzien­ni­kar­ka „New­swe­eka” i mat­ka trój­ki dzie­ci, Anna Qu­in­dlen, wy­ra­zi­ła po­gląd wie­lu z nas, współ­czu­jąc ab­sol­wen­tom szko­ły z roku 2004. „Wcze­śnie wrzu­co­no wam wy­so­ki bieg – pi­sa­ła. – Jacy mu­si­cie być zmę­cze­ni”. Stu bry­tyj­skich na­ukow­ców i in­nych in­te­lek­tu­ali­stów pod­pi­sa­ło w 2006 roku list otwar­ty wzy­wa­ją­cy do kam­pa­nii na rzecz ra­to­wa­nia dzie­ciń­stwa przed tok­sycz­nym wpły­wem współ­cze­sne­go świa­ta. Parę ty­go­dni póź­niej Ame­ry­kań­ska Aka­de­mia Pe­dia­trii ostrze­gła przed pla­gą prze­cią­ża­nia pro­gra­mów szkol­nych i przy­wią­zy­wa­nia zbyt­niej wagi do wy­ni­ków w na­uce. W ca­łej Azji przy­wód­cy po­li­tycz­ni gło­szą ko­niecz­ność od­cią­że­nia mło­dzie­ży. Były pre­zy­dent Taj­wa­nu Chen Shui-bian wy­ra­ził na­dzie­ję, że dzie­ci będą mia­ły „mniej kla­só­wek, lżej­sze tor­ni­stry i wię­cej snu”. Zna­ko­mi­cie sprze­da­ją się książ­ki typu Spo­wiedź le­ni­wej mamy, któ­rych au­to­rzy opo­wia­da­ją się prze­ciw ro­dzi­ciel­skie­mu współ­za­wod­nic­twu.

A od słów prze­cho­dzi się do czy­nów. Rzą­dy, na­wet na cięż­ko ha­ru­ją­cym Da­le­kim Wscho­dzie, za­czę­ły do­pusz­czać wię­cej kre­atyw­no­ści, za­ba­wy i od­po­czyn­ku w swo­ich sys­te­mach szkol­nic­twa. Wszę­dzie ro­dzi­ny sta­ra­ją się wy­rwać dzie­ci ze szpo­nów re­kla­mo­daw­ców. Mło­dzie­żo­we ligi spor­to­we re­for­mu­ją się tak, żeby nie dać do­ro­słym szan­sy psu­cia dzie­ciom za­ba­wy. Jak Ame­ry­ka Pół­noc­na dłu­ga i sze­ro­ka już całe mia­sta wpro­wa­dza­ją dni wol­ne od od­ra­bia­nia lek­cji i za­jęć po­zasz­kol­nych.

Dzie­ci też wy­sy­ła­ją sy­gna­ły, że pora, by do­ro­śli dali im spo­kój. Kie­dy w 2006 roku w Wiel­kiej Bry­ta­nii po raz pierw­szy od­by­ła się kon­fe­ren­cja dla prze­wod­ni­czą­cych klas na te­mat „wła­dzy uczniów”, de­le­ga­ci do­ma­ga­li się ogra­ni­cze­nia in­ten­syw­ne­go na­ucza­nia (ho­tho­using) i ilo­ści te­stów.

Po­dob­ne ko­mu­ni­ka­ty za­czy­na­ją na­pły­wać z wio­dą­cych in­sty­tu­cji aka­de­mic­kich. Nie tak daw­no Ma­ri­lee Jo­nes, była pro­dzie­kan ds. re­kru­ta­cji w Mas­sa­chu­setts In­sti­tu­te of Tech­no­lo­gy, za­uwa­ży­ła, że kam­pus MIT stra­cił nie­co ze swe­go twór­cze­go bla­sku. Do­szła do wnio­sku, że w pro­ce­sie re­kru­ta­cji od­sie­wa się nie­sza­blo­no­we in­dy­wi­du­al­no­ści typu Bil­la Ga­te­sa, bun­tow­ni­ków, któ­rzy zaj­mu­ją się ja­kąś ideą bar­dziej dla niej sa­mej niż po to, żeby za­do­wo­lić ro­dzi­ców czy po­ten­cjal­nych pra­co­daw­ców. „Dzie­ciak, któ­ry z cie­ka­wo­ści roz­bie­ra sta­ry te­le­skop za­miast wy­nieść go na lo­te­rię i wy­grać przy oka­zji ja­kąś na­gro­dę, to uro­dzo­ny na­uko­wiec i ob­ser­wa­tor – twier­dzi pani pro­dzie­kan. – Ta­kie­go mi daj­cie”.

Po bli­sko trzy­dzie­stu la­tach w MIT Jo­nes zo­sta­ła zmu­szo­na do dy­mi­sji, kie­dy oka­za­ło się, że wie­le lat temu sfał­szo­wa­ła swój ży­cio­rys – grzech śmier­tel­ny w przy­pad­ku dzie­ka­na do spraw re­kru­ta­cji. Ale mimo że po­pa­dła w nie­ła­skę, pod­sy­ci­ła nie­chęć do idei, że dzie­ciń­stwo ma być sza­leń­czym wy­ści­giem do in­dek­su na naj­lep­sze uczel­nie. Pod ko­niec swo­jej ka­den­cji Jo­nes prze­re­da­go­wa­ła for­mu­larz po­da­nio­wy MIT: o po­ło­wę skró­ci­ła miej­sce prze­zna­czo­ne na za­ję­cia po­zasz­kol­ne i za­mie­ści­ła wię­cej do­cie­kli­wych py­tań na te­mat praw­dzi­wych pa­sji kan­dy­da­tów. Prze­mie­rzy­ła tak­że wzdłuż i wszerz Sta­ny Zjed­no­czo­ne, spo­ty­ka­jąc się z tłu­ma­mi na­uczy­cie­li, pe­da­go­gów szkol­nych i z ro­dzi­na­mi. Zna­la­złem się na ta­kiej kon­fe­ren­cji w Do­li­nie Krze­mo­wej, praw­dzi­wej wy­lę­gar­ni su­per­ro­dzi­ców. Pre­le­gent­ka, ubra­na w czar­ną suk­nię z ko­lo­ro­wym je­dwab­nym sza­lem, prze­szła od razu do sed­na spra­wy. „Wy­cho­wu­je­my po­ko­le­nie dzie­ci, któ­re mają nas za­do­wa­lać, uszczę­śli­wiać, na­pa­wać dumą i być tym, czym chce­my, żeby były – mó­wi­ła 350-oso­bo­we­mu au­dy­to­rium. – Wiem, co mó­wię, bo ca­ły­mi la­ta­mi po­stę­po­wa­łam tak z wła­sną cór­ką i pra­wie ją przez to stra­ci­łam”.

Jej re­cep­ta była orzeź­wia­ją­co wy­wro­to­wa: dzie­ci do­brze się roz­wi­ja­ją, je­śli mają czas i prze­strzeń, żeby mo­gły zła­pać od­dech, po­obi­jać się i tro­chę cza­sem po­nu­dzić, je­śli mogą od­po­czy­wać, po­dej­mo­wać ry­zy­ko i po­peł­niać błę­dy, ma­rzyć i do­brze się ba­wić we­dług swo­ich wy­obra­żeń o do­brej za­ba­wie, a na­wet po­no­sić po­raż­ki. Je­że­li chce­my przy­wró­cić ra­dość nie tyl­ko dzie­ciń­stwu, ale i ro­dzi­ciel­stwu, to nad­cho­dzi czas, by do­ro­śli tro­chę się od­su­nę­li, żeby po­zwo­li­li dzie­ciom być sobą. „Jest to po­czą­tek re­wo­lu­cji!” – wy­krzyk­nę­ła na ko­niec Jo­nes, po czym ze­rwa­ła się bu­rza okla­sków.

Zna­le­zie­nie no­wej re­cep­ty na dzie­ciń­stwo w epo­ce in­for­ma­cji nie bę­dzie ła­twe. Pierw­sza rzecz to ko­niecz­ność ma­łej prze­rwy – trze­ba ode­rwać się tro­chę, żeby na­brać dy­stan­su do wszech­obec­ne­go za­mie­sza­nia i hi­ste­rii, i przyj­rzeć się, jak dzie­ci mają cięż­ko. I wte­dy bę­dzie moż­na od­po­wie­dzieć so­bie na parę trud­nych py­tań: Kie­dy moż­na wziąć dzie­ci do ga­lo­pu, a kie­dy im od­pu­ścić? Ile swo­bo­dy po­trze­bu­ją? Ile elek­tro­ni­ki? Na ile moż­na po­zwo­lić im po­dej­mo­wać ry­zy­ko?

W pi­sa­niu książ­ki ta­kiej jak ta kry­ją się oczy­wi­ście nie­bez­pie­czeń­stwa. Bo na przy­kład każ­dy apel, żeby mniej się dzieć­mi przej­mo­wać, może spra­wić, że wszy­scy będą się przej­mo­wać na­wet jesz­cze bar­dziej. Dru­ga spra­wa to wap­niac­two. Każ­de po­ko­le­nie de­spe­ru­je nad mło­dzie­żą, cza­sem w try­bie wręcz apo­ka­lip­tycz­nym, i sam wiem, że do­cho­dzę do wie­ku, kie­dy sło­wa „Jak ja by­łem mło­dy…” mogą mi się ła­two wy­psnąć. A jed­nak war­to pod­jąć ry­zy­ko.

Ta książ­ka nie jest ko­lej­nym po­rad­ni­kiem dla ro­dzi­ców – jest już ich do­syć. Nie znaj­dzie­cie tu naj­lep­szych po­rad uję­tych w ram­kę, ani te­stu na koń­cu każ­de­go roz­dzia­łu. Moim za­mia­rem jest zna­le­zie­nie spo­so­bu na opa­no­wa­nie ner­wo­wo­ści ota­cza­ją­cej dzie­ci. Wy­ma­ga to prze­my­śle­nia na nowo, co to zna­czy być dziec­kiem i co to zna­czy być do­ro­słym, no i jak po­go­dzić jed­no z dru­gim w XXI wie­ku.

Na­sze ba­da­nia obej­mą cały świat. Od­wie­dzi­my kla­sy szkol­ne od Fin­lan­dii i Ka­li­for­nii po Wło­chy i Hong­kong. Zaj­rzy­my też do przed­szko­la na świe­żym po­wie­trzu, gdzie trzy­lat­ki sta­wia­ją czo­ło nie­bez­pie­czeń­stwom czy­ha­ją­cym w szkoc­kim le­sie. Bę­dzie­my w ame­ry­kań­skim mie­ście, któ­re raz w roku za­po­mi­na o prze­ła­do­wa­nym roz­kła­dzie dnia. Po­je­dzie­my do szkół­ki spor­to­wej w sta­nie Nowy Jork, któ­ra re­or­ga­ni­zu­je mło­dzie­żo­wą ko­szy­ków­kę. Uda­my się na tar­gi za­ba­wek do Lon­dy­nu i weź­mie­my udział w eks­pe­ry­men­cie za­baw­ko­wym w Bu­enos Aires. Na każ­dym kro­ku bę­dzie­my wy­słu­chi­wać opi­nii eks­per­tów, ale do­wie­my się tak­że, co mają do po­wie­dze­nia sami ro­dzi­ce i dzie­ci, czy­li stro­ny naj­bar­dziej za­an­ga­żo­wa­ne w tę ba­ta­lię o nową de­fi­ni­cję dzie­ciń­stwa XXI wie­ku. Wie­le z osób, któ­re po­ja­wią się na stro­nach tej książ­ki, opo­wie swo­je hi­sto­rie w po­ko­ju za­baw, przy ku­chen­nym sto­le lub w e-ma­ilu z do­mo­we­go kom­pu­te­ra.

Ta książ­ka to tak­że po­dróż oso­bi­sta. Jako oj­ciec dwoj­ga dzie­ci w Lon­dy­nie, je­stem na li­nii fron­tu. Jak wie­lu ro­dzi­ców chcę, by moje dzie­ci były szczę­śli­we, zdro­we i od­no­si­ły suk­ce­sy. Ale chcę tak­że, żeby ro­dzi­ciel­stwo nie było czymś w ro­dza­ju „Mis­sion Im­pos­si­ble”. Chcę po­zbyć się po­ku­sy pa­no­wa­nia nad wszyst­kim.

Chcę wresz­cie, żeby moje dzie­ci wspo­mi­na­ły po­tem swo­je mło­de lata z przy­jem­no­ścią i nie za­po­mnia­ły, jak to jest zo­ba­czyć świat w zia­ren­ku pia­sku. Chcę, żeby mia­ły dzie­ciń­stwo war­te swo­jej na­zwy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: