Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Podania i legendy wileńskie - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Podania i legendy wileńskie - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 293 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

BA­ZY­LI­SZEK

Wśród od­wiecz­nych bo­rów nad brze­ga­mi pięk­nej Ne­ris (Wi­lii) i wart­kiej Wil­ny (Wi­len­ki) kry­ła się nie­wiel­ka osa­da. Ubo­dzy jej miesz­kań­cy mie­li bar­dzo skrom­ne wy­ma­ga­nia, po­nie­waż nig­dy da­le­ko od swej sie­dzi­by nie od­da­la­li się i cza­sem tyl­ko od ka­pła­na, albo od zbłą­ka­ne­go po­dróż­ne­go za­sły­sze­li, iż są kra­je, w któ­rych i przy­ro­da jest inna i lu­dzie żyją in­a­czej i do­stat­niej. Nie­ma­ło dzi­wów opo­wia­da­li prze­chod­nie pro­sto­dusz­nym osad­ni­kom, któ­rzy ta­ko­we opo­wia­da­nia za baj­ki po­czy­ty­wa­li. Nie nę­ci­ły ich tedy obce kra­je. Ko­cha­li swo­ją cud­ną Ne­ris, jej czy­ste, błę­kit­ne wody, łąki zie­lo­ne, pa­gór­ki i gę­ste lasy, któ­re roz­brzmie­wa­ły śpie­wem nie­zli­czo­ne­go ptac­twa. Po­waż­ny niedź­wiedź miał tu le­go­wi­sko, po­tęż­ny tur szu­kał w cie­niu wie­ko­wych dę­bów schro­nie­nia, a lek­kie sar­ny prze­bie­ga­ły pusz­czę w roz­ma­itych kie­run­kach. Lasy do­star­cza­ły osad­ni­kom grzy­bów, ja­gód, zwie­rza i skór, psz­czo­ły mio­du, a rze­ka ryb pod do­stat­kiem. Z krze­mie­nia, ob­łu­paw­szy i wy­gła­dziw­szy go, ro­bi­li broń i na­rzę­dzia, cho­ciaż nie mi­ster­ne, nie­mniej jed­nak po­ży­tecz­ne. Ma­jąc nie­wiel­kie po­trze­by, z ła­two­ścią na miej­scu za­spo­ka­ja­ne, czu­li się osad­ni­cy szczę­śli­wy­mi w swych chat­kach ubo­gich, dzię­ko­wa­li bo­gom za do­bro­dziej­stwa, ja­ki­mi ich ob­da­rza­li i przez wdzięcz­ność wzno­si­li oł­ta­rze, pa­li­li ognie i skła­da­li ofia­ry.

Wszyst­ko tu było pro­ste, i ży­cie, i mi­łość, i śmierć sama. Zda­rza­ło się, iż sil­ny i bar­czy­sty osad­nik, wy­szedł­szy na łowy, już do swej za­gro­dy nie wra­cał, znaj­do­wał bo­wiem śmierć w uści­sku niedź­wie­dzia lub na ro­gach tura. Nie­je­den spo­czął na piasz­czy­stym dnie rze­ki, lub zo­stał przy­gnie­cio­ny ol­brzy­mim drze­wem. Były to wy­pad­ki po­wsze­dnie i nie­unik­nio­ne. Ale snadź pro­sto­dusz­ni osad­ni­cy znad Ne­ris ob­ra­zi­li bo­gów i ich ze­mstę na sie­bie ścią­gnę­li. Może nie do­pil­no­wa­li ognia świę­te­go i ten za­gasł, albo za mało sło­ni­ny i in­nych ofiar na oł­ta­rzach zło­ży­li, a może dzie­wi­ca nie do­cho­wa­ła ślu­bo­wa­nej czy­sto­ści, dość, że roz­gnie­wa­ni bo­go­wie okrop­ną ze­sła­li karę.

Oto na wzgó­rzu w pie­cza­rze za­miesz­kał od nie­daw­na strasz­ny po­twór ba­zy­li­szek, o któ­rym nikt po­wie­dzieć nie mógł, jak wy­glą­dał, po­nie­waż każ­de­go, co się do pie­cza­ry zbli­żyć pró­bo­wał, za­bi­jał wej­rze­niem i po­że­rał. Wśród ciem­nej nocy z dala mi­go­ta­ły u wej­ścia do ja­ski­ni dwa zie­lon­ka­we świa­teł­ka. To ba­zy­li­szek z le­go­wi­ska wy­peł­zał i ofia­ry wy­glą­dał. Bia­da nie­ostroż­ne­mu my­śli­we­mu, któ­ry, go­niąc zwie­rzy­nę, za­pę­dził się ku wzgó­rzu, bia­da dzie­wi­cy i dziec­ku, szu­ka­ją­cym tu kra­śnych ja­gód i kwie­cia… Spo­tkaw­szy się ze wzro­kiem po­two­ra czło­wiek drę­twiał i pa­dał, jak­by ra­żo­ny pio­ru­nem. Wte­dy ba­zy­li­szek po­że­rał ofia­rę. Nie gar­dził zgrzy­bia­łym star­cem, ani nie­mow­lę­ciem, ale przede wszyst­kim czy­hał na dzie­wi­ce. Już wie­le ro­dzin opła­ki­wa­ło oj­ców, wie­lu mło­dzień­ców utra­ci­ło swe uko­cha­ne, wie­le ma­tek za­wo­dzi­ło po stra­cie dzia­tek, a po­twór wciąż nowe po­ry­wał ofia­ry. Bła­ga­no bo­gów, pa­lo­no licz­ne ofia­ry, za­ko­pa­no żyw­cem do zie­mi jed­ną z dzie­wic. Nic nie skut­ko­wa­ło. To­też smu­tek za­wisł nad szczę­śli­wą do­tąd osa­dą. Na po­lan­ce pod roz­ło­ży­stym dę­bem ze­bra­li się na radę sę­dzi­wi ka­pła­ni i star­szy­zna. Prze­my­śli­wa­no nad spo­so­ba­mi zgła­dze­nia strasz­ne­go wro­ga.

Jed­ni do­ra­dza­li zbu­do­wać z kłód ol­brzy­mich wy­so­ką ścia­nę, któ­ra by osa­dę od wzgó­rza od­dzie­li­ła, inni byli za wznie­ce­niem po­ża­ru w za­ro­ślach koło ja­ski­ni… Sło­wem każ­dy wy­stę­po­wał z pro­jek­tem, ale wszyst­kich naj­pięk­niej­szych pla­nów trze­ba było się wy­rzec wo­bec nie­mo­żeb­no­ści zbli­że­nia się do ba­zy­lisz­ka. Na­ra­dom przy­słu­chi­wał się mło­dy osad­nik. Sil­nie zbu­do­wa­ny, o dłu­gich, ja­snych wło­sach, spa­da­ją­cych na ra­mio­na, o zło­ci­stym pusz­ku, któ­ry zdo­bił mu war­gę i śnia­de, ży­wym ru­mień­cem okra­szo­ne po­licz­ki, o oczach dziw­nie głę­bo­kich, był on uoso­bie­niem mę­skiej siły i pięk­no­ści. Dziew­czę­ta czu­łym spoj­rze­niem go­ni­ły za nim, gdy zwin­ny i lek­ki uga­niał się za zwie­rzem, albo sil­nym ra­mie­niem sieć ryb peł­ną z wody cią­gnął. Nie­jed­na ko­cha­ła go skry­cie i pra­gnę­ła­by z nim losy po­dzie­lić. Były i ta­kie, co się uda­wa­ły po kry­jo­mu do cza­row­ni­cy mi­ło­snej, pro­sząc, aby na­tchnę­ła pięk­ne­go mło­dzia­na mi­ło­ścią, ale ten po­zo­sta­wał obo­jęt­ny na wdzię­ki i uśmie­chy wdzięcz­nych dzie­wic, od kil­ku bo­wiem mie­się­cy uko­chał Ja­gnę, uro­czą i świe­żą jak nim­fa rzecz­na. Ja­gna pła­ci­ła mu wza­jem­no­ścią i nie­raz, sie­dząc nad brze­giem rze­ki, ską­pa­ni w świe­tle księ­ży­ca i za­słu­cha­ni w tre­lach sło­wi­ka, ma­rzy­li o ra­do­snej przy­szło­ści. Mło­dzie­niec roz­po­czął bu­do­wę no­wej cha­ty, któ­ra mia­ła być znacz­nie od in­nych oka­zal­szą i na­wet po­sia­da­ła okno z na­cią­gnię­tym na ra­mie pę­che­rzem, tak że w izbie było ja­sno. Nie ża­ło­wał pra­cy, by na­gro­ma­dzić jak naj­wię­cej skór niedź­wie­dzich, wil­czych i ry­sich. Wraz po wy­koń­cze­niu bu­do­wy mie­li się po­brać.

W tym wła­śnie cza­sie za­miesz­kał w ja­ski­ni na wzgó­rzu ba­zy­li­szek i gdy zroz­pa­czo­na lud­ność już zni­kąd nie spo­dzie­wa­ła się po­mo­cy, mło­dy osad­nik po­wziął zu­chwa­łą myśl zgła­dze­nia po­two­ra. Ro­zu­miał do­brze na jak strasz­ne nie­bez­pie­czeń­stwo się na­ra­ża, ale do­da­wa­ło mu od­wa­gi prze­ko­na­nie, że za­bi­ja­jąc ba­zy­lisz­ka, ra­tu­je swą Ja­gnę, któ­rą cze­kał los in­nych dzie­wic przez nie­go po­żar­tych. Roz­waż­ny i w wal­kach ze zwie­rzem do ostroż­no­ści na­wy­kły, dłu­go prze­my­śli­wał, w jaki spo­sób po­dejść wro­ga, nie bę­dąc przez nie­go wi­dzia­nym. Zło­żył bo­gom bo­ga­tą ofia­rę, dłu­go i gor­li­wie się mo­dlił, aż w koń­cu uło­żył plan po­stę­po­wa­nia.

Sły­szał nie­raz od prze­chod­niów, iż w są­sied­nich kra­jach lu­dzie po­sia­da­ją pły­ty me­ta­lo­we tak wy­szli­fo­wa­ne, że od­bi­ja­ją w so­bie wszel­ki przed­miot, ku któ­re­mu zo­sta­ną zwró­co­ne.

Czło­wiek wi­dzi w ta­kiej ta­fli od­bi­cie swej twa­rzy wy­raź­niej, niż w sto­ją­cej wo­dzie. Po­sta­no­wił za wszel­ką cenę na­być po­dob­ną bla­chę, któ­rą po­dróż­ni zwa­li zwier­cia­dłem. Po­że­gnał pła­czą­cą Ja­gnę i nie­ba­wem udał się w dro­gę. Uciąż­li­wa i peł­na nie­bez­pie­czeństw była jego po­dróż przez pusz­cze i mo­cza­ry. Do­zna­wał gło­du i stra­chu, gdy du­chy le­śne ota­cza­ły go no­ca­mi, a nim­fy je­zior­ne i błot­ne wa­bi­ły go ku so­bie. Nie­jed­ną noc spę­dził bez snu na drze­wie, by nie stać się łu­pem dzi­kie­go zwie­rza. Nie­raz pa­dał ze znu­że­nia, zwłasz­cza, że dźwi­gał na so­bie spo­ro skór bo­bro­wych, li­sich i in­nych, by za nie na­być zwier­cia­dło. Zwy­cię­żył jed­nak wszyst­kie prze­szko­dy i wró­cił do osa­dy ze zdo­by­tym skar­bem.

Ni­ko­mu nie zwie­rzył się ze swym za­mia­rem, ni­ko­mu zwier­cia­dła nie po­ka­zał. Tyl­ko Ja­gna była we wszyst­ko wta­jem­ni­czo­na i cho­ciaż trwo­ży­ła się o uko­cha­ne­go, nie pró­bo­wa­ła go jed­nak po­wstrzy­mać. Przy­się­gła tyl­ko, że je­śli jej luby zgi­nie, ona rów­nież uda się do ja­ski­ni i odda się ba­zy­lisz­ko­wi na po­żar­cie.

Nad­szedł wresz­cie dzień, prze­zna­czo­ny na speł­nie­nie za­mia­ru. Le­d­wie ju­trzen­ka za­ró­żo­wił a brzeg nie­ba, męż­ny mło­dzie­niec udał się ze zwier­cia­dłem ku wzgó­rzu. Dro­ga od rzecz­ki Wil­ny wio­dła wciąż ku gó­rze, po­ro­śnię­ta krze­wa­mi i usy­pa­na gła­za­mi. Nie­ba­wem po­czuł swąd siar­ki i zgni­li­zny, aż oto po­tknął się o ja­kiś przed­miot okrą­gły, któ­ry mu spod stóp się po­to­czył. Była to zbie­la­ła od słoń­ca i desz­czów czasz­ka ludz­ka. Zro­zu­miał, iż jest bli­skim celu, zdwo­ił tedy uwa­gę i raz jesz­cze roz­wa­żyw­szy plan po­stę­po­wa­nia, śmia­ło po­stą­pił na­przód, sta­ra­jąc się nie spra­wiać ha­ła­su i ukry­wa­jąc się za krze­wa­mi i gła­za­mi. W ten spo­sób, choć wol­no, ale sta­le, zbli­żał się ku ja­ski­ni. Swąd siar­ki i ciał gni­ją­cych sta­wał się co­raz bar­dziej nie­zno­śnym, zaś w za­ro­ślach i po­mię­dzy ka­mie­nia­mi co­raz wię­cej wa­la­ło się ko­ści na­wet z ka­wa­ła­mi mię­sa.

Wtem mło­dzian po­sły­szał dziw­ny dźwięk, po­dob­ny do szu­mu wody ko­tłu­ją­cej. Sta­nął i wyj­rzał zza gła­zu, a to, co uj­rzał, było tak okrop­ne, że omal nie krzyk­nął i zwier­cia­dła nie upu­ścił. U ciem­ne­go wej­ścia do pie­cza­ry le­żał ol­brzy­mi po­twór z gło­wą jak u ro­pu­chy, z pasz­czą sze­ro­ką, z któ­rej kły za­krzy­wio­ne wy­sta­wa­ły. Brud­no­zie­lo­na­wym ciel­skiem przy­po­mi­nał po­twor­nej wiel­ko­ści jasz­czur­kę. Tyl­na część cia­ła le­żą­ce­go na brzu­chu ba­zy­lisz­ka gi­nę­ła w mro­ku ja­ski­ni, zaś pod wy­cią­gnię­ty­mi na­przód po­twor­ny­mi ła­pa­mi le­ża­ło okrwa­wio­ne i strasz­li­wie po­szar­pa­ne cia­ło mło­dej dziew­czy­ny. Tyl­ko gło­wa po­zo­sta­ła nie­usz­ko­dzo­ną, a twarz z sze­ro­ko roz­war­ty­mi źre­ni­ca­mi za­cho­wa­ła wy­raz śmier­tel­nej trwo­gi i prze­ra­że­nia. Po­twór spał, gru­be na­brzmia­łe po­wie­ki przy­kry­wa­ły jego wy­łu­pia­ste oczy. Noz­drza roz­dy­ma­ły się i z gło­śnym chra­pa­niem wy­rzu­ca­ły kłę­by pary i smro­dli­we­go dymu, któ­re za­ra­ża­ły po­wie­trze. Ba­zy­li­szek wi­docz­nie po­czuł obec­ność ży­wej isto­ty, drgnął bo­wiem, prze­cią­gnął się i pod­niósł po­wie­ki, spod któ­rych bły­snę­ły strasz­li­we śle­pia.

Od­waż­ny mło­dzie­niec cze­kał na tę chwi­lę i nio­sąc przed sobą zwier­cia­dło, szyb­ko zza gła­zu wy­stą­pił. Po­twór przez chwi­lę po­zo­stał nie­ru­cho­my ze zdu­mie­nia, wnet jed­nak szyb­kim ru­chem wy­su­nął się z pie­cza­ry i wsparł­szy się na ła­pach utkwił wzrok w zwier­cia­dle. W tej­że chwi­li wy­dał ryk strasz­li­wy, wy­prę­żył się i uczy­niw­szy skok w po­wie­trze, ca­łym ciel­skiem ol­brzy­mim ru­nął na zie­mię. Z sze­ro­ko roz­war­tej pasz­czy stru­mie­niem buch­nę­ła czar­na, cuch­ną­ca po­so­ka. Po chwi­li już nie żył. Za­bił się wła­snym wzro­kiem, któ­ry się od zwier­cia­dła od­bił.

W tej wła­śnie chwi­li słoń­ce ja­sne, jak­by rosą po­ran­ną ob­my­te, wyj­rza­ło zza lasu i rzu­ci­ło mi­lio­ny bla­sków i sno­py pro­mie­ni na nie­bo i zie­mię.

Mło­dzie­niec po­chwy­cił róg, zwie­sza­ją­cy się mu przez ra­mię na rze­mie­niu i w czy­stym po­wie­trzu ran­nym za­brzmia­ła pieśń ra­do­sna, pieśń trium­fu. Grał co­raz na­mięt­niej, co­raz gło­śniej, a me­ta­licz­ne dźwię­ki biły w nie­bo i pły­nę­ły w prze­strzeń, aż do­się­gły osa­dy, bu­dząc uśpio­nych miesz­kań­ców. Wy­bie­gli z chat i za­gród, ro­zu­mie­jąc, iż sta­ło się coś nie­zwy­kłe­go. Uj­rze­li Ja­gnę, pę­dzą­cą lo­tem pta­ka ku wzgó­rzu, gdzie ba­zy­li­szek na swe ofia­ry czy­hał. Rzu­ci­ła słów kil­ka i cały tłum w ślad za nią po­mknął.

Upły­nę­ło chwil kil­ka i ten­że tłum wra­cał ku osa­dzie, nio­sąc na bar­kach dziel­ne­go zbaw­cę wśród ra­do­snych okrzy­ków i sła­wiąc jego po­świę­ce­nie, mę­stwo i roz­trop­ność. Na wzgó­rzu w po­bli­żu ja­ski­ni wznie­sio­no z ka­mie­nia basz­tę czwo­ro­kąt­ną, od któ­rej samo wzgó­rze na­zwę Ba­kszty otrzy­ma­ło.

Na­rbutt w Po­mniej­szych pi­smach hi­sto­rycz­nych po­da­je inną od­mia­nę po­da­nia o ba­zy­lisz­ku, wy­ję­tą ze sta­re­go rę­ko­pi­su pt. De­scrip­tio hi­sto­ri­ca bre­vis ci­vi­ta­tis vil­nen­sis: "Dziw­ne, a trud­ne do uwie­rze­nia opo­wia­da­ją rze­czy o pod­zie­miach pod górą Ba­kszty Sub­oc­kiej. W ja­ko­wem pod­zie­miu ja­ko­by cza­row­ni­cy, cza­row­ni­ce i dja­bli sub­ot­ki swo­je zwy­kli wy­pra­wo­wać, od cze­go i Ba­kszta Sub­oc­ką się na­zy­wa. Są na­wet wia­do­mo­ści, że w pod­zie­miu ta­ko­wem Ba­zy­lisz­ki się były za­gnieź­dzi­ły, któ­re zstę­pu­ją­cych tam lu­dzi spój­rze­niem za­bi­ja­ły na miej­scu.

Po od­kry­ciu owej śmier­cio­no­śnej ot­chła­ni i nie­szczę­śli­wych do­świad­cze­niach, po­sła­no razu jed­ne­go czło­wie­ka od­waż­ne­go, a był to zbój­ca, wska­za­ny są­dow­nie na karę śmier­ci. Temu na ple­cach za­wie­szo­no zwier­cia­dło i dano w obie ręce po­chod­nie go­re­ją­ce. Idą­cy za­wsze ty­łem zbli­żył się w koń­cu do miej­sca, gdzie był Ba­zy­li­szek, któ­ry sam sie­bie w zwier­cia­dle oko w oko uj­rzaw­szy, za­wył okrop­nie i zdechł."O ŚWIĄ­TY­NI PER­KU­NA­SA

Gdy Krzy­ża­cy, ko­rzy­sta­jąc z za­mie­sza­nia, ja­kie na Li­twie po śmier­ci Men­do­ga za­pa­no­wa­ło, po dwa­kroć znisz­czy­li świę­te Ro­mo­we nad Du­bi­są i Nie­wia­żą, wte­dy wiel­ki ksią­żę Świn­to­rog prze­niósł Ro­mo­we do pusz­czy nad uj­ściem Wi­len­ki do Wi­lii. Miej­sce to księ­ciu było zna­ne jesz­cze z cza­sów mło­do­ści, gdy się ba­wił ło­wa­mi. Ja­koż sta­nę­ła tu skrom­na i ubo­ga gon­ty­na bez da­chu, a w niej przed po­są­giem groź­ne­go Per­ku­na­sa, któ­ry z Po­łą­gi przy­wie­zio­ny zo­stał, roz­nie­co­no wiecz­nie go­re­ją­cy ogień świę­ty, strze­żo­ny od za­ga­śnię­cia przez ofiar­ni­ków – waj­de­lo­tów i dzie­wi­ce świę­te, waj­de­lot­ki. Za świą­ty­nią ksią­żę wy­zna­czył zglisz­cze, czy­li miej­sce na ca­ło­pa­le­nie zwłok ksią­żę­cych i sam tu po śmier­ci był przez syna Ger­mon­da spa­lo­ny.

Przed wej­ściem do świą­ty­ni Świn­to­rog wy­bu­do­wał nie­wy­so­ką basz­tę okrą­głą, z któ­rej ka­pła­ni Kri­we ogła­sza­li lu­do­wi wolę bo­gów oraz śle­dzi­li bieg słoń­ca i gwiazd.

Li­twi­ni po­gań­scy byli prze­sąd­ni, wie­rzy­li we wróż­by i nie roz­po­czy­na­li żad­ne­go dzie­ła bez na­ra­dze­nia się z wróż­bi­ta­mi, wróż­ka­mi, czar­no­księż­ni­ka­mi i wy­rocz­nia­mi, któ­rych mno­gość była na Li­twie i Żmu­dzi. Jed­ni, zwa­ni Put­to­nes wró­ży­li z pia­ny wod­nej; inni z dymu, z soli, z wo­sku, z lotu pta­ków, ze zja­wisk po­wietrz­nych.

Świn­to­rog, sta­rzec dzie­więć­dzie­się­cio­sze­ścio­let­ni, na­boż­ny i wie­rzą­cy w gu­sła i wieszcz­by, pra­gnął przed roz­po­czę­ciem bu­do­wy świą­ty­ni za­się­gnąć rady wieszcz­ki.

Wie­dział ksią­żę o Bu­ri­ni­me, zna­ko­mi­tej wy­rocz­ni, miesz­ka­ją­cej na Żmu­dzi nad dol­nym Nie­mnem. Do tej to Sy­bil­li żmudz­kiej Świn­to­rog wy­słał sze­ściu po­waż­nych star­ców z da­ra­mi bo­ga­ty­mi, pro­sząc, by ze­chcia­ła od­kryć, ja­kie będą losy przy­szłej świą­ty­ni. Mą­dra wieszcz­ka, po wy­ko­na­niu roz­ma­itych gu­seł, obie­ca­ła świą­ty­ni trwa­nie tak dłu­gie, jak dłu­go po­gań­stwo samo trwać bę­dzie. Wy­rocz­nia ka­za­ła spo­rzą­dzić i od­wieźć księ­ciu Świn­to­ro­go­wi 122 sztu­ki ce­gły okrą­głej, z wy­ry­ty­mi na nich zna­ka­mi hie­ro­gli­ficz­ny­mi, któ­re mia­ły ozna­czać do­bre i nie­szczę­śli­we lata. Na ostat­niej ce­gle był znak krzy­ża po­dwój­ne­go #. Mia­ło to być prze­po­wied­nią, że gdy na­dej­dzie ko­lej tego zna­ku, chrze­ści­ja­nie ob­rząd­ków za­chod­nie­go i wschod­nie­go zbu­rzą po­gań­stwo i świą­ty­nię. Ksią­żę ka­zał wmu­ro­wać te ce­gły w ścia­nę basz­ty od stro­ny po­łu­dnia.

Pro­roc­two wieszcz­ki speł­ni­ło się, al­bo­wiem po 122 la­tach Ja­gieł­ło ochrzcił Li­twę, zbu­rzył świą­ty­nię Per­ku­na­sa, a na jej fun­da­men­tach wzniósł ko­ściół ka­te­dral­ny. Znak po­dwój­ne­go krzy­ża wy­ry­ty na ostat­niej ce­gle król ka­zał umie­ścić na tar­czy jeźdź­ca Po­go­ni, jako świa­dec­two zwy­cię­stwa, od­nie­sio­ne­go przez chrze­ści­jań­stwo nad po­gań­stwem.LIZ­DEJ­KO

Kri­we-Kri­wej­te, ar­cy­ka­płan przy świą­ty­ni Per­ku­na­sa w do­li­nie Świn­to­ro­ga utra­cił mło­dą żonę. Nie po­mo­gły licz­ne ofia­ry, spa­lo­ne na oł­ta­rzach bo­gów, nie ura­to­wa­ły cho­rej za­kli­na­nia ka­pła­nów, ani po­da­wa­ny w na­po­ju po­piół z oł­ta­rza wiecz­ne­go ognia. W kwie­cie wie­ku zga­sła mał­żon­ka ar­cy­ka­pła­na. Kri­we-Kri­wej­te po­padł w za­du­mę, stro­nił od lu­dzi, z któ­ry­mi ob­co­wa­nie było mu przy­kre i szu­kał sa­mot­no­ści. W tym celu po na­bo­żeń­stwie w świą­ty­ni sam bez to­wa­rzy­szów od­by­wał da­le­kie wy­ciecz­ki, sia­dał do czół­na i pły­nął z bie­giem Wi­lii, albo pie­szo za­pusz­czał się w lasy oko­licz­ne i nie­raz za­du­ma­ny milę i wię­cej uszedł. Przy­ro­da koił a ból i za­bliź­nia­ła świe­żą ranę. Nie dziw, że tro­ska osia­dła chmu­rą na wy­nio­słym czo­le wiel­kie­go ka­pła­na, nie dziw, że na skro­niach i w czar­nej wy­piesz­czo­nej bro­dzie zja­wi­ły się srebr­ne nit­ki. We­dług pra­wa ar­cy­ka­płan nie mógł po­jąć dru­giej żony, a Kri­we-Kri­wej­te był jesz­cze w sile wie­ku, ser­ce miał go­rą­ce i pra­gnął mi­ło­ści ko­bie­ty i piesz­czot dziec­ka. Mu­siał się tych roz­ko­szy na za­wsze wy­rzec.

Pod­czas jed­nej z wy­cie­czek w stro­nę dzi­siej­szych We­rek, gdy szedł za­du­ma­ny, usły­szał w bli­sko­ści śpiew. Nie­znacz­nie zbli­żył się ku miej­scu, skąd go dźwię­ki do­cho­dzi­ły. Na nie­wiel­kiej po­lan­ce w cie­niu buj­ne­go krze­wu sie­dzia­ło nad stru­my­kiem uro­cze dziew­czę. Mło­da Li­twin­ka opu­ści­ła do wody bose drob­ne sto­py, zaś bia­łe jej ręce z ró­żo­wy­mi pa­lusz­ka­mi za­ję­te były ple­ce­niem wian­ka z róż po­lnych, kon­wa­lii i bła­wat­ków, któ­re po­kry­wa­ły jej ko­la­na i roz­sy­pa­ne na mu­ra­wie two­rzy­ły u stóp dziew­czy­ny barw­ny ko­bie­rzec. Od­da­na ro­bo­cie, uroz­ma­ica­ła ją so­bie śpie­wem. Głos jej ni­ski, pier­sio­wy, był bar­dzo dźwięcz­ny. Od cza­su do cza­su prze­ry­wa­ła śpiew i się­ga­ła do sto­ją­cej obok ko­biał­ki, po brze­gi ma­lin peł­nej.

Ar­cy­ka­płan dłu­go wpa­try­wał się w to cud­ne zja­wi­sko, aż wresz­cie nie mógł się dłu­żej opie­rać po­ku­sie, któ­ra go ku dziew­czę­ciu po­cią­ga­ła i opu­ściw­szy kry­jów­kę, zbli­żył się do nie­zna­jo­mej.

Dziew­czy­na zra­zu str­wo­ży­ła się na­głym zja­wie­niem się ob­ce­go męż­czy­zny, ale wnet się uspo­ko­iła, po­znaw­szy w przy­by­łym wiel­kie­go ka­pła­na, któ­re­go we­spół z ca­łym lu­dem czci­ła, a po­czy­tu­jąc pra­wie za pół­bo­ga, nie­co się oba­wia­ła, ale i ser­decz­nie ża­ło­wa­ła, gdyż wie­dzia­ła o bo­le­snej stra­cie, jaką po­niósł. To­też po­wstaw­szy z miej­sca, zło­ży­ła mu głę­bo­ki, pe­łen czci ukłon. Ar­cy­ka­płan po­gła­skał ja­sne wło­sy dziew­czę­cia, roz­ka­zał jej usiąść i sam usiadł­szy obok na mu­ra­wie, jął roz­py­ty­wać, kim jest, skąd po­cho­dzi i gdzie są jej ro­dzi­ce?

Dziew­czy­na od­po­wia­da­ła zra­zu nie­co str­wo­żo­na, lecz ośmie­lo­na do­bro­cią oraz mi­łym i ła­god­nym obej­ściem to­wa­rzy­sza, na­bra­ła od­wa­gi i z dzie­cię­cą szcze­ro­ścią, nic nie ta­jąc, opo­wie­dzia­ła mu dzie­je nie­dłu­gie­go swe­go ży­cia. Li­czy­ła 18 wio­sen, była sie­ro­tą, mat­ki nie pa­mię­ta­ła, a oj­ciec przed kil­ku laty, bio­rąc udział w ło­wach ksią­żę­cych, tra­fił na rogi tura i przy­nie­sio­no go ko­na­ją­ce­go z po­szar­pa­ną pier­sią i po­ła­ma­ny­mi że­bra­mi. Po po­grze­bie ojca za­miesz­ka­ła przy sta­rej ciot­ce, ubo­giej wdo­wie, któ­ra nie opo­dal mia­ła chat­kę. W zi­mie przę­dły i tka­ły, la­tem zbie­ra­ły miód, su­szy­ły grzy­by, ho­do­wa­ły krów­kę, a w ogro­dzie mia­ły dużo ład­nych owo­ców, wi­sien i ja­gód. Lu­dzie ku­po­wa­li płót­no i suk­no. W do­stat­ki nie opły­wa­ły, ale bie­dy nie zna­ły. Były ze sobą szczę­śli­we, bo ciot­ka, cho­ciaż sta­ra i tro­chę zdzie­cin­nia­ła, ko­cha­ła ją i nie krzyw­dzi­ła.

Ar­cy­ka­płan ob­da­rzył dziew­czy­nę drob­nym dat­kiem i ka­zał jej przyjść na­za­jutrz na to samo miej­sce. Od­tąd wi­dy­wa­li się czę­sto. Kri­we-Kri­wej­te przy­no­sił dziew­czę­ciu upo­min­ki: wstąż­ki barw­ne, sznu­ry bursz­ty­nów lub ła­ko­cie, ona mu za to śpie­wa­ła rzew­ne piosn­ki, albo opo­wia­dał a baj­ki i po­da­nia. Zu­peł­nie prze­sta­ła się oba­wiać i z dzie­cię­cą pu­sto­tą po­zwa­la­ła so­bie na swa­wo­le; gła­dzi­ła ró­żo­wą dło­nią je­dwa­bi­stą bro­dę ka­pła­na, stro­iła mu gło­wę w kwia­ty lub kar­mi­ła go ma­li­na­mi, kła­dąc mu je do ust. Szu­ka­li swe­go to­wa­rzy­stwa i tę­sk­ni­li do sie­bie. Sami nie wie­dzie­li, jak i kie­dy wy­rze­kli sło­wa mi­ło­ści, a usta ich w po­ca­łun­ku się złą­czy­ły. Ar­cy­ka­płan od­wie­dził dziew­czy­nę w dwor­ku ciot­ki, przez któ­rą z czcią naj­wyż­szą przy­ję­ty zo­stał. Do chat­ki za­wi­tał do­bro­byt i sta­ra ciot­ka już nie po­trze­bo­wa­ła cięż­ko pra­co­wać i trosz­czyć się o ju­tro.

Kri­we-Kri­wej­te zwie­rzył się ze swą ta­jem­ni­cą jed­ne­mu ka­pła­no­wi, któ­ry go ko­chał jak ojca i go­tów był ży­cie za nie­go od­dać. Ten, choć prze­ra­żo­ny strasz­ny­mi na­stęp­stwa­mi, ja­kie ten zwią­zek mu­siał za sobą po­cią­gnąć, gdy­by byk od­kry­ty, uległ proś­bom przy­ja­cie­la i zgo­dził się do­po­móc w za­war­ciu taj­nych ślu­bów z pięk­ną dziew­czy­ną. Owo­cem tego mał­żeń­stwa był syn. Dzie­cię to uszczę­śli­wia­ło ro­dzi­ców, ale za­ra­zem przyj­ście jego na świat czy­ni­ło na­der trud­nym, pra­wie nie­moż­li­wym ukry­wa­nie ta­jem­ni­cy ich związ­ku. Wy­kry­cie zaś te­goż gro­zi­ło oboj­gu strasz­ną karą. Ar­cy­ka­płan zo­stał­by spa­lo­ny na sto­sie, a ją cze­ka­ło za­ko­pa­nie żyw­cem do zie­mi.

Próż­no ła­ma­li gło­wy nad wy­na­le­zie­niem spo­so­bu za­cho­wa­nia dziec­ka przy mat­ce bez wy­da­nia ta­jem­ni­cy. Wresz­cie mi­łość oj­cow­ska pod­szep­nę­ła Kri­we-Kri­wej­cie spo­sób wyj­ścia z kło­po­tu.

Do­wie­dział się mia­no­wi­cie, że za parę dni wiel­ki ksią­żę z or­sza­kiem dwo­rzan zjeż­dża na łowy, któ­re mają się od­być w miej­sco­wo­ści przez jego żonę za­miesz­ka­nej. W dniu wy­zna­czo­nym ukła­da dzie­ci­nę w bo­ga­to przy­stro­jo­ną w kwia­ty, wstę­gi, zło­te chwa­sty i świe­ci­deł­ka ko­leb­kę i tę umiesz­cza w or­lim gnieź­dzie na dę­bie, w miej­scu, któ­re­go wiel­ki ksią­żę nie mógł omi­nąć, po­nie­waż było tu sie­dli­sko tu­rów i żu­brów. Te Kri­we-Kri­wej­te da­le­ko w pusz­czę spło­szył.

Nie­dłu­go po­tem za­grzmia­ły w bo­rze rogi i trą­by, roz­le­gły się na­wo­ły­wa­nia my­śli­wych oraz szcze­ka­nie psów i dziel­ny ku­ni­gas z jed­ną ręką peł­ną gro­tów i po­tęż­nym oszcze­pem w dru­giej po­śpie­sza na cze­le or­sza­ku, gwał­tow­nie roz­chy­la­jąc ga­łę­zie. Ale na­gle sta­je zdu­mio­ny. Za­miast bo­wiem ryku tu­rów sły­szy nad sobą kwi­le­nie dziec­ka. Roz­glą­da­jąc się spo­strze­ga po­śród ga­łę­zi na dę­bie coś błysz­czą­ce­go. Na roz­kaz księ­cia łow­cy wła­żą na drze­wo i ostroż­nie skła­da­ją u stóp ksią­żę­cych ko­leb­kę z dzie­cię­ciem, któ­re, gdy się ku nie­mu ksią­żę skło­nił, prze­sta­ło pła­kać i uśmiech ku nie­mu jego drob­ną i pięk­ną twa­rzycz­kę roz­ja­śnił. Ku­ni­gas i dwór jego sta­li zdu­mie­ni, ro­zu­mie­jąc, że to cu­dow­ne zja­wi­sko jest przez bo­gów ze­sła­ne. Po­sła­no po ar­cy­ka­pła­na, któ­ry, jak­by o ni­czym nie wie­dząc, po­śpie­szył na we­zwa­nie i za­py­ta­ny przez księ­cia, jak by to cu­dow­ne zna­le­zie­nie dziec­ka wy­tłu­ma­czył, nie od razu dał od­po­wiedź. Chcąc ukryć wzru­sze­nie, ja­kie go opa­no­wa­ło na myśl, iż ta chwi­la sta­no­wi o jego wła­snym i dro­gich mu istot ży­ciu, roz­po­czął dłu­gą z bo­ga­mi roz­mo­wę.

Wró­żył z wia­tru, ze szme­ru drzew, oraz z po­pio­łu, któ­ry ze sobą z oł­ta­rza świą­ty­ni przy­niósł. Ksią­żę wraz z dwo­rem w sku­pie­niu i z usza­no­wa­niem przy­glą­dał się ta­jem­ni­czym gu­słom wiel­kie­go ka­pła­na. Wresz­cie Kri­we-Kri­wej­te z uro­czy­stą po­wa­gą na twa­rzy wy­jął dzie­ci­nę z ko­leb­ki i po­da­jąc ją wiel­kie­mu księ­ciu rzekł:

– Ksią­żę! Bo­go­wie nową cię ła­ską ob­da­rza­ją. Przez cie­bie Li­twa uszczę­śli­wio­ną zo­sta­nie. To dzie­cię zsy­ła­ją ci wcze­śnie bo­go­wie na mego na­stęp­cę, gdy ten świat opusz­czę. Wy­cho­waj je tro­skli­wie, a sta­nie się two­im i Li­twy u bo­gów po­śred­ni­kiem!

Ura­do­wa­ny ksią­żę upra­szał ar­cy­ka­pła­na, by wziął nie­mow­lę do sie­bie i jego wy­cho­wa­niem się za­jął, ten jed­nak zno­wu dłu­gą miał roz­mo­wę z bo­ga­mi, któ­rzy za­miar księ­cia po­chwa­li­li. Wte­dy do­pie­ro Kri­we-Kri­wej­te za­brał zna­le­zio­ne dzie­cię do swe­go pa­ła­cu, do­kąd we­zwał rów­nież swą żonę, jako pia­stun­kę dziec­ka.

Ksią­żę na pa­miąt­kę cu­dow­ne­go zna­le­zie­nia dziec­ka w gnieź­dzie, któ­re po li­tew­sku zo­wie się liz­da, nadał mu imię Liz­dej­ko, zaś samą miej­sco­wość na­zwał We­rki, od sło­wa we­rkt', co zna­czy "pła­kać".

Bo­go­wie speł­ni­li obiet­ni­cę, al­bo­wiem Liz­dej­ko po śmier­ci ojca zo­stał ar­cy­ka­pła­nem, po­ślu­bił sio­strę wiel­kie­go księ­cia Wi­te­ne­sa i sze­ro­ko po świe­cie imię Li­twy i wła­sne roz­sła­wił. On to wła­śnie wy­tłu­ma­czył Gie­dy­mi­no­wi zna­cze­nie snu o że­la­znym wil­ku, co dało po­wód do za­ło­że­nia Wil­na.PO­DA­NIE O ŻE­LA­ZNYM WIL­KU

Na miej­scu dzi­siej­sze­go Wil­na, u stóp wzgórz, gdzie Wi­len­ka wle­wa swe wody do Wi­lii, w XIII wie­ku znaj­do­wa­ły się nie­prze­by­te lasy. Wśród tej pusz­czy dę­bo­wej wiel­ki ksią­żę Świn­to­rog wzniósł świą­ty­nię Per­ku­na­sa, roz­nie­cił ogień świę­ty, usta­no­wił tu ar­cy­ka­pła­na Kri­we-Kri­wej­te, ka­pła­nów Kri­we i waj­de­lo­tów, czy­li ofiar­ni­ków niż­sze­go rzę­du. Od­tąd miej­sco­wość ta otrzy­ma­ła na­zwę do­li­ny Świn­to­ro­ga.

Do­ko­ła szu­miał bór od­wiecz­ny, peł­ny róż­ne­go ro­dza­ju zwie­rza. Po­tęż­ny tur – król pusz­czy li­tew­skiej, bu­dził ry­kiem stu­let­nie ol­brzy­my, no­ca­mi szcze­ka­ły i wyły wil­ki, dra­pież­ny ryś ukry­ty w gę­stwi­nie drzew cza­to­wał na zdo­bycz, a licz­ne róż­no­rod­ne ptac­two na­peł­nia­ło po­wie­trze pie­niem i świe­go­tem.

Nie dziw, że pusz­cza ta czę­sto ścią­ga­ła my­śli­wych, a echo roz­no­si­ło dźwię­ki ro­gów. Do za­pa­lo­nych łow­ców na­le­żał wiel­ki ksią­żę Gie­dy­min, prze­by­wa­ją­cy w swej no­wej sto­li­cy Tro­kach, gdzie na wy­spie po­środ­ku je­zio­ra Gał­we wzniósł za­mek wa­row­ny. Gie­dy­min z or­sza­kiem to­wa­rzy­szów swych wy­praw wo­jen­nych i dwo­rzan czę­sto od­da­wał się ulu­bio­nej roz­ryw­ce.

Pew­ne­go razu, a było to oko­ło roku 1322, ksią­żę go­niąc ol­brzy­mie­go tura, za­pu­ścił się aż na wzgó­rza, ota­cza­ją­ce uj­ście Wi­len­ki do Wi­lii i tu na jed­nej z gór do­padł zwie­rza i za­bił go z ku­szy.

Ogrom­ny tur, ugo­dzo­ny w ser­ce, padł nie­ży­wy, a ksią­żę, oparł­szy sto­pę na jego po­tęż­nej gło­wie, za­dął w róg w zło­to opraw­ny. Słoń­ce już daw­no za­szło i księ­życ srebr­no­li­cy wy­pły­nął na nie­bo, sre­brząc wierz­choł­ki lip i dę­bów i mi­go­cąc w nur­tach Wi­lii. Tyl­ko ze świą­ty­ni, znaj­du­ją­cej się u stóp wzgó­rza bił blask czer­wo­ny ognia świę­te­go, a smęt­ny śpiew waj­de­lo­tów roz­le­gał się w ci­szy noc­nej.

Znu­że­ni ca­ło­dzien­nym uga­nia­niem się za zwie­rzem uczest­ni­cy ło­wów, po­krze­piw­szy siły skrom­ną wie­cze­rzą i mio­dem, ukła­da­li się na spo­czy­nek, wy­braw­szy na noc­leg zglisz­cze Świn­to­ro­ga, po­mię­dzy świą­ty­nią a Wi­lią.

Gie­dy­min dłu­go nie mógł za­snąć, wresz­cie znu­że­nie prze­mo­gło i sen skle­ił mu po­wie­ki. I oto przy­śni­ko mu się, iż na szczy­cie góry, na któ­rej za­bił tura, uka­zał się wilk ogrom­ny, cały że­la­zną zbro­ją okry­ty. Wilk pod­nió­sł­szy gło­wę na księ­życ, za­wył, a wy­cie jego było tak do­no­śne, iż zda­wa­ło się, że to nie on wyje, lecz sto in­nych wil­ków w nim za­war­tych.

Gdy wscho­dzą­ce słoń­ce ja­sny­mi pro­mie­nia­mi za­la­ło góry, rze­kę i przedar­ło się przez li­sto­wie drzew, obu­dził się Gie­dy­min i przy­po­mniaw­szy so­bie dziw­ny sen, opo­wie­dział go swym to­wa­rzy­szom. Jak wszy­scy po­ga­nie, ksią­żę był za­bo­bon­ny i przy­pi­sy­wał snom zna­cze­nie wiesz­cze, wie­rząc, że zsy­ła­ją je bo­go­wie, jako radę lub ostrze­że­nie. Nikt jed­nak z dwo­rzan nie mógł od­gad­nąć, co by ta­ko­wy sen ozna­czał. Wte­dy ktoś po­ra­dził, by we­zwać ar­cy­ka­pła­na, sły­ną­ce­go z mą­dro­ści Liz­dej­kę. Kri­we-Kri­wej­te sta­nąw­szy przed wiel­kim księ­ciem i wy­słu­chaw­szy jego opo­wia­da­nia, za­my­ślił się. Ota­cza­ją­cy go ko­łem ry­ce­rze, wpa­trze­ni w ob­li­cze ka­pła­na, z nie­cier­pli­wo­ścią ocze­ki­wa­li wy­tłu­ma­cze­nia snu.

Wresz­cie Liz­dej­ko wsparł­szy jed­ną rękę na la­sce, któ­ra była ozna­ką jego god­no­ści, a dru­gą pod­nió­sł­szy do góry rzekł:

– Mi­ło­ści­wy ksią­żę! Bo­go­wie to ze­sła­li ci ten sen i przez nie­go wy­ra­ża­ją swą wolę, któ­rej gdy bę­dziesz po­słusz­ny, cze­ka cię po­tę­ga i sła­wa. Wilk że­la­zny zna­czy, że na miej­scu tym sta­nie za­mek moc­ny i mia­sto – sto­li­ca pań­stwa, a stu wil­ków w nim wy­ją­cych ozna­cza miesz­kań­ców, któ­rzy sła­wę two­ją i tego gro­du sze­ro­ko po świe­cie roz­gło­szą. Masz więc być po­słusz­nym woli bo­gów, wznieść tu za­mek wa­row­ny i za­ło­żyć mia­sto.

Gie­dy­min przy­jął z ra­do­ścią to tłu­ma­cze­nie i nie­zwłocz­nie na gó­rze, któ­rą na­zwał "tu­rzą", za­czął bu­do­wać za­mek, opa­sa­ny mu­rem z dwie­ma wie­ża­mi sze­ścio­bocz­ny­mi. U stóp zaś góry, po­mię­dzy nią a świą­ty­nią sta­nął dru­gi za­mek drew­nia­ny, czy­li krzy­wy, z basz­ta­mi, pa­li­sa­da­mi i blan­ka­mi. Do­ko­ła za­czę­to wzno­sić do­mo­stwa.

W ten spo­sób po­wstał gród, któ­ry od rze­ki Wi­lii na­zwę Wil­na otrzy­mał, a do któ­re­go Gie­dy­min prze­niósł swo­ją sto­li­cę z Trok.

Liz­dej­ce za wy­tłu­ma­cze­nie snu wiesz­cze­go wiel­ki ksią­żę roz­ka­zał zwać się Ra­dzi­wił­łem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: