Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Podwójna omyłka - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Podwójna omyłka - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 223 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

Ju­lia de Cha­ver­ny była za­męż­na mniej wię­cej od sze­ściu lat, bli­sko zaś od pół­szó­sta roku ogar­nę­ła nie tyl­ko nie­moż­li­wość ko­cha­nia swe­go męża, ale i trud­ność za­cho­wa­nia dlań ja­kie­go­kol­wiek sza­cun­ku. Ten mąż to nie był li­chy czło­wiek; nie był też ani du­reń, ani głu­piec. Może jed­nak było w nim coś z tego wszyst­kie­go. Się­ga­jąc do swo­ich wspo­mnień, mo­gła­by so­bie przy­po­mnieć, że nie­gdyś zda­wał się jej miły; ale obec­nie nu­dził ją. Wszyst­ko było w nim dla niej od­py­cha­ją­ce. Jego spo­sób je­dze­nia, pi­cia kawy, mó­wie­nia przy­pra­wiał ją o ner­wo­wy skurcz. Wi­dy­wa­li się i roz­ma­wia­li je­dy­nie przy sto­le; że jed­nak ja­da­li z sobą kil­ka razy na ty­dzień, to wy­star­cza­ło, aby pod­trzy­mać wstręt Ju­lii.

Co do Cha­ver­ny'ego był to dość przy­stoj­ny męż­czy­zna, nie­co zbyt za­żyw­ny jak na swój wiek, ru­mia­ny, krwi­sty. Cha­rak­ter jego nie był skłon­ny do owych nie­okre­ślo­nych nie­po­ko­jów, któ­re nie­raz drę­czą lu­dzi z wy­obraź­nią. Wie­rzył świę­cie, że żona żywi dlań spo­koj­ną przy­jaźń (był nad­to fi­lo­zo­fem., aby są­dzić, że go ko­cha tak jak pierw­sze­go dnia po ślu­bie), i to prze­świad­cze­nie nie spra­wia­ło mu ani przy­jem­no­ści, ani przy­kro­ści; tak samo po­go­dził­by się z prze­ciw­ną my­ślą. Słu­żył kil­ka lat w ka­wa­le­rii, ale odzie­dzi­czyw­szy znacz­ny ma­ją­tek zbrzy­dził so­bie ży­cie gar­ni­zo­no­we, wziął dy­mi­sję i oże­nił się. Ob­ja­śnić mał­żeń­stwo dwoj­ga osób, któ­re nie mają ani jed­nej wspól­nej my­śli, może się wy­dać rze­czą dość trud­ną. Z jed­nej stro­ny krew­ni oraz ci usłuż­ni lu­dzie, któ­rzy jak Mo­lie­row­ska Fro­zy­na oże­ni­li­by rzecz­po­spo­li­tą we­nec­ką z suł­ta­nem tu­rec­kim, za­da­li so­bie wie­le tru­du, aby uło­żyć spra­wy fi­nan­so­we. Z dru­giej stro­ny, Cha­ver­ny na­le­żał do do­brej ro­dzi­ny; nie był wów­czas zbyt oty­ły; miał hu­mor, był w każ­dym zna­cze­niu tego sło­wa tym, co się na­zy­wa do­brym chłop­cem. Ju­lia wi­dy­wa­ła go z przy­jem­no­ścią w domu mat­ki, po­nie­waż roz­śmie­szał ją aneg­dot­ka­mi, któ­rych dow­cip zresz­tą nie był w do­brym sma­ku. Lu­bi­ła go, bo tań­czył z nią na wszyst­kich ba­lach, bo nig­dy nie zby­wa­ło mu na ar­gu­men­tach, aby za­trzy­mać jej mat­kę do póź­na, na­mó­wić ją na te­atr lub prze­jażdż­kę do la­sku. Wresz­cie Ju­lia uwa­ża­ła go za bo­ha­te­ra, bo miał parę po­je­dyn­ków, w któ­rych zna­lazł się dziel­nie. Ale co roz­strzy­gnę­ło o zwy­cię­stwie Cha­ver­ny'ego,to opis ko­czy­ka, któ­ry miał ka­zać wy­ko­nać we­dle wła­sne­go pla­nu i któ­rym sam miał wo­zić Ju­lię, gdy­by mu się zgo­dzi­ła od­dać rękę.

Po kil­ku mie­sią­cach mał­żeń­stwa wszyst­kie za­le­ty Chay­er­ny'ego wie­le stra­ci­ły ze swej war­to­ści. Nie tań­czył już z żoną, to się ro­zu­mie samo przez się. Aneg­dot­ki opo­wie­dział już po kil­ka razy. Obec­nie uwa­żał, że bale prze­cią­ga­ją się zbyt dłu­go. Zie­wał w te­atrze, a oby­czaj prze­bie­ra­nia się wie­czo­rem zda­wał mu się nie­zno­śny. Głów­ną jego wadą było le­ni­stwo; gdy­by się sta­rał być miły, może by mu się to uda­ło; ale przy­mus wy­da­wał mu się mę­czar­nią: miał tę wspól­ność pra­wie ze wszyst­ki­mi oty­ły­mi ludź­mi. „Świat” nu­dził go, po­nie­waż jest się tam do­brze przy­ję­tym je­dy­nie w sto­sun­ku do sta­rań, ja­kich się do­kła­da, aby być mi­łym. Po­spo­li­te ucie­chy wy­da­wa­ły mu się o wie­le po­nęt­niej­sze od wszel­kiej de­li­kat­nej za­ba­wy; aby się wy­róż­nić w to­wa­rzy­stwie, któ­re mu od­po­wia­da­ło, po­trze­bo­wał je­dy­nie krzy­czeć gło­śniej od in­nych, co mu nie było trud­no przy tak sil­nych płu­cach. Poza tym miał tę am­bi­cję, że po­tra­fił wy­pić wię­cej szam­pań­skie­go wina niż prze­cięt­ny, czło­wiek, oraz brał z ła­two­ścią na ko­niu prze­szko­dy na czte­ry sto­py wy­so­kie. Dzię­ki temu wszyst­kie­mu za­ży­wał spra­wie­dli­wie na­by­te­go sza­cun­ku wśród owych trud­nych do okre­śle­nia istot, któ­re na­zy­wa­ją się „zło­tą mło­dzie­żą”, a od któ­rych bul­wa­ry na­sze roją się oko­ło pią­tej po po­łu­dniu. Po­lo­wa­nia, ma­jów­ki, wy­ści­gi, ka­wa­ler­skie obiad­ki, ko­la­cyj­ki oto były jego ulu­bio­ne roz­ryw­ki. Dwa­dzie­ścia razy dzien­nie po­wia­dał, że jest naj­szczę­śliw­szy z lu­dzi; za każ­dym zaś ra­zem, kie­dy Ju­lia to sły­sza­ła,wzno­si­ła oczy do nie­ba, a ustecz­ka jej przy­bie­ra­ły wy­raz nie­opi­sa­nej wzgar­dy. Moż­na po­jąć, że oso­ba mło­da, ład­na i nie ko­cha­ją­ca męża mu­sia­ła być oto­czo­na bar­dzo in­te­re­sow­ny­mi hoł­da­mi. Ale poza opie­ką mat­ki, oso­by wiel­ce roz­trop­nej, duma Ju­lii – to była jej wada – bro­ni­ła ją do­tąd od po­kus świa­ta. Zresz­tą roz­cza­ro­wa­nie mał­żeń­skie, sta­ło się do­świad­cze­niem nie­zbyt na­stra­ja­ją­cym do no­wych za­pa­łów. Była dum­na z tego, że jest przed­mio­tem współ­czu­cia i że ją wska­zu­ją jako wzór re­zy­gna­cji. Ra­zem wziąw­szy czu­ła się nie­mal szczę­śli­wa, nie ko­cha­ła ni­ko­go, a mąż zo­sta­wiał jej zu­peł­ną swo­bo­dę. Za­lot­ność jej (a trze­ba przy­znać lu­bi­ła po tro­sze do­wo­dzić, że mąż jej nie zna skar­bu, któ­ry po­sia­da), za­lot­ność jej, in­stynk­tow­na jak u dziec­ka, łą­czy­ła się do­sko­na­le z pew­nym wzgar­dli­wym chło­dem, któ­ry jed­nak nie był pru­de­rią. Wresz­cie umia­ła być miłą dla wszyst­kich, ale dla wszyst­kich jed­na­ko. Ob­mo­wa nie mo­gła zna­leźć na niej naj­mniej­szej plam­ki.II

Obo­je mał­żon­ko­wie byli na obie­dzie u pani de Lus­san, mat­ki Ju­lii, któ­ra wy­jeż­dża­ła do Ni­cei. Cha­ver­ny, któ­ry nu­dził się śmier­tel­nie u te­ścio­wej, zmu­szo­ny był spę­dzić tam wie­czór mimo ca­łej ocho­ty po­spie­sze­nia do kom­pa­nów na Bul­wa­ry. Po obie­dzie usa­do­wił się na wy­god­nej ka­na­pie i spę­dził dwie go­dzi­ny nie mó­wiąc sło­wa. Przy­czy­na była pro­sta: spał, przy­zwo­icie zresz­tą, sie­dząc z gło­wą po­chy­lo­ną na bok i jak gdy­by słu­cha­jąc z za­ję­ciem roz­mo­wy;

bu­dził się na­wet od cza­su do cza­su i wtrą­cał ja­kieś słów­ko.

Wresz­cie trze­ba było za­siąść do wi­sta, gry, któ­rej nie­na­wi­dził, po­nie­waż wy­ma­ga­ła pew­ne­go na­tę­że­nia uwa­gi. Wszyst­ko to prze­cią­ga­ło się do póź­na: wła­śnie wy­bi­ło wpół do dwu­na­stej. Cha­ver­ny nie umó­wił się nig­dzie na wie­czór; nie miał po­ję­cia, co po­cząć z sobą. Trwał w tej wąt­pli­wo­ści, kie­dy oznaj­mio­no jego po­wóz. Gdy­by wra­cał do domu, mu­siał­by od­wieźć żonę. Per­spek­ty­wa dwu­dzie­sto­mi­nu­to­we­go sam na sam mo­gła go prze­ra­zić; ale nie miał przy so­bie cy­gar; umie­rał zaś z ocho­ty na­po­czę­cia skrzyn­ki, któ­rą otrzy­mał z Haw­ru wła­śnie w chwi­li, gdy wy­cho­dził na obiad. Pod­dał się lo­so­wi.

Pod­czas gdy otu­lał żonę w szal, nie mógł się wstrzy­mać od uśmie­chu wi­dząc się w lu­strze w tych funk­cjach świe­żo upie­czo­ne­go męża. Za­ra­zem przyj­rzał się żo­nie, na któ­rą wprzód le­d­wie po­pa­trzył. Tego wie­czo­ra wy­da­ła mu się ład­niej­sza niż zwy­kle; to­też otu­la­nie w szal trwa­ło czas ja­kiś. Ju­lia była rów­nie nie­ra­da jak on z za­po­wia­da­ją­ce­go się mał­żeń­skie­go sam na sam. Usta jej ukła­da­ły się w na­dą­sa­ną min­kę, a skle­pio­ne brwi ścią­gnę­ły się nie­chcą­cy. Wszyst­ko to da­wa­ło jej fi­zjo­no­mii wy­raz tak przy­jem­ny, że na­wet mąż nie mógł po­zo­stać nie­czu­ły. Oczy ich spo­tka­ły się w lu­strze. Obo­je uczu­li się za­kło­po­ta­ni. Ra­tu­jąc sy­tu­ację Cha­ver­ny uca­ło­wał z uśmie­chem rękę żony, któ­rą pod­nio­sła, aby po­pra­wić szal.

– Jak oni się ko­cha­ją! – szep­nę­ła pani de Lus­san, któ­ra nie za­uwa­ży­ła ani zim­nej wzgar­dy żony, ani obo­jęt­nej miny męża.

Zna­la­zł­szy się obo­je w ka­re­cie, nie­mal ra­mię o ra­mię, ja­kiś czas nie mó­wi­li nic. Cha­ver­ny czuł, że wy­pa­da coś po­wie­dzieć, ale nic nie przy­cho­dzi­ło mu do gło­wy. Ze swo­jej stro­ny Ju­lia za­cho­wy­wa­ła roz­pacz­li­we mil­cze­nie. On ziew­nął kil­ka razy, tak że aż sam się za­wsty­dził i za ostat­nim ra­zem czuł się w obo­wiąz­ku prze­pro­sić żonę.

– Wie­czór był dłu­gi – do­dał w for­mie uspra­wie­dli­wie­nia.

W zda­niu tym Ju­lia uj­rza­ła je­dy­nie chęć przy­ga­nie­nia wie­czo­rom mat­ki i po­wie­dze­nia jej cze­goś nie­mi­łe­go. Od daw­na mia­ła zwy­czaj uni­ka­nia z mę­żem wszel­kich wy­ja­śnień: mil­cza­ła tedy da­lej. Cha­ver­ny, któ­ry tego wie­czo­ra czuł się w roz­mow­nym uspo­so­bie­niu, pod­jął po upły­wie dwóch mi­nut:

– Obia­dek był do­sko­na­ły, ale mu­szę ci po­wie­dzieć, że szam­pan, któ­ry po­da­je two­ja mat­ka, jest za słod­ki.

– Co ta­kie­go? – spy­ta­ła Ju­lia zwra­ca­jąc nie­dba­le gło­wę i uda­jąc, że nie sły­sza­ła.

– Po­wia­dam, że szam­pan, któ­ry dają u mat­ki, jest za słod­ki. Za­po­mnia­łem jej po­wie­dzieć.

Za­dzi­wia­ją­ca rzecz, lu­dzie wy­obra­ża­ją so­bie, że to ła­two jest wy­bie­rać szam­pa­na. Dzie­ciń­stwo! Nie ma nic trud­niej­sze­go. Jest dwa­dzie­ścia ga­tun­ków szam­pa­na złych, ale tyl­ko je­den do­bry.

– Tak!… – I Ju­lia do­peł­niw­szy tą mo­no­sy­la­bą aktu grzecz­no­ści od­wró­ci­ła gło­wę wy­glą­da­jąc oknem. Cha­ver­ny prze­chy­lił się w tył i oparł nogi na po­dusz­ce na prze­dzie ka­re­ty, nie­co do­tknię­ty, że żona oka­za­ła się tak nie­czu­łą na wy­sił­ki, ja­kie so­bie za­dał, aby na­wią­zać roz­mo­wę. Mimo to, ziew­nąw­szy jesz­cze parę razy, cią­gnął zbli­ża­jąc się do Ju­lii:

– Bar­dzo ci do twa­rzy w tej suk­ni, Jul­ciu. Kto ją ro­bił?

– Chce pew­nie ku­pić taką samą swo­jej ko­chan­ce – po­my­śla­ła Ju­lia.

– Bur­ty – od­par­ła uśmie­cha­jąc się lek­ko.

– Cze­mu się śmie­jesz? – spy­tał Cha­ver­ny zdej­mu­jąc nogi z po­dusz­ki i przy­bli­ża­jąc się nie­co. Rów­no­cze­śnie ujął rę­kaw suk­ni i za­czął go ob­ma­cy­wać nie­co na spo­sób Tar­tuf­fe'a.

– Śmie­ję się – rze­kła Ju­lia – że zwró­ci­łeś uwa­gę na moją to­a­le­tę. Uwa­żaj, gnie­ciesz mi rę­kaw. – I od­su­nę­ła się.

– Upew­niam cię, że bar­dzo zwra­cam uwa­gę na two­ją to­a­le­tę i że oso­bli­wie po­dzi­wiam twój smak. Sło­wo ho­no­ru, nie­gdyś mó­wi­łem o tym… ko­bie­cie, któ­ra ubie­ra się za­wsze źle… mimo że wy­da­je strasz­nie dużo na to­a­le­ty… By­ła­by zdol­na zruj­no­wać… Mó­wi­łem jej… Przy­ta­cza­łem cie­bie…

Ju­lia ba­wi­ła się jego za­kło­po­ta­niem i nie sta­ra­ła się go wy­do­być z kło­po­tu.

– Two­je ko­nie są do ni­cze­go. Wlo­ką się jak żół­wie! Mu­szę ci je zmie­nić – rzekł Cha­ver­ny zu­peł­nie zbi­ty z tro­pu.

Przez resz­tę dro­gi roz­mo­wa nie oży­wi­ła się; żad­na ze stron nie wy­szła poza mo­no­sy­la­by. Mał­żon­ko­wie przy­by­li wresz­cie na miej­sce i roz­sta­li się ży­cząc so­bie do­brej nocy. Ju­lia za­czy­na­ła się roz­bie­rać; po­ko­jów­ka wy­szła wła­śnie, nie wiem po co, kie­dy drzwi sy­pial­ni otwar­ły się dość gwał­tow­nie i wszedł Cha­ver­ny. Ju­lia na­kry­ła śpiesz­nie ra­mio­na.

– Prze­pra­szam – rzekł – chciał­bym do po­dusz­ki ostat­ni tom Scot­ta… Czy to nie Kwen­tyn Dur­ward?

– Musi być u cie­bie – od­par­ła Ju­lia – tu nie ma ksią­żek.

Cha­ver­ny przy­glą­dał się żo­nie w tym ne­gli­żu tak ko­rzyst­nym dla pięk­no­ści. Wy­da­ła mu się ape­tycz­na, aby się po­słu­żyć jed­nym z owych wy­ra­żeń, któ­rych nie cier­pię."To do­praw­dy bar­dzo ład­na ko­bie­ta" – po­my­ślał. I stał tak przed nią bez ru­chu, ze świe­cą w ręce, nie mó­wiąc sło­wa. Ju­lia, rów­nież sto­jąc na wprost nie­go, mię­ła w ręku cze­pe­czek cze­ka­jąc nie­cier­pli­wie,aby ją zo­sta­wił samą.

– Uro­cza je­steś dziś wie­czór, niech mnie czar­ci po­rwą! – wy­krzyk­nął wresz­cie Cha­ver­ny pod­cho­dząc do niej i sta­wia­jąc świe­cę. – Pa­sja­mi lu­bię ko­bie­ty z roz­pusz­czo­ny­mi wło­sa­mi. – Tak mó­wiąc ujął dłu­gie pa­sma wło­sów po­kry­wa­ją­ce ra­mio­na Ju­lii i nie­mal czu­le oko­lił jej ki­bić ra­mie­niem.

– Och! Boże! Jak cie­bie czuć strasz­li­wie cy­ga­rem! – wy­krzyk­nę­ła Ju­lia od­wra­ca­jąc się.- Zo­staw moje wło­sy, na­siąk­ną tym za­pa­chem; nie będę się go mo­gła po­zbyć.

– Ba! Mó­wisz to tak, na wiatr, bo wiesz, że palę cza­sem. Nie bądź taka de­li­kat­na, żo­nu­siu.

Nie zdo­ła­ła się uwol­nić z jego ra­mion dość szyb­ko aby unik­nąć po­ca­łun­ku, jaki zło­żył gdzieś w oko­li­cy szyi. Szczę­ściem dla Ju­lii po­ko­jo­wa wró­ci­ła; nie ma bo­wiem nic wstręt­niej­sze­go dla ko­bie­ty niż te piesz­czo­ty, któ­re nie­mal rów­nie śmiesz­nie jest od­trą­cać, jak przyj­mo­wać.

– Ma­ry­niu – rze­kła pani de Cha­ver­ny – sta­nik u mo­jej nie­bie­skiej suk­ni jest o wie­le za dłu­gi. Wi­dzia­łam dziś pa­nią de Bégy, któ­ra ma za­wsze tyle sma­ku: jej sta­nik był z pew­no­ścią o dwa pal­ce krót­szy. O, zrób za­raz szpil­ka­mi za­kład­kę, aby zo­ba­czyć, jak to bę­dzie wy­glą­da­ło.

Tu za­wią­zał.się mię­dzy pa­nią a po­ko­jów­ką nie­zmier­nie in­te­re­su­ją­cy dia­log co do ści­słych wy­mia­rów, ja­kie po­wi­nien mieć sta­nik. Ju­lia do­sko­na­le wie­dzia­ła, że Cha­ver­ny'ego nic tak nie draż­ni jak roz­mo­wy o mo­dach i że tym go wy­pło­szy. Ja­koż po pię­ciu mi­nu­tach krą­że­nia po po­ko­ju Cha­ver­ny wi­dząc, że Ju­lia cała jest po­chło­nię­ta swo­im sta­ni­kiem, ziew­nął prze­raź­li­wie, wziął świe­cę i wy­szedł, tym… ra­zem osta­tecz­nie.III

Ma­jor Per­rin sie­dział przy sto­li­ku i czy­tał z uwa­gą. Jego mun­dur do­sko­na­le wy­szczot­ko­wa­ny, cza­pecz­ka, a zwłasz­cza nie­wzru­szo­na sztyw­ność tor­su zwia­sto­wa­ły sta­re­go żoł­nie­rza. Wszyst­ko w jego po­ko­ju było schlud­ne, ale nie­zmier­nie pro­ste. Ka­ła­marz i dwa świe­żo za­cię­te pió­ra spo­czy­wa­ły obok tecz­ki z pa­pie­rem li­sto­wym, z któ­rej nie zu­ży­to ani ćwiart­ki co naj­mniej od roku. O ile ma­jor Per­rin nie pi­sał, to w za­mian czy­tał dużo. W tej chwi­li czy­tał Li­sty per­skie pa­ląc faj­kę z mor­skiej pia­ny i te dwa za­ję­cia tak da­le­ce po­chła­nia­ły całą jego uwa­gę, że w pierw­szej chwi­li nie spo­strzegł ma­jo­ra de Châte­au­fort, któ­ry wszedł do po­ko­ju. Był to mło­dy ofi­cer z jego puł­ku, ślicz­ny chło­piec, bar­dzo sym­pa­tycz­ny, tro­chę za­nad­to za­do­wo­lo­ny z sie­bie, bar­dzo po­pie­ra­ny przez Mi­ni­ste­rium Woj­ny, sło­wem prze­ci­wień­stwo ma­jo­ra Per­rin pod każ­dym wzglę­dem. Mimo to byli w przy­jaź­ni, nie wiem cze­mu, i wi­dy­wa­li się co dzień.

Châte­au­fort ude­rzył ma­jo­ra Per­rin w ra­mię. Ten od­wró­cił gło­wę nie wy­pusz­cza­jąc faj­ki. Pierw­szym jego wra­że­niem była ra­dość z wi­do­ku przy­ja­cie­la; dru­gim żal – god­ny czło­wiek! – że musi po­rzu­cić książ­kę; trze­cie wska­zy­wa­ło, że się z tym po­go­dził i że go­tów jest naj­go­ścin­niej ro­bić ho­no­ry domu. Za­pu­ścił rękę do kie­sze­ni, aby wy­jąć klucz od sza­fy, gdzie kry­ła się sza­cow­na skrzyn­ka cy­gar, któ­rych ma­jor nie pa­lił nig­dy, ale któ­re da­wał po jed­ne­mu swe­mu przy­ja­cie­lo­wi; ale Châte­au­fort, któ­ry wi­dział już sto razy ten gest, wy­krzyk­nął: – Zo­staw­że, sta­ry, scho­waj swo­je cy­ga­ra; mam przy so­bie! Po czym do­by­wa­jąc z wy­kwint­ne­go fu­te­ra­łu z mek­sy­kań­skiej słom­ki cy­ga­ro ko­lo­ru cy­na­mo­nu, bar­dzo cien­kie z obu koń­ców, za­pa­lił je i wy­cią­gnął się na ka­nap­ce (któ­rą Per­rin nie po­słu­gi­wał się nig­dy), z gło­wą na po­dusz­ce, z no­ga­mi na prze­ciw­le­głym opar­ciu. Na ra­zie Châte­au­fort oto­czył się chmu­rą dymu, rów­no­cze­śnie, z za­mknię­ty­mi ocza­mi, zda­jąc się głę­bo­ko du­mać nad tym, co ma po­wie­dzieć. Twarz jego pro­mie­nia­ła ra­do­ścią; zda­wa­ło się, że z tru­dem za­my­ka w pier­si ta­jem­ni­cę szczę­ścia, pa­ła­jąc rów­no­cze­śnie chę­cią zdra­dze­nia jej. Per­rin, usta­wiw­szy swo­je krze­sło na wprost ka­na­py, pa­lił ja­kiś czas bez sło­wa; po czym, gdy Châte­au­fort nie kwa­pił się z roz­mo­wą, spy­tał:
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: