Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Podwójny blef - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
31 marca 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
17,90

Podwójny blef - ebook

„Podwójny blef” Juliusza Rafelda to początek serii sensacyjnych opowiadań z dwójką bohaterów, przyjaciół i byłych agentów służb specjalnych. Artur „Art” Master i Tomasz „Tom” Barski po latach działalności w służbach specjalnych szukają swego miejsca w cywilnym życiu. Nieoczekiwanie przekonują się, że zdobyte doświadczenie i kwalifikacje dają się wykorzystać w udzielaniu skutecznej pomocy bliźnim, krzywdzonym przez złych ludzi.

W opowiadaniu „No problem” zamożny biznesmen zwraca się do Arta w celu ratowania jego syna osadzonego w meksykańskim więzieniu, bez żadnych widoków na uwolnienie. Proponowana ilość pieniędzy przekonuje go do podjęcia wyzwania. Z pomocą dwóch kolegów rusza na wyprawę, by stawić czoła nieobliczalnym gangsterom.

Drugie opowiadanie „Zlecenie” to jak gdyby pokłosie poprzedniej historii. Tym razem porwana zostaje pewna dziewczyna. A że działania policyjne nie idą do przodu, to o pomoc zostaje poproszony ponownie Art z Tomem. Równolegle w dalekiej Ameryce komplikuje się sytuacja Juliana – tajnego agenta FBI. Zbieg okoliczności powoduje skrzyżowanie się ścieżek dwójki przyjaciół z Julianem.

Dynamiczny rozwój sytuacji owocuje powstaniem wspólnego frontu wobec wspólnego wroga. Kluczową rolę odgrywają porównywalne, nadzwyczajne kwalifikacje i talenty trójki doskonałych agentów.

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7900-359-4
Rozmiar pliku: 959 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

No problem

I.

Nie liczył co prawda jeszcze tym razem dokładnego czasu, lecz odniósł wrażenie, że dobiegł do punktu zwrotnego swojej trasy mniej więcej w tempie porównywalnym z wynikiem uzyskiwanym dawniej, czyli jeszcze trzy miesiące temu.

Dookoła było pusto; w ten rejon podmiejskiego lasku zapuszczali się tylko grzybiarze, ale wczesny kwiecień to jeszcze było zdecydowanie za wcześnie na nich. Zadowolony z tego, rozpoczął stałą serię ćwiczeń gimnastycznych. Po trzydziestu minutach nieprzerwanych zmagań odpoczął chwilę, aby wkrótce ruszyć w drogę powrotną. Kątem oka zauważył nieznaczny ruch za oddalonymi o kilkadziesiąt metrów krzewami, przyjrzał się im uważniej, lecz nie dostrzegł nic szczególnego. Możliwe, że jednak ktoś się przechadzał po lesie. Generalnie nie przeszkadzało mu okazjonalne towarzystwo; w końcu zaprawa fizyczna to już dość powszechne zjawisko i poruszający się żwawo postawny czterdziestolatek nie powinien wywoływać sensacji.

Biegł tym razem nieco spokojniej, na przyśpieszenie będzie czas przed samym końcem, czyli gdzieś za trzy, cztery kilometry. Leśna ścieżka wiła się niezmiennie od lat tak samo. Nie używał jednak tej trasy regularnie. Gdy był na miejscu, dzielił czas pomiędzy teren, dwa razy w tygodniu, oraz salę gimnastyczną, raz na tydzień. Sala to głównie siatkówka w gronie niezmordowanych zapaleńców, do których przyłączył się przed kilku laty. Przerwy w tym stałym rytmie następowały, gdy zmuszony był okresowo opuszczać miejsce zamieszkania, by wykonać przydzielone zadania. Wyjazdy bywały z reguły dalsze, trwające od kilku dni do kilku miesięcy. Zaś utrzymywanie doskonałej kondycji fizycznej było wpisane w jego zawodowe wymagania.

Dokładniej biorąc, było wpisane dawniej. Obecnie nie stanowiło bezwzględnego wymogu; działało już tylko przyzwyczajenie oraz wewnętrzne zadowolenie z poczucia odzyskanej sprawności. Proces ten zajął mu kilka ostatnich miesięcy. Biegnąc swobodnie i podskakując czasami do zwisających gałęzi, coraz bardziej czuł, że okres rekonwalescencji dobiega definitywnie końca. A znowu dokładniej biorąc, na razie rekonwalescencji fizycznej.

Zbliżył się powoli do pierwszych zabudowań miasta, jeszcze tylko przez wiadukt nad torami kolejowymi i ostatnie kilkaset metrów do niedużego bloku w małym, ogrodzonym osiedlu. Teraz czekał go prysznic, jakaś przekąska i...

Pomyślał, że tego dnia już nic go specjalnego nie czeka i przypomniało mu się, kolejny raz, że kiedyś zaledwie kilka godzin bez zajęcia wydawało się dłużyć w nieskończoność. Pomyślał też, że chyba jeszcze to nie jest ten dzień, który sobie wyznaczył na dokończenie rozrachunku ze sobą samym. Tak, to jeszcze nie ten dzień. Który to już raz?

II.

Adam Kastor, jeden z czołowych biznesmenów w swojej branży, siedział w obrotowym, skórzanym fotelu w przestronnym gabinecie i od kwadransa błądził niewidzącym wzrokiem po jego ścianach. Mimo, że wrócił do biura po kilkudniowej nieobecności, nikt nie śmiał go niepokoić żadnymi sprawami firmowymi. Takie wydał polecenie i sekretarka, Nina Domarska, miała zamiar spełnić je co do joty. Nie musiała obawiać się niczyjego niezadowolenia, w tym innych starszych rangą przedstawicieli firmy, że nie zostają dopuszczeni przed oblicze szefa, ponieważ jej pozycja była niezagrożona. Jej absolutne zaufanie u Kastora i poświęcenie były powszechnie znane i każdy się z nią liczył, choć wcale nie prezentowała typu nieprzystępnego, starego babsztyla z groźną miną. Nie miała też okularów na nosie, włosów spiętych w wysoki kok ani nawet chropowatego głosu. Blond włosy do ramion okalały delikatną twarz z ładnie wykrojonymi ustami, zaś łagodny głos bardziej nadawał się do opowiadania bajek dla dzieci. Całości dopełniało otwarte spojrzenie niebieskich oczu oraz koronkowy dekolt brązowej bluzeczki, zapowiadający kształtne wdzięki trzydziestoletniej kobiety.

Nie wiedziała ile czasu potrwa ten dziwny stan, ale nie dziwiła się. Powszedniały już powoli wiadomości o problemie, który dotknął Adama Kastora, dotychczas jednego z najbardziej przebojowych przedsiębiorców w kraju, który ze swą rozrastającą się siecią specjalistycznych domów handlowych udanie konkurował z zagranicznym biznesem.

Ostatnie tygodnie, a zwłaszcza dni, przyniosły radykalną zmianę w zachowaniu jej szefa. Zupełnie znikła emanująca dotychczas z niego energia, opadły ramiona i trudno było usłyszeć dłuższą wypowiedź, niż kilka cichych poleceń. Nawet bez podnoszenia wzroku, a bezpośredni kontakt wzrokowy z rozmówcą był dotychczas jednym ze znaków firmowych biznesmena.

Gdy otworzyły się drzwi sekretariatu i pojawiła się sylwetka rosłego mężczyzny w ciemnobrązowym garniturze, Nina Domarska wiedziała, że tym razem nie musi się odzywać ani czynić żadnych gestów. Główny doradca do spraw związanych z zabezpieczeniami i ochroną prawną korporacji, jako jedyny miał nieograniczony dostęp do Adama Kastora, niezależnie od czasu i miejsca i innych okoliczności. Stefan Rokicki przyjaznym gestem dłoni pozdrowił Ninę i bez słowa skierował się do głównego gabinetu.

Kastor z westchnieniem przeczesał palcami lekko falujące szpakowate włosy i spojrzawszy zmęczonym wzrokiem na przybysza, wskazał ręką obszerny fotel naprzeciwko swego biurka.

– Siadaj – rzekł spokojnym głosem. – Albo czekaj, poproś jeszcze Ninę o kawę.

Rokicki uchyliwszy drzwi pokazał sekretarce dwa uniesione palce i cofną się do gabinetu. Wiedział, że gest zostanie prawidłowo zrozumiany. Z zatroskaniem przyglądał się przez chwilę szefowi, po czym zagłębiwszy się w fotelu założył nogę na nogę i rzekł powoli:

– Nie dałeś mi co prawda wiele czasu, ale chyba mam coś, co może okazać się przydatne.

Biznesmen podniósł na niego wzrok i nachyliwszy się nieco oczekiwał milcząco na dalszy ciąg.

– Ten mój znajomy, wiesz, z ministerstwa, dał się w końcu uprosić i coś mi podrzucił. Oczywiście przysiągłem w naszym wspólnym imieniu, że kamień w wodę, ani mru–mru.

– Jasne – cicho odezwał się Kastor. – No i...?

– No i – tu doradca sięgnął do kieszeni marynarki, z której wyjął złożoną na pół kartkę papieru – to się zapowiada interesująco. Proszę, sam przeczytaj – dodał podając papier szefowi.

Adam Kastor sięgnął lewą ręką po kartkę, prawą po okulary i przeczytał długi, całostronicowy tekst. Pokiwał chwilę głową, postukał palcem w blat biurka i westchnąwszy przeciągle powiedział zdecydowanie:

– Odszukaj go i zaproś. Albo nie – szybko zmienił zdanie. – Zadzwoń, umów się i natychmiast jedź po niego. I powiedz, że bardzo proszę o to spotkanie. Przywieź go o jakiejkolwiek porze i od razu do mnie do domu. Gdyby był problem, dzwoń i sam pojadę. Jasne?

W tym momencie asystentka sekretarki wniosła i podała dwie filiżanki parującej białej kawy. Obaj mężczyźni kiwnęli w podziękowaniu głowami. Rokicki upił dwa łyki, sięgnął po papier i wyszedł z gabinetu. Kastor zakołysał swoją filiżanką i czekał, aż kawa bardziej przestygnie.Zlecenie

W połowie drogi powrotnej skręcił na chwilę na pobocze, aby ominąć dostawczego busa z logo piekarni „Twój chlebek”. Apetyczna nazwa – pomyślał uśmiechając się do siebie.

Auto skręcało właśnie w otwartą bramę, kierując się najwyraźniej na podjazd przed parterowym, magazynowym budynkiem. Artur wrócił na poprzedni trakt i biegł dalej. Po chwili przypomniał sobie, że już kilkakrotnie zdarzyło mu się spotkać busa na swej drodze, choć w innych miejscach. No tak, ale przecież nie wychodził z domu zawsze dokładnie o tej samej porze – zdarzało się minutę lub dwie wcześniej lub później.

Zaintrygowało go nagle, co dostawca pieczywa porabia na takim odludziu o siódmej rano, jako że w pobliżu nie było żadnego spożywczaka. Najbliższy znajdował się dobre dwa kilometry dalej, przy skrzyżowaniu z bardziej przelotową ulicą osiedla. Trasa, którą biegł, jego ulica – choć byłą nią tylko z nazwy, zwykła gruntówka – okalała niewielkie osiedle nowych bloków na samym skraju miasta.

Wiedziony impulsem Artur zawrócił i po kilkudziesięciu metrach minął bramę i widocznego w podwórzu busa. Właśnie wyładowywano z niego plastikowe kontenerki z chlebem. Ki diabeł – pomyślał. Tyle chleba dla domowników? Postanowił okrążyć posesję i skręcił w najbliższą, jeszcze drobniejszą przecznicę. Sto metrów dalej ponownie skręcił w prawo i stwierdził, że znalazł się po drugiej stronie obserwowanej posesji. Dokładniej, na jej froncie, do którego wiodła podwójna furtka i szeroki, wybrukowany podjazd, z kilkoma drewnianymi stołami o krzyżujących się nogach i ławami po obu stronach. W oczy rzuciła mu się tablica umieszczona nad wejściem do piętrowego budynku. Napis głosił, że jest to prywatny przybytek dobroczynny, a mianowicie jadłodajnia dla bezdomnych i ubogich. Później, biegnąc już w kierunku swego domu, czyli wygodnego mieszkania w nowym budynku, przypomniał sobie, że czasami udając się koło południa ze swego osiedla do miasta, widywał niewielkie grupki pieszych w okolicy przystanku autobusowego, najwyraźniej zmierzających w kierunku tego nowo odkrytego przybytku.

Dotarł wkrótce do mieszkania i wziął prysznic. Wreszcie wszystko działało jak należy. Ale zajęło dwa tygodnie, zanim wyregulowano wszystkie instalacje. Oprócz tego gotowa była też cała reszta wyposażenia, które urządził już sam, zakrywając surowy stan otrzymany od dewelopera. Kamień i drewno – te ulubione elementy dominowały w mieszkaniu. No, może nie całkiem dosłownie, ale tapeta znakomicie imitowała kamienne wykończenie. Panele i meble w naturalnym kolorze dębu wyszły dokładnie tak jak zaplanował. A tego dnia czekała go jeszcze jedna przyjemność – wyprawa po zakup cyfrowego tunera i czterdziestocalowego telewizora, po które umówił się przedniego dnia w mieście u dealera.

Myślami powrócił do sytuacji sprzed pół roku, gdy o takim dobrobycie nie myślał na serio. Cóż, niezbadane są koleje losu. Siłą rzeczy ciekawiło go, czy Tomasz Barski też zdecydował się na zrealizowanie swego marzenia.

Przed dziesiątą Artur zamówił taksówkę. W podziemnym garażu jego miejsce było jeszcze puste, choć powoli przymierzał się już do zakupu samochodu. Może nawet po południu pojedzie do dealera Opla przyjrzeć się nowej wersji terenowego SUV-a. Wyglądało na to, że i bez specjalnego oszczędzania na koncie pozostanie ze ćwierć miliona złotych. Pomyślał, że Tom aż tak się nie wzbogacił, ale i tak był bardziej niż zadowolony z rozliczenia. W końcu byli najlepszymi kumplami.

Taksówka zawiozła Arta na obszerny plac pod popularnym hipermarketem, gdzie był umówiony w salonie ze sprzętem RTV i reprezentantem dostawcy telewizji cyfrowej. Ledwie wysiadł, zawibrowała komórka w kieszeni kamizelki. Zerknął na ekran, lecz nie pojawił się numer dzwoniącego.

– Tak, słucham – powiedział spokojnym, dźwięcznym głosem.

– Dzień dobry – usłyszał męski głos. – Czy mówię z panem Arturem?

Art nie odpowiedział, postanawiając dać rozmówcy chwilę na zastanowienie.

– Halo? – usłyszał po paru sekundach.

– Może to dziwne, ale podoba mi się zwyczaj przedstawienia się najpierw samemu w takiej sytuacji.

– Ach – wahanie w głosie. – No niby tak, ale wolałbym dopiero bezpośrednio. Czy na początek wystarczy, że powołam się na kogoś, kto mnie do pana skierował?

– Zakładając, że rozmawia pan z właściwą osobą – wpadł w zdanie Art.

– No tak… Choć po tym wstępie nabieram przekonania, że dobrze trafiłem.

Art ponownie odpuścił i nie odezwał się.

– Dostałem pański numer od mojego starego przyjaciela, pana Kastora. I bardzo bym prosił o możliwość spotkania. Kojarzy pan oczywiście, o kim mówię?

– Tak. A tak z grubsza to…?

– To prawdopodobnie mógłby pan być mi bardzo pomocny dzięki swoim… nazwijmy to… niezwykłym talentom.

– Hmm… To pilne?

– Bardzo.

– Skąd pan dzwoni?

– Z Warszawy, ale natychmiast gotowi jesteśmy przyjechać do pana – w głosie rozmówcy Art wyczuł swobodniejszy ton lub wręcz ulgę. – Jest pan może wolny w najbliższym czasie?

– Śmy…?

– Co? A… to znaczy razem z moim wspólnikiem. Więc jak? Bardzo proszę.

– No dobrze – Art podjął decyzję. – To znaczy już jutro?

– Oczywiście. Bylibyśmy około dziesiątej. Jakie miejsce by pan proponował na spotkanie?

Art wchodził właśnie do przestronnego pasażu z kolorowymi butikami i punktami usługowymi. Po prawej dostrzegł ozdobne kręcone schody prowadzące na antresolę nad orientalną kawiarnią.

– Proszę przyjechać na parking przy Galerii Mostowej. Trzeba przejechać prawie całe miasto, ale prosto jak strzelił i każdy pokieruje w to miejsce. Jak panów poznam?

– Najprościej będzie chyba po samochodzie. Czarna terenowa beemka z pięcioma jedynkami w rejestracji. Warszawskiej oczywiście. A tak dokładniej, to nie panów, bo mówiąc o wspólniku mam na myśli… – lekkie zawahanie – … damę.

– Okej, więc jutro o dziesiątej.

Art postanowił, że nie będzie nawet próbował domyślać się celu wizyty i skierował się prosto do salonu, gdzie był umówiony. Przez chwilę tylko powrócił myślą do nazwiska człowieka, z którego rekomendacji dzwoniono. Minęły właśnie trzy miesiące, odkąd pan Kastor, a zwłaszcza jego syn Adam, powrócili do normalnego życia. No i wobec braku wiadomości raczej nic już go im nie zakłócało. Pewnie tylko młodszy Kastor nabrał ostrożności w zawieraniu przypadkowych znajomości i ryzykownych zagranicznych wypadów.

Zakupy poszły zgodnie z oczekiwaniami. Zadowolony z jakości odbioru telewizyjnego zdążył jeszcze przed wieczorem podłączyć razem cały sprzęt, tak aby móc bez przełączania kabli korzystać z również z video, CD oraz DVD. Przed snem włączył dopiero co kupioną płytę z nowojorskim koncertem Johna Lennona. Przed obejrzeniem całości nastawił najpierw Mother, chociaż była to dopiero szósta pozycja na liście. Ale też prawdę mówiąc, płytę kupił głównie dla tego właśnie utworu. Niby całkiem prosty, bez żadnych efektów i popisów, a jednak Art czuł nieodparte emocje ilekroć słuchając go, choć bardzo rzadko puszczano te piosenkę w mediach. Lennon, w okrągłych okularach i wojskowej kurtce, śpiewał tylko przy własnym akompaniamencie na fortepianie i wyjątkowo oszczędnym rytmem perkusisty.

Mother, you had me, but I never had you

I needed you, but you didn’t need me

So I got to tell you

Good–bye, good–bye

Następnego dnia postanowił przed spotkaniem zjeść śniadanie na mieście i wybrał się do ulubionego baru na Osiedlu Leśnym na omlet z twarogiem, okraszony podwójną porcją wiśniowej polewy. Przypomniało mu się takie samo danie, które lubili z Tomem zamawiać podczas krótkiej, tym razem pokojowej misji w Kanadzie. Inna była tylko polewa – wszechobecny syrop klonowy. Oprócz tego, że pycha, dawało to zawsze sytość na pół dnia. Powstrzymał się od kawy; będzie okazja o dziesiątej.

Gdy czarny SUV z kompletem jedynek zaparkował w centralnym miejscu parkingu, Art dojrzał przez przednią szybę, że kierowała kobieta. Podszedł z jej strony i lekko skinął głową. Silnik zgasł i oboje pasażerowie wysiedli. Kobietę, dość wysoką, ocenił na czterdziestkę, zaś niedawnego rozmówcę na kilka lat więcej.

– Witam pana – rzekła podając rękę. – Jestem Anna Wizner, a to mój wspólnik, Jerzy Reniak.

Ona w ciemnozielonym kostiumie, który nieźle grał z jej kasztanowymi lokami. On, około sto osiemdziesiąt centymetrów, w szarym garniturze i rozpiętej od szyją niebieskiej koszuli. Podobnie jak Art miał krótko przycięte ciemne włosy, ale był sporo niższy. Mężczyźni również podali sobie ręce.

– Jestem Artur, to już chyba jasne. Może chodźmy tam – wskazał w kierunku szklanego wejścia do marketu. – Pierwszy raz tutaj?

– Ja tak – odparła Anna. – Choć nie wiem jak ty, Jerzy?

– Kiedyś przejazdem – mężczyzna machnął ręką. – Ale nie znam miasta. Nie jesteśmy zdaje się w centrum?

– No nie – potwierdził Art. – Ale za to tu spokojnie, mniej pieszych.

Goście pokiwali głowami.

– Proszę – Art wskazał kręte wejście na antresolę. – Zajrzałem przed chwilą i mamy tam całkiem pusto. Jednocześnie skinął zapraszającym gestem w kierunku kelnerki widocznej za ladą.

Zapraszamy do skorzystania z oferty naszego wydawnictwa.

Wydawnictwo Psychoskok

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: