Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Poezje Adama Pajgerta. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Poezje Adama Pajgerta. Tom 1 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 373 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wy­da­nie po­śmiert­ne sta­ra­niem ro­dzi­ny.

We Lwo­wie.

Skład głów­ny w księ­gar­ni W. Za­wadz­kie­go.

1876.

Dnia 21 Lip­ca 1872 roku umarł u wód we Fran­zens­ba­dzie Adam Paj­gert, zna­ny z nie­po­spo­li­te­go ta­len­tu po­etycz­ne­go. Po­ezje jego no­szą prze­waż­nie ce­chę epicz­ną, a łą­czy się w nich głę­bo­kość my­śli i siła na­tchnie­nia z rzeź­biar­ską nie­mal wy­dat­no­ścią for­my, za­czerp­nię­tej ze stu­djów li­te­ra­tu­ry i świa­ta kla­sycz­ne­go. Są­dzi­my że ogła­sza­jąc ni­niej­sze po­śmiert­ne wy­da­nie jego po­ezji, wy­rzą­dza­my tem rze­tel­ną przy­słu­gę li­te­ra­tu­rze, od­da­jąc za­ra­zem hołd na­leż­ny pa­mię­ci przed­wcze­śnie zga­słe­go po­ety.

Z przy­czyn nie­da­ją­cych się na ra­zie usu­nąć, nie mo­gły wejść do ni­niej­sze­go zbio­ru ogło­szo­ne już daw­niej dru­kiem: Pie­śni Pro­ro­ków, Jul­jusz Ce­zar, prze­kład z Szek­spi­ra i Kain, po­emat lor­da By­ro­na, tu­dzież w rę­ko­pi­sie po­zo­sta­ły prze­kład tra­ge­dji Szek­spi­ra: Hen­ryk IV. po­emat Mus­se­ta: Usta i Cza­ra, i roz­pra­wy es­te­tycz­ne pro­zą

Część I.

PO­STA­CIE.

Naj­droż­sze­mu

ojcu swo­je­muKAD­MEA.

I.

Cze­mu, o Gre­cjo! przez ot­chłań stu­le­ci

Duch mój tak chęt­nie w two­ją prze­szłość leci?

Cze­mu tak dziw­ną wa­bisz mnie po­nę­tą,

Ze two­ja zie­mia jest mi zie­mią świę­tą?

Że gdy się w two­ich bla­skach roz­lu­bu­ję,

Już się w Ate­nach jak­by w domu czu­ję?

Na­wie­dzam Ar­gos, lub prze­by­wam w Te­bach,

Z mow­ni­cy ra­dzę o kra­ju po­trze­bach,

Skła­niam do woj­ny lub po­ko­ju rze­sze,

Lub na igrzy­ska olim­pij­skie spie­szę,

Przy strun po­brzę­ku gło­szę me rap­so­dy,

I śmia­ło się­gam po laur na­gro­dy.

A gdy wróg chmu­rą cią­gnie na twe kra­je,

Mię­dzy two­je­mi bo­ha­ty­ry sta­ję,

Wszyst­kie twe wal­ki dzie­ląc pier­sią męz­ką,

Z pod Ma­ra­to­nu po­wra­cam zwy­cięz­ko,

Na ter­mo­pil­ską nio­sę się cie­śni­nę

Je­den ze trzy­stu, i za wol­ność ginę.

Wę­drow­cze, w Spar­cie niech świad­czą twe wie­ści,

"Że­śmy tu le­gli ma­jąc pra­wo w czę­ści. "

Pod Sa­la­mi­ną per­skie nawy palę,

Pie­śnią mi sła­wy szu­mią mo­rza fale,

I roz­ma­rzo­ny z dum­nem cho­dzę czo­łem,

Że się z achaj­skim lu­dem no­szę spo­łem.

II.

Ko­cham ja cie­bie, o prze­szło­ści grec­ka!

Bom ja na wła­snej zie­mi już od dziec­ka

Ca­łe­go ser­ca, ca­łej du­szy siłą,

Uczył się ko­chać to tyl­ko, co było.

Ko­cham cię Gre­cjo, bom chło­pię­ciem jesz­cze

Już ho­me­ro­we słu­chał pie­śni wiesz­cze,

Albo za­sy­piał z Plu­tar­chem pod gło­wą

I twych ry­ce­rzy śnił wrza­wę bo­jo­wą,

A tak mnie dłu­go te ma­rze­nia nio­sły,

Aż mi twe dzie­je z oj­czy­st­sy­mi zro­sły,

Epa­mi­non­das sta­wał przy Czar­nec­kim,

I Fi­lo­pe­mon był Ko­ściusz­ką grec­kim.

Ko­cha­ni cię Gre­cyo, jak cię ko­chał har­dy

Pie­śniarz Al­bio­nu, wiel­ki mistrz po­gar­dy.

Dla świa­ta, co mu pod nogą się kar­li,

A mi­łu­ją­cy tych wiel­kich co zmar­li,

Aby przy­szło­ści wskrze­sić bla­ski two­je,

Za two­ją wol­ność po­cią­gnął na boje.

Ko­cham cię Gre­cyo, tak jak cie­bie ko­chał

Wieszcz, co krwa­wy­mi ser­ca łza­mi szlo­chał,

Wiel­ki syn bolu, Pro­me­te­usz lac­ki,

Mistrz mój, ko­cha­nek mej du­szy, Sło­wac­ki.

On, co nad oj­ców roz­bu­rzo­nym do­mem

Wy­śpie­wał wiel­ki swój tre­no­dion gro­mem,

A po­tem smut­ny po gro­bach Hel­la­dy

Jak duch prze­szło­ści prze­cha­dzał się bla­dy.

Za jego śla­dem, du­cho­wy wę­dro­wiec;

Aga­mem­no­na ja zwie­dzam gro­bo­wiec.

O two­ich świą­tyń opar­ty ko­lum­ny,

Pa­trzę, zkąd wie­je du­chów or­szak tłum­ny,

Lub po Elek­try ga­jach pły­nę cie­niem,

Lub bu­dzę pieśń mą two­ich dzieł wspo­mnie­niem.

III.

Oto już Gre­cya do upad­ku ma się,

Li­zan­der na­stał po Le­oni­da­sie,

Re­pu­bli­kań­ska już omdle­wa cno­ta,

Wol­ność się w rzu­tach kon­wul­syj­nych mio­ta.

Dum­nym Ate­nom, mia­stu wol­nych męży,

Pa­mięć trzy­dzie­stu wład­ców hań­bą cię­ży,

Praw Li­kur­go­wych Spar­ta­nin nie­po­mny,

Hel­leń­skiej zgo­dzie stał się wia­ro­łom­ny,

Woj­nę i za­bór nie­sie gro­dom brat­nim;

Li tyl­ko chwa­ły pro­mie­niem ostat­nim

Teby za­świe­cą w nie­zwy­czaj­nym bla­sku,

Jak dzień w pur­pu­ry przed­za­chiod­nim brza­sku,

Za­nim wol­no­ści grec­kiej w chwil ko­lei

Słoń­ce na po­lach zga­śnie Che­ro­nei,

I ma­ce­doń­skiej nocy me­te­ory

Ciem­ne pod­dań­stwa tyl­ko wska­żą tory.

IV.

Wi­tam-że cie­bie, oj­czy­zno Pin­da­ra!,

Wi­tam was Teby i Kad­meo sta­ra!

Was bło­nia sław­ne smo­czych zę­bów sie­wem ,

Pięk­ne sre­brzy­stym Se­me­nu roz­le­wem,Łąki wstę­ga­mi wie­ją­ce po­to­ków,

I siedm cza­row­nych z sied­miu bram wi­do­ków;

Tak naj­pięk­niej­sze mia­sto ca­łej Gre­cyi

Na czte­rech wzgó­rzach mar­mu­ra­mi świe­ci,

Co się przy dźwię­ku lut­ni am­fio­no­wej

Sa­nie do tak­tu zbie­gły w te bu­do­wy,

A ku obro­nie mia­sta od za­cho­du

Gó­ru­je czo­ło ka­di­nej­skie­go gro­du.

Ale dziś w pięk­nych Te­bach nie we­so­ło,

Zgłu­chły uli­ce, pust­ko­wie w oko­ło,

Jak­by tu po­wiew za­ra­zy strasz­li­wy

"Wię­ził po do­mach Gre­ków lud ru­chli­wy,

A choć się je­den lub dru­gi uka­że,

To w zie­mię chy­lą prze­lęk­nio­ne twa­rze,

I choć­by dwaj się dru­ho­wie spo­tka­li,

Nie spoj­rzą na się, mil­cząc pój­dą da­lej.

Oh! nie za­ra­za tak tu ra­dość zpsu­ła

I tak wy­mow­ne Gre­kom usta sku­ła,

Lecz od po­mo­ru gor­sza prze­moc wro­ga.

W kad­mej­skiej twier­dzy obca dziś za­ło­ga,

Na pier­siach Te­bom że­la­zną ma­czu­gą

Cię­ży Spar­ta­nin, a cię­ży już dłu­go.

V.

Bez boju Te­bom Kad­mea wy­dar­ta,

Zdra­dą zdo­by­wa dzi­siaj gro­dy Spar­ta,

Co­raz się pod­lej wnuk Li­kur­ga pla­mi..

In­a­czej było pod Ter­mo­pi­la­mi!

Przez kraj Be­ocyi kwit­ną­cy, spo­koj­ny,

Cią­gnął na Olint za­stęp Spar­ty zbroj­ny;

Ce­re­ry wła­śnie świę­to się ob­cho­dzi,

Ni­ko­mu z męży w ów­czas się nie go­dzi

Przy­stęp do zam­ku, gdzie or­szak Te­ba­nek

Spra­wu­je taj­ne ob­rzę­dy ka­pła­nek,

I cześć od­da­je szczo­drej pól bo­gi­ni,

Ludz­ko­ści pierw­szej, naj­lep­szej mi­strzy­ni.

O ty, co pola w zło­te stro­isz kło­sy,

Mie­cze na sier­py prze­ku­wasz i kosy,

Co nie­siesz pra­cy do­sta­tek w na­gro­dę,

Chleb da­jesz cia­łu, da­jesz ser­com zgo­dę,

Z tobą przy­by­wa cała bo­gów rze­sza,

Wdzięcz­ną po pra­cy piosn­ką Pan ucie­sza,

Ru­mia­ne trzę­sie owo­ce Po­mo­na,

We­so­ły Ba­chus tło­czy wi­no­gro­na,

Śród two­ich sno­pów przy dźwię­ku fu­ja­rek

I Amor w ser­ca wkrad­nie się żni­wia­rek,

I mło­dy Hy­men z swą po­chod­nią sta­wa,

Tyl­ko ci Mar­sa nie­przy­ja­zna wrza­wa,

Groź­ny szczęk mie­czy i świsz­czą­ce gro­ty…

0 opie­kun­ko pra­cy, szczę­ścia, cno­ty!

Bło­go­sła­wio­ny lud, co praw twych słu­cha

W po­ko­rze ser­ca i pro­sto­cie du­cha,

Za twym prze­wo­dem wio­dąc ży­wot pra­wy,

Smut­nej zdo­byw­ców nie za­pra­gnie sła­wy.

Prze­klę­ty, kto mu w za­cisz­ne za­gro­dy

Rzu­ci grom trwo­gi, z pól za­bie­rze trzo­dy,

Za­mie­ni pie­śni w krzyk roz­pacz­ny ma­tek,

Roz­wie­si po­żar nad strze­cha­mi cha­tek,

Two­je za­go­ny ośre­brzo­ne ży­tem

Wy­tło­czy twar­dem ru­ma­ków ko­py­tem,

Głód i za­ra­zę pu­ści po swym śla­dzie

I za­miast sno­pów mo­gi­ły po­kła­dzie.

Wte­dy kró­lo­wo ła­nów – zło­to­wło­sa,

Niech się znów mie­czem sta­nie two­ja kosa,

Niech, kto oj­cow­ski za­gon płu­giem kra­je,

Wła­sne­mi pier­si za tar­czę mu sta­je,

Aże wy­go­ni na­jezd­ni­cze ple­mię,

Aż znów twej czę­ści tę­sk­ną wró­ci zie­mię!

Ha! zkąd ta wrza­wa? Kto tu się od­wa­ża

Krok świę­to­kradz­ki zbli­żać do oł­ta­rza?

Znie­wa­gą świę­te prze­ry­wać ob­rzę­dy?

Po­mię­dzy ko­lumn wy­nio­słe­mi rzę­dy

Bły­snę­ły heł­my, i tar­cza przy tar­czy,

Pan­ce­rzów chrzęst jak grom da­le­ki war­czy,

I lśnią­cem ostrzem las włócz­ni się jeży…

Na ko­goż męż­ny ten hu­fiec ude­rzy?….

God­ny za­praw­dę czyn spar­tań­skiej bro­ni, '

Gdy garst­kę nie­wiast prze­lę­kłych roz­go­ni!

O głaz drzew­ca­mi za­stu­ka­ły piki,

Z ich szczę­kiem trwo­gi mie­sza­ją się krzy­ki;

Szcząt­ki prze­rwa­nej dy­mią się ofia­ry,

Na zie­mię lecą zgru­cho­ta­ne cza­ry,

Świę­co­ny na­pój na pod­ło­gę bry­zga,

Ucie­ka­ją­ca w nim się sto­pa śli­zga;

Tu po­trą­co­nej na oł­tarz ma­tro­nie:

Okrwa­wia mar­mur si­wo­wło­se skro­nie,

Tu z dzba­nem mło­da dzie­wi­ca u scho­dów

Pada jak Hebe śród Olym­pu bo­gów.

Hu­czy śmiech zgrai od pro­gów do pro­gów,

Aż w po­śród zgieł­ku, w bez­ła­dzie, prze­stra­chu

Uszły Ce­re­ry ofiar­nicz­ki z gma­chu.

O mar­mu­ro­wą opar­ty ko­lum­nę

To­czy spar­tań­ski wódz spoj­rze­nie dum­ne,

Jak na swym tro­nie Azyi mo­nar­cha.

Tu Le­on­cy­ades, Te­bów Po­le­mar­cha,

Chle­bem i solą wro­ga kra­ju wita…

W prze­kleń­stwo zdraj­cy chór Eu­me­nid zgrzy­ta!

VI.

Gdy się na­jezd­nik pa­nem kra­ju sta­nie,

Naj­lep­szym mę­żom: śmierć albo wy­gna­nie!

Sta­ry Izme­nias, co swo­bód na­ro­du

Jako miecz bro­nił i strzegł na­kształt gro­du,

Pod to­por kata siwą gło­wę kła­dzie.

Kto po­śród pierw­szych był w boju lub w ra­dzie,

Kogo lud swo­ją mi­ło­ścią od­zna­cza,

Temu cnót jego ty­ran nie prze­ba­cza;

Oto już trzy­stu naj­cel­niej­szej mło­dzi

Ża­łob­nym z mia­sta sze­re­giem wy­cho­dzi,

Z oj­czy­zny wro­ga wy­gna­ni wy­ro­kiem,

Ku bra­mie chwie­ją się po­wol­nym kro­kiem,

A każ­dy z twa­rzy wrą­cej gnie­wem, bó­lem,

Ze­pchnię­tym z tro­nu wy­da­je się kró­lem.

U bra­my or­szak ża­ło­śny Te­ba­nek,

Wy­gnań­ców ma­tek, sióstr, żon i ko­cha­nek,

Za­tłu­mia sło­wa po­że­gna­nia w szlo­chu;

Atyc­ką dro­gą wie­je tu­man pro­chu,

I oku rze­szę wy­chodź­ców za­kry­wa;

Nie­bo wie­czor­ną łuną już za­pły­wa,

Czer­wień­szym co­raz bla­skiem bar­wi krań­ce,

W oko­ło ci­sza; Te­bań­scy wy­gnań­ce

Nim ku Ate­nom swo­je kro­ki zwró­cą,

Jesz­cze raz okiem poza sie­bie rzu­cą,

O szczyt Kad­mei słoń­ca brza­skiem zło­ty

Jesz­cze za­cze­pią spoj­rze­niem tę­sk­no­ty,

I tak po mu­rach tych po­wlo­ką okiem,

Jak­by je k' so­bie chcie­li ścią­gnąć wzro­kiem.

Co­raz im głę­biej mia­sto to­nie w cie­niu,

Aż się w tem dłu­giem, ostat­niem spoj­rze­niu

Sam na sam z ży­ciem spo­tka­li tu­ła­czem,

Aże ser­decz­nym za­la­li się pła­czem,

Aż była każ­da łza ich spa­da­ją­ca

Jak mi­łość kra­ju czy­sta i go­rą­ca:

"O Teby na­sze! o oj­czy­zno miła!

Aza­liż dłu­go bę­dzie nam tę­sk­ni­ła

Du­sza za tobą? kie­dyż bla­skiem wsta­nie

Dzień, co w ra­do­sne da nam po­wi­ta­nie

Gła­zy do­mo­wych uca­ło­wać pro­gów?

I ze­mstę da nam spra­wie­dli­wość bo­gów,

Aż na bój wznie­siem wiel­ki okrzyk ra­zem,

I w krzep­kiej dło­ni bły­śnie­my że­la­zem

"Nad gło­wą wro­ga, i zbroj­ne ko­la­na

W po­wa­lo­ne­go wtło­czym pierś Spar­ta­na!"

VII.

Mija w nie­wo­li już Olim­pia­da,

Bia­da ci pięk­na Be­ocyo, bia­da!

Pa­nu­je Spar­ta. A jako w je­zio­rze,

Kie­dy burz­li­wy wi­cher fale po­rze,

Za­mą­ci nie­bios od­bi­cie we wo­dzie

I na wierzch ci­śnie co le­ża­ło w spo­dzie,

Tak męty kra­ju nie­wo­la po­ru­sza,Że na wierzch wyj­dzie każ­da pod­ła du­sza.

Wszyst­ko co nie­cne, co brud­ne, co krzy­we,

Wszyst­ko co roz­kosz albo zło­ta chci­we,

Dźwi­ga się z głę­bi, gar­nie się ku Spar­cie,

I dziel­ne żą­dzom swym zna­cho­dzi wspar­cie.

Ar­chias mło­dy, zu­chwa­ły i but­ny,

Jak Al­cy­bia­des lu­bież­ny, roz­rzut­ny,

Chę­ci­wy zna­cze­nia w środ­kach nie prze­bie­ra,

Na lud ze wzgar­dą mo­nar­szą spo­zie­ra,

A ko­lan giąć się nie wzdra­ga przed wro­giem,

Sko­ro po­chleb­stwo jest do wła­dzy pro­giem.

Z nim po­le­mar­chy do­sto­jeń­stwo dzie­li

Fi­lip, zro­dzo­ny ra­czej do ką­dzie­li,

Niż do orę­ża lub do rad­nej spra­wy,

Mięk­ki nie­wie­ściuch, roz­pust­nik plu­ga­wy,

Któ­re­mu wła­dza li za śro­dek słu­ży,

By głę­biej w zbyt­ków nu­rzać się ka­łu­ży..

Przy… nich ła­ko­my Hy­pa­tes się wie­sza,

Co się tym­cza­sem na­dzie­ją po­cie­sza, Że przy naj­bliż­szym urzę­dów wy­bo­rze

Jemu się pierw­sze miej­sce do­stać może.

Dziś gdy przy in­nych god­no­ści, ty­tu­ły.

Zło­to zkąd może gar­nie do szka­tu­ły,

Li­cząc już w my­śli ile na­zgro­ma­dza

Wte­dy, gdy przy nim pierw­sza bę­dzie wła­dza.

Czwar­ty Fi­li­das od po­przed­nich róż­ny,

Na wszyst­kie Spar­ty roz­ka­zy usłuż­ny,

Śmia­ły, mil­czą­cy, czyn­ny a sta­tecz­ny,

Ta­jem­nic rzą­du po­wier­nik bez­piecz­ny,

Choć co­dzień daje wier­no­ści do­wo­dy,

Żad­nej dla sie­bie nie żąda na­gro­dy,

I tak we wro­ga służ­bie się uga­nia,.

Jak gdy­by ło­trem był z za­mi­ło­wa­nia.

Ci nad swym kra­jem z słu­żal­ców gro­ma­dą

Wi­szą jak daw­ne Stym­fa­li­dów sta­do

Zło­wro­gą chmu­rą, nim Her­ku­les jaki

Te lu­do­żer­cze po­wy­strze­la pta­ki.

A na­ród w so­bie wszel­ki ból za­tłu­mia,

Nie war­czy groź­bą, skar­gą nie po­szu­mią,

Tyl­ko się cały po­dał w ci­szę głu­chą,

Lecz gdy do pier­si przy­ło­żysz mu ucho,

Choć mu jak do snu zwar­ła się po­wie­ka,

Po­znasz z od­de­chu, że nie śpi, lecz cze­ka,

VIII.

Nie ten naj­dłuż­szy dzień, co na bie­gu­nach,

' Kie­dy drży smut­nie po śnie­gu ca­łu­nach

Słoń­ce, po­dob­ne do lam­py ko­na­nia,

Ale smut­niej­sze, dłuż­sze dnie wy­gna­nia.

Tak się trzy lata, lub trzy wie­ki ra­czej

Już dla te­bań­skich prze­wlo­kło tu­ła­czy.

Na­próż­no dla nich go­ścin­ne Ate­ny

Po­ży­czą śpiew­nej przy­nę­tę Sy­re­ny.

Nie dla nich ludu we­so­łe igrzy­ska,

Pe­ry­kle­so­wy dar­mo prze­pych bły­ska,

Na­próż­no wdzię­kiem He­te­ry się milą,

Na­próż­no w kunsz­cie mi­strze się prze­si­lą,

Nie zwa­bi oka i dłu­to Fi­dy­asza

Tych co wo­ła­ją wciąż: "Oj­czy­zno na­sza!"

Oh! ra­czej li­ścia, co u stóp sze­le­ści,

Oni spy­ta­ją, czy ma z Te­bów wie­ści?

Oh! ra­czej wia­tru co tą stro­ną wie­je,

Spy­ta­ją, co się w ich oj­czyź­nie dzie­je?

O! ra­czej pta­ka, co tą stro­ną leci,

Py­tać się będą o żony i dzie­ci;

A po­tem dło­nią za­kry­wa­jąc lice,

Znów się w mil­czą­cą po­grą­żą tę­sk­ni­cę,.

Ale jest inna mowa, któ­rą gada

Do tych tu­ła­czów mia­sto Mil­cy­ada,

Mowa po­tęż­na, któ­rej każ­de sło­wo

Grzmi hu­kiem bu­rzy, wrza­wą trąb bo­jo­wą,

Któ­ra po­ga­słe na­ro­dy, ple­mio­na,

Wiel­kich dzieł sła­wę, wiel­kich dusz imio­na,

Jak zgło­ski w peł­ne szy­ku­je wy­ra­zy,

Stu­le­cia wią­że w swe ol­brzy­mie fra­zy,

Aż wiek po wie­ku w tej mo­wie uło­ży

Kie­dyś swój wiel­ki po­emat duch Boży.

Komu tej mowy dźwięk do ser­ca wpad­nie,

Za­wi­chrzy ser­cem i du­szą i za­wład­nie,

Że choć­by krwa­wym pier­si swych roz­pę­kiem

Za­pra­gnie sam być w pie­śni dzie­jów dźwię­kiem.

Tak roz­ma­rzo­na chwa­łą Har­mo­dy­usza

Pe­lo­pi­da­sa wre na­mięt­na du­sza,

Że chciał­by w dło­ni za­bły­snąć mło­dzień­czej

Wy­baw­czy­ni mie­czem, co się w mir­ty wień­czy.

Imio­na, co się w bla­skach sła­wy palą,

Na pier­si biją mu ogni­stą falą,

Że do spo­czyn­ku choć go sen utu­la,

Przy łożu ob­raz wi­dzi Tra­zy­bu­la,

A po­stać kształ­ty przy­bie­ra pół­bo­ga

I woła: "wy­baw oj­czy­znę od wro­ga!"

"Wy­baw!" głos sły­szy we dnie i na ja­wie"

I roz­ma­rzo­ny po­wta­rza: "wy­ba­wię!"

IX.

Z Te­bów do Aten przy­by­wa na zwia­dy

Fi­li­das z taj­nej po­le­mar­chów rady,

Lecz inną po­stać tu na się przy­bie­ra,

Zda się dla kra­ju jego du­sza szcze­ra,

Zda­je się tyl­ko prze­my­ślać o środ­kach,

Jak się krzywd cięż­kich po­mścić na wy­rod­kach,

Zda się, że tyl­ko wszedł w służ­bę Spar­ta­na,

By grunt pod­ko­pać pod sto­pą ty­ra­na.

Z naj­cel­niej­szy­mi tu z te­bań­skiej mło­dzi

W za­miej­skich ga­jach po no­cach się scho­dzi,

Coś opo­wia­da skry­cie, coś do­ra­dza,

Sam Zeus wie komu sprzy­ja, kogo zdra­dza.

Ale gdy że­gnał się z Pe­lo­pi­da­sem,

Rzekł dłoń ści­ska­jąc: by­waj zdrów tym­cza­sem

Aże przy pra­cach się zdy­biem mo­zol­nych;

A Pe­lo­pi­das mruk­nął: w Te­bach wol­nych.

I tak przy drżą­cym księ­ży­co­wym bla­sku

Wraz z mir­to­we­go roz­cho­dzą się la­sku,

A poza nimi o kro­ków nie­wie­le,

Kędy gaj cie­niem naj­grub­szym się ście­le,

W gąsz­czach się kry­jąc przed świa­tłem mie­sią­ca,

Ja­kaś się po­stać wle­cze czoł­ga­ją­ca.

X.

W Te­bach, w ubo­gim dom­ku, poza sto­łem

Dwóch sie­dzi męży, z po­chy­lo­nem czo­łem,

Choć prócz nich w izbie nie było ni­ko­go,

Mó­wi­li ci­cho, jak­by zdję­ci trwo­gą,

Czy kto przez ścia­nę słów ich nie pod­słu­cha,

I po­le­mar­chom nie rzu­ci do ucha.

"Cóż – rze­cze star­szy – Epa­mi­non­da­sie,

Czy nie sły­sza­łeś, co o Fi­li­da­sie

Mó­wią po mie­ście? – Wszę­dzie wieść obie­ga,

Że go do Aten wy­sła­no za szpie­ga,

Bo trwoż­na Spar­ta do­wie­dzieć się rada,

Co tu­łacz przez sen o swym kra­ju gada.

– Więc prócz nas obu – tam­ten znów za­py­ta –

Nikt nie prze­czu­wa, jaki ta za­kry­ta

Cza­ra sza­cow­ny na­pój mie­ści w ło­nie?

– Nic, prócz nas obu nikt nie wie Cha­ro­nie,

Że jak z Pe­ne­jem nie­zmie­sza­ny wca­le

Ty­ta­res wierz­chem czy­ste to­czy fale,

Tak on w tem męt­nem ko­ry­cie złych su­mień

Osob­no nie­sie swe­go ży­cia stru­mień.

– To do­brze! – Cha­ron w od­po­wiedź do­rzu­cił –

Oby Fi­li­das tyl­ko ry­chło wró­cił!

On na­szym bra­ciom, co tę­sk­nią w ob­czyź­nie,

Wieść może pierw­szą za­niósł o oj­czyź­nie,

On i nam może od nich, śród bo­le­ści

Przy­nie­sie pierw­sze do­brej wróż­by wie­ści

– Kie­dyż! – w za­pa­le rze­cze młod­szy gło­śno –

Nie­bo tę chwi­lę da nam prze­ra­do­śną,

Gdy nasi bra­cia, po wę­drów­ce dłu­giej,

W dom swój po­wró­cą jak Ulis­ses dru­gi?

Kie­dyż?!…. i oba uto­ną w ma­rze­niu,

Tak, że nic sły­szą stą­pań po przed­sie­niu,

Ani przy­mknię­tych skrzyp­nie­nia po­dwoi,

Nie wi­dzą męża co już w pro­gu stoi,

I wprzód się z du­mań swo­ich nie ocu­cą,

Aże przy­stą­pił i rzekł im: Po­wró­cą."

XI.

Co to za łow­cy, co z łu­kiem i dzi­dą

Przez pola… bory, szyb­kim kro­kiem idą?

Z gło­śnym sze­le­stem ła­mią się przez knie­je,

Nie­bacz­ni, co się oko­ło nich dzie­je,

Czy się psów gra­nie ozwie czy umil­ka,

Czy tro­pią lisa, czy­li wie­trzą wil­ka,

Czy to im sar­na po­rwie się z przed nogi,

Czy­li po­my­ka je­leń krzy­wo­ro­gi,

Ża­den ku nie­mu łuku nie na­pi­na,

I choć ga­łę­zi wstrzy­ma go gę­stwi­na,

Ża­den mu w bio­dra gro­tu nie wy­mie­rza,

Snadź na grub­sze­go na­wa­ży­li zwie­rza,

Nie chcą strzał trwo­nić, nie chcą ręki znu­żyć,

Idą spo­koj­nie, a z twa­rzy im wró­żyć,

Że gdy­by te­raz z lwem się spo­tkał któ­ry,

W lwie, jak Al­cy­des, odział­by się skó­ry.

Zim­no i wietrz­no, przez krę­te ma­now­ce

Na­resz­cie z boru przedar­li się łow­ce,

Przed nimi na­gie pole się wy­nu­rza,

W dali do­li­ny cią­gną się i wzgó­rza,

Zima, a jed­nak na­wet po­śród grud­nia

Pięk­ną ty je­steś, o zie­mio po­łu­dnia!

Nig­dy ci cał­kiem uro­cze­go lica

Bia­łym ca­łu­nem nie skry­je śnież­ni­ca,

Gdzie gra­nat kwit­nie, gdzie doj­rze­wa figa,

Nie­skrze­pły stru­mień za­wsze sre­brem miga,

Po­waż­ny cy­prys w nie­zwię­dłej zie­le­ni

Two­ich pa­gór­ków nagą skroń ocie­ni,

A za­miast śnie­gu wę­drow­com na gło­wy,

Wiatr cza­sem z drze­wa strą­ci liść lau­ro­wy.

Było pod wie­czór, kie­dy od za­cho­du.

W od­da­li mury za­bie­la­ły gro­du,

Nad nimi słoń­ce lśni czer­wo­no­li­ce,

Wę­drow­cy w dal tę utkwi­li źre­ni­cę.

Oh! czy tak w słoń­ce pa­trza­li za dłu­go

Że łzy po twa­rzy po­cie­kły im stru­gą?

W mil­cze­niu so­bie uści­snę­li ręce

I w nie­bo w ci­chej spoj­rze­li po­dzię­ce,

Jak­by im du­sza w pieśń się roz­dzwo­ni­ła:

O Teby na­sze! o oj­czy­zno miła!

Znów idą da­lej, lecz zwol­ni­li kro­ku,

Snadź że do mia­sta chcą przy­być o zmro­ku,

To też już co­raz na nie­bio­sach sza­rzej,

Nie­jed­na drżą­ca gwiazd­ka się roz­ża­rzy,

I księ­życ z bla­dych chmu­rek się wy­ła­mie.

Kie­dy sta­nę­li przy Elek­try bra­mie,

Nie było stra­ży, przy­chod­nie w przed­mie­ściu

Zni­kli śród cie­ni, a było ich sze­ściu.

XII.

We­ne­ry świę­to w Te­bach się ob­cho­dzi,

Nie jed­na wów­czas ucie­cha się go­dzi,

Któ­rej przy­stoj­ność w zwy­kłe dni za­bra­nia;

Wte­dy we­sel­sze obu płci spo­tka­nia,

Przy peł­nej cza­szy i ob­fi­tym sto­le

Buj­ne do żar­tów i za­ba­wy pole.

Wśród ulic mia­sta zie­lo­no i kwiet­nie!

Z lut­nią pa­ster­skie mie­sza­ją się flet­nie,

Po bia­łym świą­tyń do­ryc­kich mar­mu­rze

Pną się gir­lan­dą bła­wa­ty i róże,

I dym ka­dzi­deł w każ­dym wie­je pro­gu

W cześć bó­stwu pięk­na i mi­ło­ści Bogu.

Czy­liż i Te­bów roz­wiąź­li ty­ra­ni

Nie zło­żą hoł­du bo­skiej Cy­pru pani?

Dom Fi­li­da­sa wre uczty ha­ła­sem.

Ze­szli się wszy­scy, Fi­lip z Ar­chia­sem,

Gdy kres ich wła­dzy ko­niec roku kła­dzie,

Chcą, jak za­czę­li, skoń­czyć na bie­sia­dzie.

Z nimi Hy­pa­tes, ten pe­łen na­dziei,Że po­le­mar­chy do­stoj­ność z ko­lei

Spar­ta mu w za­sług udzie­li na­gro­dę,

Wiec się uśmie­cha, przy­gła­sku­je bro­dę.

Tu wie­lu in­nych, a wszy­scy we­se­li,

Sam Le­on­cy­ades tyl­ko uczt nie dzie­li,

Ale od daw­na jak zwierz śród swej nory

Sie­dzi sa­mot­nie – wieść nie­sie że cho­ry –

Ale lud szep­tem z ust do ust po­wta­rza,

Że to su­mie­nie tak drę­czy zbrod­nia­rza.

I to rzecz pew­na, że z wła­dzy odar­ty

Po­padł we wzgar­dę na­wet i u Spar­ty.

Uczta wy­twor­na, owo­ce i chle­by,

Mię­si­wa, ryby – w ca­łej Gre­cyi Teby

Z bie­siad swych sły­ną – w Te­bach przed in­ny­mi

Sły­nie Fi­li­das uczta­mi su­te­mi.

Je­dzą do syta śród śmie­chów i gwa­rów,

Lecz oto czas już wziąć się do pu­ha­rów,

Umy­li ręce, i jak chcą zwy­cza­je,

Od­głos trąb ha­sło na sym­po­dion daje.

Sa­mij­skiem wi­nem pie­nią­cą się cza­rę

Fi­li­das speł­nia bo­gom na ofia­rę:

Naj­pierw­szy pu­har do­bre­mu du­cho­wi!"

A chór w te same sło­wa mu od­po­wie,

I krą­ży cza­ra, grzmi mu­zy­ka hucz­nie,

Lam­py śród kwia­tów za­wie­szo­ne sztucz­nie

Co­raz czer­wień­sze bla­skiem olśnią twa­rze,

Gdy na dnie w zło­tej od­bi­ją się cza­rze.

"Pie­śni brak tyl­ko" – Fi­lip się od­zy­wa,

Ar­chias lut­nię wziął w rękę i śpie­wa:

Miłe mi Ba­cha nek­ta­ry,

Ce­re­ry wdzięcz­ne mi dary,

Ser­cu do­da­je ocho­ty

Fe­bos o lut­ni swej zło­tej.

Feba, Ce­re­ry,

Mil­sza po­ku­sa

Da­rów Ki­te­ry.

Z ob­ło­ku zło­ci­stych rąb­ków

Za­la­tuj za­przę­gim go­łąb­ków!

Mat­ko bo­skie­go chło­pię­cia,

Rzuć mi mą lubę w ob­ję­cia!

Mil­sze nad wino,

Słod­sze nad mio­dy,

Luba dziew­czy­no

Two­je ja­go­dy!

Niech wino w cza­rze mej bły­ska,

Niech moja luba mnie ści­ska,

Nim u czar­ne­go Ko­cy­tu

Par­ka mi prze­tnie nić bytu.

Czas szyb­ko leci!

W Plu­to­na wło­ści

Słoń­ce nie świe­ci

Ra­dość nie go­ści!

Na­gle do sali, kędy wre bie­sia­da,

Obcy nie­wol­nik za­dy­sza­ny wpa­da,

Dał po­kłon, pi­smo wy­do­był z za pasa,

"Jam go­niec z Aten, szu­kam Ar­chia­sa,

Wier­ny przy­ja­ciel szle jemu te kar­ty,

Waż­ne w nich wie­ści dla Te­bów i Spar­ty

Szyb­ko mu pi­smo z rąk Fi­li­das chwy­ta,

Po­bladł, lecz Ar­chias o wie­ści nie pyta

I na głos krzyk­nie: "Hej! na ju­tro tro­ski!

"A dziś niech Ba­cha szu­mi nek­tar bo­ski!

Niech żyje mi­łość! dziś mi­łość na cza­sie,

Lecz gdzież te na­sze nim­fy, Fi­li­da­sie?

Nie­chaj ich pięk­ność twym sło­wom nie skła­mie,

Oto wy­cią­gam do uści­sku ra­mie,

Mat­ko bo­skie­go chło­pię­cia.

Rzuć mi mą lubę w ob­ję­cia!"

XIII.

We­szły do­stoj­ne wzro­stem, jak kró­lo­we.

Skro­nie o wień­ce oplo­tły go­do­we,

Po­stać im dłu­gie bia­łe kry­ją sza­ty,

Na twarz od czo­ła cień rzu­ca­ją kwia­ty.

Sta­nę­ły w pro­gu, pół­pi­ja­na mło­dzież

Zu­chwa­łym wzro­kiem prze­bi­ja ich odzież;

Lecz nim ku świa­tłu pod­nio­są swe twa­rze,

Fi­li­das służ­bie precz ustą­pić każe…

Wtem, jak mgła, bia­łe ob­sło­ny kra­sa­wic

Opa­dły na dół, i sześć zbroj­nych pra­wic

Mi­gnę­ło bły­skiem nad bie­siad­nym sto­łem,

"Śmierć zdraj­com!" męz­kie gło­sy za­brzmią spo­łem.

Z miejsc się po­rwa­li, sko­czy­li na nogi,

Twa­rze mar­mu­rem ska­mie­nia­ły z trwo­gi,

Po­rę­czy krze­sła ten się ręką chwy­ta,

Temu drzy w dło­ni cza­ra nie­do­pi­ta,

W słóp za­wró­co­ne oczy, war­ga bla­da

Le­d­wo wy­jęk­nąć zdo­ła ci­che: bia­da!

Jak za wał gar­ną się za stół go­do­wy,

Fi­li­des temi urą­ga im sło­wy:

Ha! gdy­ście wil­ka wzię­li na ob­ro­że,

My­śle­li­ście już że ką­sać nie może?

Lub wa­szych sto­łów ogry­za­jąc ko­ści

O swo­jej daw­nej za­po­mniał wol­no­ści?

Lecz prze­gryzł łań­cuch, wście­kło­ścią się pie­ni,

I dziś krwią wa­szą pasz­czę­kę zczer­wie­ni!"

Lecz Pe­lo­pi­das huk­nie gło­sem gro­mu:

Oto wró­ci­li­śmy do oj­ców domu!

I strasz­ną ze­mstę uczy­nim nad wro­giem

I ład w oj­czyź­nie, bo­śmy przy­szli z bo­giem!

Rzekł i orę­ża błysz­czy ostrzem go­łem,

Wsz­czy­na się wal­ka: bie­siad­ni za sto­łem

W noże pu­ha­ry uzbra­ja­ją dło­nie,

Ar­chias cza­rę chwy­cił i we skro­nie

Pe­lo­pi­da­sa go­dzi z ca­łej mocy,

Cza­ra mu z ręki wy­la­ta jak z pro­cy,

Ale przy­klą­kł­szy mło­dzian uszedł cio­su,

Spłasz­czo­na cza­ra, nie do­tknąw­szy wło­su,

W zie­mię się wry­ła, on na stół wy­sko­czył,

Miecz po rę­ko­jeść w pierś Ar­chia­sa wtło­czył,

Na wskróś jak gwoź­dziem przy­bił go do ścia­ny,

I wy­rwał oręż, krew buch­nę­ła z rany,

Ru­nął bez du­cha. Te­raz na Hy­pa­ta

Na­tarł Fi­li­das: " Oto twa za­pła­ta!…,

Za­słu­gi zdraj­ców Spar­ta wy­na­gra­dza,

Idź! Po­le­mar­chy upra­gnio­na wła­dza

Cze­ka cię w pie­kle!" i miecz w obie pię­ści

Chwy­ciw­szy, łeb mu roz­ciął na dwie czę­ści.

Mel­lon Fi­li­pa za wło­sy wy­cią­ga,

Po­wa­lił, przy­gniótł nogą i urą­ga:

Tak­to się Fi­lip kry­je i ucie­ka,

Kie­dy go uścisk jego lu­bej cze­ka?

Wszak to dziś świę­to bo­gi­ni mi­ło­ści,

I dziś za­praw­dę w Te­bach noc ra­do­ści!

Tak rzekł i mie­czem gar­dło mu prze­wier­ci,

Nad nim cień czar­nej roz­to­czył się śmier­ci.

Je­den po dru­gim tak tru­pem się wali,

Tu sto­ły, dzba­ny, pu­ha­ry po sali

Leżą bez­ład­nie po­śród krwi stru­mie­ni,

Tyl­ko zwy­cięz­cy sto­ją, wy­prę­że­ni,

Każ­dy na tru­pie jak na pie­de­sta­łu

Wspi­na się, mie­cze jak gdy­by z ko­ra­lu

Całe czer­wo­ne, gdy nad gło­wy wznio­są,

Na" kwiet­ne wień­ce krwa­wą trzę­są rosą.

Ra­dość im wiel­ka opro­mie­nia czo­ła,

Chwa­ła Zeu­so­wi! Pe­lo­pi­das woła,

Chór krzyk­nie: "Chwa­ła sprzy­ja­ją­cym nie­bom!

Smierć wro­gom! wol­ność, nie­pod­le­głość Te­bom!

Fi­li­das do­dał: "Skoń­czo­na bie­sia­da!

A te­raz na­przód! hej! do Le­on­cy­ada!

XIV.

Sa­mot­na lam­pa go­re­je w kom­na­cie,

On sam na łożu w bia­łej noc­nej sza­cie

Sie­dział i łok­cie na ko­la­nach wspie­rał,

Na dło­niach gło­wę, po­sęp­nie spo­zie­rał,

Nie może za­snąć, od jego po­sła­nia

Bicz pie­kiel­ni­cy spo­czy­nek od­ga­nia,

Twarz jego w zmarszcz­ki po­szar­pa­na, bla­da,

Strasz­nej prze­szło­ści dzie­je roz­po­wia­da;

Wzrok jak ga­sną­ce tli po­go­rze­li­sko,

Czo­ło okrop­nych mar po­bo­jo­wi­sko,

Bez­wło­se, po­tem kro­pli­stym błysz­czą­ce,

O strasz­nych du­cha mę­czar­niach świad­czą­ce,

Na nim cią­gły­mi su­mie­nia wy­rzu­ty

Ohyd­ny na­pis: "Za zdra­dę!" wy­ku­ty.

Tak sie­dział, czę­sto z głę­bi pier­si wzdy­cha,

Przy jego łożu smut­na, bla­da, ci­cha,

Z okiem ku męża zwró­co­nym po­ście­li

Mło­da nie­wia­sta sie­dzi przy ką­dzie­li.

Bia­da mi! – zgrzyt­nął – tu wro­gi! tam wro­gi!

A ona bła­ga: Uspo­kój się dro­gi!

– "Ha! ha! uspo­kój! uspo­kój… da­rem­nie!

Nie wid­no wyj­ścia! strasz­ne w koło ciem­nie,

Bez­deń roz­pa­czy!…. Ha! chcia­łem być wład­cą!

Zo­sta­łem słu­gą! zdraj­cą! świę­to­krad­cą!….

Cóż? umrzeć?… ze­rwać to pa­smo ka­tu­szy?….

Nic! nic! tych ogniw już i śmierć nie skru­szy!

Prze­kleń­stwo przej­dzie na syna, na wnu­ka!

A tam! tam!…. Żono! kto tam do drzwi puka?….

Hej! któż po no­cach lu­dziom sen prze­ry­wa?

Za pro­giem głos się zna­jo­my od­zy­wa:

Otwórz­cie! waż­ne wie­ści mnie przy­wio­dły!"

– Ha! to Fi­li­das, ten za­usz­nik pod­ły!

– Otwórz! – Otwar­ła – i w tył się za­to­czy,

Z krzy­kiem prze­stra­chu, dło­nią kry­jąc oczy,

Pada ze­mdlo­na. Sied­miu wbie­gło męży,

A wzrok ich strasz­ny, jak błysk ich orę­ży.

Ty psie prze­klę­ty, Pe­lo­pi­das woła,

Pod­lej­szy niż cię ję­zyk na­zwać zdo­ła,

Giń! – On miecz po­rwał, ku nim sko­czył wście­kle,

Siłę roz­pa­czy zna­lazł w du­szy pie­kle,

Mie­czem od­pie­ra ich na­pad gwał­tow­ny,

Dar­mo! bój na­zbyt roz­po­czął nie­rów­ny,

Giń! po­wtó­rzy­li, i już w zdraj­cy ło­nie

Siedm mie­czów w krwa­wym ści­ga się prze­go­nie,

Ko­na­jąc jesz­cze mio­ta się za­żar­cie,

Prze­kleń­stwo Gre­cyi i Te­bom i Spar­cie,

Wam nie­na­wist­ni dziś Zeus dał zwy­cię­stwo!

Sa­me­mu za to Zeu­so­wi prze­kleń­stwo –

Tu beł­ko­cąc śmierć mu zwar­ła usta,

Nim od­dał du­cha izba była pu­sta,

Jak pio­run spa­dli i jak błysk znik­nę­li,

Głu­cho, nad tru­pem tyl­ko po­stać w bie­li

Sła­nia się drzą­ca, i z pier­si nie­wie­ściej

Za nimi echem cią­gnie jęk bo­le­ści.

XV.

Na­przód! do bro­ni! do bro­ni Te­ba­nie!

Grzmi po uli­cach roz­gło­śne wo­ła­nie,

Na bój! za wol­ność! za broń! na Spar­ta­na!

Po­le­gli zdraj­cy! na­przód! na ty­ra­na!

Głos po uli­cach echem się roz­ra­sta,

Ze snu się bu­dzi lud ca­łe­go mia­sta.

Zkąd nam tych zbaw­ców bo­go­wie ze­sła­li?"

Pyta i zdu­mion, hur­mą z do­mów wali,

Wiel­kim na ryn­ku gro­ma­dzi się tłu­mem,

I groź­nym gwa­rem wre jak mo­rze szu­mem.

Garst­ka po­wstań­ców do wię­zie­nia bie­ży,

Straż po­rą­ba­na w pro­gu tru­pem leży,

Z ciem­nic po­waż­ne wy­cho­dzą po­sta­cie,

O bla­dej twa­rzy, o po­dar­tej sza­cie,

W gwiaź­dzi­ste nie­bo wzno­szą oczy łza­we,

I ręce jesz­cze od łań­cu­chów krwa­we:

– "W świę­tej nam wal­ce daj­cie po­moc bogi!"

Po­tem py­ta­ją: "Gdzie oręż? gdzie wro­gi?''

Mia­sto po­chod­ni roz­go­rza­ło bla­skiem,

Od skła­dów bro­ni drzwi walą się z trza­skiem,

Chwy­ta­ją mie­cze, tar­cze, włócz­nie, piki,

Dzie­lą się tłu­my i gar­ną się w szy­ki,

Ocho­czym huf­com naj­dziel­niej­szej mło­dzi

Epa­mi­non­das wa­lecz­ny prze­wo­dzi,

Jak w mur się ra­mie wią­że do ra­mie­nia;

Czy tak po­chod­ni blask im oru­mie­nia

Twa­rze? czy za­pał serc, gdy męz­ka du­sza

Wre żą­dzą boju jak pieśń Tyr­te­usza!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: