Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pogromca zwierząt - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pogromca zwierząt - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 723 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ 1

Mila za­praw­dę jest pusz­cza bez­droż­na,

Za­chwy­ca­ją­ce sa­mot­ne po­bi­ze­że,

A to­wa­rzy­stwo bez lu­dzi mieć moż­na

Na mor­skich fa­lach, mu­zy­ką – w ich

szme­rze

Do mi­ło­wa­nia bliź­nich się po­czu­wam,

Lecz nade wszyst­ko na­tu­rą mi­łu­ją;

Z nią w ob­co­wa­niu z sie­bie się wy­zu­wam,

Z tego, czym je­stem lub by­łem, i czu­ją,

Z wszech­świa­tem zla­ny, roz­ko­sze tak bło­gie,

Ze ich wy­ra­zić ani skryć nie mogą.

By­ron „Wę­drów­ki Chil­de-Ha­rol­da”

Wy­da­rze­nia dzia­ła­ją na wy­obraź­nię ludz­ką po­dob­nie jak czas. Kto więc od­był da­le­kie po­dró­że i wie­le wi­dział, może so­bie wy­obra­zić, że dłu­go żył, a hi­sto­ria, któ­ra ob­fi­tu­je w waż­ne zda­rze­nia, nie­zmier­nie szyb­ko na­bie­ra po­zo­ru daw­nych dzie­jów. Tyl­ko w ten spo­sób mo­że­my wy­ja­śnić at­mos­fe­rę czci­god­nej sta­ro­ści, któ­ra za­czy­na już ota­czać kro­ni­ki ame­ry­kań­skie. Kie­dy wra­ca­my my­ślą do pierw­szych dni dzie­jów ko­lo­nial­nych, okres ten wy­da­je się nam da­le­ki i mrocz­ny, ty­sią­ce bo­wiem prze­mian, wią­żąc się w gę­sty łań­cuch wspo­mnień, cofa po­cząt­ki na­ro­du do chwi­li tak od­le­głej, że – rzekł­byś – chwi­la ta gi­nie we mgle cza­su. A prze­cież czte­ry ży­cia ludz­kie nor­mal­nej dłu­go­ści wy­star­czy­ły­by do prze­ka­za­nia – z ust do ust, w po­sta­ci tra­dy­cji – wszyst­kie­go, co czło­wiek cy­wi­li­zo­wa­ny osią­gnął w cza­sach re­pu­bli­ki. Choć dzi­siaj sam Nowy Jork ma wię­cej lud­no­ści niż któ­re­kol­wiek z czte­rech naj­mniej­szych kró­lestw w Eu­ro­pie i wię­cej niż… cała Fe­de­ra­cja' Szwaj­car­ska, to prze­cież za­le­d­wie dwa wie­ki mi­nę­ły od cza­su, kie­dy Ho­len­drzy za­czę­li osie­dlać się w Ame­ry­ce,. przy­no­sząc z sobą cy­wi­li­za­cję eu­ro­pej­ską. Wi­dzi­my tedy, że to, co dzię­ki bo­gac­twu zmian wy­da­je się czci­god­ną sta­ro­ścią, sta­je się nam bli­skie, je­że­li przy­stą-

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

piw­szy po­waż­nie do roz­wa­ża­nia dzie­jów, mamy na uwa­dze je­dy­nie czas, jaki upły­nął.

To spoj­rze­nie z per­spek­ty­wy prze­szło­ści ustrze­że czy­tel­ni­ka przed nad­mier­nym zdzi­wie­niem, gdy bę­dzie pa­trzył na ma­lo­wa­ne przez nas ob­ra­zy, parę zaś do­dat­ko­wych wy­ja­śnień po­zwo­li jego wy­obraź­ni prze­nieść się w prze­szłość i wy­raź­nie uj­rzeć stan spo­łe­czeń­stwa, któ­re­go ży­cie pra­gnie­my od­ma­lo­wać. Fak­tem hi­sto­rycz­nym jest, że sto lat temu ta­kich osad na wschod­nim brze­gu Hud­so­nu, jak na przy­kład Cla­ve­rack, Kin­der­ho­ok, a na­wet Po­ugh­ke­ep­sie, nie uwa­ża­ło się wca­le za bez­piecz­ne od na­pa­dów In­dian. Na brze­gu tej rze­ki, w od­le­gło­ści strza­łu z rusz­ni­cy od przy­sta­ni okrę­to­wej w Al­ba­ny*, stoi dziś jesz­cze dom młod­szej li­nii Van Rens­se­la­erów, któ­ry ma w mu­rach otwo­ry strzel­ni­cze, zro­bio­ne dla obro­ny przed tym sa­mym pod­stęp­nym nie­przy­ja­cie­lem, a prze­cież dom ten zbu­do­wa­no wca­le nie tak daw­no. Dużo in­nych po­dob­nych pa­mią­tek z okre­su dzie­ciń­stwa na­sze­go kra­ju moż­na zna­leźć w oko­li­cach uwa­ża­nych dzi­siaj za ośrod­ki ame­ry­kań­skiej cy­wi­li­za­cji. Świad­czą one nie­zbi­cie, że od na­jaz­dów i gwał­tów nie­przy­ja­cie­la uwol­ni­li­śmy się nie­wie­le wcze­śniej niż przed tylu laty, ile za­zwy­czaj wy­peł­nia jed­no ży­cie ludz­kie.

Wy­pad­ki, któ­re opo­wie­my, zda­rzy­ły się w la­tach 1740-1745, kie­dy to za­lud­nio­ną część ko­lo­nii Nowy Jork sta­no­wi­ły je­dy­nie czte­ry hrab­stwa atlan­tyc­kie. Były to wą­skie pasy zie­mi po obu brze­gach Hud­so­nu, cią­gną­ce się od uj­ścia tej rze­ki do wo­do­spa­dów nie­da­le­ko jej źró­deł. Poza tym było jesz­cze kil­ka wy­su­nię­tych osad „są­siedz­kich” nad rze­ka­mi Mo­hawk i Scho­ha­rie. Sze­ro­kie pasy dzie­wi­czej pusz­czy nie tyl­ko się­ga­ły brze­gów Hud­so­nu, lecz na­wet prze­kra­cza­ły tę rze­kę i wdzie­ra­ły się do No­wej An­glii,

*Al­ba­ny – jed­no z naj­star­szych miast w Sta­nach Zjed­no­czo­nych Ame­ry­ki Pół­noc­nej, za­ło­żo­ne w roku 1623 przez Ho­len­drów. Sto­li­ca sta­nu Nowy Jork.

Aby od­dać spra­wie­dli­wość praw­dzie, trze­ba po­wie­dzieć, że Gre­en­bush Van Rens­se­la­ero­wie uwa­ża­ją się za naj­star­szą li­nią tej sta­rej i god­nej sza­cun­ku ro­dzi­ny (przyp. au­to­ra).

da­jąc le­śną osło­nę ci­chym mo­ka­sy­nom tu­byl­cze­go wo­jow­ni­ka, kie­dy skra­dał się krwa­wą ścież­ką wo­jen­ną. Kra­ina le­żą­ca na wschód od Mis­si­si­pi, gdy­by spoj­rzeć na nią z lotu pta­ka, za­pew­ne przed­sta­wia­ła wów­czas roz­le­gły ob­szar le­śny – nad mo­rzem ustę­pu­ją­cy miej­sca sto­sun­ko­wo wą­skie­mu pa­smu zie­mi upraw­nej, ob­szar na­kra­pia­ny lśnią­cy­mi zwier­cia­dła­mi je­zior i po­prze­ci­na­ny fa­li­sty­mi li­nia­mi rzek. W tak roz­le­głym ob­ra­zie uro­czy­ste­go pust­ko­wia oko­li­ca, któ­rą za­mie­rza­my od­ma­lo­wać, gubi się jako szcze­gół bez więk­sze­go zna­cze­nia. Za­bie­ra­my się jed­nak do jej opi­su ośmie­le­ni prze­ko­na­niem, że ten, komu się uda uka­zać traf­ny ob­raz skraw­ka tego dzie­wi­cze­go kra­ju, da tym sa­mym do­sta­tecz­nie po­praw­ne po­ję­cie o ca­ło­ści, róż­ni­ce zaś mię­dzy obu ob­ra­za­mi nie będą ani wiel­kie, ani istot­ne. Czło­wiek może w róż­ny spo­sób zmie­niać świat, ale wiecz­ne koło pór roku to­czy się nie­prze­rwa­nie. Lato i zima, czas sie­wów i zbio­rów – wra­ca­ją w usta­lo­nym po­rząd­ku i z naj­więk­szą pre­cy­zją, otwie­ra­jąc przed czło­wie­kiem wspa­nia­łe pole do wy­ka­za­nia siły jego da­le­ko­sięż­ne­go umy­słu, któ­ry z ra­do­ścią po­zna­je pra­wa rzą­dzą­ce nie­zmien­nym po­wro­tem pór roku i ob­li­cza ich nig­dy nie usta­ją­ce prze­mia­ny. Od wie­ków słoń­ce let­nie ogrze­wa­ło wierz­choł­ki tych sa­mych dę­bów i so­sen śląc swój żar aż do spo­istych ko­rze­ni, za­nim dały się sły­szeć gło­sy na­wo­łu­ją­ce się wza­jem­nie w głę­bi pusz­czy, któ­rej list­ne skle­pie­nie ką­pa­ło się w bla­sku czerw­co­we­go dnia bez chmur­ki na nie­bie, a ni­żej po­sęp­nie wy­nio­słe pnie drzew to­nę­ły w cie­niu. Na­wo­ły­wa­ły się dwa gło­sy, naj­wi­docz­niej po­cho­dzą­ce od dwóch męż­czyzn, któ­rzy za­błą­dzi­li i te­raz w róż­nych kie­run­kach szu­ka­li zgu­bio­nej ścież­ki. Wresz­cie okrzyk ob­wie­ścił po­myśl­ny wy­nik po­szu­ki­wań, po czym męż­czy­zna ol­brzy­mie­go wzro­stu wy­nu­rzyw­szy się z la­bi­ryn­tu gę­stwi­ny po­kry­wa­ją­cej trzę­sa­wi­sko zja­wił się na po­la­nie, któ­ra naj­praw­do­po­dob­niej za­wdzię­cza­ła swo­je ist­nie­nie po czę­ści znisz­cze­niom do­ko­na­nym przez wia­try, po czę­ści zaś spu­sto­sze­niom ognia. Cho­ciaż na po­lan­ce peł­no było mar­twych drzew, wi­dać było nad nią spo­ry ka­wał nie­ba. Znaj­do­wa­ła się ona na zbo­czu jed­ne­go ze wzgórz, a ra­czej gó­rek, któ­rych pa­sma wzdłuż i wszerz prze­ci­na­ły do­okol­ną kra­inę.

– Tu­taj ode­tchnie­my! – za­wo­łał oca­lo­ny le­śny czło­wiek sta­nąw­szy pod go­łym nie­bem, przy czym otrzą­snął się jak bry­tan, któ­ry wy­do­stał się z za­spy śnież­nej. – Hura! Po­grom­co Zwie­rząt! Na­resz­cie uj­rze­li­śmy świa­tło dzien­ne, a tam wi­dać je­zio­ro.

Le­d­wie po­wie­dział te sło­wa, dru­gi le­śny czło­wiek gwał­tow­nie od­gar­nął krza­ki ba­gni­ska i uka­zał się na po­lan­ce. Spiesz­nie po­pra­wił broń i ubra­nie, któ­re było w nie­ła­dzie, i pod­szedł do swe­go to­wa­rzy­sza. Ten za­czął już przy­go­to­wa­nia do po­sto­ju.

–- Czy znasz to miej­sce – za­py­tał przy­bysz na­zwa­ny Po­grom­cą Zwie­rząt – czy też krzyk­ną­łeś na wi­dok słoń­ca?

– Jed­no i dru­gie, chłop­cze. Tak jest, znam to miej­sce i miło mi po­wi­tać przy­ja­cie­la tak uczyn­ne­go jak słoń­ce. Te­raz znów mamy w gło­wie wszyst­kie kie­run­ki kom­pa­su i sami bę­dzie­my so­bie win­ni, je­śli po­zwo­li­my, żeby się znów po­krę­ci­ły, jak to nam się wła­śnie przy­tra­fi­ło. Nie na­zy­wam się Hur­ry Har­ry, je­że­li nie tu­taj ostat­nie­go lata roz­bi­li obóz pio­nie­rzy i spę­dzi­li w nim ty­dzień. Patrz! Tam wi­dać ze­schnię­te ga­łę­zie ich sza­ła­su, a tu jest źró­dło. Cho­ciaż bar­dzo lu­bię słoń­ce, mój chłop­cze, i bez nie­go wiem, że jest po­łu­dnie. Mój żo­łą­dek jest ta­kim ze­gar­kiem, że lep­sze­go nie znaj­dziesz w ca­łej ko­lo­nii – wska­zu­je już pół do pierw­szej. Otwórz tor­bę, na­krę­ci­my na­sze ze­gar­ki na dal­sze sześć go­dzin.

Po tej alu­zji oby­dwaj my­śli­wi za­bra­li się do przy­go­to­wa­nia swe­go zwy­kłe­go po­sił­ku, pro­ste­go, lecz ob­fi­te­go. Sko­rzy­sta­my z prze­rwy w ich roz­mo­wie, aby czy­tel­ni­ko­wi opi­sać po­krót­ce, jak wy­glą­da­li ci męż­czyź­ni, obaj bo­wiem mają ode­grać w na­szym opo­wia­da­niu nie­ma­łą rolę.

Nie ła­two by­ło­by zna­leźć god­niej­szy okaz sil­ne­go męż­czy­zny niż oso­ba tego, któ­ry sam sie­bie na­zy­wał Hur­ry Har­ry. Na­zy­wał się wła­ści­wie Hen­ry March, lu­dzie po­gra­ni­cza jed­nak, któ­rzy prze­ję­li od In­dian zwy­czaj da­wa­nia prze­zwisk, wo­ła­li na nie­go czę­ściej Hur­ry niż po na­zwi­sku, a nie­rzad­ko na­zy­wa­li go Hur­ry Skur­ry. Przy­do­mek ten za­wdzię­czał swe­mu po­stę­po­wa­niu – peł­ne­mu roz­ma­chu – oraz ja­kie­muś fi­zycz­ne­mu nie­po­ko­jo­wi, któ­ry spra­wiał, że nie mógł usie­dzieć na miej­scu, i stąd zna­ły go wszyst­kie osa­dy roz­rzu­co­ne wzdłuż szla­ku mię­dzy pro­win­cją ame­ry­kań­ską a Ka­na­dą. Hur­ry Har­ry miał po­nad sześć stóp i czte­ry cale wzro­stu, a że był na­der pro­por­cjo­nal­nie zbu­do­wa­ny, jego siła cał­ko­wi­cie od­po­wia­da­ła temu, cze­go moż­na się było spo­dzie­wać po jego ol­brzy­mim wzro­ście. Twarz Hur­ry'ego har­mo­ni­zo­wa­ła z całą jego po­sta­cią, była bo­wiem po­god­na i przy­stoj­na. Wy­glą­dał na czło­wie­ka szcze­re­go, a cho­ciaż był szorst­ki w obej­ściu, cze­go na­uczy­ło go twar­de ży­cie po­gra­ni­cza, szla­chet­na na­tu­ra, wy­ra­ża­ją­ca się w jego po­sta­ci, ustrze­gła go przed pro­stac­twem.

Po­grom­ca Zwie­rząt, jak go na­zy­wał Hur­ry, wy­glą­dał zu­peł­nie in­a­czej i cha­rak­ter miał od­mien­ny. Gdy stał w mo­ka­sy­nach, się­gał sze­ściu stóp; kształ­tów był ra­czej lek­kich, i smu­kłych, cho­ciaż wy­raź­nie za­ry­so­wa­ne mu­sku­ły świad­czy­ły o nie­zwy­kłej zwin­no­ści, a może na­wet nie­po­spo­li­tej sile. Nie było w nim nic szcze­gól­nie po­cią­ga­ją­ce­go poza mło­do­ścią, cho­ciaż wy­raz twa­rzy zjed­ny­wał tych, któ­rzy uważ­nie jej się przyj­rze­li, i bu­dził za­ufa­nie. Ob­li­cze Po­grom­cy Zwie­rząt zwra­ca­ło uwa­gę po pro­stu praw­do­mów­no­ścią, wy­pły­wa­ją­cą z po­wa­gi my­śli i szcze­ro­ści uczuć. Cza­sem ten wy­raz pra­wo­ści ro­bił wra­że­nie cze­goś tak na­iw­ne­go, że bu­dził po­dej­rze­nie, czy od­róż­nie­nie pod – ste­pu od praw­dy nie spra­wia Po­grom­cy nad­mier­ne­go tru­du. Wszak­że nie­mal każ­dy, kto bli­żej z nim się ze­tknął, wy­zby­wał się po­dej­rzeń wzglę­dem jego my­śli i po­bu­dek.

Oby­dwaj miesz­kań­cy po­gra­ni­cza byli jesz­cze mło­dzi: Hur­ry miał lat dwa­dzie­ścia sześć lub dwa­dzie­ścia osiem, a Po­grom­ca Zwie­rząt był młod­szy od nie­go o kil­ka lat. Nie bę­dzie­my szcze­gó­ło­wo opi­sy­wać ich stro­ju, po­wie­my tyl­ko tyle, że sta­no­wi­ły go w głów­nej mie­rze wy­pra­wio­ne skó­ry je­le­nie, po czym ła­two było po­znać, iż są to lu­dzie, któ­rzy spę­dza­ją czas mię­dzy po­gra­ni­czem cy­wi­li­zo­wa­ne­go spo­łe­czeń­stwa a nie­zmie­rzo­ny­mi pusz­cza­mi. Strój Po­grom­cy Zwie­rząt wska­zy­wał jed­nak na pew­ną dba­łość o do­bry wy­gląd, do­ty­czy­ło to zwłasz­cza bro­ni i ekwi­pun­ku my­śliw­skie­go. Strzel­ba Po­grom­cy była świet­nie utrzy­ma­na, rę­ko­jeść jego my­śliw­skie­go noża zdo­bi­ły udat­ne rzeź­by, a róg na proch – do­brze do­bra­ne i lek­ką ręką wy­ry­te em­ble­ma­ty, mie­szek zaś na kule przy­stro­jo­ny był wam­pu­mem. Na­to­miast Hur­ry Har­ry – czy to z wro­dzo­ne­go nie­dbal­stwa, czy też z ukry­te­go prze­ko­na­nia, że jego wy­gląd nie wy­ma­ga sztucz­nych upięk­szeń – no­sił się nie­po­rząd­nie i nie­chluj­nie, jak­by ży­wił wy­nio­słą po­gar­dę dla bła­hych przy­dat­ków i ozdób stro­ju. Może zresz­tą szcze­gól­ne wra­że­nie, ja­kie wy­wo­ły­wa­ła pięk­ną po­stać i wy­so­ki wzrost Hur­ry'ego, nie ma­la­ło, lecz zwięk­sza­ło się dzię­ki jego na­tu­ral­nej i po­gar­dli­wej obo­jęt­no­ści w spra­wach stro­ju.

– Chodź tu, Po­grom­co Zwie­rząt, i do dzie­ła! Po­każ, że masz żo­łą­dek De­la­wa­ra, sko­ro mó­wisz, żeś się wy­cho­wał u De­la­wa­rów! – za­wo­łał Hur­ry i dał do­bry przy­kład, otwie­ra­jąc usta na przy­ję­cie ka­wa­ła zim­nej dzi­czy­zny, któ­ry eu­ro­pej­skie­mu chło­pu star­czył­by na cały obiad. – Do dzie­ła, chłop­cze! Po­każ, że je­steś męż­czy­zną, i roz­praw się wła­sny­mi zę­ba­mi z tą bied­ną ła­nią, po­dob­nie jak już urzą­dzi­łeś ją za po­mo­cą strzel­by.

– Nie, nie, Hur­ry, nie­wiel­kie to mę­stwo za­bić ła­nię, i to jesz­cze w cza­sie ochron­nym. Po­ło­żyć pan­te­rę lub lam­par­ta – to już prę­dzej by­ło­by mę­stwem – od­parł tam­ten za­bie­ra­jąc się do je­dze­nia. – De­la­wa­rzy tak mnie na­zwa­li nie tyle dla­te­go, że ser­ce moje jest męż­ne, ile, że mam by­stre oko i szyb­kie nogi. Może i nie jest tchó­rzem ten, kto kła­dzie je­le­nia, ale też na pew­no nie jest to bo­ha­ter­stwo.

– De­la­wa­rzy też nie są bo­ha­te­ra­mi – mruk­nął Hur­ry przez zęby, gdyż usta miał tak peł­ne, że nie mógł ich do­brze otwo­rzyć – in­a­czej nie po­zwo­li­li­by Min­gom, tym pod­ska­ku­ją­cym włó­czę­gom, zro­bić z sie­bie ule­głych bab.

– W tej spra­wie pa­nu­ją nie­słusz­ne po­glą­dy i nikt jej nie wy­ja­śnił w spo­sób wła­ści­wy – rzekł z po­wa­gą Po­grom­ca Zwie­rząt, był bo­wiem rów­nie od­da­ny jako przy­ja­ciel, jak jego to­wa­rzysz nie­bez­piecz­ny jako wróg. – Lasy peł­ne są kłamstw Min­gów, ła­mią oni przy­rze­cze­nia i trak­ta­ty. Przez dzie­sięć ostat­nich lat ży­łem z De­la­wa­ra­mi i wiem, że szczep ten jest nie mniej męż­ny od in­nych, niech tyl­ko na­dej­dzie pora wal­ki.

– Słu­chaj, Wiel­ki Po­grom­co Zwie­rząt, kie­dy już o tym mó­wi­my, mo­że­my być wo­bec sie­bie szcze­rzy jak męż­czy­zna z męż­czy­zną. Od­po­wiedz mi na jed­no py­ta­nie. Mia­łeś, zda­je się, tyle szczę­ścia na ło­wach, żeś zdo­był za­szczyt­ny ty­tuł. Ale czyś tra­fił kie­dy kulą isto­tę ro­zum­ną, czło­wie­ka? Czy po­cią­gną­łeś kie­dy za cyn­giel ce­lu­jąc w nie­przy­ja­cie­la, któ­ry też mógł strze­lić do cie­bie?

Py­ta­nie to wy­wo­ła­ło u mło­dzień­ca szcze­gól­ne­go ro­dza­ju wal­kę we­wnętrz­ną, w któ­rej am­bi­cja star­ła się z praw­do­mów­no­ścią. Prze­bieg tej wal­ki moż­na było ła­two ob­ser­wo­wać w grze uczci­wej twa­rzy Po­grom­cy. Nie trwa­ło to dłu­go.

Szcze­re ser­ce szyb­ko po­ko­na­ło fał­szy­wą dumę i cheł­pli­wość łu­dzi po­gra­ni­cza.

– Wy­znam szcze­rze, nig­dy tego nie zro­bi­łem – od­parł Po­grom­ca Zwie­rząt – nig­dy bo­wiem nie zna­la­złem się w po­ło­że­niu, któ­re by tego wy­ma­ga­ło. De­la­wa­rzy przez cały czas mego po­by­tu u nich żyli na sto­pie po­ko­jo­wej, a ode­brać ży­cie czło­wie­ko­wi, je­śli nie dzie­je się to na woj­nie otwar­tej i szla­chet­nej, uwa­żam za rzecz nie­god­ną.

– Jak to! Nig­dy nie zła­pa­łeś zło­dzie­jasz­ka, któ­ry do­bie­rał się do twych si­deł i skór, i nie wy­mie­rzy­łeś mu spra­wie­dli­wo­ści wła­sny­mi rę­ka­mi, aby sę­dziom oszczę­dzić fa­ty­gi roz­strzy­ga­nia spra­wy, a hul­ta­jo­wi kosz­tów pro­ce­su?

– Nie po­lu­ję za po­mo­cą si­deł – dum­nie od­parł mło­dzie­niec. – Żyję ze strzel­by i z tą bro­nią w ręku nie po­ka­żę ple­ców żad­ne­mu ró­wie­śni­ko­wi, ja­kie­go mogę spo­tkać mię­dzy Hud­so­nem a rze­ką św. Waw­rzyń­ca. Nie mam zwy­cza­ju sprze­da­wać skór, któ­re mia­ły­by w gło­wie wię­cej niż jed­ną dziu­rę, nie li­cząc tych, ja­kie na­tu­ra dała zwie­rzę­tom, aby mo­gły wi­dzieć i od­dy­chać.

– Tak, tak, bar­dzo to pięk­nie, je­śli cho­dzi o zwie­rzę­ta. Ale to jest tyle co nic w po­rów­na­niu ze skal­pa­mi i za­sadz­ka­mi. Za­strze­lić In­dia­ni­na z za­sadz­ki – oto czyn zgod­ny z jego wła­sny­mi za­sa­da­mi, a prze­cież mamy z nimi te­raz otwar­tą woj­nę, jak to na­zy­wasz. Im wcze­śniej zma­żesz pla­mę, któ­ra przy­no­si ci ujmę, tym zdrow­szy bę­dziesz miał sen, bo bę­dziesz wie­dział, że ilość wro­gów gra­su­ją­cych po la­sach zmniej­szy­ła się o jed­ne­go. Nie będę za­da­wał się z tobą, miły Na­ta­nie, je­śli nie bę­dziesz szu­kał celu dla twej strzel­by wy­żej po­zio­mu czwo­ro­noż­nych zwie­rząt.

– Po­dróż na­sza, jak sam mó­wisz, pa­nie March, ma się ku koń­co­wi, mo­że­my więc roz­stać się dziś wie­czór, je­śli masz ocho­tę. Cze­ka na mnie przy­ja­ciel, któ­ry nie bę­dzie uwa­żał za hań­bę za­da­wać się z ta­kim, co nie za­bił jesz­cze swe­go bliź­nie­go.

– Chciał­bym wie­dzieć, co tego skra­da­ją­ce­go się De­la­wa­ra spro­wa­dza w te stro­ny o tak wcze­snej po­rze roku – mruk­nął do sie­bie Hur­ry w spo­sób oka­zu­ją­cy za­rów­no nie­uf­ność, jak i brak chę­ci jej ukry­cia. – Gdzież to ten mło­dy wódz wy­zna­czył ci spo­tka­nie?

– Przy ma­łej, okrą­głej ska­le, nie­da­le­ko od brze­gu je­zio­ra, gdzie – jak mi mó­wio­no – szcze­py in­diań­skie zbie­ra­ją się, aby za­wrzeć przy­mie­rze i za­ko­pać to­po­ry. Czę­sto sły­sza­łem, jak De­la­wa­rzy o niej wspo­mi­na­li, lecz do­tąd nie ze­tkną­łem się ani z je­zio­rem, ani ze ska­łą. Do tych oko­lic rosz­czą so­bie pre­ten­sje Min­go­wie i Mo­hi­ka­nie, jed­ni bo­wiem i dru­dzy uwa­ża­ją je za swo­je te­re­ny ry­bac­kie i my­śliw­skie. Tak jest w cza­sie po­ko­ju, ale co się tu dzie­je w cza­sie woj­ny, Bóg ra­czy wie­dzieć.

– Swo­je te­re­ny! – za­wo­łał Hur­ry śmie­jąc się gło­śno. – Chciał­bym wie­dzieć, co by na to po­wie­dział Pły­wa­ją­cy Tom. Uwa­ża on je­zio­ro za swo­ją wła­sność, po­sia­da je bo­wiem od pięt­na­stu lat. Śmiem wąt­pić, czy­by je od­dał bez wal­ki Min­go­wi albo De­la­wa­ro­wi.

– A cóż by na taki spór po­wie­dzia­ła ko­lo­nia? Kraj ten musi do ko­goś na­le­żeć, bo nie­na­sy­co­ne ape­ty­ty pa­nów się­ga­ją w głąb pusz­czy na­wet tam, gdzie pa­no­wie szlach­ta nie śmie­li­by się po­ka­zać, aby spoj­rzeć na zie­mię, któ­ra do nich na­le­ży.

– Wła­dza ich może roz­cią­gnąć się na inne ob­sza­ry na­le­żą­ce do ko­lo­nii, ale nie tu­taj, Po­grom­co Zwie­rząt. Żad­na isto­ta, z wy­jąt­kiem Boga, nie po­sia­da pię­dzi zie­mi w tej czę­ści kra­ju. Nig­dy nie przy­ło­żo­no pió­ra do pa­pie­ru w związ­ku z któ­rym­kol­wiek wzgó­rzem czy do­li­ną w tych stro­nach. Po­wta­rzał mi to nie­raz sta­ry Tom i dla­te­go żad­na żywa du­sza nie ma tu lep­szych praw od nie­go, a Tom umie po­sta­wić na swo­im.

– Z tego, co sły­szę, Hur­ry, ten Pły­wa­ją­cy Tom musi być nie­zwy­kłą oso­bą. Nie jest Min­giem ani De­la­wa­rem, nie jest też bla­dą twa­rzą. Po­sia­da te zie­mie, jak mó­wisz, od daw­na, dłu­żej, niż ist­nie­je po­gra­ni­cze. Ja­kie są jego dzie­je i jaki jest on sam?

– Cóż, na­tu­ra sta­re­go Toma nie­wie­le ma wspól­ne­go z na­tu­rą czło­wie­ka, a bar­dziej jest na­tu­rą piż­mosz­czu­ra, gdyż jego zwy­cza­je wię­cej przy­po­mi­na­ją to zwie­rzę niż ja­kie­kol­wiek inne stwo­rze­nie. Nie­któ­rzy mó­wią, że za mło­du żył so­bie sa­mo­pas na sło­nych wo­dach i był to­wa­rzy­szem nie­ja­kie­go Kid­da, po­wie­szo­ne­go za kor­sar­stwo znacz­nie wcze­śniej niż ty i ja uro­dzi­li­śmy się i za­war­li­śmy zna­jo­mość. Mó­wią też, że przy­był w te stro­ny uwa­ża­jąc, że kró­lew­skie krą­żow­ni­ki nie prze­pły­ną przez góry i bę­dzie mógł w tych la­sach spo­koj­nie na­cie­szyć się łu­pa­mi.

– Był więc w błę­dzie, Hur­ry, w gru­bym błę­dzie. Czło­wiek nig­dzie nie może spo­koj­nie na­cie­szyć się łu­pa­mi.

– A on ma wła­śnie tego ro­dza­ju uspo­so­bie­nie. Zna­łem ta­kich, któ­rym łupy nie spra­wia­ły przy­jem­no­ści, je­śli jej nie dzie­li­li z we­so­łą kom­pa­nią, i ta­kich, któ­rzy, by się nimi na­cie­szyć, za­szy­wa­li się w ką­cie. Jed­ni nie za­zna­ją spo­ko­ju, je­śli nie będą gra­bić, in­nym, na od­wrót, gra­bież od­bie­ra spo­kój. Pod tym wzglę­dem na­tu­ra ludz­ka jest skom­pli­ko­wa­na. Sta­ry Tom nie na­le­ży ani do jed­nych, ani do dru­gich. Z nie­zmą­co­nym bo­wiem spo­ko­jem ko­rzy­sta wraz z cór­ka­mi ze swych łu­pów, je­śli jego ma­ją­tek rze­czy­wi­ście po­cho­dzi z ra­bun­ku, pro­wa­dzi wy­god­ne ży­cie i ni­cze­go wię­cej nie pra­gnie.

– To ma i cór­ki? De­la­wa­rzy, któ­rzy po­lo­wa­li w tych stro­nach, wie­le opo­wia­da­li o tych mło­dych ko­bie­tach. A mat­ki one nie mają, Hur­ry?

– Mia­ły kie­dyś mat­kę, ro­zu­mie się. Umar­ła i po­szła na dno, do­bre dwa lata temu.

– Jak to? – za­py­tał Po­grom­ca Zwie­rząt pa­trząc na to­wa­rzy­sza nie­co zdzi­wio­ny.

– Umar­ła i po­szła na dno, mó­wię, i mam na­dzie­ję, że wy­ra­żam się po­praw­nie i zro­zu­mia­le. Sta­ry po­cho­wał żonę na dnie je­zio­ra o czym mogę za­świad­czyć, gdyż by­łem na­ocz­nym świad­kiem tej ce­re­mo­nii. Czy jed­nak Tom zro­bił to, aby oszczę­dzić so­bie ko­pa­nia gro­bu, co nie jest lek­ką pra­cą ze wzglę­du na ko­rze­nie drzew, czy też… po­stą­pił tak w prze­ko­na­niu, że woda zmy­wa grzech prę­dzej niż zie­mia, na to py­ta­nie nie umiał­bym od­po­wie­dzieć.

– Czy bie­dacz­ka była aż taką grzesz­ni­cą, że jej mąż mu­siał za­dać so­bie tyle tru­du z jej cia­łem?

– Nie było tak źle, cho­ciaż nie była wol­na od wad. Uwa­żam, że Ju­dy­ta Hut­ter była wię­cej war­ta i za­słu­gi­wa­ła na lep­szy ko­niec niż inne ko­bie­ty, któ­re tak dłu­go żyły poza za­się­giem dzwo­nów ko­ściel­nych. Są­dzę więc, że sta­ry Tom uto­pił ją po pro­stu, aby oszczę­dzić so­bie tru­du ko­pa­nia gro­bu. Było coś ze sta­li w jej uspo­so­bie­niu, to praw­da, a że sta­ry Hut­ter jest znów twar­dy jak krze­mień, nie raz i nie dwa krze­sa­li iskry. Ra­zem jed­nak wziąw­szy, moż­na po­wie­dzieć, że żyli na sto­pie przy­ja­znej. Ale gdy za­pło­nę­li gnie­wem, słu­cha­cze mo­gli wej­rzeć w ich prze­szłość, jak ten, kto za­glą­da w mrocz­ną gę­stwi­nę lasu, kie­dy zbłą­ka­ny pro­mień słoń­ca prze­nik­nie aż do ko­rze­ni drzew. Ju­dy­tę będę za­wsze sza­no­wał choć­by dla­te­go, że była mat­ką tak uro­czej isto­ty jak jej cór­ka, Ju­dy­ta Hut­ter!

– Tak, imię Ju­dy­ty wy­mie­nia­li De­la­wa­rzy, choć wy­ma­wia­li je po swo­je­mu. Z tego, co mó­wi­li, nie są­dzę, aby ta dziew­czy­na była w moim gu­ście.

– W two­im gu­ście! – za­wo­łał March do­tknię­ty do ży­we­go za­rów­no obo­jęt­no­ścią, jak i zu­chwal­stwem swe­go to­wa­rzy­sza. – Cóż ty, u dia­bła, mo­żesz mó­wić o gu­ście, i to wte­dy, gdy idzie o taką ko­bie­tę jak Ju­dy­ta? Je­steś jesz­cze chłop­cem, drze­wi­ną, któ­ra le­d­wo za­pu­ści­ła ko­rze­nie. Ju­dy­ta od pięt­na­ste­go roku ży­cia mia­ła męż­czyzn wśród swych wiel­bi­cie­li. Od tego cza­su mi­nę­ło pięć lat i dzi­siaj nie ra­czy­ła­by na­wet spoj­rzeć na ta­kie­go mło­ko­sa!

– Jest czer­wiec, Hur­ry, nie ma na­wet chmur­ki mię­dzy nami a nie­bem, jest go­rą­co, po cóż jesz­cze się go­rącz­ko­wać – od­parł Po­grom­ca Zwie­rząt, by­najm­niej nie zmie­sza­ny. – Każ­dy może mieć swój gust, a wie­wiór­ka ma pra­wo mieć swo­je zda­nie o lam­par­cie.

– Tak, ale nie by­ło­by wca­le mą­drze po­wtó­rzyć to zda­nie lam­par­to­wi – mruk­nął March. – Je­steś mło­dy i bez­myśl­ny, pusz­czę więc pła­zem twą igno­ran­cję. Słu­chaj, Po­grom­co Zwie­rząt – do­dał po chwi­li na­my­słu, uśmie­cha­jąc się do­bro­dusz­nie – słu­chaj, Po­grom­co Zwie­rząt, przy­się­gli­śmy so­bie przy­jaźń, nie bę­dzie­my się więc kłó­cić z po­wo­du jed­nej lek­ko­myśl­nej, za­lot­nej ko­biet­ki tyl­ko dla­te­go, że jest aku­rat ład­na, tym bar­dziej żeś jej nig­dy nie wi­dział. Ju­dy­ta jest dla męż­czy­zny, któ­ry nie ma mle­ka pod no­sem, i tyl­ko głu­piec bał­by się mło­ko­sa jako ry­wa­la. Co De­la­wa­rzy mó­wi­li o tej dziew­czy­nie?… In­dia­nin prze­cież, tak samo jak bia­ły, ma swo­je zda­nie o płci nie­wie­ściej.

– Mó­wi­li, że ład­na, aż miło po­pa­trzyć, i że mowa jej jest przy­jem­na; zbyt jed­nak za­ję­ta swy­mi wiel­bi­cie­la­mi i lek­ko­myl­na.

– A to dia­bły wcie­lo­ne! Zresz­tą, ża­den na­uczy­ciel nie do­rów­na In­dia­ni­no­wi w zna­jo­mo­ści na­tu­ry ludz­kiej. Nie­któ­rzy uwa­ża­ją, że In­dia­nie są do­brzy tyl­ko na tro­pie i ścież­ce wo­jen­nej, a ja mó­wię, że to są fi­lo­zo­fo­wie. Zna­ją się na lu­dziach nie­go­rzej niż na bo­brach, a o ko­bie­tach też wie­le mo­gli­by po­wie­dzieć. To wła­śnie jota w jotę cha­rak­ter Ju­dy­ty. In­dia­nie przej­rze­li ją na wy­lot. Wy­znam ci szcze­rze, Po­grom­co Zwie­rząt, oże­nił­bym się z tą dziew­czy­ną dwa lata temu, gdy­by nie dwie rze­czy, z któ­rych jed­ną jest wła­śnie jej lek­ko­myśl­ność.

– A co sta­no­wi dru­gą prze­szko­dę? – za­py­tał my­śli­wy nie prze­sta­jąc jeść, jak ktoś, kogo mało zaj­mu­je te­mat roz­mo­wy.

– Nie­pew­ność, czy­by mnie chcia­ła. Dzier­lat­ka jest ład­d­na i wie o tym. Słu­chaj, wśród drzew ro­sną­cych na tych pa­gór­kach nie ma bar­dziej pro­ste­go niż ona i żad­ne z nich wdzięcz­niej niż ona nie prze­gi­na się z wia­trem. Nie wi­dzia­łeś też ska­czą­cej łani, któ­ra w ru­chach mia­ła­by wię­cej na­tu­ral­ne­go uro­ku. Gdy­by na tym się koń­czy­ło, każ­dy ję­zyk mu­siał­by gło­sić jej chwa­łę. Ju­dy­ta ma jed­nak wady, o któ­rych trud­no by­ło­by mi za­po­mnieć. Nie­raz już przy­się­ga­łem so­bie, że nie po­ka­żę się wię­cej nad je­zio­rem.

– I dla­te­go cią­gle tu wra­casz? Przy­się­ga nie do­da­je mocy sło­wom ludz­kim.

– Ach, Po­grom­co Zwie­rząt, nic jesz­cze nie wiesz o tych spra­wach, trzy­masz się wia­do­mo­ści szkol­nych, jak gdy­byś nig­dy nie po­rzu­cił osad ludz­kich. Ze mną jest in­a­czej: ni­cze­go nie po­sta­na­wiam, je­śli cze­goś go­rą­co nie pra­gnę. Gdy­byś wie­dział o Ju­dy­cie tyle co ja, to byś zro­zu­miał dla­cze­go dia­bli mnie cza­sem bio­rą. Otóż ofi­ce­ro­wie z for­tów nad Mo­haw­kiem za­pę­dza­ją się cza­sem nad je­zio­ro na ryby i na po­lo­wa­nie, a wte­dy stwo­rze­nie to zu­peł­nie tra­ci gło­wę! Zo­ba­czysz, jak ob­no­si swe pięk­ne stro­je i jaką damę kroi wo­bec tych ele­gan­tów.

– To nie przy­stoi cór­ce bie­da­ka – z po­wa­gą po­wie­dział Po­grom­ca Zwie­rząt. – Ofi­ce­ro­wie to szlach­ta i wo­bec ta­kiej Ju­dy­ty mogą mieć tyl­ko złe in­ten­cje.

– Stąd wła­śnie moja nie­pew­ność i to po­wścią­ga moje za­mia­ry! Mam po­waż­ne oba­wy co do pew­ne­go ka­pi­ta­na. Ju­dyt­ka może mieć pre­ten­sje tyl­ko do wła­snej głu­po­ty, je­śli moje po­dej­rze­nia są słusz­ne. Krót­ko mó­wiąc, chciał­bym wi­dzieć w niej skrom­ną i przy­zwo­itą dziew­czy­nę, ale chmu­ry, któ­re wiatr pę­dzi po­nad tymi wzgó­rza­mi, nie są tak zmien­ne jak ona. Od cza­su, gdy prze­sta­ła być dziec­kiem, nie­wie­lu spo­tka­ła męż­czyzn, a prze­cież wo­bec nie­któ­rych ofi­ce­rów za­cho­wu­je się jak mło­da uwo­dzi­ciel­ka.

– Prze­stał­bym my­śleć o ta­kiej ko­bie­cie i zwró­cił­bym oczy ku pusz­czy, bo pusz­cza nie zdra­dzi, do­pó­ki ręka, któ­ra ma nad nią wła­dzę, nie za­drży.

– Gdy­byś znał Ju­dy­tę, prze­ko­nał­byś się, o ile ła­twiej jest tak mó­wić, niż po­stą­pić. Gdy­bym prze­stał my­śleć o ofi­ce­rach, upro­wa­dził­bym dziew­czy­nę nad Mo­hawk i oże­nił się z nią nie zwa­ża­jąc na jej gry­ma­sy. A sta­re­go Toma zo­sta­wił­bym pod opie­ką Het­ty, jego dru­giej cór­ki, nie ta­kiej ład­nej i by­strej jak jej sio­stra, lecz bar­dziej po­słusz­nej.

– Czyż­by jesz­cze dru­gi pta­szek był w tym gniazd­ku? – za­py­tał Po­grom­ca Zwie­rząt pod­no­sząc wzrok z na pół roz­bu­dzo­na cie­ka­wo­ścią – De­la­wa­rzy mó­wi­li mi tyl­ko o jed­nej cór­ce.

– To rzecz na­tu­ral­na, gdy idzie o Ju­dy­tę i Het­ty. Het­ty jest nie­brzyd­ka. Ale jej sio­stra, mó­wię ci, chłop­cze, to coś zu­peł­nie nie­zwy­kłe­go. Dru­giej ta­kiej nie znaj­dziesz w ca­łym kra­ju, stąd aż do mo­rza. Ju­dy­ta błysz­czy dow­ci­pem, wy­mo­wą i spry­tem jak sta­ry mów­ca in­diań­ski, a bied­na Het­ty to w naj­lep­szym ra­zie taki „męt­ny kom­pas”.

– Co ta­kie­go? – za­py­tał Po­grom­ca Zwie­rząt.

– Tak to na­zy­wa­ją ofi­ce­ro­wie, co ja ro­zu­miem w ten spo­sób: Het­ty chce za­wsze iść we wła­ści­wym kie­run­ku, ale nie wie, któ­rę­dy. Ja to okre­ślam in­a­czej: bied­na Het­ty idzie skra­jem nie­wie­dzy i raz po­ty­ka się o li­nię gra­nicz­ną z tej, a dru­gi raz z tam­tej stro­ny.

– Są isto­ty, któ­re Bóg da­rzy swą szcze­gól­ną opie­ką – po­wie­dział uro­czy­stym to­nem Po­grom­ca Zwie­rząt. – Bóg czu­wa nad tymi wszyst­ki­mi, któ­rym mniej do­sta­ło się ro­zu­mu, niż na nich przy­pa­da­ło. Czer­wo­no­skó­rzy czczą i sza­nu­ją ta­kich lu­dzi, bo wie­dzą, że Zły Duch woli za­miesz­kać w cie­le fi­lu­ta, niż opę­tać czło­wie­ka nie­zdol­ne­go do pod­stę­pu.

– Wo­bec tego po­wiem, że Zły Duch nie za­ba­wił­by dłu­żej u bied­nej Het­ty, bo ta dziew­czy­na, jak ci mó­wi­łem, ma wła­śnie „męt­ny kom­pas”. Sta­ry Tom ma do niej sła­bość, po­dob­nie jak i Ju­dy­ta, choć sama ma cię­ty ję­zyk i jest wiel­ką damą. In­a­czej nie rę­czył­bym za ca­łość Het­ty wśród tego po­kro­ju lu­dzi, jacy po­ka­zu­ją się cza­sem na brze­gu je­zio­ra.

– My­śla­łem, że to wiel­kie lu­stro wody jest nie zna­ne i rzad­ko od­wie­dza­ne przez lu­dzi – za­uwa­żył Po­grom­ca Zwie­rząt, któ­re­mu naj­wi­docz­niej nie w smak było, że zna­lazł się za bli­sko cy­wi­li­zo­wa­ne­go świa­ta,

– Mia­łeś słusz­ność, chłop­cze, oczy mniej niż dwu­dzie­stu bia­łych wi­dzia­ły to je­zio­ro. Ale dwu­dzie­stu lu­dzi uro­dzo­nych i wy­cho­wa­nych na po­gra­ni­czu – my­śli­wych, tra­pe­rów, zwia­dow­ców i tym po­dob­nych – może zro­bić wie­le złe­go, je­śli tyl­ko przyj­dzie im chęt­ka. By­ło­by dla mnie strasz­nym cio­sem, Po­grom­co Zwie­rząt, gdy­bym po sze­ściu mie­sią­cach nie­obec­no­ści za­stał Ju­dy­tę mę­żat­ką.

– Dla­cze­go spo­dzie­wasz się cze­goś lep­sze­go, czy masz jej sło­wo?

– Wca­le nie. Nie wiem, jak to się dzie­je. Wy­glą­dam nie­źle, co mogę stwier­dzić W każ­dym źró­dle błysz­czą­cym w słoń­cu – a mimo to nie mogę wy­jed­nać u tej dziew­czy­ny ani jej sło­wa, ani na­wet ser­decz­ne­go uśmie­chu, choć lubi śmiać się ca­ły­mi go­dzi­na­mi. Je­śli wa­ży­ła się wyjść za mąż w cza­sie mej nie­obec­no­ści, po­zna roz­ko­sze sta­nu wdo­wie­go, za­nim skoń­czy dwa­dzie­ścia lat!

– My­ślę, że nie zro­bił­byś krzyw­dy męż­czyź­nie, któ­re­go by wy­bra­ła, tyl­ko dla­te­go, że bar­dziej jej się spodo­bał niż ty. – Cze­mu nie? Kie­dy wróg za­gra­dza mi ścież­kę, czyż mi nie wol­no usu­nąć go z dro­gi? Spójrz na mnie! Czy wy­glą­dam na ta­kie­go, co ścierpł, aby ja­kiś skra­da­ją­cy się chył­kiem, peł­za­ją­cy po zie­mi han­dlarz skór ubiegł mnie w spra­wie, któ­ra ob­cho­dzi mnie tak żywo jak wzglę­dy Ju­dy­ty Hut­ter? Zresz­tą ży­jąc w stro­nach, do któ­rych pra­wo nie do­cie­ra, sami mu­si­my być sę­dzia­mi i wy­ko­naw­ca­mi wy­ro­ków. Gdy­by w la­sach zna­le­zio­no mar­twe­go męż­czy­znę, kto wska­że mor­der­cę, je­śli na­wet przy­jąć, że ko­lo­nia weź­mie tę spra­wę w swe ręce i na­ro­bi koło niej szu­mu?

– Gdy­by to był mąż Ju­dy­ty Hut­ter, ja sam mógł­bym po­wie­dzieć wie­le, co naj­mniej zaś tyle, żeby spro­wa­dzić ko­lo­nię na śla­dy zbrod­nia­rza.

– Ty?! Wy­ro­stek, smar­kacz po­lu­ją­cy na je­le­nie! Ty śmiał­byś my­śleć o do­no­sie, na Hur­ry Har­ry'ego, jak­by cho­dzi­ło o bo­bra lub świ­sta­ka?!

– Śmiał­bym po­wie­dzieć praw­dę o to­bie lub każ­dym in­nym męż­czyź­nie.

March pa­trzył przez chwi­lę na swe­go to­wa­rzy­sza z wy­ra­zem nie­me­go osłu­pie­nia. Po­tem chwy­cił go obu­rącz za gar­dło i po­trzą­snął swym ra­czej szczu­płym przy­ja­cie­lem tak gwał­tow­nie, jak­by na­praw­dę chciał mu po­ła­mać ko­ści. Nie były to żar­ty, gdyż gniew pło­nął w. oczach ol­brzy­ma, któ­ry brał spra­wę po­waż­niej i za­cho­wy­wał się groź­niej, niż miał do tego po­wo­dy. Ja­kie­kol­wiek były istot­ne in­ten­cje Mar­cha (nie jest wy­klu­czo­ne, że dzia­łał bez żad­nych okre­ślo­nych za­mia­rów), pew­ne jest, że był nie­zwy­kle wzbu­rzo­ny.

Na pew­no więk­szość męż­czyzn, któ­rych roz­gnie­wa­ny ol­brzym chwy­cił­by za gar­dło, i to jesz­cze w tak bez­na­dziej­nym pust­ko­wiu, ule­gła­by trwo­dze i od­stą­pi­ła na­wet swych słusz­nych praw. Po­grom­ca Zwie­rząt po­stą­pił jed­nak in­a­czej. Twarz jego po­zo­sta­ła nie­wzru­szo­na, ręka mu nie za­drża­ła. Od­po­wie­dział gło­sem wca­le nie pod­nie­sio­nym, choć mógł w ten spo­sób dać wy­raz swej sta­now­czo­ści:

– Mo­żesz, Hur­ry, trząść tak górą, aż się za­wa­li – po­wie­dział spo­koj­nie. – Ze mnie nic oprócz praw­dy nie wy­trzę­siesz. Praw­do­po­dob­nie Ju­dy­ta Hut­ter nie wy­szła jesz­cze za mąż, nie ma więc kogo za­bi­jać. Może też nig­dy nie bę­dziesz miał oka­zji czy­hać na cu­dze ży­cie, in­a­czej bo­wiem po­wie­dział­bym jej o twych po­gróż­kach w pierw­szej roz­mo­wie, jaką będę miał z tą dziew­czy­ną.

March uwol­nił przy­ja­cie­la z uści­sku i usiadł pa­trząc na nie­go z nie­mym zdzi­wie­niem.

– My­śla­łem, że je­ste­śmy przy­ja­ciół­mi – po­wie­dział po chwi­li; – Była to chy­ba ostat­nia z mo­ich ta­jem­nic, jaką usły­sza­ły two­je uszy.

– Nie chcę znać twych ta­jem­nic, je­śli mają być tego ro­dza­ju. Wiem, Hur­ry, że ży­je­my w la­sach, że uwa­ża­ją nas za lu­dzi poza pra­wem i może tak jest istot­nie, co­kol­wiek mówi o tym pra­wo. Ale jest pra­wo i pra­wo­daw­ca; któ­re­go wła­dza obej­mu­je cały kon­ty­nent. Kto jaw­nie bun­tu­je się prze­ciw nie­mu, niech nie na­zy­wa mnie swym przy­ja­cie­lem.

– Niech mnie dia­bli we­zmą, Po­grom­co Zwie­rząt, je­śli nie wie­rzę, że w ser­cu je­steś bra­tem mo­ra­wia­ni­nem, ale nie szcze­rym i rze­tel­nym my­śli­wym, za ja­kie­go się po­da­wa­łeś.

– Zo­ba­czysz, Hur­ry, że je­stem tak szcze­ry i rze­tel­ny w mych po­stęp­kach, tak samo jak w sło­wach. Ale tyl­ko głu­piec może ulec na­głe­mu gnie­wo­wi. Two­je za­cho­wa­nie do­wo­dzi, jak mało prze­by­wa­łeś wśród czer­wo­no­skó­rych. Ju­dy­ta z pew­no­ścią nie wy­szła jesz­cze za mąż, ty zaś mó­wi­łeś, co śli­na przy­nio­sła ci na ję­zyk, a nie – co czu­ło twe ser­ce. Oto moja ręka i wię­cej na­wet nie myśl­my o tym.

Nig­dy jesz­cze Hur­ry nie był tak zdzi­wio­ny. Na­gle par­sk­nął śmie­chem tak gło­śnym i we­so­łym, że aż oczy za­szły mu łza­mi. Po­tem uści­snął wy­cią­gnię­tą doń rękę i znów byli przy­ja­ciół­mi.

– Trze­ba nie mieć ro­zu­mu, żeby kłó­cić się o to, co komu przy­szło do gło­wy! – za­wo­łał March za­bie­ra­jąc się znów do je­dze­nia. – Taka kłót­nia przy­stoi bar­dziej miej­skim praw­ni­kom, niż roz­sąd­nym le­śnym lu­dziom. Sły­sza­łem, Po­grom­co Zwie­rząt, ja­ko­by w po­łu­dnio­wych hrab­stwach lu­dzie tak się róż­ni­li w swych my­ślach, że aż krew się w nich bu­rzy­ła i do­cho­dzi­ło do wal­ki na śmierć i ży­cie.

– To praw­da, tak, to praw­da. Lu­dzie spie­ra­ją się też o ta­kie spra­wy, któ­re le­piej by­ło­by zo­sta­wić w spo­ko­ju. Sły­sza­łem, że są kra­je, gdzie lu­dzie kłó­cą się na­wet o re – li­gię. No, je­śli ta­kie spra­wy wy­wo­łu­ją gniew ludz­ki, to nie­chże Bóg zli­tu­je się nad nimi. Nie ma jed­nak żad­ne­go po­wo­du, aby­śmy szli w ich… śla­dy i gnie­wa­li się na męża owej Ju­dy­ty Hut­ter, któ­re­go ona może nig­dy nie uj­rzy ani też pra­gnie zo­ba­czyć. Mnie jed­nak cie­ka­wi wię­cej od twej pięk­ni­si jej sła­bo­gło­wa sio­stra. Chwy­ta nas coś za ser­ce, gdy spo­tka­my stwo­rze­nie, któ­re zda­je się być isto­tą ro­zum­m­ną, a jed­nak nie jest tym, na co wy­glą­da, nie sta­je mu bo­wiem ro­zu­mu. Źle jest, je­śli to się zda­rzy męż­czyź­nie, lecz je­śli sła­bość ta do­tknie ko­bie­tę, i to mło­dą i po­wab­ną, bu­dzą się w nas wszyst­kie uczu­cia li­to­ści, ja­kie drze­mią w na­tu­rze czło­wie­ka. Bóg wie, że ko­bie­ty, bie­du­le, są dość bez­bron­ne, na­wet gdy mają ro­zum. Los ich jest jed­nak na­praw­dę okrut­ny, je­śli brak im tego wiel­kie­go obroń­cy i prze­wod­ni­ka czło­wie­ka.

– Słu­chaj Po­grom­co Zwie­rząt, wiesz, ja­ki­mi ludź­mi są' my­śli­wi, tra­pe­rzy i han­dla­rze skór. Ich naj­lep­si przy­ja­cie­le nie za­prze­czą, że są to lu­dzie upar­ci i że lu­bią po­sta­wić na swo­im nie­wie­le my­śląc o pra­wach i uczu­ciach in­nych lu­dzi –. – a mimo to nie są­dzę, aby w ca­łym tym kra­ju zna­lazł się choć­by je­den męż­czy­zna, któ­ry by skrzyw­dził Het­ty Hut­ter. Nie – na­wet czer­wo­no­skó­ry.

– Tym sa­mym, mój miły Hur­ry, od­da­jesz tyl­ko spra­wie­dli­wość De­la­wa­rom i wszyst­kim sprzy­mie­rzo­nym z nimi szcze­pom, al­bo­wiem czer­wo­no­skó­ry uwa­ża, że isto­tę upo­śle­dzo­ną z woli Boga wi­nien oto­czyć szcze­gól­ną opie­ką. W każ­dym ra­zie cie­szy mnie to, co mó­wisz, cie­szy mnie bar­dzo. No, ale słoń­ce prze­chy­la się na za­chod­nią stro­nę nie­ba, czy nie le­piej więc sta­nąć znów na szla­ku na­szej dro­gi i ru­szyć tęgo na­przód, aby­śmy wcze­śniej mo­gli zo­ba­czyć owe za­dzi­wia­ją­ce sio­stry?

Har­ry March chęt­nie się na to zgo­dził. Szyb­ko tedy ze­bra­li reszt­ki je­dze­nia, po czym oby­dwaj wę­drow­cy za­rzu­ci­li na ra­mio­na tor­by my­śliw­skie, pod­ję­li broń i opu­ściw­szy po­lan­kę, znów za­nu­rzy­li się w głę­bo­kim mro­ku pusz­czy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: