Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pojedynek amerykański - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pojedynek amerykański - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 214 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Po­wiast­ka przez

Wo­ło­die­go Ski­bę.

we Lwo­wie.

Na­kła­dem F. H. Rich­te­ra.

1874.

Niech co chce bę­dzie, ale za­wsze da­le­ko to za­szczyt­niej dla ko­bie­ty, stać się bo­ha­ter­ką ro­man­su przed ślu­bem, niż po ślu­bie. Słusz­ność tej po­bież­nej uwa­dze, któ­ra mi się nie­chcą­cy na po­czą­tek na­su­nę­ła pod pió­ro, chęt­nie za­pew­ne przy­zna każ­dy, bar­dziej oczy­ta­ny w po­wie­ściach. Z dru­giej stro­ny za to, ro­mans za­czy­na­ją­cy się po ślu­bie zwykł bu­dzić wię­cej in­te­re­su. Jest tam ja­kiś smak za­ka­za­ne­go owo­cu, do któ­re­go ludz­kość cała czu­je po­ciąg wro­dzo­ny, odzie­dzi­czo­ny, jak się zda­je, jesz­cze po pierw­szych swych ro­dzi­cach. Czy­tel­nik po­wie­ści wpraw­dzie sam tego owo­cu nie kosz­tu­je, do­wia­du­je się tyl­ko, że inni go kosz­to­wa­li, że im sma­ko­wał, że na nich ścią­gnął na­stęp­nie skut­ki okrop­ne, po­dob­ne do tych, ja­kie wy­wo­ła­ło one­go cza­su w raju pierw­sze jego spo­ży­cie; cza­sem w po­wie­ści nie ma na­wet i tego, jest tyl­ko hi­sto­rya o tem, że któś miał ja­kiś za­ka­za­ny po­ciąg, ja­kiś nie­do­zwo­lo­ny ape­tyt, że z tą chęt­ką wal­czył i że ją w so­bie po­ko­nał, ale opo­wia­da­nie tej hi­sto­ryi sta­je się mimo to bar­dziej zaj­mu­ją­cem, wię­cej po­szu­ki­wa­nem od wszel­kich dzie­jów pra­gnień i za­chceń do­zwo­lo­nych, upraw­nio­nych, le­gal­nych, od wszel­kie­go przed­ślub­ne­go ro­man­su, od­by­wa­ją­ce­go się na dro­dze, u kre­su któ­rej stoi oł­tarz.

Po­wieść jest taką, ja­kiem jest ży­cie, i gdy­by w ży­ciu wszyst­ko dzia­ło się przed doj­ściem do oł­ta­rza, za­pew­ne nig­dy po­wie­ścio­pi­sa­rzom nie przy­szło­by na myśl, i po za oł­tarz wzrok ba­daw­czy za­pusz­czać. Nie­ste­ty! do­świad­cze­nie uczy, że z bie­giem cza­su, jak­by w mia­rę ro­bio­ne­go przez ludz­kość po­stę­pu, co­raz mniej przed­sta­wia in­te­re­su to, co się dzie­je z tej stro­ny oł­ta­rza, a co­raz czę­ściej za­glą­dać po­trze­ba na tam­tą, stro­nę. Po­wie­ści przez to sta­ją się cie­kaw­sze, ale czy to jest do­brem zna­kiem, o tem wąt­pię.

Za­pra­szam dziś z sobą czy­tel­ni­ków na tam­tą stro­nę tego Ru­bi­ko­nu. Po­wieść moja za­czy­na się do­brze już po ślu­bie pana Wi­tol­da Ro­lic­kie­go z pan­ną Wan­dą Sza­niec­ką.

Przed­ślub­ne ich dzie­je były ta­kie pro­ste i zwy­czaj­ne, że nie da­ła­by się z nich zle­pić na­wet trój­ćwiart­ko­wa po­wiast­ka. Wan­da na­le­ża­ła do pięk­nych i po­saż­nych pa­nien w jed­nem z wiel­kich miast; Wi­told ukoń­czyw­szy uni­wer­sy­tet i otwo­rzyw­szy biu­ro ad­wo­kac­kie, za­li­czo­ny zo­stał nie­dłu­go przez opi­nią pu­blicz­ną do naj­przy­stoj­niej­szych i naj­wzięt­szych po­mię­dzy młod­szem po­ko­le­niem ju­ry­stów, któ­rzy ob­ra­li so­bie za za­wód ad­wo­ka­tu­rę, to jest wma­wia­nie w nie­ma­ją­cą zwy­cza­ju uży­wać wła­snych oczu Te­mi­dę, że czar­ne jest zie­lo­nem, a zie­lo­ne bia­łem.

Wan­da mia­ła nie mały or­szak wiel­bi­cie­li, w licz­bie któ­rych znaj­do­wał się i nasz ad­wo­kat, a zno­wu wie­lu ró­wie­śnicz­kom Wan­dy i jej sa­mej moc­niej za­czy­na­ło bić ser­ce, gdy na któ­rą z nich padł wzrok na­sze­go ad­wo­ka­ta. Gdy na obo­je przy­szła chwi­la po­waż­niej­sze­go za­sta­no­wie­nia się nad przy­szło­ścią, co się u pa­nien tra­fia oko­ło ośm­na­ste­go roku ży­cia, a u ka­wa­le­rów o ja­kiś dzie­sią­tek lat po­źniej, Wan­da uzna­ła, że ze wszyst­kich hoł­dów, ja­kie jej od­da­ją, naj­mil­sze jej są hoł­dy pana Wi­tol­da; a Wi­told przy­szedł do prze­ko­na­nia, że jak­kol­wiek przy­jem­nie mu jest, że się wie­le twa­rzy­czek na jego wi­dok ru­mie­ni, nig­dy jed­nak przy­jem­ność ta nie jest żyw­szą, jak wów­czas, kie­dy taki ru­mie­niec na twa­rzy pan­ny Wan­dy spo­strze­że. Oczy­wi­ście nie mógł prze­nieść na so­bie, żeby jej tego nie po­wie­dział, sty­lem jak naj­mniej ju­ry­stycz­nym, na jaki zdo­być się po­tra­fił a ona da­jąc mu jesz­cze jed­nę prób­kę tego tak ulu­bio­ne­go mu ru­mień­ca, od­po­wie dzia­ła… to jest, nie nie od­po­wie­dzia­ła na ra­zie, ale spój­rza­ła tak przy­chyl­nie, że od­po­wiedź do­praw­dy by­ła­by zby­tecz­ną,.

W parę dui po­tem na­stą­pi­ły for­mal­ne oświad­czy­ny ro­dzi­com, w parę ty­go­dni po­tem for­mal­ne za­rę­czy­ny, a w parę jesz­cze mie­się­cy po­źniej, po od­by­ciu for­mal­no­ści we­zwa­nia z am­bo­ny tych, któ­rzy wie­dzą o ja­kich prze­szko­dach, aże­by dali znać do pa­ra­fii, oka­za­ło się, że nikt o żad­nych prze­szko­dach nie wie­dział, i od­był się ślub naj­for­mal­niej­szy.

Ci, któ­rzy wspól­nie z Wi­tol­dem skła­da­li hoł­dy swo­je pan­nie Wan­dzie, byli w dniu tego ślu­bu w bar­dzo kwa­śnym hu­mo­rze, a te, któ­re wspól­nie z Wan­dą ru­mie­ni­ły się na wi­dok pana Wi­tol­da, były cze­goś zi­ry­to­wa­ne, co nie prze­szko­dzi­ło pierw­szym sta­nąć za druż­bów panu mło­de­mu, a dru­gim za druch­ny pan­nie mło­dej, i ży­czyć im w za­war­tym związ­ku tyle szczę­ścia, że gdy­by losy tem szczę­ściem pięt­na­ście par mał­żon­ków ob­dzie­li­ły, za­pew­ne­by go każ­dej aż do zło­te­go we­se­la wy­star­czło.

Po ślu­bie za­czę­ła się epo­ka mio­do­wa, któ­ra trwa­ła dłu­żej niż za­zwy­czaj trwać zwy­kła. Pań­stwo mło­dzi pod­da­wa­li wpraw­dzie pod­czas tej epo­ki obo­wiąz­ko­we wi­zy­ty i po­przyj­mo­wa­li je na­wza­jem, ale nie otwo­rzy­li du­niu, sto­sun­ki swo­je ogra­ni­czy­li do szczu­płej i ko­niecz­nej pra­wie mia­ry, przyj­mo­wa­li kil­ku żo­na­tych, star­szych ko­le­gów Wi­tol­da, ko­mu­ni­ko­wa­li się z krew­ny­mi, zresz­tą Żyli w za­ci­szu, a cza­sem po kil­ka dni z rzę­du nikt nic za­mą­cił ich bło­gie­go spo­ko­ju, w któ­rym zu­peł­nie wy­star­cza­li so­bie.

Do­pie­ro na po­cząt­ku dru­gie­go roku ta­kie­go po­ży­cia uka­za­ła się na ho­ry­zon­cie ich mał­żeń­stwa osób­ka, bez któ­rej nie by­ło­by tej mo­jej po­wiast­ki.

II.

Po­wie­dzia­łem „osób­ka”, i nie co­fam wy­ra­że­nia. Trud­no­by gdzie wy­na­leźć ro­skosz­niej­szą mi­nia­tur­kę sę­dzi­ny, nad dru­gą żonę pana sę­dzie­go An­zel­ma Ko­row­skie­go, któ­ry w rok wła­śnie po oże­nie­niu się Wi­tol­da prze­nie­sio­nym zo­stał do mia­sta, bę­dą­ce­go wi­dow­nią mo­jej po­wiast­ki, i jako do­syć bli­ski ku­zyn mo­je­go bo­ha­te­ra za­wią­zał z nim i jego żoną sto­sun­ki. Sę­dzi­na Ko­row­ska była mi­lu­chuym li­li­put­kiem, któ­re­go drob­ne kształ­ty je­den wię­cej i wca­le nie­po­ślod­ni wdzięk sta­no­wi­ły, tak da­le­ce, że sama tego nie mo­gła nie spo­strzedz, i że nie mia­ła wca­le ura­zy do lo­sów, iż jej po­ską­pi­ły wyż­sze­go wzro­stu. Inne pa­nie, znaj­du­ją­ce się w tem po­ło­że­niu, nie umie­ją się z niem po­go­dzić, wcho­dzą w taj­ny układ z fa­bry­kan­ta­mi obu­wia, i sztu­ku­ją się jak mogą za po­mo­cą kor­ków i in­nych tego ro­dza­ju przy­sta­wek, któ­re w osta­tecz­nym re­zul­ta­cie co do­da­dzą do wzro­stu, to ujmą har­mo­nii ca­łej po­sta­ci. Drob­niuch­na sę­dzi­necz­ka nie cier­pia­ła nie­wo­li, na jaką się ska­zy­wa­ły jej ró­wie­śnicz­ki wzro­sto­we; dum­na była swo­ją ma­ło­ścią, z któ­rą się one jak z ka­lec­twem kry­ły, i zy­ski­wa­ła na­tem to, że była na­tu­ral­ną, gdy tam­te były pod­ra­bia­ne.

Ta na­tu­ral­ność le­ża­ła zresz­tą w jej cha­rak­te­rze. Ani kryć się z ni­czem ani uda­wać nie po­tra­fi­ła wca­le. Żywa jak iskra, we­so­ła do trzpio­tow­stwa, lek­ko­myśl­na do nie­do­rzecz­no­ści nie­kie­dy, roz­piesz­czo­na naj­przód przez ro­dzi­ców i ro­dzeń­stwo, któ­re się uia aż do za­mąż­pój­śo­ia jak la­lecz­ką ba­wi­ło, po­źniej przez męża, któ­ry każ­de jej za­chce­nie speł­niał i każ­de­mu ski­nie­niu był po­wol­ny.

nie mo­gła się na­tu­ral­nie w młod­szych la­tach wy­kształ­cić grun­tow­niej, ani po­źniej kie­dy­kol­wiek po­my­śleć nad sobą i za­sta­no­wić się nad za­da­niem ży­cia. Była płyt­ką i po­wierz­chow­ną, wszyst­ko to jed­nak wy­na­gra­dza­ła albo po­kry­wa­ła jej na­tu­ral­ność, szcze­rość, pu­sto­ta, za wszyst­ko pła­ci­ły jej nie­oce­nio­ne min­ki, dzie­cię­ce pra­wie żar­ty i piesz­czo­ty.

Dla Wan­dy była ona to­wa­rzysz­ką do­bra­ną wy­bor­nie, wła­śnie z po­wo­du kon­tra­stu, jaki sta­no­wi­ły ich cha­rak­te­ry. Pani Wi­tol­do­wa na­le­ża­ła do tych pięk­no­ści, któ­rych wdzięk naj­le­piej się wy­da­je przy po­waż­nym wy­ra­zie twa­rzy, i któ­rym wro­dzo­ne uspo­so­bie­nie pra­wie za­wsze po­zwa­la być pięk­ne­mi. Rysy jej kla­sycz­ne, naj­od­po­wied­niej­sze były do tego wy­ra­zu se­ryo, jaki przy­bie­ra­ła naj­czę­ściej, a któ­re­go su­chość i sztyw­ność lek­ki, prze­lot­ny, mam na­wet pra­wo po­wie­dzieć, po­waż­ny uśmiech od cza­su do cza­su ła­go­dził. Ten wy­raz nie był sztucz­ny, lecz wy­pły­wał z na­tu­ral­nej skłon­no­ści do po­waż­niej­sze­go mśle­nia. Wan­da kształ­ci­ła się z ocho­tą, lu­bi­ła czy­tać, chęt­nie na­wet szu­ka­ła po­waż­niej­szej lek­tu­ry, nie lę­ka­ła się po­waż­niej­szej roz­mo­wy, za­sta­no­wie­nia się i zgłę­bie­nia przed­mio­tu, któ­ry się jej my­śli na­su­nął. Sę­dzi­na, gdy się z nią po­zna­ła, wy­da­la jej się na­przód czemś nie­po­ję­tem, po­źniej, gdy roz­wią­za­ła jej za­gad­kę, gdy ją zro­zu­mia­ła i po­ję­ła, po­lu­bi­ła ją jakó uroz­ma­ice­nie swo­ich chwil i za­baw­kę.

– Chce mi się śmiać z niej cza­sem – mó­wi­ła nie­raz do męża – nie­kie­dy pra­wie jej za­zdrosz­czę… ra­da­bym ją prze­ro­bić, a wi­dzę, ża ją dla­te­go tyl­ko lu­bię, że jest taką, jaką jest… Dzi­wię się męż­czy­znom, któ­rzy się w niej ko­cha­ją, a przy­pusz­czam, że gdy­bym była męż­czy­zną, to­bym się w niej za­ko­cha­ła.

W isto­cie wszy­scy męż­czyź­ni, któ­rzy się ko­chać jesz­cze mo­gli, ko­cha­li się w sę­dzi­nie na za­bój, i drob­na za­męż­na istot­ka nie­jed­nej do­rod­niej­szej i oka­zal­szej od sie­bie ry­wal­ce sta­łe­go ode­bra­ła wiel­bi­cie­la. Sę­dzi­na An­zel­mo­wa była w swem mło­dem ży­ciu przed­mio­tem tylu wes­tchnień, że po­łą­czo­na ich siła mo­gła­by zdmuch­nąć z ob­li­cza zie­mi jej mi­nia­tu­ro­wą fi­gur­kę.

Ten or­szak wy­da­wał jej się tak na­tu­ral­nym i ko­niecz­nym, że z całą swo­bo­dą o swo­ich try­um­fach roz­ma­wia­ła, czę­sto­kroć przy mężu i wo­bec tych, któ­rzy naj­czu­lej do niej wzdy­cha­li. Ta swo­bo­da, nie­raz w naj­kło­po­tliw­szem po­ło­że­niu sta­wia­ją­ca na­le­żą­cych do or­sza­ku, była dla nich wska­zów­ką naj­lep­szą, że en pure per­tę eks­pen­su­ją swo­je uczu­cia, że w naj­szczę­śliw­szym ra­zie do­star­cza­ją tyl­ko kar­mi dla nie­prze­bra­nej we­so­ło­ści swo­jej wy­bran­ki. Tym je­dy­nym po­dob­no spo­so­bem pani An­zel­mo­wa wzdy­cha­ją­ce za­stę­py utrzy­my­wa­ła w przy­zwo­item od sie­bie od­da­le­niu.

I nie wy­star­cza­ło jej to, że sama mia­ła wiel­bi­cie­li, któ­rzy jej mó­wi­li lub bar­dzo wy­raź­nie da­wa­li do zro­zum­nie­nia, że się ko­cha­ją; zda­wa­ło jej się, że każ­da mło­da mę­żat­ka ta­kim ro­jem hol­dow­ni­ków oto­czo­ną być po­win­na. Wy­ją­tek pod tym wzglę­dem do­pusz­cza­ła tyl­ko dla brzyd­kich.

– Moja dro­ga – rze­kła do Wan­dy za trze­cią czy czwar­tą wi­zy­tą – masz ślicz­nie ume­blo­wa­ne miesz­ka­nie, aż ci za­zdrosz­czę… cóż, kie­dy do gar­ni­tu­ru me­bli nie­któ­rych sprzę­tów bra­ku­je…

– Jak­to? – spy­ta­ła pani Wi­tol­do­wa, zdzi­wio­na nie­co – cze­góż brak tak ra­żą­cy do­strze­głaś?….

– Wiel­bi­cie­li, mój anie­le, ko­chan­ków, wzdy­cha­czy, ubó­stwia­czy… Ja nie poj­mu­ję, jak ty żyć mo­żesz… kil­ka razy już tu by­łam i nic po­dob­ne­go nie spo­strze­głam… ani jed­ne­go!… ależ to przy­najm­niej trzech za­ma­ło…

– Mam męża – uśmiech­nę­ła się Wan­da – i to do­pie­ro od roku…

– Masz męża i to już od roku, jak sama po­wia­dasz… Otoż wi­dzisz, przedew­szyst­kie­in_

mąż się nie li­czy, a po­wtó­re mnie się pierw­szy ad­o­ra­tor oświad­czył w go­dzi­nę po ślu­bie, więc wi­dzisz, że się o wiek cały spóź­ni­łaś…

– Mąż mi wy­star­cza.

– Na męża, bar­dzo poj­mu­ję, zu­peł­nie jak mnie mój po­czci­wy An­zel­mi­sko, choć dwa razy prze­szło star­szy ode­mnie, ale na wzdy­cha­cza, ubó­stwia­cza, wiel­bi­cie­la, nig­dy… Naj­przód mąż nie jest wca­le do tego, po­wtó­re ko­bie­ta nie jest piór­kiem, choć­by była taka mała jak ja, i może wy­trzy­mać wes­tchnie­ii da­le­ko wię­cej, niż jed­na pierś wy­pro­du­ku­je. Nie! tak dłu­żej zo­stać nie może; za­sta­nów się tyl­ko, jak to miło być owz­dy­chi­wa­ną ze wszyst­kich stron.. Qa rem­pla­ce l'even­ta­il, c'est si com­mo­de!…. I wie­rzaj mi, naj­le­piej za­cząć od­ra­zu przy­najm­niej od dwóch… Ja raz na wsi mia­łam tyl­ko jed­ne­go… wy­staw so­bie, była to wieś, gdzie dwóch na ża­den spo­sób zna­leźć nie było moż­na… ta­kie już po­ło­że­nie je­ogra­ficz­ne.. Otoż mia­łam jed­ne­go, i znu­dził mnie okro pnie.. Jak jest dwóch, to choć­by byli naj­nud­niej­si, za­baw­nie pa­trzeć, jak się mie­rzą wzro­kiem ku­gu­cim. A! wiesz, Wan­dziu je­dy­na, przy­cho­dzi mi do­sko­na­ła myśl.

– Cie­ka­wam…

– Tyl­ko wy­spo­wia­daj mi się naj­przód, ale szcze­rze, ze skru­chą, z moc­nem przed­się­wzię­ciem po­wie­dze­nia mi praw­dy, i z do­sko­na­łym ża­lem… uwa­żasz z do­sko­na­łym… Ksiądz Pro­sper mó­wił na ka­za­niu, że nie­do­sko­na­ły nie jest taki do­sko­na­ły, jak do­sko­na­ły… więc z… do.sko­na­łym ża­lem, żeś mi się do­tąd nie zwie­rzy­ła, wy­spo­wia­daj mi się.

– Z cze­go?

– Czy ty na­praw­dę nie masz ani jed­ne­go, czy też się z nim tyl­ko kry­jesz przedem­ną?….

– Ależ, Jul­ciu – prze­rwa­ła pani Wi­tol­do­wa.

Sę­dzin­ka, któ­rej na imię było Ju­lia, o czem we wła­ści­wem miej­scu nie nad­mie­ni­łem, nie mia­ła zwy­cza­ju po­zwa­lać so­bie prze­ry­wać.

– Po­cze­kaj, nie mów nic, jesz­cze nie skoń­czy­łam… qu­and j'au­rai fi ni mon exhor­te i za­pu­kam w kon­fe­sy­onał, mo­żesz za­cząć się oskar­żać, je­że­liś się ilolj­rze ob­rac­lio­wa­ła z su­mie­niem. Chcia­łam do­dać ko­men­tarz do tego, com po­wie­dzia­ła. Z dwóch przy­czyn mo­głaś się kryć, albo dla­te­go, że się wsty­dzisz… w ta­kim ra­zie to bar­dzo źle, je­steś lii­po­kryt­ka, gnie­wam się na cie­bie… a kie­dy go chcesz ukryć przedem­ną, toś go­to­wa kryć i przed mę­żem… Albo też kry­jesz się, bo się bo­isz, że­bym ci go nie zba­ła­mu­ci­ła, a to jesz­cze go­rzej… Mu­siał­by mieć w oczach szkieł­ka od mi­kro­sko­pu za­miast źre­nic, żeby mnie mogł doj­rzeć przy to­bie…

– Za­baw­na je­steś…

– Nie idzie o to, jaka ja je­stem… nie ja się spo­wia­dam, tyl­ko ty… No cóż?…, masz ja­kie­go, czy nie masz?….

– Ależ do­praw­dy nie mam i nie chcę mieć…

– I nie chcesz mieć… a wiesz, że to nie­oce­nio­ne!…, nie chcesz mieć… bawi mnie ten twój upór, Wan­decz­ko… zu­peł­nie tak, jak­byś po­wie­dzia­ła, że nie chcesz, żeby ju­tro był pią­tek… Ty mu­sisz mieć jed­ne­go, a jak się je­den znaj­dzie, to już o dru­gie­go nie­trud­no… nie uwie­rzysz, ja­kie to za­baw­ne… Po­cze­kaj… że­byś dłu­go się nie wa­ha­ła… wy­ko­nam myśl, co mi przy­szła… mam ich te­raz trzech… ce n'est pas trop, mais que fa­ire, ja­gód­ką­bym się z tobą po­dzie­li­ła; pan Kor­nel naj­le­piej mi się po­do­ba, jc fen fais ca­de­au, bę­dziesz go mia­ła od po­ju­trza…

– Więc ty ich roz­da­ro­wu­jesz jak cac­ka?….

– A czem­że oni wię­cej są, jak cac­ka­mi?…. Są po­dob­no ko­bie­ty, któ­re ich bio­rą na se­ryo… ja nie moge… cza­sem chcę, ale do­praw­dy nie umiem… Pró­bu­ję przy­brać po­waż­ną minę… słu­cham… on mówi… gło­wa mu pała, oczy mgłą za­cho­dzą, głos drży, ręka ma­je­sta­tycz­ne robi ge­sta… za­pał, bo­leść.

unie­si­ca­ie, za­zdrość, skar­ga na los, na­dzie­ja, proś­ba, roz­pacz, zwąt­pie­nie, wszyst­ko po ko­lei, jak kla­wi­sze for­te­pia­nu w pa­sa­żu, od­zy­wa się w jego prze­mo­wie… sta­ram się oka­zać, że mnie to przej­mu­je, wzru­sza, prze­ni­ka, pe­ne­tru­je, ale z trud­no­ścią tłu­mię śmiech… Na­resz­cie on klę­ka…

– A ty?…

– A ja ro­bię nad sobą he­ro­icz­ne wy­si­le­nie i jesz­cze po­zo­sta­ję po­waż­ną… Po­wia­dam do nie­go: „Pa­nie… pa­nie…” Nio pa­mię­tasz, ja­kie mu da­łam imię?….

– Nie da­łaś mu żad­ne­go…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: