Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pokalane poczęcia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 kwietnia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Pokalane poczęcia - ebook

Bohaterowie, których łączy wspólny wątek − poczęcie człowieka. 

Każda z tych historii wychodzi poza wszelkie akceptowalne społecznie schematy, a zdarzenia zaskakują ich samych.

Poznajcie pacjentki różowego gabinetu na Chmielnej: Gretę, która desperacko pragnie macierzyństwa, Michalinę, która posuwa się bardzo daleko, aby mieć dziecko, Adrianę, która maksymalnie medykalizuje proces poczęcia córki, Beatę, tradycyjną katoliczkę, która musi zmierzyć się z niebożymi realiami, Honoratę − ofiarę − oraz Agatę, która zachodząc w ciążę, bardzo wiele ryzykuje.

Początki życia absolutnie niezgodne z wyobrażeniem ideału. Ciąże, które nie zawsze biorą się z obopólnej decyzji partnerów, nawarstwiają problemy, wiążą się z dużym ryzykiem albo obnażają dodatkowe okoliczności relacji przyszłych rodziców.

A jednak z tych historii wynika coś dobrego – nowy start, nowe możliwości, nowa perspektywa, a przede wszystkim – nowe, kiełkujące życie.

Natalia Rogińska urodziła się w Łodzi 1 listopada 1985 roku. Od dziesięciu lat mieszka w warszawskim Wawrze. Jako „słoik” przyjechała z ukochanego województwa lubuskiego, ale od niedawna sama robi weki dla swojej rodziny i coraz silniej wsiąka w stolicę. Ukończyła I Wydział Lekarski Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, a w ramach studiów międzywydziałowych na Uniwersytecie Warszawskim zrobiła dyplom z psychologii. Jest przekonana, że szczęście to stan umysłu. Bardzo chciałaby nauczyć swoje córki, jak ten stan osiągać, niezależnie od sytuacji, w jakich postawi je życie. 

Lubi uczyć się nowych rzeczy. Lubi się ruszać na świeżym powietrzu, pływać w naturalnych akwenach i odkrywać nowe miejsca. Lubi smaczną kuchnię, ładne wnętrza i dobre buty. Lubi, gdy ktoś ma inne zdanie i jest gotowy do merytorycznej dyskusji. Lubi randki z mężem i spotkania przy kawie z przyjaciółkami. Lubi weekendy za miastem i  leniwe poranki z dziećmi. Lubi świadomość, że ktoś czyta jej książki.

Jest autorką powieści: „Alicja” (2009), „Gruba” (2010), „Maciejka” (2011).

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8097-498-2
Rozmiar pliku: 503 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Ireneusz

W grafiku Cipki zapisane są co trzydzieści minut – to optymalny czas wizyty, żeby każda czuła się usatysfakcjonowana. Prawdę mówiąc, okrajając wizytę ze wszystkich tych uprzejmości, delikatności, akuratności, wystarczyłoby góra pięć minut, no ale klientka prywatnego gabinetu musiała wyjść z niego dopieszczona. A ja miałem czas, więc je pieściłem. W rękawiczkach z lateksu, za pomocą wziernika, głowicy USG, no i oralnie – to znaczy słowem, oczywiście.

Lubię tu pracować. To miła odskocznia od izby przyjęć szpitala powiatowego, w której warunki lokalowe nie zmieniły się od czasów głębokiej komuny. Niektóre zakątki wciąż nie doczekały się remontu, ściany obmalowane musztardową emalią, na podłodze przetarte linoleum. Fotel ginekologiczny wygląda tak, jakby jego przeznaczeniem było skrępowanie kobiety do zabaw w stylu sadomaso, a narzędzia – metalowe wzierniki, szczypce i hegary, brzęczały złowrogo, ilekroć odkładałem je do blaszanej nerki. Remont planowany jest na początek przyszłego roku, ale pacjentki w potrzebie nie czekają na remont, tylko przychodzą tłumnie, bo nie mają wyjścia albo naprawdę ufają, że w tych murach pracuje personel z najwyższej półki.

A tutaj – zupełnie co innego.

Gabinet przy Chmielnej jest luksusowy. W oknach storczyki, na ścianach przyjazny pudrowy róż, wszystko do siebie pasuje, zero przypadkowości. Nawet mnie ubrali w fartuch w zupełnie niemęskim kolorze, żebym należycie komponował się z wystrojem. W sumie nie miałem oporów, żeby go założyć. Róż nie przeszkadza mi być przesiąkniętym testosteronem samcem, z powalającym spojrzeniem, wczorajszym zarostem, przerośniętym mięsem pod skórą. Ciacho-macho.

Pracuję w tym różowym miejscu od szesnastej, zarabiając przyzwoitą stawkę netto na godzinę, dorabiając do szpitalnego etatu. Nie robię tu nic intelektualnie porywającego, świata nie zbawiam, nauki nie popycham do przodu, ale to też medycyna, to też babki potrzebujące pomocy, niejednokrotnie takiej, której państwowy system opieki zdrowotnej dla nich nie przewidział.

Przy Chmielnej pozornie nuda, a jednak między poradą antykoncepcyjną, świądem sromu, cytologią i ciążą fizjologiczną, która właściwie mogłaby prowadzić się sama, coś mnie tu czasem zaskakuje, zadziwia, zatrważa.

Greta, 32 lata

Otwiera dzisiejszą listę pacjentek.

Moja koleżanka-bardziej-niż-dobra, a do tego – koleżanka po fachu.

Pierwsza miesiączka w wieku czternastu lat, cykle zwykle trzydziestodwudniowe, miesiączki bolesne, krwawienia trwają pięć do siedmiu dni, dotychczasowy wywiad bez przygód ginekologiczno-położniczych. Dziesięć lat antykoncepcji hormonalnej, z przerwami.

Aktualnie ona i jej partner Szymon starają się o dziecko. Zaczynają się niecierpliwić. Gdy chce się ciąży, cykle dłużą się niemiłosiernie, każda owulacja przynosi nadzieję, a miesiączka rozczarowanie. Greta chyba nie dowierza, że owuluje, choć wszystkie znaki na niebie i ziemi na to wskazują. Umówiliśmy się na podglądanie pęcherzyka jajowego w środku cyklu, gdy jej ciało niemal krzyczało: Jestem płodna! Zapłodnij mnie!

Może bym jej pomógł, ale technicznie rzecz biorąc – jest to niemożliwe. Trzy lata temu na własne życzenie bezpowrotnie pozbawiłem się zdolności płodzenia. Jedyne, co mogę dla niej zrobić, to sprawdzić, jak wyglądają te jej pęcherzyki.

Pewnie kiedy usłyszy, że właśnie ma owulację, ucieknie z gabinetu, popędzi do Szymona i będą się dziko pieprzyć. Dopadnie go nawet na końcu świata, choć akurat w jego przypadku to dość niefortunna metafora, bo rzeczywiście bywał na końcu świata, każdym możliwym. Teraz chyba nie szykuje się już do żadnej podróży, oczywiście nie licząc rodzicielstwa. Oj, tak... Wraz z pojawieniem się dziecka niewątpliwie czeka go podróż, chyba najbardziej przesrana w życiu…

Greta od progu uprzedziła, że przyszła prosto z całodobowego, intensywnego dyżuru. Nie zdążyła wziąć prysznica i zanim się rozkraczy (dokładnie takich słów użyła), musi koniecznie skorzystać z bidetu.

– Jak to możliwe, że dyżury na dermatologii są intensywne? – Nie kryłem zdziwienia. − Intensywnie to jest na ostrym dyżurze, na porodówkach, ale na dermatologii?

– Obrzęk Quinckego i pęcherzyca przed północą, a po północy pacjentka z toksyczną nekrolizą naskórka, którą w końcu przejął OIOM – wielka kumulacja! – Powiedziała Greta na jednym tchu. – I to właśnie powód, dla którego ledwo żyję i śmierdzę!

– Koleżanko! Taki tryb pracy nie sprzyja zdrowym cyklom… – westchnąłem i dałem jej chwilę na przygotowanie się do badania.

Sprężysta jak nigdy. Za czasów studenckich była jedną z klusek; zagryzała stresy sesji wafelkami, a w przerwie między zajęciami pochłaniała fastfoody. Ta i tamta Greta to fizycznie dwie różne osoby. Sportowa wersja znacznie bardziej mi się podoba, chociaż wtedy, na studiach, dziesięć kilogramów grubszą, też bym ją chętnie…

Kilka razy próbowałem nawet się do niej przystawiać − bezskutecznie. Ciągle była wpatrzona w tego Szymona. Nie lubiłem palanta. Greta jako jedyna nie widziała w nim buraka, którym bez wątpienia był. No, może trochę się zmienił, ale na tamten czas tak właśnie go postrzegałem.

Greta. Ciekawe, czy to przez niego się cięła? Zastanawiały mnie blizny, które kryła pod bransoletkami, ale nigdy o nie nie spytałem. Nie znałem jej mrocznej strony, zresztą – nie poznałem jej od wielu stron, od których chciałbym ją poznać. Ma ładne usta. Pewnie dobrze obciąga. I doskonały tyłek. Pewnie jeszcze lepiej prezentowałby się w szortach albo przytulony do moich bioder…

Rozkraczyła się.

OK, skupmy się na pracy.

Włożyłem sondę do pochwy, żeby sprawdzić, zgodnie z życzeniem Grety, w jakiej fazie jest jej cykl.

Trajkotała coś o śluzie i temperaturze i że Szymon doktorat zrobił, że chyba sobie kupią psa, a ona już wie, jak wygospodaruje pokój dla dziecka na tych ich pięćdziesięciu dwóch metrach, a ja podziwiałem jej cipkę. Śliczna była, nawet z niewielkim nadmiarem przystrzyżonych włosków.

– Ej, ty, Skrobak, powiedz mi, czy sport koliduje ze staraniem się o dziecko? – Z jej nudnego słowotoku wychwyciłem skierowane do mnie pytanie.

– Patrząc na twoje ciało, śmiem przypuszczać, że sport uprawiasz niemalże wyczynowo.

Klepnąłem ją w muskularne udo i oparłem głowicę USG o sklepienie jej pochwy.

– Auuu! – zawołała.

– Sorry. – Cofnąłem głowicę.

Ale ona wrażliwa. Kręci mnie to!

– Wszystkie swoje pacjentki traktujesz tak brutalnie?

– Nie. Tylko ciebie! – Uśmiechnąłem się. – A jeśli chodzi o sport i intensywne dyżurowanie – mogą zaburzać owulację, ale dopóki owulujesz, możesz zajść w ciążę, a jak już zajdziesz, to się zastanowimy, co z tym sportem i dyżurowaniem zrobić. No wiesz, tak żeby organizm za bardzo się nie zdziwił ilością zmian: ciąża i jeszcze dupcia rozpłaszczona na kanapie, zamiast codziennego joggingu… Hmm... – zawiesiłem głos.

– Co „hmm”?

To jest ten moment, gdy wszystko jest wesoło, na luzie, po koleżeńsku, a sprawy wcale nie mają się dobrze. Nagle trzeba zmienić ton dyskusji z żartobliwego na poważny. Śmiertelnie poważny. Nawet o seksie przestałem myśleć.

– Cholera, Greta...

– Ależ ty dziś profesjonalny… – rzuciła. – Nie dość, że bijesz mnie po nodze, to jeszcze przeklinasz!

– Ten twój pęcherzyk, którego szukamy, to... Tu jest gigantyczna torbiel z jakimiś farfoclami w środku.

– Może to ciąża?

– Nie! Za kogo ty mnie masz? Rozpoznałbym struktury zarodka... To siedzi w jajniku, nie w macicy…

– O, rety. Może pozamaciczna? – zgadywała Greta.

Nienawidzę pacjentek z branży.

– Cicho. To nie zarodek. Wygląda... Hmm. O sporcie i tej całej ciąży pomyślimy za jakiś czas, na pewno później. Bo teraz…

– Jak to później? Ja nie mam czasu na odkładanie ciąży na później! Jestem już stara!

– Teraz, kochana, myśl o sobie i o swoim zdrowiu. W tym jajniku może siedzieć rak, więc skup się na tym, co mówię! – Potraktowałam ją brutalnie, nigdy nie zwróciłbym się tak do pacjentki, która nie jest lekarką i moją koleżanką. Moja brutalność natychmiast odbiła się na mimice Grety. – Musimy cię zoperować – dodałem, już grzeczniej. − Musimy to usunąć i oddać do badania histopatologicznego. − Wyraźnie posmutniała. Była zdezorientowana. Odgadując jej emocje, zadeklarowałem: – Postaram się wcisnąć cię w kolejkę do zabiegu w miarę szybko, żeby wam się nie dłużyło...

Torbiel w jajniku Grety.

O, rety…

Michalina, 35 lat

Pierwsza miesiączka w wieku jedenastu lat, cykle sztuczne, na tabletkach antykoncepcyjnych, wcześniej regularne co dwadzieścia sześć−dwadzieścia osiem dni, krwawienia skąpe, trzy-, czterodniowe, bla, bla, bla, jakiś medyczny bełkot, nikomu niepotrzebny. Po co ja w ogóle pytam te wszystkie Cipy o takie pierdoły?

Ziewnąłem, wertując papiery.

Wywiad rodzinny: rak piersi u mamy, implanty piersi u siostry. Obie – mama i siostra, też bywają w moim gabinecie, od czasu do czasu. Cały świat zna siostrę Michaliny – Roxy. Była moją faworytką w talent-show, nawet SMS na nią wysłałem, gdy zaśpiewała Titanium, tak że telewizor mi się trząsł, a penis stawał. W kolejnym etapie porwała się na I will always love you i jak można było przewidzieć, poniosła klęskę. Piersi zrobiła sobie tuż po przegranej w programie, u progu prawdziwej kariery. Zajebiste cycki. Po prostu miodzio. Trochę ją podrywałem, jak tu przychodziła, ale była tak kurewsko nadęta i niedostępna, że sobie odpuściłem. Mama też niczego sobie. Taka starsza pani, przy której bez problemu mógłbym się podniecić na tyle, żeby był między nami dobry seks. Niezłe geny mają te dziewczyny.

Sama Michaśka to korporacyjna wyjadaczka. Ciekawe, jak wysoko uda się jej wspiąć po drabinie kariery w takich niewygodnych butach. Była ubrana na pewno nieprzypadkowo i bardzo kolorowo, nawet jej makijaż jakby wyszedł spod profesjonalnej ręki, a nie był robiony byle jak przed lustrem. Tylko włosy miała jakieś takie nietwarzowe, krótkie. Ostatnio, jak przyszła dobrać antykoncepcję, miała długie włosy, bardzo ładne, aż chciałoby się ciągnąć za związany kucyk podczas ostrego seksu od tyłu. A teraz taka nieszczególna ta fryzura. Nie ma za co złapać. Szkoda. Cycków też ma mało. Też szkoda.

I coś mi opowiada, że podejrzewa ciążę.

– U kogo? – Naprawdę się zdziwiłem.

– Jak to u kogo?? U mnie!

Przejrzałem kartę raz jeszcze, żeby się upewnić, czy na pewno to ta sama osoba. Świtało mi, że ostatnio dopytywała, czy tabletki są na sto procent skuteczne, czy jest możliwość, żeby na nich jednak przypadkiem zaszła, co to właściwie jest ten wskaźnik Pearla i czym jest spowodowany ułamek procenta niepewności… „Błędem przyjmowania. Czasem ciąże naprawdę zaskakują i pojawiają się nawet u ludzi wysterylizowanych, więc ciężko mówić o stuprocentowej pewności jakiejkolwiek metody antykoncepcyjnej”, powiedziałem wtedy, a Michalina wydawała się usatysfakcjonowana tą odpowiedzią.

Teraz twierdzi, że znalazła się w tym ułamku procenta! No jak? W dodatku zero zaskoczenia na tej wytapetowanej buźce! Dwie różowe kreski na teście – przyniosła go nawet ze sobą.

Podejrzałem w komputerze ostatnie jej wizyty w gabinecie mojego kolegi − z informacji wynikało, że w międzyczasie wykonała komplet badań przedciążowych, tak jakby bardzo skrupulatnie przygotowywała się do wstąpienia w stan odmienny.

Nieco zmieszany sytuacją, zaprosiłem ją na fotel ginekologiczny. Czasem sobie myślę, że zupełnie nie kumam kobiet, a im głębiej je studiuję, tym głębsza jest moja niewiedza.

– Niespodzianka! Tak jak pani przypuszczała, jest pani w ciąży!– powiedziałem entuzjastycznie, sondując jej reakcję. − Powinna pani natychmiast odstawić tabletki, jeśli jeszcze pani tego nie zrobiła przed tym niespodziewanym i nieplanowanym zajściem w ciążę − dodałem z przekąsem, a Michalina uśmiechała się wymownie. – Co na to tatuś? – dolałem oliwy do ognia.

Wiem, co ja zrobiłbym na miejscu tatusia. Podał jej śniadanie do łóżka − bułkę z tabletkami wczesnoporonnymi. Głupia suka.

– Cóż, jest nieco bardziej zaskoczony niż ja – odparła sarkastycznie. – Jeśli któregoś razu przyjdziemy tu na wizytę razem... – Wyraźnie przypomniała mi o obowiązku zachowania tajemnicy lekarskiej. – Chyba się rozumiemy?

Czułem, że niebawem sprytna Michalina się przekona, iż nie wszystko w życiu jest tak różowe, jak dwie kreski na jej teście, sztuczny rumieniec na policzkach i mój gabinet. Zołza. Modliszka. Właśnie na okoliczność spotkania podobnej idiotki wykonałem wazektomię.

– Cóż, życzę wam powodzenia i zapraszam na kolejną wizytę za miesiąc – powiedziałem grzecznie i odprowadziłem wzorkiem jej zgrabną postać. – Proszę przypomnieć siostrze o cytologii, a mamie o mammografii!

Iza, 20 lat

Pierwsza miesiączka w wieku lat czternastu, aktualnie cykle regulowane antykoncepcją. Przyszła tu pierwszy raz, bo jej ginekolog z rejonowej przychodni jest na wakacjach, a jej się skończyły tabletki. Potrzebowała kilku opakowań na zapas, bo wyjeżdża z chłopakiem za granicę na wymianę studencką, a tam będzie miała problem z dostępem do hormonów. Za żadne skarby nie chce zmieniać antykoncepcji na inną, bo ta świetnie na nią działa i robi jej dobrze na wszystko – na cerę, włosy, na cykliczne bóle brzucha i humory.

Po ubiorze i oprawkach okularów widać, że dysponuje skromnym, studenckim budżetem. Wizyta w moim gabinecie to dla niej z pewnością znaczący wydatek.

– Mogła pani pójść do lekarza rodzinnego. Lekarz, który przepisuje pani kontynuację antykoncepcji, nie musi być ginekologiem – powiedziałem przyjaźnie.

– Pan też mnie do kogoś odsyła? No, powariował ten świat! – odparła z dużym ładunkiem emocji w głosie. – Właśnie wracam od swojego lekarza rodzinnego i byłam przekonana, że załatwię to bez problemu, a widzę, że nawet zapłacenie cholernych stu pięćdziesięciu złotych za wizytę niczego nie gwarantuje!

– Spokojnie! Kobie… Dziewczyno! – Zmniejszyłem dystans między nami, na co zareagowała tylko rumieńcem speszenia. A może wzburzenia? − Czy ja powiedziałem, że nie wypiszę tych hormonów? A dokąd jedziecie na tę wymianę?

Do Madrytu. Studiuje psychologię i filozofię jednocześnie. Bardzo się kochają z tym jej chłopakiem i planują razem zamieszkać w Hiszpanii. Tak na próbę. Jeśli im wyjdzie i przetrwają współdzielenie łazienki i obowiązków, po powrocie pomyślą, żeby wynająć razem kawalerkę. Interesują ją podróże. Potrafi też śpiewać, ma za sobą kilka występów przed kameralną kawiarnianą publicznością. Ale na razie występy estradowe odłożyła, bo postanowiła spróbować studenckiej czasowej emigracji.

Rozgadała się, poczuła swobodę − moja magia działa, ha! Nawet na małolaty!

– Ale do śpiewania wrócę – zarzekała się. – Zawsze marzyłam, żeby choć raz zawładnąć wielką sceną, i z pewnością to zrealizuję…

Marzenia o karierze stanowią tło dla intensywnej edukacji i na dziecko nie ma teraz w jej życiu miejsca. Ale na seks – owszem. Fajna jest. Taka świeżutka, milutka, z zadartym noskiem. Chodząca dziesiąteczka. Gdyby tylko zdjęła te bryle i ubrała się jakoś bardziej kobieco, a nie te bezkształtne ogrodniczki, unisex, oversize... O kurczę, jak ja dawno nie miałem w łóżku dwudziestki...

– A na ile jedziecie?

– Na pół roku.

Wyszła z receptami na sześć opakowań. Dostała też dwa w gratisie − próbki od producenta. Może chociaż częściowo zwrócą się jej koszty tej niepotrzebnej wizyty.

Honorata, 24 lata

Pierwsza miesiączka w piętnastym roku życia. Nic nie może powiedzieć o swoich cyklach poza tym, że z pewnością owuluje. Ostatnią miesiączkę miała ponad cztery lata temu. Urodziła czwórkę dzieci. Sama wygląda jak dziecko, a tu proszę – mamuśka!

– Jestem w ciąży. W piątej – oznajmiła od progu. − Jestem pewna i przerażona. − W piątej? Taka młoda w piątej ciąży! Mam nadzieję, że nie zachodzi w ciążę od kontaktu wzrokowego, bo właśnie dyskretnie rozbierałem ją wzrokiem. O dziwo kręciło mnie to jej wielokrotne macierzyństwo. – Czy to prawda, że pan przerywa ciążę? – spytała reporterskim tonem. Zastrzeliła mnie. Prowokacja dziennikarska czy kobieta w potrzebie? − Mam czworo dzieci, w tym jedno chore. Jeśli będę musiała zostać matką po raz kolejny, zwariuję – obiecała. – Nie dam rady. Nie mogę. Oszaleję na pewno!

To są te momenty, w których lekarz powinien działać zgodnie z prawem, a nie z własnym sumieniem. Powinien. Chciałbym powiedzieć tej kobiecie: OK, zakładam, że pani wie, co chce zrobić. Pogadajmy o tym, rozważmy różne opcje. Powinienem powiedzieć jej, żeby poszła do domu, a jeśli nazajutrz nadal będzie pewna swojej decyzji, żeby do mnie wróciła. Chciałbym po prostu móc to zrobić, bo to prosta procedura. Chciałbym tak.

Prawo jednak mi nie pozwala. Co nie znaczy, że go przestrzegam.

Miałem już do czynienia z dziennikarką udającą pacjentkę. Wyczułem ją, szczęśliwie, ale ja generalnie mam nosa do kobiet. Powiedziała, że na mieście mówią, że skrobię. Była taka pewna siebie i co chwilę grzebała w torebce, nagrywanie pewnie włączała. Była nienaturalna i zdenerwowana, ale inaczej niż kobieta przychodząca po aborcję. Ta po prostu łaknęła sensacji.

– To insynuacje – odparłem. – Fakt, że mam na nazwisko Skrobak, nie oznacza jeszcze, że skrobię.

– Ale słyszałam od koleżanki…

– Tak?

– Że pan to robi.

– Tak naprawdę o wiele bardziej pasowałoby do mnie Jebak, proszę pani – zażyłem małpę, która próbowała nadziać mnie na minę. – Tak. Dobrze pani słyszała. Jebak – powtórzyłem, widząc konsternację na jej twarzy. − Wyskrobać mi się nie zdarzyło, ale wyjebać – owszem! − Wybałuszyła oczy ze zdziwienia i znów zaczęła majstrować w torebce. – Na przykład wyjebać z gabinetu! – ryknąłem, pokazując jej drzwi.

Nie było z tego żadnej sensacji, nigdzie nikt mnie nie obsmarował, nie odwiedził mnie prokurator, nie miałem żadnych kontroli, ale przez następnych kilka miesięcy wyostrzyłem swoją czujność.

Czy ta tutaj też jest miną? Siedziała taka przestraszona. Przez cienki materiał jej bluzki przebijały wkładki laktacyjne. Oczy miała podkrążone, ciało strasznie chude, ale wciąż miłe.

– Tutaj mam tysiąc złotych. Na początek. Resztę zorganizuję po zabiegu. Obiecuję – powiedziało dziewczątko, matkujące czwórce dzieci. Czy mnie wrabia? – Bóg mi świadkiem – dodała – robię to dla swoich dzieci, tych, które już mam… − Wrabia mnie. – Mój mąż pragnie tego dziecka, ale on jest marzycielem i ma wizję rodziny, na którą nie stać nas finansowo, a mnie nie stać fizycznie… − Nie, nie wrabia mnie. – Jestem zdesperowana. Jeśli pan mi nie pomoże, to… − Wrabia mnie. – Muszę to zrobić. Chcę to zrobić. Błagam pana. − Nie wrabia mnie. – Miej pan litość!

Wrabia mnie.

Spuściła głowę. Zawsze miałem słabość do dobieranych warkoczy.

– Pani zabierze tę kasę – szepnąłem. – Pomogę pani.

Po jej policzkach pociekły łzy.

Łzy nieszczęścia.

Hanna, 25 lat

Pierwsza miesiączka – nie pamięta. Cykle regularne, dwudziestoośmiodniowe, krwawienia średnio obfite, czterodniowe, nuda. Trzy ciąże w wywiadzie, w tym, o, tu już nieco ciekawiej, jedna usunięta farmakologicznie. Taka swojska dziewczyna – Jagna, stawiam, że kucharka albo przedszkolanka. Ma dwoje zdrowych dzieci i sama wydawała się być zdrowa na ciele i na umyśle, do czasu, gdy przedstawiła mi swoje plany.

– Chcę zostać surogatką. – powiedziała zupełnie niewzruszonym głosem, podobnym do wcześniejszych komunikatów o cyklach, ciążach i aborcji. – Przyszłam zrobić badania przed pierwszą w życiu bardzo, bardzo dobrze zaplanowaną ciążą. Bo te poprzednie były zupełnie nieplanowane.

– OK – odparłem, zupełnie zbity z tropu. – Technicznie… Technicznie powinna pani zrobić dokładnie te same badania, które robiła pani przed każdą poprzednią ciążą.

– Przed poprzednimi ciążami nie robiłam żadnych badań. Nawet w trakcie nie robiłam wszystkich, a mam zdrowe dzieci. Ale teraz biologiczna matka mi kazała i ten jej lekarz od rozmnażania nalegał...

– Rozumiem – zapewniłem, choć prawdę mówiąc, nie rozumiałem. – Czy… jest pani pewna?

– No, muszę zrobić te badania. Wprawdzie nienawidzę igieł i pobierania krwi. Ja sama to nie widzę potrzeby, żeby się badać, bo generalnie jestem zdrowa, no ale skoro każą i płacą...

– Nie o to pytam. Chodzi mi o surogację. Czy jest pani pewna tej decyzji?

– Tak, oczywiście. Pani Adriana prosiła mnie, żebym przyniosła wyniki badań do kliniki, w której to zrobimy. – Oparła się o oparcie fotela, wydawała się zrelaksowana. – Ładnie tu, tak różowo, nie dziwię się, że pani Adriana wybrała to miejsce… Tam, gdzie chodziłam z poprzednimi ciążami, było obskurnie. Ale przecież najważniejsze jest zdrowie dziecka i bezpieczeństwo, a nie kolor ścian, prawda? – rzucała truizmami. Nachyliła się nad moim biurkiem i wręczyła mi kartkę. – Tutaj mam listę badań. Muszę je wszystkie zrobić.

Cycki miała fajne, takie pełne, różowe, wylewające się z dekoltu, ale nie zerkałem zbyt nachalnie, udawałem, że czytam, choć dobrze wiedziałem, jakie są wytyczne dotyczące badań przed ciążą.

– Nie boi się pani?

– Pobrania krwi? Jak cholera!

– Pytałam o surogację...

Dziewczyna podniosła na mnie prześliczne wielkie oczy w ciemnej oprawie i bez wahania rozwiała moje wątpliwości:

– Widzi pan doktor, w życiu powinniśmy robić to, do czego jesteśmy stworzeni, co kochamy i co nam dobrze wychodzi, prawda? Tak się składa, że jestem w tym dobra. Uwielbiam być w ciąży, a aktualnie mam wolny brzuch. Do tego bardzo łatwo zachodzę w ciążę – mówiła bez większego przejęcia, ale przez jej słowa przebijała duma z biologicznej sprawności ciała. – No i potrzebuję pieniędzy – przyznała wreszcie. – Och, w tym gabinecie jest naprawdę ładnie! Już się nie mogę doczekać, aż będę prowadzić tu swoją ciążę, to znaczy… ciążę pani Adriany.

– A kto będzie ojcem?

– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Jakiś anonimowy dawca. Z katalogu.

Anonimowy dawca.

Może ja?

Zofia, 27 lat

Pierwsza miesiączka w wieku jedenastu lat. Miesiączkuje regularnie, co dwadzieścia osiem dni, krwawienia skąpe, w przeciwieństwie do owłosienia, które hodowała na całym ciele, z pachami i kroczem włącznie. Dawno już nie widziałem takich kędziorów u młodej dziewczyny.

Ostatnia miesiączka pierwszego sierpnia, a teraz ciąża i trzecia wizyta z tej okazji.

Przyszła z facetem, więc byłem bardziej niż powściągliwy. Nie mogłem pozwolić sobie na żaden flirt ani inne formy molestowania, zresztą – mimo że ładna, naturalistyczny urodzaj włosów na jej ciele całkowicie mnie odstręczał.

Dziewczyna ekstatycznie reagowała na swoją ciążę, wszelkie symptomy płynące z jej ciała opisywała mi językiem niemalże poetyckim. Ciąża przybliżyła ją do natury, dzięki niej na nowo nawiązywała kontakt ze swoim ciałem, rozwinęła ją metafizycznie. Do tego czuje ruchy.

– Jak to? W dziesiątym tygodniu? To niemożliwe, żeby czuć ruchy płodu tak wcześnie.

– Nie płodu! Kosmosu – odparła całkiem serio.

Odbiło jej.

Ten jej facet siedział i chował mimikę pod obleśną brodą, w której dostrzegłem jakiś kawałek zieleniny, najpewniej kiełek słonecznika.

Dziewczyna miała wylistowane pytania, na które cierpliwie udzielałem wyczerpujących odpowiedzi. Tym razem się przyłożyłem, bo już raz dostałem uwagę od przełożonych, że ta sama pacjentka wyszła nieusatysfakcjonowana z ostatniej wizyty, gdyż nie poświęciłem należytej uwagi, by rozwiać jej wątpliwości z pierwszego trymestru, i nie widziałem potrzeby, żeby oglądać ją i jej lokatora w brzuchu z częstotliwością większą niż raz w miesiącu.

– Słucham – starałem się brzmieć zachęcająco.

Wzięła głęboki oddech i zaczęliśmy omawiać długą listę rzeczy dozwolonych w ciąży.

Można pić herbatę, ale niekoniecznie zieloną.

Można trzymać dietę wegetariańską, a nawet wegańską, o ile jest dobrze zbilansowana i nie ma w niej deficytów białka, żelaza oraz innych minerałów.

Można uprawiać seks, a orgazm nie szkodzi dziecku, nie ma też ryzyka, że nasienie przedostanie się do worka owodniowego ani że płód je wchłonie.

Można klękać, można kucać, można unosić ręce.

Można jeździć na rowerze, pływać w basenie i biegać, byle unikać urazów, wywrotek i przyjmować pozycję swobodną, nieuciskającą rosnącego brzucha.

Można chodzić do kina.

Można korzystać z elektroniki.

Można używać suszarki do włosów i mikrofalówki.

Można, można, można.

Ile ona gadała!

Nie zadała standardowych pytań o ser pleśniowy czy owoce morza, no ale jako weganka nie potrzebowała tych informacji. Nie spytała też o depilację woskiem ani laserem. Ciężarne chętnie o to pytają, ale jej widocznie ten temat nie dotyczył.

Generalnie lubię kobiety. Różne. Rozhamowane starsze panie, nieciekawe kujonice, frywolne trzpiotki, wyuzdane prowokatorki, no ale ta… Nie polubiłbym jej, nawet gdyby się ogoliła i zamilkła.

Majka, 26 lat

Pierwsza miesiączka w wieku dziesięciu lat. Cykle regularne, od dwudziestu jeden do trzydziestu pięciu dni, krwawienia obfite, mhm, mhm, pośladki jak brzoskwinki, cycki nastoletniej jędrności, nieproporcjonalnie długie nogi i subtelna uroda. Dawno nie widziałem takiej laski. Rany boskie, boska! Moja koleżanka z medycyny, Beatka-wariatka, mi ją przysłała, że niby ma problem z natury tych dyskretnych.

Maja pracuje jako księgowa w pewnej rodzinnej firmie i nosi w brzuchu spoiwo łączące ją z tą wielką, prawą i tradycyjną rodziną z zasadami.

Rozwiązywanie problemów z polecenia znajomych to moja specjalność. Małe ryzyko nieporozumienia i komplikacji prokuratorskich, sto procent dyskrecji z obu stron. Kobieta przychodzi, ja serwuję jej leki, odsyłam do domu pod opieką męża, kochanka, matki albo przyjaciółki, a w razie problemów zgłasza się na izbę przyjęć z „poronieniem spontanicznym”. Dziewczyny rzadko potrzebują zabiegu, rzadko miewają powikłania, pewnie zdarza się, że mają psychiczną traumę, ale zazwyczaj nie większą niż ta, z którą przychodzą do mnie po pomoc.

Czasem wracają po jakimś czasie z ciążą planowaną, z prośbą o założenie spirali albo z kolejną wpadką do usunięcia. Rozmawiam, przedstawiam możliwości, nigdy nie oceniam ich ostatecznej decyzji. Wolę mieć na sumieniu przerwaną ciążę niż przesrane życie malucha, którego mama z całego serca nie chciała urodzić.

Ta ekstremalnie atrakcyjna laska, Majka, przyszła z Olafem, mężem Beaty. Nie mogłem się nadziwić, jak udało mu się wyrwać tak zajebistą dupę. Na łysinę? Na tę jego krępą, brzuchatą sylwetkę? Na okulary retro? Ja pierdzielę, laska dziesięć na dziesięć, świat stanął na głowie! Czy ona jest ślepa? Mogłaby mieć każdego! Mogłaby mieć mnie…

Jest w ciąży. I to jest problem, o którym mówiła świętojebliwa Beatka. Pytanie tylko: czyj to problem? Beata wydawała się dużo bardziej przejęta, gdy anonsowała mi temat ciąży kochanki swojego męża, niż ta, która tę ciążę nosiła.

Olaf był milczący i w trakcie całej wizyty obecny zaledwie ciałem, a gdy tylko przyszło do badania, również ciało wyprowadził za drzwi gabinetu.

Beaty bym nie bzyknął. NEVER. Ale tę tutaj… Nawet ciąża nie działała na mnie odstraszająco. Świadomość, że coś w niej się rozwija, teoretycznie, z biologicznego punktu widzenia, powinno mi dać sygnał: ta macica jest już zajęta, rozglądaj się dalej! No ale mnie biologiczne punkty widzenia mało interesują. Jestem bezpłodny, na własne życzenie; wyeliminowałem rozmnażanie się z priorytetów w moim na wskroś hedonistycznym, słodko egoistycznym życiu.

Siedziała przede mną, a ja nie mogłem się oprzeć jej urokowi.

– Czy pani jest pewna? – zapytałem, a wtedy ona rozryczała się rzewnie.

Służę chusteczką, ramieniem, dobrym rżnięciem na pocieszenie … Przytuliła się do mnie mocno i pierwszy raz w życiu poczułem, że silnym ramieniem podtrzymuję kogoś, kto pasuje do mnie doskonale.

– Ja nie chcę rozbijać ich małżeństwa, ale chyba nie chcę też pozbywać się tej ciąży – powiedziała po chwili, nieco uspokojona. – Czuję, że dam radę… Mama też wychowywała mnie samotnie... Nie wiem, nie wiem, co mam zrobić z tą ciążą… Beata uważa, że powinnam ją usunąć, dla dobra wszystkich. Ale tak naprawdę… Nie chcę być samotna, nie chcę być samotną matką, ale jeszcze bardziej nie chcę być samotną kobietą z taką decyzją na sumieniu…

– Samotne mamusie, jeśli są fajne, tak jak ty, nie muszą być samotne… − wybełkotałem. Naprawdę tak myślałem, nie tylko na potrzebę chwili i chęci wyrwania jej. Gdy już będzie tą matką, o ile się nie roztyje i nie zapuści, z pewnością seksapilu jej nie ubędzie. Taka rasowa „mother I would like to fuck” − MILF, z którejkolwiek strony patrzeć. – Mamusie też bywają hot – mówiłem z pełnym przekonaniem, mając w pamięci różne mamusie, które przewinęły się przez okładki gazet i przez moje łóżko. – Nie mają tego prokreacyjnego parcia, które odstręcza facetów od każdej ryczącej trzydziestki pragnącej tylko się rozmnożyć…

– Jasne, już widzę kolejki chętnych na randki ze mną i z moim rosnącym brzuchem.

– Proszę bardzo. Ustawiam się pierwszy i zapraszam cię na kawę, randkę, co tam chcesz. Możesz zabrać ze sobą swój rosnący brzuch, jeśli tak zdecydujesz.

Wiedziałem już, że doprowadzimy tę ciążę do końca. Niezależnie od tego, jak bardzo ucierpi na tym moja koleżanka Beata.

Spojrzała na mnie bardzo uważnie i przyjęła zaproszenie. Gdzieś tam na korytarzu siedział Olaf i ocierał pot z łysego czoła. Pewnie, jak to zwykle bywa z takimi palantami, sytuacja go przerosła.

– Uprzedzam jednak, że brzuch zostaje – zastrzegła Majka. − Choćby nie wiem jak perspektywiczna wydawała mi się nasza znajomość…

Przełknąłem ślinę. Na moje czoło wystąpił pot. Cóż. Postaram się sprostać sytuacji.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: