Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pokonani - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
6 maja 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Pokonani - ebook

Druga część sagi Hallmannów i Sarnowskich, rozpoczętej powieścią Czas zamknięty.

Czerwiec 1945 roku. Po wojennej zawierusze Włodek Hallmann chce zacząć nowe życie, podjąć przerwane studia medyczne. Los jednak po raz kolejny boleśnie go doświadczy. Włodek będzie musiał dokonać wyboru, po której stronie stanąć w panującym w kraju zamęcie politycznym, ale też zmierzyć się ze swoją słabością. Czy uda mu się pozostać wiernym swoim przekonaniom i uratować przyjaźń i miłość tych, którzy mu zaufali?

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7818-389-1
Rozmiar pliku: 958 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział I

Łódź

– Przeczytaj dokładnie ten artykuł – nalegał Adam. Pułkownik Konstanty Marecki był podniecony jak niegdyś przed partyzancką akcją.

Włodek jeszcze raz sięgnął po wymiętoszoną gazetę. Odzwyczajony od czytania polskiej prasy wolno przesunął wzrokiem po „Trybunie Robotniczej”. W artykule Bereza Kartuska w Szkocji podawała ona za „Prawdą”, że polskie władze na uchodźstwie założyły w Szkocji, we Włoszech i w Palestynie obozy koncentracyjne. Na twarzy Włodka pojawił się cień zdumienia. Opanował się jednak natychmiast i czytał dalej: „Są one przeznaczone dla uczciwych Polaków, pragnących wrócić do kraju i wziąć udział w odbudowie ojczyzny”. Kolejne słowa – „hańba” i „pozostałości bestialstwa faszystowskiego” – prawie zupełnie wytrąciły go z równowagi.

– Straszne, prawda? – stwierdził pułkownik LWP, niecierpliwie czekając na komentarz swego podkomendnego z czasów partyzantki.

– Aż trudno w to uwierzyć... – Włodek pokręcił głową, starając się patrzeć Mareckiemu prosto w oczy. Wybawiła go sekretarka pułkownika, która wniosła do pokoju herbatę w wyszczerbionych kubkach. Hallmann odetchnął z ulgą i pomyślał z ironią: „Prawdziwa czarna herbata. Cóż, że z fusami, które przylepiają się do zębów”.

– Nie muszę ci więc tłumaczyć, że tym nieszczęsnym ludziom trzeba pomóc. Powinni wrócić do kraju i zająć się jego odbudową. Nie mogą się jednak zdecydować na powrót, bo są zastraszeni przez obce reżimy i myślą, że spotka ich tutaj coś strasznego.

– A nie spotka? – Pytanie Włodka zabrzmiało zbyt prowokacyjnie. Był zbyt lekkomyślny.

Zaskoczony Marecki mrugnął.

– Oczywiście, że nie. Jeśli nie działali na naszą szkodę, to przyjmiemy ich z otwartymi ramionami. Każdy przecież sam dobrze wie, co robił i czy było to zgodne z naszymi interesami.

– Tak jest! – Teraz w głosie Włodka nie było słychać żadnych wątpliwości.

– Nie wykluczamy jednak, że wraz z porządnymi ludźmi będą starali się przeniknąć do nas różni agenci, ale to już nie jest nasza sprawa. My mamy zająć się nadzorowaniem powrotu.

– My? – Włodek pytająco spojrzał na Mareckiego.

– Tak, Wit... Włodku. – Pułkownikowi również było trudno odzwyczaić się od używania partyzanckich pseudonimów i nazywać swoich podkomendnych ich prawdziwymi imionami. – Według mnie ty się najlepiej nadajesz do wykonania tego zadania.

Nauczył się tak dobrze panować nad emocjami, że nie drgnęła mu nawet powieka. Mimo pozornego spokoju z obawą pomyślał o obietnicy danej samemu sobie, że chociaż nie wyjedzie z Polski, to jednak lada dzień raz na zawsze rozstanie się z armią i wróci do medycyny. Od jesieni miał zamiar podjąć studia w Łodzi i poświęcić się ratowaniu ludzi, podobnie jak jego zmarły ojciec i wywieziony na Sybir Papa Marszewski. Propozycja Mareckiego mogła zniweczyć jego plany. Słuchał więc Adama z coraz większym napięciem, a on podawał kolejne argumenty, które miały przekonać Włodka:

– Jesteś odpowiednio wyszkolony. Masz świetne kwalifikacje. Mówisz po angielsku jak Anglik z wyższych sfer. Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak zapytać, czy dobrze znasz Londyn.

Włodek był tam wprawdzie tylko raz jako dziesięcioletni chłopak, nie miał jednak wątpliwości, że powinien entuzjastycznie przytaknąć.

– Do Anglii pojedziesz jako dziennikarz. Na dobry początek dostaniesz parę kontaktów, a potem będziesz musiał radzić sobie sam. Jest jeszcze kilka innych spraw, którymi mógłbyś się zająć, ale o nich porozmawiamy później.

Nagle Włodek zorientował się, że Marecki wcale go nie pyta o zgodę. Pułkownik już zdecydował za niego, że przejdzie do podległego mu wydziału i będzie wykonywać jego rozkazy. Ale czy może teraz odmówić Adamowi? Ten wyjazd był dla niego prawdziwym prezentem ślubnym. Spadł jak z nieba. W Londynie spotkaliby się przecież z Laurą. Przed oczami stanęła mu uśmiechnięta buzia siostry przyrodniej, której nie widział od sześciu lat. Nie, tej propozycji pułkownika nie wolno mu odrzucić.

– Szczególnie zależy nam na powrocie jednej osoby. Będzie pewnie szykanowana, a może nasi przeciwnicy spróbują ją nawet zlikwidować. Twoim zadaniem jest zapewnić jej bezpieczeństwo.

Uważnie słuchał kolejnych informacji. Wynikało z nich jasno, że jego misja nie będzie łatwa, mimo to cieszył się, wyobrażając sobie, jaką minę zrobi żona, kiedy powie jej o wyjeździe, i już planował ich pobyt w Londynie.

Nagle Marecki przerwał swój wywód i spojrzał mu prosto w oczy.

– Byli jeszcze dwaj inni kandydaci do tej misji... popierani przez bardziej wpływowe osoby niż ja.

– Ależ obywatelu pułkowniku...!

Adam dał znak ręką, żeby nie kończył.

– Zdecydowało to, że od niedawna jesteś żonaty. Można ci zatem bardziej zaufać niż tym dwóm pozostałym.

Zawód był ogromny. Czym prędzej sięgnął po kubek z herbatą i przytknął go do ust, żeby Adam nie dostrzegł jego miny. Łatwo było się domyślić, o co chodziło Mareckiemu. Żona zostawała w kraju jako zastaw. Była gwarancją prawidłowo wykonanego zadania.

Na samą myśl o rozstaniu ściskało mu się serce, ale czy mógł zmienić zdanie? A spotkanie z Laurą? Musiał się przecież z nią zobaczyć!

Marecki wstał zza biurka, dając w ten sposób do zrozumienia, że rozmowa dobiegła końca. Włodek zamierzał zasalutować, gdy nagle pułkownik, wpatrując się w wiszący na ścianie portret Stalina, wyszeptał:

– W dokumentach nie wspominaj o krewnych za granicą. Po co mają... – Urwał w pół zdania i pokręcił głową, jakby chciał odpędzić nurtujące go myśli.

Wychodząc z pokoju szefa, Włodek przełykał pospiesznie ślinę. Adam wiedział! Skąd miał te informacje o jego rodzinie? O nikim z najbliższych nie pisnął przecież ani słowa, nawet podczas kilkudniowego przesłuchania w obozie partyzantów. W jego „nowym” życiu o Laurze i Helen wiedzieli tylko Papa, ciocia Janina i Feliks, a po nich ślad zaginął.

Zamyślony szedł ulicami, pragnąc jak najszybciej znaleźć się w domu. Nagła myśl zatrzymała go w pół drogi. Niepotrzebnie się tak spieszył, przecież żona była jeszcze w pracy. Skręcił więc w pierwszą przecznicę i po kilku minutach znalazł się przed ponurym, odrapanym gmaszyskiem.

Wejście do budynku zastawione było furmanką, z której młoda kobieta próbowała ściągnąć wypchany wór. Pewnie była w nim mąka.

– Niech se weźmie sama. Nie dość, że cała rodzina nic nie wsadzi do gęby aż do żniw, to jeszcze mam to nosić! Bierz se, paniusiu.

Kiedy zbliżył się do wozu, woźnica wystraszony widokiem jego munduru zamilkł, ale na znak protestu z odrazą splunął na ziemię.

– Czy nie potrzebuje pani pomocy? – spytał kapitan i spojrzał na delikatny kark kobiety pochylonej nad workiem.

– Włodek! – Zostawiła ciężar i otarłszy ręce w sukienkę, rzuciła mu się na szyję.

Za każdym razem, gdy trzymał ją w ramionach, czuł ogromne wzruszenie.

– Lila, kochanie, czy możesz uciec z pracy? – szepnął jej do ucha.

– Muszę zająć się tą mąką. Przysłali tylko jeden wór na dwa domy dziecka.

Po demobilizacji Lila została zatrudniona w opiece społecznej. Z wielkim zaangażowaniem poświęciła się sierotom. To im przynosiła wszystkie wiktuały zdobyte przez Włodka.

– Co powiedział twój dowódca? – spytała z niepokojem, badawczo mu się przyglądając.

– Musimy o tym porozmawiać. – Westchnął i zarzucił sobie worek na plecy. – To nic strasznego – dodał, widząc jej zdenerwowanie.

Zatargał worek do kuchni na parterze. Kiedy mył zakurzone ręce, do pomieszczenia wbiegła zdyszana dyrektorka sierocińca.

– Obywatelu kapitanie, czy moglibyście zobaczyć próbę naszej akademii? Bardzo proszę, to takie ważne dla dzieci.

Lila uśmiechnęła się do niego zachęcająco, więc bez ociągania ruszył za dyrektorką po skrzypiących schodach do dużej sali na piętrze. Odświętnie wypucowane i gładko uczesane dzieciaki stały równym rzędem po drugiej stronie sali. Były w różnym wieku, ustawione według wzrostu. Z zainteresowaniem przyglądały się mundurowi Włodka. Po chwili na środek wyszła ciemnowłosa dziewczynka i mocnym głosem zaczęła recytować:

Wyszło miasto i tłumy rozkołysał rytm życia,

marszem orkiestr zielony mundur wykwitł na bruku.

Dłonie wasze, co niosły te sztandary do zwycięstw,

dłonie wasze dziś spoczną na traktorze i pługu

i na zachód, nad Nysę ku granicom powiodą

Polskę wolną, rolniczą – ziemię piękną i młodą1.

Jego dłonie na pługu? Na traktorze? Nic z tego. Rozbawiony tą wizją o mało nie parsknął śmiechem, ale kiedy zobaczył na twarzy Lili wyraz dumy z wychowanki, stłumił wesołość. Z zachwytem przyglądał się żonie i po raz kolejny powtarzał modlitwę dziękczynną za jej odnalezienie.

– To tylko fragment naszego występu – objaśniała mężowi. – Całość będzie trwała około godziny. Nasze dzieci tak bardzo się starają, żeby akademia wypadła dobrze. Czy wiesz, że osiemdziesiąt procent z nich było analfabetami, zanim do nas trafiło? Część cudem przeżyła. Są z getta albo z obozów. Niektóre były świadkami śmierci rodziców. – W oczach Lili pojawiły się łzy. – Takie małe, a tyle już wycierpiały.

Słuchając Lili, uświadomił sobie, że nie chce jej o niczym powiedzieć. Sprawa była nieaktualna. Nigdzie nie pojedzie. Jak mógł pomyśleć, że zostawi ją samą zaledwie po sześciu tygodniach, które minęły od dnia, kiedy się odnaleźli? Chyba postradał zmysły. Nie umiałby znowu się z nią rozstać.

To był przypadek, tak jak ich pierwsze spotkanie na kresowej drodze. Zupełny przypadek i najszczęśliwsze zrządzenie losu: jej praca protokolantki na zebraniu radzieckich oficerów i jego rozmowa z Adamem, która miała się odbyć w tym samym hotelu.

Kiedy otworzył drzwi, nie miał już żadnych wątpliwości. Widział rude włosy Lili, jej szczupłą sylwetkę, charakterystycznie przekrzywioną głowę, gdy nad czymś rozmyślała. Szedł coraz wolniej, jakby z wysiłku miało mu za chwilę zabraknąć tchu. Wydawało mu się, że nie da już rady, że pękną mu płuca, jak przy długim nurkowaniu, gdy nagle odwróciła głowę, a jej zielonobrązowe oczy... Nigdy nie zapomni ich wyrazu.

Miał wrażenie, że traci przytomność. Zapamiętał jednak dokładnie dotyk jej delikatnej skóry na swoim policzku i wilgoć obficie płynących łez. Czyje to były łzy? Czyżby to on tak mocno płakał? Po tych wszystkich wojennych przeżyciach umiał jeszcze płakać?

– Przecież to niemożliwe, że ty żyjesz – powtarzała. – To mi się śni. Mówił, że cię zabili.

Dopiero po dłuższej chwili zauważył zaciekawione spojrzenia oficerów, którzy obserwując niecodzienne wydarzenie, zapomnieli nawet o wódce. Coś mówili, ale nie pamiętał ani słowa. Nie mógł przypomnieć sobie również spotkania z Adamem. Pułkownik musiał być zdziwiony widokiem obcej kobiety w mundurze, ale zapewne to on załatwił im w hotelu malutki pokoik, w którym wkrótce się znaleźli. Dopiero gdy zostali sami, a on trzymał ją w ramionach, czas zaczął płynąć zwykłym rytmem.

– To cud! Bóg naprawdę istnieje – szeptała, nie wypuszczając jego ręki ze swojej dłoni.

Włodek nigdy nie miał co do tego wątpliwości.

– Kto ci powiedział, że nie żyję?

– Feliks Hirsch.

– Feliks, to on żyje?! Kiedy go spotkałaś? Gdzie?

Lila gwałtownie podniosła się z łóżka.

– Proszę cię, nie mówmy teraz o innych. Nie mam na to siły. Wciąż kręci mi się w głowie.

Milczeli więc.

W nocy obudził się. Przez chwilę nie wiedział, gdzie jest ani co się z nim dzieje. Czuł tylko niezwykłą lekkość w piersi. Był niebiańsko szczęśliwy, musiał więc odnaleźć Lilę! W tym przekonaniu utwierdziło go ciepło bijące od ciała ukochanej.

Pobrali się w następnym tygodniu. Jak najszybsze zawarcie małżeństwa było dla nich tak oczywiste, że nawet się nie oświadczył. Dopiero od urzędnika udzielającego ślubów dowiedział się, że bierze za żonę Lilianę Lesowską, a nie Lilę Lesow. Nie zdążył się jednak zdziwić, bo po chwili poinformowano go, że jego nazwisko również zostało zmienione. Od tego dnia nazywał się Halman. „Dzięki tej zmianie nasze nazwisko wygląda na mniej niemieckie” – wyjaśniła panna młoda, zwolenniczka reform, nienawidząca wszystkiego, co kojarzyło się z faszystowskim okupantem.

Liliana i Włodzimierz Halmanowie wnieśli w życie małżeńskie po walizce dobytku. Miało to swoje dobre strony, gdyż nadmiar rzeczy nie utrudniał im przenosin. Włodek był jednak innego zdania. Przyglądając się ich skromnemu bagażowi i odrapanym ścianom obskurnego pokoiku, w którym mieli zamieszkać, nieśmiało zaproponował:

– A może zamieszkamy w Anglii?

– W Anglii?! – Twarz Lili poczerwieniała z oburzenia. – Chyba nie chcesz stąd wyjeżdżać? Teraz, kiedy jesteśmy potrzebni tutaj, w naszym kraju. Powstaje przecież nowe państwo dla wszystkich ludzi, a nie tylko dla bogaczy. Możemy uczestniczyć w tworzeniu zupełnie innej rzeczywistości niż ta przedwojenna. Nie chcę wyjeżdżać do burżuazyjnej Anglii – mówiła nieco podniesionym głosem, ale widząc jego minę, zamilkła i rozpłakała się.

– Lileńko, proszę, uspokój się. – Delikatnie gładził jej ramiona. Była tak szczupła jak w czasach najstraszniejszego wojennego głodu, ale wówczas, nawet w obliczu największego zagrożenia, miała więcej pewności siebie. Teraz wydawała się zupełnie bezradna. Włodek czuł jej kruchość i wzbierała w nim wściekłość na tę potworną wojnę, która tak mocno skrzywdziła jego ukochaną. Chciał zabrać Lilę jak najdalej stąd, choćby na koniec świata, ale skoro pragnęła zostać w tym wykrwawionym do ostatka kraju, to bez względu na cenę, jaką zapłaci, musiał jej towarzyszyć.

W noc poprzedzającą ślub długo nie mogli zasnąć. Do tej pory niewiele opowiedzieli sobie o przeżyciach, które stały się ich udziałem po tragicznych wydarzeniach w Zahorzu. Lila wyjaśniła Włodkowi okoliczności swojego zniknięcia. Była to zwykła wojenna historia, którą opowiedziała bez emocji: „Uciekłam z pola, widząc zbliżającą się kolumnę hitlerowską. Błąkałam się po lesie. Osłabłam z głodu i zmęczenia, szłam jednak dalej, aż w końcu przewróciłam się i złamałam rękę. Pomogli mi chłopi z wioski. Spędziłam tam prawie rok. Jak zbliżał się front, poszłam do wojska. Z otwartymi ramionami przyjęli mnie do propagandy. Przez parę miesięcy pracowałam w Lublinie”.

Była pewna, że on nie żyje. O jego śmierci dowiedziała się od Feliksa Hirscha, którego spotkała przypadkiem poprzedniego roku w Lublinie. Robił jakieś interesy z zaopatrzeniowcami i zupełnie nieźle mu się powodziło. Nie ma się zresztą czemu dziwić, bo Feliks – stary wyga – zawsze spadał na cztery łapy. Całe szczęście, że żyje, ucieszył się, ale Lila, która właśnie odwróciła się do niego plecami, zapewne myślała już o czymś innym.

Włodek również pobieżnie zrelacjonował swoje ostatnie lata. Miał jednak wrażenie, że jego opowieść jest zbyt skrótowa. Lila jeszcze przed ślubem powinna się dowiedzieć o kilku sprawach.

– Lila, muszę ci o czymś powiedzieć – zaczął, a przed oczami ukazała mu się postać „bławatkowej” dziewczyny o intensywnie błękitnym spojrzeniu.

Lila obróciła się w jego stronę.

– Nie powinniśmy więcej wspominać wojny. To jest ponad moje siły. Chcę o niej jak najszybciej zapomnieć. Proszę cię, kochany, zacznijmy wszystko od nowa. To, co było, zupełnie się nie liczy, dobrze?

Jak to się nie liczy? A to, co było między nimi, też już nie ma znaczenia? Pocałunki na zahorskim wzgórzu, kąpiel w jeziorze, po której mu się oddała, miłosne chwile na rozgrzanej słońcem polanie – to wszystko stało się dla niej nieważne?! Jej usta przesuwające się po jego piersiach, przeponie, schodzące niżej... Czy to było wtedy, czy to dzieje się teraz?

Lila, wzdychając głęboko, uniosła się i wsunęła na niego, a potem kołysała się coraz szybciej.

– Musimy zacząć wszystko od nowa – szepnęła.

Miała rację. Nie było sensu roztrząsać starych historii. Najważniejsze, że się odnaleźli i że nic się między nimi nie zmieniło. Słyszał przecież o tak wielu miłościach, które nie wytrzymały próby czasu. Po długiej rozłące ludzie, którzy niegdyś darzyli się gorącym uczuciem, nie mieli sobie nic do powiedzenia. Większość pozawierała nowe związki. Czas i wojna wszystko nieubłaganie zmieniły. Czy to nie cud, że im obojgu udało się ocalić uczucie?

– Nie wiem, co bym zrobił, gdyby się okazało, że jest inaczej – wydyszał podnieconym głosem, zanim kulminacyjna fala odebrała mu oddech.

– Kocham tylko ciebie, reszta jest nieważna – usłyszał jej szept.

Już w to nie wątpił. Reszta była rzeczywiście nieważna. „Bławatkowa” wojenna dziewczyna wróciła zapewne do swojego ukochanego ze wsi, a on musiał teraz zrobić wszystko, aby wygnać z pamięci obrazy, które czaiły się pod powiekami, by go nękać, gdy tylko zamknie oczy. Kiedy tulił Lilę w ramionach, znikały, a on zasypiał spokojnie. Życie na powrót zaczynało biec normalnym torem i znów wszystko było możliwe.

Zanim Włodek zdążył poprosić o zwolnienie z łódzkiej misji, Adam sam złożył mu wizytę. Wdrapał się na czwarte piętro secesyjnej kamienicy i zastukał do drzwi, w chwili gdy Włodek, drżąc z niecierpliwości, próbował wyswobodzić Lilę z ubrań.

– Obywatel pułkownik – zdziwiła się, otworzywszy drzwi.

– Dla ciebie, dziecko, Kostek albo Adam, jak wolisz – odpowiedział, a Włodek poirytowany tonem jego głosu wykrzywił się z niesmakiem.

Po tym bezceremonialnym przywitaniu pułkownik, bez zbędnych jego zdaniem wstępów, wypalił:

– Wit... Włodek mówił ci już o swoim wyjeździe?

– O wyjeździe? – Lila pobladła, patrząc na nachmurzoną twarz męża.

– Za granicę, do Anglii.

– Nie rozmawialiśmy jeszcze o tym – wtrącił się do rozmowy Włodek wściekły na Adama za jego wścibstwo.

– Włodek ma jechać do Anglii? Na jak długo?

– Na parę tygodni, może na miesiąc.

– Na miesiąc – powtórzyła jak echo.

Przez chwilę z namysłem przyglądała się mężowi, a potem zaczęła mówić podekscytowana:

– Naprawdę? Gratuluję. To chyba się nie pogniewasz, jeśli ja w tym samym czasie pojadę do Gdańska. Liga Morska organizuje wycieczkę dla robotników przemysłu włókienniczego. Mam obiecane miejsca dla pięciorga dzieci i opiekuna.

– Doskonały pomysł! – Pułkownik zatarł ręce z zadowolenia. – Macie trochę herbaty?

– Tak, nawet kawę z cykorii – ucieszyła się Lila i pobiegła w stronę kuchennego kącika.

Mężczyźni zostali sami. Włodek czuł na sobie wzrok pułkownika, ale nie podnosił oczu utkwionych w serwecie, którą nakryty był koślawy stolik.

– Wojskowemu trudno wrócić do cywila – odezwał się w końcu Marecki.

– Nie jestem wojskowym.

– Nie oszukuj sam siebie. Już dawno połknąłeś bakcyla. Tego ściskania w żołądku przed akcją nigdy się nie zapomina. Uwierz mi, nie wytrzymałbyś długo w nudnej pracy. Sztabowcem też pewnie nie chciałbyś zostać. Ale jeśli postanowisz zasiąść za biurkiem, to po powrocie możemy cię wysłać na odpowiedni kurs.

– Ratowanie ludziom życia nie jest nudne. – Włodek pomyślał o ojcu.

– Ratować życie można na wiele sposobów, a ty powinieneś to robić jako wojskowy. Twoja żona poradzi sobie bez ciebie przez ten miesiąc. Poza tym zawsze może liczyć na mnie.

Ta ostatnia uwaga nie spodobała się Włodkowi. Zdążył się już niejeden raz przekonać, że jego dowódca jest kobieciarzem. „Małżeństwo nie jest mi pisane” – odpowiadał, kiedy żartowano na temat jego stanu cywilnego. Chociaż ze względu na ponaddwudziestoletnią różnicę wieku pułkownik powinien traktować Lilę jak swoją córkę, to jednak spoglądał na nią z coraz większym zainteresowaniem. Widać było, że zgrabne kształty kobiety przygotowującej obok kawę robią na nim ogromne wrażenie.

Nowożeńcy nie mieli kuchni w swoim mieszkanku. Składało się ono tylko z pokoju z wnęką kuchenną i łazienki bez ubikacji. U Hallmannów w Gdańsku nawet służba mieszkała w lepszych warunkach. Zdanie Lili było jednak decydujące. Nie chciała przeprowadzić się tam, gdzie żyłoby im się swobodniej, bezpieczniej i gdzie szybciej zapomnieliby o koszmarze wojny. O czym ona chciała tu pamiętać? Tego Włodek nie umiał zrozumieć. Wiedział jednak, że będzie tak, jak ona zechce.

1 Helena Platta, Powitanie wojska polskiego, „Sztandar Ludu”, 1945.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: