Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Polska na kozetce - ebook

Data wydania:
13 stycznia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Polska na kozetce - ebook

Ponad ćwierć wieku po ogromnych zmianach gospodarczych i politycznych w Polsce Jacek Santorski i Eliza Michalik zadają pytania milionom Polaków. Czy jest nam lepiej? Co zmieniło się w naszym życiu? Co sprawia, że do dziś nie ma języka, który opisałby stan w jakim Polska się znajduje? Czego my, jako obywatele, powinniśmy oczekiwać od państwa, a państwo od nas?
„Napisaliśmy tę książkę, bo jesteśmy przekonani (więcej: mamy na to dowody), że tak, jak pojedynczy człowiek może osiągnąć spektakularny sukces i stworzyć dobrą firmę, rodzinę, życie – uwaga! – z własnych słabości i ograniczeń, tak my, obywatele, na fundamencie tego, co tu i teraz boli nas najbardziej: braku pracy, lęku o przyszłość, niewiary w elity, braku zaufania, świadomości niedostatków wolności i praw – możemy zbudować przyjazną Polskę”.
Jacek Santorski, Eliza Michalik
Jak przestać mówić językiem pogardy? Jak nawyki pogardy rozpoznać w sobie i w swoim otoczeniu? Jak inaczej myśleć i działać? Jak zmieniać otoczenie i jak się zmieniać? Jak przebudować polskie przedsiębiorstwa z dyktatury w demokratury? Czy jesteśmy narodem „folwarcznych parobków”?
Jacek Santorski wraz z Elizą Michalik oraz zaproszonymi przez siebie gośćmi postarają się udzielić odpowiedzi na te fundamentalne dla funkcjonowania społeczeństwa pytania. Osobiste oceny teraźniejszej sceny politycznej oraz kondycji polskiej gospodarki staną się impulsem do systematycznej pracy nad własnym sposobem myślenia. Pozostaje dwa pytania.
Jeśli nie my, to kto? Jeśli nie teraz, to kiedy?
Kategoria: Wywiad
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8053-064-5
Rozmiar pliku: 502 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Jeśli nie my, to kto? Jeśli nie teraz, to kiedy?

Mam w nosie mój kraj, moje miasto, moją wieś. Mam w nosie moich sąsiadów, moje dzieci, moją żonę i przyjaciół, nawet mojego psa. Nikogo nie obchodzi, że mało zarabiam i nie mam przed sobą żadnej przyszłości. Nie obchodzi, że mój syn i córka, moje wnuki, będą harować jak woły, jak parobkowie na folwarku, a ich los zależny będzie od kaprysu pana. Nie mam pasji, nie mam marzeń, nie mam nadziei. Wiem, że politycy kłamią, media ogłupiają, a wszyscy dookoła chcą mnie wykorzystać. Wiem, powiesz, że narzekam, że jęczę zamiast działać, ale – na miłość Boską! – przecież nic się nie da zrobić! Próbowałem! Narzekam więc i nienawidzę, bo to jedyne zajęcie, które pozwala mi wyrzucić z siebie tę beznadzieję, strach i złość, że gdzieś tam w Skandynawii ludzie mają lepiej, że gdzieś, może w Kanadzie, Francji, Ameryce, podróżują, spełniają marzenia, żyją po prostu!, a ja tu, na Folwarku Polska…. No właśnie.

Zgodnie z wieloma badaniami psychologicznymi i socjologicznymi diagnozami, które znamy, i prawdopodobnie zgodnie z większością, których nie znamy, w taki sposób myśli dziś (a przynajmniej myślało do wyborów) większość Polek i Polaków. Myśli słusznie, bo stosunki w polskich firmach i w życiu wiernie odtwarzają stosunki na pańszczyźnianym folwarku, czasem tak dokładnie, że obserwując firmę, rodzinę czy grupę społeczną, można dokładnie określić, kto odgrywa w niej rolę parobka, dziewki folwarcznej, ekonoma, a kto pana. Dla mieszkańców folwarku życie jest ciężkie, większość z nich czuje się przywiązana do ziemi (we współczesnej wersji: kredytów, miejsca zamieszkania), nic więc dziwnego, że szukają ucieczki i ukojenia w sposobach znanych od wieków. Mężczyźni piją (pamiętacie chłopów przesiadujących w karczmach i zadłużających się na wódkę u miejscowego Żyda?), kobiety wyżywają się w psychicznym matriarchacie, próbując kontrolować życie innych: mężczyzn, dzieci i innych członków własnych rodzin, blokując w ten sposób własny rozwój i możliwości dążenia do szczęścia, wikłając się w branie na siebie odpowiedzialności ponad siły. A nad każdym z tych mężczyzn i folwarcznych chłopów, nad każdą z kobiet i folwarcznych dziewek… stoi pan – nawiedzony polityk, kapryśny szef, ksiądz, nieraz jakiś mądrala z telewizji, który krytykuje, grozi, obraża, a czasem znęca się fizycznie, psychicznie i materialnie, wiedząc, że – jak to na folwarku – jego uprzywilejowana pozycja gwarantuje mu bezkarność.

Wyjściem z tej sytuacji nie jest polityczna zmiana, a przynajmniej nie od razu.

Wielu obecnych polityków nie ma interesu w reformie folwarku, przeciwnie, dla nich korzystne jest jego aktywne podtrzymywanie i tworzenie kolejnych wersji. Władza silniejszego (wiedzącego lepiej) nad słabszym, urzędnika nad obywatelem, mężczyzn nad kobietami, księdza nad parafianami, bogatszych nad biedniejszymi jest dla wielu polityków stanem naturalnym – innego nie znają i, prawdę mówiąc, pewnie nie za bardzo potrafią sobie wyobrazić.

Wyjście z tej sytuacji jest w nas samych, Polkach i Polakach, kobietach i mężczyznach, którzy nie chcą żyć na folwarku i nie chcą odtwarzać na co dzień ról znanych od wieków. We wszystkich, którzy wierzą, że bez względu na naturalne różnice płci, wieku, wykształcenia, zawodów, rasy, wyznania czy orientacji seksualnej, nie musimy ze sobą walczyć. Przeciwnie, możemy się porozumieć, współpracować i razem, ciesząc się z podobieństw i szanując odmienności, zbudować Polskę radosną, sprawną, logiczną, bezpieczną, traktującą człowieka jak podmiot, nie przedmiot, Polskę, w której szanowani i podziwiani będą ludzie postępujący etycznie, a nie hipokryci, cwaniacy i łajdacy.

Czy możemy zburzyć folwark i od nowa zbudować swój dom, swój kraj, nie czekając aż wezmą się za to politycy? Jeśli każdy z nas rozpozna w sobie parobka i zacznie zmianę od siebie, rozpozna u siebie nawyki i język pogardy, przekona się, że ta jedna mała zmiana spowoduje zmiany większe, zacznie zataczać coraz szersze kręgi. W naturalny sposób wyłonią się spośród nas nowi liderzy i liderki, których sposób myślenia i działania będzie zupełnie inny niż dzisiejszych przywódców, a rzeczywistość, krok po kroku, zacznie zmieniać się na lepsze. Z czasem po folwarku nie pozostanie nawet ślad. To jest możliwe!

Z pomocą najlepszych w Polsce ekspertów i ekspertek prześledziliśmy, co naprawdę dzieje się na folwarku, i zrozumieliśmy, jak nieufność Polaków rodzi ich bezradność, bezradność z kolei wyzwala agresję, agresja powoduje nieskuteczność podejmowanych działań, a wynikające z tego niskie poczucie własnej wartości przekształca się, koniec końców, w niszczącą wszystko pogardę Polaków do siebie nawzajem i pogardę do własnego państwa: system przekonań i zachowań, który w tej książce nazywać będziemy językiem i nawykami pogardy.

Widać go wszędzie: na ulicy, w szkole, kościele, w mediach, firmach, rodzinach i związkach. Rozpropagowują go skutecznie politycy, utrwalamy my sami, często nieświadomie. Na co dzień żyjemy w bolesnym rozdwojeniu, marząc o lepszej przyszłości, jednocześnie nie wierząc, że tu, w Polsce, kiedykolwiek może być lepiej. Czujemy się skazani na życie poniżej naszych możliwości i oczekiwań, na nicość, przeciętność, szarość.

Badania nastrojów społecznych, sondaże – zresztą, pal sześć sondaże, czujemy to wszyscy w kościach, w powietrzu – pokazują jednak, że właśnie teraz mamy szansę, by żyć lepiej i przekuć beznadziejny Polski Folwark w normalną, szczęśliwą, przyjazną Polskę – Polskę, o jakiej marzymy i jakiej pragniemy.

Napisaliśmy tę książkę, bo jesteśmy przekonani (więcej: mamy na to dowody :-), że tak, jak pojedynczy człowiek może osiągnąć spektakularny sukces i stworzyć dobrą firmę, rodzinę, życie – uwaga! – z własnych słabości i ograniczeń, tak my, obywatele, na fundamencie tego, co tu i teraz boli nas najbardziej: braku pracy, lęku o przyszłość, niewiary w elity, kryzysie zaufania, świadomości niedostatków wolności i praw – możemy zbudować przyjazną Polskę.

Droga do tej przemiany nie musi być wcale bolesna, może być wielką życiową przygodą, ale wymaga świadomości i uważności, zrozumienia pewnych mechanizmów, postawienia diagnozy i rozpoznania przejawów folwarczności najpierw w sobie. To konieczne, nie ma bowiem skutecznego leczenia bez trafnej diagnozy, bez zrozumienia, na czym właściwie polega problem.

Ale najlepsze w tej przemianie jest to, że wszystkie nasze narodowe nieszczęścia i nieprzepracowane traumy zamiast, jak dotychczas, być powodem do narzekań, mogą stać się naszą największą siłą! Prosimy, przemyślcie to dobrze i zastanówcie się, zanim rzucicie tę książkę w kąt :-)

„Polska na kozetce”, którą oddajemy w Państwa ręce, jest owocem gniewu i nadziei i najlepszym dowodem na to, że te dwa uczucia są awersem i rewersem tej samej monety. Pomysł jej napisania zrodził się spontanicznie, w czasie pełnej pasji rozmowy o nawykach pogardy. Ale ta książka jest przede wszystkim wyrazem naszego głębokiego wewnętrznego przekonania, że żadna Polka i żaden Polak nie mogą dłużej siedzieć cicho i pochlipując w kątku albo ekscytując się myślą, że teraz ktoś za nią lub za niego zrobi porządek i wszystko załatwi – roztrząsać swego złego losu lub uciekać z Ojczyzny w poszukiwaniu „dobrego życia”. Nadszedł czas, żeby bierno-agresywny polski folwarczny chłop, uległy lub zbuntowany, zmienił się w człowieka wolnego, twórczego, pewnego siebie, wiedzącego, kim jest i dokąd zmierza. Żeby zaczął dążyć do szczęścia w sobie właściwy i nieskrępowany sposób i osiągnął to szczęście. Żeby zaczął żyć pełnią życia i spełniać się w dobrych relacjach z innymi.

Bo jeśli nie my, to kto? Jeśli nie teraz, to kiedy?

Eliza Michalik i Jacek SantorskiRozdział 1 Początki: z dyktatury w demokraturę

Do dyskusji zaprosiliśmy prof. ANDRZEJA LEDERA – filozofa i psychoterapeutę.

Jacek Santorski: Korzystając z tego, że jest pan, panie profesorze, także praktykującym psychoterapeutą, zacznę od zwierzenia. Otóż, sięgnąłem po książkę „Prześniona rewolucja. Ćwiczenia z logiki historycznej” pana autorstwa, by pogłębić zrozumienie zjawiska folwarczności, które zacząłem studiować dzięki inspiracji profesora Janusza Hryniewicza. Z jego badań wynika, że prawie sto procent polskich organizacji z obszaru administracji, edukacji i kultury nosi znamiona folwarczności, przy czym nie chodzi tylko o folwarczność przywództwa, swoistą folwarczną „kulturę”, ale o naszą polską mentalność, o to, co wszyscy mamy w głowach.

Osiemdziesiąt albo więcej procent organizacji biznesowych, polskich i międzynarodowych działających w Polsce, funkcjonuje jak folwark. Wiem to, bo w Akademii Przywództwa liderzy firm ciężko pracują nad tym, żeby swoje przedsiębiorstwa przebudować z dyktatur w demokratury. Ale folwarczność odpowiada nie tylko dyrektorom, którzy mają władzę i inne pozorne lub rzeczywiste korzyści, odpowiada również siedemdziesięciu procentom pracowników i pięćdziesięciu procentom menedżerów. Zadałem więc sobie pytanie, jak to możliwe? Postanowiłem o tym doczytać, poszerzyć swoją perspektywę i zacząłem właśnie od pana książki „Prześniona rewolucja”. Chłonąłem ją najpierw, chcąc znaleźć odpowiedź na postawione sobie pytanie, odkryć źródła naszej narodowej mentalności, ale potem uświadomiłem sobie, że pan porusza także pewne struny mojego życia osobistego, mojej historii. Wywodzę się z rodziny, w której dużą uwagę przywiązywano do mitologicznej narracji, tworzono imaginaria. Nie pamiętam moich dziadków ani pradziadków, ale ich historie zostały mi dość dokładnie przekazane. Studiowałem je i ich wpływ na mnie w ramach własnego treningu terapeutycznego. No i dowiedziałem się, że jedna część mojej rodziny była protestancka, druga katolicka, że większość liderów tych rodzin, mężczyzn, to była grupa inteligencko-mieszczańska albo inteligencja techniczna, albo rzemieślnicza, albo artystyczna. W związku z tym wychowałem się w wizji, że pochodzę z rodziny z ziemiańskimi korzeniami, a przynajmniej aspiracjami, przedwojenno-inteligenckiej, o nieprzejednanej postawie wobec PRL. W tej rodzinie i w tej narracji Żydzi istnieli w bardzo szczególny sposób – stosunek do nich był pozornie życzliwy. Dowiadywałem się, że owszem, to byli inteligenci, których znaliśmy – albo lekarze, albo prawnicy, albo lichwiarze, czyli bankierzy, albo… Żydówką była koleżanka ze studiów, komunistka. Potem następowała jakaś luka w tej narracji, a następnie informacja, że ci, którzy przetrwali, poukładali się z reżimem. Później był sześćdziesiąty ósmy rok, exodus Żydów i wszyscy uważali, że to jest ich, Żydów i PRL, sprawa.

W latach osiemdziesiątych zacząłem jeździć do Szwecji, gdzie spotykałem polskich Żydów z emigracji z tamtego czasu, pracowałem z nimi też jako doradca, terapeuta i… zaczęła mi się odwijać zupełnie nowa historia. Spotykałem się też z różnymi postawami wobec antysemityzmu, reakcjami, również dogmatycznymi.

Pana książka sprawiła, że uświadomiłem sobie i doświadczyłem prawdziwych uczuć mojej rodziny wobec Żydów, prawdziwej historii, którą dzieliliśmy z wieloma Polakami. Od lat pracuję na to, by nie kierować się wstydem ani poczuciem winy, ale to, że się tym nie kieruję, nie oznacza, że nie mogę tego doświadczać.

Teraz chcę powiedzieć panu o kolejnym odkryciu podczas lektury tej książki. Ostatni rozdział czytałem wielokrotnie, ponieważ od lat nurtowało mnie to, co w jednym z ostatnich wywiadów stwierdził arcybiskup Józef Życiński: że on właściwie dotąd nie zrozumiał, dlaczego część Polaków stała się beneficjentami przemian ostatniego dwudziestopięciolecia, a część nie. I że w jego odczuciu to nie jest kwestia miejsca zamieszkania, dużego miasta, ośrodka akademickiego czy środowiska – to się jeszcze jakoś inaczej układa. Arcybiskup pozostał z tym pytaniem, odszedł z nim.

Tymczasem ono jest wciąż aktualne, widoczne za każdym razem, kiedy objawia się rozłam Polski i Polaków na tych, którzy, owszem, mówią: „jesteśmy w zmianach, jesteśmy ich beneficjentami”, i na tych, a jest ich bardzo wielu, którzy wyznają: „spróbowałem i co?” – są rozgoryczeni, w stanie biernej agresji, rozżalenia, gniewu, przy okazji bardzo gotowi do tego, by odnosić się nie tylko z gniewem, ale też z pogardą i brakiem szacunku do innych ludzi, są bardzo podatni na populistyczne albo skrajne narracje. Próbowałem zrozumieć, skąd to się wzięło. Zastanawiałem, czy to czterysta lat naszej historii spowodowało, że nie mieliśmy za wielu okazji, żeby poczuć się kimś? A jak człowiek czuje się mało kimś, to łatwiej pogardza innymi.

Lektura ostatnich dwudziestu pięciu stron pana książki pozwoliła mi uprzytomnić sobie coś, o czym dziś mówią już wszyscy, ale wtedy – mam takie poczucie – obudziłem się z tym jako jeden z pierwszych, mianowicie: że w roku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym dziewiątym nastąpiło szczególnego rodzaju zaniedbanie aspektu społeczno-godnościowego przy transformacji ekonomicznej. Ona pewnie była słuszna, ale przeprowadzona w taki sposób, że, lekko licząc, dziesięć milionów Polaków, polskich rodzin zostało bardzo głęboko rozczarowanych, a nawet upokorzonych. Uprzytomniłem też sobie, że ludzie, który tworzyli rady pracownicze, angażowali się w demonstracje Solidarności, uczestniczyli we wspaniałych mszach za ojczyznę, w których też osobiście brałem udział, że ci ludzie w latach osiemdziesiątych najpierw zostali wyrżnięci w twarz przez Jaruzelskiego (symbolicznie antropomorfizuję te przemiany jego osobą), a potem dostali w twarz od niewidzialnej ręki rynku, wyidealizowanej przez polityków dokonujących transformacji.

Wyznaje to Marcin Król w książce „Byliśmy głupi”. Zdarzało mu się nawet premiera Mazowieckiego pytać gdzieś nad ranem, przy jakimś koniaku: „A czy na pewno ci wszyscy ludzie tam w tej Łodzi, gdzie zlikwidowaliśmy włókiennictwo, czy w tych postpegeerach, tych stoczniach rozmontowanych, czy oni sobie poradzą?”. Z całym szacunkiem dla jego dobrej intencji, premier odpowiadał: „Najważniejsza jest wolność, a resztę wyreguluje rynek”.

Jakie to w gruncie rzeczy przedmiotowe traktowanie ludzi jako środek do celu, poświęcenie milionów rodzin dla lepszego stanu gospodarki. Stawiam taką hipotezę: nasza narodowa nieufność, którą rejestruje Janusz Czapiński w kolejnych badaniach, to symptom jeszcze głębszego problemu, który jest związany właśnie z tym wciąż sączącym się narodowym upokorzeniem. Do tego dochodzi wstyd, który pan też we mnie wzbudził, i urazy historyczne przenoszone w narracjach rodzinnych – ta właśnie prześniona, nieprzepracowana rewolucja.

Dzisiaj ci dwudziestopięcio- czy trzydziestopięciolatkowie, którzy przez chwilę idą za populistą, pokazują takie czy inne gesty, mówią „nie” establishmentowi, jakkolwiek go pojmują. Albo – jeśli są podatni na demagogiczne narracje – nienawidzą układów i tworzą teorie spiskowe. To są dzieci wychowane w rodzinach ludzi, rodziców i dziadków, którzy doświadczyli tego upokorzenia i tej bezradności. I są bezsilni wobec tych uczuć, bo nikt ich do tej pory nie nazwał.

Pewnie nie ma sensu cofać się i teraz przepraszać za Balcerowicza ludzi w moim wieku albo jeszcze starszych. Ale trzeba z tym coś zrobić. Chociażby w sferze symbolicznej. Może powinien powstać jakiś film, jakaś sztuka, jakaś wielka dyskusja społeczna. Kto wie, czy w tak zdefiniowanej sprawie polsko-polskiej nie zrobiliśmy mniej niż nawet w sprawie polsko-niemieckiej.

Chciałbym, żeby pan, panie profesorze, odniósł się do tego, co nazywam nieprzepracowaną traumą sprzed dwudziestu pięciu lat, traumą transformacji i tkwiącym w niej elementem upokorzenia. To może być klucz do deficytu szacunku, powodującego podatność dzisiejszego pokolenia młodych na narrację goryczy i różnego rodzaju skrajności oraz populistyczne manipulacje.

prof. Andrzej Leder: Wprowadził pan bardzo wiele wątków.

JS: Chciałbym porozmawiać przede wszystkim o ostatnim.

AL: Wiem. Odniosę się jednak najpierw do tego wątku osobistego, ale nie do tego, który bezpośrednio pana dotyczy, tylko do mojego zaskoczenia faktem, że po opublikowaniu książki o prześnionej rewolucji dostałem tak wiele listów osobistych.

JS: Właśnie tego rodzaju?

AL: Tak, dokładnie tego rodzaju. Opowieści o odkrywaniu pewnej genealogii, pewnych zapomnień rodzinnych, dotyczących zresztą i sfery relacji z żydowską populacją Polski czy z Żydami po prostu, czy też sfery, powiedzmy, dworsko-szlacheckiej. To było niesamowite doświadczenie…

JS: Zgody sfery dworsko-szlacheckiej na to, co Niemcy i Rosjanie tu robili.

AL: To było doświadczenie tego, że pojawienie się czegoś w dyskursie publicznym uruchamia procesy zmiany w doświadczaniu świata na poziomie indywidualnym. Sądzę, że to ważne i pewnie do tego powrócimy, ze względu na problem, który jest stałym problemem Polski: głębokiego rozjazdu, rozziewu między dyskursem publicznym a dyskursem prywatnym. Właśnie na określenie tej przepaści, wręcz otchłani, która dzieli to, co się mówi o sprawach publicznych publicznie, od tego, co się mówi o sprawach publicznych prywatnie – używam terminu „nieświadomość zbiorowa”. Wydaje mi się, że w Polsce jest głębokie przyzwolenie na to, że to są dwie zupełnie różne sfery myślenia. I nie chodzi tylko o słowa, chodzi także o emocje, które tym słowom towarzyszą, oraz o postawy, które się wtedy przyjmuje.

JS: Jakieś rozszczepienie, mówiąc klinicznie.

AL: Gdybyśmy mówili klinicznie, to na opisanie wielu zjawisk, które dotyczą każdego indywidualnie, a jednocześnie są procesem społecznym, jak na przykład upokorzenie pierwszych lat transformacji, nie ma dobrego języka. Nie ma narracji, która by wychodziła poza język przyjęty w polskim dyskursie publicznym, to znaczy język narodowego oporu wobec złych sił rzekomo dokonujących zamachu na narodową tożsamość. No i w tym samym języku opowiadane są również wszystkie populistyczne i spiskowe teorie, w których te złe siły mają charakter Niemców, międzynarodowych bankierów, Żydów, Masonów, gender…

JS: …układu z Magdalenki.

AL: Ten język snuje opowieść o zdrajcach, którzy ze złymi siłami współpracowali lub współpracują, w przeszłości dokonali zamachu na naród polski, i na pewno po raz kolejny spróbują go zniszczyć. Ten opis w dużym stopniu nie pasuje do indywidualnego doświadczenia, ale oddaje zbiorowe poczucie rozczarowania, zawodu, rozgoryczenia. To jest pewne imaginarium odzwierciedlające narodowe wyobrażenie o różnego rodzaju sprawach, więc narracja o zdrajcach i wrogach pozwala wpisać w to imaginarium: odziedziczone, trwające, przekazywane z pokolenia na pokolenie doświadczenia, które na gruncie osobistym mogą mieć zupełnie inny charakter.

To dlatego pojawienie się innych języków czy dyskursów, innego rodzaju opowieści i narracji daje poczucie wyzwolenia. Wystarczy inaczej opowiedzieć te same historie, żeby kogoś olśniło: „Faktycznie, to było właściwie bardziej tak…”.

Eliza Michalik: Czyli kiedy na folwarku zaczyna się mówić otwarcie, to samo mówienie o czymś, sama wymiana opinii już może spowodować…

AL: …spadek pewnego bardzo groźnego w gruncie rzeczy napięcia. Przy czym wydaje mi się, że do tego nie wystarczy sama swoboda. Musi pojawić się jeszcze pewna, w miarę spójna opowieść, która będzie alternatywą wobec tej tradycyjnej, bardzo już utrwalonej.

EM: Jaka mogłaby to być opowieść?

AL: Jedną z opowieści, których w Polsce brakuje, jest opowieść emancypacyjna. Taka, która mówi o tym, że ogromna większość polskiego społeczeństwa, wywodząca się z chłopów jeszcze w połowie dziewiętnastego wieku, w każdym razie w południowej, centralnej i wschodniej Polsce – była w stanie niewolniczym. I jak długą drogę pokonała w ciągu mniej więcej stu pięćdziesięciu lat. Jak dokonywały się kolejne etapy emancypacji społecznej. Taką opowieścią we Francji jest do pewnego stopnia „Komedia ludzka” Balzaca – o emancypacji mieszczaństwa francuskiego.

W Polsce właściwie nie ma narracji, narracji o tym, jak ludzie uzyskiwali podmiotowość, własność, jak buntowali się przeciwko różnego rodzaju ograniczeniom, jaką w tym rolę odegrali chociażby zaborcy. I o tym, jak często emancypacja dokonuje się przez zło. To jest zwykle trudny temat, ale – moim zdaniem – musi być postawiony.

EM: W jaki sposób emancypacja dokonuje się przez zło?

AL: Podam przykład, przyznaję, że nieco odległy. Rabacja galicyjska to była mordercza historia. W Galicji polscy chłopi na komendę austriackiej administracji mordowali polską szlachtę, która chciała przeprowadzić reformy społeczne. Oświeceni panowie nie zdążyli i doszło do brutalnej wojny klasowej, chłopskiej rewolty – obcinanie ludziom głów, cięcie piłą i tak dalej. To ponure wydarzenie odegrało jednak ogromną emancypacyjną rolę i w pamięci Małopolski, i takiej chłopskiej przekazywanej rodzinnie. Stało się fundamentem, na którym tworzyły się partie chłopskie i w tym regionie były politycznie najsilniejsze. Pewien rodzaj późniejszej emancypacji politycznej po prostu oparł się na czymś, co było okrutną wojną.

EM: W książce „Prześniona rewolucja” pisze pan, że charakterystyczne dla polskiego dyskursu publicznego jest lukrowanie, że my nie mówimy o prawdziwej rzeczywistości, nie mierzymy się z prawdziwymi problemami, tylko z uporem wszystko lukrujemy – obraz elit, obraz życia codziennego, własną moralność, charakter narodowy, styl życia. Wystarczy spojrzeć na polskie seriale, które bardzo się różnią od tych, jakie powstają w innych krajach, np. w Wielkiej Brytanii czy Stanach Zjednoczonych. Tam seriale są o życiu, o normalnych ludziach, a u nas o ludziach wyidealizowanych, którzy nie istnieją, którzy mówią językiem, jakim na co dzień nikt w Polsce nie mówi.

JS: Jeśli mamy zmierzyć się z bestią, to wolimy z tą, o której myślimy, że jest gdzieś na zewnątrz, a nie w nas i pomiędzy nami.

EM: W jaki sposób prawda, odkłamanie dyskursu publicznego mogłoby, i czy mogłoby, zmienić nasz narodowy charakter, a w konsekwencji nasze losy?

AL: Wydaje mi się, że uzmysłowienie sobie, kim się jest, także w sensie genealogii, pozwala rozpoznać swoje miejsce w rzeczywistości, w której się żyje. Powrócę do kwestii, którą pan poruszył, do tego, co wydarzyło się na początku lat dziewięćdziesiątych, do tego narodowego upokorzenia.

JS: Bardzo proszę.

AL: Moim zdaniem, kluczowym wydarzeniem było to, że zamknięta wcześniej gospodarka i zamknięte w dużym stopniu społeczeństwo weszło w obręb światowego procesu globalizacji, którego kluczowym momentem było wyprowadzanie produkcji, czyli stawiania fabryk i szukania robotników – poza własnym światem, światem zachodnim. Ten moment globalizacji, otwarcie rynków w latach osiemdziesiątych, rozpoczął politykę traktowania państw będących w procesie transformacji, jak niewyczerpalnego źródła taniej siły roboczej, czyli politykę, którą dziś nazywamy to neoliberalizmem.

JS: Zdaniem doktora Jana Sowy, autora słynnej książki „Inna Rzeczpospolita jest możliwa! Widma przeszłości, wizje przyszłości”, takie działania mają charakter neokolonialny, bo są związane z eksploatacją taniej pracy.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: