Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Polskie pytania - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
19,99

Polskie pytania - ebook

Tom 3 jubileuszowej serii „Dzieła Wybrane Adama Michnika” składa się z tekstów publicystycznych, które w większości ich autor napisał podczas pobytu w PRL-owskich aresztach i więzieniach. Pisma te publikowane były w rozmaitych wydawnictwach obiegu emigracyjnego, podziemnego lub oficjalnego, m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Zeszytach Literackich”, „Aneksie”. Ze względu na poruszane w nich kwestie i okoliczności powstania w niniejszym tomie pomieszczono je w trzech następujących częściach: tytułowej „Polskie pytania”, „Tematy rosyjskie” i „Zamiast ostatniego słowa”. Część zamykająca zbiór publicystyki Adama Michnika z lat 1981–86 zawiera głośny list do generała Czesława Kiszczaka i tekst „Przed wyrokiem” przemycony z gdańskiego więzienia w czerwcu 1985 r. w przeddzień wygłoszenia przez oskarżonych ostatniego słowa. W obu tych pismach padają znamienne sformułowania, które stały się credo polskiej opozycji: „Dla mnie, Panie Generale, więzienie nie jest żadną szczególnie dotkliwą karą. (...) Dla mnie, Panie Generale, karą byłoby, gdybym musiał (...) szpiclować, machać pałką, strzelać do robotników, przesłuchiwać uwięzionych i wydawać haniebne wyroki skazujące. Szczęśliwy jestem, że znalazłem się po właściwej stronie: wśród ofiar, a nie oprawców” (fragm. listu do gen. Kiszczaka); „Bezbronność nie pozbawia godności. Pozbawia jej tchórzostwo i zdrada, nienawiść i katowska profesja. (...) Wierzę przeto: będziemy zwycięzcami. Umocnimy «Solidarność», a «Solidarność» zagrodzi drogę totalitarnej zarazie” (fragm. „Przed wyrokiem”).

Kategoria: Publicystyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-832-680-190-7
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

„Nienawidzę totalizmu...”

– o Bolesławie Micińskim

Mój drogi,

...pozwól, że przypomnę Ci inną naszą rozmowę, jedną z wielu, w których znów powrócił temat relacji między literaturą i polityką w zetknięciu z ustrojem totalitarnym. Żegnaliśmy wtedy B., która odjeżdżała do Paryża. Warszawa huczała od wiadomości o strajkach, a w tym małym żoliborskim miasteczku też wszyscy o tym rozmawiali. Skryci w jakimś kącie, wracaliśmy do dyskusji nad „Zniewolonym umysłem”, analizowaliśmy postawę umysłową Miłosza, Herlinga-Grudzińskiego, Herberta. Powiedziałem wtedy, że warto by napisać coś na kształt „Anty-Zniewolonego umysłu”, studium postaw pisarzy, którzy nie ulegli pokusie ideologicznej Ketmanu. Powiedziałeś wtedy: „Napisz to...”.

Nasz czas znaczony jest przez doświadczenie totalizmu. Kiedy zastanawiam się, który z polskich pisarzy zakreślił kontur problemów ery totalitarnej i określił jego podstawowe wątki, wciąż przychodzi mi na myśl osoba Bolesława Micińskiego. Miłosz proroka widział w Witkacym. Tak, to był prorok. Miciński był natomiast jednym z pierwszych diagnostów. Witkacy odebrał sobie życie 17 września 1939 roku, gdy wysłannicy dwóch bestii totalizmu spotkać się mieli na Bugu. Miciński przedostał się do Francji. Tam spróbował intelektualnie stawić czoło totalitarnej rzeczywistości, nakreślić plan wojny i zarysować pole duchowej bitwy. Z tym samym planem, na tym samym polu, przeciw temu samemu wrogowi skieruje swoje pióro Zbigniew Herbert.

Nie wiem, czy autor Struny światła czytał eseje Micińskiego, ale nie to jest chyba najważniejsze. W istocie rzeczy podobnie odczytywali sens swojego czasu i kształt swej ludzkiej, pisarskiej powinności. Dlatego uważna lektura Micińskiego pomogła mi głębiej odczytać wiersze Herberta. Myślę, że te eseje pozwalają lepiej zrozumieć istotę sporu o naturę totalizmu i o postawę wobec totalizmu; sporu, który sytuuje się w centrum polskiego doświadczenia.

Kiedy przed czterdziestu laty pod Grenoble Miciński umierał na gruźlicę, miał dopiero 32 lata. Niewiele zdążył napisać, a jeszcze mniej opublikować. Debiutował jako poeta, jednak prawdziwe mistrzostwo osiągnął w esejach. Napisał ich tylko kilka, ale jest to kilka arcydzieł. Cały niemal jego dorobek zebrany został w tomie Pism opublikowanym przed kilkunastu laty przez krakowskie wydawnictwo Znak. Na tej książce oparłem się, kreśląc poniższe refleksje.

Należał do pokolenia Miłosza i Andrzejewskiego, Wyki i Rudnickiego, Krońskiego i Gombrowicza. Urodził się w 1911 roku i bardzo wcześnie trafił do elity intelektualnej swojej generacji. Interesowała go literatura i filozofia; zastanawiał się nad pięknem artystycznej kreacji i sensem ludzkiego istnienia. Od polityki był odległy. To spowodowało, że mógł się związać z tygodnikiem „Prosto z mostu”, świetnie i żywo redagowanym przez Stanisława Piaseckiego pismem społeczno-literackim obozu nacjonalistycznej prawicy. Pisywał tam o literaturze, estetyce i psychoanalizie, spotykając się na tych łamach z Jerzym Andrzejewskim, Konstantym I. Gałczyńskim i innymi z czołówki intelektualnej tego pokolenia. Czemu tam trafił? Piasecki redagował pismo z wielkim rozmachem i talentem, wykorzystując niechęć młodych literatów do Grydzewskiego, „Skamandra” i „Wiadomości Literackich”, zostawiając im dużo swobody i rachując, że przesiąkną z czasem ideologią nacjonalistyczną. Co do niektórych rachuby jego okazały się trafne. Pomylił się co do Micińskiego.

Ten wyrafinowany esteta miał jednak niezwykłe wyczucie otaczającej go rzeczywistości. Już jego Podróż do piekieł – filozoficzno-literacki esej o historii i teorii kultury – kryła w sobie konkluzje daleko wykraczające poza sferę estetycznych spekulacji. Interpretując dzieje wielkiej literatury europejskiej w kategoriach nieprzerwanej „wędrówki do piekieł”, obnażając złudność poszczególnych rozwiązań egzystencjalnych, tych wpisanych w los Odyseusza i Pickwicka, Robinsona Crusoe i Eneasza, zatrzymał się przy Kartezjuszu i w jego pisarstwie począł szukać trwałego punktu oparcia.

Kreśląc portret Kartezjusza, notował: „Wiedział, że rozmawiać z ludźmi innych wieków jest to poniekąd to samo, co podróżować. Ale kiedy człowiek obraca zbyt wiele czasu na podróżowanie, staje się wreszcie obcym w swoim kraju”.

Przytaczał Kartezjusza: „Przypuszczam, że wszystko, co widzę, jest fałszem: wierzę, że nigdy nie istniało nic z tego, co mi przedstawia kłamliwa pamięć, że nie ma żadnych zmysłów, że ciało, kształt, rozciągłość, ruch i miejsce są to chimery. Cóż więc będzie prawdą? Może to, że nie ma nic pewnego”.

Ten głos Kartezjusza jest konkluzją z dziennika pokładowego okrętu, którym Miciński podróżował do piekieł. Niepewność Kartezjusza jest i jego niepewnością. Kartezjański wysiłek przezwyciężenia niepewności jest i jego wysiłkiem.

Niepewność – powiada Miciński – jest uzasadniona w sferze refleksji naukowych: „Słowa i cyfry odznaczają się tym, że nie cierpią, nie prowadzą wojen, nie szarpią się w pajęczynach, nie umierają. (...) Wymierne teorie fizyczne nie zmieniają świata materialnego. Niezależnie od teorii Ptolemeusza Ziemia krążyła wokół Słońca”. Inaczej teoria etyczna – „nie jest ona bowiem opisem świata, ale pewną konstrukcją życia: narzucona na całość życia umysłowego przekształca rzeczywistość, która jest jej przedmiotem. Stąd (...) musi się liczyć z aktualnym stanem rzeczy, czyli mówiąc po prostu, z powszechnym mniemaniem”. Miciński – dla scharakteryzowania reguł tej etyki – trzykrotnie oddaje głos Kartezjuszowi. Po pierwsze: „Być posłusznym prawom i obyczajom mego kraju, dzierżąc się stale religii, w której Bóg dozwolił mi łaskawie wzrosnąć od dzieciństwa. We wszelkiej innej rzeczy prowadzić się wedle mniemań najbardziej umiarkowanych i najbardziej oddalonych od wszelkiego wybryku oraz powszechnie przyjętych w praktyce przez najroztropniejszych między tymi, z którymi żyć wypadnie... A że mogą się zapewne znajdować ludzie równie rozsądni wśród Persów lub Chińczyków, co wśród nas, zdawało mi się, że najużyteczniejszym będzie prowadzić się wedle tych, z którymi żyć mi wypadło... postanowiłem baczyć raczej na to, co czynią, niż na to, co mówią...”.

Po wtóre: „Być możliwie najbardziej stałym i niewzruszonym w postępkach i trzymać się mniemań nawet najbardziej wątpliwych – skoro już raz do nich przystąpię – niemniej pewnie, co gdyby były ugruntowane... Choćbyśmy nawet nie widzieli więcej prawdopodobieństwa w jednych niż w drugich, winniśmy się wszelako przechylać ku niektórym i uważać je później, w odniesieniu do praktyki, już niejako wątpliwe, ale jak o zupełnie prawdziwe i pewne”.

Po trzecie: „Starać się raczej zwyciężać siebie niż los i raczej odmienić własne pragnienia niż porządek świata, i na ogół przyzwyczaić się do przeświadczenia, iż nie masz nic, co by było zupełnie w naszej mocy, prócz myśli”. Oto zasady kartezjańskiej Etyki Tymczasowej, które Miciński uznał za swoje. Pisał o Kartezjuszu: „Wątpił, ale nie wątpił w to, że zwątpienienie rozgrzesza i że nie wolno być chwiejnym w czynnościach przez czas, przez który rozum zmusza być chwiejnym w sądach. I w tym wyłączeniu elementarnych zagadnień etycznych z wszelkich wątpliwości leży wielkość moralna Kartezjusza. Świat jako przedmiot teorii poznania w jednej z faz jej rozwoju był fikcją utkaną z sennych marzeń – świat, jako przedmiot etyki, był niezmiennie światem rzeczywistym, światem rąk, oczu, mięsa i krwi. (...) Wybierał prawdy najumiarkowańsze, »aby mniej odwracać się od prawdziwej drogi, gdyby pobłądził«. W życiu prawdom względnym, umownym, nadawał wartość absolutną, »aby uniknąć żalów i wyrzutów dręczących zazwyczaj sumienie duchów słabych i chwiejnych«”.

Łamał siebie raczej niż los i wdrożył się do przeświadczenia, iż tylko myśl jest w jego mocy, aby móc wstąpić na drogę, „na której w przekonaniu, iż posiada pewność nabycia wszystkich wiadomości..., miał też pewność nabycia tym samym środkiem wszystkich prawdziwych dóbr...”. Kartezjusz rozumował jak Sokrates: dobrze sądzić to znaczy dobrze czynić. W ten sposób odnalazł niebo.

W liście do Jarosława Iwaszkiewicza napisał Miciński o swojej książce: „Ona po to powstała, żeby doprowadzić poprzez negacje (nic) do jednego TAK, do elementarnych zasad życiowych, do »świata oczu, mięsa i krwi«. Donieba”. W ten sposób Miciński uciekał od piekieł nihilizmu. „Chciałem stamtąd uciekać, bo mój instynkt ptasi / Mówi co dla mnie dobre, a co humor kwasi” – napisał kiedyś Miłosz, a ów „instynkt ptasi” łatwo dostrzec – dziś, po latach – w przedwojennym eseju Micińskiego. Opublikował go nakładem „Prosto z mostu”, co – być może – zaciemniło nieco jego wymowę. Np. Iwaszkiewicz w swej recenzji całkiem nie dostrzegł – ale czy sam autor był świadom? – że przesłanie Podróży do piekieł kryło w sobie zasadniczy zrąb etycznej postawy będącej odpowiedzią na czas totalitarnego barbarzyństwa i kapitulującej przed totalizmem liberalnej demokracji.

Uwagi Micińskiego o kartezjańskiej Etyce Tymczasowej najpełniej mi wytłumaczyły racje, dla których Zbigniew Herbert nazwał bohatera swych wierszy „Panem Cogito”. Powtarzam: nie wiem, czy Herbert czytał esej Micińskiego. Z pewnością jednak czytał Kartezjusza i przeczytał go w ten sam sposób co Miciński. Człowiek tak odczytujący kartezjańskie posłanie i publikujący w „Prosto z mostu” – trudno o bardziej jaskrawą ilustrację chaosu życia intelektualnego II Rzeczypspolitej. Ale paradoks ten nie miał – i chyba nie mógł mieć – nazbyt długiego żywota. Książka ukazała się w 1937 roku. Już z początkiem roku następnego Miciński zwierzał się Iwaszkiewiczowi w liście: „Piszesz mi o wiadomościach z Polski. Może wolałbym ich nie mieć. Będę musiał zerwać zupełnie współpracę z »Prosto z mostu«. Pisałem już o tym do Piaseckiego – ciężko mi to przychodzi, bo przywiązałem się, ale wolę tych, którzy biją, od tych, którzy tworzą teorię bicia i usprawiedliwiają bydlactwo przy pomocy świętego Tomasza, który ostatnimi czasy paraduje w prasie narodowej jako policjant. Dziwna rola. Nasi polityczni teolodzy tyle tylko o nim wiedzą, że pozwalał bić. No, na to nie trzeba świętego Tomasza, psiakrew! (...) Jeżeli zwiążą sznurami Gałczyńskiego, który jednym tchem pobekuje o Matce Boskiej i Ordonce, jeżeli wypędzą Łaszowskiego, jeżeli przestaną szczekać na wszystkich i wszystko, jeżeli przestaną pisać o »zgniłej kulturze«, jeżeli przestaną wydawać numery żydowskie (...) jeżeli – jednym słowem – odżydzą się, bo zupełnie zżydzieli – to będę znów pisał. Ale ja to między bajki włożę...”.

Ten esteta umiał stosować Etykę Tymczasową do oceny zjawisk politycznych. Choć sam się tej swojej wrażliwości dziwił. „Jestem w byczej formie – pisał z końcem 1937 roku do Kazimierza Golanki – i jeśli coś mnie martwi, to tzw. sytuacja polityczna, w której tkwimy – nie przypuszczałem, że jestem tak silnie związany ze sprawami społecznymi... Już nie mogę patrzeć na bicie sankcjonowane bredniami, na podlenie charakterów. To dobrze, że wyjeżdżamy do Francji, ja mam takie wrażenie, jakbym wiał stąd, taki tu smród, a z drugiej strony przestałem »wytrzymywać« – w sprawach politycznych nie rachuję się ze słowami, obrażam ludzi, na których mi zależy, i gdybym tu siedział ciągle, to nie wiem, co by z tego wyszło. Najgorsza ta samotność – ci, co idą, to bydło, ci, co ustępują, to jałowi impotenci. (...) A wie Pan, co najgorzej boli? Nie bicie, nie dzikość, ale słowa wstrętne, plugawe teorie, które to sankcjonują”.

W świetle tych listów wybór kartezjańskiej Etyki Tymczasowej jest oczywistą odpowiedzią na „teorie bicia”. Udzielał tej odpowiedzi pisarz i filozof zafascynowany zakamarkami ludzkiego wnętrza i sekretem piękna, który starał się unikać polityki, dopóki ta nie zastukała do jego drzwi, najpierw ONR-owskim kastetem, potem hitlerowską agresją. I oto on, wielbiciel Homera i Kanta, autor szkiców o psychoanalizie Freuda i filozofii Cousina, już wiedział i widział: nadchodzi czas ostateczny, czas nienawiści, okrucieństwa i abstrakcji. Czas totalizmu. Kiedy po klęsce wrześniowej znalazł się we Francji, przystąpił do rozprawy z totalizmem. Towarzyszył temu obrachunek z czasem, który minął. Obrachunek nie był niczym wyjątkowym. Dzienniki Zofii Nałkowskiej i Marii Dąbrowskiej, wiersze Słonimskiego i Tuwima dają wymowne świadectwo ówczesnym nastrojom. Ludwik Landau zanotował w swym okupacyjnym dzienniku: „Jedno tylko ludność w tym momencie zrozumiała – może nawet bardziej poczuła, niż zrozumiała – jak była stale oszukiwana i okłamywana, jak się mało z jej losem liczyli ci, w których rękach były rządy, rządy wykonywane przecież tak bezwzględnie, z taką pewnością siebie! I uczuciem, z jakim ludność Warszawy żegnała dawne rządy, było przede wszystkim uczucie wielkiego, głębokiego rozgoryczenia, zawarte w nim było niewątpliwie zdecydowane postanowienie, że w zmienionych warunkach ci ludzie i te systemy wrócić już do Polski nie będą mogły”. W tym samym czasie Miciński pisał:

„Żegnamy się dziś z przeszłością. Dostrzeżemy ją po latach wyraźniej, ocenimy sprawiedliwiej, ale że optymistyczna skłonność pamięci zwykła idealizować czas miniony, historycy ocenią lata międzywojenne z pobłażliwością, na którą nas nie stać.

Tout comprendre c’est tout pardonner. Ile niebezpieczeństw w tej maksymie, nie tyle z chrześcijaństwem związanej, ile z intelektualizmem etycznym starożytnych... Jeśli wybaczać – to w imię miłości, a nie w imię zrozumienia „motywów”. Każdy czyn ma swoje motywy implicite zawarte w strukturze dokonanego czynu. Nie wynika z tego, aby każdy czyn był dobry czy zasługiwał na pobłażanie. Gdybyśmy wszystko nawet mogli zrozumieć – to nie wszystko zechcemy wybaczyć. Szczególnie dziś, »na gorąco«, w stanie »afektu«. Jest zapewne w tym skłonność do szybkich, zbyt szybkich osądów, ale jest też w afekcie ta sama jasność widzenia, z którą oceniamy bliskie niebezpieczeństwo. Po chwili dopiero – z gasnącym afektem, z minionym niebezpieczeństwem – pojawia się rezonerstwo i rozumowanie, które wprowadza do sądów i działań szereg trafnych korektyw, dobroczynnych dla myśli jak zielone szkła dla znużonego wzroku. Ale gaśnie z tą chwilą precyzja i szybka selekcja w ocenie faktów, którym czas użycza łagodnej barwy śniedzi. (...) Jeśli gniew mąci jasność spojrzenia i sprawiedliwość ocen, to w tym samym stopniu gniew pozwoli dostrzec to, co przeoczy pobłażliwe jutro”.

Miciński dotrzymał słowa: pisał z gniewem. „Trudno wyrazić, jak głęboko, jak bezgranicznie nienawidzę czasów przedwojennych”. Pisał o „epoce przedwojennej, epoce ohydnej”.

Twierdził, że to nihilizm utorował drogę totalizmowi, że „ludzkość cierpi na tak zwany complexe spectaculaire. Że podgląda świat z ciekawością smarkacza, który przez dziurkę od klucza w nocy zagląda do pokoju rodziców i podpatruje tajemnicę miłości i istnienia. Podglądanierostwo wydaje mi się znamienną cechą naszego czasu. (...) Ohyda naszych czasów: przeświadczenie, że wystarczy komuś wleźć do kuchni, aby wszystko zrozumieć. (...) Mieć przed sobą człowieka i zaglądać mu w tyłek, to tyle co znać Wersal z tego, że w Wersalu nie było klozetów. (...) Myszkować, węszyć, spreparować Sofoklesa à la Cocteau, zaludnić świat wszami (nieparzystokopytnymi!), które zaludniają świat Prousta, rysować kolumny greckie falistą linią. W muzyce dzisiejszej wykpiono sam fakt składania dźwięków. To jest megalomania, nikczemność, światopogląd naturalistów, spojrzenie na świat rojący się od wszy. Żadnego wysiłku w kierunku odnalezienia jakiejś hierarchii wartości. Zniszczenie poczucia wielkości. (...) Myszkować, podglądać po strychu zakurzonym, myszkować, szczurzyć różowymi łapkami szczurzymi po strychach, po kurzu, w kurzu szukać prawdy. Skończyły się wyprawy à la recherche de la verité. Kurz! Kurz! Wszy! Czytałem w »Wiadomościach« o zbrodniarzu, który robił witraże z pluskiew i to zasuszonych. Pisano z uznaniem: »ciekaaawe – z pluskiew!«. (...) Ciekawość widza jest najohydniejszą formą kapitalizmu: pozwala partycypować w tragicznych dziejach świata bez poważnego wkładu uczuciowego i bez poczucia odpowiedzialności. Jest to rentierstwo psychiczne, które streszcza się w odcinaniu kuponów od rzeczywistości”.

Oskarżał „widza” o niepoważny stosunek do śmierci: „Infantylizm nie może się z faktem śmierci pojednać. (...) Lekkomyślny stosunek do śmierci jest jednocześnie powierzchownym pojmowaniem życia. (...) Nie chcieliśmy się ze śmiercią pogodzić, zubożyliśmy więc życie i staliśmy się ofiarami lęku przed śmiercią”.

Oskarżył pacyfizm: „Lęk przed śmiercią, który tak potężnie wyraził się w pacyfizmie, rozbroił nie tylko moralnie, ale i materialnie społeczeństwa zachodnie trawione wiarą w wartość (...) infantylnego sylogizmu, który z życia wyłączyć chce śmierć.

Pacyfizm – podobnie jak ciekawość spektatora, który staje poza życiem – przekreśla pojęcie wartości i ich hierarchii. Jest w doktrynie integralnego pacyfizmu sprzeczność, która obezecnia doktrynę: pokój za wszelką cenę, nawet za cenę wyrzeczenia się doktryny, której nie chce w imię pokoju bronić.

Pacyfizm sprzedaje wszystkie wartości za cenę życia. A jakąż mogą mieć wartość zasady, w których obronie życia nie stawia się w grę? Tak są marne, jak życie nie zubożone przez śmierć.

Jedna jest tylko śmierć haniebna, która życie urywa jak Parka! Śmierć ze wstydu”.

Wiązał to z „osłabieniem poczucia rzeczywistości”. „Słabe poczucie rzeczywistości – cecha infantylizmu – wydaje się być głównym zniekształceniem uczuciowym, które w przyszłości stanie się przedmiotem współczucia i śmiechu. Słowo »rzeczywistość« miało ostatnio szczególne wzięcie i było ostateczną intencją we wszelkich sporach. Zwykło się np. mówić o jednym z mężów stanu jako o »wielkim realiście«, zakładając tym samym, że rzeczywistość jest niczym innym jak umiejętnością oszustwa. Popularna w stolicach Europy piosenka »za trzy grosze«: bifteck d’abord et la morale après – sprowadzała rzeczywistość do kawałka wołowiny. Wyniki takiego pojmowania rzeczywistości nie dały na siebie czekać długo: zabrakło befsztyków i moralności, której się w imię befsztyka wyrzeczono”.

Nie znosił profesjonalnych polityków, zwłaszcza dyplomatów: „Człowiek złośliwy mógłby (...) wskazać na (...) podobieństwo: dyplomatę łączy z artystą właściwe ludziom sztuki oderwanie od rzeczywistości”.

Pisząc o dyplomatach, identyfikował się z przeciętnym „czytelnikiem gazet” i sięgał po morderczą broń ironii: „Zaniepokojony i wypędzony przez dzieje ze swego pokoju czytelnik gazet zapytuje siebie, czy przypadkiem dyplomaci nie są po prostu artystami, którzy niezależnie od Hitlera, malarza pokojowego i Stalina konstruują piękne formy, godne najlepszych mistrzów baroku”. Biedny, bity przez wszystkich – ironizował Miciński – czytelnik gazet powie tak: „Niech żyje wiedza dyplomatyczna i jej dzieje – jest to sztuka piękna i pouczająca, ale na dyplomatę weźcie proszę tego, który mieszka pod drugim, koło zlewu, jest to bowiem człowiek przebiegły i choć trzy razy okradł sąsiadów, nigdy jeszcze nie siedział. Jest tu także w naszej kamienicy były technik hydraulik, który teraz jest »podróżującym od wina«, jest to bardzo dobry dyplomata i choć nikomu jeszcze nie oddał pożyczonej złotówki, wszyscy mu pożyczają”.

Nie wierzył w polityków, ale wierzył w swój naród i siłę tradycji. Wszakże lękał się o skutki totalizmu dla Polski. „Podłość – pisał latem 1940 roku do Jerzego Stempowskiego – jest zaraźliwa, tak jak np. tyfus. Trzeba uważać, uprawiać »profilaktykę«, wzmacniać mechanizmy obronne, stąd – zmiany. Jeśli nienawidzę pewnych ludzi, społeczeństw czy ustrojów, to przede wszystkim dlatego, że zniekształcają dusze tych, którzy chcą się im przeciwstawić. Nienawiść do zła jest – zapewne – uczuciem »słusznym« i sprawiedliwym, ale czy można bezkarnie wyzwolić w sobie słuszną nawet nienawiść? Uczucia »potępione sprawiedliwie«, uczucia złe, stłumione, zepchnięte, wypływają »obok« słusznej nienawiści, która dostała »wizę sumienia«. Nienawidzę tych, którzy nauczyli mnie nienawiści”.

W eseju O nienawiści, okrucieństwie i abstrakcji precyzował: „Nienawidzę totalizmu i za to także, że nauczył mnie nienawiści. (...) Tragizm leży w tym, że nienawidzę, że jestem zatruty, że cierpię nad tym – i że dumny jestem z nienawiści, która chroni mnie od grzechu »letniości«. (...)

Ci, co z rąk gniewnej bogini przyjęli chrzęszczący oręż, ci, co walczą, wolni są od grzechu nienawiści. Sublimują ją w walce. Ale jakże straszny jest los jednostek i narodów skazanych na bezczynność. Niesublimowane uczucia zniekształcają osobowość, deprawują i zaprawiają sadyzmem wyobraźnię. Prawo do nienawiści wyzwala sadyzm i drapuje go w togę kodyfikatora”.

Patronów totalizmu widział Miciński we francuskich konserwatystach, dla których jednostka była fikcją, a jedyną rzeczywistością – zbiorowość; którzy głoszą pochwałę kata, jedynego ratownika przed immanentnym złem natury ludzkiej; którzy opowiadają się za instynktem przeciw intelektowi; którzy wierzą, że „człowiek jest zły i dlatego trzeba nim rządzić żelaznym drągiem”. To było jedno źródło tradycji totalizmu. Drugim był jakobiński nurt Oświecenia z jego optymistycznym złudzeniem w ocenie jednostki. „Człowiek »z natury« dobry i zdolny do stanowienia o sobie, olśniony rolą prawodawcy zajął się nie sobą, ale sumieniem bliźnich i z dziecinną radością pociągnął za sznurek od gilotyny”.

Nie znosił Hegla i historyzmu: „W argumentach historyzmu czai się okrucieństwo. Relatywistyczny historyzm prowadzi często do zimnego pięknoduchostwa. Historyzm racjonalistyczny typu Hegla prowadzi do okrucieństwa. Nie Tamerlan, nie markiz de Sade, ale Hegel był największym okrutnikiem, jakiego znają dzieje. Hegel ze swoim abstrakcjonizmem, ze swoją bezosobową konstrukcją dialektycznego rozwoju. Jednostka to tylko kurz osadzający się na wypolerowanych trybach historycznego arytmometru. To tylko kurz, który się zmiata niedbałym ruchem ręki. »Nic nie wysusza serca tak jak abstrakcje« (Napoleon). A w wojnie dzisiejszej ściera się właśnie abstrakcja zbiorowości z rzeczywistością jednostki”.

Hegel ze swoją koncepcją historii był dla Micińskiego wcieleniem Tamerlana z jego partią szachów, który „zwycięzcę ścinał za zuchwałość, a pokonanego za nieudolność”. Nie znosił fatalizmu historii: „Fatalizm nie przeprowadza hierarchii wartości i cnót, i na tym polega jego niemoralność”. Fatalizm w imię siły depcze wolność. Nie wierzył w siłę. Wierzył w siłę kultury: „Słowa pisane mieczem nie są trwałe. Pióro i zeszyt to prawdziwe fundamenty prawdziwego mocarstwa”. Nie wierzył w przyszłość totalizmu. „Obrzydliwy pośpiech – pisał do Stempowskiego – tak znamienny dla społeczeństw totalistycznych nie jest – jak sądzę – wyrazem »młodości« czy »dynamizmu«, jest to pośpiech umierającego, który wie, że ma mało czasu”. Symbolami totalizmu byli dlań kat i diabeł.

Przywoływał portret kata nakreślonego przez de Maistre’a, ideologa francuskich konserwatystów, który mawiał: „Zabawne słowo »człowiek«! Nie spotkałem nigdy człowieka. Spotkałem tylko Włochów, Rosjan czy Francuzów”. De Maistre pisał o kacie: „Nie jest zbrodniarzem, a przecież żaden język nie potrafi powiedzieć, że jest cnotliwy, uczciwy, godny szacunku. Żadnej moralnej pochwały nie można by znaleźć, bo każda pochwała zakłada jakieś stosunki z ludźmi – kat nie ma żadnych. A jednak wszelka wielkość, wszelka władza, wszelka dyscyplina wspierają się na oprawcy. On jest grozą i więzią społeczeństwa. Odbierzcie światu tego niepojętego wykonawcę sprawiedliwości, a chaos zajmie miejsce ładu, zwalą się trony i runie społeczeństwo”.

„Gdy tłumaczyłem tę »Pochwałę kata« – wyznawał Miciński – miałem wrażenie, że mam palce poplamione krwią. (...) Trzeba przeczytać ten fragment tak, jak się czyta wiersz, trzeba go analizować stylistycznie, by dotrzeć do źródeł twórczości de Maistre’a. Tym źródłem jest sadyzm. (...) Spoza maski tzw. wyższych racji, spoza konstrukcji pojęciowej teoretyka racjonalizmu wyłania się twarz sadysty. Teraz już rozumiem, dlaczego de Maistre pisał gdzie indziej o przeróżnych metodach chłosty i niezrównanych zaletach rosyjskiego knuta: dla de Maistre’a jednostka była fikcją”.

Kat, oprawca – opoka władzy totalitarnej – to narzędzie diabła.

„Kultura zachodnioeuropejska naszych czasów – pisał Miciński – odpowiedzialna jest za wojnę czy za wejście diabła na ziemię. Chrystus zstąpił na ziemię, diabeł wszedł, wdrapał się po pajęczynie surrealistów, po drabinie splecionej z banału, po witrażach z pluskiew. Człowiek ma potrzebę wielkości – odebrano mu, sparszywiono, zawszono, spodlono, zakurzono poczucie wielkości nieempirycznej, niewymiernej – i na tym wjechali diabli jak na łysej suce, jak na apokaliptycznej maciorze. Człowiek pragnie wielkości. Odebrano mu poczucie wielkości i imiona własne (Bóg y compris) zaczęto pisać małą literą. Zamiast walki o stworzenie hierarchii wartości – niwelacja. Więc człowiek oszalał z zachwytu, kiedy mu pokazano duży stadion, dużo ludzi. Ale człowiek nie zdał sobie sprawy, że wielkość transcendentną, niewymierną zastąpiono wielkością wymierną, empiryczną. Szatan wszedł na ziemię tą drogą”.

Ta myśl go dręczyła. Wracał do niej. „Pozbawiony pokory, miłości, nadziei i wiary w ostateczną sprawiedliwość i cel istnienia – czas nasz dał się uwieść wielkościom wymiernym, małym, które narzucił mu totalizm – w rozmiarach stadionów, w rozciągłości autostrad i chamstwa. I tak jakby na świni ogromnej, siedząc okrakiem na pozłacanym bydlęciu bestii apokaliptycznej – wjechali wodzowie, kopnięciem buta rozwalając wrota przyszłości”.

Diabeł totalizmu włoskiego pojawia się w Odpowiedzi na list Francesca, obywatela rzymskiego. Kusi on Włochów wizją powrotu do potęgi Imperium Rzymskiego. Ale złudna to wizja. „Nie ma drogi powrotnej do Imperium Rzymskiego. Idąc przez wieki wstecz do cesarstwa, które było, nie można ominąć św. Pawła – nie spojrzeć w straszliwą twarz skazańca. Struga krwi – pisał Miciński do młodziutkiego Francesca – która ścieka z jego obciętej głowy, wyznaczyła nieprzekraczalną granicę w dziejach Twojej ojczyzny. Gdybyś chciał lekkomyślnie przekroczyć kałużę krwi, zastanów się: droga, na którą byś wstąpił, prowadzi do piekła. (...) Tragedia diabła leży w tym, że diabeł nie tworzy – diabeł tylko naśladuje. To on, zagrożony osamotnieniem w swojej bezsile twórczej, chce ludzkość prowadzić wstecz przez wieki do stanu grzechu. To on zaludnia wyobraźnię zbiorową wizjami brodatych germańskich bogów, to on wciska pomiędzy palce władców miedziany posążek z zatartym wizerunkiem cesarza rzymskiego – mówi: »Spójrz! spójrz w pieniążek miedziany jak lustro... jakże jesteś do niego podobny... twój zarys nosa... twój mocny podbródek... twoje oczy... To ty! Bądź tym, który był. Chodź! Zakryję ci oczy, abyś nie patrzył w twarz rzymskiego skazańca, św. Pawła. Naprzód dwa są sposoby walki – prawem lub siłą. Pierwszy był właściwy ludziom, drugi – zwierzętom: ponieważ pierwszy nie zawsze wystarcza, musimy uciec się do drugiego. Działaj jak zwierzę!...

Idź! Idź krokiem rzymskim przez kałużę krwi, która przedzieliła historię Twego narodu!«.

Diabeł ma zapadłe policzki, smutne niespokojne oczy i zmierzwioną brodę. (...) Spójrz na Twoją ojczyznę, Francesco, spójrz na magiczny bunt: diabeł ostrogi przypina do zielonych, w morskiej pianie skąpanych obcasów – diabeł obcasami trzaska, kurz bitewny wzbija nad ziemią, ziemię rzymskim krokiem depcze, hałasuje po zaświatach i płoszy cienie Twoich przodków. Diabeł w magicznym bucie idzie do bram niebieskich i rozdziera ostrogą błękitne sklepienie”.

Bał się skutków diabelskich poczynań. Bał się przyszłości. „Przeciętny czytelnik gazet, który marzy o przyszłości, o Warszawie, ze zgrozą widzi lęgnący się w czasach, które idą – z kurzu zlepiony, groźny cień powszechnej nieufności”. Towarzyszyć jej będzie deformacja uczuciowa – wynik rozpętanej nienawiści.

Szukając twardego oparcia dla nadziei, zwracał wzrok ku tradycji antyku. Kochał tę tradycję. Przed wojną jeszcze, określając swą tożsamość narodową, miał powiedzieć: jestem Latyn i Polak. Tak powiedział, w tej kolejności... Lubił cytować list od Stempowskiego: „Niech się Pan troszczy o przyszłość kultury, bo ludzkość nie może znaleźć szczęścia bez znajomości łacińskiej gramatyki. Przyjdzie taki czas, gdy westchną władcy: tylu ludzi zabiliśmy, tylu ludzi zamknęliśmy w obozach koncentracyjnych, a nie smakuje nam kawa po obiedzie, bo nie znamy łacińskiej gramatyki”.

Sam pisał do Francesca: „Poznaj zawiłość zdań czasowych. (...) A przede wszystkim zapoznaj się ze strukturą zdań warunkowych, aby w nich nie było miejsca na oszustwa, na szantaż, na kłamstwo”.

Do starożytnej Grecji miał stosunek szczególny. Widział w jej kulturze „ideę normatywną naszego smaku i zmysłu moralnego”; widział w niej dobro, piękno i heroizm. Dla nas „zły” – twierdził – znaczy: „sprzeczny z kodeksem moralnym Sokratesa”. Wiedział wszakże – i pamiętał – że starożytna Grecja była kolebką najważniejszego sporu ludzkości: sporu wartości z nihilizmem, Sokratesa z Kalliklesem. Sokrates sądził, że „dobrze sądzić to znaczy dobrze czynić”, że „wiedza i cnota to jedno”. Dla Kalliklesa cnota to „bujne, szerokie życie bez hamulców i pana nad sobą”, zaś „intelekt to broń słabych”, a „słabych kopie się i depce”. Człowiek – dla Kalliklesa – to po prostu rodzaj zwierzęcia.

Dzieje ludzkości to dzieje tego sporu. Ten spór wciąż trwa. Wtedy wszelako, w Grecji, zwyciężył Sokrates, choć to on właśnie wypił cykutę. Ale Grecy poszli za nim. „Nieobcy im był lęk i ekstatyczna namiętność, którą umieli ujarzmić w formach tak zrygoryzowanych, w tak niezłomnych proporcjach. Stworzyli, wypracowali i pogodę, i ład dlatego właśnie, że znali namiętność i trwogę. Stworzyli życie tak, jak się tworzy dzieło – opus – i dlatego jest w obrazie ich życia doskonałość Partenonu. Umiar jest przezwyciężeniem namiętności, podobnie jak pogoda jest zwycięstwem nad rozpaczą”. To był dlań istotny układ odniesienia. Widział w tym szansę i dla innych, bowiem – powtarzał – „klasycyzm rygoryzuje człowieka”.

Kultura była jego światem i żywiołem. Swoje najistotniejsze prawdy życiowe wypowiadał w języku jej symboli. Gdy chciał opowiedzieć o tragedii Warszawy zdobytej przez Niemców – cytował Eneidę; gdy przedstawiał swą wizję ładu politycznego opartego na „zdrowym rozsądku i uczuciu ludzkości – humanitas ” – przywoływał Don Kichota i Sancza; gdy chciał zobrazować upiorny racjonalizm państw totalitarnych – sięgał do Guliwera. Pisał przejrzyście, tak jak przejrzyste bywają wiersze: chętnie sięgał po metaforę, operował wielkimi skrótami myślowymi.

Gdy chciał opowiedzieć się po stronie wartości moralnych, szkicował portret Kanta w Królewcu, a aksjologię skrywał w samym języku swej opowieści: języku wyznania lirycznego wśród rozlegających się wokół donośnych wojskowych komend.

Zastanawiam się, czy był człowiekiem religijnym? Uważał, że tym, co określa człowieka, jego konstytutywną cechą jest zdolność do modlitwy. Zarazem pisał w jednym z listów: „Widzi Pan – człowiek jest szczęśliwy wtedy, kiedy wie, że zrobił wszystko, co mógł i powinien był zrobić. Nie wiem, jak tam będzie z doliną Jozafata, w której ważyć się będą nasze uczynki. Co do mnie, to nie bardzo w to wierzę i dlatego nie chcę wystawiać weksli na fikcyjne konto. Jestem na tyle skrupulatny (a może i dumny, i zarozumiały), że chcę regulować moje powinności już tu, w ziemskiej dolinie Jozafata, która zresztą wiele ma uroku”. W osobistym notatniku zapisał jednak: „Trudno powiedzieć, jak przeżywam każdą myśl – ile bólu! To, co mnie obchodzi – to zbawienie. Mam obsesję piekła”. Tak napisać – myślę – mógł tylko człowiek głęboko religijny, choć niekoniecznie mieszczący się w kanonach ortodoksji.

On nie mieścił się zresztą w żadnej ortodoksji. Sokrates i Don Kichot, Kant i Kartezjusz – oto uzbrojenie, z którym przystępował do swej wojny z totalizmem. I jeszcze jego dziadek z Podola, którego testament często przywoływał: „Żyjcie czujnie, kochajcie druh druha, pomagajcie tym, którzy są w potrzebie”.

No i Romuald Traugutt. Miciński przywołał postać ostatniego dyktatora powstania styczniowego w finale swych Uwag o polityce. Rozważał tam relację zachodzącą pomiędzy światem zwierząt a człowiekiem. Świat natury, świat dżungli jawił mu się jako zorganizowany z pełnym okrucieństwa racjonalizmem. W Portrecie Kanta opowiadał, że kiedy topole wyrastające pod oknem królewieckiego filozofa zaczęły wieszczyć mu koniec życia, Kant – nie godząc się z tym prawem natury – kazał ściąć prawdomówne drzewa. Miciński był po stronie Kanta, przeciw topolom. By uzasadnić swą opcję, przywoływał Kiplinga. „Dżunglą rządzi prawo na wskroś racjonalne – to człowiek z ogniem w ręku i łzami w oczach jest irracjonalny i drwi z prawa dżungli; dlatego też dżungla spuszczała oczy przed Mowglim. Ale i kochała go za to, kochała Mowgliego, który był tylko małą żabką, nagim, bezsilnym tworem z czerwonym kwiatem-płomieniem w ręku. (...) Asymetryczny, targany przez namiętności Pascal mieszka w zalęknionej, osnutej dymami wiosce przycupniętej do ziemi na skraju ogromnej dżungli. Pascal, który w kulminacyjnym punkcie życia streścił swój znany testament w jednym słowie: feu! feu! Ten sam ogień, którym powiewał Mowgli, naga żabka, na wilczym sejmie”.

Ogień, „Ten sam ogień – pisał Miciński – który wyróżnia człowieka od świata zwierząt, zapłonął na stokach warszawskiej Cytadeli po upadku styczniowego powstania. Rozpaliły go ascetyczne dłonie polskiego dyktatora Romualda Traugutta – prawdziwego polityka, który w szaleńczej akcji zbrojnej, wbrew wszelkim wskazaniom fachowych polityków-kolaboracjonistów, uratował polską niepodległość. Gdy w przeddzień oddania Warszawy paliliśmy nasze sztandary w obramowaniu czerwonych murów Cytadeli – płonęły one w ogniu szubienicy, której drewniany szkielet wznosił się nad szeroko rozlaną Wisłą rozrzuconymi krzyżami bezimiennych świętych. Pochylał się nad tym płomieniem wątły cień polskiego dyktatora, który oparł zasady prawdziwej, trwałej polityki na ogniu wiary, nadziei i miłości”.

Cenił tradycję polską, lubił anachronizm, starocie. Chętnie wracał myślą do XIX wieku, „kiedy słowo humanitas nie było obelgą”. „Piękne to były czasy – pisał do Stempowskiego – ale z dystansu tyle w nich uroku, co grozy. Wtedy to – obok pięknych – wyzwolono te uczucia i namiętności, które przekształciły nasze istnienie w półegzystencję duchów i upiorów. (...) W produkcji XIX wieku było coś z rozrzutności (a może i bezmyślności) przyrody, która obok tworów »nieprzystosowanych« do warunków wypuściła szereg tworów przystosowanych wprawdzie do życia, ale... nieprzystosowanych wzajemnie do siebie. Podobnie jak Grecja – ojczyzna nie tylko Sokratesa, ale i Anitosa – wiek XIX ma obok swej humanitas kredyt obciążony nazwiskami Hegla, Marksa i Bonalda. Wtedy nieszkodliwi – zatruwają nam dziś życie. I tego nie mogę wybaczyć dobrotliwym ludziom w cylindrach na wyrost”.

Swoim współczesnym, pisarzom z kręgu „Wiadomości Literackich”, nie mógł wybaczyć anachronizmu. Wobec totalizmu, formuły Lechonia czy Pawlikowskiej wydawały mu się czymś nieadekwatnym do rzeczywistości, nie wytrzymującym napięcia epoki. „W »Wiadomościach« – pisał do Stempowskiego – częstochowskie rymy Lechonia ozdobione winietą w stylu Wedla – rozpaczliwe. Te osły niczego się nie nauczyły. Lechoń chodzi teraz w chodakach Lenartowicza, a Pawlikowska w sandałach Omara. Kudaż ty priosz diadia !”.

Choć odrzucał pesymistyczną koncepcję natury ludzkiej, daleki był od optymizmu. Współczesność rysowała mu się w czarnych barwach. Pisał do Stempowskiego o swojej małej córeczce: „Bawi się teraz gumową świnką, którą kupiłem jej, aby w ten sposób z wolna przyzwyczajać ją do ludzi”.

Myślę, że w świadomości Micińskiego wpisane było dramatyczne rozdarcie epoki, która oglądała klęskę społeczeństw liberalnych zadawaną przez ruchy ideologiczne w łonie tych społeczeństw poczęte. Przyznawał się przecież do wiary w ludzką dobroć, w umiar, w humanizm; wiedział, że władza deprawuje. „Człowiek, który odnajdzie przyjemność w rządzeniu innymi ludźmi, jest złym władcą: i jeśli nie jest niedołęgą – będzie despotą”. „Jakże byłoby dobrze – marzył – żyć pod władzą człowieka, który gardzi władzą!”. Można widzieć w tym – zasadnie – akt wiary w wartości polityczne liberalizmu. Zarazem jednak oskarżał liberalizm o przygotowanie gruntu dla ustrojów totalitarnych. Nie on jeden szamotał się w tej sprzeczności.

Jeszcze przed wojną (w grudniu 1937 r.) uzasadniał w liście do dra Goloczki swe sympatie do konserwatyzmu. „Młodzi – okropnie są młodzi, są przede wszystkim nieuki, takie zarozumiałe, chamowate i totalistyczne. (...) Więc co robić, jak nie »konserwatywnieć« – niech mi pan wierzy, że za pięć lat zwolennicy psychoanalizy będą uważani za konserwatystów, »starych dziadów, którzy nie rozumieją potężnego głosu zbiorowości, płynącego z podglebia poprzez realizację wartości totalnych ku lepszemu jutru«... Tak, oczywiście, co napisałem, to zbiór słów bez sensu, ale niech mi Pan wierzy, że takie zbiory słów bez sensu za pięć lat będą alfą i omegą”.

Była w tej „konserwatywnej” postawie raczej psychiczna, estetyczna skłonność niż polityczna opcja. Nie wierzył w politykę, polityków i polityczne ideologie. Na wieść, że przyjaciołom jego, Felicji i Kazimierzowi Krancom, urodził się syn, Miciński napisał: „Narodziny Andrzeja są zjawiskiem niezmiernie radosnym i to (...) »w skali ogólnoludzkiej«. (...) Nie wierzę w zmianę świata na drodze uchwał, wojen, postanowień i komitetów. Właśnie przemiany robią się »sposobem domowym«: trochę Andrzejów, a życie sposobem naturalnym zacznie się układać pomyślnie i pogodnie”.

Tego był równie pewien jak zasad Etyki Tymczasowej. Poza tym kroczył w mroku i miał tego świadomość. „Przerażające – pisał do Stempowskiego – jak ludzie nie chcą rozumieć i z jaką troskliwością oszczędzają swoje nerwy. We wrześniu, październiku, listopadzie widziałem gniew, nienawiść, pogardę, wstyd i choć to były dni straszne – niech mi Pan wierzy – tęsknię do tych dni: spotykało się wtedy ludzi, wtedy po raz pierwszy zetknąłem się z tajemniczym, nieznanym światem tak zwanego ludu – został mi z tych dni obraz pełen ponurej wielkości”.

To dość nieoczekiwane spostrzeżenie – typowe wszakże dla szerszych środowisk inteligencji polskiej – nie stało się jednak źródłem żadnej politycznej nadziei. Nie identyfikował się z żadnym z obozów politycznych. Na wieść o możliwości powrotu do okupowanego kraju napisał do Stempowskiego, że to niemożliwe, że należy do tych ludzi „starszych”, którzy nie posiadają „należytej giętkości”. Widział czarno. Nadziei szukał u Sokratesa i Don Kichota, w kartezjańskiej Etyce Tymczasowej i w kaniowskich gwiazdach; nie mógł przecież szukać jej w gazetach.

Rozpacz wciąż go dusiła, a on wciąż ją przezwyciężał. Wiedział przecież, że ta wojna toczy się o wartości fundamentalne: o wolność, a przeciw fatalizmowi konieczności historycznych, o prawo do optymizmu, a przeciw pesymistycznej wizji człowieka, o intelekt, a przeciw ciemnym instynktom; o kulturę i godność, a przeciw chamstwu i pogardzie. Wiedział, że nie jest to wojna o naftę, lecz o pogląd na świat. „Jesteśmy uwikłani w wojnę, która toczy się między rzeczywistością i abstrakcją – między jednostką a zbiorowością. I dlatego ta wojna jest tak okrutna. I dlatego tak ważna. Bo tylko jednostka jest rzeczywista, tylko jednostka jest nieśmiertelna – tylko przed nią otwarta jest wieczność. Zbiorowość – rasa, naród, klasa – może być długowieczna, nigdy nie wieczna. Dzieje każdej zbiorowości kończą się u wrót doliny Jozafata”.

Czy wierzył w zwycięstwo? Pisał: „Dziwny twór wylęgnie się z popiołów i ruin naszego czasu” (do Stempowskiego). Pisał: „Wierzę głęboko w zwycięstwo NASZE, ale ze smutkiem myślę o tym, że konający wróg zatruje nas swoim jadem – jadem rozkładającego się ciała. To będzie zemsta zza grobu. I dlatego jestem na pewien dystans pesymistą: – zwyciężymy, ale to, co w nas dobre, będzie anemiczne, wyczerpane, niezdolne do akcji – silni przetrwają ci, którzy podejmą złamane, przezwyciężone hasła” (do Felicji i Kazimierza Kranców). Pisał: „Rozmowy z sową w starym domu są bardzo pouczające i pozwalają zrozumieć starego Kanta, który radził przyrodę pytać »tak jak sędzia podsądnego«. Kiedy nadejdzie dzień zapłaty, będziemy tak pytać podsądnych, którzy chcieli wnieść w nasze ludzkie życie racjonalne prawo losu. Pełnoprawnym jest – jak wiadomo – w tym świecie tylko ten, który stoi na czterech łapach. W tym dniu słabi, kalecy, przyrodniczo niedoskonali, ale z tajemnicą łez, śmiechu i ironii zasiądą za stołem sędziowskim. Wierzę, że będziemy siedzieć za tym stołem”.

Chciał w to wierzyć, bo chciał przezwyciężyć rozpacz. Nie chciał jednak żyć w świecie iluzji i karmić umysłu złudzeniami. „Jeśli wrócimy – pisał – nie wrócimy ani dla radości, ani dla wesela. Przeciętnemu czytelnikowi gazet trudno uwierzyć, aby Polska umiała święcić, do głębi przejęta, rocznice Trzeciego Maja. Narodowym świętem Polski stanie się na czas długi Dzień Zaduszny. W tym dniu p. Teofil Piecyk z Targówka, mimo wrodzonej przezorności i skąpstwa, zapali wiele świec na ulicach Warszawy i ochraniać będzie płomień niezgrabną ręką, krótkimi palcami. Pan Piecyk, niepozbawiony zdolności przewidywania, nie wie tym razem, że osłaniając grubą ręką płomień nagrobny świecy, osłania płomień, który znaczy miejsce głęboko zakopanych złudzeń”.

^(*)_(*)^(*)

Dzieło Micińskiego to obraz uporczywego drążenia prawdy o sobie, o świecie, o swoim miejscu w świecie. To autoportret pisarza, który rozumie, że jedyne wartości autentyczne i godne obrony to te zrodzone z bólu. Kto chce w tym świecie – tym, jaki nam przypadł w udziale – uniknąć bólu, ten wyrzeka się wartości; kto wyrzeka się wartości – otwiera wrota naszego domu fatalizmowi.

Tych kilka esejów, kilkanaście recenzji i kilkadziesiąt listów to nie tylko dzieło literatury. To również intelektualna panorama polskiego losu, to także katalog problemów i wątków, które podejmie polska myśl, by odpowiedzieć na wyzwanie totalitarnych ideologii. Rozliczenie z epoką międzywojenną, refleksja nad naturą totalizmu, poszukiwanie w antyku remedium na totalitarne zniewolenie, spór z Sokratesem i o Sokratesa, spór z Kartezjuszem i o Kartezjusza, spór z Heglem i o Hegla, wiara w kanon europejskiej kultury i w polskie cnoty elementarne, spór o „tajemniczą naturę ludu” i o sens postawy Traugutta – wszystko to będą wnet wiodące tematy polskiej literatury „wysokiego brzegu”. Miciński pierwszy je skatalogował. Nie rozwiązał ich, gdyż zgodnie z jego własną definicją „esej nie rozwiązuje problemów, ale je stawia”. Stawiał je przeto, jak malarz stawia ukończony obraz.

Fascynująca jest dla mnie ta malarska wizja Zaduszek. W tym krótkim obrazie Miciński zobaczył przyszłość: narodowy obrzęd, który stał się losem, i narodowy los, który stał się obrzędem. Bez tego obrazu niepodobna zrozumieć naszej literatury: Tadeusza Konwickiego i Jana Józefa Szczepańskiego, Mieczysława Jastruna i Tadeusza Różewicza, Czesława Miłosza i Zbigniewa Herberta. Bez zrozumienia tego losu i obrzędu nie zrozumiemy samych siebie chodzących na cmentarz i zapalających świeczki na grobach.

Po co tam chodzimy? By chodząc wśród grobów, pomyśleć o tym, co ofiarowali nam zmarli, jaki sens – swym dziełem i świadectwem – nadali naszemu życiu. Pomyślmy przez chwilę i o zmarłym na obczyźnie przed 40 laty Bolesławie Micińskim. I w Dzień Zaduszny, dzień polskiego święta, zapalmy świeczkę temu intelektualiście wielkiego formatu i przenikliwej diagnozy. I chrońmy jej płomyk. To płomyk wartości, w których niezniszczalność musimy wierzyć.

Miciński cytował w jednym z listów takie zdanie Conrada: „Umarli mogą żyć tylko ściśle intensywnością i jakością życia, jaka udzielana im jest przez żywych”. To przesłanie zza grobu ma coś z wyzwania. Przypomina o naszej powinności.

To przesłanie jest wciąż obecnym i powracającym motywem powinności moralnej formułowanej w wierszach Zbigniewa Herberta.

Herbert prosi: „nie dajmy umrzeć poległym...”.

Nie dajmy umrzeć temu pisarzowi, który wiosną 1942 roku, w jakimś niezwykłym jasnowidzeniu, nakreślił wciąż aktualne motto każdego polskiego listu: „Życie jest tu niewymownie smutne, parszywe. Żyjemy w atmosferze kolejowej poczekalni, ale jest w tym niepokoju szczególny nonsens – nie ma pociągów. Żeby choć odrobina ruchu, jakikolwiek przejaw życia! Nic! Wszystko śpi, a sny są niespokojne i męczące. Nawet koty i psy są nieufne i senne. Trzeba zużywać resztki skromnych sił na to tylko, żeby nie zdziwaczeć i nie ulec pokusom zakłamania”.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: