Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Polskie rysy bez ryz - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 grudnia 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Polskie rysy bez ryz - ebook

„Polskie rysy bez ryz” to zbiór błyskotliwych esejów o języku polskim napisanych przez rosyjską polonistkę Tatianę Szkapienko. Większość krótkich tekstów utrzymana jest w konwencji żartu, więc nie tylko nas bawi, lecz także zwiększa naszą świadomość językową. Dowiadujemy się, dlaczego sercem wielu polskich słów jest pieprz, co mają za złe Polakom psy i koty polskie, jak się mają do siebie dzieje a sprawa świńska oraz jak zasłużyli się naszej historii, poza słynną Matką Polką, Siostry Polki i Bracia Polacy. Doskonała lektura dla wszystkich, którzy cenią sobie intelektualną rozrywkę.

Kategoria: Popularnonaukowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7722-961-3
Rozmiar pliku: 3,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Zamiast wstępu Orędzie do Jana Brzechwy i narodu polskiego

Nie ma takiego cudzoziemca uczącego się języka polskiego, który by nie zasmakował pieprzonego wieprza z wiersza Jana Brzechwy, nie rozkoszował się brzmieniem szczebrzeszyńskiego chrząszcza tegoż zacnego poety oraz nie potknąłby się o ten nieszczęsny stół z powyłamywanymi nogami. Toteż o niełatwym losie tychże cudzoziemców zostanie mowa wygłoszona.

Nie pieprz, Pietrze…

Początki nie są łatwe, zwłaszcza w przypadku nauki języka. Pamiętam, że dopiero co przyswoiłam sobie wymowę wyrazów „źdźbło” i „dżdżownica”, a tu, tuż za rogiem, czyhało na mnie niebezpieczeństwo w postaci brutalnego Piotra. Ów osobnik hojnie posypywał pieprzem wieprza, snując w głębi swej polskiej duszy marzenia o schabowym. Na próżno bezbronne zwierzę wołało o pomoc. Chrząkanie nieszczęśnika brzmiało niczym głos wołającego na puszczy. Tymczasem z trzcin szczebrzeszyńskich dobiegało brzmienie chrząszcza. Od razu wiadomo było, po co on brzęczał w tym gąszczu. Na moją i waszą zgubę, przyjaciele moi. Żeby język ugrzązł na dobre w szeleszczeniu, a ciało zahartowało się w walce z pchłami, trzmielami i innymi szkaradziejstwami. Z mapy Polski z zaciekawieniem spoglądały na mnie nieprzystępne nazwy miejscowości: Tczew i Pcim, Jęczydół i Kobyle-Gródek, Choszczno i Człuchów, Wąbrzeźno i Wieczfnia. W menu piętrzyły się niespotykane dziwolągi: ogonówki i surówki, barszcze z uszkami i kopytkami. Już byłem się gotów załamać, padając bez sił pod stół z powyłamywanymi nogami, gdyby czarna krowa w eleganckie kropki bordo nie podtrzymała mnie na duchu. Ta wysoce pokojowa istota nie wszczynała szumu, nie czytała cytatów z Tacyta i nie nażerała się na czczo miąższem rzeżuchy. Najzwyczajniej w świecie gryzła trawę, kręcąc mordą, i nie nastręczała mi żadnych trudności fonetycznych. Rozkoszując się jej jednosylabowym muczeniem, marzyłem o tym dniu, kiedy pozjadam wszystkie rozumy, i już nie kręcąc mordą i nie załamując rąk, będę mówił niczym rodowity Polak.

Tak, tak… Z niejednego pieca trzeba chleb zjeść i z niejednego wieprza szynki się najeść, ażeby znajomość języka polskiego posiąść.Gdzie w języku polskim pieprz rośnie

Jeżeli przyjąć, że droga do serca mężczyzny wiedzie przez jego żołądek, tudzież przez okolice znajdujące się nieco poniżej, to nasuwa się pytanie: czemu nie poszukać w tych samych rejonach drogi do serca języka? Jeśli bowiem zasięgniemy języka polskiego aż stamtąd, gdzie niestrudzenie wrze i kipi robota słowotwórcza, przekonamy się niezbicie, że ilość pieprzu wysypywanego na polskie jadło werbalne przerazi nawet zahartowanego w pieprzeniu (ma się rozumieć – dań) kucharza z Meksyku. Zastanówmy się zatem, skąd wywodzi się ta nieposkromiona pasja języka polskiego do pieprzenia, a czasami również chrzanienia wyrazów. Dlaczego tak dużo ostrych przypraw kształtuje wewnętrzną formę polskiego słownictwa?

Zacznijmy od początku świata ludzkiego, zainicjowanego, jak wiadomo, przez żądną doznań ziemskich Ewę. Otóż po upływie tysiąca dni od wyrzeźbienia się z żebra Adama Ewa nabrała już nieco tuszy, chociaż z szacunku do dzieła Bożego wciąż mianowała siebie kobietą przy kości… A więc tego tysięcznego dnia, jaki upłynął był od aktu jej stworzenia, Ewa w błogim otępieniu bujała się na lianie. Dni już jej się kompletnie popieprzyły z nocami, banany z cukinią, a Adam z Gudinim. W końcu liana nie wytrzymała nadwagi Ewy i pierwsza kobieta runęła w wysoką trawę. W tejże chwili podpełzło do niej jakieś cienkie, wijące się ciałko, składające się z ogona i małej ciekawskiej główki.

– Patrzcie go! I to paskudztwo jest w raju! – leniwie ziewnęła Ewa.

Paskudztwo tymczasem zaczęło pełzać po napotkanym kobiecym ciele i studiować jego zakamarki. I im wyżej się wspinało, im głębiej zapełzywało, tym większej rajskiej przyjemności doznawała Ewa. Jakieś wewnętrzne fale rozkoszy wzbierały w niej, aż… nagle, gdy była już niemal u szczytu doznań, wąż urwał swoje badawcze pełzania i dopadł do jej ucha.

– Sz… rz… prz… – wysyczał, czule łaskocząc żądłem jej dziewicze ucho. Bo niby kobieta ma kochać uszami. – Prz… pieprz… pieprz się – nie ustawał w pieprzeniu słodkich głupot.

– Hi… hi! – Ewie wyrwał się z ust pierwszy w dziejach raju śmiech.

Uskrzydlony chichotem gad ponowił swoje kusicielskie zaloty, cały czas pieprząc coś Ewie do ucha. Jego jadowito-słodkie syczenie przeszywało kobietę na wskroś, aż do jej rozwidlenia, i wołało ją gdzieś – hen, daleko, w nieznane, tam gdzie pieprz rośnie…

– Sz… rz… prz… szcz… po cóż szukać tak daleko, kiedy szczęście jest tak blisko – kusicielskim spojrzeniem wąż zwrócił jej uwagę na zwisającego i powiewającego na gałęzi Adama. – Od węża do męża… parę gałęzi – zaśmiał się uwodzicielsko. – Tu jest pies, tfu… pieprz pogrzebany, kobieto… To jest proste jak drut i ostre jak pieprz… Tu! – i wskazał oczyma na to coś w ciele Adama, co przypominało węża.

Ewa z powątpiewaniem spojrzała na współtowarzysza, bowiem od momentu, gdy wyszła mu bokiem, oboje odczuwali pewne skutki uboczne. Głównie Adam, który co rusz chwytał się za prawy bok i posyłał jej pełne wrogości spojrzenia. Jednakże, podjudzana przez wygrzaną na swej piersi żmiję, podpełzła do męskiego ucha, które wraz z resztą ciała bujało się leniwie na drzewie, i wyszeptała:

– Sz… prz… pieprz…

Adam obojętnie omiótł ją oczyma i postukał się palcem w czoło. Ponieważ jednak języka ciała jeszcze wówczas nie znano, z braku zarówno ciał, jak i ich interakcji, Ewa nic sobie z tego pukania nie zrobiła. Jeszcze czulej przylgnęła do Adamowego ucha i wysyczała w wężomowie:

– Sz… prz… pieprz…

Wykazując wrodzoną inteligencję, Adam jeszcze raz postukał się palcem w czoło i odepchnął natrętny wytwór własnego żebra.

Pyszna Ewa jak niepyszna wyciągnęła ręce ku niebiosom i – goła, choć bynajmniej nie wesoła – zawołała:

– Pieprzę te nieziemskie nudy rajskie!

Pierwszy mężczyzna skwitował to orędzie do ludu raju mocnym ziewnięciem. I był to jego brzemienny w skutkach błąd. Język kobiety niespodziewanie wdarł się do jego rozwartych ust i zaczął je namiętnie łaskotać. Jej ręka śmiało powędrowała niżej, aż wreszcie do nich obojga dotarło, co może być proste jak drut i ostre jak pieprz…

Po raz pierwszy dzień upłynął im zupełnie niepostrzeżenie. I już gotowi byli pojąć, co właściwie jest rajem, kiedy to niebo zaciągnęło się chmurami i zza nich wyłoniła się olbrzymia spocona twarz Boga. Przez dłuższy czas przyglądał się Stwórca poczynaniom wytworów swoich, coraz bardziej się pocąc i wytrzeszczając oczy ze zdumienia. Aż w końcu pojął, że to, co wyprawiają, nie jest dobre. Nie po to je tworzył, by się… Ale właściwie po co?

Zastanowił się przez chwilę i zawyrokował:

– Aby kochali Jego, nie zaś…

– Wypieprz ich stąd, wypieprz – usłyszał Bóg jadowite syczenie węża. – Nie będą Cię już tak kochali, jak sami się kochają. A poza tym, сzy to jest kochanie? Toż to czyste pieprzenie! – wyszeptał wąż, rozkoszując się w głębi swojego płytkiego сiała genialnie uknutą intrygą. – Przecież zgrzeszyli. Sam Wielki Boże widziałeś, jak się pieprzyli – usiłował przemówić do rozumu Stwórcy.

Zasmucił się Wszechmiłujący Bóg i zadecydował w wielkim gniewie:

– To spieprzajcie stąd, niewdzięcznicy jedni!

Wąż chwycił się za serce, z trudem połapawszy się, w której części jego dziwnego ciała ten narząd się mieści, i uronił podłużną łzę na głowę Adama. Przerażony Adam skulił się w sobie i gorzko zapłakał. Natomiast świeżo upieprzona Ewa nie dała sobie w duszę dmuchać, zasłoniła się włosami i odrzekła z godnością:

– Chrzanię to wszystko. Ten niby raj. Już wiem, gdzie i jak pieprz rośnie. Spieprzamy stąd, Adamie – zakomenderowała głośno.

Zbulwersował się Bóg takimi słowami niewiasty i przeklął wszystkich troje, z kusicielem włącznie. Jako pierwszego opieprzył równo węża, zarządzając groźnie:

– Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie a niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej: ono zmiażdży ci głowę, a ty zmiażdżysz mu piętę.

Mądry wąż nic nie odrzekł na te słowa, tylko licznych drgawek i kurczy dostał, gdyż mało co z Boskiej klątwy pojął.

„Czy to ma oznaczać, że będę miał osobne potomstwo ze swoją niewiastą? – rozważał chłodno. – Do licha, pewnie ta żmija z kimś scudzołoży-scudzowęży, a wtedy jej bastardy głowę mi zmiażdżą! No ładnie mnie urządziłeś, Wielki Boże! A jak ja, za przeproszeniem, mam odszukać, gdzie te stwory Boże mają piętę? Ogony z dupsk mam im powyrywać, czy co? – zastanawiał się. – Swoją drogą, wyodrębnić dupska u węży to też jest nie lada problem…

A co do nieprzyjaźni między mną a niewiastą – ciągnął swe wywody – to jaka, do cholery, może tu być między nami przyjaźń, kiedy sam na swój widok mało co nie mdleję! Kiedy to sama myśl, że mógłbym żmiję-niewiastę obok ujrzeć i chłodu jej śliskiego ciała doznać, jest mi wstrętna! «Oddychać parą zgniłą i wilgotną i z jadowitym gadem dzielić łoże»! Brr!”.

Wąż się wzdrygnął, czknął z niesmakiem, po czym zwinął się w kłębek i zapadł w koszmarny sen z elementami dreszczowca i nietradycyjnej erotyki.

Tymczasem Bóg wymierzył karę Adamowi, skazując go na ciężką harówę z perspektywą całkowitego unicestwienia po 930 latach katorgi poza obrębem Edenu. Bezczelnej zaś dziwce oświadczył:

– W bólu będziesz rodziła dzieci, ku twemu mężowi będziesz kierowała swe pragnienia, on zaś będzie panował nad tobą!

– A to się jeszcze zobaczy! – odszczeknęła Ewa prosto w twarz Stwórcy, chwyciła krzepko dłoń opierającego się Adama i poprowadziła go za sobą hen daleko. – Może i będziemy tam, na ziemi, zapieprzać równo, może i nie będziemy się opieprzać jak tu, w raju, ale za to sami będziemy decydować, co jest dobre, a co złe!

Odtąd – kiedy pieprzenie stało się przyczyną wypieprzenia pierwszych ludzi z raju – pieprz stał się sercem wielu polskich słów. A Polacy stali się pieprzoholikami – w dzień równo zapieprzają, skarżąc się na pieprzonego szefa, w nocy zdrowo się pieprzą, pieprząc sobie do uszu pieprzne słówka.

A wąż… A wąż do tej pory zachodzi w głowę, jak ma rozróżnić swoich własnych potomków od jej nieślubnych, i jak zmiażdżyć im piętę, skoro przed tym mają zmiażdżyć mu głowę? Więc może lepiej spieprzyć od tej zdradliwej żmii i jej pieprzonego potomstwa i udać się hen daleko, gdzie pieprz rośnie?I bądź tu mądry i pisz wiersze!

Polacy są nacją piszącą – dużo i rzewnie. Podobno pisanie stanowi dla nich tak ważną część egzystencji, że przypisują tę czynność nawet tym istotom, które nigdy pióra w ręce nie trzymały. I to z bardzo prostej przyczyny – z braku kończyn górnych oraz dolnych. Nie zważając na te braki i wybryki natury, pogoda, humory, a nawet zdrowie i szczęście Polakom dopisują. Takie przypisywanie sprawności intelektualno-manualnych istotom bezrękim, beznogim, a nawet, ba! bezmózgim – nie jest bynajmniej przypadkowe. Świadczy niezbicie o ogromnym szacunku narodu polskiego dla sztuki pisania, która kojarzy mu się z czymś wyrastającym ponad przeciętność, z czymś popisowym. Wybitny syn Ziemi Cieszyńskiej Andrzej Cinciała miał świętą rację, kiedy tak powiadał o wielkiej roli literatury w uduchowieniu ludzkości: „Jak się z chłopa stanie pisorz, to se myśli, że jest cysorz”.

Trudno powiedzieć, jakiego mniemania o sobie był pisorz francuski Honoriusz de Balzac, ale o Polakach wyrobił sobie jak najlepsze zdanie. Mówił bowiem z zachwytem: „Pokaż Polakowi przepaść, to on od razu w nią skoczy”. Miał ku temu wszelkie podstawy, gdyż właśnie w ten sposób postąpiła rodowita Polka Ewelina Hańska, wychodząc za mąż za francuskiego pisarza. Zakochała się, jak to na przedstawicielkę piszącej nacji przystało, w jego piórze. Od pierwszego czytania – do geniusza od pisania. Ich romans trwał 18 lat i tylko przed samą śmiercią chorego pisarza piękna Polka nie omieszkała skoczyć w przepaść, co może było nie do pojęcia dla autora „Gobseсka”, choć całkiem do przyjęcia dla twórcy cyklu powieściowego „Komedia ludzka”. Niedługo po ślubie powieściopisarz zostawił ten padół, a razem z nim cały swój dorobek życiowy, na który składały się między innymi olbrzymie długi znawcy psychologii ludzkiej. Owdowiała Ewelina miała prawo zrezygnować z tego wielkiego zaszczytu, jakim było dziedziczenie dobytku, jednak działała w myśl wykrytej przez Francuza zasady: pokaż Polakowi przepaść, a on już tej przepaści nie zaprzepaści. Toteż cały niemal majątek zakochanej kobiety poszedł na spłacenie wielkich długów wielkiego pisarza.

Ale nie sądźmy jej zbyt surowo w naszych wielce pragmatycznych czasach – przecież poświęciła się dla geniusza pióra! I kto wie, może było to pisane jej przez los, może było to jej przeznaczeniem, a nawet – jej polem do popisu! Zapewnij Polakowi pole do popisu, a on już dołoży wszelkich starań, aby spisać się na medal!

O tym, że Polacy są narodem oddanym literaturze – a ściślej rzecz biorąc, сzynnie się jej oddającym – świadczy także nie lada zmysł, którym się wykazali, szukając źródeł twórczej inspiracji. Przecież żaden naród w świecie nie mianował był kieliszka tak pięknym poetyckim słowem jak… literatka. Jakież to piękne – czerpać litrami natchnienie z literatki! I cóż, że Gombrowicz drwił sobie, iż w Polsce częściej widzi się literata z kieliszkiem niż z piórem. To przez jego usta przemawiała niedojrzałość. Сzłowiek dojrzały zaś doskonale zdaje sobie sprawę z mocy tej wybuchowej fuzji – literata i literatki. W każdym ujęciu tej fuzji.

Weźmy za przykład ojca literatury polskiej, człeka wielce dojrzałego i dostojnego. Otóż Mikołaj Rej dobrze wiedział, że: in wino – wena, in spirytus – inspiracja. A kiedy towarzysze jego hucznych preludiów do zajęć literackich nie potrafili wydukać z siebie ani słowa, jąkali się i gęgali tylko, ojciec literatury – jak to na ojca przystało – karcił swe nierozumne dzieci, zwracając się doń z nieśmiertelnym apelem:

„A niechaj narodowie wżdy postronni znają, że Polacy nie gęsi, iż swój język mają!”.

Nie odstraszały jednak wielebnych gości te słowa wielce podniosłe. I znów się na dworze piło i żarło, i szło się tłumnie do Reja na krzywy ryj. I niechaj co poniektórzy twierdzą, że gospodarz był opojem i żarłokiem, że bluźnił i miał niewyparzoną gębę, ale za to stworzył wielkie dzieło literackie pod tytułem: „Żywot człowieka poczciwego”. Na zasadzie kontrastu. A co do gęby i ryja Reja, to co to, za przeproszeniem, za barbarzyński środek osiągnięcia perfekcji? Wyparzenie gęby! Nawet jak się walczy o czystość języka!

Małą destylacją gęby i niedostatkiem ogłady towarzyskiej trącą też poświęcone słowu przysłowia ludowe. Puszczone wróblem, słowo powracało do prostego ludu wołem; a jak słowo się rzekło, to zaraz kobyłka wesoło rżała u płotu! A przecież jasne, że chłopi z literatek natchnienia nie czerpali, to skąd ta niewyparzona imaginacja, skąd te ludowe wilkołaki albo – dokładniej rzecz ujmując – kobyłołaki? Co prawda w historii znane są przypadki, kiedy słowo ciałem się stało, ale żeby tak od razu kobylim?

Poza tymi przeistoczeniami słowa w robocze bydło rogate istnieją na literackość polskiego narodu dużo bardziej wykwintne dowody, odzwierciedlające jego niekonwencjonalne stosunki ze słowem mówionym. Pragnąc przerwać czyjeś przemówienie, Polacy bez żadnych konwenansów wchodzą tej osobie w słowo. W sytuacjach bez wyjścia mówią, że znajdują się w kropce. Choć nie bardzo wiadomo, jak się w tej kropce mieszczą. Ale nawet w najbardziej skomplikowanych sytuacjach życiowych narzekają jedynie na niemożliwość układania rymów: I bądź tu mądry i pisz wiersze!

Ogromnym popytem wśród mówiących i piszących w języku polskim cieszy się też kropka pochodzenia francuskiego. To po prostu niesłychane, jak często ta nadęta paryska pointa ciśnie się na usta rodowitych Polaków, okraszając wypowiedź niczym musztarda parówkę bądź piwo – golonkę. Niewykluczone, że korzenie tych francuskich zabaw językowych sięgają epoki Napoleona, kiedy to ubóstwiany przez naród polski wódz nie sprostał wysokim wymaganiom niepodległościowym. Rozniecił nadzieję na świetlaną przyszłość, lecz nie spisał się – pointa niestety była ruska, a Polacy znowu byli w kropce.

W gruncie rzeczy nam już też należałoby spointować swoje przemówienie na cześć skłonności narodu polskiego do popisów pisarskich, co też czynimy, przywołując wiersz o trudach i znojach zmagania się ze słowem polskim:

Oswajanie słów jest trudniejsze

niż oswajanie tygrysów

one własną zwinnością zdumione

przeciągają wśród traw

wpełzają kocio na drzewa

poruszają wargami z bliska

zapach mięsa i pierza

ostry zapach krwi

trzeba pokochać je wszystkie

aby popis

wypadł pomyślnie!

H. Poświatowska

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: