Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Polskie złudzenia narodowe - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Polskie złudzenia narodowe - ebook

Z typowym dla siebie dystansem, Stomma demaskuje mity i niedorzeczności z historii Polski. Nie boi się tematów uważanych za niemal święte, jak choćby reduta Ordona, wiktoria wiedeńska, Konstytucja 3 maja, Monte Cassino, Powstanie Warszawskie. Porusza sprawy drażliwe –  problem polskiego ogólnonarodowego pijaństwa, państwa bez stosów czy kultu jednostki, ale też Marca ‘68.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-244-0432-2
Rozmiar pliku: 957 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

„Mit – pisał Roland Barthes – polega na przestawieniu szeregów kultury i natury – ukazywaniu wytworów społecznych, ideologicznych, historycznych etc. – przedstawianiu bezpośrednich stosunków kulturowo-społecznych i związanych z nimi powikłań moralnych, estetycznych, ideowych... jako powstałych same przez się, co w konsekwencji prowadzi do uznania ich za «dobre prawa», «głos opinii publicznej», «normy», «chwalebne zasady» – jednym słowem za rzeczy wrodzone”.

Można logicznie rozszerzyć tę definicję. Mitem jest także podawanie pewnej specyficznej wykładni dziejów, czy układów społecznych, opartej najczęściej na chwytliwej formule, za oczywistą i jedynie prawdziwą. Do użytku szkolnego. W tym sensie mit określa świadomość społeczną we wszystkich bodaj wspólnotach narodowych i państwowych. Polacy nie są w tym względzie wyjątkiem, acz wychowanie mityczne przybiera u nas specyficznie natrętne i nieraz karykaturalne formy budujące najczęściej podwaliny dla samozadowolenia zbiorowego. Dlatego też warto, tak mi się wydaje, z mitami owymi polemizować i świętości szargać. Nie ma w tym żadnego masochizmu ani tym bardziej „antypolonizmu”. Gdy przywracamy proporcje, okazuje się bowiem tyle tylko, że Polska jest krajem normalnym tak w jasnych, jak i ciemnych stronach swojej przeszłości. Nie ma się czego wstydzić, ale nie ma też powodów do samouwielbienia i zadęcia. Można się oczywiście z tezami tej książki nie zgadzać. Ale audiatur et altera pars. Od konfrontacji z antytezą krzywda się tezie nie dzieje, czasami zaś z konfrontacji tej wynikają cząstkowe choćby elementy niemożliwej a priori syntezy.I POLAKOŻERCY

„Niemiecki czytelniku! Gdyby kaprys losu miał cię kiedyś sprowadzić do Polski i kierowałbyś się przypadkiem przez Wrocław do Kalisza, przypatrz się dokładnie dumnym dębom w okolicy Milicza, uciesz się urokiem ich zieleni, lub – jeśli to będzie zima – skrzących szronem, otwórz swe serce na ten widok, pożegnaj się z Niemcami – ale następnie zamknij swoje serce, a także swój kufer, jeśli dotychczas go nie zabezpieczyłeś, i bacz na każde słowo, jak i na swoją sakiewkę, bo jedziesz do Polski.

Zmiana krajobrazu niemieckiego na polski dokonuje się stopniowo, jeśli w ogóle krajobrazem można nazwać to, co nas otacza na tym skrawku ziemi, który stanowi zaczątek właściwej Polski (...).

Czy zdołasz sobie wyimaginować, drogi czytelniku, jak mógł wyglądać świat jeszcze przed jego stworzeniem?

Doskonale mogę sobie to wyobrazić, odkąd odbywałem podróż przez Polskę pod zaborem pruskim. Wśród tysiąca obrazów, utrwalonych w mojej pamięci, najwyraźniej wyłania się przede mną obraz, który można by wiernie odtworzyć za pomocą piasku, bagna, gliny, słomy i wielu stert gnoju. Przede wszystkim jednak w mojej wyobraźni unosi się obraz pewnej wsi – nazwa dla tej najnędzniejszej z osad jest bezsprzecznie obraźliwa, niemniej zowią ją wsią.

Niebo i chaos – oto główne tło tego obrazu. Ziemia nie była jeszcze, zdaje się, stworzona, tu i ówdzie widniały rozpadające się strzechy, popękane mury gliniane i cuchnące kupy gnoju na piasku bezdennym, przesypującym się przez koła naszego wozu. To było wszystko – poza tym stęskniony wzrok dosłownie na niczym nie mógł się oprzeć.

Gnębiło mnie pragnienie, poleciłem więc pocztylionowi, by zatrzymał wóz przed szynkiem dla pokrzepienia się łykiem prawdziwie świeżej wody. Milcząc, zboczył nieco w lewo, w pobliże jednej ze strzech, głęboko osuniętej nad rozpadającą się lepianką.

To była pierwsza, tzn. pierwszorzędna gospoda.

Wysiadłem, zapytałem, co mogę dostać, bo przecież – stosownie do przywileju oberżysty – nie mogłem poprzestać na szklance wody. Kobieta – której opisowi sprzeciwiają się prawa estetyki – zdawała się głuchoniema i wreszcie odpowiedziała, że nie posiada nic innego poza wódką.

Wódkę, a – na wszelki wypadek – także trochę wina, miałem ze sobą, ale mój język pragnął świeżego płynu, poprosiłem przeto, zadowolony, o szklankę czystej wody.

Dobrą radą nie należy gardzić: kobieta zaprowadziła mnie, brodząc przez błoto i gnój, na oddalone o kilka kroków podwórze i wskazała mi studnię – okropną jamę, otoczoną poręczą z trzech desek, oblaną brunatnym sosem. Z głębi studni dobywał się fetor żółtej posoki, ściekającej po spleśniałych grzybach pokrywających glinianą cembrowinę.

– Czy to wasza studnia, dobra kobieto? – zapytałem na poły z uśmiechem, na poły wzruszony tą ludzką nędzą, która tu nazywała się życiem.

– Tak, to jest, jak pan widzi, studnia, ale wiadro znajduje się w głębi, a drąg jest złamany.

Z pełnym rezygnacji spojrzeniem, które padło na gromadkę całkowicie nagich dzieci, tarzających się w piachu, wsiadłem do pojazdu. Podczas ślimaczej jazdy miałem dosyć czasu na ponowne przyglądanie się okolicy. Bardzo musiałem się zastanowić, czy w jakimkolwiek kraju poza Polską widziałem podobny obraz. Jak daleko wzrok sięgał – nic tylko przestrzeń, w której z łatwością można by wkrótce stworzyć świat.

Z rozpaczy pociągnąłem z flaszki potężny łyk, nabiłem fajkę i dumałem nad szczęściem narodów, nad dolą ludzką i nad słowami francuskiego gwardzisty, który kiedyś, w tej okolicy, wśród przekleństw wykrzyknął: «I to nazywają Polacy ojczyzną?»”.

Ta relacja Paula Harro Harringa z lat dwudziestych XIX wieku odebrana byłaby dziś nad Wisłą i Wartą jako oszczercza i polakożercza. Harring nie jest wszakże odosobniony, ani w czasie, ani z punktu widzenia narodowości cudzoziemców przybywających do Polski, choćby nie wiejski pejzaż akurat opisywali. Wspomina na przykład czeski kupiec Henryk Michał Hyserle (1605 roku):

„Drugiego zaś dnia, jadąc stąd, przybyliśmy do Jordanowa: tu na nas po raz trzeci szturm uczyniono, zewsząd obskoczono, prawiąc, żeśmy jeńcami króla polskiego, abyśmy się poddali i dobrowolnie szli tam, gdzie nam będzie wskazano. A do tego, że rzeczy nasze, które mamy, i konie postradaliśmy”. Kupcy wyrwali się wreszcie z rąk motłochu i nawet dostali propozycję noclegu. „Ale my, podziękowawszy im za to (a pragnąc jak najprędzej kraj ich przebyć), przejechawszy drogą przez miasto, ciągnęliśmy aż do Szlyms, która się po czesku wykłada do «Lichy». Bo też w istocie wieś ta Lichą może być nazywana. Chociaż bowiem wielka jest i spore pół mili długa, nie mogliśmy dostać ani mięsa, ani chleba, ani owsa. Musieliśmy jeszcze o pół mili po owies, chleb i piwo owsiane posyłać, a grubo za to płacić. Lecz że to była ostatnia nasza kwatera w tej ziemi, więceśmy się tym cieszyli, a Panu Bogu dziękowali. Bo cośmy tą krainą ciągnęli, nie było dnia, abyśmy jakiej przykrości nie doznali, a jeżeli nie od ludzi, to z powodu wód albo strasznie złych noclegów, gdyż w ziemi tej nic innego nie jadaliśmy, jak chleb owsiany zmieszany z grochem, świńskie mięso i ryby z potoków, a wszystko to z dzięglem, gdzie powinien być imbir, a piliśmy tylko piwo owsiane albo z dzikich jabłek warzone, płacić zaś grubo musieliśmy, jakoby za najlepsze wiktuały.

Toteż wczesnym rankiem stąd wyjechawszy, przybyliśmy do Bilic, już na granicy śląskiej. Tuśmy sobie po tych wygodach dzień odpoczęli, a nie inaczej się nam wydawało, jak gdyby z nas ciężki spadł kamień”.

W kwestii noclegów ciekawie uzupełnił Hyserlego Francuz, Charles Ogier, który brał udział w poselstwie do Rzeczypospolitej w 1635 roku:

„Weszliśmy do czegoś, co nie wiem, czy mam nazwać łaźnią, czy oborą, bowiem walczyły tam o miejsca bydlęta zmieszane z ludźmi. Leżało tam z jednej strony na ziemi, jak zarżniętych, sześciu sług wojewody, z drugiej zagrzebani w sieczce i piernatach chłop, mieszkaniec domu, z żoną, dziećmi, dziewkami służebnymi; na ławach, które stały pod ścianami, spał w jednym kącie kalwin Garnand, sekretarz barona Avaugoura, w drugim nasz teolog; aby się zaś przypadkiem nie szturkali piętami, przedzielał obu olbrzymi wachmistrz, Tatar, rozwalony – jak przystało jego godności – na sporej kupie świeżego siana. W inszej stronie, w kącie koło pieca, leżała chora niewiasta w połogu, wszędzie zaś psy, gęsi, wieprzaki i kury. Kiedyśmy do tej izby weszli, ja i Avaugour , on przyłączył się do teologa, który był zajął tapczan chłopa. Resztę miejsca na ławie, gdzie ktoś poskładał buty z cholewami, ostrogami i pistolety, zająłem ja i przez tę nieszczęsną noc , która mi się wydawała dłuższa od najdłuższej nocy zimowej, leżałem na tej rozkosznej pościeli. Tymczasem kwiliło niemowlę, jęczała matka, głośno chrapali zmęczeni żołnierze i ciury. Ponieważ wszedłem tam po nocy i bez światła, zdumiałem się, gdy się rozwidniło, tak wielkiej kupie i skłębieniu łudzi i bydląt, i wymknąłem się jak tylko mogłem skrzętnie i ostrożnie”.

Na szczęście Ogier był w Polsce latem; jego rodak Filip Desportes przyjechał zimą 1573 roku i w jego relacji odnajdziemy już akcenty autentycznej nienawiści:

„Żegnaj Polsko, żegnajcie opustoszałe równiny
Skute wiecznym śniegiem i lodem (…)

Lud barbarzyński, arogancki i niestały
Pyszałkowaty, umiejący tylko pleść trzy po trzy
Który dzień i noc w dusznej izbie

Całą przyjemność życia czerpie z pijaństwa
Potem chrapie przy stole lub zasypia na ziemi”.

Nie wiemy, czy jakiś gwardzista francuski zawołał rzeczywiście: „I to nazywają Polacy ojczyzną?”, jak by tego chciał Harring, niewątpliwie historyczną jest natomiast eksklamacja Piotra Matthieu, dworzanina Henryka Walezego: „Lepiej we francuskim więzieniu niż na wolności w Polsce!”.

Oddajmy z kolei głos Ulrykowi von Werdum, wykształconemu Fryzyjczykowi, który przyglądał się Rzeczypospolitej w latach siedemdziesiątych XVII wieku:

„Polacy, wyznający religię rzymskokatolicką, są tak gorliwymi papistami, jak chyba Hiszpanie lub Irlandczycy, a w nabożeństwie swym więcej zabobonni niż pobożni. Kiedy się modlą lub mszy słuchają, chrapią lub charkają, wzdychając tak, że z daleka już ich słychać, upadają na ziemię, biją głową o mur i ławki, uderzają sami siebie w twarz i wyprawiają inne w tym rodzaju dziwactwa, z których się papiści innych narodów naśmiewają (…). W ogóle co do konstytucji ciała Polacy są silni, dłudzy, a przy tym dobrze opiekli i grubawi, a choć nigdzie pewnie nie wychowują dzieci więcej nieuważnie, to jednak rzadko znajdziesz w Polsce, któremu by z natury czegoś brakowało lub który by był kulawy. Na zręczności rozumu także im nie zbywa; są atoli lekkomyślni i zmienni i różnym rozpustom zbytecznie oddani. Gdzie mają w tym interes i są słabszymi, umieją postępować bardzo pokornie i układnie, gdzie zaś napotykają słabą stronę i zapanują, stają się hardymi, zarozumiałymi i okrutnymi (…).

Zresztą jest naród polski w ogóle niedbały i leniwy, który tylko najniezbędniejsze grunta uprawia, a resztę odłogiem zostawia. Stąd wynika, że większa część ich domów i kościołów zbudowana jest z drzewa, choć posiadają obficie tak łamane kamienie, jako i dobrą glinę z cegły (…). Niedbalstwo Polaków sprawia też, że chłopi po większej części siano swe zostawiają na wiatry i słotę w kupach na łąkach, aż im go zimą potrzeba, wtedy je dopiero już w śniegu zwożą do domu. W żadnym polskim mieście nie znajdziesz dobrego bruku na ulicach, a jednak na wszystkich polach zalega pełno kamieni (…).

Ponieważ Polacy niechętnie pracują, wynika z tego, że chętnie słyszą co nowego, a gdzie spotykają podróżnego, zaczepiają go pytaniami albo zmuszają go z sobą do karczmy i badają, czyby od niego nie mogli się dowiedzieć czegoś nowego. Przy hojnej napitce przychodzi u nich często do bójki, przy czym szabla musi walnie błyskać. Szablą tą tną i rąbią się wzajemnie po pięściach, twarzy i gdzie tylko mogą, a uchodzi u nich za rzecz zaszczytną być naznaczonym tu i tam, zwłaszcza zaś na twarzy, pięknymi bliznami i szramami, jak to już u Gotów, Sarmatów, czyli Polaków najbliższych sąsiadów, przed więcej jak 1000 laty uważano za chwalebne, jak Claudianus de bello Getico ludzi takich nazywa: quos plagis decorat numerosa cicatrix . Tak jest też cały sposób życia polskiego narodu jeszcze bardzo szorstki i prawie barbarzyński”.

I jeszcze garść obserwacji Franciszka Paulina Dalerac (pisał pod pseudonimem Chevalier de Beaujeu), zaufanego agenta w służbie Jana III Sobieskiego, człowieka bezsprzecznie Polsce życzliwego:

„Cała Polska jest katolicka, aż do przesady; wyraża się to w ilości fundacji zakonnych, w których mnisi są dobrze opłacani, wygodnie mieszkają i cieszą się szacunkiem, gdyż dzierżą wraz z jezuitami czwartą część dóbr Królestwa. Niektórzy testatorzy przedkładają często w testamencie klasztor nad legalnych spadkobierców, pozostawiając tychże w nędzy, aby wzbogacić gromadę wałkoni, żeby nie rzec opilców. Trzeba bowiem zauważyć, że kler i mnisi wśród tej rzekomo wielkiej pobożności żyją w rozpasaniu i niewybaczalnym nieładzie, dotyczącym tak obyczajów, jak i przyzwoitości ubrań (…).

O obyczajach kleru można sądzić na przykładzie biskupów, którzy upijają się bez skrupułów i nikczemnie lekceważą obowiązki względem swoich owieczek, myśląc o nich tylko jak o złotym runie do złupienia.

Sam widziałem krakowskiego biskupa , celebrującego w Grodnie dworski ślub, gdy wstawał od stołu po skończonej uczcie (którą należałoby raczej nazwać obżarstwem, gdyby nie była to w Polsce zwykła rzecz; są to raczej prawdziwe obżarstwa niż biesiady dostojnych ludzi); otóż prałat ten zaczerwieniony od wina, opchany mięsiwem, co chwilę się zataczał i bełkotał niezrozumiałe słowa, ośmieszając swą niegodną postawą kapłańskie suknie. Trzeba było w końcu przeczytać modlitwy z mszału, który mu podano. Prałat szukał okularów w kieszeni, a znalazłszy w niej pierścień, w przekonaniu, że to okulary, włożył go sobie na nos i przez kwadrans usiłował osadzić, co wprawiło w śmiech całe otoczenie, w którym obecne były Ich Królewskie Moście”.

Wspomniałem, że sprawozdanie z podróży jakowegoś współczesnego Harringa w naszych dniach okrzyczane by zostało za antypolskie i polakożercze. Sądzę, że wręcz za casus belli dyplomatycznej. Sejm podjąłby odpowiednią uchwałę. Dotyczy to mutatis mutandis wszystkich cytowanych relacji. Na szczęście nic podobnego się dzisiaj nie zdarza. Brak takich enuncjacji w szanującej się zagranicznej prasie. Nie pocieszajmy się tym jednak zbytnio. Świadczy to bowiem li tylko o zmianie standardów poprawności, a nie spojrzenia na nas. Czytając między wierszami, odnaleźlibyśmy codziennie Harringów na kopy. Nie wspominając już o Daleracach. Dlatego też do owego czytania między wierszami nie zachęcamy. Jest to narodowy sposób na zachowanie dziewictwa. Stosują go zresztą także (może nawet przede wszystkim) dziejopisarze. Stąd w podręcznikach historii, zwłaszcza tych przeznaczonych dla młodzieży, nie znajdziemy ani śladu negatywnych, a pochodzących z zewnątrz, wizji Polski. Byłoby to może logiczne, gdyby konsekwentnie pozostawano w ramach etosów wewnątrznarodowych. Tak jednak nie jest. Systematycznie spotykamy bowiem stwierdzenia, iż „cudzoziemców w Polsce zachwycało...”, „uzyskał światowe uznanie...” itp. Bohater filmu Lubitscha Być albo nie być stwierdza, że jego żona „cieszy się światową sławą w Polsce”. Tego dystansu jednak brakuje. Międzynarodowe uznanie dla kultury polskiej przedstawiane jest jako pewnik. Brak takowego, lub gorzej jeszcze – krytyczne albo kpiące spojrzenie – to polakożerstwo właśnie. Ja też będę o nie oskarżony – o tendencyjny dobór przypadkowych cytatów. Tendencyjny – zgoda. Co do przypadkowości jednak... Poza latami 1830–1918, kiedy Polska funkcjonowała jako ofiara, o której przyzwoici ludzie nie mówią źle, 1939–1941, 1981–1989 i rokiem 1956, nie było nawet „prawdy leżącej pośrodku” między życzliwymi i nieżyczliwymi obrazami Rzeczypospolitej. I tak na przykład w relacjach francuskich od Walezego po Napoleona (dwa i pół wieku) pozytywne są absolutnymi rarytasami. Podobnie z Niemcami, Anglikami czy Rosjanami. Nieco wyrozumialsi (nieco tylko) okazywali się np. Włosi. Dlaczego? Nie ma odpowiedzi na takie pytania. Chciałoby się jednak powiedzieć, że Polska nie dość, że nie umiała nigdy zdobyć sobie popularności i sympatii w Europie, to jeszcze (co nam to dzisiaj przypomina?!) ciężko pracowała, żeby ewentualne zarodki takowych natychmiast wykarczować. Daniel Beauvois, znamienity historyk paryski, twierdzi, że dwa razy mieli Polacy w społeczeństwie francuskim serca i drzwi dla siebie otwarte. Pierwszy – w 1831 roku – ale szansę tę zaprzepaścili nie tylko wewnętrznymi „potępieńczymi swarami”, ale także malkontenctwem i krytykanctwem w stosunku do gospodarzy. Drugi – w latach 1980–1981. Co się stało z „Solidarnością”, sami wiemy. Dodatkowo nikt nad Sekwaną pojąć nie mógł, dlaczego do elementów ustrojowych emigranci mieszali ciągle narodowościowe i to na żałosnym poziomie (ruskie, kacapy)...

Co drażniło zawsze w Polsce przybyszów z zewnątrz? Mnogość spraw: brak tolerancji, klerykalizm, megalomania, kastowość, pijaństwo... Nade wszystko to jednak, i w tej mierze nic się nie zmieniło, że od razu mamy nad Wisłą na wszystko nie tylko samousprawiedliwiającą, ale przy okazji obwiniającą innych odpowiedź. Koty odwrócone ogonem, które na domiar złego jeszcze drapią.II GDZIE LEŻY POLSKA?

W dniach referendum europejskiego słyszeliśmy bez przerwy slogan, iż Polska nie musi wchodzić do Europy, bo zawsze w niej była. Jest to po części prawdą. Wszelako po części tylko. Według ustaleń geograficznych Europa rozciąga się od Portugalii po szczyty Uralu i od Nordkapu na północy po Bosfor i Dardanele na południowym wchodzie. Nie może być żadnych wątpliwości. W takim stanie rzeczy Polska nie tylko jest w Europie, ale i środek kontynentu znajduje się w okolicach Lublina. Przyjmując jednak ową czysto geograficzną wykładnię, uznać musimy, że Baszkirzy, Maryjcy, Udmurcy, Czuwasze, Nogajcy etc. są ludami europejskimi. Przeczy temu wszelako wiedza antropologiczna i etnologiczna wiążąca ich cywilizację, w czym nie ma nic pejoratywnego, z tradycją azjatycką. Europa nie jest bowiem kategorią kartograficzną, ale utrwaloną przez wieki wspólnotą kulturalną, intelektualną i religijną.

Na początku – to wszyscy wiemy – były Grecja i Rzym. Rzym przede wszystkim. Granice imperium rzymskiego sięgały do Renu, Dunaju i przy murze Antoniusza do wzgórz szkockich. Wszędzie tam docierały rzymskie administracja, organizacja i prawo. Ziem słowiańskich w tym świecie nie było. Po rozpadzie cesarstwa południowe rubieże Słowiańszczyzny znalazły się efemerycznie w kontakcie z Bizancjum. Ziem polskich to jednak nie dotyczyło. Po kilku stuleciach, których śladu nie znajdziemy w podręcznikach, kiedy gdzieś, w centrum Europy, istniały państwa o egzotycznych nazwach: Neustria, Austrazja itp., podwaliny pod współczesną Europę kładła monarchia Karola Wielkiego. Do stworzonej przez nią wspólnoty dołączyła w 966 roku Polska, przejmując z tej zachodniej Europy, która była Europą tout court, nie tylko chrześcijaństwo, ale również podstawy jurysdykcji, organizacji społecznej, etos rycerski, kanony sztuki, pokaźną część słownictwa. Na mapach atlasów historycznych obrazuje owo włączenie się państwa Piastów w zachodnią Europę zasięg budownictwa romańskiego i klasztorów najważniejszych zakonów owych czasów. Okres rozbicia dzielnicowego, niesłusznie postponowany przez historyków patrzących z perspektywy późniejszej jedności narodowej, tę więź scementował i pogłębił. I znów dokumentują to mapy zasięgu sztuki gotyckiej tym razem. Owszem, unia polsko-litewska, jak również oddziaływanie kultury państwa krzyżackiego pozwalały na penetrację ceglanego gotyku na północy i częściowo południowym wschodzie. Zasadniczo jednak gotyk zatrzymał się na linii Bugu. Tutaj przebiegać będzie jeszcze długo granica cywilizacji zachodniej i wschodniej. Z tym że w epoce jagiellońskiej Polska zmieni radykalnie swoje położenie geograficzne. O ile włości Piastów do czasów Kazimierza Wielkiego sięgały do Bugu właśnie, to zjednoczenie z Wielkim Księstwem Litewskim przesunie granicę Polski daleko za Witebsk, Smoleńsk, Kursk, niewiele kilometrów od Moskwy. Trzy czwarte państwa znajdą się w naznaczonej przez wpływy Bizancjum Europie Wschodniej. Będzie to miało nie tylko geopolityczne, choć i te trudno przecenić, konsekwencje. Zmienią się także obyczaj, strój, sposób wojowania. Jeszcze rycerze polscy z czasów Grunwaldu postrzegani byli na dworach zachodnich jako jedni ze swoich – obcy może mową (łacina wychodziła już na ziemiach francuskich, niemieckich i hiszpańskich z powszechnego użycia), ale jednacy strojem, obyczajem, uzbrojeniem. Już jednak szesnastowieczne legacje polskie wywoływały sensację egzotyką szub, kontuszy, orientalnego przepychu. Poselstwo polskie, które przybyło do Paryża w sierpniu 1573 roku po Henryka Walezego, budziło, owszem (odnotowane jest to we wszystkich relacjach), podziw znajomością licznych języków obcych (ponoć wszyscy posłowie mówili płynnie po łacinie, niemiecku i włosku, a część po francusku), jednocześnie jednak porównywane było do... Turków. W Międzyrzeczu, do którego przybył Walezy 18 lutego 1574 roku, odnotowali Francuzi powitanie ich przez tysiąc pięciuset jeźdźców „ubranych po turecku”. W Krakowie mniejsze ich zainteresowanie budził importowany z Włoch renesans niż fakt, że „niemal wszystkie domy są drewniane”, co nasuwało im od razu skojarzenie z... Moskwą. A przecież chodziło o Kraków, królewski i stołeczny Kraków. Cóż dopiero pisali i opowiadali ci, którzy, jak Beauplan w sześćdziesiąt lat później, dotarli na wschodnie kresy Rzeczypospolitej! Pojęcia takie jak Azja czy Europa nie były jeszcze w modzie. Kiedy jednak Walezy ucieknie do Francji, kronikarze francuscy pisać będą, że wrócił z „północnego”, a w innych wersjach „orientalnego” kraju, sytuującego się w obu przypadkach poza „normalnym” światem, czyli – jak byśmy to dzisiaj powiedzieli – poza Europą. Zachodnią, oczywiście – ale są to w owym czasie pojęcia równoważne. I rzeczywiście, od czasów jagiellońskich Polska przesunęła się do Europy Wschodniej. Wojny z Turkami, Tatarami, Kozakami – toż to dla obserwatorów zachodnich, dopóki Kara Mustafa nie stanął pod Wiedniem, czysto azjatyckie, a więc abstrakcyjne sprawy. Francuski generał Dumouriez, uczestnik konfederacji barskiej, jeszcze w 1792 roku nazywa Polaków w raportach „Azjatami Europy”. Wielkim kryzysem europejskim była wojna trzydziestoletnia, w której wzięli udział: monarchia Habsburgów, Czesi, państwa niemieckie, Dania, Szwecja, Francja, pośrednio Hiszpania. Rzeczpospolita, nie licząc samowoli Lisowczyków, nie wmieszała się, choć mogła osiągnąć niebagatelne korzyści, w ten zamęt dziejowy. Nie widziała tam żadnych szans na realizację własnych interesów. Zachód jej nie interesował, gdyż szansę tę odkryła dopiero w 1945 roku.

Historycy niechcący uznać, że przez pięć wieków Rzeczpospolita nie brała udziału w koncercie narodów europejskich (zachodnioeuropejskich), a za nimi pisarze, jak na przykład Czesław Miłosz czy Andrzej Stasiuk, zaakceptowali i rozpropagowali termin „Europa Środkowa”. Jestem niezwykle ostrożny w jego używaniu i nadawaniu mu specyficznych treści. Wraz z rozpadem cesarstwa rzymskiego Europa podzieliła się na Wschodnią i Zachodnią. O „Środkowej” nikt nie słyszał i termin taki nie przekłada się na żadną rzeczywistość kulturalną czy geopolityczną. Europę Środkową, Mitteleurope, wymyślił podczas pierwszej wojny światowej imperialny polityk i błyskotliwy publicysta berliński Friedrich Naumann (1860–1919). Stworzył ten termin dla oznaczenia sfery wpływów niemieckich. Już w 1915 roku Naumann uważał, że wojna pozycyjna z Francją i Anglią prowadzi tylko do beznadziejnego wykrwawienia się obu stron, czyli donikąd. Dobrze to świadczy o jego przenikliwości strategiczno-politycznej. Uznawał też za mrzonkę perspektywę trwałego podporządkowania Rzeszy bezkresnych terenów rosyjskich. W tej sytuacji proponował zawarcie pokoju, który zapewniłby Niemcom we wspólnocie z Austro-Węgrami dominację, kontrolę i eksploatację ekonomiczną ziem polskich, czeskich, przybałtyckich, części Ukrainy i Białorusi, zaś na południu – Serbii, Bośni i Czarnogóry. W ten sposób Niemcy dorównałyby pod względem potencjału gospodarczego i ludnościowego Stanom Zjednoczonym i Imperium Brytyjskiemu, co postawiłoby je definitywnie w rzędzie supermocarstw. Projekt ten wzbudził w politycznych kręgach związanych z cesarzem Wilhelmem spore zainteresowanie, storpedowany jednak został przez sztab niemiecki z Falkenhaynem, Hindenburgiem i Ludendorffem na czele, wierzący w możliwość pełnego i bezwarunkowego zwycięstwa. Oto, co znaczyła „Europa Środkowa”. Żaden inny argument etniczny, kulturowy czy historyczny nie upoważniał do powołania takiego bytu.

Po 1945 roku przesunięta na zachód Polska znalazła się w strefie wpływów radzieckich, czyli znowu poniekąd w Europie Wschodniej. Tym razem jednak stare atlasy, w porównaniu z nowymi, ukazywały pełniejszą prawdę. Ludność przeniesiona z Kresów Wschodnich czy nawet z centralnej Polski na Pomorze Zachodnie, Mazury, ziemię lubuską, przy całym wyobcowaniu, stawała wobec spuścizny kultury zachodniej, widocznej w architekturze, sieci komunikacyjnej, układzie przestrzennym domostw i miejscowości, pozostałościach nierozszabrowanej infrastruktury. Było to obce i trudne, na początku czasami wręcz wrogie. W szeroko upowszechnionej opinii, odnotowanej przez większość socjologów, którzy swoich badań nie mogli jednak ze względów cenzuralnych publikować, nie warto było – sądzili osadnicy – podejmować jakichkolwiek inwestycji, bo „Niemce wrócą i odbiorą”. A jednak przy tym wszystkim następowały nieuniknione przeobrażenia świadomościowe. W okresie międzywojennym pojęcia „blisko nas”, „nasz świat” redukowały przestrzeń życiową chłopa do okręgu o promieniu 13–15 kilometrów. W świecie wyasfaltowanych dróg ziem „odzyskanych” promień ten wydłużał się do 25, nawet 30 kilometrów. Świat się powiększał, zbliżając się do standardów zachodnioeuropejskich. Inne są zasady mieszkania w domu murowanym i drewnianym, skanalizowanym i pozbawionym sanitarnych rudymentów. Może nieświadomie, znikoma jest w tym też zasługa władz PRL-u, ludność przyswajała sobie pewne minimum zachodnich, rzec by się chciało, odruchów warunkowych. Dzięki temu okazało się w 2004 roku, że chociaż jesteśmy ubożsi, mamy zacofaną strukturę gospodarstw rolnych, poważne zapóźnienia w iluś tam sektorach gospodarki, usług i administracji, mentalnie jesteśmy gotowi na spotkanie wspólnoty europejskiej.

Czy Polska zawsze była w Europie? W moim głębokim przekonaniu odpowiedź brzmi: nie. Była w niej do czasów Kazimierza Wielkiego i potem od 1945 roku. W międzyczasie łączność z Europą zapewniało nam tylko życie intelektualne. Pod tym względem mamy się rzeczywiście czym szczycić. Jaki jednak procent narodu brał w nim realny udział? Liczby wyznaczające poziom analfabetyzmu wśród ludności chłopskiej Polski międzywojennej oscylują między 35% a 65%. Obie są przerażające. Generał Felicjan Sławoj Składkowski napisał w Londynie, że w końcu nie było tak źle, skoro profesorami uniwersytetów byli chłopscy synowie: Jan Stanisław Bystroń, Józef Chałasiński i Stanisław Pigoń. Co do Bystronia, protestanta z Cieszyńskiego, miałbym poważne wątpliwości, czy można go zaliczyć do statystycznej masy chłopskiej. Ale jeśli nawet. Trzech – tylu potrafił wyliczyć minister spraw wewnętrznych i później premier. W tym samym czasie w Niemczech bezpośrednie pochodzenie chłopskie odnotowywało 17% wykładowców wyższych uczelni, we Francji 14,6%. Doprawdy, trudno zaprzeczyć, że jest to także jakiś wskaźnik europejskości. A my odwołujemy się wszakże do II Rzeczypospolitej. Potem – wmawia się nam – przerwa i próżnia. Trudno nie postawić pytania: skąd przyszliśmy i co sprawiło, że jesteśmy znowu w Europie?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: