Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pompalińscy - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pompalińscy - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 557 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ I.

Wzy­wa­nie po­mo­cy Muz przed roz­po­czę­ciem pi­sa­nia, nie jest rze­czą cza­sów na­szych. Było to kie­dyś modą po­wszech­ną, ale być prze­sta­ło, od­kąd pod wpły­wem sze­rzą­cej się w świe­cie po­zio­mej pro­zy, słoń­ce za­nie­cha­ło, w ję­zy­ku po­etów, jeź­dzić po fir­ma­men­cie ogni­stym wo­zem, księ­życ utra­cił wdzięcz­ne mia­no Dy­an­ny, ję­dza na­zwa­na zo­sta­ła nie Pro­zer­pi­ną lecz ję­dzą, a Daf­nis i Chlo­ryn­na ustą­pi­ły miej­sca Paw­ło­wi i Ma­ry­si. W owym to wła­śnie cza­sie, gdy mowa bo­gów tak zna­ko­mi­tej ule­ga­ła prze­mia­nie, je­den z wiel­kich wiesz­czów za­cho­du za­py­ta­ny: co mia­no­wi­cie w obec no­we­go po­rząd­ku wy­obra­żeń i wy­ra­żeń, po­wie on o czło­wie­ku po­wie­rza­ją­cym łódź prze­zna­czeń swo­ich głę­biom po­nu­re­go Pań­stwa, nad któ­rem pa­nu­je strasz­li­wy trój­ząb Nep­tu­na? od­rzekł: po­wiem po pro­stu: wy­pły­wa na mo­rze. Co za ska­że­nie sma­ku! Jaka gmin­na pro­sta­czość sło­wa! Jak­że wy­raź­nie uczuć się już tu daje po­wol­ne zni­ka­nie zło­tych i srebr­nych wie­ków ludz­ko­ści, a nad­cią­ga­nie że­la­zne­go, owe­go że­la­zne­go wie­ku, w któ­rym wod­na pu­chli­na tak ser­ca, jak wy­obraź­ni, jak sty­lu za­szczyt­nem od­zna­cze­niem być prze­sta­nie, a ludz­kość pra­co­wać po­cznie na to, aby módz na­zy­wać praw­dę, jak­kol­wiek­by gorz­ką była – praw­dą, a głup­stwo, jak­kol­wiek ró­żo­we – głup­stwem!

Tak, a prze­cież i dla obec­nie pi­szą­cych ist­nie­ją mo­men­ty, mo­men­ty w któ­rych na wi­dok pod­no­szą­ce­go się przed nimi za­da­nia, czu­ją oni całą sła­bość, całą ni­cość swych sił przy­ro­dzo­nych i ra­dzi­by byli przy­zwać so­bie ku po­mo­cy wszyst­kich miesz­kań­ców sta­ro­żyt­ne­go He­li­ko­nu, po­siąść w pa­mię­ci swej wszyst­kie mi­to­lo­gie sta­ro­żyt­ne i inne, na­peł­nić słow­nik swój wszyst­kie­mi naj­wspa­nial­sze­mi epi­te­ta­mi, me­ta­fo­ra­mi i al­le­go­ry­ami, aby módz do­kład­nie okre­ślić wiel­kość opi­sy­wa­ne­go przed­mio­tu i w jak­naj­do­stat­niej­szy spo­sób przed­sta­wić go ra­zem i po­le­cić współ­czu­ciu przy­szłej rze­szy czy­tel­ni­ków.

Taki to wła­śnie mo­ment prze­by­wam, ła­ska­wy czy­tel­ni­ku, roz­po­czy­na­jąc po­wieść tę, roz­po­czy­na­jąc ją z gorz­kiem zwąt­pie­niem o si­łach mych, z we­wnętrz­nem wes­tchnie­niem do wszyst­kich bóstw, któ­re do­tąd opie­ko­wać się pió­rem mem i wspie­rać je ra­czy­ły, roz­po­czy­na­jąc ją z trwo­gą nie­po­mier­ną i uro­czy­stym na­stro­jem du­cha, al­bo­wiem opie­wać mi w niej przy­cho­dzi do­stoj­ny i ca­łej pa­ra­fii mej zna­ny ród: Hra­biów Czół­no Don-Don Pom­pa­liń­skich.

Jak­że opie­wać go będę? Czy świet­ne zja­wi­sko to obej­mę w ca­ło­ści, po­czy­na­jąc od pierw­szej chwi­li w któ­rej za­ja­śnia­ło śród świa­ta, do obec­nej, od naj­daw­niej­sze­go pro­to­pla­sty do drob­niuch­nych te­raź­niej­szych od­ro­śli? Nie; za­da­niu po­dob­ne­mu nie po­do­ła­ła­bym nig­dy, jak­kol­wiek bo­wiem uro­dzi­nom rodu tego to­wa­rzy­szy­ły wieszcz­ki róż­ne: do­bre i nie­do­bre, ta­kie któ­re ob­da­rza­ły go so­wi­cie i ta­kie któ­re go ni­czem wca­le nie ob­da­rzy­ły, nie po­tra­fi­ła­bym nig­dy opi­sać wier­nie, wy­li­czyć szcze­gó­ło­wo i w jaki taki ar­ty­stycz­ny ład uło­żyć wszyst­kie splen­do­ry i ko­le­je losu, łą­czą­ce się w pa­mię­ci mej z po­ję­ciem rodu tego.

Wolę więc po­prze­stać na ni­niej­szem i po­bież­nym za­le­d­wie rzu­tem oka ogar­nąw­szy część hi­sto­rycz­ną przed­mio­tu, szcze­gó­ło­wo opra­co­wać je­den tyl­ko epi­zod z te­raź­niej­sze­go już ist­nie­nia rodu po­czerp­nię­ty i z pew­ną tyl­ko ilo­ścią człon­ków jego zwią­zek ma­ją­cy, epi­zod któ­re­go ty­tuł, gdy­by nie wstręt mój do wszel­kich w ogól­no­ści dłu­gich i szum­nych ty­tu­łów, brzmieć by po­wi­nien: O tro­skach i zgry­zo­tach, któ­re do­tknę­ły do­stoj­ną ro­dzi­nę Hra­biów Czół­no Don-Don, Pom­pa­liń­skich.

O! były to tro­ski i zgry­zo­ty, o któ­rych z pew­no­ścią po­ję­cia nie masz ty, gmin­ny wy­rob­ni­ku, po­chy­la­ją­cy się od świ­tu do nocy nad twar­dą gle­bą, aby z niej dla spra­co­wa­ne­go cia­ła twe­go i wy­bla­dłych ust twych dzie­ci, wy­do­być odro­bi­nę i czar­ne­go, łza­mi i po­tem ob­la­ne­go po­ży­wie­nia; nie ma­cie o nich po­ję­cia i wy Mat­ki czu­łe, spę­dza­ją­ce noc bez­sen­ne nad ko­leb­ka­mi dzia­tek wa­szych w trwo­dze o ży­cie ich lub dolę, ani wy mę­żo­wie ucze­ni z krwa­wym zno­jem my­śli go­nią­cy za pro­mie­niem praw­dy, ani wy mę­żo­wie idei rzu­ca­ją­cy się w od­męt walk, za to co­ście uwiel­bi­li i uko­cha­li ser­cem… Były to tro­ski i zgry­zo­ty god­ne naj­czul­szych tre­nów, naj­ża­ło­śniej­szych, naj­me­lan­cho­licz­niej­szych ele­gij… ja prze­cież nie po­sia­da­jąc z na­tu­ry naj­lżej­szej ku me­lan­cho­lii skłon­no­ści, a w do­dat­ku i nie umie­jąc wier­szy pi­sać, przed­sta­wię wam je czy­tel­ni­cy w for­mie nie tre­nu, nie ele­gii lecz skrom­nej po­wiast­ki, któ­rą chcia­ła­bym na­wet uczy­nić jak naj­mniej smut­ną i któ­rą też w wier­szu na­stę­pu­ją­cym roz­po­czy­nam.

Roz­po­cząć in­a­czej nie mogę jak wy­tłó­ma­cze­niem, nie­zro­zu­mia­łe­go Ci za­pew­ne czy­tel­ni­ku zna­cze­nia dwóch wy­ra­zów po­prze­dza­ją­cych bez­po­śred­nio na­zwi­sko: Pom­pa­liń­scy i ści­śle z na­zwi­skiem tem po­łą­czo­nych, mia­no­wi­cie: Czół­no i Don-Don.

Owóż Czół­no – to herb, a Don-Don, przy­do­mek. Zkąd się zaś wzię­ły i jak po­wsta­ły i herb i przy­do­mek, co wiem to opo­wiem.

Ród Pom­pa­liń­skich naj­żyw­szym ja­śnie­je bla­skiem w miej­sco­wo­ści, w któ­rej szu­mią ostat­ki puszcz nie­gdyś wspa­nia­łych i sław­nych, Nie­men to­czy sze­ro­kie, po­waż­ne swe fale, naj­buj­niej­sza wzra­sta bo­ćwi­na i naj­smacz­niej­sze w świe­cie ca­łym wy­ra­bia­ją się kieł­ba­sy – sło­wem, na Li­twie. Naj­lżej­szej nie ule­ga wąt­pli­wo­ści, że ist­nie­nie rodu tego da­tu­je od cza­sów nie­sły­cha­nie daw­nych. Są tacy któ­rzy mnie­ma­ją i do­wo­dzą, że pierw­szym pro­to­pla­stą jego, był je­den z 12-u Wo­je­wo­dów, któ­rzy rzą­dzi­li przed kró­lem Mie­czy­sła­wem jesz­cze i oj­cem jego Pia­stem. Inni, a mię­dzy tymi i sam dziś ży­ją­cy hra­bia Świa­to­sław Pom­pa­liń­ski utrzy­mu­je, iż nie je­den z 12-u Wo­je­wo­dów Pol­skich, ale pe­wien wiel­ki wódz Rzym­ski, któ­ry od­zna­czył się tem mia­no­wi­cie, iż oba­lił w gru­zy kil­ka miast kwit­ną­cych i po­ło­żył ko­niec ży­ciu nie­sły­cha­nej ilo­ści lu­dzi, był pierw­szym za­ło­ży­cie­lem rodu, któ­re­go on, Hra­bia Świa­to­sław, jest obec­nie gło­wą i głów­ną ozdo­bą; ja­kim­to jed­nak wy­wo­dem nie za­do­wol­nio­ny, brat hr. Świa­to­sła­wa, hr. Au­gust, do­my­śla się i do­mysł swój nie­zbi­te­mi do­wo­da­mi wkrót­ce stwier­dzić przy­rze­ka, iż ród Pom­pa­liń­skich, wy­wo­dzić się wła­ści­wie po­wi­nien nie od słyn­ne­go wo­dza Rzym­skie­go, ani tem­bar­dziej od żad­ne­go Wo­je­wo­dy Pol­skie­go, ale od jed­ne­go z owych wa­lecz­nych i bo­ha­ter­skich Bra­ci Ma­cha­be­uszów, o któ­rych prze­cie świat cały wie ja­ki­mi byli go­rą­cy­mi pa­try­ota­mi i nie­złom­ny­mi ry­ce­rza­mi. Wspo­mnie­nie jed­nak o Ma­cha­be­uszach spro­wa­dza, nie­wiem praw­dzi­wie dla cze­go, wy­raz nie­sma­ku na ob­li­cze hr. Świa­to­sła­wa i wy­wo­łu­je zwy­kle spór, de­li­kat­ny zresz­tą i ety­kie­tal­ny, po­mię­dzy nim, a nie­co lek­ko­myśl­nym bra­tem jego, spór któ­ry gdy raz wznie­sio­nym zo­stał przy wy­twor­nie za­sta­wio­nym sto­le hr. Świa­to­sła­wa, je­den z bie­siad­ni­ków prze­żu­wa­ją­cy wła­śnie ostat­ni kę­sek pasz­te­tu z ja­rząb­ków i nio­są­cy do ust kie­lich wy­bor­ne­go wę­grzy­na, uczy­nił wnio­sek, że obaj do­stoj­ni bra­cia, jak­kol­wiek do­stoj­ni i wy­so­ce ucze­ni, tym ra­zem tyl­ko i cał­kiem wy­jąt­ko­wo znaj­du­ją się w błę­dzie; po­cząt­ku bo­wiem rodu Pom­pa­liń­skich szu­kać nie na­le­ży ani w kro­ni­kach Rzym­skich, ani w dzie­jach Izra­el­skich, ale w owej cał­kiem przed­hi­sto­rycz­nej epo­ce, któ­rej śla­dy od­kry­wa­ją się dziś oczom geo­lo­gów i an­tro­po­lo­gów, w po­sta­ci ja­skiń na­peł­nio­nych zmię­sza­ne­mi ze sobą ko­ść­mi ludz­kie­mi, lwie­mi i niedź­wie­dzie­mi, czy­li, że pierw­sze­go w świe­cie Pom­pa­liń­skie­go, szu­kać na­le­ży nie gdzie­in­dziej tyl­ko po­mię­dzy ludź­mi ko­pal­ny­mi. Po­dob­ne jed­nak twier­dze­nie, jako opie­ra­ją­ce się na geo­lo­gii i an­tro­po­lo­gii, za­kra­wa­ło moc­no na he­re­zyę i przy­paść nie mo­gło do sma­ku ści­słej i go­rą­cej or­to­dok­syi hra­bi­ny Wik­to­ryi Pom­pa­liń­skiej, z domu księż­nicz­ki X, wdo­wy po zga­słym od­daw­na hr. Ja­ro­sła­wie, trze­cim i naj­młod­szym, z po­mię­dzy trzech do­stoj­nych hra­biów – bra­ci i mat­ki dwu w kwie­cie wie­ku obec­nie zo­sta­ją­cych, a sta­no­wią­cych świet­ną na­dzie­ję rodu hra­biów bra­ci: Mści­sła­wa i Ce­za­re­go. Hra­bi­na Wik­to­rya po dłu­giem roz­my­śla­niu nad Wnio­skiem bie­siad­ni­ka, któ­ry wy­da­wał się jej Wię­cej grzesz­nym niż pra­wo­wier­nym, uda­ła się do spo­wied­ni­ka swe­go al­lias dy­rek­to­ra swe­go su­mie­nia z za­py­ta­niem: czy pra­wi­dła pra­wo­myśl­no­ści po­zwa­la­ją wie­rzyć w epo­ki przed­hi­sto­rycz­ne, w geo­lo­gią, an­tro­po­lo­gią, ja­ski­nie i lu­dzi ko­pal­nych. Na co gdy dy­rek­tor su­mie­nia od­po­wie­dział, że: epo­ki przed­hi­sto­rycz­nej nie było wca­le żad­nej i być nie mo­gło, al­bo­wiem dzie­je świa­ta od jego stwo­rze­nia, sto­ją naj­wy­raź­niej i jak na dło­ni opi­sa­ne w księ­gach Ge­ne­zy, Kró­lów, Sę­dziów, Es­te­ry, Pa­ra­li­po­me­non i t… d… że na­stęp­nie geo­lo­gia i an­tro­po­lo­gia, a za­tem ja­ski­nie i lu­dzie ko­pal­ni są ni­czem in­nem jak wy­my­sła­mi pół­mę­dr­ków i wy­bry­ka­mi de­mo­kra­tycz­ne­mi, mo­gą­ce­mi tyl­ko spla­mić czy­stość wy­obraź­ni i zmą­cić spo­kój my­śli tak nie­ska­zi­tel­nej nie­wia­sty i ary­sto­kra­tycz­nej damy jak hr. Wik­to­rya; Hr. Wik­to­rya prze­sta­ła już cał­kiem wie­rzyć w le­gen­dę o Pom­pa­liń­skim ko­pal­nym, a ma­rzy­ła na­to­miast o tem, że jako lu­dzie po­cho­dzą nie z ja­skiń lecz z raju, pierw­szym Pom­pa­liń­skim mu­siał być tedy kto­kol­wiek z miesz­kań­ców tego miej­sca roz­ko­szy, kto wie? czy nie sam na­wet Adam mąż Ewy, a oj­ciec ludz­ko­ści.

Wszyst­kie te jed­nak spo­ry, do­cho­dze­nia, do­my­sły, na­le­żą już dziś do mi­nio­nej prze­szło­ści; brzmia­ły one dość dłu­go, ale już prze­brzmia­ły, po­zo­sta­wia­jąc po so­bie w umy­słach tak in­te­re­so­wa­nych osób jak tych, któ­rzy je naj­bli­żej ota­cza­ją, tę pew­ność nie­zbi­tą, że ród Pom­pa­liń­skich jest nad­zwy­czaj sta­ro­żyt­nym ro­dem i na mocy tak sta­ro­żyt­no­ści swej jak po­sia­da­nych przez się bo­gactw, po­sia­da pra­wo sta­nia na jed­nej li­nii z naj­sta­ro­żyt­niej­sze­mi i naj­bar­dziej sza­now­ny­mi ro­da­mi kra­ju na­sze­go, ba, ca­łej na­wet Eu­ro­py.

Nie­szczę­ściem, wiek nasz jest jak wia­do­mo wie­kiem skep­ty­cy­zmu i nie­usta­ją­cych nig­dy kon­tra­wer­syi. Jak­kol­wiek więc spo­ry i nie­pew­no­ści wszel­kie, pod po­wyż­szym wzglę­dem za­cho­dzą­ce, od­daw­na już umil­kły w ło­nie sa­mej ro­dzi­ny i w ło­nach licz­nych zresz­tą, któ­re mają za­szczyt jeść, pić i od­dy­chać w bez­po­śred­niej jej bliz­ko­ści, w od­da­li prze­cież, wśród nik­czem­ne­go, po niz­kich po­zio­mach czoł­ga­ją­ce­go się, pleb­su krą­żą o przed­mio­cie tym róż­ne szcze­gól­ne przy­pusz­cze­nia, wspo­mnie­nia i wca­le dziw­ne opo­wia­da­ją się po­wie­ści.

I tak: utrzy­mu­ją nie­któ­rzy, że naj­wy­raź­niej­szym do­wo­dem głę­bo­kiej sta­ro­żyt­no­ści świet­ne­go dziś rodu, zda­je się być to wła­śnie, iż po­cząt­ki jego giną w mro­kach prze­szło­ści tak da­le­ce, iż wspo­mnie­nia o nich dar­mo­by szu­kać w ja­kim­kol­wiek kro­ni­ka­rzu, hi­sto­ry­ku lub he­ral­dy­ku nie już izra­el­skim lub rzym­skim, ale po­pro­stu pol­skim. Mil­czy o ro­dzie tym Gali i mil­czy Ka­dłu­bek, mil­czą Dłu­gosz i Biel­ski i Stryj­kow­ski, mil­czą Pa­proc­ki i Nie­siec­ki, mil­czą Na­ru­sze­wicz, Le­le­wel, Szuj­ski i Szaj­no­cha. Da­rem­nie wer­tu­jesz dzie­ła wszyst­kich wyż wspo­mnia­nych szpe­ra­czy i mę­dr­ców, da­rem­nie na kar­cie każ­dej, każ­dą wiel­ką li­te­rę za­po­wia­da­ją­cą imię wła­sne chci­wem chwy­tasz okiem, – Po­toc­cy, to Za­moj­scy, Tar­now­scy, Sa­pie­ho­wie, San­gusz­ko­wie, Lu­bo­mir­scy, ale – nie Pom­pa­liń­scy. O Pom­pa­liń­skich w ksie­gach ro­dza­ju ary­sto­kra­tycz­ne­go – ani słu­chu! Szcze­gól­ne wy­da­rze­nie! Ja prze­cież nie po­sia­da­jąc w ser­cu mem ani źdźbła zło­śli­wo­ści, peł­na zresz­tą czci i uro­czy­ste­go po­wa­ża­nia dla wszyst­kie­go co wiel­kie i po­tęż­ne, wy­da­rze­nie to na do­bre wy­tó­ma­czyć pra­gnę. Być może, iż wszy­scy, wyż wspom­m­nie­ni kro­ni­ka­rze, hi­sto­ry­cy i he­ral­dy­cy, na po­zór tyl­ko byli ta­ki­mi skrzęt­ny­mi zbie­ra­cza­mi i su­mien­ny­mi pra­cow­ni­ka­mi za ja­kich świat zwykł ich uwa­żać, w grun­cie zaś do­pusz­cza­li się grzesz­ne­go nie­dbal­stwa i kary god­nych do­praw­dy opusz­czeń. Wszak by­wa­ją na zie­mi sła­wy nie­za­słu­żo­ne! Być może jesz­cze, iż za­cho­dzi­ły tu in­try­gi ja­kieś, przy­czy­ny oso­bi­ste cał­kiem, wza­jem­ne nie­chę­ci, ura­zy, że któ­ry­kol­wiek z rodu Pom­pa­liń­skich po­kłó­cił się o sta­ro­stwo na­przy­kład lub kasz­te­lań­skie krze­sło z Mar­ci­nem Gal­lem, inny z Dłu­go­szem, inny jesz­cze z Pa­proc­kim, inny jesz­cze w tur­nie­jach pa­try­otycz­nych prze­ści­gnął Le­le­we­la, inny po­trą­cił nie­chcąc śle­pe­go Szaj­no­chę lub z nie­do­sta­tecz­nem usza­no­wa­niem słu­chał uni­wer­sy­tec­kie­go wy­kła­du pro­fe­so­ra Szuj­skie­go, za co wszyst­ko msz­cząc się mę­żo­wie ci, za­nie­dba­li znie­na­wi­dzo­ne przez się imię po­le­lić czci i pa­mię­ci po­tom­nych i za­grze­ba­li je gru­bą war­stwą nie­złom­ne­go mil­cze­nia. O! tak! By­wa­ją wszak na świe­cie stron­no­ści i nie­słusz­no­ści ta­kie!

Wszyst­ko po­wyż­sze jed­nak sta­no­wi dla zaj­mu­ją­ce­go nas rodu nie­przy­jem­ność, że tak po­wiem, ne­ga­tyw­ną tyl­ko. W in­nych wer­sy­ach przy­tra­fia­ją się nie­przy­jem­no­ści afir­ma­tyw­nej już na­tu­ry. Tak np. nie­daw­no jesz­cze po­umie­ra­li lu­dzie pa­mię­ta­ją­cy czas, w któ­rym przed stu oko­ło laty, wiel­kie je­zio­ro na­sze na­peł­ni­ło się wodą… strasz­nie męt­ną. Byli pod­ów­czas tacy, któ­rzy z ca­łej mocy głów swych i rąk usi­ło­wa­li wodę tę oczysz­czać i do sta­nu spo­koj­nej, krysz­ta­ło­wej toni do­pro­wa­dzać. Nie uda­ło się bie­da­kom. Ale też i na od­wrót – ist­nie­li i tacy, któ­rzy "nad rze­ka­mi Ba­bi­lo­nu usiadł­szy" za­to­pi­li w toni zmą­co­ne dłu­gie, krę­to wi­ją­ce się węd­ki. Był­że to był po­łów ob­fi­ty! Owóż, ci co nie­daw­no po­umie­ra­li, a przed śmier­cią o sta­rych dzie­jach dzie­ciom i wnu­kom swym opo­wia­dać lu­bi­li, gwa­rzy­li ja­koś… na­wpół nie­przy­tom­nie za­pew­ne, że niby… wpo­śród ry­ba­ków owych wi­dzia­no… ach! okrop­na to po­twarz, któ­rej usta moje wy­po­wie­dzieć od razu nie mogą! że tedy po­śród ry­ba­ków owych… znaj­do­wał się i… (od­wa­gi pió­ro moje! od­wa­gi!) i oj­ciec hra­biów Świa­to­sła­wa, Au­gu­sta i Ja­ro­sła­wa; że… był on ja­ko­by ry­ba­kiem bar­dzo zręcz­nym bo same zło­te ryb­ki cze­pia­ły się jego węd­ki, że jed­nak, pod­ów­czas jesz­cze ani hra­bią, ani żad­nym wca­le wiel­kim pa­nem nie był i wte­dy do­pie­ro gdy już onych ryb zło­tych wie­le, wie­le na­ło­wił, stał się wiel­kim pa­nem (choć za­wsze jesz­cze nie hra­bią) na­był ogrom­ne do­bra i za­czął w nich sta­wiać pa­łac tak wiel­ki, tak wiel­ki, że do­tąd jesz­cze bu­do­wać się on nie prze­sta­je, a na­wet we­dług prze­po­wied­ni znaw­ców, bu­do­wać się bę­dzie, jak ka­te­dra ko­loń­ska, przez wie­ków sie­dem.

Nie na­tem jed­nak ko­niec ka­lum­nii. Zkąd bo­wiem wziął się ów dziel­ny ry­bak? Był sy­nem fli­sa­ka, od­po­wia­da­ją ka­lum­nia­to­rzy. Czem są fli­sa­cy, wie­dzą do­brze wszy­scy nad brze­ga­mi rzek spław­nych miesz­ka­ją­cy. Owóż ro­dzic ry­ba­ka, we­dle po­wy­żej wy­mie­nio­nych ka­lum­nia­to­rów, był ja­ko­by fli­sa­kiem – na jed­nej z Wi­cin zbo­żem na­ła­do­wa­nej, a rok rocz­nie po spław­nych fa­lach Nie­mna że­glu­ją­cej ku Gdań­sko­wi, czy in­nym tam miej­scom wiel­kich tar­go­wisk nad­mor­skich. Ztąd tedy, czy­li od tej niby wi­ci­ny – po­wsta­ło Czół­no, do­tąd na her­bie Pom­pa­liń­skich, śród bla­do­błę­kit­ne­go tła, niby śród fal rzecz­nych fi­gu­ru­ją­ce, a Czół­no nie zaś Wi­ci­na, jak­by z po­zo­ru być po­win­no, dla tego mia­no­wi­cie, że Wi­ci­na jako na­zwa czy­sto miej­sco­wa, li­tew­ska, po­sia­da­ła­by brzmie­nie i kształt na ta­ro­zy nie dla wszyst­kich ple­mion ucy­wi­li­zo­wa­ne­go świa­ta zro­zu­mia­łe, gdy tym­cza­sem czół­nem jak wia­do­mo, po­słu­gu­ją się ple­mio­na wszel­kie. Oto więc we­dle mnie­ma­nia pleb­su, ro­do­wód her­bu.

Z przy­dom­kiem inna zu­peł­nie hi­sto­rya. Zja­wił się on obok na­zwi­ska wca­le nie­daw­no, wte­dy mia­no­wi­cie, gdy w pro­win­cyi, w któ­rej po­ło­żo­ne są do­bra Pom­pa­liń­skich, zja­wi­ła się pew­na cho­ro­ba umy­sło­wa, do­tąd przez psy­chia­tryą nie­zna­na i nie­ba­da­na, a no­szą­ca spe­cy­al­ną na­zwę: przy – dom­ko­ma­nii. Na­gle jed­no­cze­śnie zna­ko­mi­ta licz­ba głów cho­ro­bie tej pod­le­gła. Wszy­scy co­kol­wiek choć­by do­stoj­niej­si oby­wa­te­le po­wia­tu N. za­pra­gnę­li na gwałt mieć przy­dom­ki. Roz­po­czę­ło się ogól­ne grze­ba­nie w fa­mi­lij­nych ar­chi­wach, na­stą­pi­ły for­mal­ne ob­lę­że­nia tak zwa­nych de­pu­ta­cyi szla­chec­kich, czy­li biur ma­ją­cych w swem po­sia­da­niu he­ral­dycz­ne wy­wo­dy miej­sco­wej szlach­ty i trud­nią­cej się ich le­ga­li­zo­wa­niem. Pra­co­wa­no w po­cie czo­ła nad roz­ko­py­wa­niem pró­chien daw­no zga­słych i za­po­mnia­nych prze­szło­ści, nad Wzna­wia­niem, a je­śli trze­ba i kle­ce­niem na nowo ja­kich ta­kich, byle odro­bi­nę praw­do­po­dob­nych przy­rost­ków i do­dat­ków do głów­ne­go imie­nia. Przy­znać też trze­ba; że mo­zo­ły pod­ję­te nie po­szły na mar­ne i że mnó­stwo imion wy­ło­ni­ło się z pyłu wstrzą­śnię­tych aż do po­sad ar­chi­wów, z od­no­wio­nym lub no­wym, a za­wsze szum­nie brzmią­cym splen­do­rem. Tak np. zna­ni w pa­ra­fii ca­łej z wie­lu ple­mien­nych cnót na­szych i przy­mio­tów, jako to: z roz­rzut­no­ści, próż­niac­twa i wszel­kie gra­ni­ce hy­gie­ną i mo­ral­no­ścią prze­pi­sa­ne, prze­cho­dzą­ce­go, du­cha ero­tycz­no­ści, bra­cia Tu­tun­fo­wi­czo­wie na­zy­wać się po­czę­li: Tynf Tu­tun­fo­wi­cza­mi (z po­wo­du cze­go zło­śli­wi ma – wia­li, że przy­do­mek więk­szą ma war­tość od wła­ści­cie­li, bo jest w nim tynf wte­dy gdy wła­ści­cie­le jego tyn­fa nie są war­ci). Imci Pan Ko­był­kow­ski wy­dru­ko­wał na wi­zy­to­wym bi­le­cie swym Ko­ry­to-Ko­był­kow­ski, Trze­wi­kow­ski anon­so­wał się w ary­sto­kra­tycz­nych sa­lo­nach jako Per­ła­Trze­wi­kow­ski, Wo­ry­dło, zo­stał Ja­strząb-Wo­ry­dłem, Kniks, Trza­ska-Knik­sem i t… d. Przy­dom­ki sło­wem, sta­ły się w one cza­sy modą po­wszech­ną, po­żą­da­niem naj­wyż­szym, za­szczy­tem ko­niecz­nym, bez któ­re­go nie­po­dob­na było po­rząd­ne­mu czło­wie­ko­wi przy­zwo­icie za­pre­zen­to­wać się w świe­cie, ani też oso­bi­stej i szla­chec­kiej swej god­no­ści, do­sta­tecz­nie ochro­nić przed na­pły­wa­ją­cą co­raz gwał­tow­niej falą gmin­nych, de­mo­kra­tycz­nych rosz­czeń i wy­obra­żeń. Nio­by zresz­tą w sta­ra­niach tych i upięk­sze­niach się pra­co­wi­tych oso­bli­we­go nie było, gdy­by nie ta szcze­gól­na oko­licz­ność, iż za­szły one w tym wła­śnie cza­sie, któ­ry be­po­śred­nio na­stą­pił po wiel­kiej, wstrzą­sa­ją­cej re­for­mie spo­łecz­nych sto­sun­ków. Na­le­żyż pro­szę pań­stwa opusz­czać bez­czyn­nie ręce i pod­da­wać się znie­chę­ce­niu dla tego, że szczę­ście i bo­gac­twa znik­nę­ły? Prze­ciw­nie, tem gor­li­wiej, tem usil­niej pra­co­wać na­le­ży, aby stra­ty po­nie­sio­ne po­we­to­wać i no­wym za­ja­śnieć bla­skiem. Kto pła­cze, ten pła­cze, kto głod­ny, ten głod­ny, a kto może do ura­to­wa­ne­go domu swe­go do­dać jesz­cze przy­do­mek, dla cze­góż­by uczy­nić tego nie miał, ku więk­szej chwa­le swo­jej i na­ro­du swe­go, ku po­ka­za­niu świa­tu ca­łe­mu, że nie­tyl­ko ist­nie­je­my jesz­cze ale ba! o świet­ność ist­nień na­szych sku­tecz­nie sta­rać się po­tra­fi­my! Ztąd wnio­sek, że ist­nie­je na zie­mi pe­wien ga­tu­nek lu­dzi, do któ­re­go w ża­den spo­sób za­sto­so­wać się nie da Dar­wi­now­skie pra­wo wy­kształ­ca­nia się or­ga­ni­zmów we­dle po­trzeb i wa­run­ków ota­cza­ją­cych, któ­ry jed­na­kim jest wszę­dzie i za­wsze w szczę­ściu i nie­do­li – przed bu­rzą i po bu­rzy. Z tem wszyst­kiem, mo­gliż Pom­pa­liń­scy po­zo­stać w tyle tam, gdzie do­ko­ny­wa­ły się tak szla­chet­ne i peł­ne chwa­ły za­cho­dy? Hra­bio­wie zresz­tą Świa­to­sław i Au­gust, jako lu­dzie wie­ko­wi i czu­ją­cy się naj­zu­peł­niej już wyż­szy­mi nad wszel­kie wyż­szo­ści przez in­nych zdo­by­te, lub zdo­by­te­mi być mo­gą­ce, nie my­śle­li­by może tak da­le­ce o owej w ro­dzin­nym po­wie­cie ich gra­su­ją­cej cho­ro­bie przy­dom­ko­wej i nie ra­czy­li­by tru­dzić się dla tego aby nie dać się ubiedz w do­sto­jeń­stwach ja­kimś tam Tu­tun­fo­wi­czom lub Knik­som. Ale po – my­ślał o tem wszyst­kiem bar­dzo gor­li­wie mło­dy hr. Mści­sław, syn hra­bi­ny Wik­to­ryi, z domu księż­nicz­ki X. i zga­słe­go od­daw­na naj­młod­sze­go z trzech hra­biów bra­ci hra­bie­go Ja­ro­sła­wa. Hr. Mści­sław oso­bi­ście na­wet w in­te­re­sie przy­dom­ku owe­go zje­chał na Li­twę i nie usta­wał w sta­ra­niach a za­cho­dach póty, aż w pa­pie­rach fa­mi­lij­nych zna­lazł naj­wy­raź­niej wy­pi­sa­ne, (co zresz­tą, zna­nem mu już było z po­dań ro­dzin­nych i por­tre­tów okry­wa­ją­cych ścia­ny sali ja­dal­nej hr. stry­ja jego); że w dość od­le­głym już wie­ku, dwaj Pom­pa­liń­scy oże­nie­ni byli z ko­lei z dwo­ma hisz­pan­ka­mi wiel­kich ro­dów, cór­ka­mi gran­dów i udziel­nych pa­nów, imio­na któ­rych nie­odmien­nie po­prze­dza­ne­mi by­wa­ły zgło­ską Don. Dwie hisz­pan­ki, cór­ki gran­dów, w ro­dzie, – dwa tedy Don, co zło­żo­ne ra­zem ukła­da­ło się we wca­le dźwięcz­ny przy­do­mek, ma­ją­cy w do­dat­ku nad Tyn­fem, Ko­ry­tem, Per­łą i t… d… tę nie­za­prze­czo­ną wyż­szość, że gdy te brzmia­ły gmin­nie, po pol­sku, Don-Don wy­da­wał dźwięk ja­ko­by po­ru­sza­nej stro­ny gi­ta­ry hisz­pań­skiej i na­su­wał wy­obraź­ni cały sze­reg po­etycz­nych, cu­dzo­ziem­skich ob­ra­zów, jako to: płasz­czów ak­sa­mit­nych po al­ma­wiw­sku na ra­mio­na za­rzu­ca­nych, tog na­je­żo­nych stru­sie­mi pió­ra­mi i t… d… i t… d. Po­wia­da­ją że czyn ów hr. Mści­sła­wa w po­sta­ci przy­dom­ka po­ja­wiw­szy się śród świa­ta, obu­dzil w po­wie­cie nie mało szla­chet­nych współ­za­wod­nictw i wy­si­leń, że mia­no­wi­cie dwaj oby­wa­te­le miej­sco­wi, od­zna­czy­li się w tym wzglę­dzie nad­zwy­czaj buj­ną po­my­sło­wo­ścią wy­pi­su­jąc przed na­zwi­ska­mi swe­mi, je­den, fran­cuz­kie: De-De, dru­gi nie­miec­kie Von-Von… Po­my­sły te prze­cież jak­kol­wiek świet­ne, nie zdo­ła­ły za­ko­rze­nić się w ro­dzin­nym grun­cie i gdy hisz­pań­skie Don-Don zo­sta­ło przy­ję­te po­wszech­nym okla­skiem i uwiel­bie­niem, fran­cuz­kie De-De i nie­miec­kie Von-Von wy­śmia­ne i od­trą­co­ne, znik­nę­ły wkrót­ce z pod­pi­sów na li­stach i kart wi­zy­to­wych tak zu­peł­nie jak­by nig­dy nie ist­nia­ły. W czem nowy do­wód praw­dzi­wo­ści przy­sło­wia, że co wol­no Jo­wi­szo­wi nie wol­no wo­ło­wi, czy­li, że co świat uzna­je chlu­bą i za­słu­gą u mi­lio­no­wych pa­nów, to wzgar­dą i szy­der­stwem okry­wa u ja­kichś tam odłu­żo­nych, lub le­d­wie do­stat­nich szla­che­tek.

Tak więc wy­le­gi­ty­mo­waw­szy przed czy­tel­ni­kiem po­cho­dze­nie i zna­cze­nie her­bu i przy­dom­ka, po­win­na­bym jesz­cze po­wie­dzieć coś i o ty­tu­le hra­biow­skim, któ­ry po­sia­da tak­że swą tra­icz­nych przejść nie po­zba­wio­ną hi­sto­ryą. Ze jed­nak głów­ne i naj­tra­icz­niej­sze zaj­ście uży­wa­niem ty­tu­łu tego spo­wo­do­wa­ne, sta­no­wi już in­te­gral­ną część epi­zo­du, ma­ją­ce­go skła­dać treść ni­niej­szej opo­wie­ści, że co wię­cej roz­po­czę­ło ono wła­śnie cały sze­reg trosk tych i zgry­zot, któ­re do­stoj­ną ro­dzi­nę na­wie­dziw­szy, mnie pió­ro do ręki wło­ży­ły, wolę więc, przez oba­wę po­wta­rza­nia się po­zo­sta­wić rzecz o ty­tu­le dal­szym cza­som, a koń­cząc już po­bież­ny mój za­rys hi­sto­rycz­ny, za­pro­sić czy­tel­ni­ka do na­stęp­ne­go roz­dzia­łu, w któ­rym bę­dzie on… miał za­szczyt wstą­pić wraz ze mną w wy­so­kie pro­gi pa­ła­cu hr. Świa­to­sła­wa i oso­bi­ście już za­po­znać się z kil­ku głów­ny­mi człon­ka­mi, opie­wa­ne­go prze­zem­nie rodu.

* * *ROZ­DZIAŁ III.

Opu­ściw­szy pa­łac bo­ga­te­go krew­ne­go swe­go, Pa­we­łek Pom­pa­liń­ski szyb­kim kru­kiem prze­był kil­ka głów­nych ulic War­sza­wy, wszedł w jed­ną z uboż­szych dziel­nic mia­sta tego i za­trzy­mał się przed wąz­ką, wy­so­ką, na brud­no ce­gla­sty ko­lor po­ma­lo­wa­ną ka­mie­ni­cą. Gdy wcho­dził w bra­mę i raź­nie wbie­gał na czte­ro­pię­tro­we, wąz­kie, strasz­nie stro­me i do­sta­tecz­nie brud­ne wscho­dy, w ru­chach jego i w wy­ra­zie twa­rzy, znać było żywą ra­dość, iż sta­wał u upra­gnio­ne­go wi­docz­nie celu swej wy­ciecz­ki. Z uśmie­chem nie­wy­łą­cza­ją­cym by­najm­niej pew­ne­go, acz przy­jem­ne­go wzru­sze­nia, po­cią­gnął za dzwo­nek u drzwi dość niz­kich, ob­szar­pa­nych i nie­zwia­stu­ją­cych by­najm­niej aby za nie­mi znaj­do­wać się mo­gło sie­dli­sko bo­ga­czów i wiel­kich tego świa­ta. Po za­dzwo­nie­niu na­stą­pi­ła dość dłu­ga pau­za. Za niz­kie­mi drzwia­mi pa­no­wa­ło mil­cze­nie. Pa­we­łek nie­cier­pli­wił się i znać było, że na­wet nie­po­ko­ił się tro­chę; wi­docz­nie jed­nak nie śmiał dzwo­nić po raz dru­gi. Po kil­ku mi­nu­tach do­pie­ro, dał się sły­szeć we wnę­trzu miesz­ka­nia sze­lest ja­kiś, coś na­kształt po­wol­ne­go i cięż­kie­go su­nię­cia po zie­mi spa­da­ją­cych co chwi­lę z nóg czy­ichś, kla­pią­cych pan­to­fli. – Czy to ty, Adel­ciu? dał się sły­szeć z za drzwi glos męz­ki, mięk­ki jed­nak, nie­co no­so­wy i nad­zwy­czaj ener­gicz­nie li­tew­skim, prze­cią­głym ak­cen­tem za­pra­wio­ny.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: