Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Porozmawiajmy o futbolu - ebook

Seria:
Data wydania:
17 czerwca 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Porozmawiajmy o futbolu - ebook

„Jakaś siła prowadziła mnie w stronę futbolu, który miał stać się moim życiem, a dokładnie rzecz ujmując: życiem w wielu odsłonach. Byłem bowiem zawodnikiem, specem od marketingu, człowiekiem mediów, selekcjonerem, członkiem komitetu organizacyjnego mistrzostw świata, prezydentem UEFA.

Ta siła to satysfakcja ze strzelania goli gol. Goli na boiskach piłkarskich i poza nimi, na boiskach życia. Futbol to pasja mojego życia, ale dlaczego stał się też pasją życia tylu milionów ludzi na świecie?

Podjąłem się podróży po świecie futbolu od jego początków po dzień dzisiejszy, by lepiej zrozumieć jego mechanizmy, by przekazać jego unikalne wartości i stwierdzić, że nawet jeżeli nie jest idealny, powinniśmy go kochać i chronić”.

MICHEL PLATINI

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-271-5334-0
Rozmiar pliku: 6,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

MICHEL PLATINI (z pochodzenia Włoch, ur. w 1955 we Francji) – jeden z najlepszych i najwszechstronniejszych piłkarzy w historii futbolu.

Karierę rozpoczął w AS Nancy (1972–1979), skąd przeniósł się do AS Saint-Étienne (1979–1982), a następnie do FC Juventus Turyn (1982–1987), gdzie przez kilka lat grał m.in. ze Zbigniewem Bońkiem, zdobywając wiele tytułów i pucharów. W reprezentacji Francji rozegrał 72 mecze (49 jako kapitan) i strzelił 41 goli.

Po zakończeniu kariery zawodnika w 1987 był selekcjonerem reprezentacji Francji, współprzewodniczącym Komitetu Organizacyjnego Mistrzostw Świata w 1998, a w 2007 został wybrany na prezydenta UEFA. W 2015 rozpoczął trzecią kadencję na tym stanowisku.

GÉRARD ERNAULT (ur. w 1944) – francuski publicysta oraz autor licznych opracowań poświęconych piłce nożnej i sportowcom. Przez wiele lat związany z najważniejszym francuskim pismem sportowym „L’Équipe”, a także szef redakcji „France Football”. Wieloletni przewodniczący międzynarodowego jury Złotej Piłki FIFA.Wstęp

PIERWSZA Z GIER, PIERWSZY Z GRACZY

Ten zbiór rozmów ma od początku do końca dwoje bohaterów. Jednym jest piłka nożna, a drugim Michel Platini – pierwsza z gier i pierwszy z graczy. Książka ta opowiada o podróży, którą ów pierwszy z graczy odbywa po krainie pierwszej z gier w trakcie ich długiego mariażu.

Swego czasu ja również odwiedziłem tę krainę, aczkolwiek ani razu nie grałem z dziesiątką na plecach czy też z kogutem na piersi. Moja prawa stopa ani razu nie poderwała strzałem paryskiego Parc des Princes czy też Stadio Comunale w Turynie. To nie przeze mnie też 8 lipca 1982 roku w Sewilli strumieniami polały się łzy i atrament^(). Ale czy koniecznie trzeba zaznać bezbrzeżnego andaluzyjskiego cierpienia bądź zostać okrzykniętym najlepszym graczem na świecie, by móc zabrać głos i powziąć przygotowania do podobnej podróży?

Sam w dzieciństwie poznałem futbol w niewielkim klubie z Dolnej Normandii, którego prezesem był mój ojciec. Później rozmyślałem o piłce z wyżyn fotela szefa redakcji „L’Équipe” i „France Football”, jak również z paru innych punktów zapewniających odpowiedni przegląd sytuacji. To w takich właśnie okolicznościach 41 lat temu poznałem młodego Michela Platiniego, podówczas osiemnastolatka. Od tamtego czasu stał się dla mnie kimś więcej niż tylko znajomym. Wiem też dwie czy trzy rzeczy o futbolu, o tym ogromnym samcu alfa w dżungli sportu i pośród światowego zgiełku.

Przede wszystkim, kiedy słyszę słowo „futbol”, nie wyciągam rewolweru. Niekiedy rozumiem nieprzepartą potrzebę poddania się temu bezsensownemu odruchowi, zwłaszcza po latach forsy, brewerii, wielkich, luksusowych aut i telepania się południowoafrykańskimi autobusami. Lecz nie wyciągam rewolweru. Już raczej sięgam po kadzielnicę. Lub po fotografię osoby, która z religijnym oddaniem odprowadziła mnie do jego wrót pewnego niedzielnego popołudnia. Jeżeli człowiekowi, który dał mi nazwisko, zawdzięczałbym wyłącznie wprowadzenie w świat futbolu, to i tak byłoby to dużo.

Częstokroć dziecko budzi się wczesnym rankiem, a u jego nóg leży piłka, którą odłożyło tam, gdy poprzedniego wieczoru kładło się spać. Pierwsza przyjemność z futbolu nie polega na odkryciu jedenastu statystów i jedenastu przeciwników, ani też na wprawnym poruszaniu się w gąszczu kombinacji i teorii ograniczanych Artykułem 11, dotyczącym spalonego, oraz mnóstwem innych, mniej barbarzyńskich regulacji. Nie zasadza się ona na posiadaniu murawy naturalnej bądź syntetycznej oraz regulaminu, z którego jak na razie niczego nie rozumiemy. Zasadza się natomiast na posiadaniu piłki. To przyjemność rodem z ulicy, ze szkolnego podwórka, z terenu nieokreślonego, nie zaś z regulaminowego placu gry. To także przyjemność gracza, a nie widza. To przyjemność samotna, egoistyczna. Któż bowiem chciałby zrezygnować z towarzystwa piłki i z wywoływanego przez nią dreszczyku? To tak, jakby rozstać się z młodziutką, rozkwitającą dziewczyną. Oto i moje pierwsze przemyślenie: w naprawdę wczesnym dzieciństwie futbol to przyjemność cielesna.

W okresie dorastania także nasz futbol dojrzewa, przestając być powodem dziecinnych westchnień. Staje się sprawą śmiertelnie poważną. Z czym to się wiąże? Bez wątpienia z nader szczególną kategorią sportu, do jakiej się zalicza.

Trzy bowiem wielkie kategorie sportu zabiegają o nasze umiejętności i preferencje. Przede wszystkim – sporty, które są samym życiem. Sporty walki, sporty siłowe, sporty szybkościowe i zwinnościowe, boks, zapasy, biegi, skoki, zrodzone z wprzęgnięcia całego ciała, od rąk po stopy, w przedsięwzięcie mające na celu potwierdzenie porządku pierwotnych hierarchii.

Następnie są sporty stanowiące przedłużenie życia. Związane z użyciem pewnego oprzyrządowania, naturalnego bądź mechanicznego – rakiety, samochodu, nart, roweru, przedmiotów bądź maszyn – będącego „przedłużeniem” maszyny ludzkiej, gotowego, by ćwiczyć ją codziennie i poprawiać jej wydajność.

Są wreszcie sporty stanowiące metaforę życia. Sporty powstałe z czystych konwencji, w odróżnieniu od poprzednich, a więc pewnego rodzaju sporty „nieprzydatne”, próżniacze, wielkie sporty drużynowe, z futbolem na czele.

Sporty drużynowe to teatry, w których przedstawia się historie fikcyjne, ale prawdziwsze od samej prawdy. Jestem przekonany, że towarzyszący im wyjątkowy oddźwięk i uwielbienie wynikają przede wszystkim z faktu, iż ich opowieści to historie zbiorowe, nie zaś losy jednostek. I z tego, że mogą, w pewnych warunkach, stać się odwzorowaniem społeczności ludzkiej. Jest to coś lepszego niż rzeczywistość, a mianowicie fantasmagoria w najlepszym tego słowa znaczeniu. Oto i moja druga myśl: w swej dojrzałej formie futbol to przyjemność duchowa.

Wreszcie – futbol rozprzestrzenił się niczym warstewka pudru po wszystkich kontynentach. Nie ma już nikogo, kto wymykałby się jego regułom i jego słownictwu, kto unikałby spotkań z nim. Nie jest niewinnym szczegółem, że to pierwszy i jedyny sport, który doznał udaru słonecznego. Jak i dlaczego? Odpowiedzi na to należą do Michela Platiniego. Ale już tutaj zgłaszam zdecydowane dementi wobec wszelkich plotek, jakoby na tym bożym czy szatańskim świecie było sześć kontynentów. Jest ich siedem: Afryka, dwie Ameryki, Azja, Europa, Australia. No i Futbol. Oto i moja trzecia myśl: w swym bezmiarze i w całej swej złożoności futbol to przyjemność uniwersalna.

Przyjemność cielesna, przyjemność duchowa, przyjemność uniwersalna. Trzy przyjemności futbolu, którymi cieszyć się można do woli i bez obaw. W trakcie rozmowy spostrzeżemy jednak, jak futbol przy okazji tych przyjemności potrafi ukazać również i swe ciemniejsze oblicze. To wiem o nim na pewno.

Co natomiast wiem o Michelu Platinim?

Michela Platiniego poznałem w lipcu 1973 roku w kawiarni w Nancy. Pomógł mi w tym pewien „bohater ze Szwecji”^() i uczestnik wielu kampanii stoczonych w barwach Reims i Saint-Étienne – piłkarz, trener, selekcjoner, mówca, pisarz i „filozof”. Człowiek o onieśmielającej lekkości słowa i pióra. A przecież pochodził z wielodzietnej rodziny i jego rodzice nie mogli sobie pozwolić na posyłanie go do szkoły. Nie dane mu nawet było skończyć podstawówki. Bo o ile napomknąłem Wam o kampaniach, które toczył na rozmaitych polach, o tyle nie wspomniałem jeszcze o być może najpiękniejszym z tych pól – tym, na którym w wieku dwunastu lat wypasał krowy. Pod wpływem wielkiego Reims z czasów mojego dzieciństwa postanowiłem zostać dziennikarzem, by móc mu uścisnąć dłoń. Nazywał się Albert Batteux, miał 54 lata i od roku był wiceprezesem klubu AS Nancy-Lorraine, gdzie dopiero co trafił Michel Platini.

Siedzieliśmy przy stoliku w kawiarni przypominającej siedzibę klubu golfowego. Do pomieszczenia wszedł sobowtór Giocondy, tyle tylko, że był to szczupły chłopak. Nastąpiła ceremonia przedstawiania; krótka, bowiem młody człowiek zdawał się śpieszyć, by móc czym prędzej zamówić mleko z grenadiną i dorwać się do flippera.

– O tym tutaj będzie pan mi jeszcze opowiadał – szepnął Albert Batteux.

„Ten tutaj” nazywał się Michel Platini i dopiero co skończył 18 lat.

W rzeczy samej, wraz z upływem czasu Michel Platini regularnie dawał o sobie znać z futbolowych aren Francji i Nawarry, a niebawem i całego świata. I tak oto minęło już ze czterdzieści lat, jak na moje biurko spadają jego pocztówki i przemówienia, on zaś w tym czasie z zawodnika stał się prezydentem Federacji.

Platini swoje życie piłkarza będzie przywoływał na stronach tej książki, podobnie też napomknie o Platinim-prezydencie, nie pomijając trzech bądź czterech żywotów pośrednich, które summa summarum składają się na jego życie. Ale nim to zrobi, oto – podobnie jak w przypadku futbolu – dwie bądź trzy rzeczy, które wiem o Michelu Platinim.

W dniu, w którym Platini zakończył swoją karierę zawodnika, w niedzielę 17 maja 1987 roku, wysłałem do niego do Turynu telegram. Zawierał dwa słowa dla uczczenia jego ostatniego meczu, jego „pożegnania z bronią”. Nad pierwszym słowem nie było co się długo zastanawiać: „Brawo!”. Brawo dla artysty za całokształt twórczości. Brawo również za zejście z boiska w drobnym deszczu, który zdawał się popłakiwać, podczas gdy on, samotnie, po raz ostatni kierował się tunelem Stadio Comunale w stronę szatni. Nade wszystko zaś było to brawo pełne ulgi, brawo ze strony dziennikarza, który życzył mu jak najlepiej.

Drugie słowo brzmiało: „Odwagi!”. Odwagi w pierwszym dniu bez treningów. Bez Giovanniego Trappatoniego i bez Zbigniewa Bońka. Odwagi, bowiem dziś pozostawiasz swoją młodość i swoją pasję. Odwagi, stary.

Cóż za dobra rada! I jak została wysłuchana! Od tej pory Michel Platini – zawodnik, spec od marketingu, ekspert telewizyjny, selekcjoner, kierownik Komitetu Organizacyjnego Mistrzostw Świata, prezydent Federacji, bohater medialnego zamieszania w kwestii katarskiej bądź brazylijskiej – nie przestał coraz mocniej i mocniej angażować się w futbol. Czy jest życie po futbolu? Owszem, po futbolu jest futbol – brzmi odpowiedź. Nie zdołał wyrwać się z jego królestwa. Tak więc pierwsza rzecz, jaką wiem o Platinim, to przekonanie, że to człowiek zwariowany na punkcie piłki.

Jako że dane mi było śledzić jego karierę w sposób niemalże nieprzerwany, częstokroć razem przywoływaliśmy obraz chłopca-piłkarza, którym był, zwariowanego na punkcie kiwania, a potem nastolatka zwariowanego na punkcie techniki („Pod tym względem w wieku szesnastu lat byłem już piłkarzem kompletnym”), wreszcie kompletnego wariata na punkcie całej (no, prawie całej) reszty. A przy tym wariata o niezwykłej jasności umysłu. Tłumacząc mi w maju 1987 roku, dlaczego w wieku 31 lat, 10 miesięcy i 26 dni na zawsze zawiesił korki na kołku, powiedział po prostu: „Mojemu silnikowi zabrakło paliwa”. Pod względem technicznym był wciąż bez zarzutu, lecz wydolność „pompy” niekiedy szwankowała, pomimo że puls utrzymywał się na poziomie 42 uderzeń na minutę. Nie można powiedzieć, by wzbudzał politowanie, lecz nie miał ani kocich ruchów Pelégo, ani żelaznych płuc Di Stefano, ani nóg Cruyffa, ani wirtuozerii Maradony. Potrzebował zatem czegoś, co by mu te braki rekompensowało.

Tym czymś był panoramiczny przegląd meczowego krajobrazu, jego równin i dolinek, jego mieszkańców i jego geografii. Nie myślał o grze jak o procesie przemieszczania się swojego ciała, ale jak o połączeniu inteligentnych ruchów ludzi zaangażowanych w grę i podróży piłki między nimi w poszukiwaniu najwyższej prostoty i skuteczności. Była to gra głównodowodzącego, który wysyłał Bońka na zwiad na nieznane terytoria. Między pozycją „9” a „10”, gdzie swobodnie się przemieszczał, była to gra nader zawadiacka, obfitująca w gole i pełna sportowego ducha. Podsumowując, była to gra najradośniejsza i najbardziej produktywna na świecie. I jest to druga rzecz, którą o nim wiem.

„Piłka to prosta sprawa. Ale najtrudniej jest prosto w nią grać”. Ta maksyma Johana Cruyffa powstała jakby specjalnie z myślą o Michelu Platinim, który był graczem najmniej skomplikowanym, nawet jeżeli w sferze osobistej prostota bywała mu niekiedy całkiem obca. Zawodnikiem bardziej złożonym, a jednocześnie prostszym człowiekiem był i jest bez wątpienia Zinédine Zidane, że poruszymy niemożliwą do pominięcia kwestię – tak poważną, a zarazem niepoważną – wirtualnego meczu między Platinim a Zidanem. Bo mecze, na które wielcy zawodnicy są najmniej przygotowani, to właśnie te, których nie rozegrali i które „rozgrywamy” w ich imieniu. Wedle Jacques’a Ferrana^() w tej kwestii „nie ma mowy o porównywaniu”. Z palcem w nosie wygrywa Platini, uważa ten, kto bynajmniej nie od zawsze był zagorzałym platinistą.

A czy byłem nim od zawsze ja? Do pewnego stopnia – tak, dopóki olśniewał talentem, który niósł go na najwyższe poziomy. Lecz czy również na etapie, gdy w Juve i na Euro ’84 wspiął się na dach Europy i świata? Nie. Bez wątpienia nie. Po latach wyznałem mu to z determinacją (nawiasem mówiąc, ku jego wielkiemu zdumieniu). Owszem, stopa, głowa, mentalność, wszystko to naoliwione jak należy, a do tego ta zdolność tak wczesnego dostrzegania i przewidywania... Lecz od 19 listopada 1980 roku, od spotkania w Hanowerze pod czarnym nieboskłonem Westfalii, czułem cały żal Platiniego, że jego silnik nie jest jedną z tych potężnych jednostek napędowych niemieckich wozów, które właśnie przebiły się przez francuskie linie (4–1). Że nie jest silnikiem Briegela, Hrubescha czy Kaltza. I że jego nogi nie są nogami takiego np. Cruyffa czy choćby Schustera. I dokładnie pamiętam, że tamtego wieczoru, na pomeczowej odprawie, pułkownik Maurice Vrillac, z zawodu lekarz reprezentacji Francji, postawił mniej więcej taką samą diagnozę. Francja wciąż była opóźniona o jedną wojnę. Bez cienia wątpliwości Michel Platini nie znalazł się w odpowiedniej armii w odpowiednim czasie.

Nie chcąc drugi raz popełnić grzechu zwątpienia, o wiele szybciej nabrałem przekonania, że Zinédine Zidane ma szansę zajść bardzo daleko. Po pierwsze, francuska piłka stopniowo podnosiła się z kryzysu, a może nawet dysponowała już pewną przewagą w postaci świetnych ośrodków szkoleniowych. Po drugie, Zidane wyjechał z kraju w wieku 24 lat, by rosnąć niczym gigant w najpotężniejszych armiach świata – Juventusie Turyn i Realu Madryt.

Zidane zaszedł bardzo daleko, lecz nie tak daleko jak Platini w okresie włoskim. Zagorzałym platinistą stałem się od „drugiego wejrzenia”, kiedy jego gra ostatecznie podporządkowała się rozkazom trzech Gracji – Prostoty, Skuteczności i Pewności Siebie – bez jakichkolwiek niepotrzebnych ozdobników czy zbędnych fajerwerków, bez rys na zachowaniu, bez strachu przed niczym ani nikim.

Kiedy w 2000 roku rozsądzenie kwestii Platini czy Zidane powierzono jury złożonemu z najwybitniejszych według „France Football” piłkarzy, w tym także kolegom Zizou z reprezentacji Francji, ci jednoznacznie ocenili wyżej Platiniego, uzasadniając to tym, że o ile ten pierwszy ustępuje drugiemu pod względem choreografii, o tyle przewyższa go w kalkulacjach.

Chciałbym przeprosić małych chłopców, młodzieńców i dziewczęta, wszystkich tych, którzy uwielbiali słońce o nazwisku Zidane (bowiem nie ostali się już najpewniej żadni miłośnicy słońca zwanego Raymond Kopa^(), do których i ja się kiedyś zaliczałem), za przykrość, jaką im teraz sprawię: Michel Platini to bez wątpienia najwybitniejszy piłkarz francuski wszech czasów, jeden z dziesięciu, a może nawet i jeden z pięciu najlepszych na świecie w dziejach tego sportu. Oto i moja trzecia o nim myśl.

Michel Platini lubi twierdzić, że jakaś Siła Wyższa sprawiła mu prezent, obdarzając go większym talentem do piłki niż do czegokolwiek innego. Nie ma żadnych złudzeń co do własnych zasług w tej mierze. Ten sam fatalizm cechował go, kiedy grał w Juventusie Turyn i zaczynał zapisywać się w jego annałach swoimi niesamowitymi trafieniami: „Gdybym nie grał w Juve czy też gdybym był mistrzem w badmintona, gazety nie poświęciłyby mi nawet trzech linijek”. Michel przyznaje, że jest dzieckiem przeznaczenia, i pochyla się przed tym przeznaczeniem; co ja mówię... – on leży przed nim krzyżem.

Jakkolwiek usiłował się z tym kryć, tak jak – będąc człowiekiem skromnym – ukrywał ferrari, które w uznaniu chlubnych dokonań w krainie futbolu sprezentował mu Giovanni Agnelli, nie jest w stanie zignorować tej oceny. Mając na uwadze fakt, że jest on największym czempionem francuskiej piłki, a zarazem fakt, że zrobił niesamowitą karierę w kierowaniu sportem, który uczynił go mistrzem, Michel Platini, lat 60, skazany jest na tytuł „największej postaci wszech czasów francuskiego sportu, w zawieszeniu” (mistrz zawsze pozostaje w zawieszeniu, oczekując na nastanie kolejnego mistrza). Owszem, jest to wyrok nader ciężki. Ale bardzo mocno uzasadniony.

I to jest moja czwarta myśl o Michelu Platinim.

A teraz czas na podróż przez te rozmowy. Gdy mówiłem o podróży „pierwszego z graczy” przez krainę „pierwszej z gier”, to nie chodziło mi o zasugerowanie jego wyższości pod każdym względem, ale o podkreślenie, do jakiego stopnia Platini-działacz pozostaje wciąż graczem. A nawet – będziemy mieli okazję, by się o tym przekonać – w jak wielkim stopniu prosta gra, podwórkowa gra bez zasad i bez konsekwencji, zajmuje go bardziej niż skodyfikowana gra rodem z Freemasons’ Tavern^(). Nie jedenastu na jedenastu, ale dwóch ludzi i jedna piłka, którą trzeba umieścić w zaimprowizowanej bramce. Niech więc gra – w swej najprostszej postaci, taka, jak ją rozumie „pierwszy z graczy” – się rozpocznie.

Książka ta nie jest biografią, nie jest opisem techniki czy lekcją wykonywania rzutów wolnych. Tym bardziej nie jest głosem w dyskusji o organizacji mistrzostw świata w Katarze czy Brazylii. To najniewinniejsza pod słońcem podróż do kresu futbolu.

Odrzuciłem w niej schemat „pytanie-odpowiedź”, jako że tyle już razy miałem zeń okazję korzystać, gdy maltretowałem naszego podróżnika w imieniu „L’Équipe” bądź „France Football”, i nadałem jej formę zbioru rozmów. Pierwszy schemat, właściwy łowcom sensacji, niczego nie ułatwia. Natomiast drugi – rozmów prowadzących do refleksji – pociąga za sobą wymianę poglądów, dążenie do wzajemnego zrozumienia, a także ustalenie „katalogu sprzeczności”. Jeżeli pojawiają się refleksje, to nawet gdy nie zmierzają w tym samym kierunku, są przynajmniej na podobnym poziomie.

Tak więc, na prośbę Michela Platiniego, umówiliśmy się – na rozmowę z przerwami. Rozmowę, którą zawodowy odpytywacz prowadzi, nie powstrzymując się przed wykorzystywaniem swojej wiedzy, ale cały czas pamiętając o swoim podrzędnym miejscu.

Zaproponowałem mu tego rodzaju słowny ping-pong, aby w ten sposób powrócić do czterdziestu lat naszych spotkań – mocnych, intensywnych, lecz nazbyt naznaczonych dziennikarskim pędem, by móc tak zgłębić zagadnienie, jak udawało nam się to czynić w rozmowach o charakterze bardziej osobistym. Aby odpowiedzieć na pytania: Czego się nauczył na boisku? Jak bardzo orientuje się w historii futbolu? Jak może uzasadnić jego siłę oddziaływania? Jak dziś ocenia kondycję sportu, który uczynił go królem? Jaką przewiduje dlań przyszłość lub też jakiej by mu życzył? Jakie koleje losu uformowały jego życie jako człowieka, a nie tylko gracza? Kim dziś, po latach gry i pracy, jest Michel Platini? Tak właśnie mogłyby wyglądać najważniejsze pytania tej książki, gdyby nie to, że podstawowe pytanie brzmi: gdzie w tym wszystkim jest miejsce Gry?

Książka ta, choć o bardzo konkretnie zdefiniowanym temacie i ramach, na początku wcale nie miała ambicji stania się książką. W pierwotnym założeniu miała pozostać prywatnym tekstem, powstałym dla upamiętnienia starej znajomości. Żadnego redaktora, żadnej umowy, żadnych akcji reklamowych, a jedynie słodki sen dwóch marzycieli. I jakaż w tym była pretensja! Później jednak, słowo po słowie, rozmowa po rozmowie, sen ów skończył się na rynku książki sportowej, co w sumie też nie jest takie złe.

Książka jest rezultatem ponad dwudziestu rozmów. Każdą poprzedzało podsumowanie wcześniejszych, a niekiedy także mniej lub bardziej zawoalowane „przysposabianie” pytanego. W podróży przez starożytność, przez dzieje soule^(), aż po horyzont Freemasons’ Tavern, służyłem mu niekiedy za przewodnika, dostarczając tych wiadomości, z którymi nie miał okazji się dotychczas zapoznać.

Teraz zaś przyszła pora, by to Michel Platini przekazał nam najnowsze wieści ze świata futbolu.

Gérard ERNAULT

Przypisy

Tego dnia Francja po dramatycznym meczu przegrała z RFN półfinał mistrzostw świata (przyp. tłum.).

Określenie zawodników i selekcjonera reprezentacji Francji, która na mistrzostwach świata w Szwecji w 1958 zajęła trzecie miejsce (jeżeli nie zaznaczono inaczej, przypisy pochodzą od autora).

Były dyrektor „France Football” i redaktor naczelny „L’Équipe”, współtwórca przyznawanej przez „France Football” Złotej Piłki i twórca regulaminu pierwszego piłkarskiego Pucharu Europy.

Raymond Kopa – właściwie Raymond Kopaczewski, syn polskich imigrantów, legendarny piłkarz, m.in. Realu Madryt, a także filar reprezentacji Francji (przyp. tłum.).

Londyński pub, w którym w 1863 zredagowano pierwsze reguły gry w piłkę nożną.

Soule – gra z użyciem piłki, popularna we Francji od X wieku (przyp. tłum.).

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: