Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Posiadłość w Portovenere - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 maja 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Posiadłość w Portovenere - ebook

Jeśli masz czyste sumienie – śpij spokojnie. Jeśli jednak wyrządziłeś zło, uważaj. Przeszłości nie da się wymazać. Grzechy nie zostaną odpuszczone. Nie licz na Sąd Ostateczny, bo jeszcze za życia może cię spotkać kara. Wystarczy, że jedna z twoich ofiar wejdzie w układ z mężczyzną, o którego istnieniu wolałbyś nie wiedzieć.
Młoda skrzypaczka, Carla, po śmierci matki przyjeżdża do Portovénere. Tu, w posiadłości na wzgórzu, mieszka jej wuj, John Lorusso. Z początku nieufny, szybko przekonuje się do dziewczyny. Ona także zaczyna darzyć go ciepłymi uczuciami. Gdy więc zauważa, że wuj, wykazując oznaki obłąkania, czasem dziwnie się zachowuje ─ postanawia mu pomóc. Niebawem jednak sama zaczyna doświadczać niezwykłych wizji, które powodują, że każdy kolejny dzień w posiadłości starego wuja staje się przekleństwem. Przekonana o chorobie psychicznej pragnie jak najszybciej uciec z miasta. Ale to nie jest takie proste…
Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65223-31-9
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Był bardzo upalny letni dzień. Portovénere wyglądało jak opuszczone, mieszkańcy albo wylegiwali się w klimatyzowanych pokojach, albo leżeli na pobliskiej plaży, popijając zimne drinki i rozkoszując się urokami lata. Nawet turyści pochowali się w chłodnych murach zabytkowych budowli lub w cieniu Groty Byrona. Wąskie, kręte, pełne uroku uliczki i piękne kolorowe kamienice – trochę przypominające Portugalczykom starówkę Porto, a dzieciom rząd kolorowych kredek w piórniku – nie były w stanie przyciągnąć zwiedzających. John Lorusso, mieszkaniec Portovénere, siedział w małej knajpce mieszczącej się na parterze kamieniczki w samym punkcie zero zabytkowego centrum miasteczka. Czytał gazetę, co rusz sięgając po filiżankę cappuccino.

– Witaj! – usłyszał nad głową.

Znał ten głos. Nerwowo podniósł wzrok i zobaczył, że przy stoliku stał Pedro, tak w każdym razie kazał się nazywać. Tak jak zawsze, na jego twarzy można było zauważyć ten charakterystyczny ironiczny uśmiech, który wywoływał u Lorussa gęsią skórkę.

– Mogę się przysiąść? – spytał pro forma, bo nie czekając na zgodę, rozsiadł się na krześle po drugiej stronie stolika. Lorusso złożył gazetę i rzucił ją na stół.

– Czego chcesz? – W jego głosie można było wyczuć nieskrywaną niechęć.

– Nic od ciebie nie chcę. – Gość uśmiechnął się szeroko. – Tak witasz starego kumpla?

– Nie jesteśmy kumplami i nigdy nimi nie byliśmy! – Lorusso wycedził przez zaciśnięte zęby.

– Zaraz, zaraz. – Pedro podniósł prawą dłoń w geście protestu. – Dlaczego tak mówisz? Zrobiłem ci przysługę, nic nie chcąc w zamian.

– To nieprawda – zaprotestował John.

– Nieprawda? John, nie musisz mnie lubić, ale przecież układ był jasny, sam mnie o to poprosiłeś. A teraz na mój widok bledniesz. Nie rozumiem. Aż tak mnie nie znosisz?

– Wiedziałeś, jaką za to zapłacę cenę. Nie ostrzegłeś mnie.

– Co panu podać? – usłyszeli głos kelnerki. Jak na komendę spojrzeli na intruza.

– Ten pan już wychodzi – burknął niezbyt grzecznie Lorusso. Gość jednak udał, że tego nie zauważył.

– Poproszę cappuccino. – Pedro uśmiechnął się czarująco do kelnerki. Dziewczyna odwzajemniła jego uśmiech, trudno bowiem było zachować obojętność w pobliżu takiego przystojniaka.

– Czego chcesz? – John powtórzył pytanie.

– Nic nie chcę, nie bądź taki nerwowy.

– Nie widziałem cię wiele lat i nagle się zjawiasz. To nie może być przypadek.

– Nie jest.

– A więc?

– Nie przyjechałem do ciebie.

– Nie? – Lorusso spojrzał na mężczyznę z niepokojem. – Wciąż oferujesz ludziom swoją pomoc? – spytał nieśmiało.

– Tak.

– I wciąż są chętni?

– Owszem. – Pedro uśmiechnął się. – Cała masa. Muszę reglamentować swoje usługi.

Lorusso westchnął ciężko i z dezaprobatą pokręcił głową.

– Masz tu w Portovénere klienta? – spytał.

– Chwileczkę, to nie są klienci. Ja nie czerpię z tego korzyści.

– To po cholerę coś takiego proponujesz?

– Sam sobie na to odpowiedz.

Pedro raptownie wstał, skinął na pożegnanie głową i ruszył do drzwi.

– A kawa? – krzyknęła kelnerka idąca w kierunku stolika.

– Ten pan wypije – powiedział na odchodnym i uśmiechnął się do kobiety.

John, mocno poruszony spotkaniem, zapłacił i również opuścił kawiarnię. Rozmyślając o przeszłości, niespiesznie ruszył w kierunku domu.

– Witam sąsiada! – krzyknął mężczyzna na rowerze, mijając Lorussa.

– Dzień dobry – odpowiedział John, nie zauważywszy nawet, z kim się wita. Mężczyzna krzyknął coś jeszcze, ale Lorusso był zbyt zamyślony, by to usłyszeć.

Upał dawał się we znaki. W jego wieku taki spacer był nie lada wyczynem. Droga prowadziła pod górę, a na odcinku, gdzie niedawno położono asfalt, na próżno było szukać cienia. Dopiero dalej, za zakrętem, pojedyncze, rosnące przy szosie cyprysy odrobinę przesłaniały słońce.

Lorusso oddychał ciężko. Zmęczony minął ostatni zakręt i skręcił w boczną szutrową drogę. Po przebyciu około stu metrów dotarł do potężnej kutej stalowej bramy, strażniczki jego posiadłości. Na chwilę przystanął, żeby odsapnąć i wyrównać oddech, po czym pchnął lewe skrzydło, które rozwarło się z potwornym zgrzytem. Wciąż zapominał naoliwić zawiasy. Przecisnął się do środka, a następnie zatrzymał kilka metrów dalej, tuż przed długą platanową aleją. Zawahał się, jednak tylko na ułamek sekundy. Wolno ruszył przed siebie.

Kiedy mijał kolejne drzewa, zaczęły wstrząsać nim silne konwulsje, ciało zaś przeszył potworny ból. Mimo to nie przerywał koszmarnej przechadzki. Co chwila potykał się, chybotał na nogach, nieraz oparł się o pień drzewa, ale kontynuował. Zagryzł wargi do krwi i nie poddawał się, bo wiedział, że musi pokonać aleję. Między platanami, które rosły po obu stronach dróżki, znajdowały się podłużne granitowe płyty do złudzenia przypominające cmentarne nagrobki. Kiedy Lorusso je mijał, jego głowę atakował gwar ludzkich głosów, płacze i nieziemskie krzyki. Chwycił się oburącz za skronie i skulony szedł dalej. W miejscu, w którym alejka się kończyła, ból głowy i konwulsje ustąpiły, a głosy, które słyszał – zamilkły. Mężczyzna odetchnął z ulgą, starł pot z czoła, wyprostował się i ruszył w stronę znajdującego się nieopodal domu. Nie był to pałac ani willa, ale raczej solidny dziewiętnastowieczny dwór, pozbawiony tak charakterystycznych dla dzisiejszych budynków nowoczesnych gadżetów. Królowała tu prostota i starodawny styl. Po schodach wykonanych z kremowego marmuru Lorusso dotarł do drzwi wejściowych, a po chwili zniknął w środku domu.



Minęło kilka dni, a upał nie ustępował. Portovénere za dnia wyludnione i ciche, dopiero późnym popołudniem stawało się gwarnym, zapełnionym mieszkańcami i turystami miastem. Była może osiemnasta, kiedy na przystanku na obrzeżach miasteczka zatrzymał się autobus. Automatyczne drzwi otworzyły się z łoskotem i z pojazdu wysiadła szczupła dziewczyna. Objuczona dwiema walizkami ruszyła w kierunku centrum. Bagaż musiał być bardzo ciężki, bo co chwila przystawała, przekładała go z ręki do ręki i ciężko przy tym sapała. Kiedy była w połowie drogi do celu, tuż obok niej z piskiem opon zatrzymał się obdrapany, szary pick-up.

– Może podwieźć? – krzyknął przez otwarte okno kierowca.

Dziewczyna spojrzała na niego nieufnie i przez chwilę się zawahała. Ale młody, przystojny, o kruczoczarnej czuprynie i szczerym uśmiechu mężczyzna samym wyglądem natychmiast wzbudzał sympatię.

– Z chęcią – odparła.

Mężczyzna wyskoczył z szoferki, złapał bagaże i wrzucił je na krypę. Ona tymczasem wsiadła do środka i po chwili ruszyli.

– Dokąd? – rzucił kierowca.

– Nie rozumiem? – zdziwiła się.

– No, dokąd podwieźć?

– A, przepraszam, strasznie jestem roztargniona. To przez tę podróż w upale. Do miasteczka poproszę… Chyba… Tak, do miasteczka.

Roześmiał się, widząc jej niezdecydowanie.

– Ale miasteczko jest dość rozległe, jest tu mnóstwo pagórków, zaułków. Gdzie konkretnie?

Zawahała się. Jak wytłumaczyć, gdzie konkretnie, skoro nigdy tu nie była. Zamierzała w miasteczku złapać taksówkę i nią dojechać na miejsce.

– Przepraszam, gdzieś schowałam kartkę z adresem. – Nerwowo zaczęła przeszukiwać torebkę. – Gdzieś była… – mruknęła pod nosem, przetrząsając kolejne kieszonki. – Wie pan, pierwszy raz tu jestem. Mam tu wujka. Nazywa się Lorusso.

– Lorusso? John Lorusso? – dopytywał. Spojrzała na niego zdumiona.

– Zna go pan?

– Pewnie, a kto by tu nie znał Johna. To przecież małe miasteczko. – Uśmiechnął się. – Dobrze się składa, że panią spotkałem. John mieszka kawałek od centrum, z bagażami nie dałaby pani rady.

– Dziękuję – szepnęła z wdzięcznością w głosie.

– Nie wiedziałem, że staruszek ma rodzinę – dziwił się kierowca. – To mnie pani zaskoczyła.

– Zna go pan bliżej?

Zerkała na mężczyznę z coraz większą sympatią. Miał w sobie to coś, co mają nieliczni, ale co tak trudno opisać.

– Tak. – Skinął głową. – Bardzo dobrze się znamy, i to od lat. Pani tu na wakacje?

– Nie. Przyjechałam go odwiedzić, a później zobaczę, co dalej. Jaki on jest? Nigdy go nie widziałam, trochę się boję tego spotkania.

– Spoko, fajny facet, polubi go pani. Kierowca wyraźnie był rozbawiony. Kręcił głową i uśmiechał się pod nosem.

Pick-up przemknął przez miasto i serpentynami wspiął się na pobliskie wzgórze. W pewnym momencie zjechał z asfaltu w boczną drogę i po około stu metrach się zatrzymał.

– To tu. – Kierowca wskazał palcem potężną kutą bramę obsadzoną na dwóch ceglanych, dawno pozbawionych tynku, filarach.

Dziewczyna zerknęła w tym kierunku. Brama była zamknięta. Nie widać było dzwonka. Miała nadzieję, że nie przyjdzie jej tu sterczeć całą noc. Nie miała do wuja numeru telefonu, nie mogła więc go poinformować o swoim przybyciu.

Kierowca natychmiast zauważył jej rozterki.

– Wystarczy pchnąć jedno skrzydło. Niestety nie mogę pani pomóc, spieszę się.

– Dziękuję! – Posłała mu wdzięczny uśmiech. Wysiadła z auta, a mężczyzna zdjął z krypy bagaże.

– Powodzenia – rzekł i ruszył w stronę kabiny.

– Przepraszam! – krzyknęła w jego kierunku. Zatrzymał się i spojrzał na nią wyczekująco.

– Jak się pan nazywa? – zapytała na odchodnym.

– Pedro. Pedro Gonzales – odparł.

– Ja jestem Carla Simone.

– Ładne imię! Proszę pozdrowić ode mnie wuja! – krzyknął, machnął jej ręką na pożegnanie, wsiadł do auta i odjechał.

Dziewczyna chwilę patrzyła za nim, a kiedy pojazd zniknął za zakrętem, chwyciła walizki i podeszła do bramy. Tak jak zasugerował Pedro, pchnęła jedno ze skrzydeł, które rzeczywiście się uchyliło. Weszła na teren posiadłości. Wolno ruszyła platanową aleją. Była zachwycona. Wspaniałe młode drzewa w dwóch równych szeregach wskazywały drogę do widocznego w oddali domu. Nagle się zatrzymała. Między drzewami zauważyła podłużną granitową płytę. Wyglądała jak nieduży grobowiec. Podeszła bliżej i zauważyła na jej szczycie napis, to była data: 1972. Dziwne… Postanowiła przy najbliższej okazji zapytać się o to wuja. Ruszyła dalej, następna płyta, następne zaskoczenie. Podeszła bliżej, tam też była data, ale inna, i tak przez całą aleję. Jeśli miały to być ozdoby, to raczej był to marny pomysł. Wrażenie estetyczne było podobne do odczucia, które towarzyszy na cmentarzu, a nie w pałacowym ogrodzie.

Dom wyglądał dużo lepiej, miał swój regionalny styl. Carla z ulgą postawiła walizy, przeczesała ręką włosy, a następnie weszła po schodach i stanęła przed drzwiami. Zawahała się, ponieważ wujek nic nie wiedział o jej wizycie, mało tego, nie wiedział nawet, że Carla istnieje. Nie miała pojęcia, jak ją przyjmie, jeśli w ogóle to nastąpi. Nie mogła mieć do niego pretensji, nawet jeśli zrzuci ją ze schodów. Wszak w dzisiejszych czasach jest tylu różnych oszustów. Miała tylko nadzieję, że da jej trochę czasu, aby mogła udowodnić, kim jest.

– Raz kozie śmierć – szepnęła pod nosem i nacisnęła mosiężny przycisk dzwonka umieszczony na lewej futrynie. Dziwne, pomyślała. Dlaczego umieszczono go akurat z lewej strony? Może wujek jest mańkutem? Było to możliwe, ponieważ ona sama była leworęczna. Podobnie jak jej matka. Z wnętrza domu dobiegł ją odgłos gongu. Dziewczyna ostrożnie przyłożyła ucho do drzwi. Ktoś się zbliżał, była tego pewna, odskoczyła. Po chwili zazgrzytał klucz w zamku i jeszcze gorzej zazgrzytały zawiasy. Drzwi stanęły otworem, a w progu ukazał się starszy, pokaźnej postury, choć mocno przygarbiony mężczyzna. Był przeraźliwie blady, a siwe kosmyki długich, rzadkich włosów nieśmiało zasłaniały mu wielkie małżowiny uszne. Carla zauważyła, że jego uszy były takie same jak uszy jej matki.

Mężczyzna przyjrzał się uważnie intruzowi, a jego oczy nabrały dziwnego blasku.

– Eliza? – wyszeptał, nie kryjąc zaskoczenia.

– Eliza nie żyje, jestem jej córką – odparła Carla. Czuła się spięta. Stała przed wujem niczym uczennica.

– Córką? – Patrzył na nią, a jego wzrok przeszywał ją niczym aparat rentgenowski. – Wykapana Eliza – wydusił.

W jego mowie wyczuła wzruszenie. Wiedziała, że wuj kochał matkę, wiedziała także, że to była prawie chora miłość. Matka opowiadała wiele razy, jak z uporem maniaka przeganiał wszystkich kręcących się koło niej chłopaków.

Patrzył, aż w końcu jego oblicze zaczęło się zmieniać. Już nie wyrażało zaskoczenia, ale też nie było w nim nic przyjaznego.

– Eliza nie miała córki! – burknął niegrzecznie i chciał zamknąć drzwi. Nie zdążył, ponieważ dziewczyna, nie myśląc wiele, wcisnęła nogę w szparę i skutecznie je zablokowała. Raz kozie śmierć, pomyślała. Drugiej szansy nie dostanę.

– Co pani robi?! – krzyknął.

– Proszę mnie wysłuchać. Proszę dać mi pięć minut. Udowodnię, że jestem siostrzenicą wuja – prosiła.

– Jak to udowodnisz, dziecko? Przecież moja siostra nie żyje. Naprawdę, nie mam czasu na głupoty.

– Mam papiery, mam moją metrykę, mam zdjęcia rodzinne i mam…

– Co jeszcze masz?

– …mam list od mamy do wuja.

Zbladł. Spojrzał na nią z nieukrywaną niechęcią, a jednocześnie z lękiem.

– Mama napisała go tuż przed śmiercią – wyjaśniła szybko dziewczyna. – Powiedziała mi, że posłuży on za dowód, że jestem tą, za którą się podaję.

Mężczyzna się zawahał.

– Daj go! Przeczytam, a ty czekaj na dworze – zdecydował.

– Dobrze.

Carla sięgnęła do torebki i przez chwilę nerwowo w niej grzebała. Podobnie jak wcześniej kartki z adresem, tak teraz nie mogła znaleźć listu. Była na siebie zła, że nie włożyła go do żadnej z kieszonek. Wyrzuciwszy całą zawartość torebki na schody, wreszcie znalazła pożółkłą kopertę i bez słowa podała ją wujowi.

Lorusso chwycił list i z impetem zatrzasnął drzwi. Dziewczyna została sama na progu. Była zmęczona i głodna. Miała nadzieję, że wuj po zapoznaniu się z treścią listu zaprosi ją do środka. Inaczej musiałaby wracać do Rzymu, a ostatni autobus dawno już odjechał.

Miała ochotę usiąść, ale nigdzie nie znalazła miejsca, w którym mogłaby spocząć. Przykucnęła więc na schodach i zaczęła zbierać porozrzucane drobiazgi. Przy okazji z zaciekawieniem rozglądała się wokoło. Park był piękny, ale niestety mocno zaniedbany. Ze względu na wiek, nie można było od wuja wymagać, że zaangażuje się w ogrodowe roboty. Wiedziała, że był dużo starszy od mamy, ale nie spodziewała się, że jest aż tak stary.

Mimo że park był zaniedbany, nie trudno było dostrzec jego dyskretnego uroku, tak charakterystycznego dla wiekowych posiadłości. Wspaniały drzewostan, zapuszczone krzaki, a zamiast trawników – gigantyczne chwasty.

Sam dom był raczej w niezłym stanie. Rynny wyglądały na nowe, a na dachu najwyraźniej niedawno wykonano niewielki remont. Nowe dachówki wyróżniały się kolorem, podczas gdy inne sprawiały wrażenie omszałych. Tynk na budynku też w miarę dobrze trzymał się ścian. Carla w duchu przyznała, że miejsce samo w sobie jest piękne. Brakowało tylko gospodarza, który by o nie zadbał. Pomyślała, że zamiast krótkiej wizyty, którą planowała, mogłaby tu zatrzymać się na dłużej i pomóc wujkowi w ogarnięciu tego wszystkiego, a dopiero później jechać dalej, by zdobywać świat i realizować swoje plany. Wprawdzie nigdy nie chciała zamieszkać na prowincji, uważała bowiem, że to nie dla niej, ponieważ nie ma tu pracy dla muzyka, ale dłuższy urlop od życia i hałaśliwego Rzymu dobrze by jej zrobił. Nie miała pracy, w mieszkaniu matki też nic już jej nie trzymało. Gdyby więc wujek zechciał, mogłaby zostać z nim na dłużej. Kto wie, może nawet rok – dopóki nie odzyska równowagi po śmierci matki.

Nagle zazgrzytały zawiasy i uchyliły się drzwi. W progu stał Lorusso, trzymał w ręku list i był jeszcze bardziej blady. Przez grube szkła okularów przyglądał się dziewczynie.

– Córka Elizy, niesamowite – szeptał. – To jednak prawda.

Carla czuła się dziwnie, gdy tak ją oglądał z każdej niemal strony. W końcu odsunął się na bok.

– Wejdź – zaprosił ją do domu.

Cofnęła się po bagaże i już po chwili nieśmiało weszła do środka. Z hukiem i potwornym skrzypieniem zawiasów zatrzasnął drzwi i ruszył przodem. Dziewczynie aż ciarki przeszły po plecach. Udali się długim, słabo oświetlonym korytarzem do salonu. Carla z ciekawością rozglądała się wokoło. Meble pamiętały lata pięćdziesiąte dwudziestego wieku, były solidne, ale brakowało im wdzięku. Wystrój salonu można by ocenić jako surowy – żadnych bibelotów, czy nawet kwiatków w doniczkach. Okna przysłonięte były poszarzałymi ze starości firanami. Po bokach zwisały mięsiste, upięte szeroką taśmą zasłony, których wątpliwą ozdobą były wyblakłe, ciężkie chwosty.

– Siadaj. – Wuj wskazał jej krzesło przy stole.

Odstawiła walizki i posłusznie usiadła. Nie miała odwagi poprosić o nic do picia ani do jedzenia, mimo że czuła potężne pragnienie i równie wielki głód.

Siedzieli na dwóch biegunach dużego dębowego stołu, oddzieleni od siebie długim rzędem twardych zydli z oparciami, i mierzyli się spojrzeniami. Dla Lorussa wizyta dziewczyny była szokiem, dla niej – przygodą.

On pierwszy przerwał milczenie.

– Jak tu trafiłaś? – spytał.

– Mama dała mi adres wuja.

– Tak, tak, ale jak tu trafiłaś? Do mnie prawie nikt nie zachodzi, mało kto pragnie towarzystwa starego człowieka, mało kto mnie zna.

– Mylisz się, podobno wszyscy cię tu znają. Kiedy szłam od przystanku, zatrzymał się jakiś młody mężczyzna i od razu wiedział, gdzie mieszkasz.

– Młody mężczyzna? Nie znam żadnego młodego mężczyzny – powiedział zdziwiony. – Już prędzej staruszkowie mnie kojarzą, z nimi jeszcze od czasu do czasu utrzymuję kontakt, ale to młode pokolenie…

– Mówił, że go świetnie znasz. Nazywa się Pedro, chyba Gonzales, ale nie jestem tego pewna.

Lorusso zerwał się z krzesła, jakby miał czterdzieści lat mniej.

– Jak? – krzyknął. Był bardzo poruszony.

Dziewczyna odruchowo mocniej wcisnęła się w oparcie krzesła. Była zaskoczona reakcją wuja. Nie wyglądało na to, żeby Gonzales był jego przyjacielem.

– Pedro Gonzales – powtórzyła. – Jednak znasz go?

– Czego od ciebie chciał?

– Niczego.

– Niczego? A co ci mówił?

– Tylko mnie podwiózł. Był zaskoczony, że jesteś moim wujem, bardzo zaskoczony.

– Niemożliwe. – Pokręcił głową z niedowierzaniem. – Pedro Gonzales nie wiedział? – wymamrotał bardziej do siebie niż do niej. – A może to nie był on – dodał głośniej. – Jesteś pewna? Tak właśnie się przedstawił?

– Tak. – Skinęła głową z przekonaniem. – Kazał cię pozdrowić. Bardzo miły człowiek. Gdyby nie on, pewnie jeszcze długo błądziłabym po Portovénere w poszukiwaniu taksówki.

– To nawet on nie wiedział? Niesamowite. – Wuj wyglądał na rozkojarzonego.

– Czego nie wiedział?

– Nic, nic. - Machnął ręką.

Z powrotem usiadł na krześle. Zamyślił się. Carla obserwowała go w milczeniu. Teraz widziała podobieństwo między nim a mamą. Ona też robiła taką marsową minę, kiedy miała kłopot. Dziwne, ten Pedro wyglądał bardzo sympatycznie, a wuj zachowywał się, jakby spotkała co najmniej diabła.

Na szczęście wuj już po chwili spojrzał na nią nieco łagodniej, a nawet starał się uśmiechnąć.

– Gdybyś go zobaczyła ponownie, błagam, trzymaj się od niego z daleka. Obiecujesz? – poprosił.

– Ale dlaczego? Zrobił ci jakąś krzywdę? – Chciała się czegoś dowiedzieć.

– Nie – zaprzeczył energicznie. – Ale znajomość z nim często źle się kończy, ten człowiek przyciąga nieszczęścia.

– Nie rozumiem.

– To skomplikowane, ale może coś zrobię do jedzenia, pewnie jesteś głodna po podróży?

– Trochę tak – zaśmiała się Carla. Już prawie straciła nadzieję, że wuj to zaproponuje.

– A zatem przygotuję posiłek, a później porozmawiamy o twojej mamie. Ciężko wstał z krzesła i wyszedł z pokoju.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: