Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Z postępem - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Z postępem - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 228 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Z PO­STĘ­PEM.

KO­ME­DYA W PIĘ­CIU AK­TACH

WIER­SZEM

ORY­GI­NAL­NIE NA­PI­SA­NA
przez

Ka­zi­mie­rza Za­lew­skie­go,

WAR­SZA­WA.

NA­KŁA­DEM I DRU­KIEM FE­LIK­SA FRY­ZE I SKI

przy uli­cy Nowy Świat Nr. 12.

1874,

Äńààńèåíî Öåíçó­ðîþ.–Âàðøàâà 13 Ôåâðàëÿ 1874 ã,

OSO­BY.

Hra­bia Ko­by­lań­ski.

Ar­tur, Anie­la – jego dzie­ci.

Hra­bi­na Ko­by­lań­ska.

Zdzi­sław Krzy­ski.

Prze­piór­kie­wicz.

Emma, Po­li­karp – jego dzie­ci.

Ba­ron Sil­ber.

Leon jego syn.

Li­sie­wicz ban­kier.

Ko­mi­sant Sil­be­ra.

Ko­zli­kie­wicz.

Ksią­że Ja­nusz.

Ja­cą­u­es ka­mer­dy­ner Prze­piór­kie­wi­cza.

Jó­zef, Jan – lo­ka­je Ko­by­lań­skich.

Go­ście-Mło­dzież-Służ­ba.

Rzecz dzie­je się we Lwo­wie w na­szych cza­sach.

AKT I.

Sa­lon u Ko­by­lań­skich bo­ga­to ume­blo­wa­ny,– tro­je drzwi.

SCE­NA. I.

{Ar­tur wcho­dzi pro­wa­dzo­ny przez Jana).

Ar­tur.

Ostroż­nie!… no do li­cha nie pchaj mnie bał­wa­nie
Zresz­tą, już sam iść mogę! Precz. (Jan wy­cho­dzi)

To w pięk­nym sta­nie
Do­sta­łem się do domu.– Eh! głu­pie to ży­cie,
Co noc ta­kie hu­lan­ki!–Po­wra­cam o świ­cie,
A wsta­ję nad wie­czo­rem.– Dziś pi­łem za wie­le,
Trzy bu­tel­ki szam­pa­na–moi przy­ja­cie­le
Wy­pi­li moje zdro­wie–ja znów ich, na­wza­jem,
Ko­chaj­my się wnie­sio­no od­wiecz­nym zwy­cza­jem,
Wresz­cie kie­dy już słoń­ce tę or­gję oświe­ca
Któś na koń­cu za­wo­łał pij­my zdro­wie pie­ca.
Na tym pie­cu już koń­czą się moje wspo­mnie­nia,
Zda­je się–żem się na­gle osu­nął z sie­dze­nia,
Śni­ło mi się żem pły­wał… jak na mor­skiej fali
W koło mnie była woda… Tfu! dja­bli nada­li,
Ze ja się za­wsze wcią­gnąć dam hu­lasz­czej rze­szy
Aj! oczy mi się mru­żą… gło­wa do snu śpie­szy (kła­dzie się na so­fie).

Zdrzem­nę się na tej so­fie–już bliz­ko dzie­sią­ta!

Cięż­ko się bar­dzo wy­rwać, gdy ito raz się wpla­ta
W te kół­ka ko­le­żeń­skie – (mówi roz­ma­rzo­ny za – sy­pia­jąc).
A szko­da mnie szko­da,
Emma… Zdro­wie Hen­ryk­ną. Wino to nie woda, (za­sy­pia).

SCE­NA II.

ZDZI­SŁAW, JAN, AR­TUR śpią­cy.
J a n.

Ni­ko­go nie przyj­mu­je.

Zdzi­sław.

Prócz mnie, wie­rzę snad­nie.

J a n.

A na moje ple­cy gdy za to coś spad­nie?

Zdzi­sław.

Badź pew­nym, na tej spra­wie nie wyj­dziesz naj-
go­rzej.

J a n (n… s.)

Nie wiem czy mi od­le­pi co tam­ten przy­ło­ży, (od­cho­dząc)

Trze­ba się zry­zy­ko­wać gdy już nie ma środ­ka.

Zdzi­sław (sto­jąc przed Ar­tu­rem)

W tym sta­nie!… a jam my­ślał że to nędz­na plot­ka,
Ze za­wiść i ob­mo­wa god­ne tyl­ko wzgar­dy,
Lecz nie–to wszyst­ko praw­da; ten duch nie­gdyś

[har­dy,

Któ­ry gdzieś w gór­nych szla­kach szu­kał ide­ału

Do zwie­rzę­cych na­ło­gów zsu­nął się po­ma­łu.
Nie!… szla­chet­na na­tu­ra u nie­go zwy­cię­ży,
Tu znać wpływ to­wa­rzy­stwa, tych przy­ja­ciół węży
Któ­rych go­dłem jest roz­kosz–ży­ciem po­ni­że­nie;
Je­że­li w czas przy­by­łem może go od­mie­nię,
Byle rzecz za­da­le­ko nie za­szła.

SCE­NA III.

CIŻ i ANIE­LA.
Anie­la.

Mój Boże

Do­tąd jesz­cze nie wró­cił… nie spać o tej po­rze
To za­bój­stwo dla nie­go–znisz­czy siły, zdro­wie.

Zdzi­sław.

Pan­na Anie­la! Pani.

Anie­la.

Pan Zdzi­sław we Lwo­wie.

Zdzi­sław.

Wczo­raj rano przy­by­łem.

Anie­la.

Z Kzy­mu?

Zdzi­sław.

Nie z Mni­cho­wa
Pani nie wie jak te­raz moja god­ność nowa
Już ar­che­olo­gicz­nych zrze­kłem się zdo­by­czy
Z fi­lo­lo­ga–jam dzi­siaj in­ży­nier gór­ni­czy.

Anie­la.

To zdwo­je­nie na­uki za­szczyt Panu czy­ni,
Pra­ca za­wsze dla cie­bie naj­mil­sza wład­czy­ni
Ta­kim pan wra­casz, ja­kim pu­ści­łeś się w dro­gę,
Cze­muż o bra­cie moim tego rzecz nie moge!

Zdzi­sław.

Nie trze­ba tak źle my­śleć zno­wu o Ar­tu­rze,

Anie­la.

Bo on peł­za w do­li­nie, gdy pan krą­żysz w gó­rze.

Zdzi­sław.

O bądź pani spo­koj­ną, po­wró­ci on jesz­cze
Do daw­nych uspo­so­bień.

Anie­la.

Tą my­ślą się piesz­czę
Ze pan na nie­go wpły­niesz… nie­bo cię tu zsy­ła!

Ar­tur.

Co u li­cha!… Toć jesz­cze dwu­na­sta nie biła
A taki tur­kot w mie­ście

Zdzi­sław.

Ci­cho., on się bu­dzi!

Anie­la.

Wró­cił rano.

Ar­tur.

Nie! to gwar sły­chać z roz­mów lu­dzi
Chy­ba tu­taj z uli­cy wrzesz­czą tak przy kra­cie.

Zdzi­sław.

Nie to my z two­ją sio­strą.

Ar­tur.

Zdzi­sław! dro­gi bra­cie!
Ty tu­taj–szczę­sną chwi­lę twój po­wrót mi wró­ży
Do li­cha! za­po­mnia­łem, Aniel­ka się chmu­rzy
Trze­ba wy­słu­chać bury.

Anie­la.

Sły­sza­łeś ich tyle.

Ar­tur.

Toć mam czas na po­pra­wę–je­stem w wie­ku sile (pa­te­tycz­nie).

Gro­bu mego brzóz smęt­nych nie skry­wa­ją cie­nie.
No, nie chmurz się Aniel­ciu, jesz­cze ja się zmie­nię
Tyl­ko ty mój Zdzi­sła­wie nie znaj­dziesz od­mia­ny
Boś jest i bę­dziesz dla mnie ser­decz­nie ko­cha­ny.

Zdzi­sław.

Dzię­ki ci za tę przy­jaźń.

Anie­la (n… s.)

To go zba­wi może.

Ar­tur.

Ale gdzie­żeś ty sta­nął?

Zdzi­sław

Ja… w za­jezd­nym dwo­rze.

Ar­tur.

Fe! wstydź się–wnet się ze mną za­bie­raj w tej chwi­li,

Bio­rę lu­dzi–bę­dzie­my za­raz prze­no­si­li
Two­je ma­nat­ki.

Zdzi­sław.

Myśl to sza­lo­na w twej gło­wie.

Ar­tur.

Ja tyl­ko ta­kie mie­wam–Aniel­ka ci po­wie,
Ale za to opo­ru nig­dy w nich nie zno­szę.

Zdzi­sław.

A ja zno­wu upo­ru.

A n i e I a. (w..)

Zgódź się Pan, ja pro­szę
Bę­dziesz mógł wpły­wy nad nim roz­wi­nąć tu sze­rzej.

Zdzi­sław.

Pra­gnął­bym–lecz nie­ste­ty niech mi pani wie­rzy…

Ar­tur.

Nie znam żad­nych wy­mó­wek.

Zdzi­sław.

Zro­zu­miej­że prze­cie

Ja mam mas­sę ru­pie­ci.

Ar­tur.

Weź­mie­my ru­pie­cie.

Zdzi­sław.

Zbio­ry, wy­ko­pa­li­ska, biu­stów ze trzy­dzie­ści.

Ar­tur.

Miesz­ka­nie dość ob­szer­ne, wszyst­ko się po­mie­ści
No da­lej na­przód w dro­gę pro­szę je­go­mo­ścia

Aniel­ciu, uprzedź ojca że bę­dziem mieć go­ścia (do Zdzi­sła­wa).

Mu­sisz słu­chać sza­leń­ca, albo się z nim po­bić.

Anie­la.

Więc się pan zga­dzasz?

Zdzi­sław.

Zga­dzam, bo i cóż mam ro­bić.

(Zdzi­sław pro­wa­dzo­ny przez Ar­tu­ra wy­cho­dzi).

sce­na iv.

(Anie­la sama po­źniej Ko­by­lań­ski)

Anie­la.

Tak to on, nic nie zmie­nił się w dłu­giej po­dró­ży
Snać na­uka nie mę­czy i pra­ca nie nuży.
Ten sam wy­raz wyż­szo­ści, to wy­nio­słe czo­ło,
Wźrok ja­sny co na przy­szłość spo­glą­da we­so­ło;
Taki czło­wiek walk z ży­ciem pew­no się nie zlęk­nie
Czar­ny wą­sik tak usta ocie­nia mu pięk­nie,
Ja­kiż to na­wał my­śli ci­śnie się w mej gło­wie.

Ko­by­lań­ski (z ga­ze­tą w ręku).

Ślicz­nie, pięk­nie się robi, dziś już każ­dy po­wie
Ze chy­ba po­top nowy na zie­mię się zle­je.

Anie­la.

Oj­cze!

Ko­by­lań­ski.

Ty tu Aniel­ciu, pa­trzaj co się dzie­je,

Masz, weź, i uciesz oczy tym no­wym fry­mar­kiem.

Anie­la.

Grdzież mam czy­tać? a, pan Beust zjeż­dża się z Bis-

[marc­kiem,

Ko­by­lań­ski.

Ależ nie to!

Anie­la.

Hisz­pa­ni­ja.

Ko­by­lań­ski.

U dołu… tam z koń­ca.

Anie­la (prze­glą­da­jąc ga­ze­tę).

Kur­sa gieł­do­we–sprze­daż ogła­sza obroń­ca.

Ko­by­lań­ski.

Li­stę przy­jezd­nych czy­taj, kto przy­był do Lwo­wa.

Anie­la.

Szop­sie­wicz z Tar­no­po­la–Krze­sin­ka z Kra­ko­wa
Szach­mat­zel i Ri­sen­bob oba­dwaj z Ber­li­na.

Ko­by­lań­ski.

Da­lej.

Anie­la.

Pan Ba­ron Sil­ber,

Ko­by­lań­ski.

To nud­na dziew­czy­na
Spoj­rzyj przy­by­łych z Wied­nia, kogo tam wy­li­cza.

Anie­la.

Krum­holt­za.

Ko­by­lań­ski.

Lecz hra­bie­go

Anie­la.

Ah! Ko­zli­kie­wi­cza.

Ko­by­lań­ski.

No już wi­dzisz. Bóg ła­skaw. Co się tu wy­ra­bia!
Po­je­chał pro­sty Ko­zlik, a po­wra­ca hra­bin.

Pan hra­bia Ko­zli­kie­wicz, to mi pięk­na lala!
Oni nie my­ślą o tem, że ten gmach oba­la
Kto za­chwie­wa pod­sta­wę. A któż jest pod­sta­wą
To rzecz ja­sna–kto w kra­ju tym przo­du­je sła­wą
Na­zwi­ska, rasy… ma­nier, wresz­cie ukształ­ce­nia
Zda­je się nie po­trze­ba na to do­wo­dze­nia.
Lecz je­śli god­nie mamy wy­peł­niać te cele
Nie­chaj że nam in­tru­zów nie dają za wie­le.

Anie­la.

Snać po­ję­cie po­stę­pu i tu­taj sie sze­rzy
Ze wol­nej kon­ku­ren­cji do­zwo­lić na­le­ży

Ko­by­lań­ski.

Kon­ku­ren­cji! hor­ren­dum! co ta mala ple­cie
Otoż to ucz sta­ran­nie i kształć swo­je dzie­cię,
Aż po dłu­giej na­uce, pa­nien­ka skoń­czo­na
Po­wie, że kon­ku­ren­cja rodu do­zwo­lo­na.

Anie­la.

Mój Oj­cze!

Ko­by­lań­ski.

AY­spól­nych wi­dać prze­ko­nań nie dzie­lim
Gdzie Ar­tur?

Anie­la.

Po­szedł ra­zem z swo­im przy­ja­cie­lem

Po­wró­ci…

Ko­by­lań­ski.

Lubi spo­sób ży­cia to­wa­rzy­ski
Przy­ja­ciel go wy­cią­gnął–któż?

Anie­la.

Pan Zdzi­sław Krzy­ski,

Ko­by­lań­ski.

Krzy­ski… niech mnie za­bi­ja czy znam to na­zwi­sko
Krzyc­ki… no pro­szę, Krzy­ski, zką­dże znów tr: k bliz­ko
Ten je­go­mość z Ar­tu­rem?

Anie­la.

To ze szkol­nej lawy

Daw­na przy­jaźń ich łą­czy.

Ko­by­lań­ski.

O Boże ła­ska­wy
Co ja cier­pię z przy­czy­ny mej nie­boszcz­ki żony!
Bo już co upór to był w niej nie­zwy­cię­żo­ny.
Ar­tu­ra od­dać do szkół, na pen­sją Anie­lę,
Dar­mo per­swa­do­wa­łem–tam haln­stry wie­le
Ho­ło­ty bez wy­bo­ru, dzie­ci z koń­ca świa­ta,
To się za­raz przy­jaź­ni–jak z rów­nym po­bra­ta,
A póź­niej nic od­my­jesz się świę­co­ną wodą.
Po­pu­lar­ność ogól­na bę­dzie ci na­gro­dą
Mó­wi­ła mi nie­boszcz­ka–yle­glem nie­ste­ty,
Mam też dzi­siaj na­gro­deLG­dzie rzą­dzą ko­bie­ty
Tam się za­wsze źle dzie­je To­bie prze­wró­co­no
W gło­wie,– a co z Ar­tu­rem jesz­cze go­rzej pono.
Cóż robi ten pan Krzy­ski, czem­że on jest prze­cie?

Aniel a.

Daw­niej miał mieć ka­te­drę w Uni­wer­sy­te­cie
Lecz te­raz….

Ko­by­lań­ski.

Więc uczo­ny, to jesz­cze pół bie­dy
My­śla­łem że gor­sze­go coś. Mó­wi­łoś tedy
Ze pro­fes­sor. On pew­no pro­tek­cji tu szu­ka
Moż­na go po­przeć, moż­na,– dziś w mo­dzie na­uka
Lu­dzie wy­żsi po­dob­nym sto­sun­kiem nie gar­dzą,

Anie­la.

Ar­tur ka­zał po­wie­dzieć, że pro­sił go bar­dzo
I pan Krzy­ski czas pe­wien u nas po­zo­sta­nie.

Ko­by­lań­ski.

A tego to za­wie­le, na­jazd na miesz­ka­nie!
Coż Ar­tur tu­taj rzą­dzi jak w pie­kle gęś sza­ra.
Wresz­cie nie­chże go so­bie umie­ścić po­sta­ra
Gdzie tam w swo­ich po­ko­jach – zda­le­ka od sali
Aha–pa­trzaj­no; go­ście ja­cyś przy­je­cha­li
To bra­to­wa–czy li­cho nosi te de­wot­ki;
Za­raz nam tu opo­wie wszyst­kie Lwow­skie plot­ki
Ję­zyk w niej nie spo­cznie–chy­ba łyka śli­nę.

SCE­NA V.

CIŻ JAN po­źniej KO­BY­LAŃ­SKA.

(Jan wcho­dzi chcąc mel­do­wać).

Ko­by­lań­ski.

Już wiem–wiem kto przy­je­chał, proś pa­nią Hra­bi­nę.

Hra­bi­na.

Jak się masz dro­gi szwa­grze,–cóż hra­bio ko­cha­ny
Za­wsześ czer­stwy, przy­stoj­ny, świe­żut­ki ru­mia­ny.
A Aniel­ka! anio­łek wciąż we wdzię­ki ro­śnie;
Ach! i ja by­łam taką w ży­cia mego wio­śnie.
Czas ten mi­nął.

Ko­by­lań­ski (n… s.)

Od daw­na.

Hra­bi­na.

Dziś Bogu w ofie­rze

Nio­sę resz­tę uro­dy.

K o b y I a ń s k i (n… s.)

Czart jej nie za­bie­rze.

Hra­bi­na.

Ale Hra­bia nie wie co mnie tu­taj nie­sie.

Ko­by­lań­ski (Vi. 5.)
Nic do­bre­go, to pew­no.

Hra­bi­na.

W waż­nym in­te­re­sie
Przy­by­łam. Masz przy­słu­gę od­dać mi ku­zy­nie,
Bo wy pew­no nie wie­cie o wiel­kiej no­wi­nie.

Ko­by­lań­ski.

Ko­zli­kie­wicz…

Hra­bi­na.

Eh nie to!

Ko­by­lań­ski.

Więc cóż?

Hra­bi­na.

U Sil­be­ra

Ot tak wy­so­ko ska­cze – becz­ka­mi ją zbie­ra!

Ko­by­lań­ski.

Kto ska­cze, co znów zbie­ra!

Hra­bi­na.

"Naf­tę i kam­fi­nę,
Olej skal­ny, mil­jo­ny pew­ne, nie­chaj zgi­nę!
Pusz­cza wszyst­ko na ak­cje.

Ko­by­lań­ski.

I zy­skiem się dzie­li.
Coż to, nie ma pie­nię­dzy?

Hra­bi­na.

Współ­o­by­wa­te­li
Chce zbo­ga­cić, jemu zaś wy­star­czy po­ło­wa.

Ko­by­lań­ski.

Któ­reż to jego do­bra?

Hra­bi­na.

W bliz­ko­ści Tar­no­wa

Kar­czo­wo.

Ko­by­lań­ski.

To jest szczę­ście! wszak ja w tam­tej stro­nie
Mia­łem wieś tak­że–Sęki po nie­bosz­ce żo­nie,
Lecz mu­sia­łem ją sprze­dać, bo wody nie było
A temu się jak na złość źró­dło tam wy­bi­ło.
Nie mam szczę­ścia.

Hra­bi­na.

Zrób jak ja, weź ak­cje Sil­be­ra.

Ko­by­lań­ski.

Tam pew­no ścisk.

Hra­bi­na.

On swo­ich wspól­ni­ków wy­bie­ra
Śmie­tan­ka dla nas, reszt­ki dla pro­le­tar­ja­tu.

Ko­by­lań­ski.

Jesz­cze je­den co oczy chce za­my­dlić świa­tu.
Trze­ba bę­dzie spró­bo­wać.

Hra­bi­na.

Otoż dro­gi hra­bio
W tych cza­sach tak mnie rząd­cy moi w do­brach

[gra­bią.

Ze w fi­nan­sach de­fi­cyt wy­na­lazł się mały;
Te­raz, gdy się Sil­be­ra ak­cje oka­za­ły
Chcia­ła­bym cie­bie pro­sić o po­moc w tej mie­rze,
Ze trzy ty­sią­ce reń­skich.

Ko­by­lań­ski, (n… s.)

Masz.

(gło­śno)

Ża­łu­ję szcze­rze
Ale ja sam w tych cza­sach je­stem ob­cią­żo­ny.
Na­przód sta­wia­łem po­mnik dla nie­boszcz­ki żony…

Hra­bi­na.

Toż we Lwo­wie wśród po­chwał ob­ra­casz się chó­ru (n… s.)

Dał jej nędz­ny krzyż z gli­ny za po­mnik z mar­mu­ru*

Ko­by­lań­ski.

A po­tem.

Hra­bi­na.

Wszak w go­tów­ce masz ma­ją­tek.

Ko­by­lań­ski.

Li­sty.

Hra­bi­na.

Zmień je.

Ko­by­lań­ski.

Dużo kło­po­tów, in­te­res nie­czy­sty
Nie znam kur­su.

Hra­bi­na.

W ga­ze­cie ła­two się wy­czy­ta.

SCE­NA VI.

CIŻ JAN po­źniej PRZE­PIÓR­KIE­WICZ.

J a n.

Pan Prze­piór­kie­wicz.

Ko­by­lań­ski.

Coż znów! zką­dże ta wri­zy­ta?
Ten je­go­mość na dom mój strasz­nie jest za­wzię­ty.

Prze­piór­kie­wicz. (i gfę­bo­kim ukło­nem do każ­de-
go z osob­na).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: