W poszukiwaniu istoty czasu - ebook
W poszukiwaniu istoty czasu - ebook
Jedna z najgłośniejszych powieści 2013 roku, nominowana do prestiżowej Man Booker Prize.
Niesamowita powieść, w której przeplatają się ze sobą dwie całkowicie inne, lecz równie ciekawe narracje. Za pomocą słów zapisanych w dzienniku oraz japońskich listach połączą się losy szesnastoletniej uczennicy z Japonii, Nao, oraz Ruth, powieściopisarki żyjącej w Kanadzie.
Kiedy Ruth rozpoczyna poszukiwania oraz próby przetłumaczenia odnalezionych na plaży listów i dzienników, Nao opowiada historię swojego życia i życia swojej prababki, buddyjskiej kapłanki. Z każdą kolejną przeczytaną stroną Ruth coraz bardziej zagłębia się w opowieści dziewczyny z niejasnym przeczuciem, że powinna w jakiś sposób jej pomóc. Ale jak pomóc osobie, która znajduje się na innym kontynencie… i najprawdopodobniej w innym czasie?
Książka Ozeki to niepowtarzalna refleksja nad ludzkim życiem, wcale nie tak jednoznacznym upływem czasu i ogromnym znaczeniem słów i języka.
W charakterystyczny dla siebie, inteligentny i dowcipny sposób Ozeki daje czytelnikowi do zrozumienia, że rzeczywistość nie zawsze musi być racjonalna. I że buddyzm ma wiele wspólnego z fizyką kwantową.
Tak współczesna jak slang japońskich nastolatków i tak ponadczasowa jak zagadki zen – najnowsza powieść Ruth Ozeki łączy świetną narrację z próbą odnalezienia i dojścia do sensu życia. (…) Głębokie przywiązanie do powieściowych bohaterów sprawia, że W poszukiwaniu istoty czasu angażuje czytelnika nie tylko intelektualnie, lecz także emocjonalnie.
„The Washington Post”
Wiele z elementów historii Nao – szkolna przemoc, bezrobocie prowadzące do samobójstwa, piloci kamikaze – odwołuje się do utrwalonego w świadomości zachodniego czytelnika wyobrażenia Japonii, jednak w opowieści Nao czytanej uważnie przez Ruth stają się one przeżyciem nowym i świeżym, niekiedy niemalże bolesnym. Ozeki bierze na warsztat ważne tematy – wszystkie zanurzone w historii dwóch istot czasu, Ruth i Nao, których losy okazują się silnie ze sobą związane.
„The New York Times Book Review”
Głos szesnastoletniej uczennicy Nao Yasutani to serce i dusza tej świetnej książki. Współczesny japoński styl i realizm magiczny przywodzą na myśl twórczości Harukiego Murakamiego.
„USA Today”
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7881-459-7 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pewien starożytny budda rzekł kiedyś:
Dla istoty czasu – stanie na szczycie najwyższej góry,
Dla istoty czasu – błądzenie po dnie najgłębszego oceanu,
Dla istoty czasu – demon o trzech głowach i ośmiu ramionach,
Dla istoty czasu – szesnastostopowe złote ciało Buddy,
Dla istoty czasu – mnisia laska lub odganiacz¹ much dla mistrza,
Dla istoty czasu – kolumna lub latarnia,
Dla istoty czasu – każdy, taki czy owaki²,
Dla istoty czasu – cała ziemia i bezgraniczne niebo.
Dōgen Zenji, Dla Istoty Czasu³Nao
1
Cześć!
Nazywam się Nao i jestem istotą czasu. Wiesz, co to takiego? Dobra, opowiem ci, jeśli masz chwilę.
Istota czasu to ktoś, kto żyje w czasie, czyli ja, ty i każdy, kto żyje, żył albo kiedykolwiek będzie żył. Co do mnie, siedzę właśnie w kawiarni z obsługą przebraną za francuskie pokojówki w Akiba Electricity Town⁴, słuchając smutnej francuskiej piosenki, granej gdzieś w twojej przeszłości, która jest zarazem moją współczesnością, pisząc i myśląc o tobie, ukrytym gdzieś w mojej przyszłości. A skoro to czytasz, to może teraz i ty myślisz o mnie.
Zastanawiasz się nade mną.
Ja zastanawiam się nad tobą.
Kim jesteś i co robisz?
Czy jedziesz w wagonie nowojorskiego metra, trzymając się uchwytu, czy moczysz się w swoim jacuzzi w Sunnyvale?
Czy opalasz się na piaszczystej plaży na Phuket, czy robisz sobie manikiur w Brighton?
Czy jesteś mężczyzną? Kobietą? Czymś pomiędzy?
Czy twoja dziewczyna gotuje ci pyszny obiad, czy też wyjadasz z kartonika zimną chińszczyznę?
Czy leżysz zwinięty w kulkę, odwrócony od pochrapującej żony, czy też czekasz, aż twój piękny kochanek skończy kąpiel, żebyś mogła się z nim namiętnie kochać?
Czy masz kota i czy siedzi on teraz na twoich kolanach? Czy jego czoło pachnie jak cedry i świeże słodkie powietrze?
Właściwie nie ma to większego znaczenia, bo zanim skończysz czytać, wszystko będzie już inne, a ty znajdziesz się w zupełnie innym miejscu, przerzucając nieuważnie kartki tej książki – będącej, tak się składa, zapisem moich ostatnich dni na ziemi – i zastanawiając się, czy czytać dalej.
Jeśli postanowisz tego nie robić – spoko, nie ma sprawy, i tak nie jesteś tym, na którego czekałam. Ale jeśli czytasz dalej, to wiesz co? Jesteś moim typem istoty czasu i razem będziemy czynić magię!
2
Hmmm. Ale to było durne. Będę musiała bardziej się postarać. Na pewno zastanawiasz się, jaka kretynka napisałaby coś takiego.
No cóż – ja.
Nao.
Nao to ja, Naoko Yasutani, tak brzmi moje pełne imię, ale możesz mi mówić Nao, wszyscy tak robią. Lepiej opowiem ci trochę o sobie, jeśli mamy tak na siebie wpadać…! :)
Właściwie niewiele się zmieniło. Nadal siedzę w tej kawiarni z francuskimi pokojówkami w Akiba Electricity Town, Edith Pilaf śpiewa kolejną smutną piosenkę, Babette właśnie przyniosła mi kawę i wypiłam łyk. Babette to moja pokojówka i moja przyjaciółka, a kawa jest marki Blue Mountain i piję ją czarną, co nie jest typowe dla nastoletnich dziewcząt, ale właśnie w ten sposób należy pić dobrą kawę, jeśli ma się choć trochę szacunku dla tego gorzkiego ziarna.
Podciągnęłam skarpetkę i podrapałam się pod kolanem.
Wygładziłam plisy, żeby równo układały mi się na udach.
Założyłam sięgające mi do ramion włosy za prawe ucho, w którym mam pięć dziurek, ale teraz pozwalam im znowu opaść skromnie na twarz, bo otaku⁵, który siedzi przy sąsiednim stoliku, ciągle się na mnie gapi i zaczyna mnie to przerażać, choć jednocześnie bawi. Mam na sobie licealny mundurek i po sposobie, w jaki ten facet gapi się na moje ciało, widzę, że jego megafetysz to uczennice, tylko po co w takim razie przesiaduje w kawiarni z motywem francuskich pokojówek? Palant!
Ale nigdy nie wiadomo. Wszystko się zmienia i wszystko jest możliwe, więc może i ja zmienię zdanie na jego temat. Może w ciągu następnych kilku minut nachyli się nieśmiało w moją stronę i powie coś tak zdumiewająco pięknego, że mimo jego tłustych włosów i kiepskiej cery zaleje mnie fala sympatii i zniżę się nawet do tego, żeby porozmawiać z nim chwilę, potem on zaprosi mnie na zakupy, a jeśli zdoła mnie przekonać, że szaleńczo się we mnie zakochał, pójdę z nim do centrum handlowego i pozwolę kupić sobie ładny sweterek albo keitai⁶, albo torebkę, choć wyraźnie widać, że nie szasta pieniędzmi. A potem może pójdziemy do klubu, wypijemy parę koktajli i wymkniemy się do love hotelu z wielkim jacuzzi, i wtedy, po kąpieli, akurat kiedy zacznę się z nim oswajać, on odsłoni swoje prawdziwe oblicze i zwiąże mnie, założy mi na głowę plastikową reklamówkę po moim nowym swetrze i mnie zgwałci, a po kilku godzinach policja znajdzie moje nagie zwłoki powyginane pod dziwnymi kątami na podłodze obok wielkiego okrągłego łóżka przykrytego skórą zebry.
A może tylko poprosi, żebym poddusiła go swoimi majtkami, aby mógł się podniecać ich pięknym zapachem.
A może żadna z tych rzeczy nie wydarzy się nigdzie poza moim i twoim umysłem, ponieważ – jak już mówiłam – wspólnie czynimy magię, przynajmniej na razie.
3
Jesteś tam jeszcze? Właśnie przeczytałam to, co napisałam o tym facecie, i chciałabym przeprosić. To było wredne. Nie tak powinien wyglądać miły początek.
Nie chcę, żebyś odniósł niewłaściwe wrażenie. Nie jestem głupia. Wiem, że Edith Pilaf wcale nie nazywa się Pilaf. Nie jestem też wredną krową ani hentai⁷. Właściwie w ogóle nie przepadam za hentai, więc jeśli sam do nich należysz, to prosiłabym, żebyś natychmiast odłożył tę książkę i nie czytał dalej, okej? Tylko się rozczarujesz i zmarnujesz czas, bo nie jest to żaden tajemny dziennik nieletniej nimfomanki, pełen różowych fantazji i obrzydliwych fetyszy. Wcale nie o to chodzi. Piszę to wszystko, zanim umrę, bo chcę opowiedzieć komuś wspaniałą historię życia mojej stuczteroletniej prababki, która jest mniszką buddyzmu zen.
Pewnie myślisz, że zakonnice nie są specjalnie fascynujące, ale moja prababka naprawdę jest niesamowita, i to nie w jakiś zboczony sposób. Nie wątpię, że na świecie żyje wiele perwersyjnych mniszek… no, może mniszek nie aż tak dużo, ale perwersyjnych kapłanów to na pewno, oni są wszędzie… ale mój dziennik nie ma opowiadać o nich ani ich dziwnych zwyczajach.
Ten dziennik opowie prawdziwą historię mojej prababki Jiko Yasutani. Była mniszką, powieściopisarką oraz Nową Kobietą⁸ ery Taisho⁹. Była także anarchistką i feministką, miała mnóstwo kochanków, zarówno mężczyzn, jak i kobiet, ale nigdy nie była zboczona ani wredna. I choć może zdarzy mi się wspomnieć o kilku jej romansach, to jednak wszystko, co napiszę, będzie historyczną prawdą służącą umocnieniu kobiet, a nie żadnym gejszowatym kiczem. Jeśli więc lubisz czytać o zboczeniach i świństwach, lepiej zamknij tę książkę, daj ją swojej żonie albo koledze z pracy i oszczędź sobie czasu i zachodu.
4
To ważne, żeby mieć w życiu jasno wytyczone cele, nie? Zwłaszcza jeśli tego życia nie zostało ci tak dużo. Bo jeśli nie masz jasnych celów, to może się zdarzyć, że skończy ci się czas, a wtedy przyłapiesz się na tym, że stoisz na parapecie wieżowca albo siedzisz na łóżku z buteleczką pigułek i myślisz: Kurna! Schrzaniłem. Gdybym tylko wytyczył sobie jaśniejsze cele!
Mówię ci to, bo sama niedługo już będę przebywać na tym świecie, więc jakby mam prawo z góry cię ostrzec, żebyś niczego nie zakładał. Założenia są do kitu. Jak oczekiwania. Założenia i oczekiwania zabiją każdy związek, więc lepiej nie idźmy w tę stronę, okej?
Prawda jest taka, że wkrótce zakończę swój pobyt w czasie – a może nie powinnam mówić „zakończę”, bo to brzmi, jakbym zrealizowała swoje cele i zasłużyła na przejście do następnego etapu, podczas gdy prawda jest taka, że mam szesnaście lat i nic nie osiągnęłam. Zero. Nada. Brzmi żałośnie? Nie o to mi chodziło. Chcę tylko precyzyjnie się wyrazić. Może zamiast „zakończyć” powinnam powiedzieć, że wylecę z czasu. Wykopią mnie. Time out. Koniec z moją egzystencją. Już odliczam chwile.
Raz…
Dwa…
Trzy…
Cztery…
Hej, już wiem! Policzmy te momenty razem!¹⁰Ruth
1
Uwagę Ruth przyciągnął jakiś błysk – drobny odblask słońca pod wielkim kłębem schnących krasnorostów, który morze wyrzuciło na brzeg podczas przypływu. Wzięła go za połysk umierającej meduzy i niemal przeszła obok. Na plażach było ostatnio pełno meduz z tego potwornego parzącego gatunku; wyglądały niczym rany na linii brzegowej.
Ale coś sprawiło, że przystanęła. Nachyliła się i trąciła kępę krasnorostów czubkiem trampka, a potem dźgnęła patykiem. Rozsunęła długie liście na tyle, by zorientować się, że tym, co błyszczało pod spodem, wcale nie była umierająca meduza, ale coś z plastiku, jakaś torba. Nic nadzwyczajnego. Ocean był pełen plastikowych śmieci. Sięgnęła nieco głębiej, aż zdołała chwycić torebkę za rożek. Była cięższa, niż się spodziewała; podrapana plastikowa torebka do zamrażania jedzenia, obrośnięta pąklami, które wykwitały na jej powierzchni jak wysypka. Musiała długo dryfować na morzu, pomyślała Ruth. W środku dostrzegła przebłysk czegoś czerwonego – pewnie jakieś śmieci, wyrzucone za burtę albo pozostawione po pikniku czy imprezie. Morze zawsze zbierało takie rzeczy i wyrzucało je z powrotem: żyłki wędkarskie, spławiki, puszki po piwie, plastikowe zabawki, tampony, buty. Przed kilkoma laty były też odcięte stopy. Ludzie znajdowali je wyrzucone na piasek na całej Vancouver Island. Jedną odkryto właśnie na tej plaży. Nikt nie potrafił wyjaśnić, co się stało z resztą ciał. Ruth nie chciała nawet myśleć, co mogło gnić w tej torebce. Przerzuciła ją dalej na plażę. Dokończy spacer i wracając, zabierze do domu i wyrzuci.
2
– Co to?! – zawołał jej mąż z przedpokoju.
Ruth siekała właśnie w skupieniu marchewki do obiadu.
– To tutaj – dopytywał Oliver, kiedy nie odpowiedziała.
Podniosła wzrok. Stał w drzwiach kuchni, trzymając w dwóch palcach podrapaną torebkę z plaży. Ruth zostawiła ją na ganku, miała później wyrzucić do śmieci, ale coś zaprzątnęło jej głowę i zapomniała.
– A, zostaw to – powiedziała. – Jakieś śmieci. Znalazłam na plaży. Nie wnoś ich, proszę, do domu.
Dlaczego musiała się tłumaczyć?
– Ale w środku coś jest – zaprotestował Oliver. – Nie chcesz sprawdzić, co to takiego?
– Nie – odpowiedziała. – Obiad prawie gotowy.
Mimo to Oliver wniósł torebkę do środka i położył ją na stole, sypiąc dookoła piaskiem. Nie mógł się powstrzymać. Taką już miał naturę: musiał wiedzieć, musiał rozkładać rzeczy na części, a czasem nawet składać je z powrotem. Ich zamrażalnik pełen był plastikowych całunów zawierających maleńkie zwłoki ptaków, ryjówek i innych zwierzątek znoszonych przez kota, czekających na sekcję zwłok i wypchanie.
– To nie jest tylko jedna torebka – oświadczył, ostrożnie rozpinając pierwszą warstwę i odkładając ją na bok. – Tu są torebki w torebkach.
Kot, zaintrygowany, wskoczył na blat, żeby pomóc. Normalnie nie wolno mu było łazić po stole. Miał imię – Shrödinger – ale nigdy go nie używali. Oliver nazywał go Szkodnikiem, czasem Szkodą. Kot zawsze rozrabiał: patroszył wiewiórki na środku kuchni i zostawiał pod drzwiami sypialni drobne, lśniące organy, nerki i jelita, żeby Ruth wdeptywała w nie bosymi stopami, idąc nocą do łazienki. Stanowili zgrany zespół, Oliver i kot. Kiedy Oliver szedł na górę, kot szedł na górę. Kiedy Oliver schodził na dół jeść, kot schodził na dół jeść. Kiedy Oliver wychodził na dwór na siusiu, kot wychodził na dwór na siusiu. Teraz Ruth przyglądała się, jak wspólnie badają zawartość plastikowych torebek. Skrzywiła się w oczekiwaniu na smród resztek po czyimś pikniku albo czegoś gorszego, co zrujnuje zapach ich posiłku. Zupy z soczewicy. Mieli na obiad zupę z soczewicy i sałatkę, do której właśnie dodała rozmaryn.
– Może mógłbyś przeprowadzać tę sekcję śmieci na ganku?
– Przecież sama to przyniosłaś – odparł Oliver. – A poza tym to chyba nie śmieci. Zbyt schludnie opakowane. – I dalej skrupulatnie zdzierał kolejne warstwy.
Ruth pociągnęła nosem, ale wyczuła tylko piasek, sól i zapach morza.
Nagle Oliver zaczął się śmiać.
– Patrz, Szkoda! – powiedział. – To dla ciebie! Pudełko śniadaniowe z Hello Kitty!
– Proszę cię…! – jęknęła Ruth.
– A w środku coś jest…
– Mówię poważnie! Nie chcę, żebyś to tu otwierał. Zabierz to na zewn…
Ale było już za późno.
3
Oliver rozłożył płasko torebki, układając je jedna na drugiej od największej do najmniejszej, po czym posortował zawartość w trzy schludne zbiory: plik ręcznie pisanych listów, pękata książka w czerwonej okładce, staromodny zegarek na rękę z matowoczarnym licem i fosforyzującymi cyframi. Obok nich pudełko z Hello Kitty, które uchroniło to wszystko przed niszczącym wpływem oceanu. Kot zaczął je obwąchiwać. Ruth podniosła go i zestawiła na podłogę, po czym przeniosła uwagę z powrotem na przedmioty na stole.
Listy napisano chyba po japońsku. Tytuł na okładce czerwonej książki był w języku francuskim. Na odwrocie zegarka wygrawerowano jakieś trudne do odcyfrowania znaki, Oliver wyciągnął więc swojego iPhone’a i zaczął je badać przez aplikację z mikroskopem.
– To chyba też japoński – powiedział.
Ruth przekartkowała listy, próbując odczytać znaki wypisane wyblakłym granatowym tuszem.
– Pismo jest stare i kursywne. Piękne, ale nic nie mogę odczytać. – Odłożyła listy i wzięła od Olivera zegarek. – Tak – potwierdziła. – To japońskie cyfry. Ale nie data. Yon, nana, san, hachi, nana. Cztery, siedem, trzy, osiem, siedem. Może numer seryjny?
Przyłożyła zegarek do ucha, nasłuchując tykania, ale był zepsuty. Odłożyła go i podniosła jasnoczerwone pudełko śniadaniowe. To właśnie z powodu tej czerwieni, prześwitującej przez podarty plastik, początkowo wzięła torebkę za meduzę. Ile czasu dryfowała w oceanie, zanim wyrzuciło ją na brzeg? Dookoła wieka pudełka znajdowała się gumowa uszczelka. Ruth podniosła książkę, która była zdumiewająco sucha; płócienna okładka była miękka i sfatygowana, rogi stępiały od częstego dotykania. Przysunęła krawędź do nosa i wciągnęła zatęchłą woń pleśniejących kartek i kurzu. Spojrzała na tytuł.
– À la recherche du temps perdu – przeczytała. – Par Marcel Proust.
4
Lubili książki, wszystkie książki, ale szczególnie te stare. Ich dom był nimi wypełniony. Leżały wszędzie – w stosach na półkach i na podłodze, na krzesłach, na schodach, ale ani Ruth, ani Oliverowi to nie przeszkadzało. Ruth była powieściopisarką, a powieściopisarze, twierdził Oliver, powinni mieć koty i książki. I rzeczywiście – kupowanie książek było dla niej nagrodą pocieszenia za to, że przenieśli się na tę odległą wysepkę na środku Desolation Sound, gdzie biblioteka publiczna składała się z jednego zawilgoconego, sterroryzowanego przez dzieci pokoju nad pomieszczeniem domu kultury. Poza rozległą i mocno eksploatowaną sekcją literatury młodzieżowej oraz kilkoma popularnymi tytułami literatury dojrzałej księgozbiór składał się w większości z publikacji o ogrodnictwie, przetwórstwie spożywczym, bezpiecznym żywieniu, alternatywnych źródłach energii, alternatywnej medycynie i alternatywnym kształceniu. Ruth tęskniła za bogactwem i różnorodnością miejskich bibliotek, ich cichością i przestronnością. Kiedy przeprowadziła się z Oliverem na tę małą wysepkę, uzgodnili, że będzie mogła zamawiać każdą książkę, jakiej tylko sobie zażyczy, co też robiła. Mówiła, że potrzebne jej są do celów badawczych, ale ostatecznie większość czytał Oliver, podczas gdy ona przebrnęła tylko przez kilka. Po prostu lubiła się nimi otaczać. Niedawno jednak zwróciła uwagę, że od wilgotnego morskiego powietrza pęczniały im kartki, a w grzbietach zaczynały się gnieździć rybiki. Kiedy otwierała książki, wyczuwała zapach pleśni. To napełniało ją smutkiem.
– W poszukiwaniu straconego czasu – przetłumaczyła tytuł, wytłoczony zatartymi złotymi literami na płóciennej okładce. – Nigdy tego nie czytałam.
– Ja też nie – odparł Oliver. – Ale chyba nie zamierzam próbować po francusku.
– Mhm – przytaknęła, lecz i tak otworzyła książkę, ciekawa, czy da radę zrozumieć choćby kilka pierwszych linijek. Spodziewała się postarzałego tomu zadrukowanego staromodną czcionką, więc fioletowe litery nabazgrane na pierwszej stronie nastoletnią dłonią wzięły ją całkowicie z zaskoczenia. Było to dla niej świętokradztwo tak wstrząsające, że niemal upuściła książkę.
5
Druk jest przewidywalny i bezosobowy, przekazuje informację poprzez mechaniczną transakcję z okiem czytelnika. W odróżnieniu od niego pismo odręczne opiera się oku, ujawnia swoje znaczenie powoli, jest równie intymne jak skóra.
Ruth wbiła oczy w kartkę. Fioletowe wyrazy napisane były w większości po angielsku, z rozrzuconymi gdzieniegdzie japońskimi znakami, lecz jej oczy przyswajały nie tyle ich znaczenie, ile odczuwalne, intensywne i emocjonalne wrażenie obecności autorki. Palce, które trzymały fioletowy żelowy długopis, musiały należeć do nastolatki. Jej pismo – te pełne zakrętasów fioletowe znaki na papierze – przechowało w sobie nastroje i lęki autorki. Ruth od pierwszego spojrzenia nie miała cienia wątpliwości, że koniuszki palców dziewczyny były różowe i wilgotne, a paznokcie obgryzione do żywego mięsa.
Przyjrzała się literom. Były okrągłe i trochę niedbałe (wyobrażała więc sobie, że ich autorka również musiała taka być), ale trzymały się mniej więcej prosto i maszerowały przez kartki w dobrym tempie, ani pospiesznie, ani z ociąganiem. Czasami pod koniec strony trochę się tłoczyły, jak ludzie przepychający się do windy albo do wagonu metra tuż przed zamknięciem drzwi. Ruth poczuła, że budzi się w niej ciekawość. Był to wyraźnie jakiś dziennik. Znowu obejrzała okładkę. Czy powinna go czytać? Otworzyła książkę na pierwszej stronie, tym razem uważnie, z lekkim poczuciem, jakby robiła coś nieprzyzwoitego, jakby podsłuchiwała kogoś lub podglądała. Powieściopisarze spędzają wiele czasu, wtykając nos w sprawy innych ludzi. Ruth dobrze więc znała to uczucie.
„Cześć! – przeczytała. – Nazywam się Nao i jestem istotą czasu. Wiesz, co to takiego?”.
6
– Wyrzucone przez morze – powiedział Oliver. Przyglądał się właśnie pąklom, które porastały powierzchnię zewnętrznej torebki. – Niewiarygodne.
Ruth podniosła głowę znad pierwszej strony.
– No przecież, że wyrzucone – powiedziała. – Przez morze albo przez kogoś. – Książka była ciepła w jej dłoniach i Ruth miała ochotę czytać dalej, ale zamiast tego zapytała: – Co to właściwie za różnica?
– Wyrzucone przez morze znaczy, że mogło się tam znaleźć przypadkowo. A kiedy ktoś coś wyrzuca, robi to celowo. Kwestia intencji. Więc masz rację. Może to zostało wyrzucone przez kogoś. – Oliver położył torebkę z powrotem na stole. – Chyba się zaczyna.
– Co takiego?
– Dryf – odparł. – Przedmioty uciekają z orbity pacyficznego prądu kołowego…
Oczy mu błyszczały i Ruth widziała jego podekscytowanie. Odłożyła książkę na kolana.
– Co to jest prąd kołowy?
– Istnieje jedenaście wielkich planetarnych prądów kołowych – zaczął Oliver. – Dwa z nich płyną z Japonii prosto na nas i skręcają tuż przed wybrzeżem Kolumbii Brytyjskiej. Ten mniejszy, Aleucki, skręca na północ, w kierunku Aleutów. Większy skręca na południe. Czasami nazywany jest Żółwim Prądem, bo morskie żółwie korzystają z niego podczas migracji z Japonii do Baja.
Opisał rękami duże koło. Kot, który zasnął na stole, wyczuł chyba jego podniecenie, bo uchylił zielone oko i zaczął się przyglądać.
– Wyobraź sobie Pacyfik – mówił Oliver. – Żółwi Prąd porusza się zgodnie ze wskazówkami zegara, a Prąd Aleucki na odwrót. – Jego dłonie zaczęły kreślić wielkie łuki i spirale pływów oceanicznych.
– Czy to nie to samo, co Kuroshio?
O Kuroshio opowiadał jej wcześniej. Znano go także pod nazwą Czarnego Prądu – roznosił ciepłą tropikalną wodę z Azji na północ i do północno-zachodnich wybrzeży Pacyfiku.
Oliver pokręcił jednak głową.
– Nie do końca – powiedział. – Prądy kołowe są większe. To jak pasmo prądów. Wyobraź sobie pierścień węży, z których każdy gryzie ogon tego przed sobą. Kuroshio to jeden z czterech czy pięciu prądów, które składają się na Żółwi Prąd.
Ruth skinęła głową. Zamknęła oczy i wyobraziła sobie węże.
– Każdy prąd kołowy orbituje z własną prędkością – ciągnął Oliver. – A długość takiej orbity nazywana jest tonem. Czy to nie piękne? Jak muzyka sfer. Najdłuższy okres takiej orbity to trzynaście lat, co stanowi podstawowy ton. Ton Żółwiego Prądu wynosi sześć i pół roku. A Prąd Aleucki ma ćwierć tonu, trzy lata. W takich prądach kołowych dryfuje wiele przedmiotów. Te, które pozostają w orbicie prądu, uznaje się za część jego pamięci. Tempo ucieczki z prądu to okres połowicznego rozpadu przedmiotów…
Podniósł pudełko z Hello Kitty i obrócił je w dłoniach.
– Te wszystkie rzeczy, które tsunami zabrało z japońskich domów… Namierzyli je i przewidują, że ocean wyrzuci je na naszym wybrzeżu. Tylko chyba zaczyna się to wcześniej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać.