Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Potęga uczucia - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
21 września 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
15,99

Potęga uczucia - ebook

Detektyw Theodore Graves z Montany to człowiek o żelaznym charakterze. Całkowicie poświęca się pracy i ziemi, która jest w rękach jego rodziny od ponad stu lat. Po śmierci wuja okazuje się, że istnieje tylko jeden sposób, aby majątek pozostał w rodzinie. Graves musi ożenić się z piękną Jillian, mieszkającą w posiadłości. Zarówno Graves, jak i Jillian nie mają ochoty na ślub, ponieważ nawet się nie lubią. Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, kiedy z aresztu detektywa zbiega niebezpieczny przestępca i grozi śmiercią wszystkim mieszkańcom rancza…

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-238-9262-5
Rozmiar pliku: 640 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Nigdy nie lubił tu przyjeżdżać, bo na domiar złego ten głupi cielak wszędzie za nim łaził. Po prostu jak cień, nie było sposobu go odpędzić. Kiedyś spróbował przemówić mu do rozumu za pomocą gałązeczki jodły. Chociaż zrobił to bardzo delikatnie, i tak okazało się brzemienne w skutkach, ponieważ właścicielka czworonoga miała wyjątkowo dużo do powiedzenia na temat okrutnego traktowania zwierząt, powołała się również na przepisy prawne. A jemu naprawdę nie trzeba było wymachiwać prawem przed nosem, skoro to on, właśnie on był komendantem policji w Hollister, małym miasteczku w Montanie położonym niedaleko innego, o wiele większego miasta Medicine Ridge.

Teraz i on, i właścicielka cielaka byli już poza granicami miasta, na niewielkim ranczu w połowie leżącym na zboczu góry i wzbogaconym o dwa wartkie strumienie z czyściutką wodą pełną pstrągów. Jeszcze do niedawna ranczo miało dwóch właścicieli, a mianowicie jej wuja i jego wuja. Bardzo się przyjaźnili, niestety obaj przenieśli się już do wieczności. Jego wuj zmarł na atak serca, a mniej więcej miesiąc później jej wuj zginął w katastrofie lotniczej w drodze na zjazd hodowców bydła.

Przyszłość rancza, delikatnie mówiąc, nie rysowała się w różowych kolorach. Pewien kalifornijski deweloper nie mógł się już doczekać, kiedy posiadłość zostanie wystawiona na licytację, on przebije wszystkich i zostanie nowym właścicielem skrawka ziemi, na którym zamierzał wybudować luksusowy ośrodek rekreacyjny dla bogaczy. Liczył na to, że przyciągną ich strumienie z pstrągami, dzięki temu interes będzie się kręcił.

Gdyby Theodore Graves, komendant policji w Hollister, miał tu cokolwiek do powiedzenia, noga wspomnianego dewelopera nigdy by nie postała na tej ziemi. Ona myślała dokładnie tak samo. Niestety, testamenty obu chytrych staruszków zawierały pewną klauzulę odnośnie własności owej ziemi. Z tą klauzulą Graves zapoznał się dopiero podczas odczytywania testamentu wuja i po prostu przeżył szok. Od tej chwili owa klauzula była powodem nieustannych utarczek słownych między nim a nią, a zaczynało się to już w chwili, gdy Ted zbliżał się do tych drzwi.

– Nie wyjdę za ciebie – oznajmiła zgodnie z tradycją Jillian Sanders, gdy Theodore Graves wszedł na werandę. – Absolutnie. Nawet gdybym miała zamieszkać w szopie razem z Sammy.

Sammy to był ten cielak.

Ted spojrzał w dół z wysokości nieporównywalnie większej niż poziom osiągany przez czubek głowy Jillian Sanders.

– Żaden problem. Zresztą nie mam złudzeń, przecież prawo na to nie pozwala. Dzieciakom z podstawówki nie udzielają zezwolenia na ślub!

Jillian zmarszczyła swój lekko zadarty nosek.

– Oczywiście, że żaden problem! Bo tobie w domu starców też na to nie pozwolą! Ot co!

Był to ich stały tekst. On miał lat trzydzieści jeden, ona była prawie o dziesięć lat młodsza. Jednak pomijając tę różnicę wieku, znowu nie aż tak koszmarną, to i tak kompletnie do siebie nie pasowali. Ona była malutką blondynką o niebieskich oczach, zaś on czarnookim i czarnowłosym facetem bardzo słusznego wzrostu. Ona nienawidziła broni i hałasu wszelkiego rodzaju, on z bronią był za pan brat i bardzo lubił jeździć swoim starym wozem, spełniając policyjne obowiązki na rzecz nielicznej lokalnej społeczności, do której należeli oboje, i on, i ona. Ona za hobby obrała wymyślanie nowych przepisów na różne słodkości, a on słodyczy nie tolerował. Z jednym tylko wyjątkiem. Ciasto funtowe, i owszem, to konkretnie był w stanie przełknąć. Nawet z przyjemnością.

– Jeśli nie wyjdziesz za mnie, Sammy skończy jako danie dnia w restauracji, a ty będziesz musiała zamieszkać w lesie, w jakiejś pieczarze.

Postraszył, ale to wcale nie skłoniło jej do zmiany stanowiska. Absolutnie nie, o czym świadczyło groźne spojrzenie w górę, prosto w jego czarne oczy. Przecież w końcu to nie jej wina, że wszyscy najbliżsi już ją opuścili i nie będzie miała gdzie się podziać. Rodzice zmarli wkrótce po jej przyjściu na świat, podczas epidemii grypy, dlatego wychowywał ją wuj John. Niestety nie cieszył się dobrym zdrowiem, miał poważne problemy z sercem. Jillian bardzo o niego dbała, a już szczególnie o jego dietę, i w rezultacie wuj pożegnał się z życiem nie z powodu chorego serca, lecz podczas katastrofy lotniczej, w sumie nawet nie takiej groźnej. Leciał wtedy na zjazd hodowców bydła. Wprawdzie jego stado nie było już imponujące, ale wuj bardzo lubił takie zjazdy, gdzie mógł spotkać starych znajomych.

Jillian bardzo brakowało wuja Johna. Tęskniła za nim, czuła się na ranczu bardzo samotna. Ta sytuacja oczywiście uległaby zmianie, gdyby wyszła za tego oto Rambo. Niemniej jednak...

Nigdy w życiu!

Dlatego znów spiorunowała go wzrokiem, bardzo wyraziście, jakby ten stojący przed nią wielki facet był uosobieniem wszelkiego zła.

– Wolę mieszkać w pieczarze! Czemu nie? Chociażby dlatego, że nienawidzę broni! – Rzuciła kolejne nieprzychylne spojrzenie na jedno z bioder komendanta ozdobione kaburą z dużym pistoletem starego typu. – Przecież z czegoś takiego można przestrzelić betonową ścianę!

– Całkiem możliwe – przyznał z dumą.

– A tak w ogóle, to dlaczego nie nosisz czegoś... mniejszego, jak twoi funkcjonariusze?

– Bo lubię zaszpanować!

Był po prostu bezczelny, dlatego ją przytkało. Oczywiście tylko na moment, a kiedy ją odetkało, poczęstowała go kolejnym groźnym spojrzeniem.

A on już tylko westchnął.

– Nie jadłem lunchu – wyznał. – Umieram z głodu.

– Dlaczego? W naszym mieście jest przecież całkiem niezła restauracja.

– Którą i tak niebawem zamkną, bo nie mają kucharki. Swoją drogą to bardzo dziwne, nie uważasz? Tyle kobiet w mieście zajmuje się gotowaniem, a żadna nie chce gotować dla obcych! – Dla niego była to tragedia, przecież żywił się głównie mrożonkami oraz daniami na wynos właśnie z tej restauracji. Cóż, jego byt był zagrożony, dlatego teraz to on spiorunował ją wzrokiem. – Od śmierci głodowej uratuje mnie tylko małżeństwo z tobą. Bo gotować potrafisz. Przynajmniej to!

Spojrzała na niego z wyższością.

– Oczywiście, że potrafię! A co do tej restauracji, to niech cię głowa nie boli. Nie zamkną jej, dziś rano zatrudnili nową kucharkę.

– Naprawdę?! Skąd ją wytrzasnęli? Kto to taki?!

– Hm... Nazwisko jakoś mi umknęło. Ale mówią, że to ktoś, kto naprawdę jest w tym dobry. W każdym razie na pewno nie umrzesz z głodu.

– Całe szczęście. Chociaż fakt, że przeżyję, w niczym nie zmienia naszej sytuacji. Powinienem się ożenić, i to właśnie z tobą. Chociaż może i warto by było pobyć jeszcze wolnym jak ptak!

– Ja na pewno bym wolała – oświadczyła Jillian stanowczym głosem. – Przecież z nikim się nie umawiam. Z nikim. Szczerze mówiąc, to nigdy nie chodziłam na randki.

– Nigdy?! Dziewczyno! Przecież masz już prawie dwadzieścia jeden lat!

– Tak, ale mój wuj każdego chłopaka, który zbliżył się do mnie, traktował bardzo podejrzliwie. W rezultacie wszystkich odstraszał i tak naprawdę to w ogóle nie ruszałam się z domu.

– Ale raz udało ci się stąd zwiać, prawda?

Policzki Jillian w mgnieniu oka zrobiły się purpurowe. Bo i fakt, był powód, by się zarumienić. Kiedyś uciekła z rewidentem księgowym, który przyjechał do miejscowego prawnika sporządzać księgi. Był o wiele starszy od niej, bardzo światowy i z miejsca ją oczarował. Zaufała mu, tak samo jak kiedyś, przed dwoma laty, zaufała innemu mężczyźnie. A rewident zaprowadził ją do motelu, a konkretniej do swojego pokoju pod pretekstem, że czegoś tam zapomniał. Tak jej powiedział, a jednocześnie zamknął drzwi na klucz i zaczął ściągać z niej ubranie. Konsekwentnie, choć jednocześnie był dla niej bardzo miły. Nie wiedział jednak, że Jillian ma głębokie emocjonalne blizny po ranach zadanych przez człowieka, który kiedyś próbował ją już do czegoś zmusić. Teraz bała się okropnie, choć jednocześnie rewident naprawdę jej się podobał i wzbudzał zaufanie. Wuj John natomiast od początku mu nie dowierzał. Był ostrożny, nigdy przecież sobie nie darował, że Jillian tyle przeszła z powodu człowieka, którego przyjął do pracy. Dlatego kazał jej trzymać się od rewidenta z daleka, ale ona zdążyła już połknąć haczyk. Stało się to podczas wizyty u prawnika. Wuj zabrał tam swoją siostrzenicę, dzięki czemu Jillian poznała rewidenta. Kiedy wuj rozmawiał z prawnikiem, rewident zabawiał Jillian i to wystarczyło, by nabrała przekonania, że jest to całkiem innego rodzaju człowiek niż tamten mężczyzna, którego wuj John przyjął kiedyś do pracy.

Potem rewident dzwonił do niej kilkakrotnie, prosząc o spotkanie. Namawiał usilnie, czarował, w rezultacie pewnego wieczoru, kiedy wuj położył się spać, Jillian wymknęła się z domu. Niestety rewident okazał się zbyt zdesperowany. Jillian udało się jednak jakimś cudem wyciągnąć komórkę i wystukać 911. O tym, jaki był finał, naprawdę trudno zapomnieć.

– Mam nadzieję, że naprawili już te drzwi... – powiedziała zamierającym głosem.

– Przecież były zamknięte na klucz!

– Czyli można było otworzyć je kluczem...

– Gdybym zaczął go szukać, ty w tym czasie zostałabyś...

Policzki Jillian zrobiły się podwójnie purpurowe.

– Wiem... – bąknęła, przestępując z nogi na nogę. – Przecież już ci dziękowałam, że mnie uratowałeś.

– A ten wędrowny księgowy przekonał się, że uwodzenie nastolatek w moim mieście jest raczej niebezpieczne!

Tak naprawdę nie było o czym dyskutować. Tylko dzięki błyskawicznej interwencji Teda szesnastoletnia Jillian uratowała swój honor. Ale rewident i tak pozostał w jej pamięci jako mężczyzna, który, przynajmniej jak dotąd, wzbudził w niej największe zainteresowanie. Była też przekonana, że gdyby wiedział o jej niepełnoletności, nie prosiłby o spotkanie. Po tej historii odszedł z firmy i nigdy już więcej nie pojawił się w tych stronach, a Jillian do dziś była przekonana, że w gruncie rzeczy zawiniła ona.

Kiedy miała piętnaście lat, przeżyła pierwszą przygodę ze starszym od niej mężczyzną. Żałosny epizod, który pozostawił w jej sercu lęk. Kiedy jednak pojawił się rewident, pomyślała, że może nadszedł czas, by znów zaufać mężczyźnie. Niestety i ten epizod nie zakończył się pozytywnie, w rezultacie w ogóle jej odeszła ochota na randki. Mówiąc dobitnie, całkiem ją zmroziło.

Bo rewident naprawdę jej się podobał, wierzyła mu, była w nim po prostu zakochana...

– Sędzia puścił go wolno – powiedziała cicho. – Udzielił mu tylko surowej reprymendy. Ale równie dobrze mógł wylądować w więzieniu i to byłaby moja wina, tylko moja.

O mężczyźnie, który odsiadywał wyrok za napaść na nią, nie wspomniała. Ted nie musiał o tym wiedzieć, a Jillian nie miała najmniejszego zamiaru go o tym informować.

– Nie patrz tak na mnie! – burknął Ted. – Żałujesz go, a przecież nawet gdybyś była pełnoletnia, nie miał prawa do niczego cię zmuszać!

– No nie.

– A potem wuj trzymał cię pod kloszem... Zaraz, zaraz... – Oczy Teda rozbłysły. – Przecież to jasne jak słońce! Miałaś czekać na mnie! Nasi staruszkowie zaplanowali nasze małżeństwo wiele lat temu, ale żaden nie pisnął ani słowa! – Było to logiczne i teraz, gdy Ted to powiedział, wydawało się całkiem oczywiste, zarazem jednak zabrzmiało jak prawdziwa rewelacja. Jillian z wrażenia na moment zaniemówiła, Ted natomiast, zachwycony swoim odkryciem, kontynuował: – Hodował ciebie dla mnie jak małą orchideę w cieplarni!

Był tak bardzo wkurzający, że Jillian musiała odzyskać głos. Więc odzyskała i rzuciła zjadliwie:

– Twój wuj jednak nie wziął z niego przykładu!

Ted wzruszył lekceważąco ramionami, ale jego oczy rozbłysły jeszcze bardziej.

– A nie! Mnie nie chowano pod kloszem. I słusznie, bo kiedy co do czego dojdzie, jedno z nas powinno znać się na rzeczy.

– Do niczego nie dojdzie! – krzyknęła Jillian, po raz kolejny czerwona jak burak. – Nie wyjdę za ciebie!

– No cóż... Zrobisz, jak chcesz. Może w tej pieczarze da się wytrzymać, jeśli położysz jakiś dywanik i zawiesisz firanki. Szkoda tylko... – Spojrzenie Teda przemknęło ku oknu. – Biedny Sammy! Jego przyszłość, że tak powiem, zapowiada się bardzo smakowicie!

– O nie... – Głos Jillian załamywał się. – I po raz ostatni przypominam ci, że Sammy jest krową, a nie żadnym bykiem!

– Ale Sammy to męskie imię, prawda? I całkiem odpowiednie dla byka.

– Co z tego? Moja Sammy to ona. Krowa, kiedy dorośnie, będzie dawać mleko.

– Jeśli się ocieli.

– O proszę! Jaki mądry!

– A tak! W końcu należę to Stowarzyszenia Hodowców Bydła, a tam można się wiele dowiedzieć.

– Ja też należę do stowarzyszenia i uważam, że dowiedzieć się można tylko w jeden sposób. Hodując bydło!

Ted w odpowiedzi najpierw nasunął kapelusz z szerokim rondem bardziej na czoło, dopiero potem oświadczył:

– Dyskusja z blondynką nigdy nie jest konstruktywna. Dlatego najlepiej będzie, jak się już pożegnam. Wracam do roboty.

– Tylko nie postrzel kogoś przypadkiem!

– To nie w moim stylu.

– Tak? W takim razie jak to było z tym złodziejem, co napadł na bank?

– Strzelił do mnie pierwszy.

– Aha... Czyli głupio zrobił...

– A głupio – przytaknął Ted, uśmiechając się szeroko. – Sam mi to powiedział, kiedy odwiedziłem go w szpitalu. Strzelił i spudłował. A ja nie. W rezultacie dostał dwa wyroki, pierwszy za napad na bank, a drugi za napaść na funkcjonariusza policji.

– Podobno przysiągł, że ci się odpłaci. Co będzie, jak wyjdzie z więzienia?

– Jestem prawie pewien, że nie zwolnią go przed terminem. Wyjdzie wtedy, kiedy ja już będę w domu starców.

– A skąd ta pewność? Przecież wiadomo, że wielu przestępcom udaje się wyjść wcześniej. Trzeba tylko znaleźć dobrego prawnika.

– Akurat ten facet robił tablice z numerami rejestracyjnymi, więc na dobrego prawnika z pewnością go nie stać.

– Przecież tym, których nie stać, przydziela się prawnika z urzędu, opłacanego z budżetu stanu.

Ted, udając szalenie zaskoczonego, zawołał:

– Naprawdę?! Nie wiedziałem. Dzięki, że mi o tym powiedziałaś! – Zabrzmiało to wyjątkowo zjadliwie.

Nic więc dziwnego, że w zamian za to poczęstowany został pytaniem wypowiedzianym podniesionym głosem znamionującym wielką irytację:

– Miałeś wracać do pracy, prawda? To dlaczego tu jeszcze jesteś?

– Dlatego, że jakoś ci się nie chce przestać flirtować ze mną.

– Co?! Ja z tobą flirtuję? Zwariowałeś?!

Ted uśmiechnął się i nagle spojrzał na nią całkiem inaczej. W czarnych oczach pojawiło się ciepełko.

– Oczywiście, że flirtujesz – powiedział, podchodząc do niej bliżej. – Dlatego proponuję, żebyśmy zrobili pewien eksperyment, który będzie miał na celu wykazanie, czy jest między nami chemia, czy też jej nie ma.

Jillian przez kilka sekund w milczeniu wpatrywała się w niego, wyraźnie rozpracowując uzyskaną informację. Kiedy udało jej się tego dokonać, błyskawicznie zrobiła dwa kroki w tył, a jej policzki spurpurowiały.

– Nie życzę sobie żadnych eksperymentów! Zwłaszcza z tobą!

Ted westchnął, po czym oznajmił:

– W porządku, jeśli taka twoja wola, ale tylko pomyśl, Jake. Jeśli nie lubisz eksperymentować, nasze małżeństwo, o ile do niego dojdzie, będzie bardzo nieciekawe.

– Nie obchodzi mnie to! I przestań w końcu nazywać mnie Jake! Przecież to imię dla chłopaka!

– Dla mnie jesteś Jake. – Ted omiótł spojrzeniem niedużą postać w wystrzępionych dżinsach, szarym rozciągniętym swetrze i butach z czubkami wygiętymi ze starości ku górze. Długie jasne włosy Jill upięte były ściśle na czubku głowy, na twarzy ani śladu makijażu. – Kiedyś na takie coś mówiło się „chłopczyca”! – dokończył oskarżycielskim tonem.

Jillian natychmiast umknęła spojrzeniem w bok. Wiedziała doskonale, że nie wygląda jak dama. Tyle że naprawdę miała powody, by nie podkreślać swojej kobiecości. Theodore tych powodów nie znał, a ona nie miała najmniejszego zamiaru roztrząsać tematu ani z nim, ani z kimkolwiek innym.

On zaś wyczuwał, że jego uwaga obudziła w niej bardzo niemiłe refleksje. Czyżby ukrywała coś przed nim? Chyba tak...

Ochota do żartów przeszła jak ręką odjął.

– Jake, a może chciałabyś ze mną o czymś pogadać? – spytał łagodnym tonem, jakim zwracał się zwykle do dzieci.

– Nie, nie – mruknęła, nadal unikając jego wzroku. – To i tak w niczym nie pomoże.

– Może jednak warto spróbować?

– Nie, Theodore. Za mało cię znam, żeby ci o pewnych sprawach opowiadać.

– A więc odkładamy to na później. Kiedy już się pobierzemy, będziesz miała okazję poznać mnie naprawdę dobrze.

– Pobierzemy się? Czy do ciebie jeszcze nie dotarło, że na to nie dostaniesz mojej zgody?

– A, rzeczywiście. No cóż... Biedna Sammy! Skończy jako...

– Theodore, przestań w końcu mnie dręczyć! Przecież wiadomo, że w razie potrzeby znajdę ludzi, którzy ją przygarną. Chociażby Callisterowie.

– Przecież hodują tylko bydło czystej rasy.

– Moja Sammy ma w sobie szlachetną krew i po ojcu, i po matce. Matka była rasy hereford, ojciec rasy angus.

– Czyli Sammy jest zwyczajną krzyżówką!

– Wszystko zależy od punktu widzenia. To prawda, jest krzyżówką, ale w jej żyłach płynie tylko szlachetna krew, i to aż dwóch ras! A ty nie udawaj głupka, bo tak się składa, że dobrze wiem, czym się dodatkowo zajmowałeś, kiedy służyłeś w wojsku. Studiowałeś fizykę!

Kruczoczarne gęste brwi Teda przemieściły się nieco w górę.

– Mam być zadowolony?

– Niby z czego?

– Z tego, że jednak interesujesz się moją osobą.

– Och, bez przesady, przecież o tej twojej fizyce wie całe miasto! Tylko osobiście trochę mnie dziwi, że mając takie wykształcenie, zdecydowałeś się zostać małomiasteczkowym szeryfem.

– Och, już ci to wyjaśniam. Po prostu nie ciągnie mnie do badań naukowych, no i, co najważniejsze, w laboratorium nie wolno bawić się bronią!

– Broń, ach, ta broń... – Jillian westchnęła. – Nie ruszasz się bez niej, a przecież zawsze można kogoś niechcący postrzelić. Właśnie to przydarzyło się jednemu z twoich funkcjonariuszy, który w sklepie z paszą upuścił pistolet na ziemię, a on wypalił.

– Niestety, tak było – przyznał Ted z ponurą miną. – Facet skończył służbę i wsunął trzydziestkędwójkę do kieszeni, a kiedy sięgnął po drobne, rewolwer wysunął się, upadł na podłogę i wypalił. Błąd, wielki błąd. Na pewno nigdy już czegoś takiego nie zrobi.

– To samo mówi jego żona. Aha, mówiła coś jeszcze. To mianowicie, że jak się wkurzysz, stajesz się po prostu straszny!

– Dziwisz się? Całe szczęście, że pocisk trafił w regał z puszkami. Trzeba było zapłacić za szkody, to wszystko. A pomyśl, co by było, gdyby trafił w człowieka?! Mogło dojść do tragedii! W końcu nie bez powodu wymyślono kabury!

W tym momencie Jillian odruchowo spojrzała na kaburę przypasaną do biodra komendanta. Była z jasnobrązowej skóry, ozdobiona została bardzo pięknym wytłoczonym wzorkiem i srebrnymi guzami. Miała nawet frędzle.

– Tak... A twoja kabura jest bardzo ładna.

– Podoba ci się? To prezent od kuzynki. Sama ją zrobiła.

– Tanika? Twoja kuzynka Czejenka, która mieszka koło Hardin?

– Tak, to jej dzieło – potwierdził z uśmiechem.. – Tanika uważa, że nawet coś tak praktycznego jak kabura powinno być piękne.

– Ma rację. – Jillian również się uśmiechnęła. – A ty masz bardzo uzdolnioną kuzynkę. Widziałam zrobione przez nią indiańskie torby parfleche. Były wystawione na sprzedaż w punkcie handlowym w Hardin, niedaleko Pola Bitwy nad Little Bighorn. Takie spore płaskie torby z surowej skóry, ozdobione paciorkami i frędzlami. Prześliczne!

– Dzięki, Jake, za komplementy pod adresem Taniki, a także wielkie dzięki za to, że nie powiedziałaś Pole Bitwy Custera.

A tak mówiło wielu ludzi, choć było to niesprawiedliwe. Oczywiście Ted nie miał nic przeciwko podpułkownikowi Custerowi, ale w tej wielkiej krwawej bitwie polegli nie tylko jego ludzie, ale także wielu Indian, czego nie wolno pomijać milczeniem. Ted był bardzo wyczulony na tym punkcie, ponieważ jednym z jego przodków był Czejen, a wojownicy z tego plemienia złożyli daninę krwi i w bitwie nad Little Bighorn , i w bitwie nad Wounded Knee .

Jillian uśmiechnęła się.

– Nie mogę mówić inaczej, skoro wśród moich przodków mam Siuksa.

– Nie wątpię. Wystarczy na ciebie spojrzeć! – rzucił żartobliwie Ted, spoglądając znacząco na jej jasne włosy.

– I co z tego? – obruszyła się Jillian. – Mój kuzyn Rabby jest w połowie Indianinem, a ma jasne włosy i szare oczy!

– Wiem. Zdarza się... – Ted spojrzał na wielki zegarek na ręku. – Muszę już jechać na rozprawę do sądu.

– A ja właśnie piekę ciasto funtowe.

– Funtowe? Ejże.. Czy mam to zrozumieć jako zaproszenie?

– No... ktoś tu przed chwilą mówił, że umiera z głodu.

– Tak, umiera. Ale samo ciasto nie załatwia sprawy.

– Z pewnością nie załatwi, dlatego w moich planach uwzględniłam jeszcze stek i ziemniaki.

Pełne wargi Teda rozciągnęły się w uśmiechu.

– Brzmi zachęcająco. Na którą?

– Może na szóstą? Oczywiście jeśli spóźnisz się z powodu napadu na bank, będziesz usprawiedliwiony.

– Mam przeczucie, że tego rodzaju atrakcje dziś mnie ominą... A wiesz, Callisterowie oddali mi już flet, który pożyczyli ode mnie, gdy wybierali się w podróż poślubną do Cancn. Może wezmę go ze sobą? Zagram ci coś ładnego. Jakąś serenadę...

Policzki Jill pokrył delikatny rumieniec. Przecież wiadomo było, że w świecie Indian flet odgrywa dużą rolę podczas zabiegania o względy dziewczyny.

– Bardzo miło z twojej strony.

– Naprawdę? – Uśmiechnął się.

Ten konkretnie uśmiech Jillian odebrała jako niepokojący.

– Theodore, ty chyba miałeś jechać już do sądu?

– Tak, tak, już jadę. Czyli umówieni jesteśmy na szóstą?

– Zgadza się.

– A więc do zobaczenia. – Położył dłoń na klamce. – Czy mam włożyć smoking?

– Przecież zapraszam cię tylko na stek!

– A tańców potem nie będzie?

– Nie, chyba że rozpalisz na dworze ognisko i potańczysz sobie dookoła.

– Wokół ogniska?! Żartujesz! Przecież mi chodzi o inny taniec, o taniec towarzyski!

– A jaki? Walc? Polka?

– Tango.

Oczy Jillian rozbłysły.

– Tango?! Naprawdę?

– Naprawdę. Jeden z moich bliskich znajomych, też policjant, nauczył się tanga w Argentynie, a potem nauczył mnie. To znaczy nie tańczył ze mną, tylko z dziewczyną, a ja się przyglądałem... Jake, jadę już. A więc do zobaczenia o szóstej!

– Do zobaczenia, Theodore!

Jillian zamknęła drzwi, oparła się o nie plecami i na moment znieruchomiała. Musiała pomyśleć, i to koniecznie. Choć chwilkę.

Co robić? Co robić?! Okropnie bała się małżeństwa, jednocześnie jednak zdawała sobie sprawę, że kiedyś będzie musiała wyjść za mąż. Wiadomo, za jakiegoś mężczyznę.

I tu właśnie krył się problem. Jak długo by nad tym nie myślała, zawsze najlepszym kandydatem na męża okazywał się Theodore Graves. Chociażby dlatego, że mówiąc już tak całkiem szczerze, Jillian nie miała zbyt wielkiego wyboru. Mężczyzn w odpowiednim wieku znała bardzo niewielu i żadnego spośród nich nie znała tak dobrze jak Theodore’a. Znała go przez całe życie i pomijając te kłótnie na temat małżeństwa w ostatnim czasie, stosunki między nimi były zawsze jak najlepsze. Teraz zresztą też, kiedy się nie kłócili, rozmawiało im się bardzo sympatycznie.

Poza tym chodziło przecież o ranczo. Alternatywą małżeństwa była po prostu jego śmierć. Zgodnie z ostatnią wolą poprzednich właścicieli, jeśli Theodore i Jillian się nie pobiorą, ranczo przejdzie w obce ręce. Najprawdopodobniej kupi je ów deweloper z Kalifornii, co będzie oznaczało zagładę nie tylko tego rancza, ale i wszystkich rancz w okolicy. Wielki ośrodek rekreacyjny to nie tylko miejsca do spania, lecz również cała infrastruktura, czyli lokale rozrywkowe, pola golfowe, baseny, stacje benzynowe i różnego rodzaju biznesy. Wszystko to będzie pączkować, zżerać nowe akry ziemi. Oczywiście nastąpi wówczas ożywienie gospodarcze całego regionu, jednocześnie jednak Hollister straci swój urok cichego miasteczka położonego wśród lasów i gór, co dla Jillian równało się z niepowetowaną stratą. Była pewna, że inni mieszkańcy tych okolic są tego samego zdania, też kochają lasy z wysokimi sosnami wydmowymi i płytkie, lśniące jak diamenty strumienie z pstrągami. Uwielbiała je łowić, kiedy tylko znalazła na to czas. Czasami dołączał do niej Theodore ze swoją wędką. Łowili, potem oprawiali ryby i smażyli na rozgrzanym oleju. Były pyszne...

Jillian oderwała plecy od drzwi i powędrowała do kuchni. Trzeba zabierać się do roboty. Roboty, którą bardzo lubiła, czyli gotowania. Jej nauczycielką był jedna z przyjaciółek wuja. Cóż, wujowi zdarzało się, choć nieczęsto, miewać przyjaciółki, takie prawie narzeczone, choć nigdy nie posunął się dalej w swych deklaracjach. Jillian okazała się uczennicą bardzo pojętna. Więcej – gotowaniem, pieczeniem, każdym rodzajem działalności kulinarnej była zafascynowana. Wygląd chłopczycy, jak to określił Theodore, nie miał tu nic do rzeczy. Był po prostu zmyłką, bo przecież uwielbiała zanurzyć dłonie w mące i ugniatać, ugniatać. O tak! Potrafiła nawet upiec prawdziwy domowy chleb na zakwasie! Niewiele osób do tego się zabiera, a przecież to prawdziwa rozkosz dla palców, kiedy ugniata się miękkie, gładkie ciasto. Następna rozkosz to cudowny zapach świeżo upieczonego chleba, do którego Jillian miała zawsze prawdziwe domowe masło, które kupowała u pewnej starej wdowy mieszkającej tuż przy drodze.

Theodore Graves również był fanem takiego chleba, postanowiła więc, że tego dnia, oprócz funtowego ciasta, upiecze także i chleb. Roboty miała sporo, wszystko jednak poszło zgodnie z planem. Kiedy skończyła krzątać się po kuchni, przebrała się, tyle że wiadomo, nie w jakąś szykowną sukienkę. Ale włożyła nowe niebieskie dżinsy, różową kraciastą koszulę, a jasne włosy jak zwykle upięte na czubku głowy ozdobiła różową wstążką. Zdawała sobie sprawę, że nie jest ani piękna, ani elegancka, ale przynajmniej wyglądała jak dziewczyna.

I istotnie bo Theodore już od progu powitał ją okrzykiem:

– Ejże! Czy mnie wzrok nie myli? Ty jednak jesteś dziewczyną!

– Jestem kobietą – oświadczyła, spoglądając na niego wyniośle.

Na to on:

– Jeszcze nie.

Na co ona oczywiście oblała się krwistym rumieńcem i za nic nie była w stanie zmusić swojego umysłu do wymyślenia ciętej riposty.

Ted, który naturalnie zauważył, że się speszyła, pokajał się jak należy:

– Przepraszam. Palnąłem. Niewybaczalne, zwłaszcza że uraziłem osobę, która... – uniósł nieco głowę i wciągnął głęboko powietrze – ...upiekła chleb! Genialnie!

– Wyczułeś?

– Oczywiście. Nie chwaląc się, mam wyjątkowo rozwinięty zmysł powonienia. Nie wiem, czy ci już kiedyś opowiadałem, jak dzięki temu udało mi się dopaść zabójcę poszukiwanego listem gończym. Facet używał obrzydliwej, najtańszej wody kolońskiej. Zwiewał jak zając, kluczył między skałami, a ja niczym wyżeł podążałem za jego zapaszkiem. I wlazłem prosto na niego. Poddał się bez walki.

– A powiedziałeś mu, że szedłeś za jego zapaszkiem? – spytała rozbawiona Jill.

– A skąd! Jeszcze by rozpowiedział to swoim kolesiom i ta informacja któremuś z nich mogłaby się kiedyś przydać, prawda?

– Faktycznie. A w tobie odzywa się indiańska krew, prawda? Indianie są najlepszymi tropicielami.

– Nie przesadzaj! Każdy może się tego nauczyć.

– Dobrze już, dobrze. Dotarło. Ale ty jesteś dziś drażliwy!

– Rzeczywiście. Przepraszam, Jake, ale ten Banes znowu mnie dzisiaj wkurzył!

– Banes? Znowu? W takim razie wyślij go na przejście uliczne przed szkołą. Mówiłeś, że on tego nienawidzi!

– Niestety, już nie. Jego nowa przyjaciółka jest wdową, a jej synek uważa go za bohatera. Dlatego Banes od jakiegoś czasu uwielbia dyrygować dziećmi, kiedy przechodzą przez ulicę.

– W takim razie trzeba znaleźć coś innego... Chwileczkę, a czy on przypadkiem nie mówił, że nienawidzi kierować ruchem, kiedy ludzie zjeżdżają na mecz?

– Tak! – Twarz Teda pojaśniała. – Rewelacyjny pomysł!

– A więc masz już to z głowy. Powiedz mi jeszcze tylko, z jakiego powodu tym razem chcesz go pognębić?

– Przyniósł nową książkę o bitwie nad Little Bighorn i pokazał fragment, w którym stoi jak byk, że Szalony Koń nie brał w niej udziału!

– Co ty mówisz?!

– Niestety, ale widziałem to na własne oczy! Takie wpadki zdarzają się coraz częściej. Jakiś pisarzyna, który nie ma pojęcia o Indianach, nazbiera różnych plotek i bzdurnych sensacyjnych opowieści, uważa, że już został ekspertem i zabiera się do pisania książki. Jego najważniejszym celem jest przekazanie czytelnikom, że tylko on, jeden jedyny, zna prawdę o tej sławnej bitwie. Posłuchaj tylko, co napisał o Custerze. Uznał go za zwyczajnego głupka, dowodził też, że Custer był wplątany w tę aferę z handlarzami, którzy oszukiwali Siuksów i Czejenów.

– Bzdura! Nikt, kto czytał poważne opracowania o Custerze, nie uwierzy w takie brednie! – rzuciła zapalczywie Jillian. – Przecież to właśnie Custer stawił się w sądzie, żeby zeznawać przeciwko rodzonemu bratu prezydenta Ulyssesa S. Granta, ponieważ ów brat zamieszany był w aferę korupcyjną. Custer, gdyby sam miał coś na sumieniu, nigdy by się nie zdecydował na takie ryzyko. Przecież to logiczne!

– Dokładnie to samo powiedziałem Banesowi.

– A co na to Banes?

– Powiedział, że ten pisarz jest znanym autorytetem z zakresu historii militarnej. Jego specjalność to wojny napoleońskie.

– Co?! Wojny napoleońskie? A co one mają wspólnego z Bitwą na Śliskiej Trawie? – zawołała oburzona Jillian. – Mogę się założyć, że ten żałosny pisarzyna nawet nie wie, że tak tę bitwę nazwali Indianie Lakota!

– Ten facet to przede wszystkim dowód, że nie we wszystkim można zabłysnąć. Każdemu przyda się trochę skromności, bo inaczej możesz okazać się dyletantem, który zamiast prawdy, propaguje kłamstwa i zwykłe banialuki. Wyobraź sobie, że dla tego gościa podstawowym źródłem informacji były gazety i czasopisma!

– O ile mi wiadomo, Lakota i Czejenowie nie zamieszczali w gazetach relacji z bieżących wydarzeń...

– Oczywiście, że nie – odparł ze śmiechem. – Nie mieli żadnego korespondenta wojennego, dlatego bitwę rozpatruje się z punktu widzenia dowództwa armii Stanów Zjednoczonych albo polityków. A tak w ogóle to moim zdaniem historia pisana jest prawie wyłącznie przez zwycięzców, bo przegrani rzadko kiedy mają szansę zabrać głos. A to bardzo wypacza dzieje ludzkości, nie uważasz?

– Masz rację.

– Dzięki... Jake, trzeba przyznać, że nieźle znasz historię naszych okolic.

– A znam, bo naprawdę mnie interesuje, pewnie też dlatego, że płynie we mnie krew rdzennych mieszkańców tego regionu! Ty masz swoich Czejenów, a ja Siuksa.

– No właśnie. Jake, tak sobie myślę, że może kiedyś razem wybierzemy się do Hardin? Pochodzimy po polu bitwy, pogadamy. Co ty na to?

Oczy Jillian rozbłysły.

– Naprawdę? Super! Zajrzymy też do punktu handlowego, gdzie okoliczni Indianie przynoszą swoje wyroby na sprzedaż. Mówiłam ci już, że widziałam tam te śliczne torby Taniki. Moim zdaniem powinno się jak najmocniej popierać rodzimych twórców. Kompletnie nie rozumiem, po co komu tak zwana sztuka indiańska produkowana w Chinach. I my to importujemy! Nie mam nic przeciwko Chińczykom, ale jest to jednak jakiś obłęd, prawda?

– Owszem, choć dlaczego tak się dzieje, nie potrafię ci wyjaśnić.

– Ty? Komendant policji? Przecież powinieneś być doinformowany pod każdym względem.

– Tak uważasz? Dziękuję!

Jillian uśmiechnęła się i dygnęła jak dziewczynka, co skłoniło Teda do zadania kolejnego pytania z całkiem już innej beczki:

– Jake, a czy ty w ogóle masz jakieś sukienki?

– Oczywiście, że mam! To znaczy... jedną. Miałam ją na sobie na uroczystym zakończeniu nauki szkolnej. Wisi w szafie... No tak, chyba najwyższy czas kupić sobie nową.

– Pewnie tak, tym bardziej że niezależnie od naszych gorących dyskusji, nadal zamierzam cię podrywać, czyli, jak to się kiedyś mówiło, zabiegać o twoje względy. W takiej sytuacji dziewczyna powinna być jednak w sukience, nie sądzisz? O tym, że do ślubu nie idzie się w dżinsach, nie wspominając!

– Do ślubu?! Theodore, powtarzam po raz ostatni. Nie wyjdę za ciebie!

Ted nie miał już jednak ochoty na żadne dyskusje tego typu, stwierdził więc pogodnie:

– Pogadamy o tym później, dobrze? – Położył na stoliku obok drzwi swój kapelusz z szerokim rondem. – Bo moim zdaniem najwyższy czas podjeść ciepłego chleba, i to już, póki masło się jeszcze nie roztopiło!

– Masz rację. – poparła go ze śmiechem. – Przynajmniej w tej chwili ciepły chlebuś i masełko to dla nas najważniejsza sprawa pod słońcem!- Bitwa rozegrana 25 czerwca 1877 r. między wojskami Stanów Zjednoczonych, dowodzonymi przez ppłka George’a A. Custera, a Indianami północnoamerykańskimi, głównie z plemienia Dakota. Bitwę wygrali Indianie, nie powstrzymało to jednak białych przed dalszym podbojem ziem zajmowanych przez Indian – Wielkich Równin i Gór Czarnych. (Przyp. tłum.)

- Masakra nad Wounded Knee. Ostatnie duże starcie między wojskami Stanów jednoczonych a Indianami Wielkich Równin w dniu 29 grudnia 1890 r., zakończone klęską Indian. (Przyp. tłum.)
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: