Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Powinowactwa z wyboru - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Powinowactwa z wyboru - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 450 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

Edward – tak bę­dzie­my na­zy­wać bo­ga­te­go ba­ro­na w sile wie­ku mę­skie­go – spę­dził w swej szkół­ce pięk­ne kwiet­nio­we po­po­łu­dnie szcze­piąc drzew­ka. Wła­śnie ukoń­czył za­ję­cia i, zło­żyw­szy na­rzę­dzia do fu­te­ra­łu, z za­do­wo­le­niem przy­glą­dał się do­ko­na­nej pra­cy, gdy zbli­żył się do nie­go ogrod­nik, z upodo­ba­niem spo­zie­ra­jąc na swe­go tak pil­nie za­trud­nio­ne­go pana.

– Czy nie wi­dzia­łeś mej żony? – za­py­tał Edward, zmie­rza­jąc ku wyj­ściu.

– Jest na no­wych plan­ta­cjach – od­po­wie­dział ogrod­nik. – Dzi­siaj bę­dzie go­to­wa chat­ka z mchu, któ­rą ja­śnie pani ka­za­ła zbu­do­wać na ska­le na­prze­ciw­ko pa­ła­cu. Wszyst­ko uda­ło się wy­bor­nie i za­pew­ne spodo­ba się ja­śnie panu. Pięk­ny stam­tąd wi­dok: na dole wieś, nie­co po pra­wej stro­nie wid­nie­je ko­ściół, po­przez szczyt jego wie­ży moż­na da­le­ko się­gnąć wzro­kiem, na wprost zaś wi­dać pa­łac i ogro­dy.

– Ach, tak – rzekł Edward – wła­śnie o parę kro­ków stąd mo­głem doj­rzeć pra­cu­ją­cych lu­dzi.

– Da­lej – opo­wia­dał ogrod­nik – na pra­wo otwie­ra się do­li­na, a stam­tąd przez buj­ne łąki i kępy drzew moż­na pa­trzeć aż hen, w po­god­ną dal. Bar­dzo też ład­nie są zro­bio­ne schod­ki, pro­wa­dzą­ce na ska­łę. O, ja­śnie pani to już się na tym do­brze zna, aż przy­jem­nie pra­co­wać pod jej roz­ka­za­mi.

– Idź do niej – po­wie­dział Edward – i po­proś, by po­cze­ka­ła na mnie. Po­wiedz jej, że chcę zo­ba­czyć to nowe dzie­ło i ucie­szyć nim oczy.

Ogrod­nik od­da­lił się spiesz­nie, a Edward po­dą­żył za nim.

Scho­dząc ta­ra­sa­mi w dół do­ko­ny­wał po dro­dze prze­glą­du oran­że­rii i in­spek­tów, aż zna­lazł się nad wodą, skąd przez kład­kę prze­szedł do miej­sca, gdzie ścież­ka wio­dą­ca do no­wych plan­ta­cji roz­dzie­la­ła się na dwa ra­mio­na. Omi­nął tę, któ­ra bie­gła przez cmen­tarz ku skal­nej ścia­nie, skrę­cił w lewo i po­szedł dru­gą, co wiła się ła­god­nie w górę przez pięk­ny za­gaj­nik. W miej­scu gdzie obie ścież­ki się spo­ty­ka­ły, usiadł na chwi­lę na sto­ją­cej tam ław­ce, po­tem wspi­nał się po po­chy­ło­ści wzgó­rza, aż przez mnó­stwo scho­dów i za­krę­tów do­stał się na wą­ską, miej­sca­mi stro­mą dróż­kę pro­wa­dzą­cą już wprost do chat­ki z mchu. W pro­gu cze­ka­ła nań Szar­lot­ta i ka­za­ła mu usiąść w miej­scu, skąd mógł ogar­nąć jed­nym spoj­rze­niem roz­ma­itość wi­do­ków ca­łe­go roz­le­głe­go kra­jo­bra­zu uję­te­go niby w ramy przez drzwi i okna.

Roz­ko­szo­wał się tym ob­ra­zem, my­śląc, jak bę­dzie wspa­nia­ły, gdy go wkrót­ce oży­wi wio­sna.

– Tyl­ko jed­no przy­cho­dzi mi na myśl, czy chat­ka nie wy­da­je się co­kol­wiek za cia­sna?

– Dla nas oboj­ga jest prze­cież dość prze­stron­na – od­par­ła Szar­lot­ta.

– Tak, w isto­cie – po­wie­dział Edward – może na­wet i dla ko­goś trze­cie­go zna­la­zło­by się jesz­cze miej­sce.

– Ależ oczy­wi­ście – rze­kła Szar­lot­ta – na­wet dla czwar­te­go. W ra­zie zaś licz­ne­go to­wa­rzy­stwa znaj­dzie­my inne miej­sce.

– Ko­rzy­sta­jąc z tego, iż je­ste­śmy tu sami, że nikt nie za­kłó­ca nam spo­ko­ju i hu­mo­ru – po­wie­dział Edward – chciał­bym ci coś wy­znać. Już od dłuż­sze­go cza­su leży mi na ser­cu pew­na spra­wa, któ­rą pra­gnę i mu­szę ci po­wie­rzyć, a ja­koś nig­dy do­tąd nie mo­głem tego uczy­nić.

– Za­uwa­ży­łam w to­bie pew­ną zmia­nę – rze­kła Szar­lot­ta.

– Przy­znam ci się – cią­gnął Edward – że gdy­by rano nie na­glił mnie po­sła­niec i gdy­by nie to, że jesz­cze dzi­siaj mu­si­my za­de­cy­do­wać, mil­czał­bym za­pew­ne jesz­cze dłu­żej.

– Cóż to ta­kie­go? – za­py­ta­ła Szar­lot­ta z miłą za­chę­tą w gło­sie.

– Do­ty­czy to na­sze­go przy­ja­cie­la, ka­pi­ta­na – od­po­wie­dział Edward. – Znasz to smut­ne po­ło­że­nie, w ja­kie po­padł on i wie­lu in­nych bez ja­kiej­kol­wiek ze swej stro­ny winy. Jak bo­le­śnie musi od­czuć czło­wiek jego wie­dzy, ta­len­tu i zdol­no­ści fakt, że po­zba­wio­no go wszel­kiej moż­li­wo­ści dzia­ła­nia. Nie, nie chcę dłu­żej taić przed tobą, że pra­gnął­bym, by­śmy go na pe­wien czas wzię­li do sie­bie.

– Trze­ba się nad tym za­sta­no­wić i spoj­rzeć na tę spra­wę nie z jed­nej tyl­ko stro­ny – po­wie­dzia­ła Szar­lot­ta.

– Je­śli cho­dzi o mnie, to go­tów je­stem już te­raz po­mó­wić z tobą o mych pro­po­zy­cjach – rzekł Edward. – W jego ostat­nim li­ście pa­nu­je ja­kiś ci­chy ton naj­głęb­sze­go znie­chę­ce­nia; nie, nie dla­te­go, żeby mu na czym­kol­wiek zby­wa­ło: po­tra­fi on prze­cież do­sko­na­le ogra­ni­czać swo­je po­trze­by, a już je­śli cho­dzi o rze­czy nie­zbęd­ne, sam się o nie za­trosz­czy­łem, zwłasz­cza że i on się nie krę­pu­je brać coś­kol­wiek ode mnie, bo w cią­gu na­sze­go ży­cia tak czę­sto so­bie wza­jem­nie po­ma­ga­li­śmy, że na­wet trud­no nam dziś ob­li­czyć, w ja­kim sto­sun­ku po­zo­sta­ją do sie­bie na­sze ru­bry­ki "wi­nien" i "ma". Naj­bar­dziej go drę­czy to, że jest bez za­ję­cia. Te róż­no­rod­ne dys­po­zy­cje, któ­re w so­bie wy­kształ­cił dla do­bra in­nych, by je co dzień, co go­dzi­nę z po­żyt­kiem roz­wi­jać – oto, co sta­ło się jego na­mięt­no­ścią. A te­raz za­ło­żyć bez­czyn­nie ręce na pier­siach lub od­dać się dal­szym stu­diom po to, by wy­ra­biać w so­bie nowe umie­jęt­no­ści, wie­dząc, że nie zdo­ła spo­żyt­ko­wać na­wet tych, któ­re po­sia­da w ta­kim nad­mia­rze – o, to chy­ba nie do znie­sie­nia, dro­gie dziec­ko. Tę bo­le­sną sy­tu­ację od­czu­wa on po dwa­kroć i trzy­kroć do­tkli­wiej w swo­jej sa­mot­no­ści.

– Są­dzi­łam – wtrą­ci­ła Szar­lot­ta – że zwra­ca­no się do nie­go z róż­ny­mi pro­po­zy­cja­mi. Sama na­pi­sa­łam w jego spra­wie do nie­któ­rych wpły­wo­wych zna­jo­mych i przy­ja­ció­łek i, o ile mi wia­do­mo, nie po­zo­sta­ło to bez echa.

– Masz ra­cję – rzekł Edward – ale wła­śnie te roz­ma­ite moż­li­wo­ści i ofer­ty to dla nie­go nowa udrę­ka, nowy nie­po­kój. Żad­na z tych pro­po­zy­cji mu nie od­po­wia­da: nie bę­dzie mu wol­no dzia­łać, bę­dzie mu­siał cał­ko­wi­cie się po­świę­cić, zło­żyć w ofie­rze cały swój czas, umysł, swój spo­sób by­cia, a to by­ło­by dlań wprost nie­moż­li­we. Im bar­dziej się nad tym za­sta­na­wiam, im moc­niej to od­czu­wam, tym ży­wiej pra­gnę go wi­dzieć u nas.

– To na­praw­dę ład­nie i uprzej­mie z twej stro­ny – po­wie­dzia­ła Szar­lot­ta – że po­ło­że­nie przy­ja­cie­la bu­dzi w to­bie tyle współ­czu­cia; jed­nak­że po­zwól, że cię po­pro­szę, byś po­my­ślał tak­że o so­bie, o nas.

– Ależ zro­bi­łem to – prze­rwał jej Edward. – Z ob­co­wa­nia z nim mo­że­my wy­cią­gnąć tyl­ko po­ży­tek i przy­jem­ność. O kosz­tach nie war­to na­wet mó­wić, będą one w każ­dym wy­pad­ku nie­wiel­kie, w ra­zie gdy­by do nas przy­je­chał, zwłasz­cza iż z góry wia­do­mo, że obec­ność jego nie przy­czy­ni nam naj­mniej­sze­go kło­po­tu. Może za­miesz­kać w pra­wym skrzy­dle pa­ła­cu, a wszyst­ko inne się uło­ży. Jak­że bar­dzo mu tym po­mo­że­my, a rów­no­cze­śnie ileż przy­jem­no­ści przy­nie­sie nam ob­co­wa­nie z nim, ile po­żyt­ku! Już od daw­na no­si­łem się z za­mia­rem do­ko­na­nia po­mia­rów ma­jąt­ku i oko­li­cy; on by się tym za­jął i całą pra­cą po­kie­ro­wał. Za­my­ślasz prze­cież w przy­szło­ści sama prze­jąć za­rząd dóbr, kie­dy tyl­ko upły­ną ter­mi­ny obec­nym dzier­żaw­com. Jak ry­zy­kow­ne może być ta­kie przed­się­wzię­cie! W wie­lu wy­pad­kach na pew­no bę­dzie­my mu­sie­li ko­rzy­stać z jego po­mo­cy. Ja sam bar­dzo od­czu­wam brak ta­kie­go czło­wie­ka. Oko­licz­ni zie­mia­nie zna­ją się wpraw­dzie na tym, lecz ich in­for­ma­cje nie za­wsze są do­kład­ne i ści­słe. Fa­chow­cy z mia­sta i ze szkół aka­de­mic­kich rów­nież zna­ją się na rze­czy, są uczci­wi, cóż, kie­dy brak im bez­po­śred­nie­go do­świad­cze­nia. Po mym przy­ja­cie­lu zaś mogę się obu tych cech spo­dzie­wać. A w ogó­le wy­nik­nąć z tego mogą set­ki in­nych rze­czy, o któ­rych już te­raz z przy­jem­no­ścią my­ślę, a nie­jed­ne z nich na­wet cie­bie do­ty­czą; spo­dzie­wam się po nich wie­le do­bre­go. Dzię­ku­ję ci, że mnie tak ser­decz­nie wy­słu­cha­łaś; te­raz z ko­lei ty roz­waż to rów­nie swo­bod­nie i bez ob­sło­nek po­wiedz mi wszyst­ko, co masz do po­wie­dze­nia; nie będę ci prze­ry­wał. – Bar­dzo do­brze – rze­kła Szar­lot­ta – chcę za­tem od razu roz­po­cząć od pew­nej ogól­nej uwa­gi. Męż­czyź­ni bar­dziej my­ślą o zja­wi­skach po­szcze­gól­nych, o te­raź­niej­szo­ści, i słusz­nie, gdyż po­wo­ła­ni są do dzia­ła­nia; ko­bie­ty na­to­miast bliż­sze są temu, co wią­że się z ży­ciem, i to rów­nież jest uspra­wie­dli­wio­ne, bo ich los, los ich ro­dzin jest od tego za­leż­ny i wła­śnie tej wię­zi od nich się wy­ma­ga. Dla­te­go po­zwól mi ogar­nąć spoj­rze­niem na­sze dzi­siej­sze i na­sze daw­ne ży­cie, a wów­czas przy­znasz mi ra­cję, iż za­pro­sze­nie ka­pi­ta­na nie­zu­peł­nie się zbie­ga z na­szy­mi za­my­sła­mi, pla­na­mi i za­mie­rze­nia­mi.

Jak­że lu­bię wra­cać wspo­mnie­niem do na­szych daw­nych dni! Gdy by­li­śmy mło­dzi, ko­cha­li­śmy się go­rą­co. Roz­łą­czo­no nas: cie­bie oj­ciec, po­wo­do­wa­ny nig­dy nie za­spo­ko­jo­ną żą­dzą po­sia­da­nia, zwią­zał ze star­szą, bo­ga­tą ko­bie­tą, ja, bez szcze­gól­nych wi­do­ków, mu­sia­łam od­dać rękę czło­wie­ko­wi ma­jęt­ne­mu, lecz nie ko­cha­ne­mu prze­ze mnie, choć god­ne­mu sza­cun­ku. Znów od­zy­ska­li­śmy wol­ność; ty wcze­śniej, przy czym two­ja sta­rusz­ka po­zo­sta­wi­ła ci wiel­ki ma­ją­tek, ja póź­niej, wła­śnie w tym cza­sie, kie­dy wró­ci­łeś ze swych wo­ja­ży. Tak więc od­na­leź­li­śmy się na nowo. Cie­szy­li­śmy się wspo­mnie­nia­mi. Ko­cha­li­śmy wspo­mnie­nia i mo­gli­śmy tak żyć w ni­czym nie za­kłó­co­nym spo­ko­ju. Na­le­ga­łeś, by­śmy się po­łą­czy­li. Nie od razu się zgo­dzi­łam, bo­wiem, choć w tym sa­mym bę­dąc wie­ku co ty, by­łam jako ko­bie­ta star­sza od cie­bie, męż­czy­zny. W koń­cu nie mo­głam ci od­mó­wić tego, coś uwa­żał za je­dy­ne szczę­ście. Pra­gną­łeś za­znać wy­tchnie­nia przy moim boku, z dala od wszel­kich nie­po­ko­jów, któ­re prze­ży­wa­łeś u dwo­ru, w ar­mii i w swych po­dró­żach; chcia­łeś przy mnie od­zy­skać rów­no­wa­gę du­cha, roz­ko­szo­wać się ży­ciem we dwo­je. Moją je­dy­ną cór­kę od­da­łam na pen­sję, gdzie kształ­ci się w roz­ma­itych na­ukach, cze­go, rzecz oczy­wi­sta, nie mo­gła­bym jej za­pew­nić tu­taj, na wsi; rów­nież umie­ści­łam tam Oty­lię, moją dro­gą sio­strze­nicz­kę, któ­rą bym prze­cież pod wła­snym okiem mo­gła so­bie wy­cho­wać na po­moc­ni­cę w go­spo­dar­stwie. Wszyst­ko to sta­ło się za two­im przy­zwo­le­niem, i tyl­ko dla­te­go, by­śmy mo­gli żyć sami i w spo­ko­ju za­ży­wać na ko­niec tego z daw­na upra­gnio­ne­go, a tak póź­no osią­gnię­te­go szczę­ścia. Tak tedy roz­po­czę­li­śmy na­sze wiej­skie ży­cie. Ja ob­ję­łam we­wnętrz­ne spra­wy domu, ty zaś wszyst­ko inne, co ra­zem sta­no­wi ca­łość. Ja sta­ram się je­dy­nie o to, by to­bie we wszyst­kim do­go­dzić, i tyl­ko dla cie­bie chcę żyć, po­zwól więc przy­najm­niej, aby­śmy żyli w ten spo­sób da­lej, do­pó­ki so­bie wza­jem­nie bę­dzie­my wy­star­cza­li.

– Cho­ciaż, jak sama mó­wisz, ści­sły zwią­zek z ży­ciem jest przy­ro­dzo­ną wa­szą ce­chą – za­śmiał się Edward – nie­ko­niecz­nie prze­cież trze­ba was słu­chać we wszyst­kim bez wy­jąt­ku i za­wsze przy­zna­wać wam ra­cję. Tak i ty może mia­łaś słusz­ność do dzi­siej­sze­go dnia. Wie­le było do­bre­go w tym, co­śmy do­tych­czas w na­szym wspól­nym po­ży­ciu czy­ni­li, ale czyż nie po­win­no się da­lej na tym grun­cie bu­do­wać, by mo­gło się coś wię­cej na nim roz­wi­nąć? Czyż to, co ja zdzia­ła­łem w ogro­dzie, a ty w par­ku, ma być prze­zna­czo­ne tyl­ko dla pu­stel­ni­ków? – Zu­peł­nie słusz­nie! – rze­kła Szar­lot­ta – zu­peł­nie słusz­nie! Oby­śmy tyl­ko nie wnie­śli w na­sze ży­cie cze­goś ob­ce­go, z grun­tu nam prze­ciw­ne­go. Pa­mię­taj, że na­sze za­sa­dy, cały nasz spo­sób ży­cia do­sto­so­wa­li­śmy głów­nie do wspól­ne­go by­to­wa­nia we dwo­je. Chcia­łeś na­przód po­dzie­lić się ze mną wspo­mnie­nia­mi z po­dró­ży i uło­żyć pa­mięt­nik w na­le­ży­tej ko­lej­no­ści, a przy tej oka­zji upo­rząd­ko­wać nie­któ­re pa­pie­ry, aby przy moim współ­udzia­le i po­mo­cy z tych bez­cen­nych, lecz roz­pro­szo­nych ze­szy­tów i za­pi­sków stwo­rzyć dla nas i dla in­nych miłą ca­łość. Przy­rze­kłam ci po­móc przy prze­pi­sy­wa­niu i tak oto za­mie­rza­li­śmy – miło, przy­jem­nie, przy­tul­nie i po ci­chu po­dró­żo­wać we wspo­mnie­niach po świe­cie, któ­re­go nie było nam dane zwie­dzać wspól­nie. Tak, już roz­po­czę­li­śmy tę wę­drów­kę. Wie­czo­ra­mi znów, gdy gram na for­te­pia­nie, akom­pa­niu­jesz mi na fle­cie, nie brak też u nas go­ści z są­siedz­twa, a i my czę­sto jeź­dzi­my z wi­zy­ta­mi. Ja przy­najm­niej stwo­rzy­łam so­bie z tego wszyst­kie­go pierw­sze w mym ży­ciu ra­do­sne lato, o ja­kim na­wet nie ma­rzy­łam.

– Ależ, przez cały czas, gdy mnie tak wdzięcz­nie i roz­sąd­nie prze­ko­nu­jesz – prze­rwał Edward po­cie­ra­jąc skro­nie – na chwi­lę na­wet nie opu­ści­ła mnie myśl, że obec­ność ka­pi­ta­na nie tyl­ko ni­cze­mu nie prze­szko­dzi, lecz bar­dziej jesz­cze na­szą pra­cę przy­spie­szy i oży­wi. Wszak on od­był ze mną część po­dró­ży, róż­ne rze­czy no­to­wał i ob­ser­wo­wał ze swe­go punk­tu wi­dze­nia; wy­ko­rzy­sta­my to wspól­nie i do­pie­ro wte­dy po­wsta­nie pięk­na ca­łość.

– Po­zwól więc so­bie wy­znać otwar­cie – pod­ję­ła Szar­lot­ta z pew­ną nie­cier­pli­wo­ścią – że cała moja isto­ta sprze­ci­wia się temu za­mie­rze­niu, wprost mam prze­czu­cie cze­goś nie­do­bre­go. – W ten spo­sób wy, ko­bie­ty, sta­je­cie się nie do po­ko­na­nia – za­śmiał się Edward – na­przód sta­ra­cie się nas prze­ko­ny­wać tak mą­drze, że nie moż­na wam nic prze­ciw­sta­wić, z wdzię­kiem, któ­re­mu chęt­nie się pod­da­je­my, z taką de­li­kat­no­ścią uczuć, że lę­ka­my się spra­wić wam ból, a na ko­niec mó­wi­cie nam o swych prze­czu­ciach, aby nas prze­ra­zić.

– Nie je­stem za­bo­bon­na – rze­kła Szar­lot­ta – i na ogół nie zwa­żam na te ciem­ne, nie­wy­tłu­ma­czo­ne od­ru­chy, je­śli tyl­ko istot­nie nie kry­je się poza nimi nic wię­cej, ale tu cho­dzi o nie­uświa­do­mio­ne wspo­mnie­nia ca­łe­go splo­tu szczę­śli­wych i nie­szczę­śli­wych na­stępstw, ja­kie prze­ży­li­śmy z po­wo­du wła­snych lub cu­dzych dzia­łań. W każ­dej sy­tu­acji po­ja­wie­nie się ko­goś trze­cie­go sta­no­wi mo­ment nie­zwy­kle do­nio­sły. Wi­dzia­łam przy­ja­ciół, ro­dzeń­stwo, za­ko­cha­ne pary, mał­żeń­stwa, któ­rych sto­su­nek zmie­niał się nie do po­zna­nia z chwi­lą zja­wie­nia się no­wej oso­by, wszyst­ko jed­no czy przy­pad­ko­we­go, czy ocze­ki­wa­ne­go; sy­tu­acja ich od razu sta­wa­ła się cał­ko­wi­cie od­mien­na.

– Mo­gło to się zda­rzyć z ludź­mi – od­rzekł Edward – któ­rzy żyją ciem­nym in­stynk­tem, nie zaś z nami, isto­ta­mi wzbo­ga­co­ny­mi do­świad­cze­niem, a więc bar­dziej świa­do­my­mi. – Świa­do­mość, mój ko­cha­ny – od­po­wie­dzia­ła Szar­lot­ta – nie jest do­sta­tecz­ną bro­nią, ba, cza­sem na­wet jest nie­bez­piecz­ną dla tego, kto ją po­sia­da. Wie­le nie­spo­dzia­nek może stąd wy­nik­nąć, to­też nie przy­spie­szaj­my ni­cze­go. Daj mi jesz­cze kil­ka dni do na­my­słu, nie de­cy­duj sam!

– Tak jak się rze­czy te­raz mają – od­parł Edward – to my­ślę, że jesz­cze po wie­lu dniach bę­dzie­my się wza­jem­nie prze­ko­ny­wać. Wy­su­nę­li­śmy już wszyst­kie oko­licz­no­ści za i prze­ciw; te­raz wszyst­ko za­le­ży od de­cy­zji i by­ło­by na­praw­dę naj­le­piej, gdy­by­śmy ją za­wie­rzy­li lo­so­wi. – Wiem – rze­kła Szar­lot­ta – że w wąt­pli­wych sy­tu­acjach chęt­nie za­kła­dasz się lub grasz w ko­ści, lecz w tak po­waż­nej spra­wie uwa­ża­ła­bym to za lek­ko­myśl­ność.

– Cóż więc mam od­pi­sać ka­pi­ta­no­wi? – za­wo­łał Edward – prze­cież mu­szę mu na­tych­miast od­po­wie­dzieć.

– Na­pisz do nie­go spo­koj­ny, roz­sąd­ny, po­cie­sza­ją­cy list – od­po­wie­dzia­ła Szar­lot­ta.

– To zna­czy to samo, co ni­ja­ki – mruk­nął Edward.

– Jed­nak w wie­lu wy­pad­kach – ucię­ła Szar­lot­ta – jest rze­czą ko­niecz­ną i uczciw­szą ra­czej pi­sać o ni­czym niż w ogó­le nie pi­sać.ROZ­DZIAŁ DRU­GI

Kie­dy Edward zna­lazł się sam w swo­im po­ko­ju, był po­ru­szo­ny przy­po­mnie­niem ko­lei swe­go ży­cia przez Szar­lot­tę; to świe­że uświa­do­mie­nie so­bie ich obo­pól­nej ży­cio­wej sy­tu­acji, ich za­my­słów, po­bu­dzi­ło w spo­sób przy­jem­ny jego żywe uspo­so­bie­nie. Po­czuł się do tego stop­nia szczę­śli­wy w po­bli­żu Szar­lot­ty, w jej to­wa­rzy­stwie, że już za­czął ob­my­ślać przy­ja­zny, współ­czu­ją­cy, lecz spo­koj­ny i nic nie mó­wią­cy list do ka­pi­ta­na. Jed­nak gdy tyl­ko pod­szedł do biur­ka i wziął jego list do ręki, chcąc go raz jesz­cze prze­czy­tać, na­tych­miast po­wró­ci­ła doń myśl o smut­nym po­ło­że­niu tego wspa­nia­łe­go czło­wie­ka, znów obu­dzi­ły się w nim wszyst­kie uczu­cia, któ­re go drę­czy­ły przez ostat­nie dni i wy­da­ło mu się nie­moż­li­wo­ścią po­zo­sta­wić przy­ja­cie­la bez po­mo­cy w tak strasz­nej sy­tu­acji.

Edward, jako roz­piesz­czo­ny je­dy­nak bo­ga­tych ro­dzi­ców, już od dzie­ciń­stwa nie przy­wykł so­bie cze­go­kol­wiek od­ma­wiać.

Póź­niej, na­mó­wio­ny przez nich do dzi­wacz­ne­go nie­co, ale nie­zwy­kle ko­rzyst­ne­go ożen­ku z ko­bie­tą o wie­le od sie­bie star­szą, był z ko­lei przez nią roz­piesz­cza­ny, bo­wiem żona wdzięcz­na za oka­zy­wa­ne jej wzglę­dy ob­sy­py­wa­ła go wszyst­kim z naj­wyż­szą szczo­dro­ścią. Po jej ry­chłej śmier­ci zo­stał je­dy­nym pa­nem swej woli, był nie­za­leż­ny w swych po­dró­żach, mógł so­bie po­zwa­lać we­dle upodo­ba­nia na ja­kie­kol­wiek zmia­ny tra­sy, na ta­kie czy inne uroz­ma­ice­nia, a choć nie pra­gnął rze­czy nie­osią­gal­nych, to jed­nak chciał za­znać wie­le i to roz­ma­itych wra­żeń; był szcze­ry, uczyn­ny, uprzej­my, gdy trze­ba od­waż­ny – cóż więc na świe­cie mo­gło się prze­ciw­sta­wić jego ży­cze­niom!

Do­tych­czas szło wszyst­ko po jego my­śli, zdo­był na­wet w koń­cu Szar­lot­tę dzię­ki swej upar­tej wier­no­ści, spo­ty­ka­nej chy­ba tyl­ko w ro­man­sach. I te­raz na­gle po­czuł, że po raz pierw­szy mu się ktoś prze­ciw­sta­wia, że po raz pierw­szy mu się prze­szka­dza, i to w mo­men­cie, kie­dy za­pra­gnął wziąć do sie­bie przy­ja­cie­la mło­do­ści, co mia­ło stać się nie­ja­ko uwień­cze­niem ca­łe­go do­tych­cza­so­we­go ży­cia. Przy­kro do­tknię­ty, kil­ka­krot­nie chwy­tał z nie­cier­pli­wo­ścią pió­ro do ręki i znów je od­kła­dał, gdyż nie mógł się zde­cy­do­wać osta­tecz­nie, co mu miał na­pi­sać. Prze­ciw­ko ży­cze­niom swej żony dzia­łać nie chciał, zaś uczy­nić im za­dość nie mógł. Było dlań wprost nie­moż­li­wo­ścią pi­sać spo­koj­ny list te­raz, gdy był tak bar­dzo po­ru­szo­ny. Zda­wa­ło mu się, że naj­prost­szym wyj­ściem jest grać na zwło­kę. W ską­pych sło­wach prze­pra­szał przy­ja­cie­la, że nie pi­sał przez tyle dni, a i dziś śle mu tyl­ko kil­ka zdań, i przy­rze­kał, że wkrót­ce otrzy­ma od nie­go dłu­gi, szcze­gó­ło­wy, uspo­ka­ja­ją­cy list.

Szar­lot­ta usi­ło­wa­ła na­stęp­ne­go dnia pod­czas prze­chadz­ki na­wią­zać znów do tej roz­mo­wy, może w prze­ko­na­niu, że nic bar­dziej nie stę­pia pew­nych pra­gnień jak czę­ste ich oma­wia­nie. Edward też chciał do tej spra­wy po­wró­cić. Mó­wił o tym we wła­ści­wy so­bie przy­ja­ciel­ski, miły spo­sób, bo choć był bar­dzo draż­li­wy i za­pal­czy­wy, umiał być wy­trwa­ły w swych po­żą­da­niach, a je­że­li na­wet nie­kie­dy swym upo­rem mógł nie­cier­pli­wić lu­dzi, to dzię­ki tak­to­wi i praw­dzi­wej umie­jęt­no­ści oszczę­dza­nia in­nych uwa­gi jego były de­li­kat­ne, tak że wi­dzia­no w nim za­wsze czło­wie­ka nie­sły­cha­nie sym­pa­tycz­ne­go, mimo że nie­co trud­ne­go. W ten to spo­sób naj­pierw wpra­wił Szar­lot­tę od sa­me­go rana w do­sko­na­ły hu­mor, by po­tem w roz­mo­wie po­wab­ny­mi zwro­ta­mi wy­trą­cić ją z rów­no­wa­gi, aż w koń­cu krzyk­nę­ła:

– Za­pew­ne chcesz, abym to, cze­gom od­mó­wi­ła mał­żon­ko­wi, przy­zna­ła ko­chan­ko­wi! Mój ko­cha­ny – cią­gnę­ła da­lej – za­pew­niam cię, że two­je ży­cze­nia i to miłe oży­wie­nie, z ja­kim je wy­ra­żasz, nie są dla mnie by­najm­niej bez zna­cze­nia, nie sądź, że nie wy­wie­ra­ją na mnie żad­ne­go wpły­wu. One to wła­śnie zmu­sza­ją mnie do wy­zna­nia ci cze­goś. Ukry­wa­łam to do­tych­czas przed tobą. Znaj­du­ję się w po­ło­że­niu po­dob­nym do twe­go i za­da­wa­łam so­bie rów­nież przy­mus, jaki, są­dzę, i cie­bie mę­czy.

– O, chęt­nie po­słu­cham – po­wie­dział Edward – wi­dzę, że w mał­żeń­stwie war­to się cza­sem po­sprze­czać, bo dzię­ki temu moż­na się wza­jem­nie cze­goś o so­bie do­wie­dzieć. – A więc chcę, że­byś się do­wie­dział – cią­gnę­ła da­lej Szar­lot­ta – że na Oty­lii za­le­ży mi tak jak to­bie na ka­pi­ta­nie. Bar­dzo nie­chęt­nie wi­dzę to dro­gie dziec­ko na pen­sji, gdzie żyje w trud­nych dla sie­bie wa­run­kach. To zu­peł­nie inna spra­wa, że moja cór­ka Lu­cja­na, stwo­rzo­na dla świa­ta, kształ­ci się tam na­bie­ra­jąc bie­gło­ści w ję­zy­kach, ucząc się hi­sto­rii i wie­lu in­nych nauk, gra­jąc roz­ma­ite me­lo­die i wa­ria­cje z nut; rzec moż­na o niej, że przy swym ży­wym uspo­so­bie­niu i szczę­śli­wym da­rze pa­mię­ci o wszyst­kim za­po­mi­na i w tej chwi­li znów so­bie wszyst­ko przy­po­mi­na. Ach, ona gra­cją swych ru­chów i wdzię­kiem w tań­cu wy­róż­nia się spo­śród wszyst­kich dziew­cząt, a dzię­ki umie­jęt­no­ści pro­wa­dze­nia dys­kur­su i wład­cze­mu uspo­so­bie­niu sta­ła się kró­lo­wą tego ma­łe­go gro­na; tak, sama prze­ło­żo­na za­kła­du wi­dzi w niej nie­mal bó­stwo, któ­re pod jej pie­czą doj­rze­wa, przy­no­sząc za­szczyt swej opie­kun­ce, jed­na­jąc za­ufa­nie dla jej za­kła­du, i przy­czy­nia­jąc się do na­pły­wu in­nych mło­dych dziew­cząt; to­też pierw­sze stro­ny jej li­stów i spra­woz­dań mie­sięcz­nych to hym­ny po­chwal­ne na cześć tak do­sko­na­łe­go dziew­cząt­ka, pe­any, któ­re ja jed­na umia­łam so­bie do­sko­na­le prze­kła­dać na pro­zę. In­a­czej, gdy idzie o Oty­lię. Tu wiecz­nie tyl­ko czy­tam uspra­wie­dli­wie­nia i tłu­ma­cze­nia się, że poza tym tak pięk­nie do­ra­sta­ją­ce dziew­czę nie roz­wi­ja się na­le­ży­cie i nie wy­ka­zu­je żad­nych zdol­no­ści ani umie­jęt­no­ści. To nie­wie­le, co jesz­cze do tego do­da­je, też nie jest dla mnie za­gad­ką, gdyż wi­dzę w tym dro­gim dziec­ku nie­odrod­ny cha­rak­ter jej mat­ki, mo­jej naj­droż­szej przy­ja­ciół­ki, któ­ra się ra­zem ze mną wy­cho­wy­wa­ła; je­stem pew­na, że gdy­bym ja była wy­cho­waw­czy­nią lub na­uczy­ciel­ką jej cór­ki, zro­bi­ła­bym z niej wspa­nia­łe stwo­rze­nie.

Po­nie­waż jed­nak nie wcho­dzi to w za­kres na­szych pla­nów, a ze swe­go ży­cia nie moż­na już nic wię­cej uszczk­nąć i usku­bać, i nie­wie­le też moż­na doń włą­czyć, zno­szę to cier­pli­wie, a na­wet prze­zwy­cię­żam w so­bie nie­przy­jem­ne uczu­cie, ja­kie mnie ogar­nia, gdy wi­dzę, jak moja cór­ka, do­brze o tym wie­dząc, że bied­na Oty­lia w zu­peł­no­ści od nas jest za­leż­na, z całą za­ro­zu­mia­ło­ścią oka­zu­je jej swo­ją wyż­szość i w ten spo­sób nisz­czy w pew­nej mie­rze nasz do­bry uczy­nek. Lecz któż jest na tyle ukształ­co­ny, aby nie oka­zać cza­sem w spo­sób przy­kry swej prze­wa­gi nad in­ny­mi? Któż stoi tak wy­so­ko, aby nie cier­pieć pod ta­kim na­ci­skiem? Po­śród ta­kich prób wzra­sta war­tość Oty­lii; lecz od chwi­li, gdy zda­łam so­bie w peł­ni spra­wę z tego nie­mi­łe­go po­ło­że­nia, po­sta­no­wi­łam ją umie­ścić gdzie in­dziej. Od­po­wiedź ma na­dejść w cią­gu naj­bliż­szych go­dzin, a wte­dy już nie będę zwle­kać dłu­żej. Tak się mają spra­wy, naj­droż­szy. Wi­dzisz więc, że obo­je no­si­my te same tro­ski w na­szych wier­nych, przy­ja­znych ser­cach. Po­zwól, nie­chaj je wspól­nie prze­ży­wa­my, iżby nie pod­nio­sły gło­wy prze­ciw­ko nam.

– Dziw­ni z nas lu­dzie – rzekł Edward z uśmie­chem. – Je­śli coś, co nas nie­po­koi, mo­że­my usu­nąć z na­szej świa­do­mo­ści, my­śli­my, że tym sa­mym rzecz jest za­ła­twio­na. Na ogół go­to­wi je­ste­śmy do wiel­kich po­świę­ceń, ale w po­szcze­gól­nym wy­pad­ku, gdy cho­dzi o ja­kąś drob­ną ofia­rę – o, to jest żą­da­nie, któ­re­mu rzad­ko mo­że­my spro­stać. Taka była moja mat­ka. Jak dłu­go ży­łem u jej boku jako dziec­ko, a po­tem jako mło­dzie­niec, nie umia­ła się uwol­nić ani na chwi­lę od nie­po­ko­ju i tro­ski o mnie. Spóź­ni­łem się do domu po prze­jażdż­ce kon­nej – ach, to już mu­sia­ło mnie spo­tkać nie­szczę­ście – prze­mo­czył mnie deszcz prze­lot­ny – na pew­no do­sta­nę go­rącz­ki. – Od­je­cha­łem, od­da­li­łem się od niej, i cóż? Wy­da­wa­ło się jej od­tąd, jak bym wca­le do niej nie na­le­żał.

Przy­pa­trz­my się temu bli­żej – cią­gnął da­lej – tak, po­stę­pu­je­my obo­je nie­mą­drze i nie­od­po­wie­dzial­nie; dwie naj­szla­chet­niej­sze isto­ty bli­skie na­sze­mu ser­cu po­zo­sta­wia­my ich zmar­twie­niu i cięż­kie­mu lo­so­wi tyl­ko dla­te­go, by sa­mym nie wy­sta­wić się na żad­ne nie­bez­pie­czeń­stwo. Je­śli nie jest to sa­mo­lub­stwo, to jak­że in­a­czej to na­zwać? Weź Oty­lię, mnie po­zo­staw ka­pi­ta­na i, na Boga, zo­ba­czy­my, co z tego wy­nik­nie!

– Moż­na by się na to wa­żyć – po­wie­dzia­ła z na­my­słem Szar­lot­ta – gdy­by to tyl­ko nam czymś gro­zi­ło. Są­dzisz, że by­ło­by do­brze, jako do­mow­ni­ków wziąć Oty­lię i ka­pi­ta­na, czło­wie­ka mniej wię­cej w two­im wie­ku, a więc w la­tach – że ci w oczy po­wiem kom­ple­ment – kie­dy męż­czy­zna do­pie­ro sta­je się zdol­ny do uczu­cia i na­praw­dę god­ny mi­ło­ści, i dziew­czy­nę o przy­mio­tach Oty­lii?

– Nie ro­zu­miem – od­parł Edward – cze­mu tak wy­so­ko ce­nisz Oty­lię! Tyl­ko tym chy­ba mogę so­bie to wy­tłu­ma­czyć, że odzie­dzi­czy­ła ona two­je uczu­cie do jej mat­ki. Ład­na jest, to praw­da, i przy­po­mi­nam so­bie, że ka­pi­tan zwró­cił mi na­wet na nią uwa­gę, kie­dy wró­ci­li­śmy przed ro­kiem i za­sta­li­śmy ją z tobą u twej ciot­ki. Jest ład­na, zwłasz­cza oczy ma pięk­ne; mimo to, pa­mię­tam, że nie zro­bi­ła na mnie naj­mniej­sze­go wra­że­nia.

– To jest u cie­bie god­ne po­dzi­wu – po­wie­dzia­ła Szar­lot­ta – by­łam prze­cież przy tym obec­na i choć pa­trzy­łeś na nią, o tyle ode mnie młod­szą, to jed­nak obec­ność star­szej przy­ja­ciół­ki wi­dać mia­ła dla cie­bie tak wie­le uro­ku, że nie zwró­ci­łeś uwa­gi na tę roz­kwi­ta­ją­cą i obie­cu­ją­cą pięk­ność. To wła­śnie jest w to­bie za­chwy­ca­ją­ce i dla­te­go tak chęt­nie dzie­lę z tobą ży­cie. Jak­kol­wiek mo­gło­by się wy­da­wać, że Szar­lot­ta mówi z całą szcze­ro­ścią, to jed­nak ukry­ła, że świa­do­mie przed­sta­wi­ła wów­czas Oty­lię po­wra­ca­ją­ce­mu z po­dró­ży Edwar­do­wi, chcąc swej dro­giej przy­bra­nej cór­ce za­pew­nić świet­ną par­tię, bo­wiem o so­bie sa­mej w związ­ku z Edwar­dem na­wet wte­dy nie po­my­śla­ła. Ka­pi­tan pra­gnął rów­nież zwró­cić na Oty­lię uwa­gę Edwar­da, lecz on, któ­ry swo­ją daw­ną mi­łość do Szar­lot­ty tak wy­trwa­le ukry­wał w ser­cu, nie pa­trzył na ni­ko­go poza nią i był szczę­śli­wy ma­rząc, że na­resz­cie może od­zy­skać tę ko­bie­tę tak po­żą­da­ną, a z po­wo­du ca­łe­go zbie­gu wy­da­rzeń do­tąd nie­osią­gal­ną, że na ko­niec osią­gnie szczę­ście, tak dłu­go mu od­ma­wia­ne.

Wła­śnie mał­żon­ko­wie za­mie­rza­li zejść nową czę­ścią par­ku w dół do pa­ła­cu, gdy zbli­żył się ku nim w po­śpie­chu słu­żą­cy i już z da­le­ka wo­łał ze śmie­chem:

– Ja­śnie pań­stwo ze­chcą ła­ska­wie jak naj­szyb­ciej wra­cać! Pan Mit­tler wtar­gnął do pa­ła­cu. Zwo­łał nas wszyst­kich, ka­zał nam pań­stwa od­szu­kać i za­py­tać, czy jest im po­trzeb­ny. "Czy je­stem im po­trzeb­ny – wo­łał za nami – sły­szy­cie? Szyb­ko, szyb­ko!"

– Ko­micz­ny czło­wiek! – za­śmiał się Edward – zja­wia się w sam czas, praw­da, Szar­lot­to? Wra­caj szyb­ko – roz­ka­zał słu­żą­ce­mu – i po­wiedz mu, że jest po­trzeb­ny, bar­dzo na­wet po­trzeb­ny! Niech zsia­da z ko­nia. Zaj­mij­cie się jego wierz­chow­cem, a pana Mit­tle­ra pro­wadź­cie na po­ko­je i przy­go­tuj­cie dla nie­go śnia­da­nie. My za­raz przyj­dzie­my.

– Chodź­my naj­bliż­szą dro­gą – po­wie­dział do żony i skrę­cił na ścież­kę, któ­rej zwy­kle uni­kał, bo pro­wa­dzi­ła przez cmen­tarz. Ale ja­kież było jego zdu­mie­nie, gdy spo­strzegł, że Szar­lot­ta i tu­taj ob­ja­wi­ła swą de­li­kat­ność uczuć i z naj­wyż­szą pie­czo­ło­wi­to­ścią i sza­cun­kiem dla sta­rych po­mni­ków umia­ła tu wszyst­ko tak zrów­nać i upo­rząd­ko­wać, że zna­lazł się te­raz na­gle w miej­scu uro­czym, na któ­rym chęt­nie i oko, i wy­obraź­nia spo­czy­wa­ły.

Na­wet naj­star­sze gła­zy oto­czy­ła czcią. Sta­ły wzdłuż muru, spo­jo­ne z nim lub wmu­ro­wa­ne, zdo­bi­ły rów­nież i uroz­ma­ica­ły wy­so­ki co­kół ko­ścio­ła. Edward był szcze­gól­nie wzru­szo­ny, gdy prze­kro­czył małą furt­kę; uści­snął rękę Szar­lot­cie, a w oku jego bły­snę­ła łza. Lecz spło­szył ich za­raz śmiesz­ny gość. Nie po­tra­fił cze­kać bez­czyn­nie w pa­ła­cu, dał ostro­gę ko­nio­wi, po­pę­dził przez wieś i za­trzy­mał się do­pie­ro u mu­rów cmen­ta­rza, wo­ła­jąc do swych przy­ja­ciół:

– Nie żar­tu­je­cie chy­ba ze mnie? Je­śli­bym rze­czy­wi­ście był po­trzeb­ny, to zo­sta­nę tu do obia­du. Tyl­ko nie za­trzy­muj­cie mnie dłu­żej, mam jesz­cze dziś wie­le do ro­bo­ty.

– Sko­ro już po­fa­ty­go­wał się pan tak da­le­ko – za­wo­łał Edward – to pro­szę tu wje­chać; spo­ty­ka­my się w tak po­waż­nym miej­scu, niech pan zo­ba­czy, jak pięk­nie ozdo­bi­ła Szar­lot­ta ten przy­by­tek smut­ku.

– O nie, tu do środ­ka? – za­krzyk­nął jeź­dziec – za nic! ani kon­no, ni po­wo­zem, ni pie­szo… niech so­bie spo­czy­wa­ją w po­ko­ju, nie mam z nimi nic do ro­bo­ty… dość mi już tego, że będę mu­siał się zgo­dzić, gdy mnie kie­dyś za­nio­są tu no­ga­mi na­przód… a więc, czy coś po­waż­ne­go?

– O tak – za­wo­ła­ła Szar­lot­ta – to spra­wa bar­dzo po­waż­na! Po raz pierw­szy my, mło­dzi mał­żon­ko­wie, zna­leź­li­śmy się w ta­kim kło­po­cie i po­mie­sza­niu, że nie mo­że­my so­bie z tym dać rady.

– Nie wy­glą­da­cie na ta­kich – od­parł – lecz chcę wam wie­rzyć. Ale, je­śli wpro­wa­dzi­cie mnie w błąd, to nie będę was chciał znać. Po­śpiesz­cie się, mój koń za­słu­żył na od­po­czy­nek. Wkrót­ce zna­leź­li się we trój­kę w ja­dal­nej sali; po­da­no do sto­łu i przez cały czas Mit­tler opo­wia­dał im o swych ostat­nich pra­cach i za­mie­rze­niach. Ten oso­bli­wy czło­wiek był nie­gdyś du­chow­nym, roz­wi­jał nie­zmor­do­wa­ną dzia­łal­ność na swym sta­no­wi­sku i wy­róż­niał się tym, że umiał ła­go­dzić i uśmie­rzać wszel­kie spo­ry, czy to do­mo­we, czy są­siedz­kie, na­przód wśród po­szcze­gól­nych miesz­kań­ców, po­tem już do­ty­czą­ce ca­łych gmin i wie­lu zie­mian. Do­pó­ki on pia­sto­wał swój urząd, nie do­szło tam do żad­ne­go roz­wo­du mię­dzy mał­żon­ka­mi, a przed ko­le­gia­mi są­do­wy­mi w po­wie­cie nie wy­ta­cza­no żad­nych pre­ten­sji i pro­ce­sów. To­też wcze­śnie zdał so­bie spra­wę, jak wiel­ce uży­tecz­na była dlań zna­jo­mość pra­wa. Rzu­cił się z za­pa­łem do dal­szych stu­diów i wkrót­ce mógł się uwa­żać za naj­bie­glej­sze­go wśród obroń­ców. Za­kres jego dzia­łal­no­ści nad­zwy­czaj­nie się roz­sze­rzył, chcia­no go na­wet ścią­gnąć do re­zy­den­cji pa­nu­ją­ce­go, aby do­koń­czył tam u góry dzie­ła, ja­kie roz­po­czął na dole, gdy na­gle, wy­graw­szy znacz­ną sumę pie­nię­dzy na lo­te­rii, na­był nie­wiel­ki ma­ją­te­czek, pu­ścił go w dzier­ża­wę i uczy­nił zeń ośro­dek swej dzia­łal­no­ści. Po­wziął przy tym moc­ne po­sta­no­wie­nie, zgod­nie zresz­tą ze swym sta­rym na­wy­kiem i skłon­no­ścia­mi, że nie prze­stą­pi pro­gu żad­ne­go domu, je­śli nie bę­dzie tam mógł ni­cze­go roz­są­dzić ani w ni­czym po­móc. Lu­dzie, przy­wią­zu­ją­cy ma­gicz­ne zna­cze­nie do imion, twier­dzi­li, że na­zwi­sko Mit­tler, po­śred­nik, przy­wio­dło go do po­wzię­cia tego oso­bli­we­go po­sta­no­wie­nia.

Wnie­sio­no wety, kie­dy gość po­waż­nie upo­mniał swych go­spo­da­rzy, by dłu­żej nie zwle­ka­li z wy­ja­wie­niem spra­wy, gdyż na­tych­miast po ka­wie musi udać się w dal­szą dro­gę. Mał­żon­ko­wie przed­sta­wi­li mu szcze­gó­ło­wo rzecz całą; lecz za­le­d­wie uchwy­cił jej sens, po­rwał się rap­tow­nie zza sto­łu, sko­czył do okna i ka­zał sio­dłać ko­nia.

– Albo mnie wca­le nie zna­cie – za­wo­łał – albo mnie nie ro­zu­mie­cie, albo też je­ste­ście bar­dzo zło­śli­wi. Czy to­czy się tu ja­kiś spór? Ja­kiej po­trze­ba tu po­mo­cy? Cóż wy so­bie my­śli­cie, że ja żyję na świe­cie tyl­ko po to, by udzie­lać rad? To naj­głup­sze rze­mio­sło, ja­kie moż­na by so­bie wy­obra­zić. Niech każ­dy ra­dzi so­bie sam i czy­ni to, cze­go nie może unik­nąć. Je­śli mu się uda, niech się cie­szy ze swej mą­dro­ści i szczę­ścia, nie uda się, wte­dy na mnie ko­lej. Kto pra­gnie się po­zbyć ja­kiejś do­le­gli­wo­ści, ten przy­najm­niej za­wsze wie, cze­go chce, kto zaś szu­ka cze­goś lep­sze­go, ani­że­li ma, jest śle­py jak kret. – Tak, tak! nie śmiej­cie się, bawi się w ciu­ciu­bab­kę, może na­wet uchwy­ci coś, ale co? Rób­cie, jak chce­cie, i tak wszyst­ko na nic! Bierz­cie przy­ja­ciół do sie­bie, daj­cie im odejść, na jed­no to wyj­dzie! Wi­dzia­łem, jak rze­czy naj­mą­drzej­sze się nie uda­wa­ły, a nie­do­rzecz­ne szły jak z płat­ka. Nie łam­cie so­bie głów, na­wet gdy­by spra­wy tak czy in­a­czej wzię­ły zły ob­rót. Wów­czas po­ślij­cie tyl­ko po mnie, a znaj­dzie­cie od razu po­moc. Do tego cza­su słu­ga uni­żo­ny!

I, tak jak stał, wy­biegł, sko­czył na koń, nie po­cze­kaw­szy na­wet na kawę. – Wi­dzisz te­raz sam – ode­zwa­ła się Szar­lot­ta – jak mało w isto­cie może po­móc ktoś trze­ci, je­śli mię­dzy dwie­ma bli­ski­mi oso­ba­mi nie wszyst­ko jest w po­rząd­ku. Wła­ści­wie je­ste­śmy te­raz tyl­ko jesz­cze bar­dziej niż wprzó­dy nie­pew­ni i nie­zde­cy­do­wa­ni, o ile to w ogó­le moż­li­we. Jesz­cze dłu­go trwa­ły­by wa­ha­nia oboj­ga mał­żon­ków, gdy­by nie list, któ­ry nad­szedł od ka­pi­ta­na w od­po­wie­dzi na ostat­nie pi­smo Edwar­da. Ka­pi­tan zde­cy­do­wał się osta­tecz­nie przy­jąć jed­no z ofia­ro­wa­nych mu sta­no­wisk, jak­kol­wiek żad­ne z nich mu nie od­po­wia­da­ło. Miał dzie­lić nudy z do­stoj­ny­mi i bo­ga­ty­mi ludź­mi, któ­rzy w do­dat­ku mie­li na­dzie­ję, że on je roz­wie­je. Edward w peł­ni zdał so­bie spra­wę z sy­tu­acji i z całą ostro­ścią przed­sta­wił jego po­ło­że­nie Szar­lot­cie.

– Czyż mo­że­my to spo­koj­nie zno­sić i pa­trzeć na to, w ja­kim sta­nie żyje nasz przy­ja­ciel? – Nie mo­żesz prze­cież być tak okrut­na, Szar­lot­to.

– Ten dzi­wak Mit­tler miał jed­nak ra­cję – po­wie­dzia­ła Szar­lot­ta. – Wszyst­kie po­dob­ne przed­się­wzię­cia są nie­pew­ne. Nikt nie może prze­wi­dzieć, co z nich wy­nik­nie. Ta­kie nowe sto­sun­ki mogą kryć w so­bie szczę­ście lub nie­szczę­ście, nie­za­leż­nie od tego, czy przy­pi­sze­my so­bie z tego po­wo­du za­słu­gę lub winę. Nie mam już wię­cej sił, by ci się prze­ciw­sta­wiać. A więc spró­buj­my. O jed­no cię pro­szę, nie­chże jego po­byt nie trwa dłu­go. Po­zwól, że nie­co wię­cej niż do­tąd wło­żę w to sta­ra­nia i wy­ko­rzy­stam skru­pu­lat­nie swe wpły­wy i sto­sun­ki, by mu za­pew­nić sta­no­wi­sko, któ­re by go za­do­wo­li­ło.

Edward w naj­mil­szych sło­wach wy­ra­ził żo­nie swą głę­bo­ką wdzięcz­ność i po­śpie­szył w swo­bod­nym i we­so­łym uspo­so­bie­niu co prę­dzej po­wia­do­mić przy­ja­cie­la o swej pro­po­zy­cji. Szar­lot­ta mu­sia­ła we wła­sno­ręcz­nym do­pi­sku rów­nież wy­ra­zić za­do­wo­le­nie i po­łą­czyć wła­sną proś­bę z mę­żow­ską. Szyb­ko kre­śli­ła sło­wa uprzej­me i zo­bo­wią­zu­ją­ce, lecz pi­sa­ła jak­by w po­śpie­chu, co nie było jej zwy­cza­jem i nie czę­sto się u niej zda­rza­ło; ze­szpe­ci­ła w koń­cu list klek­sem i, już moc­no zi­ry­to­wa­na, usi­łu­jąc go wy­wa­bić, jesz­cze bar­dziej roz­ma­za­ła. Edward żar­to­wał z tego po­wo­du, a po­nie­waż było jesz­cze miej­sce, do­łą­czył dru­gi do­pi­sek: niech przy­ja­ciel weź­mie to za ozna­kę nie­cier­pli­wo­ści, z jaką go ocze­ku­ją, oraz po­śpie­chu, w ja­kim list był pi­sa­ny, i tym bar­dziej przy­śpie­szy swój przy­jazd.

Gdy po­sła­niec już od­je­chał, Edward, mnie­ma­jąc, iż nic bar­dziej nie prze­ko­na Szar­lot­ty o jego wdzięcz­no­ści, za­czął na­ma­wiać żonę, by nie zwle­ka­ła dłu­żej i ode­bra­ła Oty­lię z pen­sji. Pro­si­ła o zwło­kę i uda­ło się jej tego wie­czo­ra obu­dzić w Edwar­dzie ocho­tę do mu­zy­ki. Szar­lot­ta do­brze gra­ła na for­te­pia­nie. Edward nie opa­no­wał tak bie­gle fle­tu, gdyż jak­kol­wiek od dłuż­sze­go cza­su za­da­wał so­bie wie­le tru­du, za­bra­kło mu jed­nak cier­pli­wo­ści i wy­trwa­ło­ści, nie­odzow­nych wszak dla roz­wo­ju ta­kie­go ta­len­tu. Dla­te­go też gra jego była nie­rów­na, nie­któ­re miej­sca wy­pa­da­ły do­brze, może tyl­ko co­kol­wiek za szyb­ko, inne znów nie­po­trzeb­nie prze­dłu­żał, gdyż nie wy­ćwi­czył ich na­le­ży­cie. To­też dla każ­de­go in­ne­go by­ło­by rze­czą nie­zmier­nie trud­ną pro­wa­dzić z nim duet, ale Szar­lot­ta świet­nie umia­ła so­bie z tym po­ra­dzić, to się za­trzy­my­wa­ła, to znów po­zwa­la­ła się wy­prze­dzać przez nie­go i w ten spo­sób speł­nia­ła po­dwój­ny obo­wią­zek: do­bre­go ka­pel­mi­strza i mą­drej pani domu, któ­ra umie we wszyst­kim za­cho­wać wła­ści­wą mia­rę, choć­by i po­szcze­gól­ne pa­sa­że nie za­wsze mia­ły takt wła­ści­wy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: