Praski elementarz - ebook
Praski elementarz - ebook
"Praski elementarz jest eseistyczną opowieścią o niezwykłych pisarzach ostatnich stu lat najbardziej zjawiskowej z europejskich stolic. Trwałość tej literatury okazuje się najważniejsza. Tak pojmowana literatura staje się bowiem wartością niezmienną, absolutną, bo nieustannie inspirującą, pozwalającą porządkować świat (przynajmniej ten własny), odnajdywać w nim siebie, swoje miejsce. W esejach Kaczorowskiego ta stałość literatury jest tym wyrazistsza, im bardziej kruche i przemijające okazują się porządki historii oraz granice krajów. (…) A ton tych wypowiedzi, esencjonalnie szczery, nostalgiczny i przejmujący, nie pozostawia wątpliwości, że dla Kaczorowskiego prascy pisarze są autorami najważniejszego z elementarzy uczuć". Jarosław Bytner
"Przedwojenna Praga, opisana przez polskiego autora choćby w 'Rodzinnej Europie', odurzająca 'powietrzem jak z pianki, pełnym śmiechów i muzyki, winiarniami w wąskich uliczkach koło Hradczan' należała do przeszłości. Aleksander Kaczorowski potrafił jednak odkryć w ostatnich latach ponurego dwudziestolecia pod warstwą szarości Pragę żywą (...)". Vaclav Burian
"Praski elementarz urzekł mnie od pierwszych stron... Wprost zdumiewające, jakie bogactwo informacji, spostrzeżeń i refleksji Aleksander Kaczorowski zdołał zawrzeć w kilku krótkich esejach! ... ta książka to sama esencja 'czeskości'".. Aleksander Fiut
"to książka nie tylko napisana żywo, zajmująco i z doskonałym wyczuciem pointy, ale wręcz fascynująca... kultura czeska trafiła do kogoś, kto nie tylko z niej czerpał, ale i potrafił się odwdzięczyć". Leszek Engelking
"W tle tych wszystkich życiorysów jest i sam Alik – spóźniony trochę, w barze nad kuflem piwa... Ta sytuacja nadaje jego esejom ton łagodności i przyzwolenia w ocenie połamanych losów". Krzysztof Czyżewski
"To zapis stanów duszy człowieka, który zachorował na Pragę, i przekonujące wyjaśnienie, że choroba ta nie jest szaleństwem, lecz jak najbardziej zrozumiałą fascynacją, której w mniejszym lub większym stopniu ulega każdy czytelnik Hrabala. Nie wszyscy, rzecz jasna, są tak zdeterminowani, by od razu jechać do Pragi... W zastępstwie powinni więc wybrać się na podróż wirtualną, w której Kaczorowski jest doskonałym przewodnikiem". Edwin Bendyk
"Ta książka doskonale tłumaczy, dlaczego w ostatnim czasie język polski stał się jednym z najczęściej słyszanych na ulicach czeskich miast". "Lidove noviny"
Kategoria: | Esej |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7536-456-9 |
Rozmiar pliku: | 4,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1
Gdyby jesienią 1913 roku zapytać wykształconego, bywałego w salonach literackich mieszkańca Pragi, czy mówią mu coś nazwiska: Franz Kafka, Ladislav Klíma, Jakub Deml, Richard Weiner lub Jaroslav Hašek, najprawdopodobniej przy pierwszym z nich wzruszyłby ramionami (owszem, nazwisko obiło mu się o uszy, to jeden z tych Żydów, którzy – psia mać – piszą po niemiecku, zamiast, jak należy, po czesku), przy drugim uniósłby w górę brwi (zdumiony, że ktoś jeszcze wspomina postrzelonego filozofa-samouka z południowoczeskich Domažlic, który w swoim czasie zdobył pewien rozgłos nie tyle dzięki kilku opublikowanym własnym nakładem traktatom, ile raczej za sprawą swych ekstrawagancji – oto na przykład, gdy zabroniono palić w praskich tramwajach, demonstracyjnie i nieodwołalnie zrezygnował z korzystania z tego środka transportu miejskiego); przy trzecim nazwisku nasz praski rozmówca dotknąłby czubkami palców czoła i tarł je przez chwilę, usiłując przypomnieć sobie, gdzie je słyszał (a tak, to ten zwariowany ksiądz, którego władze kościelne zawiesiły w posłudze kapłańskiej; podobno nie chciał uzgadniać z nimi treści swych publikacji, ale mówiono też, że przyczyna była bardziej prozaiczna – ponoć uwiódł mężatkę); przy czwartym nazwisku tylko bezradnie pokręciłby głową, za to przy piątym wybuchnąłby śmiechem – bo kto by nie znał Haška, tego niedoszłego parlamentarzysty z ramienia absurdalnej Partii Umiarkowanego Postępu w Granicach Prawa, autora kroniki wypadków w jednej z popołudniówek – ale nazywać go pisarzem to, za pozwoleniem, jednak lekka przesada.
Jesienią 1913 roku w życiu każdego z tych mało znanych autorów dzieje się coś ważnego. Niespełna trzydziestoletni Kafka wydaje swój pierwszy zbiór opowiadań, a w nim między innymi Przemianę, opowieść o urzędniku, który pewnego dnia przeobraża się w ogromnego robaka (i tak właśnie, nie krocząc, lecz pełznąc, literatura światowa wejdzie w wiek XX). Przed Kafką jeszcze Proces, Zamek i jedenaście lat zmagań z gruźlicą. Jego rówieśnik Hašek, siedząc z kumplami w piwiarni, zapisuje na skrawku papieru pomysł („idiota w wojsku”!), który chwilę wcześniej przyszedł mu do głowy. Nie wie, że już za kilka miesięcy wybuchnie największa wojna w dziejach, w której zginie dziesięć milionów ludzi (a jego kompanijny idiota stanie się ulubionym bohaterem literackim wielu spośród dzieci i wnuków pozostałej przy życiu reszty). Hašek weźmie udział w tej wojnie i po licznych tarapatach szczęśliwie wróci do Pragi – tylko po to, by kilka lat później zapić się na śmierć, nie ukończywszy Przygód dobrego wojaka Szwejka, największego antyeposu naszych czasów. Ale jesienią 1913 roku Hašek spodziewa się po Dobrym Wojaku co najwyżej cyklu koszarowych humoresek – sprzedawane w gospodach po halerzu za sztukę powinny przynosić niewielki, lecz w miarę regularny dochód.
Starszy od Haška o pięć lat ksiądz Jakub Deml przeżyje go o lat trzydzieści osiem. Jesienią 1913 roku poznaje kobietę swego życia, mężatkę, matkę trojga dzieci Eliškę Wiesenberger. Jego rówieśnik Ladislav Klíma już od czterech lat nie bierze pióra do ręki – przepija spadek po zmarłym ojcu, pogrążając się w nałogu. Swoją najlepszą książkę, groteskowy romans filozoficzny Cierpienia księcia Sternenhocha, napisze dopiero w 1928 roku – na kilka miesięcy przed śmiercią. Weiner, najmłodszy z tej piątki, jesienią 1913 roku wyrusza na studia do Paryża, gdzie spędzi większość z pozostałych mu dwudziestu czterech lat życia i gdzie zarazi się surrealizmem.
*
Kafka, Deml, Klíma, Hašek i Weiner – tych pięciu pisarzy nie znało się (z wyjątkiem Demla i Weinera) ani nie czytało swoich książek. Nasz rozmówca nigdy by nie uwierzył, gdybyśmy powiedzieli mu, że właśnie oni kilkadziesiąt lat później zostaną uznani za największych praskich pisarzy swoich czasów. Lecz i dziś nikomu nie przyszłoby do głowy, by łączyć ich ze sobą, gdyby nie ktoś, kto jesienią 1913 roku był zaledwie kilkumiesięcznym płodem w łonie dziewiętnastoletniej brneńskiej biuralistki i dopiero pół wieku później uczynił ich bohaterami swej książki Bohumil Hrabal przedstawia… Wybór czeskiej prozy. Od tej pory Hrabal często mawiał, że przez życie prowadziła go pięcioramienna gwiazda, której wierzchołki tworzyli ci właśnie prascy pisarze.
Dwaj Żydzi, dwaj alkoholicy i odsunięty od posługi kapłańskiej klecha. Co Hrabala w nich pociągało? Myślę, że podobieństwo losów – chodzili wszak po tych samych praskich ulicach – samotni, osobni, anonimowi – a ich książki raz po raz skazywane były na nieistnienie – a jednak przetrwały.
Gwoli ścisłości: Deml przebywał w Pradze ogółem nie więcej jak dwa lata. Weiner niemal całe dorosłe życie spędził w Paryżu. Klíma mieszkał w Pradze, ale chyba tego nie zauważył. Pozostają więc Hašek i Kafka – dwaj prażanie najbardziej oczywiści. Tak oczywiści, tak bardzo zrośnięci z tym miastem, że Hrabal mógł czasem mieć wrażenie, że jeśli będzie żył dostatecznie długo, wreszcie któregoś z nich spotka na ulicy – mimo że od ich śmierci minęło już sporo czasu – tak jak bohater Zbyt głośnej samotności, pakowacz makulatury Haňt’a, spotykał Jezusa i Lao-Cy.
Co Hrabal zawdzięczał tym pięciu pisarzom? Kafka nauczył go, że miejsce literatury jest poza jawą i snem – tam gdzie czasem trafia każdy z nas, leżąc w łóżku o świcie i nie wiedząc, czy już się obudził, czy jeszcze śni. Klíma – że literatura może podejmować najbardziej zawiłe kwestie filozoficzne i najboleśniejsze problemy – pod warunkiem że czyni to z przymrużeniem oka. Deml – że tylko pies ma prawo szczekać na Pana Boga i że pisarz powinien być takim psem. Hašek – że historia składa się z bardzo wielu historyjek. Weiner – że literatura to gra na serio, w której stawką jest życie pisarza.
Klárov, w głębi ulica Letenská i Zamek na Hradczanach. Praga, 1991
(Josef Koudelka/Magnum Photos/Forum)
Nie przypadkiem Hrabal nazywał swoje pisanie „odwleczonym samobójstwem”. Śmierć była stawką zakładu, który zawarł z samym sobą: czy jestem w stanie żyć tak, by moje życie miało sens? Bo jeśli nie, to może lepiej nie żyć?
Do czterdziestego roku życia był nieudacznikiem: nie zrobił kariery literackiej (nie zdołał nawet zadebiutować!), nie umiał znaleźć sobie pracy odpowiadającej jego talentowi, inteligencji i wiedzy (bo trudno uznać za taką posadę dyżurnego ruchu na stacji kolejowej czy komiwojażera), a jego młodzieńcze związki z kobietami chyba tylko dlatego nie stały się przedmiotem takich kpin jak narzeczeńskie próby Kafki, że miał mniej dociekliwych – bądź dyskretniejszych – biografów. Kiedy władzę w Czechosłowacji przejęli komuniści, znalazł się w podobnej sytuacji, co pół wieku wcześniej relegowany z austriackich szkół Klíma – sens swemu życiu mógł nadać tylko on sam. Nikt inny.
Klíma wierzył, że to, kim jesteśmy, zależy wyłącznie od nas samych – jeśli jesteś championem dla siebie, będziesz nim także dla innych.
Hrabal także w to uwierzył.
2
Skłamałbym, mówiąc, że nigdy mnie nie korciło, żeby zamieszkać w Pradze. Od pierwszych chwil czułem się tam lepiej niż gdziekolwiek indziej, jakbym wreszcie był u siebie, jakbym odnalazł miejsce, którego zawsze szukałem. Wszystko mnie zachwycało: język, w którym niemal każde słowo brzmiało jak zaproszenie do bliższej, intymnej zażyłości; krój liter na tablicach z nazwami ulic, który przypominał mi ulubione, zbierane w dzieciństwie znaczki pocztowe z napisem Československo; automaty, samoobsługowe bufety, w których można było kupić w dowolnych ilościach szynkę, wędliny czy kiełbasę na wynos, albo też zjeść je na miejscu, popijając piwem z butelki lub z zatłuszczonych szklanek; babcie klozetowe, które pierwsze mówiły „dzień dobry” i „do widzenia”; tramwaje, w których głos z taśmy zapowiadał każdy kolejny przystanek (Balabenka, příští zastávka Palmovka!) i uprzedzał o możliwości przesiadki do metra. Krótko mówiąc, wiosną 1990 roku poczułem się w Pradze jak człowiek ze Wschodu, który pierwszy raz znalazł się na Zachodzie, tyle że ten Zachód był swojski – nie onieśmielał i nie upokarzał.
„Cud zdarza się każdego dnia” – pisał Bohumil Hrabal. Chodziłem po ulicach Pragi i czułem się, jakbym wszedł pomiędzy bohaterów jego prozy. Praga w tym czasie była dla mnie przede wszystkim zjawiskiem gastronomicznym. Nie było drugiej takiej stolicy, w której centrum tak niewiele trzeba było zapłacić za porcję smażonej kiełbasy, parówki w occie czy plaster salcesonu z cebulą, a wszystko to pod najlepsze w tej cenie jasne piwo na świecie. To była moja komunia, którą musiałem przyjąć przynajmniej raz w roku, to było moje wyznanie wiary, że Czechy z książek Hrabala – kraj ludzi prostych, którzy nie są prostakami – naprawdę istnieją.
Wstyd mi, jak wielu miejsc w Pradze nie widziałem. Nie interesowały mnie muzea ani teatry, kościoły ani synagogi. Nie interesowały mnie Stare Miasto, Mała Strana ani most Karola. Ciągnęło mnie na peryferie, na Libeń i Żiżków, do barów i knajp, w których naocznie przekonałem się, że rację miał Milan Kundera, który wierzył, że jeśli gdzieś na świecie możliwy był demokratyczny socjalizm, to właśnie w Pradze. W tych barach widziałem robotników, którzy wpadali na obiad i piwo i byli właśnie tacy jak ci, o których pisał Hrabal – „transcendentalni”, stuprocentowo dopasowani do swego otoczenia, nieodstający od rzeczywistości ani na centymetr. Patrząc na nich, zrozumiałem, co miał na myśli Kafka, pisząc, że „nasze zadanie jest dokładnie na miarę życia i to nadaje mu pozór nieskończoności”. W tym sensie ci ludzie, którzy zapewne w większości, jak to w Czechach, nie chodzili do kościoła i nie wierzyli w żadne rajskie polany, byli już zbawieni – za życia.
Knajpy odgrywały w ich życiu podobną rolę jak u nas kościoły. To knajpa była miejscem spowiedzi powszechnej, to w knajpie śpiewało się starodawne pieśni, to w knajpie przyjmowało się ciało i krew czeskiej ziemi – wieprzowinę z kapustą i knedlami oraz „mleko kozła” z Velkých Popovic. Świat tych ludzi wydawał się doskonale uporządkowany – nikt nigdzie się nie śpieszył, nikt nie marzył o innym życiu, nikt nie wydawał się mieć poczucia, że siedząc tu, nad piwem, coś traci.
Wiosną 1990 roku do tej „arkadii” realnego socjalizmu wtargnął kapitalizm i w ciągu kilku lat wywrócił ją na nice.
*
Nie od razu zdałem sobie sprawę, że za późno przyjechałem do Pragi. A przecież mogłem się tego domyślić, ot, patrząc choćby na te potężne kamienice, które ciągnęły się wzdłuż ulicy Sokołowskiej – wypatroszone przed nieodległą rozbiórką, bezzębne, z ziejącymi pustką oczodołami okien. Zobaczyłem je, jadąc na Libeń, do starego mieszkania Hrabala – nie wiedziałem, że już nie istnieje, że w tym miejscu powstaje stacja metra.
Przekonałem się o tym, dopiero gdy wysiadłem z tramwaju, skręciłem w ulicę Na Grobli i zacząłem schodzić nią w dół, odliczając numery domów. Stały tylko po lewej, nieparzystej stronie; naprzeciwko wzdłuż chodnika ciągnął się tylko drewniany parkan. Patrząc z góry, widziałem, że płot w połowie ulicy się kończy, zwolniłem więc kroku, wciąż jeszcze mając nadzieję, że ten pierwszy ocalały dom z prawej strony będzie oznaczony numerem 24, którego szukałem. Ale było inaczej – tak jak kiedyś, gdy wyciągnąłem na loterii los tylko o numer większy niż ten premiowany, tak i teraz tym trudniej było mi pogodzić się z przegraną, że główna nagroda ominęła mnie o włos. Po lewej ręce miałem czynszówkę z numerem 25, po prawej płot, a za nim widoczne przez dziury w ogrodzeniu gruzowisko. „Czy Hrabal musiał mieszkać akurat po prawej stronie ulicy?” – pomyślałem z żalem.
Widziałem później ten dom na zdjęciach (także na taśmie filmowej), więc wiem z grubsza, jak wyglądał. Z ulicy wchodziło się w bramę, a potem korytarzem na wewnętrzne podwórko i dopiero nim dochodziło się do oszklonych drzwi dawnej kuźni, w której Hrabal mieszkał przez ćwierć wieku, do wiosny 1973 roku. Chciałem zobaczyć to miejsce. Po co? By się przekonać, czy ma ono jakieś cechy szczególne, czy drzemie w nim jakaś ukryta energia, czy bije tam jakieś tajemne źródło inspiracji. Bo czy to możliwe, by te wszystkie niezwykłe historie, ci wszyscy niezwykli bohaterowie książek Hrabala i on sam spotykali się w miejscu całkiem zwyczajnym? A jeśli nawet było zwyczajne, zanim się tam pojawili, czy to możliwe, by wszystko po nich zniknęło bez śladu, by jedynym śladem była literatura?
*
Mijały lata, a ja odszukiwałem w Pradze coraz to nowe miejsca Hrabalowskie. I za każdym razem nie mogłem się nie dziwić, że są dziś całkiem zwykłe. Puste. Jakby nigdy nic nadzwyczajnego się w nich nie wydarzyło, jakby zawsze były tylko kupą cegieł, cementu i szkła. Zastanawiałem się, czy Hrabal, mieszkając tu przed półwieczem i wypuszczając się w sobotnie wieczory do centrum Pragi, na Rynek Staromiejski, który ćwierć wieku wcześniej, wracając z biura do domu, przemierzał Kafka, miał podobne wrażenie utraty? Czy i jemu dokuczała irracjonalna tęsknota za czymś, czego nie przeżył? Czy i on marzył o tym, by móc choć przez kwadrans oglądać to miejsce takim, jakim było kiedyś, być nikim więcej, jak tylko niemym widzem, przechodniem – a potem wrócić do domu ostatnim nocnym tramwajem?
Odwiedziłem dziesiątki miejsc w Pradze, w których Hrabal bywał i które opisał w swoich książkach: ulicę Na Grobli, bar Świat i nieliczne, wciąż istniejące gospody, hotele i restauracje, składnicę makulatury na ulicy Spalonej i nawet stanowisko na dworcu Florenc, skąd jeździł autobusem do swego domku w Kersku (byłem w tym domu i w kerskich knajpach, w jego rodzinnym Nymburku i w tamtejszym browarze, gdzie się wychował). I zrozumiałem, że wszelka nadzwyczajność miejsc trwa tak długo, jak długo za takie je uważamy.
I że gdyby nie było Pragi, należałoby ją wymyślić.
3
Gdyby jesienią 1963 roku zapytać wykształconego prażanina, czy mówią mu coś nazwiska: Franz Kafka, Jiří Weil, Bohumil Hrabal, Milan Kundera lub Ota Pavel, najprawdopodobniej przy pierwszym z nich obruszyłby się („Jak w ogóle może pan pytać, przecież Kafka to nasz największy pisarz?! Że co? Że pisał po niemiecku? No i co z tego?”); przy drugim przyjrzałby się nam podejrzliwie („Czy to aby nie prowokacja? Przecież Weil to autor Moskwy-granicy, zakazanej przez partię powieści o stalinowskich czystkach w Moskwie”); przy trzecim nazwisku nasz rozmówca uśmiechnąłby się („A owszem, to ten pakowacz makulatury, co to wydał niedawno zbiór opowiadań, podobno całkiem zabawnych”); przy czwartym znacząco uniósłby w górę palec wskazujący („To młody poeta i dramaturg, zaczynał jako socrealista – inaczej nic by mu nie wydrukowali, ale powiadam panu: Jeszcze niejednym nas zaskoczy!”); za to piąte nazwisko wprawiłoby naszego praskiego rozmówcę w zakłopotanie („Chyba nie chodzi panu o tego sprawozdawcę sportowego?”).
Jesienią 1963 roku Ota Pavel szykuje się do wyjazdu na olimpiadę zimową w Innsbrucku. Nie wie, że wróci stamtąd w kaftanie bezpieczeństwa i że resztę życia spędzi w szpitalu, gdzie opiekujący się nim psychiatra namówi go, by opisał swe najpiękniejsze chwile. Opowiadania Pavla wyjdą drukiem na początku lat siedemdziesiątych. Zebrane w dwu tomach: Śmierć pięknych saren i Jak się spotkałem z rybami, uczynią go – już po śmierci – jednym z najpopularniejszych czeskich pisarzy współczesnych.
Kundera w 1963 roku wydaje pierwszy zbiór opowiadań Śmieszne miłości. Dwa lata później ukończy Żart, zdaniem wielu swą najlepszą powieść. W 1975 roku wyjedzie na Zachód i zrobi tam najbardziej spektakularną karierę literacką ostatnich lat. Po 1989 roku kilka razy odwiedzi Pragę. Incognito.
Także Hrabal w 1963 roku wydaje swój pierwszy zbiór opowiadań. Do sierpnia 1968 roku publikuje (licząc ze wznowieniami) ponad dziesięć książek. Po inwazji na Czechosłowację wojsk Układu Warszawskiego zostanie „pisarzem w likwidacji”, lecz to nie przeszkodzi mu w napisaniu jeszcze kilkunastu powieści i staniu się największym czeskim pisarzem XX wieku.
W 1963 roku marksistowscy literaturoznawcy zebrani na konferencji w Liblicach „zrehabilitują” twórczość Kafki. Zacznie się odwilż, potem przyjdzie Praska Wiosna. W 1968 roku cenzura zniesie zapis na Moskwę-granicę Weila; książka ma się ukazać jesienią – pierwszy raz od 1937 roku. Ale w sierpniu 1968 roku do Pragi wjadą radzieckie czołgi.
Kafka, Weil, Hrabal, Kundera, Pavel – nigdy żadnego z nich nie spotkałem. Ale gdyby nie oni, moje życie – poczęte w dniach radzieckiej inwazji na Pragę – potoczyłoby się inaczej.
*
Gdyby jesienią 2013 roku zapytać praskiego przechodnia…WIDMA MOSKWY
1
W niedzielne popołudnie 9 listopada 1919 roku przed kawiarnią Unionka na rogu alei Narodowej i ulicy Na Persztynie w centrum Pragi zebrało się około trzydziestu młodych ludzi. Na pierwszy rzut oka było widać, że się nie spotkali, by spędzić wieczór na włóczędze po gospodach. Ruszyli w stronę placu Wacława, patrona odzyskanej po trzystu latach niepodległości. Przez chwilę czekali na przystanku na tramwaj. Nadjechał niemal pusty, więc zmieścili się bez trudu w jednym wagonie. I z jego wnętrza po chwili rozbrzmiały słowa pieśni: „Na barykady, na bój krwawy, wzywamy wraz roboczy lud”. Po czym tramwaj ruszył, podzwaniając tak, jakby i on chciał złożyć hołd rosyjskiej rewolucji, której druga rocznica przypadała właśnie tego dnia.
Wśród młodych ludzi, którzy wymachiwali czerwonym sztandarem z okna tramwaju, było trzech dziewiętnastolatków, których nazwiska zna dziś każdy czeski maturzysta. Laureat literackiej Nagrody Nobla Jaroslav Seifert, historyk Zdeněk Kalista i pisarz Jiří Weil, który najdłużej z nich wytrwał w wierze w komunizm, a gdy ją stracił, napisał Moskwę-granicę, pierwszą powieść o stalinowskich czystkach.
2
W stuleciu elektryczności i pary
nie pociągają nas chrzciny, lecz bary,
miłość pompuje się dzisiaj w opony.
Romantyce uczuć biją wszystkie dzwony,
więc nie płacz, Magdaleno grzeszna,
nie płacz już po nocy!
Wiara, nadzieja, motocykl.
(Jaroslav Seifert, Taniec dziewczęcych koszul)
Jaroslav Seifert złożył to pokoleniowe wyznanie wiary w 1922 roku. Komunizm tych młodych ludzi, którzy z dumą nazywali się bolszewikami i marzyli o rewolucji, takiej jak w Rosji, nie miał wiele wspólnego z partyjną ortodoksją. Znaczył tyle co postęp, obiecywał świat bez podziałów społecznych i wojen, takich jak ta zakończona zaledwie przed kilkoma laty, z której ich starsi bracia wrócili okaleczeni, a wielu nie wróciło wcale.
Kiedy wybuchła rewolucja w Rosji, Jiří Weil chodził do gimnazjum. Urodził się w Pradze w 1900 roku, jego ojciec był drobnym handlarzem. W domu się nie przelewało, ale pieniądze na studia syna, który zdaniem nauczycieli przejawiał nieprzeciętne zdolności, jakoś zostały wyskrobane. Wybrał slawistykę i szybko stał się dla swych kolegów – z którymi spędzał popołudnia w wiecznie zadymionej sali Unionki na niekończących się sporach o to, jak ma wyglądać sztuka nowoczesna – autorytetem w sprawach nowej, sowieckiej kultury.
Podobny spór pod leninowskim hasłem Co robić? podzielił w 1921 roku czechosłowacką socjaldemokrację. Lewe skrzydło utworzyło Komunistyczną Partię Czechosłowacji. Weil wstąpił do niej jeszcze w tym samym roku. W 1922 roku, z rekomendacji towarzyszy, dostał posadę tłumacza w misji sowieckiej w Pradze. W sprowadzanych z Moskwy czasopismach odkrył opowiadania Zoszczenki i Babla, zachwycił się wierszami Pasternaka i Majakowskiego. Tego drugiego niedługo później oprowadzał po Pradze. Wielu sowieckich pisarzy poznał osobiście podczas kilku wizyt w ZSRR w latach dwudziestych. Im też poświęcił książkę Rosyjska literatura rewolucyjna (1924), jedną z pierwszych prac tego typu w Europie.
3
Po wyborach w 1925 roku KPCz stała się drugą najsilniejszą partią w czechosłowackim parlamencie. Legalne przejęcie przez nią władzy wydawało się całkiem prawdopodobne. A jednak w wyborach w 1929 roku komuniści ponieśli porażkę, stracili jedną czwartą mandatów. Dlaczego tak wielu ich sympatyków się od nich odwróciło?
Pod koniec lat dwudziestych Stalin uporał się z frakcjami w partii bolszewików. Usadowiwszy się pewnie na Kremlu, przystąpił do wymiany kadr w partiach komunistycznych w Europie. Z jego namaszczenia na czele KPCz stanęli w 1929 roku „karlińscy chłopcy”, grupa trzydziestolatków skupionych wokół Klementa Gottwalda i Rudolfa Slánskiego. Uczynili oni z partii posłuszne narzędzie w rękach Stalina, a tysiące jej członków, którzy się temu sprzeciwiali, zmusili do odejścia.
Jiří Weil (czwarty z lewej) z Włodzimierzem Majakowskim
(trzeci z lewej)
Praga, 1927 (ČTK / PAP)
Jednym z tych, którzy publicznie protestowali przeciw przekształceniu partii masowej, jaką była KPCz, w sterowaną z Moskwy organizację zawodowych rewolucjonistów, był Jaroslav Seifert. Partia nigdy mu tego nie darowała. Po latach tylko sława poetycka i zadzierzgnięte w młodości przyjaźnie z komunistycznymi prominentami uchroniły go przed poważniejszymi represjami. Oszczędzono mu ich nawet wówczas, gdy na kilka lat przed śmiercią podpisał Kartę 77.
Przyjaciel Weila i Seiferta Zdeněk Kalista miał znacznie mniej szczęścia. Z komunizmem zerwał już w połowie lat dwudziestych, po nagłym nawróceniu, którego doznał podczas wakacyjnego pobytu we Włoszech, znalazłszy się przypadkiem na audiencji papieskiej. W czasach stalinowskich za rzekome szpiegostwo na rzecz Watykanu spędził dziewięć lat w więzieniu. Na uniwersytet wrócił w 1968 roku, by już w następnym zostać odesłanym na emeryturę – przez resztę życia (zmarł w roku 1982) publikował w samizdacie.
Ale w 1929 roku żaden z trzech przyjaciół nie mógł wiedzieć, jak dramatyczne będą ich losy i jak różnymi potoczą się drogami. Oddalali się od siebie nie z powodu odmiennych przekonań politycznych, lecz zainteresowań i zajęć, które całkowicie ich pochłaniały. Seifert pisał kolejne zbiory wierszy, a Kalista – artykuły o czeskim baroku. Polemizował w nich z tradycyjnym przedstawianiem tej epoki jako nieprzerwanej gehenny Czechów pod rządami katolickich Habsburgów. Weil także sporo wtedy pisał – komunistycznych agitek.
Bo wpadł w pułapkę: gdyby zerwał z partią, zatrzasnąłby przed sobą drzwi do Rosji, która go fascynowała. Zresztą był partii potrzebny, a przede wszystkim wiedział zbyt wiele, by towarzysze pozwolili mu odejść – jako pracownik misji sowieckiej w Pradze nie zajmował się przecież tłumaczeniami literatury pięknej. Temu zajęciu oddawał się po godzinach.
Jesienią 1928 roku na pogróżki Klementa Gottwalda, że komuniści w stosownym momencie dziejowym krwawo policzą się z demokratycznymi posłami, władze odpowiedziały zamknięciem komunistycznych gazet. Weil ze swym nowym przyjacielem, obiecującym krytykiem literackim i dziennikarzem Juliusem Fučíkiem udali się wówczas do najwybitniejszego czeskiego literaturoznawcy tamtej epoki, a zarazem opiekuna naukowego Weila podczas studiów Františka Xavera Šaldy z prośbą, by „wypożyczył” im na jakiś czas swój prestiżowy tygodnik kulturalny „Tvorba”.
Šalda był socjaldemokratą, uważał jednak, że komuniści powinni mieć własną trybunę. Przekazał więc swojemu byłemu studentowi szefostwo tygodnika. Na jego łamach Weil i Fučík bronili sekciarskiej polityki partii. W 1933 roku partia w nagrodę wysłała Weila do Moskwy. Zajął się tłumaczeniem na czeski dzieł Lenina. I właśnie tam, w stolicy światowego proletariatu, los sobie z niego zadrwił.
4