Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Prawdziwe powołanie - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
5 lipca 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
10,99

Prawdziwe powołanie - ebook

Doktor Jared Finch jest przystojny i pewny siebie. Pacjenci w przychodni, gdzie przyjmuje raz w tygodniu, są nim zachwyceni. Kasey jednak posądza go o próżność, uważając, że doktor Finch najchętniej poprawiałby kobietom biust czy usta. Gdy okazuje się, że prawdziwym powołaniem Jareda są trudne operacje neurochirurgiczne, Kasey zmienia o nim zdanie. Ale nie chce przyznać, że się w nim zakochała...

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-238-9559-6
Rozmiar pliku: 636 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Kasey, idąc korytarzem, pomachała ręką do Vincenta Clarka.

– Pokój numer trzy – powiedziała. – Pani Gardner trzeba podać drugą dawkę szczepionki na WZW typu B.

Dopiero dziewiąta rano, a w poczekalni pełno ludzi, pomyślała. Noworodek musi przejść badanie, które przeprowadza się co sześć tygodni. Uczulenia dzieci uczących się chodzić nasilają się na wiosnę, bo jest to okres pylenia traw. Kilkunastoletniej matce trzeba zalecić przejście na dietę. Należy też zadbać o emeryta chorego na cukrzycę. Ta lista ciągnie się w nieskończoność. Żeby ich wszystkich przyjąć, dzień musiałby mieć czterdzieści osiem godzin.

– Ruszam do pracy – oznajmił Vincent, chwytając laptop i posyłając jej zabójczy uśmiech.

Vincent jest czarujący, bystry, wrażliwy i zawsze nieskazitelnie ubrany, oceniła go w duchu. Po prostu posiada wszystkie zalety, jakie powinien mieć mężczyzna. Problem tylko w tym, że jest gejem.

Poza tym Kasey przestała już liczyć na to, że znajdzie odpowiedniego partnera. Ostatni, który był jej wielką miłością, powiedział jej w któryś weekend, że ją kocha, a w następny, że to uczucie już w nim wygasło. Prawdę mówiąc, żaden mężczyzna nie był wierny ani jej, ani jej matce. Kiedy przed dwoma laty ten cholerny Arnie złamał jej serce, postanowiła traktować wszystkie związki bez większego zaangażowania. Po prostu bała się, że potem będzie cierpieć.

Przechodząc obok, Vincent klepnął ją w ramię. Bardzo się lubili, ale łączył ich tylko platoniczny związek. On był dobrym przyjacielem, na którego zawsze mogła liczyć. Przez kilka ostatnich lat poświęcała pracy tak dużo czasu i energii, że zostało jej tylko dwoje przyjaciół.

Poza tym nie interesowała się szukaniem partnera. Zwłaszcza teraz, kiedy dotarły do niej złe wiadomości o jej biologicznym ojcu. Jaki miałaby cel, by wiązać się z kimś na dłuższy czas?

Podeszła do biurka i przejrzała notatki dotyczące dziecka, które badała w ubiegłym tygodniu.

Ciekawe, jak zareagowałby Vincent na jej rokowania? – spytała się w duchu. Może dzisiaj mu o tym powie. Ale nie tutaj. Może w bufecie podczas lunchu przy filiżance kawy. Musi komuś to wyznać, i to jak najszybciej. Musi też skonstruować system wspomagający. Chciałaby mieć więcej niż dwoje przyjaciół, zwłaszcza że jedno z nich mieszka dość daleko stąd.

Głęboko odetchnęła, a potem wzięła notatkę od recepcjonistki i zaczęła ją czytać.

– Rana szarpana twarzy…

Chwyciła laptop i ruszyła zamaszystym krokiem w stronę pokoju numer jeden.

Nazwisko pacjentki, Laurette Meranvil, nic jej nie mówiło. Zapukała do drzwi i weszła do gabinetu, w którym siedziała niska, jaskrawo ubrana kobieta, przyciskając do policzka kawałek gazy.

Kasey położyła komputer na stole, a potem uścisnęła rękę kobiety.

– Nazywam się Kasey McGowan i jestem dyplomowaną pielęgniarką. Z czym pani do mnie przyszła?

– Rozcięłam sobie policzek szkłem – wyjaśniła pacjentka z haitańskim akcentem.

Kasey ostrożnie usunęła opatrunek i ujrzała krwawiące rozcięcie, które ciągnęło się od oka aż do ust. Włożyła rękawiczki i zaczęła sprawdzać, czy nie ma w nim odprysków szkła, ale niczego nie znalazła.

– Jak do tego doszło? – zapytała.

Dostrzegła w oczach pacjentki wyraz niepewności.

– Wpadłam na szklane drzwi.

Kasey zacisnęła zęby, chcąc ukryć niedowierzanie. Potrafiła zszywać rany, ale dobrze wiedziała, że takie rozcięcie może pozostawić paskudną bliznę, jeśli nie zajmie się nim specjalista. Znała własne możliwości, a ta pacjentka zasługiwała na możliwie najlepszą opiekę medyczną.

– Czy mogłaby pani zostać u nas trochę dłużej? Chodzi o to, że wówczas sprowadziłabym chirurga plastycznego ze szpitala Mass General, który zszyłby pani ranę.

Laurette zmarszczyła brwi.

– Nie stać mnie na opłacenie specjalisty.

– Ale przecież to jest publiczny ośrodek zdrowia. Nie poniesie pani dodatkowych kosztów.

Po chwili zastanowienia Laurette kiwnęła głową.

– Wspaniale. Wobec tego zabierzemy panią do gabinetu zabiegowego, gdzie pielęgniarz oczyści ranę – powiedziała Kasey, ściągając rękawiczki i szybko coś notując w komputerze. – On zaraz tu przyjdzie, ale do tego czasu proszę lekko uciskać wacikiem rozcięcie – poleciła, chwytając laptop i wychodząc z pokoju.

Kiedy usiadła przy własnym biurku, zauważyła, że jej współpracownik porządkuje karty pacjentów.

– Vincent, czy mógłbyś oczyścić ranę pani Meranvil, która siedzi w jedynce, zrobić jej zastrzyk przeciwtężcowy, a potem zaprowadzić ją do pokoju zabiegowego? Muszę zadzwonić do szpitala i dowiedzieć się, którego chirurga plastycznego można wezwać.

Pospiesznie połączyła się z chirurgią. Obiecano jej, że przyślą lekarza doświadczonego, który zjawi się w ciągu godziny. Odłożyła słuchawkę, a idąc do kolejnego pacjenta, zajrzała do Laurette. Stwierdziła, że Vincent oczyścił i opatrzył jej ranę. Kobieta leżała na łóżku, wpatrując się w sufit.

– Może podam pani szklankę wody? – spytała Kasey.

Laurette przytaknęła lekkim ruchem głowy.

– Tak, dziękuję.

Kasey podała jej szklankę, a pacjentka zaczęła ją pić małymi łykami. Potem zamknęła oczy, więc Kasey po cichu opuściła pokój.

Półtorej godziny później, gdy postanowiła ponownie zatelefonować na chirurgię, na jej biurko padł dziwny cień. Gwałtownie uniosła głowę i ujrzała przed sobą ciemnoniebieskie oczy mężczyzny, wpatrujące się w nią spod ciemnych brwi. Nagle poczuła, że ciarki przebiegają jej po plecach.

Nieznajomy przyglądał jej się tak badawczo, jakby przybyła z innej planety. Ciemnobrązowe włosy opadały na jego wysokie czoło, co sugerowało, że nie były strzyżone od paru miesięcy, a twarz pokrywał świeży zarost o rudym odcieniu.

– Czy ma pani dla mnie pacjenta? – spytał spokojnym barytonem, który ponownie przyprawił ją o dreszcze.

Nagle zdała sobie sprawę, że nie raczył się przedstawić.

– Och, tak, mam dla pana pacjentkę. To znaczy, jeśli jest pan pracownikiem chirurgii plastycznej…

Mówiąc szczerze, spodziewała się kogoś młodszego, a nie mężczyzny, który wyglądał tak, jakby rozpoczął praktykę medyczną dziesięć lat temu. Na dowód tego miał skronie lekko przyprószone siwizną.

Kiwnął głową. W jego oczach malowała się irytująca pewność siebie, co jeszcze bardziej ją rozdrażniło.

– Nazywam się Jared Finch – oznajmił.

Muszę wziąć się w garść, pomyślała.

– Ja mam na imię Kasey, a tam siedzi mój współpracownik, Vincent.

– Cześć. Dziękujemy, że pan przyszedł – powiedział Vincent, uśmiechając się do Jareda.

– Wykonuję tylko swoją pracę – odparł Jared, kiwając do niego głową na powitanie, a potem znów odwrócił się do Kasey. – Czy pani jest osobą odpowiedzialną za tę placówkę? – W dalszym ciągu patrzył na nią tak badawczo, że poczuła się nieswojo i natychmiast zarzuciła sobie brak asertywności.

Przecież on jest zwykłym mężczyzną, pomyślała. Lekarzem. Widziałam wielu przystojnych panów, ale nie tutaj, nie w poradni.

Miała ochotę chwycić młotek i wbić sobie do głowy trochę rozsądku.

– Owszem. Jestem dyplomowaną pielęgniarką i osobą odpowiedzialną za tę placówkę. Bardzo dziękuję, że pan się u nas zjawił, doktorze Finch.

Jared wyciągnął rękę i przelotnie uścisnął jej dłoń, a ona podała mu notatki dotyczące Laurette Meranvil.

– Wobec tego chodźmy do pacjentki – powiedziała, wstając.

Jared ruszył za nią korytarzem w kierunku gabinetu zabiegowego. Był na nogach przez całą noc, bo wezwano go do nagłego przypadku. Ostatnią rzeczą, o której marzył, było zajmowanie się pacjentką w tej poradni. Ale jego zobowiązania, ujęte w umowie o zatrudnienie, obejmowały opiekę nad chorymi w placówkach takich jak ta w całym mieście.

Kasey szybkim ruchem głowy strąciła z ramion swoje ciemnoblond włosy i spojrzała na niego, zanim otworzyła drzwi.

Jared od początku swojej pracy na etacie chirurga plastycznego patrzył na kobiety jak na pacjentki i zastanawiał się, jak mógłby skorygować ich twarz. Przyglądał się łukom brwiowym Kasey, jej zielonym oczom, wyraźnie zarysowanemu nosowi, na którego grzbiecie dostrzegł nieznaczne zgrubienie, i małym, ale kształtnym ustom. Luźny uniform zniekształcał jej figurę, ale domyślał się, że jest proporcjonalnie zbudowana.

– Pozwoli doktor, że pokażę przypadek, do którego pana wezwaliśmy – oznajmiła z uprzejmym uśmiechem, a on spojrzał z sympatią w jej pełne ekspresji oczy.

Kiedy wszedł za nią do pokoju zabiegowego, kąciki jego ust lekko się uniosły.

– Pacjentka twierdzi, że wpadła na szklane drzwi – wyjaśniła Kasey, a Jared zmarszczył brwi i wymienił z nią znaczące spojrzenia.

Potem otworzyła komputer i pokazała mu kartę pani Meranvil, którą szybko przeczytał ponad jej ramieniem.

– Jestem doktor Finch – przedstawił się pacjentce. – Pozwoli pani, że obejrzę to skaleczenie. – Umył ręce, włożył rękawiczki, a potem zdjął z rany pani Meranvil opatrunek i przyjrzał się rozcięciu oraz możliwym uszkodzeniom tkanek. – Teraz zrobię zastrzyk ze środkiem znieczulającym. Czy ma pani skłonności do bliznowców, to znaczy do brzydkich blizn?

Kobieta potrząsnęła głową, ale on nie był pewny, czy zrozumiała jego pytanie. Przebiegł wzrokiem po jej skórze w poszukiwaniu starych szram, ale nie udało mu się żadnej znaleźć, ponieważ miała na sobie bluzkę z długimi rękawami.

– No to zaczynajmy – powiedział, a Kasey podała mu środek znieczulający. – Poczuje pani lekkie szczypanie.

Ostrożnie zrobił zastrzyk w okolicy rozcięcia. Kiedy środek zaczął działać, przyjrzał się z bliska, czy w ranie nie ma przypadkiem kawałków szkła. Stwierdził, że została dokładnie oczyszczona.

– Czy pani dobrze się czuje? – spytała Kasey, a pacjentka potakująco kiwnęła głową.

Doktor Finch przystąpił do działania. Wziął pęsetę oraz małe zakrzywione imadło i zaczął zszywać rozcięcie.

Zakładanie szwów nie było dla niego niczym nowym, bo przez osiem lat pracował jako chirurg ogólny, a dopiero potem podjął decyzję przejścia na oddział chirurgii plastycznej. Kiedy przypomniał sobie powód, dla którego to zrobił, omal nie wybuchnął śmiechem. Doskonale pamiętał, że to okoliczności zmusiły go do zmiany specjalizacji. Chciał zarabiać więcej, ponieważ jego żona zrujnowała go w czasie rozwodu, który miał miejsce dwa lata temu. W końcu lekarz o jego umiejętnościach i doświadczeniu powinien być w stanie utrzymać dzieci i eksmałżonkę, nie plajtując.

Lekko potrząsnął głową, chcąc pozbyć się tych wspomnień. Zdawał sobie sprawę, że powinien myśleć o znacznie przyjemniejszych rzeczach, podczas gdy udziela pomocy medycznej pacjentce, która zasługuje na poświęcenie jej uwagi.

Kasey podziwiała jego technikę i skupienie, z jakimi zakładał każdy szew. Była niemal pewna, że jeśli proces gojenia przebiegnie bez większych powikłań, to skończy się na drobnym bladym szwie pod okiem Laurette.

Po skończonym zabiegu Kasey pomogła pacjentce usiąść. Była pielęgniarką, odkąd ukończyła dwadzieścia dwa lata, ponieważ przysięgła sobie, że nigdy nie będzie sprzątać cudzych domów tak jak matka. Po trwającej cztery lata praktyce została dyplomowaną pielęgniarką i zatrudniła się w nowo otwartej poradni, w której pracowała do dnia dzisiejszego. Nic jej już nie peszyło. Nawet grymaśni pedantyczni lekarze, z którymi stale miała do czynienia. Doktor Finch wydawał się inny, konkretny. Kiedy wykonał swoje zadanie, odepchnął na bok tacę z narzędziami chirurgicznymi, ściągnął rękawice i bez słowa ruszył w kierunku drzwi.

– Dziękuję, doktorze – powiedziała z ironią.

– Nie ma sprawy – odparł szorstkim tonem.

Już miał zamknąć za sobą drzwi, ale przystanął, odwrócił się w stronę pacjentki i dodał:

– Pani Meranvil, chcemy panią tu widzieć za cztery do pięciu dni. Wtedy zdejmiemy szwy.

– Dobrze, panie doktorze – wyszeptała pacjentka. – Dziękuję.

– Jeszcze jedna sprawa… – zaczął, znów zaglądając do gabinetu. – Czy pani Meranvil dostała anatoksynę przeciwtężcową?

– Już o to zadbałam – odparła Kasey, przygotowując opatrunek.

Do diabła! – zaklęła w duchu. Myślałby kto, że pan doktor tak bardzo troszczy się o pacjentkę!

– Pani Meranvil, uważam, że kiedy zdejmiemy szwy, będzie pani tak ładna jak przed zabiegiem – oznajmiła, delikatnie zakładając opatrunek.

Uśmiechnęła się do pacjentki pokrzepiająco, a potem zerknęła w stronę drzwi, w których nadal stał Jared.

– Zgadza się! – przyznał.

Jego chłodne ciemnoniebieskie oczy pasują do beznamiętnego uśmiechu, pomyślała Kasey. A może tylko kiwnął głową, lekko się krzywiąc? Tylko nie angażuj w to serca! – upomniała się pospiesznie. Musiała jednak przyznać, że pierwszorzędny z niego operator. Tylko te oczy…

Czując, że on wciąż na nią patrzy, zmusiła się do odwrócenia wzroku i spojrzała na pacjentkę, a po ułamku sekundy usłyszała odgłos zamykanych drzwi.

– Proszę bardzo, gotowe. Myślę, że może pani iść – powiedziała, klepiąc Laurette po ramieniu, jednocześnie obmyślając plan rewanżu na doktorze Finchu.

Jego niesamowite oczy ponownie pojawiły się w jej wyobraźni. Doszła do wniosku, że w poczekalni jest zbyt wielu pacjentów, którymi trzeba się zająć, zamiast rozmyślać o tajemniczym spojrzeniu tego lekarza.

– To nie ma sensu – mruknęła pod nosem, wychodząc z gabinetu i idąc do biura poradni.

Zastała w nim Jareda, który siedział przy stojącym w kącie pokoju biurku i stukał coś na klawiaturze komputera. Przerzuciła teczki pacjentów na sąsiednie biurko, a on stwierdził, że nie ma nic gorszego niż przeszkadzanie komuś, kto usiłuje skoncentrować się na pracy. Zerknął na nią ukradkiem, próbując ocenić jej kształty, ale nic z tego nie wyszło, bo wciąż miała na sobie biały uniform.

– Skoro musi pan doktor spotkać się ponownie z tą pacjentką w przyszłym tygodniu – zaczęła, rujnując jego nadzieje na święty spokój – to może rozesłalibyśmy ulotki po okolicznych poradniach?

Jared przestał uderzać w klawisze.

– Co takiego? – zawołał.

– Ulotki. Moglibyśmy zrobić tu jednodniową poradnię chirurgii plastycznej.

Spojrzał na nią tak, jak patrzył na swojego syna, chcąc przywołać go do porządku, ale ona tego nie dostrzegła.

– Ponieważ ma pan tu wrócić, żeby zdjąć szwy pani Meranvil… – Odchrząknęła. – Sam pan powiedział, że musi przyjść za parę dni. A co będzie, jeśli wyniknie jakiś problem? Czy chce pan zostawić tę kobietę zeszpeconą widocznymi bliznami? Dlaczego nie otworzyć poradni dla okolicznych mieszkańców we wtorek, skoro pan i tak musi tu być?

Powoli uniósł głowę i posłał jej kolejne ostrzegawcze spojrzenie.

– Czy pan wie, że jest ogromne zapotrzebowanie na opiekę medyczną dla nisko ubezpieczonych mieszkańców tej dzielnicy? – ciągnęła, nie dając się zniechęcić.

Jared miał to w nosie, niezależnie od tego, jak bardzo starała się go przekonać. Marzył tylko o tym, by zamilkła i dała mu szansę dokończenia sprawozdania. Chciał jak najszybciej wrócić do szpitala.

– Coś pani powiem – zaczął. – Dam pani cały dzień na wyliczenie, ilu pacjentów zgłosi się do tej poradni, dobrze? Czy jest pani zadowolona?

Oczywiście mógł się zainteresować jej propozycją i powiedzieć, że nie ma na to czasu. Może wtedy by zamilkła.

– W takim razie wydrukuję ulotki i zatrudnię tutejszych chłopców, żeby roznieśli je po domach i zatknęli za wycieraczki samochodów – oznajmiła, a po chwili zaczęła stukać w klawiaturę komputera.

– Wspaniale, co tylko pani sobie życzy. A teraz czy pozwoli mi pani dokończyć moje sprawozdanie?

Kasey uniosła brwi ze zdumienia i zaczęła szybciej uderzać w klawisze.

– Może powinna pani rozlepić ulotki także na oknach sklepów – podrzucił. – Tylko niech pani pominie zakłady pogrzebowe, żeby nie wywoływać niewłaściwych skojarzeń. – Podrapał się po policzku. – Umówmy się, że przyjdę rano o dziewiątej i będę przyjmował do siódmej wieczorem. Dzięki temu będą mogli wpadać tu po pracy.

– Zatem może przesuniemy czas wizyt do ósmej, co pan na to? Bo ci, którym dojazd do pracy zajmuje więcej niż godzinę, docierają do domów dopiero po siódmej.

No pewnie, moja pani! Próbujesz wycisnąć ze mnie dodatkową godzinę, pomyślał.

– Dobrze – odrzekł, skupiając się na ostatnim zdaniu sprawozdania.

Prawdę mówiąc, jeśli nie miał dodatkowej pracy, to wieczorem nie wiedział, co robić z czasem. Wynajął położoną w pobliżu Beacon Hill kawalerkę w suterenie wraz z meblami, płacąc mnóstwo pieniędzy za przywilej mieszkania w tym domu. Po roku nie znał jeszcze żadnego sąsiada.

– W ten sposób w ciągu jednego dnia będzie miał pan z głowy połowę wymaganych godzin – stwierdziła.

– Słuszna uwaga – przyznał.

Kasey znów zaczęła uderzać w klawiaturę. Jared zupełnie się rozproszył, więc wstał, podszedł do niej i spojrzał ponad jej ramieniem na ekran komputera. W ciągu dosłownie dwóch minut napisała znakomitą ulotkę zawierającą gotowy rysunek stetoskopu oraz zwięzłe, istotne i jasne informacje.

– Co pan o tym sądzi? – spytała, unosząc głowę.

Uderzyły go zieleń jej oczu i naturalny jasny kolor włosów. Zaczął się zastanawiać, dlaczego w ogóle to zauważył.

– Wygląda świetnie – odparł, cofając się, a ona nacisnęła klawisz „Drukuj” i wstała.

Ruszyła przez niewielkie biuro w stronę przestarzałej drukarki, by zobaczyć owoc swojej pracy.

– Nie jest najgorsza – stwierdziła z uśmiechem, pokazując mu pierwszą ulotkę.

– Istotnie. Chyba nie będę mógł się już z wykręcić z tej roboty.

Nagrodziła jego szczerość niezwykle sympatycznym uśmiechem.

– Nie. Mam zamiar trzymać pana za słowo. Jedną z nich od razu włożymy za okienko recepcji, a po lunchu zaczniemy je rozdawać.

Gdy wychodziła z pokoju, do jego nozdrzy dotarł bijący od niej zapach mydła, który bardzo mu się spodobał. Ale nie tylko to… Choć miała na sobie zbyt luźny uniform, zauważył, że nie jest przesadnie szczupła, że ma dość mocną zdrową budowę i w niczym nie przypomina ciągle odchudzających się kobiet, które widywał na oddziale chirurgii plastycznej.

– Proszę zaczekać – zawołał, chcąc wyjść, zanim odkryje w niej jeszcze coś, co mu się spodoba albo skołuje go do tego stopnia, że zgodzi się pracować w tej przychodni przez cały miesiąc. – Muszę wracać do szpitala. Do zobaczenia w przyszły wtorek.

Kasey wysiadła z autobusu na swojej ulicy. Kiedy dotarł do niej intensywny zapach świeżej pizzy, odczuła głód. Było chłodne dżdżyste popołudnie. Wydłużyła krok, pospiesznie minęła pizzerię i ruszyła w kierunku domu. Marzyła tylko o tym, by ściągnąć buty i odpocząć. W sąsiedztwie stały stuletnie piętrowe budynki, w których mieszkała ciekawa mieszanina ludzi: przedstawiciele klasy robotniczej, rodziny i osoby starsze, imigranci oraz rodowici bostończycy. Bardzo lubiła swoje zaadaptowane, położone na wysokim parterze mieszkanie, w którym podłogi były zrobione z twardego drewna, a ściany pomalowane na kolor musztardowy. Ceniła też cichych lokatorów z wyjątkiem tych zajmujących sąsiedni lokal, u których nieustannie skrzeczała papuga. Wbiegła po frontowych schodach, chcąc uciec przed mżawką, która teraz przeszła w ulewny deszcz.

Wyjęła z wiszącej w przedsionku skrzynki korespondencję, otworzyła drzwi do mieszkania i wyłączyła system alarmowy. Niestety, w jej sytuacji był to niezbędny wydatek, bo mieszkała sama, a to urządzenie dawało jej spokój. Doszła do wniosku, że ta inwestycja się opłaciła.

Idąc do kuchni, rzuciła korespondencję na stół. Nagle jej uwagę przykuł róg listu, który otworzyła poprzedniego dnia, i zadrżała. Przez cały poranek i popołudnie bezskutecznie próbowała wyrzucić z głowy myśli o nim. Musiała wypić szklankę zimnej wody, zanim odważy się ponownie go przeczytać. Liczyła na to, że może źle zrozumiała to, co było w nim napisane.

Nagle usłyszała ciche miauknięcie, a po chwili o kostkę jej nogi otarła się kotka. Na twarzy Kasey zagościł uśmiech. Pochyliła się i wzięła na ręce swoją łaciatą Daisy, która wyszła z ukrycia, chcąc ją powitać.

– Co słychać, moja panno? Czy obserwowałaś dzisiaj ptaki? – spytała, wyobrażając sobie kotkę, która godzinami siedzi na parapecie w jej sypialni, poruszając ogonem i marząc o tym, że wzbija się w powietrze i chwyta sikorkę zajętą budową gniazda. – Czy zjadłabyś kolację?

Po nakarmieniu kotki oraz wypiciu do dna szklanki wody, podeszła do stołu, wzięła do rąk list z Wydziału Zdrowia i Opieki Społecznej, i zaczęła czytać: „Z wielkim smutkiem informujemy, że pani biologiczny ojciec, Jeffrey Morgan McAfee, umarł na chorobę Huntingtona…”.

Rzuciła list na stół, usiadła i zamknęła oczy. A więc dobrze zrozumiała jego treść. Oparła łokcie na nieco podniszczonym blacie z drewna orzechowego, objęła dłońmi głowę i zaczęła sobie współczuć. „Zalecamy, żeby skontaktowała się pani z poradnią chorób genetycznych i przeprowadziła badanie krwi…”.

Nie znała ojca. Matka nigdy jej o nim nie wspominała. Minionego wieczoru zatelefonowała do niej, chcąc zweryfikować nazwisko, ale włączyła się automatyczna sekretarka. Później mama oddzwoniła i przekazała jej złe wiadomości. Powiedziała, że ten mężczyzna istotnie jest jej ojcem. Kasey jednak nie zamierzała na tym poprzestać, bo chciała poznać całą ich historię.

Nikomu nie życzyła tej postępującej choroby zwyrodnieniowej, ale dobrze wiedziała, że skoro jej biologiczny ojciec właśnie na nią umarł, to w jej przypadku ryzyko dziedziczenia wynosi pięćdziesiąt procent. Mogą wystąpić objawy, które spowodują zaburzenia psychiczne, kłopoty z percepcją, utratę komórek nerwowych i niezliczone inne problemy zdrowotne a potem… nastąpi zgon.

Matka co prawda za wszystko ją przeprosiła, ale co to zmienia? Pozostaje faktem, że matka przespała się z niewłaściwym facetem, zaszła w ciążę i nigdy więcej już go nie widziała. Kasey postanowiła dłużej nie rozmyślać o tej chorobie. To nie ma sensu. Nagle usłyszała burczenie w brzuchu, co przypomniało jej, że po raz ostatni jadła przed wieloma godzinami. Doszła do wniosku, że bez względu na to, czy odziedziczyła tę chorobę, czy nie, życie musi płynąć dalej, tak jak przed przyjściem tego listu.

Wstała i potknęła się, więc dla utrzymania równowagi chwyciła za blat stołu. Czyżby były to pierwsze objawy Huntingtona? Na samą myśl o tym poczuła suchość w gardle. Zaczęła się zastanawiać, czy ostatnio nie wpadała na meble? Potrząsnęła głową, zirytowana swoim brakiem sprawności. Zawsze była niezdarna, zwłaszcza gdy się spieszyła…

– Teraz powinnam coś zjeść – mruknęła pod nosem, zdając sobie sprawę, że musi zbadać krew, a potem pójść do lekarza i ustalić, czy odziedziczyła te wadliwe geny.

Od wielu lat pobierała krew pacjentom, ale nigdy nie zastanawiała się, czy kiedyś sama nie będzie musiała oddać swojej do laboratorium. Przeszył ją lodowaty dreszcz strachu.

– Co ja zrobię, jeśli okaże się, że mam Huntingtona? – spytała się cicho. – Jeśli tak, muszę maksymalnie wykorzystać każdy dzień do czasu wystąpienia objawów, a nawet wtedy żyć pełnią życia tak długo, jak będę sprawna fizycznie. – Mimo że żołądek domagał się jedzenia, straciła apetyt.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: