Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Przeklęta laleczka - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 stycznia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Przeklęta laleczka - ebook

W meksykańskim hotelu Camino Real w Cancun znika w tajemniczych okolicznościach turystka. Młoda dziennikarka z Polski przyjeżdża do Meksyku zrobić wywiad z biznesmanem, podejrzewanym o kontakty z mafią narkotykową. Piękna kryminolog uczestnicząca w sympozjum naukowym wkracza w sensacyjną aferę. Utalentowana malarka z depresją wdaje się w romans z inspektorem policji. Wystarczy? Zanim się zorientujesz, co się dzieje, wpadasz w sam środek akcji, w której stawką jest czyjeś życie. Filmowy montaż, trzy bohaterki, morderca i zemsta. Są książki, które się po prostu „ogląda”.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7686-440-2
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

EWA RAJTER

Absolwentka polonistyki, dziennikarka radiowa i telewizyjna,
należy do grona pisarek, dla których nie istnieją granice wyobraźni…
Jej bohaterki przeżywają przygody, o jakich marzą czytelniczki i,
co może najważniejsze, lubią o nich czytać.

Wyznaje zasadę że należy pisać o miejscach, które się zwiedziło.
Lubi poznawać nowe miejsca, a każdy spotkany człowiek to potencjalny bohater literacki. I tak jest w tym przypadku. Podróż do Meksyku,
Hondurasu, Belize i Gwatemali stała się dla niej inspiracją, a bohaterowie i sceny często rodziły się gdzieś na przecięciu realnych wydarzeń i fikcji.

Pisarka ma w swoim dorobku kilkanaście książek.
Dla kobiet pisze pod pseudonimem. Jest więc równie tajemnicza
jak dziewczyny z jej powieści, uważa bowiem, że autor jest jedynie
pośrednikiem, a historie wydarzają się same.

Charakterystyczną cechą jej pisarstwa jest filmowość prowadzenia
narracji. Tak było w przypadku „Trzech dziewczyn, trzech randek,
trzech łóżek” czy „Kaktusa w sercu”. Tajemnica goni tajemnicę.

Ewa Rajter zwykła mówić: „Jeśli w powieści są piękne kobiety,
bezwzględni mężczyźni, zbrodnia, egzotyka i niespodziewane
zwroty akcji, to już wiadomo, że noc należy do autora”.

„Przeklęta laleczka” to początek cyklu o przygodach trzech przyjaciółek.

Kolejna odsłona jesienią 2016.PROLOG

Samochód pułapka. Kula ognia tocząca się w perspektywie wymarłej ulicy. Falujące gorącem powietrze i pustka… Jedna z płonących blach przekoziołkowała, odbijając się od zamkniętej, jaskrawoniebieskiej okiennicy, i uderzyła w kostkę stojącego w cieniu mężczyznę. Tkwił na posterunku kilkadziesiąt metrów dalej, skupiony na obiekcie.

Chwilę potem rozległy się krzyki i świat wybuchł. Rozpętało się piekło.

Mężczyzna wyjął aparat fotograficzny z teleobiektywem i zrobił jedno zdjęcie, potem odwrócił się i wolnym krokiem ruszył w stronę samochodu zaparkowanego przy krawężniku. Wyjął z kieszeni kluczyki, otworzył drzwi i płynnym ruchem wsunął się na siedzenie kierowcy. Oparł się o fotel i natychmiast przykleił się do gorącej tapicerki. Sięgnął do schowka, wyciągnął stamtąd okulary przeciwsłoneczne i założył je, zasłaniając twarz. Mokra koszula, pot spływający po kręgosłupie i lekkie drżenie rąk zdradzały, że zadanie nie było proste. Zginęła żona Rodrigueza i gra właśnie się zaczęła…

Zabójca wycofał ostrożnie samochód i skręcił w prawo, ruszając przed siebie jedną z wielu ulic Mexico City. Zanim odjechał, zerknął na muskularną, wysoką sylwetkę widoczną pośrodku ulicy. Tego człowieka rozpoznałby z każdej odległości. Mario Rodriguez stał z zaciśniętymi pięściami, wpatrując się w płonący wrak samochodu. Mijały go wozy policyjne na sygnale, a potem ulica zaroiła się od gapiów…MEKSYK. MIXQUIC. HACJENDA MARIA RODRIGUEZA. GODZINA 00:45

W jego głowie, jak co noc, rozległy się alarmowe dzwonki. Zerwał się z łóżka i uderzając bosymi stopami o podłogę, w trzech susach dopadł do komputera. Ekran migał światłem czuwania. Dotknął przypadkowego klawisza i monitor rozbłysnął w ciemnościach. Mario Rodriguez wszedł do policyjnej bazy danych, wpisując właściwe hasło.

– „Dolores Rodriguez. Biała kobieta lat dwadzieścia pięć. Zginęła w wybuchu samochodu pułapki. Sekcja zwłok nie wykazała żadnych śladów obecności narkotyków” – przeczytał na głos.

Do lakonicznej notki dołączone były zdjęcia. To one mówiły najwięcej o Dolores, a raczej o tym, co po niej pozostało. Miał przed sobą zbliżenie dłoni z obrączką. Krótko przycięte paznokcie o migdałowym kształcie, pociągnięte bladym lakierem…

Tego dnia rano śmiała się z czegoś, odrzucając do tyłu włosy. Siedziała w pościeli, poruszając dłońmi, niecierpliwa jak zawsze. Lakier sechł, a za oknem przelatywały kolejne samoloty. „Wybierzmy się do Paryża na weekend, proszę – powiedziała, spoglądając na niego z czułością. – Muszę ci tam coś pokazać”.

Mario Rodriguez wpatrywał się w ekran, w zbliżenie dłoni, jakby od samego patrzenia mogło się coś zmienić. Zrobili to, aby go złamać. Nie wiedzieli, że był nieskończenie cierpliwy. I że za to zapłacą. Dla wielu młodych mieszkańców Meksyku stał się wzorem godnym naśladowania. Droga z biedy do bogactwa nigdy nie jest łatwa, a jednak nie ubrudził sobie rąk. Jeden z najbardziej znanych biznesmenów w Ameryce Środkowej, deweloper, właściciel biur podróży, złoty chłopiec, jak nazywały go gazety, nie opłacał się kartelom. I nie negocjował. Tak miało pozostać, bez względu na cenę.

Gdy traci się w życiu to, co najważniejsze, nic nie stoi na przeszkodzie, aby oddać się zemście. Wszystko, co wydarzyło się kilka lat temu, teraz, gdy pamięć przywoływała obrazy, bolało tak samo. Jakby stało się dzisiaj.

Rodriguez westchnął i ponownie położył dłonie na klawiaturze. Wszedł na portal El Uniwersal. Światowe agencje telewizyjne relacjonowały jakiś wybuch, który tego popołudnia miał miejsce w Paryżu. Znalazły się tam telewizje z całego świata. Dziennikarka Agence France Presse komentowała wydarzenie, patrząc prosto w kamerę. Na drugim planie, głębiej, tuż przy zrujnowanym domu, dostrzegł kobiecą postać.

Drgnął i pochylił się nad monitorem, nie wierząc własnym oczom. Przed zniszczonym przez wybuch budynkiem stała młoda kobieta. Drobna, ciemnowłosa, w lnianych spodniach ściągniętych w talii paskiem, w za dużej koszuli i ze śladem sadzy na nosie. Towarzyszył jej kamerzysta. Rozmawiała z parą staruszków. Włączył głos. Ale nie dotarł do niego żaden dźwięk. Stała za daleko. Z bolesnym grymasem ust wpatrywał się w jej twarz. Zacisnął mocno wargi i poczuł słony smak krwi. Wyglądała jak Dolores, jego zamordowana żona. Ten sam uśmiech, te same rysy twarzy, identyczna gestykulacja i troska widoczna w ściągnięciu brwi.

Relacja dziennikarki Agence France Presse dobiegła końca. Kamerzysta telewizji francuskiej zrobił ostatnie zbliżenie zgliszczom, i wtedy Mario usłyszał jej głos. Drobna dziewczyna mówiła płynnie po francusku, choć z egzotycznym akcentem, o tym, że jedno z ugrupowań fundamentalistycznych podłożyło ładunek pod dom, w którym mieszkały samotne matki z dziećmi. Zbliżenie kamery ujawniło widoczny w jej oczach ból, który starała się za wszelką cenę ukryć.

Gdy patrzył na dziewczynę, tak bardzo podobną do Dolores, serce powoli uspokajało się, odnajdując własny rytm. To właśnie w tym momencie, w przebłysku intuicji, ujrzał rozwiązanie. Zanotował nazwę telewizji, widoczną na obudowie kamery i od razu rozpoczął poszukiwania. Po chwili zdobył już pierwsze informacje. Była reporterką z Polski. Miała na swoim koncie wiele materiałów z terenu i szereg ciekawych wywiadów z niebanalnymi rozmówcami. Mimo młodego wieku, sprawdził, że dopiero skończyła dwadzieścia pięć lat, mogła pochwalić się imponującym dorobkiem. Dotarł do jej wywiadu z jednym ze środkowoamerykańskich pisarzy, wielkim intelektualistą dwudziestego pierwszego wieku. Poradziła sobie doskonale. Znała hiszpański.

Nie kładł się spać. Wiedział, że nie zaśnie. W pokoju panował półmrok. Zaciągnięte zasłony skutecznie odgradzały go od świata. Przełączył komputer na stan czuwania i ruszył w stronę biblioteki. Po drodze minął w przedpokoju jedną z rzeźb, przedstawiającą Czaka, boga deszczu. Zatrzymał się na chwilę, aby dotknąć chłodnego kamienia. W oddali widać było światło sączące się przez szparę kuchennych drzwi. Krzątała się tam Catalina, która opiekowała się jego domem od dziesięciu lat. Bardzo przeżyła śmierć Dolores.

W bibliotece paliła się mała lampka, oświetlając fotel przy ciężkiej, wiśniowej kotarze. W samym rogu jednego z regałów, ukryty za książkami, znajdował się sejf. Otworzył go i wyciągnął z wnętrza skrytki pendrive’a. Złota kostka zalśniła w półmroku, gdy podrzucił ją wysoko i zgrabnie złapał w powietrzu.

Wrócił zamyślony do sypialni. Zaczęło się przejaśniać. Przez kotary sączył się świt. Mario usiadł na łóżku i położył na kolanach laptopa. Potem podłączył pendrive’a. Na monitorze pokazały się teczki o różnych tytułach. Otworzył tę, opatrzoną nazwiskiem Fernández, i zaczął czytać półgłosem jeden z plików:

– „W ostatnich latach w Meksyku zaobserwowano zmianę rodzaju działalności karteli, które z przemytu kokainy przerzucają się na produkcję narkotyków syntetycznych, głównie metamfetaminy. Policja meksykańska nie jest wystarczająco przygotowana do przeciwdziałania temu zjawisku. Najmocniejszym rozdającym jest król narkotykowego podziemia Euzébio Fernández”.

Otworzył teraz plik zdjęciowy i uważnie przyjrzał się starannie ogolonej twarzy. W czarnych oczach otyłego mężczyzny nie było żadnych uczuć. Wyglądały jak czarne onyksy, zimne i bez wyrazu. Rodriguez miał całą kolekcję zdjęć swojego wroga wykonanych na własne zamówienie przez profesjonalistów. Fernández z rodziną na wakacjach. Dobry dziadek grający w piłkę z wnukiem. Fernández na przyjęciu z ekskluzywnymi prostytutkami. Roześmiany, z zębami jak pirania – w świetle flesza wydawały się ostre jak igły. Fernández naradzający się z urzędnikami rządowymi w jednym z pilnie strzeżonych kurortów. Fernández na jachcie. W dwuznacznej sytuacji z młodą kochanką – Rodriguez dotarł do niej i dowiedział się, jakie ten facet ma upodobania seksualne i jak bardzo są chore.

Informacje na temat życia i codziennych zachowań Euzébia Fernándeza spływały do Rodrigueza na bieżąco. Ale Fernández nadal pozostawał nietykalny. Miał doskonałą ochronę. Szansa na zdobycie dowodu przestępczej działalności pojawiała się wtedy, gdy ktoś go sprowokował, bo czasem osobiście uczestniczył w akcji. Choć przekazał władzę synowi, nadal rządził zza jego pleców.

Dla Maria, który przed pięciu laty stracił żonę, najważniejsza była zemsta. Jako właściciel największego w Meksyku biura podróży czarterował samoloty, i to one – jako środek transportu – leżały w kręgu zainteresowań kartelu. Loty z towarem do Europy od dawna były celem Fernándeza. Zabicie żony biznesmana w odpowiedzi na odmowę współpracy miało być ostrzeżeniem, ale, jak się okazało, nie załamało Rodrigueza.

Mario wyłączył laptopa i zaczął rozmyślać. W ostatnich latach bilans walki z kartelem był wybitnie niekorzystny. Dziesiątki tysięcy zabitych i stale zwiększające się zagrożenie dla obywateli. Nie o takim kraju marzył prezydent Calderón, gdy zaraz po objęciu urzędu postanowił wypowiedzieć wojnę „narkotykowemu przemysłowi”, który kładł się cieniem na historii tych ziem. Wykorzystanie wojska do zwalczania mafii nazywano rozwiązaniem tymczasowym. Ciężar wojny miała przejąć z czasem policja federalna, częściowo oczyszczona ze skorumpowanych funkcjonariuszy.

Jak wyglądało to w praktyce, Mario Rodriguez wiedział doskonale. Nie mógł ufać policji, nie mógł ufać nikomu. Ufał jedynie tym, których opłacał, aby dbali o jego bezpieczeństwo. Za życia Dolores nie wykazywał takiej ostrożności, ale wtedy był innym człowiekiem. Lekceważenie nacisków karteli w sprawie otwarcia kanału przerzutowego narkotyków do Europy skończyło się dla niego tragicznie. Byli silniejsi i bardziej bezwzględni, niż sądził. Działania rządu spotkały się z ich gwałtowną reakcją. Odpowiedzią karteli narkotykowych stała się kampania zastraszania federalnych i lokalnych policjantów, urzędników, sędziów czy dziennikarzy oraz wykonywanie egzekucji. Przestępcy zorganizowali nawet udany zamach na życie Edgara Gomeza, szefa meksykańskiej policji. Kolejne miesiące dowiodły, że był to pokaz siły ze strony narkotykowej mafii.

Rodriguez prowadził swoją wojnę, i teraz wciąż nie zamierzał jej przegrać.MEKSYK. CANCÚN. HOTEL CAMINO REAL. GODZINA 10:00

Widziałaś te sandałki? Leżały na piasku jak zdechłe ryby. – Boy w błękitnym uniformie nacisnął migający na ścianie przycisk.

– A dlaczego jak zdechłe ryby? – zdziwiła się mała pokojówka, przestępując z nogi na nogę w oczekiwaniu na windę.

– Tak powiedział ten nowy strażnik, nie pamiętam jego imienia. Pewnie dlatego, że były całe mokre i wyglądały tak, jakby ktoś wyrzucił je na brzeg – odpowiedział boy.

– Miała ich pełną szafę, wszystkie z mięciutkiej skóry i do tego w różnych kolorach – wyszeptała pokojówka, poprawiając nerwowo zsuwający się z wózka stos świeżych prześcieradeł. – Nosiła chyba ten sam numer buta jak ja. Wszystkie zostały. A ich właścicielka po prostu zniknęła. Już ich nie założy – dodała ze smutkiem.

– Przydałyby ci się, co? – Boy spojrzał na nią spod oka. – Swoją drogą, ciekawe, co się z nią stało… – zastanawiał się głośno. – Pewno się utopiła, na przykład z nudów. Ci bogacze z braku problemów sami je sobie wymyślają – dodał z ironią w głosie. – Ja nie mam czasu na takie tam…

– Daj spokój, Juan, to pewnie nieszczęśliwa miłość – obruszyła się pokojówka. – Zresztą, co ty tam wiesz… – Oparła się o wózek, spoglądając nieobecnym wzrokiem na przesuwające się w górze cyferki mijanych pięter.

Ktoś zatrzymał windę na trzecim poziomie i najwyraźniej blokował drzwi.

– Dobra, powiem ci – nie wytrzymała. – Carmen sprzątała jej pokój. Były tam rozrzucone kosmetyki, jakaś bielizna i telefon, który bez przerwy dzwonił. Mówiła, że ktoś usiłował się skontaktować z tą turystką. Ale było już za późno.

– Ach, ta Carmen. – Boy wzruszył ramionami. – Ledwo zaczęła tutaj pracować, a już rozpowiada bzdury…

– Mówiła, że ma przeczucie. – Pokojówka rozejrzała się na wszystkie strony. – Podobno zobaczyła w lustrze w łazience młodą dziewczynę z wodorostami we włosach. To była ona! Ta zaginiona! Brr… Chyba stało się coś złego. Czarno to widzę…

– Co ty!? Kto by w to uwierzył? Te jej wizje wszystkim się już przejadły. Po prostu chce być dzisiaj najważniejsza – prychnął boy. – Wszystkie jesteście takie same. Myślałem, że okażesz się bardziej rozsądna. Chyba nie wierzysz Carmen?

– Nie wiem, w co i komu wierzyć – pokojówka wyraźnie straciła rezon – ale zaklinała się, że to prawda. Może ma dar widzenia i zobaczyła jej przyszłość…

Boy zerknął na zatartą w piasku pieczęć hotelu w wielkiej mosiężnej popielniczce. W samym środku tkwił niedopałek. Chłopak był odpowiedzialny za nieskazitelny kształt wzoru. Gdy gość gasił papierosa, natychmiast przybiegał, aby wyrównać powierzchnię świeżego piasku i odcisnąć w niej logo hotelu. Nosił przy sobie specjalną pieczątkę.

– Zobacz. To jest proste. Nic tu nie znika. Wystarczy pilnować. – Zamyślił się, przybijając równo pieczęć na piasku. – Jeden ruch i nikt się nie zorientuje, że coś tu się wydarzyło. Wygląda jak nowy. Firmowy znak naszego hotelu. Był bałagan i nie ma bałaganu. Po co komplikować sobie życie.

– W życiu jest inaczej – odpowiedziała pokojówka z powagą. – Moja mama mówiła mi, że losu nie da się odwrócić.

– Za chwilę naprawdę nie da się go odwrócić, jeśli nie weźmiecie się do pracy – rozległ się ponury głos menadżera, który od dłuższej chwili stał w aureoli światła płynącego z wąskiego okna w głębi korytarza, przysłuchując się rozmowie pracowników.

– Czekamy na windę – usprawiedliwiał się boy. – To już nawet nie można porozmawiać?!

– Można, ale nie na ten temat – wycedził przez zęby ich szef. – Nikt nie płaci wam za rozsiewanie plotek, a nie chcę być w waszej skórze, jeśli ktoś usłyszy, o czym rozmawiacie. Podstawowa zasada: pod żadnym pozorem nie zakłócać spokoju gości.

– Nie mamy zamiaru o tym rozmawiać – wyszeptał boy. – W gruncie rzeczy w ogóle nas to nie obchodzi. Jakaś rozkapryszona panienka znika i cały hotel z tego powodu staje na głowie…

W tej samej chwili w obrotowych drzwiach hotelu pojawili się umundurowani policjanci. Pierwszy z nich zmierzał bez wahania w stronę recepcji. Miał na sobie wymięty mundur, jakby całą noc spędził na rozchwianym krześle w komisariacie, rozwiązując krzyżówki.

– O, jest już winda! – ucieszyła się pokojówka i wepchnęła wózek z pościelą do środka.

Drzwi zamknęły się bezszelestnie, odcinając ją od reszty świata.POLSKA. WARSZAWA. MIESZKANIE WIKTORA. GODZINA 05:20

Pokój w warszawskim mieszkaniu tonął w ciemnościach. Szum prysznica walczył o pierwszeństwo z włączonymi na pełny regulator porannymi newsami radiowymi, porozrzucane zaś ubrania Wiktora zdradzały pośpiech ich właściciela. W zmatowiałym wielkim lustrze wiszącym w przedpokoju odbijały się stosy książek ułożonych w ściśle określonym porządku. Lustro w mieszkaniu prowokowało do wymyślania historii na temat poprzednich lokatorów. Czasem się w to bawił, a czasem nawet miał sny, po których budził się z uczuciem, że nie jest tu sam.

Dwie siostry, właścicielki tego przytulnego mieszkania, wyraźnie zaznaczyły, że lustra ma nie ruszać. Niekiedy myślał, że może ukrywają się po drugiej stronie i obserwują go uważnie, robiąc skrzętnie notatki na temat ekscesów, jakich nie brakowało w życiu ich nowego lokatora. Brudne szklanki z niedopitą herbatą piętrzyły się w zlewie, czekając na chwilę słabości mężczyzny.

Wiktor był jak zwykle spóźniony. Za półtorej godziny odlatywał samolot, a on nawet jeszcze nie spakował bagażu podręcznego, choć przecież i to wymagało czasu. Wszystko przez imprezę, na którą zaprosił go wczoraj jeden z gitarzystów zaprzyjaźnionego rockowego zespołu. Zażarta dyskusja na temat ich nowej płyty i młoda wokalistka o ochrypłym głosie sprawiły, że przestał zwracać uwagę na zegarek, koncentrując się na długich nogach dziewczyny i jej opowieściach z trasy. Bawiła go, jak większość innych panienek, które mówią banalne rzeczy z miną odkrywcy.

Przeciągnął się leniwie i sięgnął po mydło. Wyślizgnęło mu się z ręki, więc schylił się, zerkając machinalnie w lustro. Nieogolona twarz do bólu znajoma i zarost, komplementowany przez posiadaczkę najdłuższych nóg na świecie. Uśmiechnął się na wspomnienie co celniejszych ripost pewnej siebie siedemnastolatki.

Fotograf – niespełna trzydziestoletni, utalentowany wolny strzelec, bywalec salonów, pokazów mody, uczestnik koncertów, autor wystaw. Pisma kolorowe i magazyny mody kupowały jego prace niczym świeże bułeczki. Nikt tak jak on nie potrafił wyciągnąć z artystów ich charakteru, obnażać słabości, ale też odkrywać piękna za pomocą obiektywu.

Szum wody ucichł i Wiktor wyłonił się z łazienki w samym ręczniku, wpuszczając do pokoju kłęby pary. Wciągnął pospiesznie czarne rurki i złapał wściekle żółtą podkoszulkę, na przekór deszczowej pogodzie. Ściągnął z półki plecak i zaczął wrzucać ubrania, gwiżdżąc pod nosem hit tej jesieni. Nie zapomniał o najnowszej lustrzance, komplecie obiektywów oraz podręcznym nikonie. Z lubością pogładził nieduży korpus aparatu. Potem zanurzył rękę po łokieć w pudle z książkami i wyłuskał interesujący go tytuł. Na okładce widniał portret roześmianej kobiety o klasycznych indiańskich rysach.

Przeraźliwy dzwonek komórki sprawił, że Wiktor wypuścił z ręki przewodnik po Meksyku. Chwycił telefon i jęknął cicho, widząc, kto dzwoni. Marta nie znosiła spóźnień.

– Czyś ty oszalał? – usłyszał jej głos. – Stoję w kolejce do odprawy, przede mną tylko cztery osoby, a ty nie raczyłeś się jeszcze zjawić? Nie zależy ci na wyjeździe?!

– Właśnie miałem wychodzić – odpowiedział, wrzucając do plecaka ostatnie drobiazgi. – Przecież wiesz, że beze mnie samolot nie odleci – dodał wesoło. – Marto, nie pękaj.

– Chyba żartujesz – parsknęła gniewnie. – Polecę bez ciebie. To lotnisko, a nie koncert.

Wiedział, że nie żartuje. Najbardziej uparta osoba, jaką spotkał w życiu, a jednocześnie najbliższa przyjaciółka, nigdy nie żartowała. Nieodłączna towarzyszka szalonych imprez. Po wieloletniej przyjaźni od czasów przedszkola odkrył, że Marta jest zdeklarowaną lesbijką i, niezależnie od preferencji każdego z nich, lepiej się będą bawić jako single. Odtąd trzymali się tej zasady. Teraz leciała z nim do Meksyku. Dla niej tak kosztowna podróż nie była problemem. Odziedziczyła majątek po dziadku z Argentyny i na wszystko było ją stać. On musiał odkładać pieniądze na ten wyjazd przez prawie dwa lata.

– Spadam – rzucił krótko i dopchnął kolanem niewielką walizkę, którą na szczęście spakował dwa dni wcześniej. Podniósł ją pewnym ruchem i zarzucił na ramię plecak, potem jedno pożegnalne spojrzenie w zmatowiałe lustro i klucze do ręki. Zatrzasnął za sobą drzwi z dziwnym uczuciem niepokoju.

Pachnący deszczem Mokotów i jesienny chłód przypomniały mu, że niebawem znajdzie się w raju. Otworzył bagażnik dżipa i wrzucił do środka walizkę i plecak. Po chwili pędził Żwirki i Wigury w stronę lotniska, słuchając kolejnych hitów ulubionej stacji. Uśmiechał się pod nosem na samą myśl o czekającej go awanturze. Czego jak czego, ale temperamentu to Marcie nie brakowało.

Zastanawiał się, jak po latach odnajdzie Meksyk, miejsce narodzin ojca. Pojechał tam z matką jako ośmiolatek, by odwiedzić jego najbliższych. Trzech braci i dwie siostry. Mieszkali w wielkim domu na granicy Gwatemali. Byli przedsiębiorcami zaopatrującymi rejon w części samochodowe do rozwalających się wozów z lat siedemdziesiątych. I robili niezły biznes. Dopóki ktoś nie postanowił przejąć ich interesu. Skończyło się to tak, że cała rodzina wyemigrowała do Ameryki i ślad po niej zaginął. Często Wiktor rozmyślał o tym, jak ułożyłoby się jego życie, gdyby ojciec żył. Był muzykiem i bardzo wesołym człowiekiem, szaleńczo zakochanym w jego matce. Podobno też robił zdjęcia. Ale zginął w katastrofie lotniczej. Przez wiele lat chłopak unikał tego sposobu podróżowania. Przełamał się dopiero po maturze. Hiszpański był jego drugim językiem. Miał zamiar zobaczyć Meksyk na nowo.MEKSYK. CANCÚN. HOTEL CAMINO REAL. GODZINA 10:20

Hotel, zaprojektowany przez słynnego Ricarda Legorre tę, wyglądał w słońcu jak unoszący się nad wodą różowy ptak o szeroko rozpiętych skrzydłach. Wielkie płaszczyzny ścian tylko z pozoru wydawać się mogły bezużyteczne. Goście hotelowi cenili sobie wykreowaną przez architekta przestrzeń, która sprawiała wrażenie innego świata. W hotelu często organizowano konferencje w ogromnej, przeszklonej sali obrad z widokiem na Morze Karaibskie. W tych dniach miało rozpocząć się tu coroczne międzynarodowe sympozjum kryminologów, którzy przybyli z całego świata.

Policjant, prowadzący śledztwo w sprawie zaginięcia mieszkanki hotelu, wycofał się dyskretnie do biura dyrektora Camino Real. Wybrał doskonały moment, bo kątem oka dostrzegł kilkadziesiąt osób szturmujących recepcję. Byli to uczestnicy sympozjum. Niczego więcej nie pragnęli, niż znaleźć się w swoim pokoju i odpocząć po długim locie. Ciągnęli za sobą bagaże i stojący przy windzie boy zwrócił uwagę na wysoką blondynkę z burzą włosów i jej czerwoną walizkę, w której mogło zmieścić się wszystko, począwszy od drobiazgów po skomplikowane urządzenia elektroniczne, z rowerem terenowym włącznie. Boy postanowił podjąć wyzwanie, strzepnął niewidzialny pyłek z klapy służbowej marynarki i ruszył w jej stronę, aby zanieść bagaż do pokoju.

– Zuzanna… – usłyszał niski głos właścicielki walizki.

Instynktownie podszedł bliżej, wychwytując jeszcze nazwisko kończące się na „ski”, które zabrzmiało w jego uszach niezwykle egzotycznie.

– Mam rezerwację – dodała młoda kobieta.

– Oczywiście, proszę pani – odpowiedziała recepcjonistka za wysokim kontuarem. – Suita, z widokiem na morze. Gabinet z pełnym wyposażeniem. Łącze internetowe i telefon z opcją telekonferencji.

– Dziękuję. – Młoda kobieta uśmiechnęła się pod nosem – Właśnie o to mi chodziło.

Recepcjonistka położyła na kontuarze klucz i zwróciła się do wyczekującego w pobliżu boya:

– Miguel, bagaże! – zawołała. Potem, odwracając się w stronę Zuzanny, dodała: – Po dokumenty proszę zgłosić się po lunchu, muszę dopełnić formalności. – Wyciągała już rękę po kolejny, kolorowy paszport, gdy kątem oka dostrzegła, jak boy łapie walizkę i nie spodziewając się takiego ciężaru, upuszcza ją na kamienną posadzkę.

Walizka otworzyła się z trzaskiem i na podłogę wysypały się notatki, dyskietki i całe mnóstwo kosmetyków. Recepcjonistka otworzyła szeroko usta i szybko je zamknęła, ledwo się opanowując, aby nie posłać chłopcu wiązanki przekleństw.

– Przepraszam najmocniej. – Menadżer wyrósł jak spod ziemi. – Chłopak jest jeszcze niedoświadczony. Szampan dla pani – rzucił przez ramię, piorunując wzrokiem wystraszonego boya.

Zuzanna zbierała rozrzucone przedmioty, starając się ukryć uśmiech. W pewnej chwili znieruchomiała, spoglądając na fotografię, która wysunęła się spomiędzy kart grubej książki o daktyloskopii. Podniosła ją szybko i wrzuciła do walizki. Gdy zatrzaskiwała walizkę, na jej twarzy pojawił się grymas gniewu.

– Szampan i kolacja dla dwojga na koszt hotelu – rzucił pospiesznie menadżer. – Czy wszystko w porządku, proszę pani?

– Poradzę sobie – burknęła Zuzanna. – Ciekawe tylko, skąd wezmę tych dwoje – mruknęła do siebie i pociągnęła z impetem walizkę, która ruszyła za nią posłusznie w kierunku windy, tocząc się na kółkach.

Stał tam boy winowajca. Zerknął ukradkiem na trzymany przez Zuzannę klucz i wsiadając z nią do windy, pewnym ruchem nacisnął guzik.

– Trzecie piętro. Dobry wybór, szanowna pani – odezwał się uprzejmie. – Dwa lata temu nadciągnął sztorm i zalał hotel do drugiego piętra. Do tej pory czuć tam stęchlizną.

– Nieźle reklamujesz hotel – odpowiedziała z kwaśnym uśmiechem. – Czasem naprawdę warto pomyśleć, zanim się coś powie.

Chłopak umilkł i opuścił głowę, wpatrując się w czubki wyglansowanych butów. Gdy tylko drzwi windy się rozsunęły, chwycił walizkę, ruszając w stronę drzwi opatrzonych numerem trzysta czterdzieści siedem.

– To tutaj – poinformował suchym tonem. – Jeśli będzie pani czegoś potrzebować…

– Dziękuję. Wystarczy ten szampan – jawnie z niego kpiła. – Spodziewam się, że zaraz go dostanę.

– Oczywiście, proszę pani – odparł chłopak i pozostawiwszy walizkę na samym środku śmietankowego dywanu, wycofał się z pokoju, mamrocząc coś pod nosem.

– Nareszcie – wyszeptała Zuzanna – Nareszcie sama.

Podeszła wolnym krokiem do okna, które zajmowało całą ścianę. Przekręciła klamkę i popychając szklaną taflę drzwi, wyszła na taras. Przed nią rozciągał się świat, który zdawał się nie mieć końca. Poczuła na twarzy wilgoć morskiej bryzy. Na szybach zbierały się kropelki wody, niesionej przez wiatr. Niebo pociemniało, jak przed burzą. Zuzanna była tak blisko brzegu, że przez chwilę miała wrażenie, jakby otaczająca ją zewsząd woda napierała na pochyloną ścianę hotelu. Rozległ się daleki grzmot.

„Zupełnie jak ustępująca fala. Ktoś to dobrze zaprojektował” – pomyślała, wychylając się i zadzierając wysoko głowę.

Miała nad sobą dwa piętra, ale wszystkie balkony odchylały się w ucieczce przed morskimi falami. Widziała zmarszczoną przez wiatr wodę, a dalej białe bałwany pędzące szybko w stronę brzegu. Sądziła, że udało jej się uciec. W końcu przemierzyła prawie pół świata, a jednak nadal była z samą sobą i problemem, wiszącym nad nią niczym ta fala, która zaraz z hukiem przetoczy jej się nad głową, a może nawet ją pochłonie, aby porwać i już nie oddać. Znalazła się tak daleko, a czuła się tak, jakby w ogóle nie ruszyła się z miejsca.

Przeciągnęła dłonią po wilgotnej balustradzie balkonu. I wtedy usłyszała głosy. Po drugiej stronie budynku, na wąskim skrawku plaży, tuż przy niewielkiej świątyni, którą ponad tysiąc lat temu postawili tu Majowie, kręcili się policjanci. Zmrużyła oczy i dostrzegła w ręku jednego z nich skrawek kolorowego materiału. Zaczął padać deszcz.

Ktoś zapukał. Zawołała, że otwarte, i w progu pojawił się kelner. Trzymał wypełniony lodem kubełek, z którego wystawała szyjka butelki obiecanego szampana. Zupełnie o nim zapomniała. Uśmiechnęła się i wskazała stolik. Postawił bez słowa i wychodząc, starannie zamknął za sobą drzwi.

Godzinę potem Zuzanna znalazła się w restauracji.

Nie zauważyła nawet, kiedy skończyła posiłek. Wyjęła z paczki papierosa, błądząc nieobecnym spojrzeniem po pustym talerzu. Frutti di mare zniknęły i tylko smętny liść sałaty przypominał o wykwintnej kompozycji krabów i różowych krewetek. Usłużny kelner wyrósł jak spod ziemi i podał jej ogień, używając zapalniczki z firmowym napisem „Camino Real”. Podziękowała skinieniem głowy, lekceważąc pełne podziwu spojrzenie. W wydekoltowanej sukni przypominała raczej gwiazdę filmową niż kryminologa analityka, zaszytego zazwyczaj w tajnych pracowniach badawczych ośrodków wywiadowczych. We wszystkich takich placówkach zajmowano się poszukiwaniem nowych metod analizowania śladów na miejscu zbrodni oraz badaniem psychologii ofiary i mordercy.

Poza pracą w laboratoriach był jeszcze inny, bardziej ekscytujący świat. Świat, w którym można było rozwiązywać zagadki, a czasem nawet zapobiegać zbrodni, przewidując kolejne ruchy przestępców i eliminując w ten sposób zagrożenia. Zuzanna należała do grupy doświadczonych agentów, specjalizujących się w seryjnych morderstwach. Nie była pewna, w czym lepiej się odnajduje.

– Zuzanna? – tuż przy uchu usłyszała głos, który prześladował ją w snach, sprawiając, że budziła się w środku nocy w skłębionej pościeli.

Podniosła wzrok i ujrzała przed sobą Petera.

– A więc przyjechałaś… – powiedział z uśmiechem i nie pytając o zgodę, odsunął krzesło, aby usiąść obok niej. Wyciągnął przed siebie nogi i rzucił obok talerza klucz z numerem trzysta pięćdziesiąt pięć.

– Nie mogłam odmówić sobie przyjemności wysłuchania wykładu profesora Richardsona – w jej głosie dało się wyczuć nutkę rozbawienia. – Widzę, że ty też.

– Tak, nic nie dzieje się przypadkiem – odrzekł, jakby rozmowa, którą toczyli trzy lata temu, nie została nigdy przerwana. – Zgubione notatki, jak pantofelek Kopciuszka, wyznaczają drogę poszukiwań.

– Świetnie sobie wtedy poradziłeś – odpowiedziała z zastanowieniem. – Gdyby jednak przypadek…

– Pan zamawia… – przerwał jej kelner, podając kartę Peterowi, który rzucił mu zimne spojrzenie. – Jeśli pan się zdecyduje, będę w pobliżu. – Wycofał się pospiesznie.

Zuzanna skinęła dłonią, prosząc o rachunek.

– Dopiero przyjechałam, muszę dojść do siebie, zanim rozpocznie się sympozjum. Nie chciałabym uronić ani słowa, więc wybacz… – zwróciła się do Petera.

Peter zerwał się gwałtownie z miejsca, przytrzymując przez chwilę jej dłoń. Kelner ze zdezorientowaną miną stał, spoglądając to na jedno, to na drugie.

– Proszę zapisać rachunek na mój pokój. – Pokazała mu klucz z numerem. – Dziękuję.

– Do zobaczenia na sympozjum – rzucił jeszcze Peter, spoglądając na oddalającą się Zuzannę.

Serce Zuzanny kołatało tak szybko, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Stanęła przy windzie, wpatrując się w migające cyferki.

Obok zatrzymała się pokojówka, trzymając przed sobą stertę świeżych ręczników, na których kołysała się niebezpiecznie butelka Jacka Danielsa.

– Jedziesz pod trzysta pięćdziesiątkę piątkę? – rozległ się głos boya.

– Ta Carmen jest dzisiaj tak nieprzytomna, że zapomniała o zostawieniu dla gościa ręczników. Poprosił też o whisky. Bardzo przystojny gringo – dodała z rozmarzeniem. – Całe szczęście, że wyszedł na chwilę z pokoju. Gdyby zauważył, że czegoś brakuje… – odezwała się półgłosem pokojówka, spoglądając na Miguela, który stał przed windami.

– Od razu wiedziałem, że nie nadaje się do tej roboty – syknął przez zęby. – Zwykła histeryczka.

– Nie mówiłbyś tak, gdybyś musiał sprzątać pokój po trupie – wybuchła pokojówka, a widząc spojrzenie Zuzanny, zakryła w przerażeniu usta.

– Nie ma żadnego trupa! – Usta boya poruszały się bezgłośnie i widać było, że ledwo nad sobą panuje.

Drzwi otworzyły się i zarumieniona pokojówka poczekała, aż wejdą goście. Potem opuściła swojego towarzysza i wślizgnęła się do środka.

Zuzanna poczuła, jak zmęczenie gdzieś ucieka i pozostawia ją świeżą i wypoczętą, gotową podjąć największe wyzwania. Słowo „trup” wyraźnie ją ożywiło. Najprzyjemniejsze było uczucie, że wyprzedza o krok Petera. Postanowiła przyjrzeć się bliżej tej sprawie, zanim inni kryminolodzy odkryją, iż poza sympozjum otrzymali dodatkowy prezent od losu. Czyjąś śmierć. I będą mogli zobaczyć na własne oczy działania operacyjne policji meksykańskiej.

Uśmiechnęła się miło do pokojówki, wpatrzonej nieruchomo w migające cyferki. Drzwi windy rozsunęły się i gdy obie wyszły na zewnątrz, zauważyła w głębi korytarza dwóch mężczyzn. Bezbłędnie rozpoznała hotelowych tajniaków. Wyraźnie zaniepokojeni, czujnie obserwowali otoczenie. Otworzyła drzwi i weszła do pokoju.

W powietrzu unosił się zapach czekoladek. Stały na toaletce – czerwone pudło z uchylonym kusząco wiekiem. Wiedziała, kto je tutaj zostawił. Nie wiedziała tylko, kto w tym przypadku będzie ofiarą, a kto przestępcą.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: