Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Przy naszych dworach - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Przy naszych dworach - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 296 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I.

Na sze­ro­kiej rów­ni­nie, za­mknię­tej do­ko­ła jak­by pa­sem la­sów, wid­nia­ły tyl­ko trzy pa­gór­ki. Wid­nia­ły one­tem le­piej, że na każ­dym z nich stal wia­trak.

Wszyst­kie te wia­tra­ki były do sie­bie po­dob­ne, jak trzy kro­ple wody i wy­nio­sło­ścią po­ło­że­nia róż­ni­ły się tyl­ko mię­dzy sobą.

Ale naj­wy­nio­ślej­szym z nich był wia­trak Roz­dol­ski, zna­ny do­ko­ła wszerz i wzdłuż ze swych przy­mio­tów, meł on bo­wiem i wte­dy, gdy wszyst­kie oko­licz­ne wia­tra­ki sta­ły.

Ztąd sła­wa jego była nie­po­mier­ną i nikt się nie zdzi­wił, gdy wieść w oko­li­cy gruch­nę­ła, że go na­był od do­tych­cza­so­we­go wła­ści­cie­la naj­za­bie­gliw­szy żyd, zwa­ny Sru­lem "gru­by­pysk".

Tak go na­zy­wa­li chło­pi, umie­ją­cy za­wsze wy­my­ślić traf­ny przy­do­mek, opar­ty na wy­bit­nych ce­chach ludz­kiej fi­zy­ono­mii.

Srul "gru­by­pysk" ucho­dził za naj­mą­drzej­sze­go żyda, na­le­żą­ce­go do ka­te­go­ryi kup­ców, do­ra­bia­ją­cych się gro­sza na chło­pach po wsiach.

Cho­dził on i sku­py­wał zra­zu skór­ki z pa­dłych cie­ląt i owiec, po­tem trud­nił się han­dlem owsem któ­ry wy­łu­dzał od go­spo­da­rzy i sprze­da­wał w naj­bliż­szej mie­ści­nie, dzier­ża­wił małe sady po za­gro­dach, na­by­wał cza­sa­mi ko­nia czy kro­wę, i w ten spo­sób han­dlu­jąc, do­ro­bił się tyle gro­sza, że wziął w dzier­ża­wę pro­pi­na­cye w Roz­do­łach.

Na tej pro­pi­na­cja zro­bił on do­sko­na­ły in­te­res, tak do­bry, iż po kil­ku la­tach po­sta­no­wił osiąść na wła­snych śmie­ciach i w tym celu za­czął po­szu­ki­wać wia­tracz­ka.

Mó­wił on bo­wiem od naj­daw­niej­szych lat:

– Dla zida to tyl­ko wia­trak, zid so­bie sie­dzi za pie­cem, a un mie­le, a miar­ki chło­pi sy­pią, a grosz go­to­wy idzie. Tyl­ko wia­trak…

O wia­tra­ku jako wy­god­nej na sta­rość sy­ne­ku­rze, całe ży­cie ma­rzył. Wia­trak był dla nie­go czemś nad­zwy­czaj­nem, nie bu­dyn­kiem nie ru­cho­mo­ścią, ani przed­się­bior­stwem, był on w oczach jego czemś wyż­szem, niby in­trat­ną oso­bą.

Nie­raz by­wa­ło, po ca­ło­dnio­wem cho­dze­niu po wsi za ta­niem kup­nem kury, czy kopy jaj, skór­ki z za­ją­ca, czy garn­ca ce­bu­li, ob­ła­do­wa­ny to­wa­rem gdy wra­cał do domu, to jesz­cze po dro­dze za­trzy­my­wał się pod każ­dym wia­tra­kiem, i sta­wał i dłu­go nad nim me­dy­to­wał.

Sama fi­gu­ra wia­tra­ka, sto­ją­ce­go na pa­gór­ku, sze­ro­ka od dołu, jak gdy­by jaka bo­ga­ta ży­dów­ka w spód­ni­cy na sza­bas, im­po­no­wa­ła mu. A cóż do­pie­ro te skrzy­dła, któ­re same się po­ru­sza­ły, a każ­de ich po­ru­sze­nie moż­na było na go­tów­kę ob­li­czyć.

Bał­wo­chwal­cze uczu­cie no­sił on w pier­si dla wia­tra­ków, któ­re w cią­gu swe­go za­bie­gli­we­go ży­cia je­dy­nie uznał za god­ne przy­ku­cia do swej nie­ru­cho­mej, choć ob­ra­ca­ją­cej się oso­by, żyda.

– Co to – mó­wił do ży­dów w mia­stecz­ku – pro­pi­na­cya to kło­pot, to utra­pie­nie dla zida, to mor­dę­ga, to kry­mi­nał, trze­ba się bać re­wi­zo­ra, trze­ba pil­no­wać tra­le­zy, trze­ba chło­pów na­ma­wiać i słu­chać ich pi­ja­ty­ki, ale wia­trak…

Tu się uśmie­chał swe­mi za­ru­mie­nio­ne­mi i gru­be­mi po­licz­ka­mi, cmo­kał ję­zy­kiem, gła­dził po­fry­zo­wa­ną gę­stą ru­da­wo-czar­ną bro­dę, po­ka­zy­wał rzęd zdro­wych bia­łych zę­bów i mó­wił z nie­po­ję­tą bło­go­ścią w wy­ra­zie.

– Ale wia­trak! aj waj!… aj waj!… mi­cy­je un sam cho­dzi, un nic nie po­trze­bu­je: ani ro­bot­ni­ka, ani na­kła­du, ani cho­dze­nia, ani ra­chun­ku, ani żad­nej go­spo­dar­ki, un sam się ru­cha i ru­cha i pie­nią­dze do kie­sze­ni zida na­pę­dza…

Jesz­cze raz spo­glą­dał na wia­trak i nig­dy się dość na­dzi­wić nie mógł tej w jego oczach ży­ją­cej isto­cie, któ­ra z szu­mem ob­ra­ca­ła skrzy­dła­mi i cią­gle do sie­bie chło­pów z ziar­nem wa­bi­ła.

To też Srul "gru­by­pysk", sko­ro tyl­ko do­ro­bił się fun­du­szu, za­krę­cił się za wia­tra­kiem po oko­li­cy i wnet taki ku­pił w tych sa­mych Roz­do­łach, w któ­rych był przez lat kil­ka pro­pi­na­to­rem.

Za­koń­czyw­szy in­te­res, wbiegł on jak sza­lo­ny do miel­ni­ka, wo­ła­jąc:

– Słu­chaj ty miel­nik! ja wia­trak już ku­pił, un tyl­ko te­raz dla mnie się bę­dzie ru­chać i un musi tak py­tlo­wać, jak nie py­tlu­je ani wia­trak Mo­rzeń­ski, ani Sa­dur­ski, ani ża­den na całą oko­licz­ność…

Wie­czo­rem Srul pa­mięt­ne­go dnia tego, w któ­rym urze­czy­wist­nił ma­rze­nia dwu­dzie­stu lat wy­trwa­łej i nad­ludz­kiej pra­cy, mó­wił do żony, tłó­ma­cząc jej nie­po­ję­te za­le­ty in­te­re­su, ja­kim był wia­trak.

– Ny! ny-y… wia­trak, to taki ge­szeft, to zło­ty, to bry­lan­to­wy ge­szeft! Ja już te­raz nie będę cho­dził po tych cha­mu­łach chło­pach, ja tyl­ko będę sie­dział za pie­cem i pod okno wy­glą­dał na wia­trak, czy się ru­cha? A ty Ryf­ka tyl­ko bę­dziesz miar­ki od­bie­rać i pie­nią­dze za py­tel. My się już dość na­pra­co­wa­li, ja już nogi zdarł od ła­że­nia, ja już mam dość tych han­dlów. Koń po­trze­bu­je jeść, kro­wa po­trze­bu­je jeść, pro­pi­na­cya po­trze­bu­je wód­ki i pie­nię­dzy, i trza pła­cić pa­tent, grunt trze­ba upra­wiać i prze­wra­cać, na zbo­żu zid może stra­cić, tyl­ko na wia­trak nie­ma ry­zy­ka. Un so­bie stoi i ru­cha się… Ot patrz! jak się ru­cha! jak un się ru­cha! a nic nie po­trze­bu­je.

Ryf­ka dłu­go jesz­cze słu­cha­ła, wzdy­cha­jąc i po­zie­wa­jąc, a wresz­cie bąk­nę­ła:

– Każ­da rzecz swo­je­go po­trze­bu­je.

– Ale nie wia­trak – obu­rzył się Srul – wia­trak, to taka oso­ba, co nie gada, tyl­ko się ru­cha…

Ryf­ka po­pa­trza­ła zdzi­wio­na na męża, a ten za­py­tał jej:

– No ga­daj, co un po­trze­bu­je?

– Do­bre­go miel­ni­ka! – od­par­ta, po­zie­wa­jąc Ryf­ka.

Srul głę­bo­ko się za­my­ślił i dłu­go przy­pa­try­wał się żo­nie, jak gdy­by po dwu­dzie­stu la­tach od­krył w niej ja­kąś nową nie­zna­ną oso­bę.

– Tak – my­ślał – wia­trak po­trze­bu­je miel­ni­ka, a un żad­ne wy­obra­że­nie nie miał o mle­wie, a un chciał ta­kie­go tyl­ko ge­sze­ftu, coby nie po­trze­bo­wał ża­den na­kład…

Aż do wie­czo­ra dnia tego się tur­bo­wał, ale już rady nie wi­dział, bo był wła­ści­cie­lem wy­zna­czo­ne­go wia­tra­ka i to wia­tra­ka w Roz­do­łach, "co się ru­chał, choć wia­tru nie było".II.

Mi­nę­ło lat kil­ka.

Srul sie­dział w izbie i wy­glą­dał przez okien­ko na wia­trak, któ­ry stał opo­dal nie­ru­cho­my, bo w po­wie­trzu pa­no­wa­ła ci­sza sierp­nio­we­go dnia.

Sie­dział na ła­wie za­my­ślo­ny, a wy­glą­dał po­nu­ry i ze­sta­rzał się nie­ma­ło w cią­gu krót­kie­go tego prze­cią­gu cza­su. Jego gru­be po­licz­ki stra­ci­ły swo­ją wiecz­ną ru­mia­ność, a bar­wa żół­ta po­kry­ła zdro­we nie­daw­no ob­li­cze. Oczy hy­tro za­wsze uśmiech­nę­te, za­szły żół­cią i na­bra­ły ob­ce­go daw­niej Sru­lo­wi wy­ra­zu nie­po­ko­ju i we­wnętrz­ne­go utra­pie­nia.

Był to dzień sza­ba­su.

W ką­cie sie­dzia­ła Ryf­ka, od świę­ta nie ubra­na, bla­da i znę­ka­na, jak zwy­kle ży­dów­ki, po­zie­wa­jąc gło­śno z nudy. Na łóż­ku na­po­przek le­ża­ło tro­je wy­rost­ków od sied­miu do czte­rech lat i spa­ło snem twar­dym.

W izbie pa­no­wa­ła ci­sza świą­tecz­ne­go dnia.

– Ge­walt! Ge­walt! – za­czął na­gle Srul roz­pacz­li­wym gło­sem i urwał.

– Ce ci po­mo­że się tra­pić? – wtrą­ci­ła Ryf­ka – albo ci kto za to co da? albo się od­mie­ni? albo rniel­nik się po­pra­wi? albo Bóg mi­ło­sier­ny ze­śle wiatr?

– Jak ja się nie mam tra­pić? – jak ja się nie mam tra­pić? – wo­łał w od­po­wie­dzi żyd – ja te­raz zro­bił ra­chu­nek w gło­wach mo­ich strat. Mnie do nę­dzy do­pro­wa­dzą te miel­ni­ka, ja będę stra­cić wszyst­ko, com za­ro­bił, bo ino słu­chaj i uwa­żaj.

Srul od­po­czął i mó­wił:

– Ten pierw­szy mi za­rwał na piet­na­ście ru­bli, ten dru­gi mi zła­mał szmi­ga, trze­ci mi po­psuł ka­mień, czwar­ty mnie okradł, her­ste? her­ste? i ty chcesz, by ja się nie tra­pił? ge­walt! ge­walt! a te­raz po­su­cha i w po­wie­trzu ci­cho i ci­cho, aż czło­wie­ka ser­ce boli, aż coś się nie dzie­je, ge­walt! ge­walt!

– Sru­le! Sru­le! – uspa­ka­ja­ła Ryf­ka męża, któ­ry się pie­nił z roz­pa­czy i miał ocho­tę rzew­ne­mi pła­kać łza­mi.Żyd za­pa­trzył się w okno i roz­glą­dał po chmur­kach na nie­bie, zer­ka­jąc wciąż na za­chód czy ztam­tąd nie nad­cią­ga jaki upra­gnio­ny sza­ra­wy ob­ło­czek.

– Sły­sza­łaś ty – za­py­tał przy­gnę­bio­nym gło­sem żony – o tych mę­dr­cach, co z gwiazd na nie­bie róż­ne wy­czy­tu­ją, mą­dro­ści i prze­róż­ne wróż­by?

– Sły­sza­łam, a co?

– Ny? co? to ja te­raz taki mę­drzec, co wciąż w nie­bo pa­trzę; od­kąd ten prze­klę­ty wia­trak ja ku­pił, czło­wiek nie za­zna spo­ko­ju, tyl­ko li­czy chmu­ry po nie­bie i nad­słu­chu­je wia­tru i wy­zie­ra, czy drze­wa się po­ru­sza­ją, ha! ha! ha! – za­śmiał się z nie­po­ję­tą go­ry­czą.

Znów się za­pa­trzył w nie­bo i dłu­go du­mał, aż na­gle rysy jego ścią­gnę­ły się dziw­nym nie­po­ko­jem, gra­ni­czą­cym pra­wie z trwo­gą.

– Ryf­ke! – za­wo­łał go­rącz­ko­wo.

– Ży­dów­ka się ze­rwa­ła.

– Co?

– Patrz! czy mnie się wi­dzi? czy też wiatr się ru­szył?

– Dla­cze­go? – py­ta­ła, wy­glą­da­jąc przez okno.

– Patrz! te ga­łą­zecz­ki na tej to­po­la, one tak wy­glą­da­ją, jak­by się ru­cha­ły…

– Zda­je ci się – bąk­nę­ła ży­dów­ka, po­zie­wa­jąc i po­wra­ca­jąc na swo­je miej­sce.

Srul się za­du­mał. Na­gle znów po ja­kiej pół­go­dzi­nie spoj­rzał w okno i za­wo­łał jesz­cze trwoż­niej:

– Ryf­ke!….

– Żona, obu­dzo­na gwał­tow­nie, o mało nie spa­dła ze stoł­ka.

– Co? ge­walt! – za­wo­ła­ła po­wtór­nie wsta­jąc.

– Patrz! patrz! ten ko­gut na wia­tra­ka, un był w tam­ta stro­na?

– Zda­je ci się Sru­lu – od­par­ła Ryf­ka i po – wró­ci­ła na swo­je miej­sce, po­zie­wa­jąc i wzdy­cha­jąc.

– Ja ci mó­wię Ryf­ke – mó­wił żyd – że ja umrę, je­śli wiatr się nie ru­szy, ja nie prze­ży­ję tego po­wie­trza. Miel­nik śpi do góry brzu­chem, a zbo­że na ko­szu leży, a chło­pi do wod­nych mły­nów wożą i wożą, a tu taki czas, taki czas po żni­wach, gdy wszę­dzie chleb jest…

Urwał, bo Ryf­ka, któ­ra uwa­ża­ła sza­bas za jed­ną praw­dzi­wą dłu­gą noc w ty­go­dniu, już przy­my­ka­ła oczy i co­raz rza­dziej wzdy­cha­ła.

To sen­ne uspo­so­bie­nie żony od­dzia­ły­wa­ło i na Sru­la. Czuł, że mu się po­wie­ki kle­ją i po­sta­no­wił pod­dać się sen­nemn uczu­ciu, ale wpierw jesz­cze chciał się za­bez­pie­czyć na czas snu.

– Ryf­ke? – szep­nął.

– Co Sru­lu? – za­py­ta­ła za­sy­pia­ją­ca ko­bie­ta.

– Gdzie Mo­siek?

– Na dwo­rze.

– A tyś mu ka­za­ła pil­no­wać wia­tra­ka na Morz­nie? bo jaby chciał zdrzem­nąć.

– Śpij! śpij! un już wi…

Srul usa­do­wił się wy­god­niej na stoł­ku, wy­cią­gnął przed sie­bie nogi, gło­wę oparł o fu­try­nę okna i za­mie­rzał za­snąć.

Po­wo­li za­sy­piał, a jego pół­sen­ne my­śli wciąż się krę­ci­ły wo­ko­ło wia­tra­ka.

– Gdy­by nie te miel­ni­ki i te wia­try – my­slał – coby to był za ge­szeft wia­trak? ale wi­dział te­raz, że nie­ma na świe­cie in­te­re­sów bez "ale"

zda­wa­ło mu się, że mimo wszyst­kie­go wia­trak był naj­lep­szym in­te­re­sem dla żyda…

Co­raz czuł się mniej przy­tom­nym, co­raz sil­niej za­sy­piał.

Wresz­cie już wy­obraź­nia jego prze­sta­ła for­mo­wać zda­nia i my­śli, tyl­ko sły­szał szum ob­ra­ca­ją­cych się skrzy­deł i kle­kot ko­szów, i ruf, i skrzy­pie­nie ca­łe­go bu­dyn­ku.

To dziw­ne wra­że­nie za­wsze go opa­no­wy­wa­ło, gdy za­sy­piał, przy­wykł już do nie­go i na­wet lu­bił je.

O tyle jed­nak jesz­cze był przy­tom­nym, że zda­wał so­bie spra­wę z oko­licz­no­ści, iż to wszyst­ko było wra­że­niem tyl­ko, a nie rze­czy­wi­sto­ścią i to prze­świad­cze­nie utrud­nia­ło mu po­pad­nię­cie w głę­bo­ki sen.

Ale skrzy­dła co­raz sła­biej mu w uszach szu­mia­ły, ka­mień co­raz ci­szej war­czał, ko­sze co­raz mniej ha­ła­so­wa­ły, bu­dy­nek skrzy­pieć i trząść się prze­sta­wał.

Srul spał…III.

Spa­li wszy­scy.

"W izbie tyl­ko pięć od­mien­nych chra­pań i od­de­chów prze­ry­wa­ło głę­bo­ką sza­ba­so­wy ci­szę.

Słoń­ce za­cho­dzą­ce za­zie­ra­ło przez je­dy­ne okno i zo­sta­wia­jąc w spo­ko­ju twarz Sru­la, ob­le­wa­ło świa­tłem ko­niec nosa Ryf­ki, a całą smu­ga zło­ci­ło ru­da­we głów­ki dzie­ci, któ­rym ani chwi­li nie da­wa­ły spo­ko­ju mu­chy.

Wtem wszy­scy rów­no­cze­śnie za­drga­li, jak gdy­by mie­li się rów­no­cze­śnie obu­dzić.

Ze dwo­ru do­la­ty­wał, zbli­ża­jąc się co­raz bar­dziej do dom­ku Sru­la, prze­raź­li­wy chło­pię­cy głos.

– Ta­ter­le, ta­ter­le!!

Pierw­sza ze­rwa­ła się Ryf­ka, nad­słu­cha­ła i za wo­ła­ła z roz­pa­czą, rzu­ca­jąc się do drzwi:

– Moj­sie­le!

"W tej­że se­kun­dzie obu­dził się Srul, a do izby wpadł za­dy­sza­ny chło­pak lat pięt­na­stu, z roz­wia­ne­mi pej­sa­mi, z trwo­gą w oczach i za­run­rie­nio­nem ob­li­czu.

– Ta­ter­le! ta­ter­le!! – wo­łał, przy­ska­ku­jąc do ojca i nie mo­gąc wy­mó­wić sło­wa.

– Co? co? ga­daj! – wo­ła­li na prze­mian prze­ra­że­ni ro­dzi­ce.Ży­dek ode­tchnął i wy­rzu­cił gło­sem, któ­re­mu tchu bra­ko­wa­ło:

– Wia­trak Mo­rzeń­ski już od go­dzi­ny idzie i wia­trak na Sa­dur­kach idzie, a nasz… nasz stoi… aj! aj! aj!

Sru­la rysy się prze­raź­li­wie wy­cią­gnę­ły, a Mo­siek da­lej pra­wie pła­cząc, wo­łał:

– Miel­nik się upił, jak bela i śpi na wia­tra­ku, aja­jaj! a wia­tra­ki idą, aż tu sły­chać, aja­jaj! Ta­ter­le śpi­cie, a miel­nik pi­ja­ny śpi, aja­jaj!

Urwał, bo Srul i Ryf­ka wy­bie­gli, a on po­pę­dził za nimi.

Od Sru­la wprost do wia­tra­ka pro­wa­dzi­ła wy­dep­ta­na ścież­ka, pro­wa­dzą­ca mię­dzy dwo­ma ni­wa­mi ścier­ni­ska. Pierw­szy pę­dził nią… nie­przy­tom­ny Srul bez ka­po­ty, tyl­ko w ka­mi­zel­ce, od któ­rej po­wie­wa­ły bia­łe ta­siem­ki. Za nim śpie­szy­ła Ryf­ka "W bie­li, a w koń­cu do­pie­ro po­dry­gał, jak gdy­by po­bi­ty w nogi, Mo­siek.

Srul gnał i szep­tał roz­pacz­li­wie:

– Ge­walt, ge­walt… ge­walt! aja­jaj!… ge­walt, aja­jaj…

A Ryf­ka ję­cza­ła za nim z bólu, ale przy­tom­niej­sza od nie­go, szep­ta­ła wśród ję­ków:

– Sru­le… sza­bas. Sru­le sza­bas.

A Mo­siek mały nic nie mó­wił, tyl­ko ję­czał gło­sem:

– Aja­jaj… aja­jaj…

Byli pod wia­tra­kiem. Srul wsko­czył na chwiej­ne scho­dy, pro­wa­dzą­ce do góry, za nim po­gnał Mo­siek, a Ryf­ka sta­nę­ła pod mły­nem i roz­glą­da­ła się po sze­ro­kiej oko­li­cy i śle­dzi­ła skrzy­dła dwu wid­nych wia­tra­ków.

Srul wpadł za­dy­sza­ny na pierw­sze, po­tem na dru­gie pię­tro, gdzie le­żał na pod­ło­dze pi­ja­ny i omą­czo­ny miel­nik.

Bez­przy­tom­ny jesz­cze, nogą… kop­nął chło­pa, któ­ry ani drgnął. Rzu­cił się na nie­go i chciał go zbu­dzić, wo­ła­jąc:

– Mi­chał! Mi­chał!! ty zbó­ju!

– Ale Mi­chał tyl­ko się prze­wró­cił na dru­gi bok, mru­cząc nie­wy­raź­ne sło­wa.

Srul po­wstał i wy­biegł na ga­nek Tu spoj­rzał ku Mo­rze­nie i Sa­dur­kom. I tu i tam ob­ra­ca­ły się skrzy­dła wia­tra­ków sza­lo­nym wi­rem, bo się ru­szył gór­ny i jed­no­staj­ny wiatr.

Srul uczuł, jak­by go coś ści­snę­ło za ser­ce, jak gdy­by krew mu ude­rzy­ła do gło­wy. Nie zda­jąc so­bie z ni­cze­go spra­wy, wie­dział tyl­ko, że tam dwa idą wia­tra­ki, a że jego stoi i że jest sza­bas. To wy­star­cza­ło, by stra­cił zu­peł­nie przy­tom­ność. Zdzie­ra­jąc też z gło­wy jar­muł­kę, za­czął się szar­pać za wło­sy i wo­łać na cały głos z gan­ku:

– Ge­walt! ge­walt! ge­wa­aalt!

A Ryf­ka, sto­ją­ca pod wia­tra­kiem, pa­trza­ła w górę na nie­go i wo­ła­ła:

– Srul­le… sza­bas! sza­bas!… Sru­le… Ale to nic nie po­ma­ga­ło.

Żyd da­lej pła­kał na gan­ku i rwał wło­sy i wo­łał gwał­tu, roz­glą­da­jąc się czy nikt z po­mo­cą nie śpie­szy. A tu nikt nie nad­cho­dził, bo był dzień ro­bo­czy, a żni­wa w peł­ni. Ży­wej du­szy nie było w nie­da­le­kiej wsi, a choć jaki sta­ry chłop, prze­ra­żo­ny krzy­kiem, wyj­rzał z za­gro­dy, to splu­nąw­szy po­wra­cał na­zad, jak gdy­by już nie pierw­szy raz wi­dział taki alarm.

Srul był wi­docz­nie pa­sy­ona­tem, bo za­miast się uspa­ka­jać, co­raz gło­śniej krzy­czał. To zni­kał z gan­ku, by po­sztur­kać bez­przy­tom­ne­go miel­ni­ka to znów się zja­wiał na nim i wrzesz­czał.

Wtem na­gle urwał, a ob­li­cze jego po­krył wy­raz nie­po­ję­te­go zdzi­wie­nia. Po­licz­ki się na­dę­ły, a do­pie­ro co roz­pacz­li­we oczy zda­wa­ły się bły­skać ta­jo­ną ra­do­ścią.

Wle­pił wzrok w skrzy­dła, któ­re, zda­wa­ło mu się że drgnę­ły, że po­wo­li, bar­dzo po­wo­li, jak zwy­kle, za­czy­na­ły się ru­szać.

Zdzi­wio­ny, osłu­pia­ły, nie­co prze­ra­żo­ny wbiegł z gan­ku do wnę­trza, są­dząc, że miel­nik na­gle wy­trzeź­wiał. Ale nie, chłop le­żał na pod­ło­dze, a Srul sto­jąc nad nim, uczuł trzę­sie­nie się bu­dyn­ku i skrzy­pie­nie śmig i szum skrzy­deł.

Prze­strach od­bił się na jego twa­rzy.

– Moj­sie­le! – za­wo­łał.

– Syn­ka nie było.

Srul rzu­cił się ku scho­dom, by biedz na dół i wo­łał z nie­po­ję­tem prze­ra­że­niem, wi­dząc ob­ra­ca­ją­cy się ka­mień i funk­cy­onu­ją­ce ko­sze i rafy.

– Moj­sie­le! Moj­sie­le!!

Na niż­szem pię­trze z dziu­ry, miesz­czą­cej w so­bie przy­rząd do pusz­cza­nia w ruch mły­na, wy­szedł mały Mo­siek.

– Co ty zro­bił? – za­wo­łał oj­ciec.

– A nic – uśmiech­nął się prze­ra­żo­ny ży­dek. Srul spoj­rzał mu w oczy ze smut­kiem.

– Sza­bas! – wy­beł­ko­tał.

Chło­pak za­ru­mie­nił się jak wi­śnia, opie­ra­jąc swe cia­ło o drżą­cą ścia­nę wia­tra­ka.

A żyd opu­ścił się na wo­rek peł­ny zbo­ża i za­kry­wa­jąc twarz, za­czął na­do­bre la­men­to­wać, wy­cień­czo­ny krzy­kiem, ale uspo­ko­jo­ny.

Ryf­ka zaś, któ­rej oma­ło nie­spo­dzia­nie roz­ru­sza­ne skrzy­dło nie po­rwa­ło, po­wra­ca­ła do domu, szep­ta­jąc ma­chi­nal­nie:

– Sza­bas. sza­bas. co un robi? co un robi? chy­ba, że miel­nik pi­ja­ni­ca…

Przy na­szych dwo­rach.IV.

Na dru­gi dzień rano Srul jesz­cze znę­ka­ny wy­pad­ka­mi po­przed­nie­go dnia, wy­szedł przed swą cha­łu­pę i przy­glą­dał się skrzy­dłom wia­tra­ka, po­ru­sza­ją­cym się gwał­tow­nie, mimo tego, że lek­ki dął tyl­ko ze­fi­rek.

Ten wi­dok za­wsze go wpro­wa­dzał w bło­gi stan spo­ko­ju i wte­dy go­tów był za­po­mnieć o wszyst­kich stra­tach, o wszyst­kich zmar­twie­niach, na ja­kie go ten wia­trak do­tąd wy­sta­wił i wy­sta­wiał.

Usiadł na ła­wie pod ścia­ną przy otwar­tem oknie od izby i roz­glą­dał się po świe­cie.

Dro­gą prze­jeż­dża­ły fur­man­ki, nie­któ­re z nich za­jeż­dża­ły pod młyn, inne śpie­szy­ły da­lej; Srul za­glą­dał trwoż­nem i wpraw­nem okiem do wnę­trza wo­zów, a nie wi­dząc w nich zbo­ża, uspa­ka­jał się.

– Co to wia­trak – my­ślał – coby on dał, coby on dał? żeby tak on sam był miel­ni­kiem. On by żad­ne­go nie za­spał po­dmu­chu wia­tru, on by tak go rych­to­wał, iżby la­tał i wy­wi­jał skrzy­dła­mi i bez wia­tru. Gdy­by on był miel­ni­kiem!!!

Za­fra­so­wał się.

– On tego miel­ni­ka trzy­mać nie mógł – my­ślał da­lej – nie mogł wy­sta­wiać się na ta­kie stra­ty, na grzesz­na dro­gę wpro­wa­dzać tro­skli­we­go o byt i mie­nie oj­ców Moj­sie­la. On nie mógł da­lej tra­cić zdro­wia i nie módz za­snąć w sza­bas, nie mógł zra­żać chło­pów.

Rysy twa­rzy jego się wy­cią­gnę­ły, a ja­kaś' in­ten­syw­na myśl ja po­kry­ła.

Ist­niał taki wy­ma­rzo­ny przez nie­go miel­nik, nie­ja­ki Jan Adam­czyk, "Jan­kiem" zwa­ny, któ­ry nie­sły­cha­nej da­le­ko do­ko­ła uży­wał sła­wy, do któ­re­go ścią­ga­ło chłop­stwo, choć­by spo­ro nad­ra­bia­jąc dro­gi, któ­ry tak umi­ło­wał wia­trak, jako przed­miot, że w nim miesz­kał, spał i jadł, i tyl­ko żył wia­tra­kiem i dla nie­go. Na tego Jan­ka od­daw­na un miał chrap­kę, ale mły­narz się dro­żył, a zresz­tą nig­dy na se­ryo z nim nie mó­wił, bo nig­dy go i trzeź­wym nie wi­dział.

To za­sta­no­wi­ło Sru­la i głę­bo­ko się za­my­ślił.

– Dla­cze­go – py­tał sam sie­bie – ten Ja­nek nie był nig­dy trzeź­wym?

Dłu­go nad tem du­mał, a wresz­cie taka so­bie ufor­mo­wał od­po­wiedź.

– Taki miel­nik jak "Ja­nek", nie był zwy­kłym czło­wie­kiem, bo un znał nad­ludz­kie spo­so­by, bo un pusz­czał młyn gdy wia­tru nie było i dziw­ny wpływ wy­wie­rał na chłop­stwo. Bo un był taki miel­nik, taki miel­nik, że mąka po nim smacz­niej­sza się wy­da­wa­ła i biel­szy była i cięż­szą. Bo ten Ja­nek – opo­wia­da­no mu – znał się na ob­ło­kach, jak astro­nom, i gdy wietrz­ną, chmu­rę zo­czył, to młyn rych­to­wał, na kosz za­sy­py­wał i sam się spo­koj­nie spać kładł…

Srul się uśmie­chał na samą myśl moż­li­wo­ści do­sta­nia ta­kie­go miel­ni­ka i czuł, ja­ki­by dla nie­go miał re­spekt i jak­by go po­wa­żał, i już bał się na­wet, by go taki Ja­nek nie opa­no­wał i nie wy zy­ski­wał…

Rysy jego wy­ra­zi­ły prze­strach, ale wnet się wy­po­go­dzi­ły.

– Ja­nek – my­ślał – nie był zwy­kłym czło­wie­kiem, un był… jak Da­wid… jak Sani.. un miał wyż­szą moc, un żył dla…

Za­sta­no­wił się; bo mu się nie zda­wa­ło moż­li­wem, by ktoś mógł żyć dla wia­tra­ka, ale to mu się zda­wa­ło tyl­ko chwi­lę.

Spoj­rzał na młyn, któ­ry stał, jak ra­bin jaki w sza­bas i hu­czał, sam nie­ru­cho­my, im­po­nu­ją­cy na swej gó­rze, prze­ra­ża­ją­cy swym zło­wro­gim szu­mem.

Uśmiech­nął się i zro­zu­miał Jan­ka.

– On sam, gdy­by umiał opa­no­wać taki wia­trak i na­giąć go do swej woli, gdy­by miał taki ma­gnes na chło­pów, gdy­by się tak znał na chmu­rach i ob­łocz­kach, toby on sam był taki Ja­nek, i spał­by na wia­tra­ku,. i jadł­by na wia­tra­ku, i po­rzu­cił żonę i dzie­ci… dla wia­tra­ku, ale on się bał wia­tra­ka…

Mro­wie prze­bie­gło mu po cie­le na samą myśl.

– Gdy­by tak wy­pa­dło no­co­wać na mły­nie w bu­rzę? lub gdy­by tak czło­wie­ka skrzy­dło po­rwa­ło w górę i ci­snę­ło jak pił­ką… lub gdy­by tak w za­wie­ru­chę wia­trak się tak roz­hu­lał, jak to sły­szał, że mia­ło kie­dyś miej­sce, co on sam sie­bie po­ła­mał w drob­ne ka­wał­ki…

Srul się po­ru­szył, by roz­pę­dzić te my­śli i za­glą­da­jąc do okna, za­wo­łał:

– Ryf­kee! Ry­yf­ke!!Żona wnet się po­ja­wi­ła w oknie z rę­ka­mi po­kry­te­mi cia­stem, któ­re wła­śnie mie­si­ła.

– Co ty chcesz, Srul? – za­py­ta­ła.

Pa­mię­tasz ty – mó­wił Srul – ta strasz­na hi­sto­rya? jak to wia­trak w Mur­la­sie w nocy się roz­hu­lał? jak un po­ła­mał sam sie­bie, jak ran­kiem nie było nic, tyl­ko zie­mia, ka­wa­łek szmi­ga i ka­mień?

– Co­bym nie mia­ła pa­mię­tać – pod­chwy­ci­ła ży­dów­ka, swym no­so­wym i obo­jęt­nym gło­sem, prze­cią­ga­jąc każ­de sło­wo – miel­nik pi­ja­ni­ca się upił, za­po­mniał za­mknąć… w nocy przy­szła bu­rza i na­ro­bi­ła szko­dy…

Srul aż się ze­rwał, a krew mu na­bie­gła do twa­rzy i za­wo­łał ze­stra­szo­ny:

– Co ty ta­kie rze­czy ga­dasz? co ty ga­dasz?

– Ny…? tak było…

– Ale po co to ga­dać – po­wtó­rzył Srul uspa­ka­ja­jąc się, a roz­gląd­nąw­szy się po nie­bie, czy jaka burz­li­wa chmu­ra nie nad­cho­dzi, da­lej cią­gnął – wiesz? co ja ci po­wiem, ja aż tru­chle­ję, po­de­mną nogi drżą na myśl, że tak i Mi­chał mógł­by… i taka bu­rza… Urwał i pod­chwy­cił:

– Le­piej o tem nie­ga­dać, ale ja ci po­wiem, że ja zmie­nić" będę miel­ni­ka, ja będę wziąć tego Jan­ka, her­ste?

– To tak­że pi­ja­ni­ca… – wtrą­ci­ła Ryf­ka. Srul zro­bił nie­cier­pli­wy ruch i marsz­cząc brwi i krzy­wiąc usta, bąk­nął:

– Co wy ko­bie­ty, wy się nie ro­zu­mie­cie na ta­kim czło­wiek, jak jest Ja­nek.

– Prze­cież mó­wią, Sruln, że on pije…?

– Co un pije? on musi pić!Ży­dów­ka ru­szy­ła ra­mio­na­mi, jak gdy­by uzna­wa­ła za nie­moż­li­we wy­tłó­ma­cze­nie mę­żo­wi, że ten "Ja­nek", o któ­rym od trzech lat tyle wciąż sły­sza­ła, nie był żad­ną, nad­zwy­czaj­no­ścią. Wes­tchnę­ła tyl­ko, a Srul pod­chwy­cił:

– Ja za­raz będę po nie­go po­słać, bo ja się boję, i ja chcę mieć taki ruch na wia­trak, jak jest w Mur­la­sie.

Ro­zej­rzał się i za­wo­łał:

– Moj­sie­le!

Na ten od­głos w oknie, obok mat­ki, po­ja­wił się za­raz Mo­siek, wy­chy­la­jąc swą przy­stoj­ną i nie­sły­cha­nie spryt­ną głów­kę.

– Tate?

– Słu­chaj ty Moj­sie, bie­gnij ty za­raz na wieś do Bąka i po­wiedz mu, un by za­raz przy­szedł do mnie…

Mo­siek pod­sko­czył i znik­nął z fra­mu­gi okna, a Srul da­lej ci­szej mó­wił do żony, roz­po­ga­dza­jąc swe za­kło­po­ta­ne ob­li­cze:

– Bak mi wła­śnie wczo­raj opo­wia­dał i un mi za­wsze pra­wi, bym ja tego Jan­ka wziął na miel­ni­ka… Że­byś ty sły­sza­ła, co im o nim opo­wia­da… Un mu jest swat ja­kiś, czy kuma, ale un praw­da mówi, bo to rze­tel­ny chłop. Ten Ja­nek, wi­dzisz Ryf­ka, to un ma taki dar od Boga… Un, jak chce wiatr, to tyl­ko wia­trak w ta, albo tam­ta na­rych­tu­je stro­na i za­raz wiatr fiu­uu… Tak Ryf­ke! Un w karcz­ma sie­dzi cza­sem i zda­je się pi­ja­ny, ale un wyj­dzie na próg i zo­ba­czy taka mała chmur­ka, taka mała chmur­ka, jak ta two­ja per­ła… za­raz idzie na wia­trak i za­raz jest wiatr z ty mała chmur­ka…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: