Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Przywiązana - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
20 listopada 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Przywiązana - ebook

Zaskakujące, odważne i autentyczne wyznanie młodej londyńskiej dziennikarki. Bez pseudonimów, bez cenzury, bez tabu!

Nichi wiedzie spokojne, niemal idealne życie u boku kochającego chłopaka. Wystarczy jednak jedna noc w klubie, by wszystko zniszczyć. Próbując dojść do siebie po bolesnym rozstaniu, dziewczyna poznaje tajemniczą Sapphire, która zarabia na życie jako profesjonalna domina i właśnie poszukuje asystentki. A Nichi nie ma nic do stracenia…

 

Zmysłowa i wciągająca. Będziecie chcieli więcej.

„Reveal”

Świetnie napisana historia o dziewczynie, która próbuje zrozumieć, w jakim kierunku zmierza jej życie. Czy nie wszystkie to robimy? Czy nie zadajemy sobie pytań o dominację i uległość? O naszą seksualność? To świetna okazja, by przeczytać o takich poszukiwaniach, a potem zastanowić się nad sobą.

„The F Word”

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7881-228-9
Rozmiar pliku: 4,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Drzwi za­mknę­ły się za mną z trza­skiem. Wy­szłam na uli­cę. Moja bia­ła su­kien­ka po­ły­ski­wa­ła w ciem­no­ściach ni­czym za­gu­bio­ny ob­łok. Chłod­ne noc­ne po­wie­trze na­gle przy­wró­ci­ło mi trzeź­wość umy­słu, któ­rej bra­ko­wa­ło mi przez cały dzień. Skąd tu wziąć tak­sów­kę o trze­ciej nad ra­nem w po­nie­dzia­łek?

Ru­szy­łam uli­cą w stro­nę sta­cji ko­le­jo­wej. Moje szpil­ki w czar­no-bia­łe pa­ski były sztyw­ne jak kij­ki, a pal­ce u stóp wy­da­wa­ły się zdar­te nie­omal do ży­we­go po dłu­gim spa­ce­rze po Lon­dy­nie. Ba­te­ria w ko­mór­ce mia­ła się za­raz cał­ko­wi­cie roz­ła­do­wać, a ja mo­dli­łam się, żeby na szczy­cie wzgó­rza znaj­do­wał się po­stój tak­só­wek. Po raz pierw­szy tego dnia ktoś wy­słu­chał mo­ich mo­dlitw.

Gdy sa­mo­chód opusz­czał uli­cę, przy któ­rej miesz­kał Se­ba­stian, roz­świe­tlił się ekran mo­jej nie­mal roz­ła­do­wa­nej ko­mór­ki. „Prze­pra­szam, że cię zra­ni­łem. Mam na­dzie­ję, że jesz­cze kie­dyś po­roz­ma­wia­my”. Wy­obra­zi­łam so­bie, jak leży w łóż­ku, a jego błę­kit­ne oczy w od­cie­niu ko­bal­tu sta­ją się szkli­ste. Zda­wał się spa­ra­li­żo­wa­ny, nie był w sta­nie wy­ko­nać żad­ne­go ge­stu ani wy­po­wie­dzieć sło­wa, któ­re w ja­ki­kol­wiek spo­sób zre­kom­pen­so­wa­ły­by mi fakt, że jest zu­peł­nie po­zba­wio­ny ser­ca. Nie chcia­ło mu się na­wet wyjść za mną. Tak mało go to ob­cho­dzi­ło, tak bar­dzo był bez­względ­ny.

I wte­dy so­bie przy­po­mnia­łam, że ucie­ka­jąc w po­śpie­chu przed tą okrop­ną roz­mo­wą, zo­sta­wi­łam ko­sme­tycz­kę w jego ła­zien­ce. Nie było mowy, abym cho­dzi­ła bez ma­ki­ja­żu, w do­dat­ku gdy by­łam w ta­kim na­stro­ju. Mu­sia­łam ją od­zy­skać.

„Wy­ślij ko­sme­tycz­kę do mo­je­go biu­ra. Na­tych­miast” – na­pi­sa­łam.

„Oczy­wi­ście” – brzmia­ła od­po­wiedź.

Gdy sa­mo­chód prze­mie­rzał krę­te uli­ce po­łu­dnio­we­go Lon­dy­nu, w mo­jej gło­wie po­ja­wił się ciąg ob­ra­zów. Se­ba­stian uśmie­cha­ją­cy się do mnie pro­mien­nie na rogu Oxford Stre­et, z uro­czy­mi do­łecz­ka­mi na ide­al­nie kształt­nej twa­rzy. Se­ba­stian przy­trzy­mu­ją­cy mnie bli­sko sie­bie w nie­ustę­pli­wym uści­sku. Nagi Se­ba­stian o mu­sku­lar­nym cie­le, któ­re­go pięk­no chło­sta­ło moje zmy­sły i sta­wia­ło je na bacz­ność. Se­ba­stian na­zy­wa­ją­cy mnie: Ni­chi mou. Se­ba­stian przy­gnia­ta­ją­cy mnie i cią­gną­cy za wło­sy, aż wi­ro­wa­ło mi w gło­wie. Se­ba­stian przy­pra­wia­ją­cy mnie o naj­wście­klej­szy or­gazm w ży­ciu.

Lecz Se­ba­stian był ka­le­ką emo­cjo­nal­nym. Gdy­bym tyl­ko mo­gła przy­wią­zać mu do szyi dzwo­nek, aby ostrzec przed nim cały ko­bie­cy ród. Gdy­bym tyl­ko mo­gła roz­plą­tać wię­zy, któ­ry­mi mnie znie­wo­lił.Rozdział 2

– Ela, Ni­chi mou!

Ten grec­ki okrzyk „Ko­cha­nie, je­stem w domu” ozna­czał, że wró­cił Chri­stos. Jego kro­ki nio­sły się echem po scho­dach pro­wa­dzą­cych do na­sze­go miesz­ka­nia w nie­mod­nej czę­ści za­chod­nie­go Lon­dy­nu, do któ­re­go nie­daw­no się prze­nie­śli­śmy. Po­tem roz­legł się lek­ki stuk i usły­sza­łam, jak Chri­stos za­trzy­mał się przed na­szy­mi drzwia­mi. Brzmia­ło to tak, jak­by niósł coś nie­po­ręcz­ne­go.

– Po­móc ci? – za­wo­ła­łam do nie­go z du­że­go po­ko­ju, któ­ry słu­żył jed­no­cze­śnie za po­kój dzien­ny i bu­du­ar.

– Chwi­lę… cze­kaj! – Jego głos zdra­dzał, że się uśmie­cha. – Nie wy­chodź!

Uśmiech­nę­łam się do sie­bie. Za­zwy­czaj „nie wy­chodź” ozna­cza­ło, że Chri­stos ma dla mnie pre­zent. Od kie­dy po­zna­li­śmy się na uni­wer­sy­te­cie, re­gu­lar­nie ob­da­ro­wy­wał mnie pre­zen­ta­mi. Mógł to być dro­biazg w po­sta­ci zdję­cia mi­nia­tu­ro­we­go jam­ni­ka wy­dar­te­go z ga­ze­ty (cier­pię na nie­wiel­ką ob­se­sję na punk­cie jam­ni­ków), pod­ręcz­ny słow­nik oks­fordz­ki w dwóch to­mach, a na­wet para upra­gnio­nych bu­tów, na któ­re nie było mnie nie­ste­ty stać z pen­sji sta­żyst­ki w re­dak­cji. Jed­ną z pierw­szych rze­czy, ja­kie mi po­da­ro­wał, była bia­ła ko­ron­ko­wa spód­nicz­ka z pod­szew­ką ko­lo­ru fuk­sji. Pa­mię­tam, że nie wie­dzia­łam wte­dy, jak za­re­ago­wać. Wy­da­ła mi się nie­mal zbyt sty­lo­wa i nie by­łam prze­ko­na­na, czy bę­dzie do mnie pa­so­wać, tym bar­dziej że nie był to mój roz­miar, ale oka­za­ło się, że le­ża­ła do­sko­na­le.

Czy taki męż­czy­zna ist­nie­je na­praw­dę? – po­my­śla­łam, za­nim po­ca­ło­wa­łam go wte­dy w za­chwy­cie.

– Strzeż­cie się Gre­ków przy­by­wa­ją­cych z da­ra­mi – za­in­to­no­wał te­atral­nie. Uwiel­biał od­gry­wać sta­ro­żyt­ne­go bo­ha­te­ra.

W grun­cie rze­czy Chri­stos uosa­biał po­stać z mi­to­lo­gii. Spo­tka­li­śmy się w kuch­ni aka­de­mi­ka na ostat­nim roku stu­diów, gdy mie­li­śmy za­le­d­wie po dwa­dzie­ścia lat. Był ta­kim ste­reo­ty­po­wym przy­stoj­nia­kiem z po­łu­dnia Eu­ro­py, że dla za­sa­dy pró­bo­wa­łam mu się oprzeć. Miał na so­bie dżin­sy i ob­ci­sły bia­ły T-shirt, któ­ry pod­kre­ślał jego bi­cep­sy i per­fek­cyj­ną, iście bo­ską zło­to­brą­zo­wą opa­le­ni­znę. Był ni­czym wzbu­dza­ją­cy po­żą­da­nie mo­del z jed­nej z tych tan­det­nych pocz­tó­wek z na­pi­sem „Uca­ło­wa­nia z Gre­cji”. By­łam tak urze­czo­na jego ide­al­nie wy­rzeź­bio­ną twa­rzą, pod­bród­kiem z do­łecz­kiem i ciem­ny­mi, pod­krą­żo­ny­mi ocza­mi, że ka­za­łam mu stać tam z wy­cią­gnię­tą na po­wi­ta­nie ręką całą go­dzi­nę, jak mi się wy­da­wa­ło, za­nim zdo­ła­łam się otrzą­snąć.

– Je­stem Chri­stos – przed­sta­wił się, wy­ma­wia­jąc sło­wa ze tym swo­im nie­po­wta­rzal­nym ak­cen­tem i uśmiech­nął się do mnie sze­ro­ko.

Je­że­li mia­łam jesz­cze wąt­pli­wo­ści, czy ist­nie­je mi­łość od pierw­sze­go wej­rze­nia, to roz­wia­ły się one cał­ko­wi­cie ty­dzień póź­niej, gdy part­ne­ro­wa­łam Chri­sto­so­wi na za­ję­ciach z tań­ców la­ty­no­skich. Kie­dy mu­skał mnie w tań­cu, moja skó­ra drża­ła pod jego do­ty­kiem, a gdy prze­niósł mnie przez ka­łu­żę na noc­nym spa­ce­rze ty­dzień lub dwa póź­niej, nie mia­łam wąt­pli­wo­ści, że to męż­czy­zna, któ­re­go chcia­łam ko­chać przez całe ży­cie.

Te­raz drzwi otwo­rzy­ły się na oścież, po­ja­wił się w nich Chri­stos i wniósł do po­ko­ju ja­skra­wo­bia­ły stół ze skła­da­ny­mi no­ga­mi oraz dwa pla­sti­ko­we krze­sła. Przez ostat­nie dwa ty­go­dnie ja­da­li­śmy ko­la­cję, trzy­ma­jąc ta­le­rze na ko­la­nach, a wy­stro­ju na­szej – skrom­nej, bądź co bądź – ka­wa­ler­ki do­peł­niał ma­te­rac, któ­ry moż­na było zwi­nąć, i szu­mią­ca lo­dów­ka.

– Skąd to masz?

– I jak? – Pu­szył się cały, sta­nął w roz­kro­ku, wsparł ręce na bio­drach i przy­brał dum­ną minę. – My, Gre­cy, mamy spo­so­by! – po­chwa­lił się, a po se­kun­dzie do­dał: – Z Ikei.

Nie­na­wi­dzi­łam prze­pro­wa­dzek, nie cier­pia­łam re­mon­tów i me­blo­wa­nia, ale dzię­ki Chri­sto­so­wi wi­cie na­sze­go gniazd­ka sta­ło się przy­jem­ne. Od­kąd się prze­pro­wa­dzi­li­śmy, ro­bił, co w jego mocy, aby prze­kształ­cić ten ob­skur­ny, tan­det­ny po­kój w zno­śną prze­strzeń miesz­kal­ną z dwu­dzie­ste­go pierw­sze­go wie­ku. Te­raz mie­li­śmy dy­wa­ni­ki i ko­lo­ro­wą koł­drę w gro­chy, a tak­że ja­skra­wo­nie­bie­ski ob­raz przed­sta­wia­ją­cy suk o pół­no­cy, któ­ry na­by­li­śmy na wy­ciecz­ce do Ma­ro­ka tuż przed mo­imi eg­za­mi­na­mi koń­co­wy­mi.

Po­de­szłam, aby go po­ca­ło­wać. Przy­tu­lił mnie obu­rącz i ści­snął, aż za­pisz­cza­łam z roz­ko­szy. Po­tem usta­wił stół i krze­sła przy wy­ku­szo­wym oknie.

– Pro­szę! – Prze­cią­gnął ostat­nią sa­mo­gło­skę, jak ja to ro­bi­łam. Uwiel­biał na­śla­do­wać mój ak­cent.

– A za­tem je­steś głod­ny, co? Zje­my na obiad ba­kła­ża­ny z wczo­raj? – za­py­ta­łam, wy­pró­bo­wu­jąc jed­no z no­wych krze­seł.

– Do­brze. Ale naj­pierw mu­szę umyć ten sto­lik. I zna­leźć ja­kieś pod­kład­ki – po­wie­dział Chri­stos i po­szedł po ścier­kę.

Jak wie­lu po­łu­dniow­ców, wy­jąt­ko­wo pe­dan­tycz­nie dbał o po­rzą­dek. Na­to­miast w prze­ci­wień­stwie do wie­lu po­łu­dniow­ców, był go­tów sam sprzą­tać. Za­wdzię­czał to po czę­ści swo­jej roz­sąd­nej mat­ce, któ­ra po­tra­fi­ła go w dzie­ciń­stwie na­kło­nić do prac do­mo­wych, ale rów­nież nie­uda­ne­mu po­by­to­wi w grec­kiej ar­mii, gdzie, jak ma­wiał, „głów­nie czy­ści­li­śmy na­szą broń i ob­ja­da­li­śmy się, prze­sia­du­jąc pod drze­wa­mi fi­go­wy­mi”. W rze­czy­wi­sto­ści Chri­stos do­wo­dził od­dzia­łem i był zna­ko­mi­cie wy­szko­lo­ny w wal­ce wręcz. Je­dy­nie jego siła fi­zycz­na zdra­dza­ła, że kie­dyś był żoł­nie­rzem. Poza tym był rów­nie ła­god­ny, jak sym­pa­tycz­ny. Jego umie­jęt­no­ści żoł­nier­skie przy­da­wa­ły się jed­nak, kie­dy chcia­łam, aby wy­grał dla mnie plu­sza­ka na strzel­ni­cy w we­so­łym mia­stecz­ku. Albo udźwi­gnął mnie, kie­dy opla­ta­łam go no­ga­mi i wspar­ci o ścia­nę upra­wia­li­śmy seks.

– Do­sta­łem wia­do­mość z uni­wer­sy­te­tu – za­wo­łał z kuch­ni. – Wy­glą­da na to, że mogę roz­po­cząć dok­to­rat na je­sie­ni.

– Bra­wo, Chri­stos mou! – od­krzyk­nę­łam.

Kie­dy ja koń­czy­łam stu­dia, Chri­stos wła­śnie za­czy­nał swo­je. Aby te­raz móc ry­wa­li­zo­wać na naj­wyż­szym po­zio­mie w swo­jej pro­fe­sji, mu­siał zro­bić dok­to­rat z me­cha­ni­ki. Cho­ciaż w głę­bi du­szy sama pra­gnę­łam roz­po­cząć stu­dia dok­to­ranc­kie z dzie­dzi­ny rów­nie ta­jem­nej jak mi­ło­sna po­ezja Pe­trar­ki albo gen­der stu­dies, to zda­wa­łam so­bie spra­wę, że moja ka­rie­ra w me­diach za­le­ża­ła po pro­stu od umie­jęt­no­ści pa­rze­nia przy­zwo­itej kawy i wy­krę­ca­nia się od pra­cy, czy­li pro­sze­nia re­dak­to­rów, żeby dali mi spo­kój. Nie mo­głam się już jed­nak do­cze­kać, aby wspie­rać uko­cha­ne­go tak, jak on wcze­śniej wspie­rał mnie. Nig­dy nie obro­ni­ła­bym dy­plo­mu na piąt­kę, gdy­by nie cią­gła za­chę­ta ze stro­ny Chri­sto­sa pod­czas ostat­nie­go roku stu­diów, gdy­by nie jego po­czu­cie hu­mo­ru i wy­śmie­ni­te obia­dy, któ­re mi go­to­wał, gdy pi­sa­łam ese­je. Lecz przede wszyst­kim gdy­by nie moż­li­wość na­mięt­ne­go sek­su co noc, któ­ry za­wsze koń­czył się wspól­nym or­ga­zmem i szep­ta­ny­mi po grec­ku sło­wa­mi mi­ło­ści: S’aga­po. Po­tem za­sy­pia­li­śmy wtu­le­ni w sie­bie jak para za­do­wo­lo­nych ko­cia­ków, a ja nie mo­głam się na­dzi­wić, ja­kie to szczę­ście, że go spo­tka­łam.

Chri­stos wró­cił do po­ko­ju ze ścier­ką w jed­nej ręce i ta­le­rza­mi oraz sztuć­ca­mi w dru­giej. Twarz wy­krzy­wiał mu gry­mas.

– Tak, znu­dzi­ło mnie już stu­dio­wa­nie, ale w dzi­siej­szych cza­sach pier­ścion­ki z dia­men­ta­mi nie na­le­żą do ta­nich, praw­da?

Po­krę­ci­łam gło­wą i za­czę­łam się śmiać. Chri­stos draż­nił się ze mną w kwe­stii mał­żeń­stwa i dzie­ci, od­kąd po­wie­dzia­łam mu w cza­sie stu­diów, że we­dług mnie są to środ­ki, za po­mo­cą któ­rych pa­triar­chat nas kon­tro­lu­je. Od tam­tej pory nie­co spu­ści­łam z tonu w moim ra­dy­kal­nym fe­mi­ni­zmie, ale cią­gle by­łam prze­ko­na­na, że mał­żeń­stwo i ro­dzi­na nie są dla mnie. Praw­dę mó­wiąc, nig­dy wcze­śniej nie spo­tka­łam męż­czy­zny tak bar­dzo otwar­te­go na rów­no­upraw­nie­nie jak Chri­stos, da­rzą­ce­go ko­bie­ty ta­kim sza­cun­kiem. Nie­mniej nadal lu­bił do­pro­wa­dzać mnie do sza­łu, uda­jąc apo­dyk­tycz­ne­go sam­ca, któ­ry chce mnie znie­wo­lić, po­zba­wić pra­cy, moż­li­wo­ści czy­ta­nia lub kon­tak­tu ze świa­tem ze­wnętrz­nym, twier­dząc, że moim „je­dy­nym obo­wiąz­kiem jest słu­żyć jemu! Jemu, Ky­rio­so­wi, czy­li panu”. Żar­to­bli­wie po­py­chał mnie do łóż­ka i wy­ko­ny­wał, jak to okre­ślał, ta­niec go­ry­la, wa­ląc się pię­ścia­mi w pierś, po czym chrzą­kał mi w twarz. Wte­dy ja prze­waż­nie chwy­ta­łam go za garść czar­nych lo­ków na kar­ku, przy­cią­ga­łam do sie­bie i ca­ło­wa­łam dłu­go i głę­bo­ko, aby prze­stał się wy­głu­piać.

– Dzi­siaj żad­nych dia­men­tów, dzię­ku­ję!

– Oj, Ni­chi, kie­dy w koń­cu za­ak­cep­tu­jesz swo­je prze­zna­cze­nie jako moja żona i mat­ka mo­ich dzie­ci?

– Może kie­dy ktoś da mi po­rząd­ną, do­brze płat­ną pra­cę dzien­ni­kar­ki.

Ucie­szy­łam się na wia­do­mość o dok­to­ra­cie Chri­sto­sa, lecz z dru­giej stro­ny przy­po­mnia­łam so­bie, jak bar­dzo mar­twię się wła­sną sy­tu­acją za­wo­do­wą.

– Słu­chaj, na pew­no ją do­sta­niesz, Ni­chi mou. Do­pie­ro za­czy­nasz. Cier­pli­wo­ści, ty moje nie­cier­pli­we Jaj­ko. Do­bra, czy moje Szcze­ro­zło­te Jaj­ko ma ocho­tę na sa­łat­kę i ryż z tymi ba­kła­ża­na­mi? – Za­stygł z łyż­ką nad moim ta­le­rzem, tak jak mia­ła w zwy­cza­ju ro­bić to jego bab­cia.

„Jaj­ko” było ko­lej­nym z czu­łych prze­zwisk, ja­ki­mi okre­ślał mnie Chri­stos, i mia­ło zmniej­szyć moje nie­za­do­wo­le­nie z okrą­głej twa­rzy, któ­rą uda­ło mi się zna­czą­co wy­szczu­plić, wy­do­by­wa­jąc z niej ostre kąty, gdy jako na­sto­lat­ka cier­pia­łam na ano­rek­sję. Je­dze­nie zaj­mo­wa­ło cen­tral­ne miej­sce w kul­tu­rze grec­kiej, a po­sił­ki, któ­rych kie­dyś nie cier­pia­łam, przy Chri­sto­sie sta­ły się ra­do­snym co­dzien­nym ry­tu­ałem. Kie­dy się po­zna­li­śmy, wy­ka­zał się nie­skoń­czo­ną cier­pli­wo­ścią i tak­tem, i nadal wspie­rał mnie w chwi­lach, gdy wal­czy­łam, aby jeść bez obaw.

– Ne, efha­ri­sto. – Ski­nę­łam gło­wą, a on po­gła­skał mnie po po­licz­ku.

Kie­dy tyl­ko mo­głam, sta­ra­łam się roz­ma­wiać z Chri­sto­sem po grec­ku. Chcia­łam na­uczyć się tej mowy od chwi­li, gdy się po­zna­li­śmy. Ko­cha­łam ję­zyk, spo­sób, w jaki sło­wa, któ­ry­mi dys­po­no­wa­li­śmy, kształ­to­wa­ły nie tyl­ko to, co mó­wi­li­śmy, ale przede wszyst­kim to, jak my­śle­li­śmy o świe­cie. Jak mo­gła­bym nie chcieć na­uczyć się grec­kie­go, sko­ro ozna­cza­ło to jesz­cze bar­dziej ści­sły zwią­zek z tym nie­sa­mo­wi­tym czło­wie­kiem? Poza do­mem głów­nie uży­wa­li­śmy go w me­trze, żeby móc ob­ga­dy­wać współ­pa­sa­że­rów. Po­słu­gi­wa­łam się nim też, aby mó­wić Chri­sto­so­wi spro­śno­ści w miej­scach, w któ­rych nor­mal­nie by­ło­by to nie­sto­sow­ne: przez te­le­fon w po­rze lun­chu w pra­cy, w sali z per­ski­mi dy­wa­na­mi w Mu­zeum Wik­to­rii i Al­ber­ta. Albo w ko­lej­ce do kasy w Sa­ins­bu­ry’s.

– Słu­chaj, nie za­po­mnia­łeś o ślu­bie w week­end, co? – za­py­ta­łam go, gdy je­dli­śmy.

Miał peł­ne usta, więc tyl­ko po­krę­cił gło­wą.

– Ra­chel zno­wu przy­sła­ła mi dzi­siaj ese­me­sa. Py­ta­ła, co wło­żę, a ja na­wet jesz­cze o tym nie my­śla­łam.

– Po­wiem ci, co wło­żysz! – Chri­stos przy­wo­łał swój pań­ski ton. – Tę ba­lo­wą su­kien­kę, któ­rą mia­łaś na ko­la­cji z oka­zji mo­je­go dy­plo­mu. Je­dwab­ną, kre­mo­wą z ko­ron­ką, w czer­wo­ne kwia­ty. Pod­kre­śla two­je… wa­lo­ry. – Ostat­nie sło­wo wy­po­wie­dział nie­przy­zwo­itym szep­tem i w taki sam spo­sób do­dał: – Hehh. – Chri­stos uwiel­biał od­gry­wać, jak to na­zy­wał, ob­le­śne­go Gre­ka.

Zno­wu się ro­ze­śmia­łam.

– A ty, Chri­stos? Wło­żysz tę bar­dzo dro­gą mod­ną ko­szu­lę, któ­rą ku­pi­łeś pod wpły­wem im­pul­su i po­tem za­ło­ży­łeś tyl­ko raz na bal cha­ry­ta­tyw­ny?

– Nie – od­parł. – Po­pro­szę sio­strę, aby przy­sła­ła mi nową.

– Ale w tej ko­szu­li wy­glą­dasz jak mo­del Je­ana Pau­la Gaul­tie­ra! Pro­szę, włóż ją – bła­ga­łam.

– Ha! Masz na my­śli, że wy­glą­dam jak ge­jo­wa­ty mo­del pre­zen­tu­ją­cy bie­li­znę i będą mnie pod­ry­wać ta­bu­ny fa­ce­tów, a ty zno­wu bę­dziesz się śmiać!

– Cóż, to nie two­ja wina, że je­steś tak przy­stoj­ny, że po­do­basz się ge­jom. Gdy­by tyl­ko spo­łe­czeń­stwo ce­ni­ło męż­czyzn o he­te­ro­sek­su­al­nej uro­dzie tak samo, jak do­ce­nia ko­bie­ce pięk­no, to nie by­ło­by pro­ble­mu. Zresz­tą – uśmiech­nę­łam się zna­czą­co – masz na my­śli, że to mnie raj­cu­je.

– Ni­chi! – wark­nął, uda­jąc, że kar­ci mnie za sło­wa, któ­re uwa­ża za pro­stac­kie. – Słu­chaj, nie mar­twię się o to, że lecą na mnie geje; to mi schle­bia! Poza tym się sta­rze­ję. Wkrót­ce bę­dzie­my za­su­sze­ni i bez­zęb­ni, sfla­cza­li i wło­cha­ci, tak że ni­ko­mu nie bę­dzie­my się po­do­bać, Ni­chi mou.

– Mnie za­wsze bę­dziesz się po­do­bał – od­po­wie­dzia­łam ci­cho. – Chy­ba że da­lej bę­dziesz tak dziw­nie szu­rał no­ga­mi, gdy my­ślisz, że pod­ło­ga jest brud­na.

– Ale Ni­chi mou – od­parł po­waż­nym gło­sem – je­śli prze­sta­nę to ro­bić, praw­do­po­dob­nie umrę na strasz­ną cho­ro­bę na dłu­go, za­nim uschnę.

– Tak, albo na hi­po­chon­drię!

– Wiesz, że to grec­kie sło­wo, hi­po­chon­dria? – oznaj­mił trium­fu­ją­co.

– Tak, Chri­stos, wiem – przy­tak­nę­łam, prze­wra­ca­jąc ocza­mi.

– A jak prze­sta­nę tak po­cie­rać sto­pa­mi, to pe­nis mi uschnie i od­pad­nie, to­bie na prze­kór, bo mi nie wie­rzysz!

Po­krę­ci­łam gło­wą i ro­ze­śmia­łam się wbrew so­bie. Te prze­śmiesz­ne dia­lo­gi. Chri­stos cier­piał na nie­mal pa­to­lo­gicz­ną ob­se­sję roz­kła­du wła­sne­go cia­ła.

– Ach! Za­bra­kło ci na to od­po­wie­dzi, co?! Czy ty, Ni­chi mou, chcesz, abym za­cho­wał pe­ni­sa?

– Chcę, że­byś prze­stał ga­dać o swo­im pe­ni­sie i za­pla­no­wał ze mną ten wy­jazd na ślub, pro­szę!

– Oj, za­dzior­na je­steś. Lu­bię cię taką.

Wciąż się śmie­jąc, na­ci­ska­łam da­lej:

– Więc nie upie­ram się, że­by­śmy tam no­co­wa­li. Ra­chel mówi, że mo­że­my wra­cać do Lon­dy­nu wie­czo­rem. Tyl­ko to ozna­cza, że nie mo­żesz pić.

– Och, na tym mi nie za­le­ży.

– Hm, tak na­praw­dę po­win­no być od­wrot­nie, bo prze­cież ja nie­spe­cjal­nie lu­bię pić.

– Ha! Nie, Ni­chi mou, za­mie­rzam cię upić, żeby cię wy­ko­rzy­stać.

– Zu­peł­nie jak na ko­la­cji po dy­plo­mie, co?

Chri­stos i ja mie­li­śmy w zwy­cza­ju wy­my­kać się przy ofi­cjal­nych oka­zjach, aby upra­wiać seks w to­a­le­cie. Zwy­kle tuż przed po­da­niem de­se­ru. Kie­dy wspo­mnia­łam o jed­nym z tych epi­zo­dów mo­jej przy­ja­ciół­ce Gi­nie, za­py­ta­ła mnie, jak uda­ło mi się nie po­gnieść su­kien­ki.

– Zdej­mo­wa­łam ją – od­par­łam. – Prze­waż­nie wszę­dzie jest ja­kiś ko­łek, na któ­rym moż­na ją po­wie­sić.

Nig­dy nie wie­dzia­łam, któ­re z nas za­czy­na­ło ten kok­taj­lo­wo-to­a­le­to­wy pro­ce­der, jak to na­zy­wa­łam. Po pro­stu za­wsze wie­dzie­li­śmy in­stynk­tow­nie, kie­dy dru­ga stro­na była na to go­to­wa.

– Wy­ko­rzy­sta­łaś mnie wte­dy – przy­po­mniał Chri­stos. – Po­wie­dzia­łaś mi, że przy­po­mi­nam ci Tur­ka z ra­cha­tłu­kum.

Tu­rek ze słod­kim przy­sma­kiem był opa­lo­nym no­ma­dą w tur­ba­nie, któ­ry po­ja­wiał się w te­le­wi­zyj­nej re­kla­mie, a ja jako dziec­ko mia­łam na jego tle praw­dzi­wą ob­se­sję. Prze­mie­rzał pu­sty­nię, aby przy­wieźć za­pła­ka­nej księż­nicz­ce ra­cha­tłu­kum, któ­ry miał uko­ić jej zła­ma­ne ser­ce, i prze­kra­jał po­tem sma­ko­łyk na pół swo­im bu­ła­tem. Już w wie­ku czte­rech lat po­dej­rze­wa­łam, że ta pa­rad­na sza­bla sym­bo­li­zu­je coś in­ne­go.

– Ale na­praw­dę przy­po­mi­nasz mi Tur­ka z ra­cha­tłu­kum, Chri­stos mou! I wszyst­kich in­nych prze­pysz­nych, eg­zo­tycz­nych chłop­ców z pla­ka­tu!

Wstyd się przy­znać, ale za­wsze po­cią­ga­ła mnie eg­zo­ty­ka. Mimo że sama mia­łam bia­łą skó­rę, ja­sne oczy i wło­sy wpa­da­ją­ce w blond, ko­cha­łam ciem­no­wło­sych męż­czyzn o oliw­ko­wej skó­rze. Kie­dy zaś po­zna­łam Chri­sto­sa, nie mo­głam już po­dzi­wiać ko­go­kol­wiek in­ne­go.

– Ni­chi, to śmiesz­ne, że pa­mię­tasz tam­tą re­kla­mę. Pra­wie tak samo śmiesz­ne jak to, że hip­no­ty­zu­je cię kro­cze Da­vi­da Bo­wie­go w La­bi­ryn­cie.

– Ale każ­da dziew­czy­na z mo­je­go po­ko­le­nia mia­ła ob­se­sję na punk­cie Tego Kro­cza, Chri­stos, mu­sisz to zro­zu­mieć. A na ko­niec, kie­dy król Ja­reth od­da­je się w nie­wo­lę Sa­rze, dla­cze­go ona mu od­ma­wia?

– Bo ona wie, co jest sexy. A to nie jest! Nig­dy nie zro­zu­miem Da­vi­da Bo­wie­go. W tym miej­scu na­sze kul­tu­ry się zde­rza­ją.

Ro­ze­śmia­łam się. Za­wsze nas dzi­wi­ło, że w na­szym związ­ku w za­sa­dzie nie wy­stę­po­wa­ły kon­flik­ty na tle kul­tu­ro­wym. Do­ra­sta­li­śmy w tak róż­nych świa­tach, a jed­nak to nig­dy nie po­wo­do­wa­ło pro­ble­mów.

Uro­dzi­łam się i wy­cho­wa­łam w Wa­ke­field, nie­gdy­siej­szej mie­ści­nie gór­ni­czej w hrab­stwie West York­shi­re, któ­ra przed krót­kim okre­sem świet­no­ści, gdy wy­do­by­wa­no tam wę­giel, ostat­ni raz za­zna­czy­ła swo­ją obec­ność w hi­sto­rii pod­czas Woj­ny Dwóch Róż. Mimo to dzie­ciń­stwo mia­łam ra­do­sne. Do­ra­sta­łam z moim młod­szym bra­tem i prze­róż­ny­mi zwie­rzę­ta­mi, za­mę­cza­jąc ro­dzi­ców, aby do­wo­zi­li mnie na nie­skoń­czo­ne lek­cje tań­ca i gim­na­sty­ki, na zbiór­ki zu­cho­we, a po­tem har­cer­skie, na pró­by or­kie­stry dę­tej, bo sta­le po­trze­bo­wa­łam roz­ma­itych bodź­ców, a tak­że sce­ny, na któ­rej mo­gła­bym wy­stę­po­wać.

Moi ro­dzi­ce roz­wie­dli się, gdy mia­łam dzie­więć lat, a po ty­po­wym okre­sie nie­zręcz­no­ści sta­li się wo­bec sie­bie na tyle mili, żeby ra­zem uczest­ni­czyć w na­szych uro­dzi­nach, przed­sta­wie­niach szkol­nych lub wy­wia­dów­kach. Tata miesz­kał za­le­d­wie o dzie­sięć mi­nut dro­gi od nas, więc ży­cie zno­wu szyb­ko wró­ci­ło do ra­do­snej, pod­miej­skiej nor­mal­no­ści.

Gdy skoń­czy­łam je­de­na­ście lat, po­szłam do szko­ły dla grzecz­nych, pil­nych uczen­nic, gdzie nie przej­mo­wa­łam się jak naj­szyb­szym zna­le­zie­niem miej­sca w sto­łów­ce lub nie­skoń­czo­nym ozda­bia­niem ksią­żecz­ki do na­bo­żeń­stwa. Moim głów­nym ce­lem było zo­stać ak­tor­ką szek­spi­row­ską i in­we­sto­wa­łam całą swo­ją ener­gię w za­ję­cia po­za­lek­cyj­ne w kół­kach te­atral­nych i ze­spo­łach mu­zycz­nych. Póź­niej sta­łam się wście­kle nie­za­leż­na, wy­pro­wa­dzi­łam się z domu, kie­dy skoń­czy­łam osiem­na­ście lat, i po­szłam na stu­dia. Od­czu­wa­łam więź z oboj­giem ro­dzi­ców i Ali­sta­irem, moim bra­tem, ale te­raz, kie­dy mama za­miesz­ka­ła w Au­stra­lii, spo­ty­ka­ły­śmy się raz do roku, cho­ciaż czę­sto do sie­bie dzwo­ni­ły­śmy.

W prze­ci­wień­stwie do mo­jej, ro­dzi­na Chri­sto­sa, mimo że w więk­szo­ści znaj­do­wa­ła się w Ate­nach, bar­dziej uczest­ni­czy­ła w jego co­dzien­nym ży­ciu. Zna­li jego przy­ja­ciół, wie­dzie­li, do­kąd wy­cho­dzi­my w week­en­dy, i za­wsze mie­li in­for­ma­cje, co je­dli­śmy na obiad. Do­ce­nia­łam ich za­an­ga­żo­wa­nie, bo wy­ni­ka­ło z praw­dzi­wej tro­ski. Przy­ję­li mnie do swo­je­go gro­na, z po­cząt­ku bar­dziej ofi­cjal­nie niż ser­decz­nie, ale za­wsze o mnie py­ta­li. Wi­dzia­łam, że ujął ich mój wy­si­łek, aby na­uczyć się grec­kie­go. Mia­łam ich od­wie­dzić po raz trze­ci pod ko­niec lata, za­nim Chri­stos roz­pocz­nie dok­to­rat. Nie mo­głam się już do­cze­kać.

Jak­by na za­wo­ła­nie, za­dzwo­ni­ła mat­ka Chri­sto­sa.

– Gia­sou, mama! – przy­wi­tał ją.

Ze­bra­łam ta­le­rze i za­nio­słam do na­szej skrom­nej kuch­ni, gdy oni ga­wę­dzi­li o tym, jak Chri­stos spę­dził dzień. Im le­piej zna­łam grec­ki, tym bar­dziej nie­sto­sow­ne wy­da­wa­ło mi się słu­cha­nie ich roz­mów. Ale gdy wpa­dło mi w uszy „Me­lit­za­nes, mama!”, aż się ro­ze­śmia­łam.

Za­uwa­ży­łam, że Chri­stos pró­bo­wał też ude­ko­ro­wać pa­ra­pe­ty ro­śli­na­mi do­nicz­ko­wy­mi, choć wie­dział do­brze, że w mo­ich rę­kach umrą w cią­gu naj­bliż­szych kil­ku ty­go­dni. Ku­pił mi rów­nież ko­new­kę w kształ­cie ró­żo­we­go sło­nia, może chcąc mnie za­chę­cić, abym się o nie trosz­czy­ła.

Na­gle w moje my­śli wdarł się głos uko­cha­ne­go. Czyż­by kłó­cił się z mat­ką? Za­mar­łam z no­żem w ręku, któ­ry aku­rat wy­cie­ra­łam, i pró­bo­wa­łam roz­szy­fro­wać go­rącz­ko­we grec­kie sło­wa. Roz­róż­nia­łam po­je­dyn­cze wy­ra­zy: od­nie­sie­nia do warsz­ta­tu, pra­cy, po­mo­cy ojcu. Chri­stos spę­dził więk­szość swo­je­go dzie­ciń­stwa i lat mło­dzień­czych, po­ma­ga­jąc ojcu w warsz­ta­cie sa­mo­cho­do­wym. Całe to maj­ster­ko­wa­nie przy brud­nych sil­ni­kach było jed­ną z przy­czyn, dla któ­rych po­sta­no­wił stu­dio­wać me­cha­ni­kę. Kon­ty­nu­owa­łam ukła­da­nie sztuć­ców w szu­fla­dzie. Wkrót­ce Chri­stos po­że­gnał się z mamą i wró­cił do po­ko­ju.

– O co cho­dzi­ło? – za­py­ta­łam.

– Mama to po pro­stu mama. – Wzru­szył ra­mio­na­mi, uśmiech­nął się i prze­cią­gnął. – Do­bra, we­zmę prysz­nic. Jak to moż­li­we, że cią­gle mam na so­bie to ubra­nie?

Przed po­wro­tem na stu­dia Chri­stos pra­co­wał na sta­żu w fir­mie spe­dy­cyj­nej, więc ubie­rał się ofi­cjal­nie w bia­łą ko­szu­lę i gra­fi­to­we spodnie. Wy­glą­dał w tym stro­ju bar­dzo ko­rzyst­nie. Za­czął roz­pi­nać ko­szu­lę. Pod spodem miał bia­ły T-shirt. Nig­dy nie ro­zu­mia­łam, po co go po­trze­bu­je.

– To ka­ry­god­ne nie mieć pod­ko­szul­ka pod spodem!

– Bo by­ło­by ci wi­dać sut­ki?

– Ni­chi! – Zno­wu to kar­cą­ce wark­nię­cie. – Nie, bo to przy­nio­sło­by wstyd ro­dzi­nie. Weź­miesz ze mną prysz­nic, Ni­chi mou? – spy­tał i pod­szedł do mnie. Pa­trzy­łam, jak się roz­bie­ra i prze­su­wa dłoń­mi po mo­ich bio­drach. Zno­wu uda­wał roz­pust­ni­ka.

– Nie, wzię­łam już, za­nim wró­ci­łeś – od­po­wie­dzia­łam. – Ale mogę zdjąć wszyst­ko i po­cze­kać na cie­bie w łóż­ku.

Szyb­ko, z uda­wa­ną nie­śmia­ło­ścią, ścią­gnę­łam ba­weł­nia­ną su­kien­kę.

– Tak. Taką lu­bię moją ko­bie­tę!

Po raz ko­lej­ny prze­wró­ci­łam ocza­mi i uklę­kłam na łóż­ku w nie­bie­skiej, prze­zro­czy­stej bie­liź­nie, któ­rą ku­pił mi Chri­stos. Chcia­łam po­pra­wić po­dusz­ki. Na­gle coś ude­rzy­ło mnie z boku.

– Hej! Co jest? – krzyk­nę­łam za­sko­czo­na, chwy­ta­jąc pie­ką­cy pra­wy po­śla­dek.

Chri­stos stał w bok­ser­kach w prąż­ki, wy­ma­chu­jąc czar­nym, skó­rza­nym pa­skiem. Śmiał się hi­ste­rycz­nie.

– Prze­pra­szam, Ni­chi mou, prze­pra­szam, chy­ba po pro­stu zbyt szyb­ko go wy­cią­gną­łem.

Przy­pad­kiem za­ha­czył mnie koń­cem pa­ska, wy­szar­pu­jąc go ze szlu­fek spodni.

– Hm, to na­stęp­nym ra­zem patrz, pro­szę, co bi­czu­jesz!

– Cha, cha, bi­czo­wa­łem cię. Za­baw­ne!

Kie­dy wró­cił spod prysz­ni­ca, za­dał mi py­ta­nie:

– Więc co my­ślisz o lu­dziach, któ­rzy lu­bią być chło­sta­ni?

– Mnie to nie od­po­wia­da – od­par­łam. – Trze­ba się chy­ba za­sta­no­wić, dla­cze­go w ogó­le lu­dzie to lu­bią. Zwłasz­cza ko­bie­ty.

– Dla mnie to też jest po­dej­rza­ne – przy­znał Chri­stos. – Ale jak są­dzisz, czy dla ko­biet nie jest to ro­dzaj sa­mo­oka­le­cze­nia, Ni­chi mou?

– Pew­nie tak – przy­zna­łam. – Tyl­ko coś w tym mnie nie­po­koi. A tak w ogó­le, to po co ci to, sko­ro upra­wiasz ide­al­nie go­rą­cy seks?

– Wła­śnie! – Uśmiech­nął się i przy­cią­gnął mnie do sie­bie.

Wcze­śnie rano za­dzwo­nił te­le­fon Chri­sto­sa.

– Mama! – za­mru­czał, le­d­wie otwie­ra­jąc usta. Słu­chał jej, a ja ob­ser­wo­wa­łam, jak na jego czo­le za­sty­ga­ją zmarszcz­ki, na­da­jąc mu wy­gląd kla­sycz­ne­go po­są­gu wy­ra­ża­ją­ce­go ból.

– Co się sta­ło? – za­py­ta­łam, gdy skoń­czył roz­mo­wę.

– Na­praw­dę mu­szę po­móc w warsz­ta­cie w ten week­end. Po­le­cę w pią­tek wie­czo­rem po pra­cy i wró­cę w po­nie­dzia­łek rano.

Po­czu­łam ukłu­cie zde­ner­wo­wa­nia. Była już śro­da.

– Czy to tro­chę nie za da­le­ko, żeby le­cieć tyl­ko na week­end? Tak bar­dzo są zde­spe­ro­wa­ni? – Ro­dzi­ce Chri­sto­sa cięż­ko pra­co­wa­li i wie­dzia­łam, że jest im trud­no bez nie­go, ale to na­głe we­zwa­nie i jego go­to­wość do po­dró­ży uru­cho­mi­ły we mnie ci­chy dzwo­nek alar­mo­wy.

– Oni mnie po­trze­bu­ją, Ni­chi mou. Prze­cież to się nie zda­rza czę­sto. – Przy­cią­gnął mnie do sie­bie i po­gła­skał po po­licz­ku. – Będę tę­sk­nić, moje Zło­te Ja­jecz­ko, ale nic ci nie bę­dzie. To tyl­ko kil­ka nocy.

– Okej, do­brze, sko­ro cię po­trze­bu­ją – wes­tchnę­łam.

– Ale to ozna­cza, że nie mogę po­je­chać na ślub, Ni­chi mou.

Och. Ślub.Rozdział 4

Na­stęp­ne kil­ka ty­go­dni cią­gnę­ło się nie­mi­ło­sier­nie, jak­by czer­wiec się za­pę­tlił i nie chciał się skoń­czyć. Roz­po­czę­łam pra­cę w szpi­ta­lu, a Chri­stos da­lej pra­co­wał w fir­mie spe­dy­cyj­nej i jed­no­cze­śnie po­dej­mo­wał tym­cza­so­we de­cy­zje do­ty­czą­ce je­sie­ni. Tego wcze­sne­go lata słoń­ce świe­ci­ło jak­by mi na złość. Sta­ra­li­śmy się nie roz­ma­wiać o sy­tu­acji miesz­ka­nio­wej i jak gdy­by nig­dy nic gra­li­śmy w bad­min­to­na, cho­dzi­li­śmy do kina i wy­jeż­dża­li­śmy w week­en­dy na wy­ciecz­ki nad mo­rze, do ma­low­ni­czych wsi i mia­ste­czek – w za­sa­dzie w do­wol­ne miej­sce, w któ­rym mo­gli­śmy uda­wać bez­tro­skich tu­ry­stów, pod­czas gdy sto­sun­ki mię­dzy nami sta­wa­ły się co­raz bar­dziej na­pię­te.

– Chri­stos – za­gad­nę­łam pew­ne­go po­po­łu­dnia, gdy czy­ta­li­śmy nie­dziel­ne ga­ze­ty w pu­bie na So­uth Bank. – Chcesz pójść na wy­sta­wę prac Fri­dy Kah­lo w tym ty­go­dniu? To na­sza ostat­nia szan­sa, za­nim ją za­mkną.

Chri­stos zmarsz­czył brwi, prze­glą­da­jąc ogło­sze­nia w dzia­le ro­dzin­nym.

– W tym ty­go­dniu nie dam rady, Ni­chi mou. Mu­szę po­móc Fran­kie­mu i jego dziew­czy­nie w prze­pro­wadz­ce do no­we­go miesz­ka­nia. Będę pra­co­wał do póź­na we wto­rek. A w śro­dę przy­jeż­dża Lay­la i zo­sta­je do week­en­du.

Lay­la była eks­dziew­czy­ną Chri­sto­sa, jed­ną z naj­bar­dziej do­bro­dusz­nych osób, ja­kie w ży­ciu spo­tka­łam. Wy­róż­nia­ła ją na­tu­ral­na, śród­ziem­no­mor­ska uro­da, roz­kosz­ne kształ­ty i gę­sta chmu­ra fa­li­stych wło­sów. Za­przy­jaź­ni­ły­śmy się pod­czas mo­jej ostat­niej po­dró­ży do Gre­cji. Chri­stos i Lay­la zna­li się od lat, przez krót­ki czas byli w związ­ku, gdy Chri­stos słu­żył w woj­sku. Ale po­wie­dział mi, że czuł się, jak­by uma­wiał się z ku­zyn­ką, i wkrót­ce znów byli tyl­ko przy­ja­ciół­mi.

Tak bar­dzo po­chło­nę­ła mnie kwe­stia dok­to­ra­tu, że za­po­mnia­łam o przy­jeź­dzie Lay­li, ale na samą myśl o tym po­pra­wił mi się hu­mor. Lay­la była dla mnie kimś w ro­dza­ju po­wier­ni­cy. Pi­sa­ły­śmy do sie­bie na Fa­ce­bo­oku, przy czym ja po­słu­gi­wa­łam się nie­po­rad­nym grec­kim, a ona płyn­ną an­gielsz­czy­zną. Cza­sa­mi dzie­li­łam się z nią ża­la­mi do­ty­czą­cy­mi bła­hych spo­rów z Chri­sto­sem, a ona mi współ­czu­ła. Te­raz wresz­cie uzy­skam po­stron­ną opi­nię na te­mat za­po­wia­da­nej prze­pro­wadz­ki Chri­sto­sa, a może na­wet uda mi się na­mó­wić Lay­lę, aby po­roz­ma­wia­ła z nim w moim imie­niu. Gina albo Ra­chel za­wsze mnie wy­słu­chi­wa­ły, ale fakt, że Lay­la była Gre­czyn­ką i wie­lo­let­nią przy­ja­ciół­ką Chri­sto­sa, umoż­li­wiał jej spoj­rze­nie z in­nej per­spek­ty­wy na de­cy­zję mo­je­go chło­pa­ka, we­dług mnie cał­ko­wi­cie dla nie­go nie­ty­po­wą.

– Może po­pro­sisz ko­goś z two­jej no­wej pra­cy, aby po­szedł z tobą na tę wy­sta­wę, Ni­chi mou?

Te­raz ja zmarsz­czy­łam brwi.

– Nie znam ni­ko­go na tyle do­brze, aby za­pro­po­no­wać wspól­ne wyj­ście, Chri­stos. An­gli­cy nie mają w zwy­cza­ju za­pra­szać ko­le­gów z pra­cy do ga­le­rii sztu­ki. Naj­wy­żej do pubu.

– Na­praw­dę nie znasz ni­ko­go? A ta dru­ga dziew­czy­na, któ­ra z tobą wkle­pu­je dane do kom­pu­te­ra? Wiesz, Ni­chi, mu­sisz mieć wię­cej przy­ja­ciół w Lon­dy­nie – kon­ty­nu­ował Chri­stos. – Cho­dzi o to, że kie­dy roz­pocz­nę dok­to­rat… – Urwał. Po­ru­szył za­ka­za­ną kwe­stię. Żad­ne z nas nie chcia­ło zno­wu za­czy­nać dys­ku­sji na ten te­mat w nie­dzie­lę.

– W po­rząd­ku, zo­ba­czę – od­po­wie­dzia­łam, koń­cząc roz­mo­wę.

Na­stęp­ne­go ran­ka wraz z tłu­mem lon­dyń­czy­ków po­je­cha­łam do pra­cy. W szpi­ta­lu na­głym przy­pad­kiem może być za­rów­no wszyst­ko, jak i nic, zaś po­nie­dział­ko­we po­ran­ki na sta­no­wi­sku asy­stent­ki me­dycz­nej za­wsze po­twier­dza­ły tę sprzecz­ność.

Cho­ciaż oso­bi­ście mia­łam wol­ne week­en­dy, chi­rur­dzy, któ­rym asy­sto­wa­łam, naj­czę­ściej byli wzy­wa­ni do na­głych przy­pad­ków. Moje biur­ko było za­wa­lo­ne sto­sa­mi kart pa­cjen­tów i kil­ko­ma ta­śma­mi z dyk­ta­fo­nów z pil­ny­mi li­sta­mi do prze­pi­sa­nia. Cza­sa­mi za­nim za­bra­łam się do ich prze­pi­sy­wa­nia, noc­ne po­wi­kła­nia do­pro­wa­dza­ły do zgo­nu da­ne­go pa­cjen­ta. Zwy­kle mo­głam po­le­gać na chi­rur­gu, któ­ry o tym pa­mię­tał, kie­dy przy­cho­dził pod­pi­sać do­ku­men­ty, i wy­da­wał mi po­le­ce­nie znisz­cze­nia li­stu. Raz mu­sia­łam jed­nak pod­pi­sać par­tię pocz­ty z upo­waż­nie­nia i po­mył­ko­wo wy­sła­łam je­den list do po­grą­żo­nej w smut­ku ro­dzi­ny. Gdy się zo­rien­to­wa­łam, by­łam ab­so­lut­nie prze­ra­żo­na. W po­rów­na­niu z tym dzien­ni­kar­stwo wy­da­wa­ło się nie­zwy­kle ła­twe.

Tego po­nie­dział­ku jed­nak na moim biur­ku le­ża­ły je­dy­nie moje wła­sne do­ku­men­ty i eg­zem­plarz dzien­ni­ka me­dycz­ne­go „Lan­cet”. Przede mną dłu­gi dzień. Przy­po­mnia­łam so­bie sło­wa Chri­sto­sa o tym, abym spró­bo­wa­ła zna­leźć so­bie no­wych przy­ja­ciół, jed­nak za bar­dzo gry­złam się trwa­ją­cym im­pa­sem do­ty­czą­cym wspól­ne­go miesz­ka­nia, a per­spek­ty­wy nie wy­da­wa­ły się za­chę­ca­ją­ce. Ko­bie­ty, z któ­ry­mi pra­co­wa­łam, były bar­dzo miłe, ale cał­ko­wi­cie po­chło­nię­te swo­imi part­ne­ra­mi albo sza­lo­nym tem­pem ży­cia to­wa­rzy­skie­go sin­gie­lek.

Wie­czo­rem umó­wi­li­śmy się z Lay­lą na ko­la­cję w jed­nej z tych ob­skur­nych li­bań­skich re­stau­ra­cji przy Ed­gwa­re Road. Lay­la przy­sła­ła Chri­sto­so­wi ese­me­sa, że spóź­ni się pięt­na­ście mi­nut, więc za­pro­po­no­wa­łam, aby­śmy usie­dli na ze­wnątrz i za­pa­li­li, do­pó­ki się nie zja­wi.

Chri­stos po­pro­sił kel­ne­ra o na­rgi­le i dwie szklan­ki wody z kra­nu. Roz­dmu­chał wę­gle w faj­ce wod­nej i wziął pierw­szy dłu­gi wdech, aż woda za­bul­go­ta­ła. Za­ła­mu­jąc się w nie­bie­skim, mar­mur­ko­wym szkle, przy­po­mnia­ła mi spie­nio­ne fale wo­kół ka­ja­ka, któ­ry wy­po­ży­czy­li­śmy w Gre­cji la­tem ubie­głe­go roku. Pla­no­wa­li­śmy znów po­pły­wać ka­ja­kiem, gdy do­łą­czę do Chri­sto­sa w sierp­niu. Wy­jazd szyb­ko się zbli­żał.

Za­sta­na­wia­łam się, jak po­ru­szyć te­mat de­cy­zji miesz­ka­nio­wej Chri­sto­sa, bo wciąż jesz­cze nie zna­łam jej szcze­gó­łów. Ośmie­lo­na tym, że wkrót­ce do­łą­czy do nas Lay­la i w ra­zie kłót­ni bę­dzie mo­gła być roz­jem­cą, od­wa­ży­łam się go za­py­tać, czy po­czy­nił ja­kieś dal­sze usta­le­nia.

– Hm, nie zna­la­złem miesz­ka­nia. Ale zda­je się, że zna­la­złem współ­lo­ka­to­ra.

– Na­praw­dę?

– Tak. Wy­glą­da na to, że będę miesz­kał z Mar­ko­sem.

Z Mar­ko­sem? Z tym nie­od­po­wie­dzial­nym, nie­doj­rza­łym im­pre­zo­wi­czem? Fa­ce­tem, któ­ry wy­da­je tyle samo pie­nię­dzy na szam­pa­na, co na de­si­gner­skie me­ble?

– Z Mar­ko­sem? Żar­tu­jesz so­bie? Sko­ro twoi ro­dzi­ce nie po­zwo­li­li ci miesz­kać ze mną, to na pew­no nie po­zwo­lą ci miesz­kać z Mar­ko­sem!

– Cóż, w za­sa­dzie to była ich pro­po­zy­cja – od­parł Chri­stos ze spo­ko­jem.

– Ale dla­cze­go? – Kie­dy Chri­stos ogło­sił, że się wy­pro­wa­dza, by­łam zła. Te­raz do­sta­łam nie­mal­że apo­plek­sji ze zło­ści.

– Po­nie­waż cho­dzi­li­śmy ra­zem do szko­ły. Oni go zna­ją.

– Ale mnie też zna­ją!

Chri­stos wes­tchnął. Wy­glą­dał na wy­mi­ze­ro­wa­ne­go i zroz­pa­czo­ne­go.

– Wiem, że zna­ją, Ni­chi mou. – Się­gnął po moją rękę przez stół.

– Idę do ła­zien­ki – po­wie­dzia­łam i po­spiesz­nie we­szłam do re­stau­ra­cji. Nie chcia­łam pła­kać, usi­ło­wa­łam nad sobą za­pa­no­wać, za­nim zja­wi się Lay­la. Chcia­łam, aby­śmy spę­dzi­li ra­zem miły wie­czór.

Przyj­rza­łam się so­bie w lu­strze. Wzbu­rze­nie mi nie słu­ży­ło, moje po­licz­ki wy­glą­da­ły na jesz­cze bar­dziej pulch­ne. Oczy mia­łam peł­ne łez. Kra­wę­dzią pa­pie­ru to­a­le­to­we­go ostroż­nie otar­łam li­nię rzęs, aby nie roz­ma­zać tu­szu. W są­sied­niej ka­bi­nie ktoś spu­ścił wodę, po czym w drzwiach uka­za­ła się Lay­la.

– Ni­chi mou, co ci, kali?

Lay­la ob­ję­ła mnie i po­kry­ła moją twarz po­ca­łun­ka­mi. Była zwy­czaj­nie ubra­na – w dżin­sy i T-shirt z głę­bo­kim de­kol­tem; wło­sy upię­ła w luź­ny kok, a jej kar­me­lo­wa skó­ra lśni­ła w ko­rzyst­nym świe­tle ła­zien­ki.

– Wszyst­ko do­brze, Lay­la. No, fak­tycz­nie to etsi-get­si. – Po grec­ku zna­czy­ło to „tak so­bie”.

Uśmie­cha­jąc się, Lay­la czu­le do­tknę­ła mo­je­go ra­mie­nia.

– Na­uczy­łaś się etsi-get­si! Je­steś za­chwy­ca­ją­ca! Dla­cze­go, Ni­chi mou, co się sta­ło?

Nie pla­no­wa­łam wta­jem­ni­czać Lay­li w taki spo­sób, ale lep­sze to niż wy­lać żale przed Chri­sto­sem i być może roz­po­cząć ko­lej­ną kłót­nię w re­stau­ra­cji. Opo­wie­dzia­łam jej więc wszyst­ko, dzie­ląc się z nią mo­imi wąt­pli­wo­ścia­mi, gnie­wem i lę­kiem. Słu­cha­ła uważ­nie, uśmie­cha­jąc się. Jej uśmiech nie znik­nął na­wet wte­dy, gdy po­wie­dzia­łam jej o Mar­ko­sie.

– Lay­la, czy mo­gła­byś z nim po­roz­ma­wiać? Wy­tłu­ma­czyć mu, dla­cze­go je­stem taka zde­ner­wo­wa­na tym, że po­zwa­la ro­dzi­com po­dej­mo­wać de­cy­zje do­ty­czą­ce na­sze­go wspól­ne­go ży­cia?

Uśmiech Lay­li za­czął bled­nąć.

– Nie sta­ję po jego stro­nie, Ni­chi, ale być może Chri­stos nie chce, aby stres wią­żą­cy się ze stu­dia­mi miał wpływ na wasz zwią­zek. Kie­dy za­czę­łam pi­sać moją ma­gi­ster­kę, cią­gle kłó­ci­łam się z Con­stan­ti­ne’em. – Con­stan­ti­ne to chło­pak Lay­li. Po sied­miu la­tach na­uki, miesz­ka­jąc na dwóch krań­cach kon­ty­nen­tach, nadal byli ra­zem. – Ro­zu­miem, skąd po­cho­dzisz, ale to nie­ste­ty kwe­stia kul­tu­ro­wa. Chri­stos jest ty­pem bun­tow­ni­ka, o ile go znam, mu­siał my­śleć o tym dłu­go i in­ten­syw­nie.

Zno­wu ści­snę­ło mnie w gar­dle. O Boże, ty też, Lay­la? Nie mo­głam uwie­rzyć, że przy­czy­ny na­sze­go kon­flik­tu upa­try­wa­ła w tar­ciach kul­tu­ro­wych. Czy chcia­ła przez to po­wie­dzieć, że zwią­zek ze mną to bunt Chri­sto­sa prze­ciw­ko wła­snym ro­dzi­com? Że we­dług nich po­wi­nien mnie po­rzu­cić?

– Wiem, jak grec­cy ro­dzi­ce po­tra­fią się wtrą­cać – mó­wi­ła da­lej. – Są cho­ler­nie iry­tu­ją­cy i prze­sad­nie na­do­pie­kuń­czy, ale co moż­na zro­bić?

Więc to tak. Lay­la też nie ro­zu­mia­ła. A je­śli na­wet, to jej od­po­wiedź zna­czy­ła: „Radź so­bie z tym sama”. To był mój pro­blem. Chri­stos za­mie­rzał się wy­pro­wa­dzić, a ja mu­sia­łam się z tym zmie­rzyć.

Lay­la wi­dzia­ła nie­skry­wa­ny ból ma­lu­ją­cy się na mo­jej twa­rzy.

– On cię ko­cha, Ni­chi mou.

– To dla­cze­go ode mnie od­cho­dzi? – Mia­łam ocho­tę krzy­czeć. Sama myśl, że po­wo­dem wy­pro­wadz­ki Chri­sto­sa mo­gła być nie tyl­ko jego ro­dzi­na, ale to, że sam tego chciał, była zbyt bo­le­sna, by ją roz­wa­żać.

Do wy­pro­wadz­ki Chri­sto­sa zo­stał tyl­ko mie­siąc. Pod ko­niec lip­ca le­ciał do Gre­cji na lato, głów­nie aby po­ma­gać w warsz­ta­cie, a ja mia­łam do­łą­czyć do nie­go w koń­cu sierp­nia. Mie­li­śmy spę­dzić wa­ka­cje na wy­spie Ro­dos, skąd po­cho­dzi­ła jego ro­dzi­na i gdzie wciąż mia­ła dom.

Obo­je tak dużo pra­co­wa­li­śmy, że wspól­nie je­dy­nie je­dli­śmy obia­dy i oglą­da­li­śmy te­le­wi­zję. Na do­da­tek rza­dziej niż kie­dy­kol­wiek upra­wia­li­śmy seks, tyl­ko trzy razy w ty­go­dniu. Wie­lu oso­bom może się wy­da­wać, że to spo­ro, ale jako stu­den­ci ma­ją­cy mnó­stwo wol­ne­go cza­su ko­cha­li­śmy się raz lub dwa razy w cią­gu dnia. Co­dzien­nie. Trwa­ło to na­wet po wspól­nej prze­pro­wadz­ce do Lon­dy­nu. Trud­no po­wie­dzieć, czy zmniej­szo­na ak­tyw­ność wy­ni­ka­ła z tego, że po pro­stu pra­co­wa­li­śmy na pe­łen etat i by­li­śmy zmę­cze­ni do­jaz­da­mi, czy ra­czej coś się zmie­nia­ło mię­dzy nami.

Chri­stos lu­bił ana­li­zo­wać nasz zwią­zek.

– Jak nam idzie, Ni­chi mou? Jak uwa­żasz? Czy mię­dzy nami do­brze się ukła­da? Masz do mnie ja­kieś za­strze­że­nia? Jak mogę się po­pra­wić?

Za­da­wał te py­ta­nia, jak­by uda­wał psy­cho­te­ra­peu­tę, czę­sto kie­dy czy­ta­łam ga­ze­tę, a on czy­ścił na­sze buty albo skła­dał pra­nie. Ale nie przy­po­mi­nam so­bie, żeby py­tał o to w ostat­nich ty­go­dniach, a ja z pew­no­ścią nie chcia­łam na to py­ta­nie od­po­wia­dać.

Kie­dy Chri­stos wy­je­chał do Gre­cji, pła­ka­łam, po­nie­waż był to ostat­ni raz, kie­dy opusz­czał nasz dom, aby już do nie­go nie wró­cić. Sta­łam przy oknie i pa­trzy­łam, jak idzie w kie­run­ku sta­cji me­tra z ple­ca­kiem na pro­stych i sil­nych ra­mio­nach, cią­gnąc wa­liz­kę na kół­kach. Od­wró­cił się, aby mi po­ma­chać. On też tro­chę pła­kał.

Po trzech ty­go­dniach nud­nej pra­cy i nie­co sztyw­nych póź­no­wie­czor­nych roz­mo­wach te­le­fo­nicz­nych z Chri­sto­sem w koń­cu wy­ru­sza­łam do Gre­cji. Cze­ka­jąc w sali od­lo­tów na sa­mo­lot, po­czu­łam się spo­koj­niej­sza niż w cią­gu mi­nio­nych dni. Mia­łam na so­bie bia­łe płó­cien­ne bio­drów­ki, któ­re opi­na­ły mi pupę tak, jak lu­bił to Chri­stos (w koń­cu to on na­mó­wił mnie, abym je ku­pi­ła), zie­lo­ny bez­rę­kaw­nik z ko­ron­ko­wą la­mów­ką i głę­bo­kim de­kol­tem oraz san­da­ły, któ­re Chri­stos przy­wiózł mi z ostat­niej po­dró­ży do Aten. Na szyi za­wie­si­łam srebr­ny na­szyj­nik z per­ła­mi – rów­nież po­da­ru­nek od Chri­sto­sa. Wy­mow­nie spo­czy­wał mię­dzy mo­imi pier­sia­mi. Cze­ka­jąc, aż wy­wo­ła­ją mój lot, gła­dzi­łam go w za­my­śle­niu, jak­by to był ró­ża­niec.

Wte­dy za­dzwo­nił Chri­stos.

– Cze­ka­my na cie­bie, Ni­chi mou. Już umy­łem sa­mo­chód, Mimi po­ście­li­ła two­je łóż­ko, a Tol­kien na­wet wziął ką­piel na two­ją cześć. – Mimi była sprzą­tacz­ką, a Tol­kien to do­mo­wy kot. – Je­steś na to go­to­wa, Ja­jecz­ko?

By­łam. Nie mo­głam się do­cze­kać, żeby być znów z Chri­sto­sem. Nikt nie mógł się z nim rów­nać. On był dla mnie ide­al­nym męż­czy­zną.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: