Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pudełko na modlitwy - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
18 listopada 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Pudełko na modlitwy - ebook

Osiemdziesiąt jeden misternie udekorowanych pudełek na modlitwy – jedno na każdy rok życia Ioli Ann Pole – od wczesnego dzieciństwa aż do jej ostatnich dni. Pudełka skrywają zapisaną na kawałkach ozdobnego papieru historię życia niezwykłej kobiety – jej nadzieje, obawy i marzenia.

Te osobiste zapiski znajduje Tandi – młoda mama uciekająca przed trudną przeszłością. Porządkując dom starszej pani, zagubiona kobieta zaczyna na nowo układać własne życie. Kiedy odkryje ostatnie, mieniące się witrażowymi szybkami pudełko na modlitwy – wówczas jej życie może zmienić się na zawsze.

Pudełko na modlitwy to bardzo dobrze napisana, pełna ciepła, współczesna powieść chrześcijańska, osadzona w scenerii nadmorskiego miasteczka.

Patroni medialni:

* Biblionetka.pl

* miesięcznik List

* tygodnik Idziemy

* radio Emaus

* Przewodnik Katolicki

* mojeksiazki.pl

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7516-804-4
Rozmiar pliku: 655 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

jeden

Kiedy pojawiają się problemy, mój umysł zawsze powraca do pewnego idealnego dnia w Rodanthe. Wspomnienia przykrywają mnie jak koc, znoszoną pikowaną narzutą z piasku i nieba, lekko wyblakłą od upływu czasu. Opatulam się nim, przywołując w pamięci obraz domu na wybrzeżu, którego nagie kości wystawione są na działanie wiatru i słońca, a poluzowane drewniane gonty zsuwają się na ziemię od czasu do czasu niczym łuski z cielska jakiegoś mitycznego potwora morskiego wyrzuconego na brzeg. Okiennica nad głową kołysze się na jednym gwoździu w przód i w tył na lekkim wietrze, ochraniając nietknięte okno na drugim piętrze. Mewy nadlatują i odlatują, co jakiś czas siadając na osolonych krokwiach – padlinożercy zlatują się, aby szarpać padlinę pozostawioną przez burzę.

Lata później, gdy budynek został odrestaurowany, wytwórnia filmowa nakręciła tam film. Historię miłosną.

Ale dla mnie historia tamtego domu, historia Rodanthe, zawsze będzie opowieścią o dniu, który spędziłam z moim dziadkiem. O dniu, kiedy czułam się bezpieczna.

Nadal go widzę, gdy spod przymrużonych powiek długo patrzę na odbijające się w wodzie słońce. Jest tylko cieniem. Stoi przygarbiony, pochylony w swoich nieprzemakalnych ogrodniczkach i w starej koszuli w kratę z perłowymi zatrzaskami. Obcasy znoszonych roboczych butów wiszą w powietrzu, w czasie gdy dziadek balansuje na belkach stropowych drugiego piętra, oceniając wyrządzone przez sztorm szkody i kalkulując dla właścicieli domu, ile potrzeba, by go odrestaurować.

Szuka czegoś, co powinno być zawieszone na pasku z narzędziami. Za chwilę zawoła do mnie i poprosi o to, czego nie może znaleźć. Tandi, przynieś mi tę niebieską taśmę mierniczą albo Tandi Jo, przydałaby mi się ta zielona poziomica z ciężarówki… Ja, mała dziewczynka o brązowych włosach, wyławiałam wówczas przedmioty ze skrzynki na narzędzia i truchtałam na górę, pragnąc go zadowolić i mając nadzieję, że kiedy tam będę, uraczy mnie jakąś opowieścią. Tutaj, w miejscu, gdzie się wychował, krążyło mnóstwo historii. Dziadek chce, żebym poznała wyspy Outer Banks, a ja pragnę je poznać. Każdy centymetr. Każdą historię. Każdego członka rodziny, od której moja matka jednocześnie była zależna i z którą prowadziła wojnę.

Pomimo zniszczeń, jakie pozostawiła po sobie burza, Rodanthe było rajem. Tutaj mój ojciec potrafi rozmawiać, moja matka – śpiewać i (w końcu) jest spokojnie. Dzień po dniu, tydzień po tygodniu. Tutaj jesteśmy wszyscy razem, w przyczepie na podupadającym kempingu z lat sześćdziesiątych, gdy mój ojciec zajmuje się pracami remontowymi, podesłanymi mu przez dziadka. Nikt nie trzaska drzwiami ani za nimi nie znika. To magiczne miejsce – jestem o tym przekonana.

Tamtego dnia szliśmy przez Rodanthe, skończywszy wyceniać szkody w domu na wybrzeżu. Dziadek zaciskał grubo ciosaną dłoń z guzowatymi, zdrewniałymi palcami na mojej dłoni, obietnicę, że wszystko, co popsute, można naprawić. Mijaliśmy domy w remoncie, sterty zbutwiałych mebli i ruiny oraz starą stację ratunkową Chicamacomico, gdzie Armia Zbawienia wydawała gorące obiady na parkingu.

Przed zabitym dechami wiejskim sklepem gitarzysta z nagim torsem i długimi blond dredami puścił do mnie oczko i uśmiechnął się. Miałam dwanaście lat, więc odwróciłam wzrok i poczułam, że się rumienię. Po chwili odważyłam się spojrzeć na niego jeszcze raz i wówczas moje ciało przeszył osobliwy, nieznany mi impuls elektryczny. Brzdąkający na gitarze mężczyzna wybijał sobie rytm, uderzając stopą w znoszonej tenisówce o deskę surfingową, bardziej recytował słowa, niż je śpiewał.

Śmiało i mocno zabijcie w dzwony,

Niech wszystkich poturbowanych połączą się tony,

W muszlach bez skazy panują ciemności –

To przez pęknięcia wpada nieco jasności…

Nie pamiętałam, o czym śpiewał. Aż do teraz.

Wspomnienie tych słów i silnej dłoni mojego dziadka trzymającej moją rękę otoczyły mnie, gdy stałam na werandzie domu Ioli Anne Poole. Wtedy po raz pierwszy miałam nieodparte wrażenie, a nawet pewność, że wewnątrz stało się coś bardzo złego.

Ostrożnie popchnęłam frontowe drzwi, wpuszczając do środka smugę porannego słońca i podmuch bryzy znad cieśniny Palmico. Hol był staroświecki, wysokie białe ściany pokryto prostokątnymi drewnianymi panelami, bogato zdobionymi ornamentem złotych liści. Świeża bryza okrążyła cienie, była jednak zbyt słaba, aby poruszyć zwietrzały zapach zatęchłego domu. Woń zapomnianego miejsca. Instynkt podpowiadał mi, co znajdę w środku. Nie zapomina się uczucia, które opanowuje cię w momencie, kiedy przechodzisz przez drzwi i w jakiś niewytłumaczalny sposób wiesz już, że śmierć była tu przed tobą.

Stanęłam na progu i zawahałam się. W głowie gorączkowo rozważałam wszystkie możliwości, w końcu dając się ponieść nerwowej psychozie. Zamknij drzwi. Zadzwoń na policję albo… gdziekolwiek. Niech ktoś inny się tym zajmie.

Nie powinnaś była dotykać klamki – teraz są na niej twoje odciski palców. A co, jeśli policja pomyśli, że coś zrobiłaś właścicielce? Ciągle słyszy się historie o oskarżaniu niewinnych ludzi, szczególnie przyjezdnych. Takich jak ty, którzy zjawiają się ni z tego, ni z owego, i starają się wpasować…

A co, jeśli ludzie pomyślą, że polowałam na pieniądze staruszki, na jej kosztowności, albo chciałam znaleźć ukrytą furę pieniędzy? Co, jeśli ktoś naprawdę wcześniej włamał się i splądrował to miejsce? Takie rzeczy się zdarzają, nawet w tak idyllicznych miejscach jak wyspa Hatteras. Ogromne domy letniskowe stoją puste, a miejscowi chłopcy ze złymi nawykami szukają łatwego sposobu, żeby się wzbogacić. A co, jeśli złodziej włamał się, myśląc, że nikogo nie ma, a potem zbyt późno zdał sobie sprawę, że się pomylił? Mogłam właśnie niszczyć dowody.

Tandi Jo, czasami naprawdę brak ci piątej klepki. Głos w mojej głowie był jak głos ciotki Marney – ostry, zirytowany, z ciężkim teksańskim akcentem charakterystycznym dla rodziny ze strony mojego ojca, pełen zniecierpliwienia wymysłami, zwłaszcza moimi.

– Pani Poole? – wychyliłam się przez próg, starając się mieć lepszy widok, ale niczego nie dotykając. – Pani Iolu Anne Poole? Jest pani tam? To ja, Tandi Reese. Wynajmuję od pani domek gościnny… Słyszy mnie pani?

Nadal cisza.

Na werandzie zawirowała mała trąba powietrzna, zagarniając do siebie ostatnie zeschnięte igliwie sosny i tegoroczne liście dębu. Luźne kosmyki włosów zasłoniły mi oczy, plącząc się razem z myślami. Moje odbicie zlewało się z pofalowanym szkłem w ołowianych ramach, wiszącym w holu – delikatne brązowe włosy, zdenerwowane niebieskie oczy, nieco rozchylone usta, zamarłe w niepewności.

Co teraz? Jakim cudem zdołam wyjaśnić ludziom, że minęło tak wiele dni, zanim zauważyłam, że w wielkim wiktoriańskim domu Ioli Poole nie zapalają się i nie gasną światła, że kiedy w nocy nadszedł wiosenny chłód, nie włączały się wentylacja i ogrzewanie przy oknach? Mieszkałam niecałe czterdzieści metrów dalej. Jak mogłam niczego nie zauważyć?

Może Iola Poole spała – ucinała sobie krótką drzemkę w południe – i wchodząc do środka, przestraszę ją niemal śmiertelnie. Z tego, co zdążyłam zauważyć, moja nowa gospodyni trzymała się na uboczu. Oprócz dostaw sklepowych i samochodów kurierskich z UPS albo FedExa, które przywoziły paczki, jedynymi oznakami obecności Ioli Poole były światła i okienne systemy wentylacyjne, włączane i wyłączane, gdy przemieszczała się po pokojach o różnych porach dnia. Odkąd wraz z dzieciakami przyjechałam do miasta bez benzyny ani nie mając miejsca, w którym moglibyśmy się podziać, widziałam ją jedynie raz, może dwa. Dobrnęłam do ostatniego skrawka ziemi tuż przed Atlantykiem, do najdalszego punktu, do jakiego mogliśmy uciec od Dallas, Teksasu i Trammela Clarke’a. Póki nie przekroczyłam granicy Karoliny Północnej, nie zdawałam sobie sprawy, dokąd zmierzam i dlaczego. A ja po prostu szukałam kryjówki.

Po czwartym dniu spędzonym w Hatteras wiedziałam już, że nie damy rady dłużej spać na kempingu w naszym SUV-ie. Wyspiarze są spostrzegawczy. Kiedy agentka nieruchomości zaoferowała dom do wynajęcia poza sezonem, czyli tanio, stwierdziłam, że było nam to pisane. Potrzebowaliśmy dobrego miejsca, żeby się osiedlić, bardziej niż czegokolwiek innego.

Biorąc pod uwagę, że był kwiecień i minęło już sześć tygodni, odkąd przeprowadziliśmy się do domku gościnnego, a ja dwa tygodnie zalegałam z płaceniem czynszu, ostatnią osobą, z którą chciałam się teraz kontaktować, była Alice Faye Tucker, agentka nieruchomości, dzięki której byliśmy tu, gdzie byliśmy.

Dotknęłam drzwi i jeszcze raz zawołałam w głąb korytarza:

– Iolu Poole? Pani Poole? Czy jest tam pani?

Kolejny podmuch wiatru zatańczył na werandzie, poruszając gałązkami krepowego mirtu, który otarł się o dekoracyjne drewniane wycięcia w kształcie pierników. Dom bardziej niż dzięki gwoździom zdawał się kurczowo trzymać dzięki jaśminowym pnączom i suchym płatom farby. Uchylone drzwi otworzyły się szerzej. Strach zatańczył na moich ramionach, łaskocząc jak muśnięcie czyjegoś paznokcia.

– Uwaga, wchodzę, dobrze?

Może wyczuwalna obecność śmierci była tylko wytworem mojej wyobraźni, a ta biedna kobieta po prostu upadła i ugrzęzła w jakimś ciasnym miejscu, i nie mogła się teraz wydostać. Mogłabym wówczas pomóc jej się podnieść i przynieść wodę albo jedzenie, albo cokolwiek, i nie będzie potrzeby, by dzwonić na 112. Pewnie i tak chwilę trwałoby, zanim ktoś by odebrał. Nie ma tu posterunku policji. Fairhope to jedynie targ rybny, mała przystań, wiejski sklepik, garstka domów i kościół. Wciśnięte pomiędzy dęby rosnące wzdłuż strumienia Mosey, nie było miejscem, które wydawało się skore przepraszać za siebie, ale raczej parszywym małym miasteczkiem, do którego przybijali rybacy znużeni sztormami i gdzie zakładali rodziny w nadgryzionych solą domach. Służby ratunkowe musiałyby przybyć z jakiejś większej miejscowości, może z Buxton lub Hatteras.

Najlepszą rzeczą, jaką mogłam zrobić dla Ioli Anne Poole i dla siebie samej, było wejść do tego domu, sprawdzić, co się stało i czy w jakikolwiek sposób uda mi się to utrzymać w tajemnicy.

Drzwi były uchylone na tyle, że mogłam się przez nie przecisnąć. Prześliznęłam się, nie dotykając niczego i zostawiając drzwi za sobą otwarte. Gdyby przyszło mi uciekać stąd w pośpiechu, wolałam nie napotkać żadnych przeszkód pomiędzy mną a werandą przed domem.

Byłam już w głębi holu, kiedy nagle kątem oka dostrzegłam jakiś ruch. Podskoczyłam, a potem uświadomiłam sobie, że gdy przechodziłam obok kilku wyblakłych fotografii, moje odbicie stapiało się upiornie z matowym szkłem ramek. Ze zdjęć wpatrywały się we mnie sepiowe postaci – umundurowany żołnierz z wygrawerowanym Avery 1917 na mosiężnej tabliczce; mała dziewczynka w drobnych loczkach na białym kucyku, grupa ludzi pozująca pod dębem i kobiety w wielkich kapeluszach, takich jakie nosiła Kate Winslet w Titanicu; szczęśliwa para młoda, otoczona przez kilkunastu dorosłych, a przed nimi dwa rzędy dzieci siedzących po turecku – fotografia ślubna z lat trzydziestych lub czterdziestych. Czy to Iola była panną młodą ze zdjęcia? Czy w tym domu mieszkała kiedyś duża rodzina? Co się z nimi stało? Z tego, co wiedziałam, Iola Poole nie miała już bliskich krewnych, a przynajmniej nikogo, kto by ją odwiedzał.

– Halo… Halo? Jest tam kto?

Zerknęłam w kierunku dostojnego łuku wysokich schodów. Cienie gęsto zdobiły ciemne drewno, nadając poręczom złowieszczy wygląd, który sprawił, że zamiast wejść na górę, skręciłam w prawo i przeszłam pod sklepieniem do ogromnego, otwartego pokoju. Gdyby nie ciężkie, wytłaczane zasłony, byłoby to słoneczne pomieszczenie. Fortepian i kilka staroświeckich krzeseł i kanap wyglądały jak rodem z turystycznej broszury lub książki historycznej. Nad kominkiem wisiał portret olejny w bogato zdobionej owalnej ramie, przedstawiający młodą kobietę w brzoskwiniowej satynowej sukni. Siedziała przy fortepianie w pozycji, która nie sprawiała wrażenia wygodnej. Możliwe, że była to dziewczynka z kucykiem ze zdjęcia w korytarzu, pewności jednak nie miałam.

Cienie wydawały się mnie śledzić, gdy szybko wyszłam z pokoju. Im dalej wchodziłam w głąb domu, tym mniej przypominał on otwartą przestrzeń przy schodach. Kolejne pomieszczenia były zagracone rzeczami zgromadzonymi w ciągu żywotów kilku właścicieli, a większość z nich wyglądała tak, jakby leżała na tym miejscu od lat i ktoś, kto zaczynał kilkakrotnie wiosenne porządki, nagle musiał je przerwać. Choć naczynia w kuchni były umyte i poukładane schludnie na suszarce, to w kątach pomieszczenia zalegały góry nierozpakowanego jedzenia, z którego wiele wciąż tkwiło w wielkich plastikowych torbach na zakupy. Stałam osłupiała, patrząc na wielokolorowy wodospad warzyw w puszkach, które losowo wypadły przez otwarte drzwi spiżarni.

Sprawdzając pozostałe pomieszczenia na parterze, zaczęłam odczuwać coraz większy niepokój. Może Ioli wcale tu nie było. Sypialnia na dole z wentylacją okienną stała pusta, jednoosobowe łóżko zostało pościelone. Może właścicielka już dawno gdzieś wyjechała albo przeniosła się do domu spokojnej starości, a ja właśnie teraz włamuję się do pustego domu. Alice Faye Tucker wspominała, że Iola ma dziewięćdziesiąt jeden lat. Pewnie nie była w stanie wdrapać się na pierwsze piętro.

Choć nie chciałam wcale tam wchodzić, to w końcu ruszyłam na górę, jeden niechętny krok za drugim, zatrzymując się jedynie na podeście, żeby zawołać staruszkę po imieniu – raz, drugi, trzeci. Wiekowe tralki i podnóżki tak głośno skrzypiały i jęczały, że obudziłyby umarłego, ale w domu najwyraźniej nie było nikogo, kto by na to zareagował.

Korytarz na piętrze pachniał schnącą tapetą, pleśnią, starymi tkaninami, wilgocią i pewnego rodzaju bezruchem, który sugerował, iż pokoje od lat nie były używane. Stoły i lampy w korytarzu wyłożonym boazerią pokrył siwy kurz, podobnie jak meble w pięciu sypialniach, dwóch łazienkach, szwalni, na środku której stała rama do pikowania kołder, jak i pokoju dziecięcym z białymi meblami i żelazną kołyską. Wodne plamy o dziwnych kształtach znaczyły sufity; zniszczenia były na tyle świeże, że choć tynk wybrzuszył się i popękał, to dopiero teraz zaczynał odpadać. Tu i ówdzie w pokoju dziecięcym stały wiadra. Resztki brudnej wody i tynku powoli zasychały, tworząc papkę. Pewnie ostatniej jesieni w czasie huraganu pozrywało gonty. Wielka szkoda, pozwolić takiemu pięknemu domowi niszczeć. Mój dziadek byłby oburzony. Zawsze kiedy przeprowadzał inspekcję zabytkowych domów dla agencji ubezpieczeniowej, miał w sobie wiele determinacji, żeby je ratować.

Cienka linia pozostawiona przez cieknącą wodę biegła wzdłuż sufitu na korytarzu do niewielkiego kącika do czytania, otoczonego regałami na książki. Drzwi naprzeciwko, ostatnie na końcu korytarza, były zamknięte; jedynie mały strumień światła podświetlał drewnianą podłogę pod nimi. Ktoś przed chwilą przez nie przechodził, zostawiając ślad w zapiaszczonej warstwie kurzu na podłodze.

– Pani Poole? Nie chciałam pani przestra…

Podskoczyłam, gdy wypłowiała aksamitna zasłona przy regale zaszeleściła. Podeszłam bliżej, oddychając nerwowo.

Czarna smuga wypadła zza kotary i rzuciła się do ucieczki. Kot. Pani Poole miała kota. Pewnie to ten dziki kocur bez jednego ucha, którego J.T. próbował zwabić na naszą werandę, wystawiając miski z mlekiem. Mówiłam mu, żeby przestał – nie stać nas było na mleko – ale dziewięcioletniemu chłopcu trudno przejść obojętnie koło bezdomnego kota. Ross zaoferował, że przywiezie pułapkę na zwierzęta i go złapie. Dobrze, że powiedziałam mu, żeby się tym nie przejmował. Kiedy twój nowy chłopak przeprowadza zamach na pupila gospodyni, to musisz liczyć się z tym, że szybko wylecisz z twojego małego szczęśliwego domku. Szczególnie jeśli zalegasz z czynszem.

Dotknęłam palcami chłodnej gałki u drzwi. Jej powierzchnia była zaskakująco ostra.

– Uwaga, wchodzę… dobrze?

Każdy mięsień mojego ciała był napięty, gdy gotowałam się do walki albo ucieczki.

– To tylko ja, Tandi Reese… z domku gościnnego. Nie chciałam pani przestraszyć, ale martw… – Reszta słowa już nigdy nie miała mi przejść przez gardło.

Przekręciłam gałkę. Zamek ustąpił i ciężki drewniane drzwi otworzyły się tak gwałtownie, jakby ktoś pociągnął je od drugiej strony. Gałka uderzyła w ścianę na tyle silnie, że podłoga pod moim stopami niemal zawibrowała. Stojący za mną kot zasyczał i rzucił się do ucieczki w dół po schodach.

Ramy zdjęć zadygotały na bladoniebieskich ścianach pokoju, rzucając kule światła na meble. Po traumatycznym zderzeniu z zakamarkiem na korytarzu i gdy drżące ramki uspokoiły się, a światło przestało tańczyć, pierwsze, co ujrzałam, to wezgłowie bogato zdobionego łóżka. Starannie wykończona, niebieska pikowana kołdra dotykała podłogi przy kolumience baldachimu, a para butów – praktycznych, z gumową podeszwą, które moja czternastoletnia córka Zoey, kierując się swoim wyczuciem mody, nazwałaby babcinymi trzewikami – stała spokojnie obok spłowiałego perskiego dywanika. Ktoś ustawił je tak, że obcasy i czubki znajdowały się w idealnej linii.

Stopy właścicielki butów nie oddaliły się daleko. Ubrane w cienkie czarne pończochy, spoczywały w nogach łóżka. Zgięte, wykrzywione palce u stóp lekko odchylały się na zewnątrz, w pozycji, która wydawała się całkiem naturalna dla kogoś, kto ucina sobie drzemkę w środku dnia.

Ale pomimo huku, z jakim drzwi uderzyły o ścianę, stopy nie poruszyły się. Poczułam w ustach żółć i smak ostatniego posiłku. Ten widok każdemu spędziłby sen z powiek.

Weszłam do środka. W sypialni panowała idealna cisza; moje kroki wydawały się zbyt głośne, nie na miejscu. Nie powiedziałam już nic. Nie zawołałam ani nie wypowiedziałam jej imienia, ostrzeżenia, że nadchodzę. Nawet nie widząc jeszcze jej twarzy, wiedziałam, że nie ma takiej potrzeby.

Przed moimi oczami przesuwały się upiorne sceny z ulubionych horrorów Zoey. Kiedy jednak wyszłam zza rogu i zmusiłam się, żeby zwrócić wzrok w tamtą stronę, Iola Poole miała na twarzy wypisany spokój, jakby położyła się jedynie na chwilkę, na krótką drzemkę i zapomniała znów wstać. Leżała na plecach, a wyprasowana bawełniana sukienka – biała w drobne koszyczki z niebieskimi kwiatami – otulała jej długie, chude nogi i zdawała się wtapiać w patchworkową kołdrę we wszystkich kolorach nieba i morza. Łykowate, pomarszczone ramiona spoczywały równo skrzyżowane na brzuchu, a splecione sękate palce były jakby dopełnieniem tej pozycji, z której biło zarówno zadowolenie, jak i pewność siebie. Iola Poole była przygotowana. Widząc jej kredową, białą skórę, wiedziałam, że jeśli jej dotknę, poczuję zimno.

Nie zrobiłam tego. Odwróciłam się i przycisnęłam dłoń do ust i nosa. Choć ciało Ioli sprawiało wrażenie, jakby ktoś ostrożnie je ułożył, aby nadać mu pełen spokoju wygląd, to w pokoju nie było nic, co sugerowałoby, że ktoś był tu przede mną. Jedynie na zakurzonej podłodze widniały ślady, prowadzące od drzwi do łóżka, a z łóżka do czegoś, co wyglądało na garderobę wciśniętą za kącikiem do czytania, i dalej, obok nóg łóżka, w kierunku małego sekretarzyka przy oknie. Cokolwiek staruszka robiła na górze, nie wchodziła tu często. Co takiego zwabiło ją na piętro, do pokoju w wieży na końcu korytarza, ze ścianami zdobionymi złotem, w spłowiałych odcieniach kremowego i mlecznego błękitu? Wiedziała, że zbliżają się jej ostatnie godziny? Czy to tu chciała umrzeć? Tu chciała zostać znaleziona?

Czy gdybym wcześniej sprawdziła, co się z nią dzieje, mogłabym jej pomóc?

Pytania wypłoszyły mnie z pokoju. Wyszłam na korytarz, żeby odetchnąć świeżym powietrzem. Nie chciałam nawet myśleć, od jak dawna Iola Poole tam leży albo czy czuła zbliżającą się śmierć, niezależnie od tego, czy bała się, gdy nastała ta chwila, czy była całkiem spokojna.

Prawdę mówiąc, nie chciałam mieć nic wspólnego z tą sytuacją. Ale godzinę później znów byłam w domu Ioli i patrzyłam, jak dwóch zastępców szeryfa wchodzi do błękitnego pokoju. Policjant idący jako drugi bardziej niż śmiercią kobiety był zainteresowany wykorzystaniem swojej szansy, żeby obejrzeć dom. Z jakiegoś powodu miałam wrażenie, że nie mogę zostawić ich samych z jej ciałem. Czułam się w obowiązku, aby dopilnować, żeby okazali temu, co z niej zostało, należny szacunek.

Gdy policjanci robili oględziny, ja czekałam w drzwiach błękitnego pokoju, tak by widzieć jedynie stopy ubrane w pończochy. Mundurowi zdążyli mi już zadać przynajmniej kilkanaście pytań, na które nie znałam odpowiedzi: Od jak dawna, moim zdaniem, Iola Poole nie żyje? Kiedy ostatni raz z nią rozmawiałam? Czy wiedziałam, że na coś chorowała?

Jedyne, co mogłam im powiedzieć, to że wynajmuję od niej domek dla gości, usytuowany przed głównym domem. Użyłam słowa wynajmuję, żeby dobrze zabrzmiało. Główny śledczy był chudy, rzeczowy, z akordeonem zmarszczek wokół ust. Nie wydawał się wielce przejęty sytuacją. Kilka razy spojrzał na zegarek, jakby był gdzieś umówiony.

– No cóż – powiedział w końcu. Podłoga zaskrzypiała pod jego ciężarem w charakterystyczny sposób, wiedziałam więc, że pochyla się właśnie nad łóżkiem, blisko jej twarzy. – To mi wygląda na naturalne przyczyny śmierci.

Młodszy mężczyzna zareagował rozdrażnionym prychnięciem.

– A niech mnie, Jim, ona pewnie miała ze sto lat. Pamiętam, jak mój dziadek odszedł na emeryturę, mama chciała kupić kwiaty na ołtarz do kościoła, żeby napisali o nim w gazetce parafialnej, ale nie dało rady, bo pastor zamówił już kwiaty na ołtarz w związku z urodzinami Ioli Poole. Wtedy kończyła osiemdziesiąt lat, ja miałem ze czternaście. Mama aż się zagotowała, mówię ci. Dziadek był diakonem w parafii w Fairhope przez prawie pół wieku i mama nie miała zamiaru dzielić kwiatów z osobami pokroju Ioli Anne Poole. Nasza rodzina pomogła przenieść tutaj starą kaplicę, żeby mógł powstać kościół. Iola tylko grała w nim na organach, a i tak jej za to płacili. Nie była nawet członkiem kongregacji. Mama uważała, że jeśli Iola chce mieć kwiaty na ołtarzu na swoje urodziny, może je ufundować w jakimś kościele w Nowym Orleanie, skąd przyszli tacy jak ona.

Zastępca szeryfa, Jim, mlasnął językiem o zęby.

– Kobiety – skwitował.

Jego partner znów się roześmiał.

– Za krótko tu jesteś, żeby rozumieć, jak to wszystko działa. W Bostonie może takie rzeczy nie są ważne, ale w Fairhope na pewno mają znaczenie. Mówię ci, gdyby mogli znaleźć kogokolwiek innego, i mam na myśli naprawdę kogokolwiek, kto wiedziałby, jak grać na starych kościelnych organach, to by tak zrobili. To częściowo z tego powodu moja mama kilka lat temu nalegała, żeby przyjąć nowego dyrygenta z ogólniaka z Buxton; powiedziała, że umie grać na organach. Wszystkie babcie z kościoła nigdy nie były tak uradowane jak w dniu, kiedy dyrygent przejął niedzielne nabożeństwa, a one mogły odprawić Iolę.

– Okej, Selmer, to sprowadzamy odpowiednią ekipę i zamykamy tę sprawę. – Jim uciął dyskusję. – Wygląda na klasyczny przypadek. Czy denatka ma jakąś rodzinę, do której powinniśmy zadzwonić?

– Nikogo, o kim bym wiedział. A swoją drogą, to puszka Pandory, której nie chcesz otwierać, Jim.

– Żadnej najbliższej rodziny… – wymruczał starszy mężczyzna, prawdopodobnie jednocześnie notując informację.

Smutek opadł na mnie jak ciężki, wełniany koc, i sprawił, że powietrze stało się jeszcze bardziej stęchłe i gęste. Stałam tam i patrzyłam przez błękitny pokój w stronę wysokich okien wychodzących na zatokę. Na zewnątrz gołąb uleciał w górę, odbijając się od balustrady na werandzie. Zastanawiałam się, co takiego zrobiła Iola Poole, że zakończyła swoje życie w ten sposób – leżąc samotnie w kwiecistej sukni, w tym wielkim domu, martwa nie wiadomo od kiedy, i nikogo to nie obchodziło? Czy zdawała sobie sprawę, że tak będzie? Czy tak to sobie wyobrażała, kiedy układała się na łóżku, zamykała oczy i pozwalała życiu z niej ulecieć?

Gołąb zatrzepotał skrzydłami i przysiadł na parapecie. Jego cień przesuwał się po szarym marmurowym wykończeniu sekretarzyka, gdy ptak podskakiwał w przód i w tył. Na krawędzi biurka stało pożółkłe pudełko po butach marki Thom McAn. Wieczko było uchylone, a z boku wystawał kawałek złoconej ząbkowej tasiemki. Kilkanaście skrawków wstążki leżało w nieładzie na parapecie. Znów mignął cień gołębia, kiedy zauważyłam coś jeszcze. Pośród kurzu na parapecie migotały drobinki złota. Chciałam wejść do pokoju i przyjrzeć im się bliżej, ale nie było na to czasu. Policjanci kierowali się już do drzwi.

Kurczowo obejmując się ramionami, ruszyłam za nimi na dół, a potem wyszłam na ganek przed domem. Dopiero gdy dotarliśmy do podjazdu i spojrzałam na domek dla gości, żołądek podszedł mi do gardła, ale z zupełnie innego powodu. W związku ze śmiercią Ioli było tylko kwestią czasu, kiedy Alice Faye Tucker przyjedzie i nas eksmituje. Zostało mi niecałe pięćdziesiąt dolarów, które dostałam za ostatnią rzecz, jaką mogłam oddać w zastaw – zegarek marki Sterling, prezent od Trammela. Zegarek znalazł się w mojej walizce jedynie przez przypadek – zawieruszył się tam po którejś z wielu podróży, zapewne jakimś wydarzeniu z branży koniarskiej w bez wątpienia lepszych czasach. Gdyby Trammel wiedział, że nadal go mam, na pewno by go zabrał, jak zrobił ze wszystkim, co miało jakąkolwiek wartość. Zadbał o to, żebym nigdy nie miała dostępu do wystarczającej sumy pieniędzy, aby się wyrwać.

Co ze mną i z dziećmi? Co my teraz zrobimy?

Pytanie przybrało realną postać, gdy minęło popołudnie. Furgonetka koronera zdążyła odjechać chwilę przed tym, jak Zoey i J.T. wrócili ze szkoły. Nie powiedziałam im nawet, że pani, od której wynajmujemy dom, umarła. Dowiedzą się w odpowiednim czasie, wkrótce. Dziewięcioletni J.T. może nie zobaczy związku między jedną sprawą a drugą, ale Zoey, czternastolatka, która zachowywała się czasem tak, jakby miała co najmniej trzydziestkę, zorientuje się, że utrata domu oznacza dla nas katastrofę. W chwili, kiedy znów pojawimy się w systemie – zapłacimy kartą kredytową w motelu, pójdę na rozmowę o pracę i podam prawdziwe referencje, wypłacę gotówkę w banku – Trammel Clarke nas znajdzie.

Wśliznęłam się do łóżka o wpół do pierwszej. Padłam bez życia, zmęczona. Czułam się winna, że nie byłam szczera wobec dzieci – nawet jeśli nie było to nic nowego. Za oknem woda łechtała rosnącą przy brzegu turzycę, zaś księżyc wolno wznoszący się nad przylądkiem Hatteras wspiął się właśnie na komin domu Ioli i zawisł nad wieżyczką jak gałka lodów waniliowych w odwróconym do góry nogami waflowym rożku.

Jak właścicielka tak wspaniałej posiadłości mogła skończyć sama w swoim pokoju? Jak mogła odejść z tego świata bez ani jednej duszy, która zapłakałaby przy jej łóżku?

Obraz Ioli jako młodej kobiety zaprzątnął moje myśli. Wyobraziłam ją sobie, jak idzie po werandzie w śnieżnobiałej sukni. Księżycowe cienie poruszyły się i zatańczyły pośród dębów i sosen, a ja usłyszałam, jak stary dom mnie woła, szepcząc sekrety długiego i tajemniczego życia Ioli Anne Poole.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: