Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Raz wiedźmie śmierć - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
15 maja 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Raz wiedźmie śmierć - ebook

Druga księga serii o Atticusie O'Sullivanie, ostatnim druidzie – a zarazem najśmieszniejszym, najbardziej zwariowanym i najbardziej zapadającym w pamięć bohaterze urban fantasy od czasów Harry'ego Dresdena Jima Butchera!

2100-letni Atticus O’Sullivan, ostatni z druidów, odkrywa, że po zabiciu pewnego celtyckiego boga (zajrzyj do pierwszego tomu serii, Na psa urok) stał się niespodziewanie popularny. Bogowie z najróżniejszych panteonów życzą sobie nagle, by sprzątnął ich rywali, przede wszystkim boga piorunów Thora. To dopiero początek kłopotów Atticusa. Oto do jego drzwi puka Kojot, indiański bóg-oszust, i żąda, by druid unicestwił demona polującego na ludzi w okolicy. Horda bachantek z Las Vegas chce zająć senne miasteczko i uczynić z niego kolejne gniazdo rozpusty. A na dodatek na życie druida i jego przyjaciół dybią diaboliczne nazistowskie wiedźmy, polujące też na atrakcyjny polski sabat pod wodzą Maliny… I po czyjej stronie stanie rosyjski rabin, upadły anioł z piątego kręgu piekła Dantego? Atticusowi pomagają zwilkołaczony wiking i sprawniczony wampir – czy jednak tym razem to wystarczy, by ujść z życiem? 

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7818-158-3
Rozmiar pliku: 777 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wskazówki dotyczące wymowy

Podobnie jak w przypadku irlandzkich słów w Na psa urok, bardzo bym nie chciał, żeby ktokolwiek patrzył na nagromadzone tu polskie, rosyjskie i irlandzkie słowa i myślał sobie: „Czy ja naprawdę muszę wymawiać to wszytko poprawnie?" Nie, nie musisz. Chciałbym, żeby moi czytelnicy po prostu dobrze się bawili, czytając tę książkę, a jeśli wolisz sobie, Drogi Czytelniku, czytać wszystkie te słowa po swojemu, to na zdrowie. Jeśli jednak należysz do tego pokroju ludzi, którzy muszą wiedzieć dokładnie, jak brzmią kwestie wypowiadane przez poszczególnych bohaterów, to właśnie dla Ciebie przygotowałem wskazówki.

Wyrażenia irlandzkie

Bean sidhe = Banszii

Dóigh = doj (palić)

Dún = dun (zamykać)

Freagróidh tú = fragrojtu (odpowiesz)

Múchaim = muhem (gasić)

Najważniejsze wynalazki irlandzkie

Fragarach = Fragarah (imię miecza: Prawdomówny)

Moralltach = Moreltoh (imię miecza: Potężny Gniew)

Bóg irlandzki

Goibhniu = Gawnju (członek Tuatha Dé Danann; mistrz kowalstwa i browarnictwa)

Pozostałe zwroty w języku polskim, rosyjskim i niemieckim można znaleźć w postaci plików dźwiękowych na mojej stronie kevinhearne.com, jeśli się akurat ma ochotę na nią zajrzeć.Rozdział 1

Okazuje się, że jak się już zabije jakiegoś boga, to nagle wszyscy chcą z tobą porozmawiać. Facet od paranormalnych ubezpieczeń usiłuje cię namówić na specjalną „polisę dla pogromców bogów". Jakieś cwaniaczki wciskają człowiekowi raptem „bogoodporną" zbroję i zachęcają do wynajęcia superbezpiecznego domu nie z tego świata. A przede wszystkim wszyscy inni bogowie najpierw niby zaczynają od gratulacji, że co za osiągnięcie, potem natychmiast ostrzegają, żeby na nich żadnego takiego draństwa nawet nie próbować, a zaraz potem wychodzą z jakimiś koszmarnymi propozycjami zabicia tego czy owego rywala – za pomocą takiegoż dokładnie draństwa.

Gdy tylko po wszystkich panteonach rozeszła się plotka, że zlikwidowałem nie jednego, ale aż dwóch spośród Tuatha Dé Danann – a przy tym tego potężniejszego posłałem do chrześcijańskiego piekła – zaczęli mnie nachodzić najrozmaitsi magnaci, heroldowie i ambasadorzy z niemal wszystkich systemów wierzeń. I każdy chciał tego samego: żebym ich zostawił w spokoju, ale za to zabrał się za kogoś innego, a jeśli uda mi się pozbyć tego nieśmiertelnego czyraka, który ich świerzbi od tylu stuleci, zostanę hojnie nagrodzony, spełnią się wszystkie moje marzenia itd., itp. i ble ble.

Wszystkie te teksty o nagradzaniu to jedna wielka ściema. Brighid, celtycka bogini poezji, ognia i kuźni, obiecała mi kiedyś, że hojnie mnie wynagrodzi, gdy tylko zabiję Aenghusa Óga, ale oczywiście nie dała znaku życia od trzech tygodni, czyli odkąd Śmierć zabrał go ze sobą do piekła. Codziennie niemal nachodzili mnie bogowie całego świata, ale żeby choć słowo od mojej własnej bogini... Nie. Ani mru-mru.

Japońskie bóstwa chciały, żebym dokopał chińskim, i odwrotnie. Starzy bogowie z Rosji kazali mi niezwłocznie spuścić manto węgierskim. Grecy sugerowali, że czas wreszcie dobrać się do skóry tym ich rzymskim kopiom, i w ogóle to z całego serca pragnęli się pogrążyć w jakiejś szalonej, wyniszczającej bratobójczej walce. Aha, i jeszcze ci kolesie z Wyspy Wielkanocnej uparli się, że mam koniecznie sprzątnąć jakieś gnijące słupki totemiczne gdzieś w okolicach Seattle. Ale wszyscy – a przynajmniej na to wyglądało – chcieli, żebym zaczął od Thora. Chyba już cały świat miał dość jego draństwa.

Wśród zwolenników tego morderczego planu znajdował się także mój prawnik – Leif Helgarson. Był to stary islandzki wampir, który pewnie kiedyś nawet czcił Thora i który nie raczył mi jak dotąd wyjaśnić, dlaczego teraz żywił do niego tak obsesyjną nienawiść. Leif dbał o mój wizerunek praworządnego obywatela, regularnie ćwiczył ze mną fechtunek, dzięki czemu nie wychodziłem z wprawy w walce mieczem, a od czasu do czasu w ramach zapłaty wypijał kielich mojej krwi.

Pierwszego wieczora po Samhain czekał na mnie na mojej werandzie. Było już dość chłodno, ale ja miałem wyborny nastrój, bo w tym roku naprawdę było za co dziękować. Podczas gdy amerykańskie dzieciaki zajmowały się poprzedniej nocy wyłudzaniem łakoci pod pretekstem Halloween, ja skupiłem się w pełni na moich prywatnych obrzędach ku czci Morrigan i Brighid, szczęśliwy, że mogę je tej nocy odprawić w towarzystwie mojej nowej uczennicy. Granuaile wróciła na Samhain z Karoliny Północnej i choć może dwie osoby to trochę mało jak na porządny druidzki gaj, to i tak było to dla mnie najlepsze święto od wielu stuleci. Byłem przecież jedynym prawdziwym druidem, jaki pozostał na świecie, i sama myśl o tym, że założę nowy gaj, po tylu latach samotności w tym fachu napawała mnie nadzieją. Toteż gdy Leif powitał mnie bardzo oficjalnie z mojej werandy, gdy tylko wróciłem z pracy, być może zareagowałem bardziej żywiołowo, niż powinienem.

– Siemanko, Leif, ty stary draniu, jak idzie bajka? – Uśmiechnąłem się do niego szeroko, hamując i zeskakując z roweru. Uniósł brwi i tak spojrzał na mnie znad swego długiego nordyckiego nosa, że natychmiast pojąłem, iż pewnie nie jest raczej przyzwyczajony do tak nonszalanckich zwrotów powitalnych.

– Nie jestem żadnym draniem – odrzekł wyniośle. – Być może starym, to tak, lecz bynajmniej nie draniem. I choć miewam się dobrze – kącik jego ust drgnął ku górze – muszę wyznać, iż nie jestem nawet w połowie tak lekkiego serca jak ty.

– Lekkiego serca? – Teraz to ja z kolei uniosłem brwi. Leif prosił mnie kiedyś, żebym zwracał mu uwagę na wszelkie jego zachowania, które nadmiernie sygnalizowałyby podeszły wiek.

Ale wyglądało na to, że ta chwila nie jest akurat odpowiednia na tego typu uwagi. Wypuścił powietrze ze świstem na znak, że trochę się zirytował, co wydało mi się bardzo zabawne, jako że przecież i tak w ogóle nie oddychał.

– Dobrze więc – powiedział. – Nie tak wesół jak ty.

– Nikt już by tak nie powiedział, Leif, no chyba że takie stare pierdoły jak my. – Oparłem rower o werandę i przeskoczyłem te trzy schodki, żeby usiąść obok niego. – Naprawdę powinieneś popracować trochę nad tym, żeby lepiej się wtapiać w tłum. Podejść do tego poważniej. Kultura masowa mutuje dziś znacznie szybciej. To już nie średniowiecze, kiedy można było liczyć na to, że Kościół i arystokracja będą robiły wszystko, by świat się nie zmieniał.

– Dobrze więc, skoro zatem jesteś słownym akrobatą balansującym na linie zwanej Zeitgeistem, jak według ciebie powinienem był odpowiedzieć?

– Przede wszystkim przestań używać takich słów, jak „wyznać", „zatem" i tak dalej. Nikt już tak nie mówi.

Leif zmarszczył brwi.

– Cóż zatem miałbym rzec zamiast słowa „zatem"?

– No, nie wiem, na przykład „więc".

– W takim wypadku w moim zdaniu wystąpiłoby niezgrabne powtórzenie.

– Wiem przecież, ale w dzisiejszych czasach ludzie nie dbają o takie rzeczy. Powiedz im coś o powtórzeniach, a popatrzą na ciebie jak na głupka.

– Wnoszę z tego, że poziom edukacji znacząco się obniżył.

– Mnie to mówisz? W każdym razie powinieneś był odpowiedzieć: „W porzo, stary" albo najlepiej: „Żytko w kielonku".

– Jakie żytko w jakim kielonku?

– To taki cytat z pewnego utworu popkulturowego.

– Z utworu po… jakiego?

– Mniejsza o to. – Wzruszyłem ramionami. – Sęk w tym, że jak będziesz nadal posługiwał się zwrotami z dziewiętnastego wieku, ludzie zaczną podejrzewać, że jesteś jakimś starym draniem.

– Przecież i tak właśnie tak o mnie myślą.

– Bo pojawiasz się znikąd i wysysasz im krew? – spytałem niby to zupełnie niewinnym tonem.

– Otóż to – potwierdził Leif, niewzruszony moim sarkazmem.

– Nie, Leif. – Pokręciłem głową z pełną powagą. – Do tego dochodzą znacznie później, jeśli w ogóle. Ludzie uważają cię za starego drania, bo zachowujesz się dziwacznie, a jeszcze gorzej wysławiasz. Od razu wiedzą, że nie jesteś jednym z nich. I wierz mi, nie chodzi o to, że masz cerę jak odtłuszczone mleko. Tu, w Dolinie Słońca, masa ludzi się przejmuje rakiem skóry. To normalne. Ale wystarczy, że się odezwiesz, a ludzie wpadają w panikę. To brzmi, jakbyś był jakimś starym dziadem.

– Ale ja jestem starym dziadem, Atticusie!

– A ja jestem o jakieś tysiąc lat starszy i co z tego?!

Westchnął z rezygnacją, a było to westchnienie teatralne, westchnienie starego wampira, który nie musi w ogóle oddychać.

– Słuszna uwaga – przyznał.

– Wiem, że słuszna, więc mi tu nie narzekaj na wiek. Jak rozmawiam z jakimiś dzieciakami z college'u, to biedaki pojęcia nie mają, że nie jestem ich rówieśnikiem. Uznają, że pieniądze odziedziczyłem albo dostałem jako fundusz inwestycyjny, i po prostu chcą iść się ze mną napić.

– Uważam, że dzieciaki z college'u są naprawdę urocze. I ja chętnie poszedłbym się z nimi napić.

– Nie, Leif, ty chętnie byś poszedł się ich napić, a one podświadomie to wyczuwają, bo otacza cię aura drapieżnika.

Jego mina rozanielonego marzyciela zniknęła w jednej chwili i spojrzał na mnie uważnie.

– Przecież mówiłeś, że nie są w stanie wyczuć mojej aury.

– Bo nie są, w każdym razie świadomie. Ale wyczuwają twoją inność, i to głównie dlatego, że się nie wyrażasz ani nie zachowujesz odpowiednio do swojego wyglądu.

– To na ile wyglądam?

– Yyy… – Przyjrzałem mu się uważniej, szacując ilość zmarszczek. – Na coś tak pod czterdziestkę.

– Tak staro?! Zmieniłem się w wampira, gdy miałem ledwie dwadzieścia parę lat!

– Czasy wtedy były ciężkie. – Znów wzruszyłem ramionami.

– Z pewnością masz rację. Przybyłem tu w twe progi, by zamienić dwa słowa odnośnie do tych właśnie praczasów zamierzchłych.

– Leif?! – Ze zdenerwowania aż przewróciłem oczami. – Może powinienem skoczyć się przebrać w jakąś upiorną bonżurkę i wyciągnąć fajkę? Posłuchaj samego siebie, Leif! Chcesz się wtapiać w tłum czy nie? „Przybyłem tu w twe progi"? Kto w dzisiejszych czasach używa takiego zwrotu, do cholery?

– Ale co z nim nie tak?

– To brzmi zbyt archaicznie! Nie mógłbyś powiedzieć „przyszedłem" albo jeszcze lepiej „wpadłem do ciebie".

– Ale wtedy tracę taki ładny amfibrach!

– Bogowie niejedyni! To ty układasz wypowiedzi białym wierszem? Nic dziwnego, że nie jesteś w stanie nawet przez pół godziny pogadać z żadną studentką! One są przyzwyczajone do paplania z chłopakami z uniwerku, a nie z szekspirologami!

odezwał się mój wilczarz irlandzki Oberon, który porozumiewał się ze mną poprzez specjalne myślowe łącze. Siedział pewnie pod drzwiami i przysłuchiwał się naszej rozmowie. Przeprosiłem Leifa na chwilkę i zwróciłem się do niego.

Tak, Oberon, już jestem. Na werandzie jest Leif i zachowuje się jak stary dziad.

.

Dobry piesek. Chcesz wyjść tu do nas na zewnątrz?



Ale ostrzegam, że zanosi się na jakieś nudy. Leif powiedział, że chce o czymś ze mną rozmawiać, i wygląda wyjątkowo ponuro i nordycko. Nawet jak na niego.

.

Dzięki, chłopie. A ja obiecuję, że pójdziemy pobiegać, jak tylko Leif już sobie w końcu pójdzie.

Otworzyłem drzwi i wyskoczył zza nich Oberon, strasznie wymachując ogonem, niepomny na to, że wali nim Leifa w ramię.

. Był to nasz ulubiony irlandzki pub, do którego niestety już nie miałem wstępu.

Ale oni tam nadal są na mnie wściekli za to, że im ukradłem Granuaile. Była ich najlepszą barmanką.

.

Nie minęły nawet trzy tygodnie – przypomniałem mu. Psy mają słabe poczucie czasu. – Ale pozwolę ci pobiegać wokół pola golfowego i jeśli dorwiesz jakiegoś królika, jest twój. No to kładź się i wystaw brzuch, bo muszę pogadać teraz z Leifem.

Oberon posłusznie padł na ziemię, aż zaskrzypiały deski werandy między moim krzesłem a tym, na którym usiadł Leif.

.

– Dobra, Leif, Oberon jest już szczęśliwy – powiedziałem, drapiąc mojego psa po żebrach. – To o czym chciałeś rozmawiać?

– To w zasadzie bardzo proste – zaczął – ale, jak to zwykle bywa z prostymi sprawami, zarazem i skomplikowane.

– Czekaj. Od razu wyeliminujmy wyrazy, których nie powinieneś używać. Zapomnij o „w zasadzie" i o „zarazem" – doradziłem mu troskliwie.

– Wolałbym nie, jeśli nie będziesz mi miał tego za złe. Jako że i tak nie jestem zmuszony ukrywać przed tobą swej prawdziwej natury, nie będziesz miał, tuszę, nic przeciwko temu, bym mówił tak, jak lubię?

– Oczywiście, że nie – zapewniłem go i ugryzłem się w język, nim wymknęła mi się uwaga, że naprawdę nie powinien używać tego nieszczęsnego „tuszę". – Przepraszam, Leif, ja tylko staram się ci jakoś pomóc, rozumiesz?

– Tak, i doceniam twoje starania. Lecz to, co mam do powiedzenia, będzie trudne i bez przepuszczania mych słów przez filtr analfabetyzmu. – Wziął głęboki, zupełnie niepotrzebny oddech i zamknął oczy, gdy powoli wypuszczał z siebie powietrze. Wyglądał tak, jakby starał się skoncentrować i odnaleźć odpowiednią czakrę. – Wiele jest powodów, dla których zwracam się do ciebie o pomoc, a jeszcze więcej przyczyn, dla których powinieneś niezwłocznie przystać na moją propozycję, ale te ostatnie mogą chwilę zaczekać. Pozwolę przedstawić sobie tę sprawę w skrócie – powiedział, otwierając oczy i zwracając się ku mnie. – Chcę, byś pomógł mi zabić Thora.

mruknął Oberon i zarechotał, jak to zawsze on, gdy go coś wyjątkowo ubawi.

Na szczęście Leif nie domyślił się, że mój pies się z niego śmieje.

– Hmm – odparłem. – Thor wzbudza dość mordercze myśli. Nie jesteś pierwszą osobą, która sugeruje mi taki czyn i to w ciągu zaledwie dwóch ostatnich tygodni.

Leif skoczył na równe nogi.

– I to jest właśnie jeden z wielu powodów, dla których powinieneś się zgodzić mi pomóc. Będziesz miał rozlicznych sprzymierzeńców, gotowych dostarczyć ci wszelkiej potrzebnej pomocy, a jeśli ci się uda, zdobędziesz tłum wdzięcznych wielbicieli.

– A jeśli nie, to tłum żałobników? Skoro tak go wszyscy nienawidzą, to niby czemu jeszcze nikt inny nie dokonał tego czynu?

– To przez Ragnarök – odpowiedział natychmiast Leif, najwyraźniej dobrze przygotowany na to pytanie. – Przez tę całą przepowiednię wszyscy się go boją, a on stał się po prostu nieznośnie arogancki. Wszystkim się wydaje, że skoro Thor będzie tu jeszcze podczas końca świata, to do tego czasu nikt mu nic nie może zrobić. Ale to są duby smalone…

Nie zdołałem powstrzymać uśmiechu.

– Czy ja dobrze słyszę? Powiedziałeś, że Ragnarök to duby smalone?

Oberon znów zarechotał po swojemu.

Leif puścił moje pytanie mimo uszu.

– Nie wszystkie przepowiednie zawarte w tym proroctwie mogą się sprawdzić, tak jak tylko jeden z możliwych światów istnieje naprawdę, o ile w ogóle któryś istnieje. Nie mogą nam wiązać rąk jakieś bajki zrodzone w zmarzniętych na kość mózgach moich przodków. Możemy zmienić to w każdej chwili.

– Słuchaj, Leif, wiem, że przygotowałeś sobie całą sagę powodów, dla których mam to niby zrobić, ale czuję, że nie będę w stanie wziąć sobie do serca żadnego z nich. Po prostu w moim odczuciu to nie należy do moich obowiązków. Aenghus Óg i Bres przyszli do mnie i wyzwali na ubitą ziemię, a ja tylko ją zakończyłem. I, wiesz, to naprawdę mogło się zupełnie inaczej skończyć. Nie było cię tam... mało nie zginąłem. Przecież chyba nie sposób nie zauważyć niektórych dowodów na to, że nie było łatwo, nie? – Wskazałem na moje zniekształcone prawe ucho. Odgryzł mi je demon, który wyglądał jak maskotka Iron Maiden, a mnie, mimo usilnych starań, udało się wytworzyć w tym miejscu jedynie żałosną bryłkę chrząstki.

(Łapałem się już nawet na tym, że podśpiewuję sobie: „Don't waste your time always searching for those wasted ears"*).

– Owszem, zauważyłem je – mruknął Leif.

– Mam kupę szczęścia, że skończyło się na tak niewielkich obrażeniach. I choć nie zapłaciłem zbyt wysokiej ceny za zabicie Aenghusa, miałem przez to kilka nieprzyjemnych wizyt najróżniejszych bogów. A i tak tylko dlatego, że jeszcze jestem płotką. Masz pojęcie, co by się stało, gdyby udało mi się pokonać kogoś tak poważnego jak Thor? Pozostali bogowie wykończyliby mnie zbiorowo po prostu po to, żeby zlikwidować potencjalne zagrożenie. Zresztą wydaje mi się, że zabicie go jest fizycznie niemożliwe.

– Ależ oczywiście, że jest – zaprotestował Leif, unosząc palec i wymachując mi nim przed nosem. – Nordyccy bogowie niczym się pod tym względem nie różnią od waszych Tuatha Dé Danann. Są wiecznie młodzi, ale poza tym można ich bez trudu zabić.

– Może i początkowo tak było – zgodziłem się ostrożnie. – Czytałem trochę na ten temat i mam świadomość, że ciebie interesuje Thor wersja 1.0. Ale wiesz dobrze, że teraz istnieje już o wiele więcej wersji Thora, zupełnie tak jak liczne wersje Kojota i Jezusa, Buddy czy Elvisa. Nie wyobrażaj sobie, że wpadniemy do Asgardu, zabijemy Thora 1.0, a potem, jakimś cudem, uda nam się uniknąć reszty nordyckiego panteonu i spokojnie sobie wrócimy do Midgardu. Tu może już na nas czekać Thor wersja komiksowa i rozgromić nas w jednej chwili za to, że nie byliśmy uprzejmi dla jego oryginalnej wersji. Pomyślałeś o tym?

Leif popatrzył na mnie zupełnie zbity z pantałyku.

– To Thor ma wersję komiksową?

– No, jasne, jak mogłeś przeoczyć ten fakt? I jest też film oparty na komiksie. Tu, w Stanach, zrobili z niego coś jakby bohatera i ta wersja znacznie odstaje od tego dupka, jakim jest w oryginale. Jest na tyle miły, że z pewnością palcem nie ruszy, póki go jakoś nie sprowokujemy, ale wdarcie się do Asgardu będzie wystarczającą prowokacją.

– Hmm. Powiedzmy, że byłbym w stanie zorganizować koalicję różnych stworzeń, które chętnie wzięłyby udział w inwazji na Asgard, a następnie wróciłyby z nami do Midgardu. Czy w takim wypadku mógłbym liczyć na twoją pomoc?

Pokręciłem głową bardzo powoli.

– Nie, Leifie, bardzo mi przykro, ale nie. Nadal żyję między innymi dlatego, że nigdy nie nadepnąłem na odcisk żadnemu bogu piorunów. Należy to do moich najlepszych strategii przetrwania i nie zamierzam jej zarzucić. Ale jeśli mimo wszystko chcesz wprowadzić swój plan w życie, to radzę unikać Lokiego. Będzie udawał, że jest po twojej stronie, ale przy pierwszej lepszej okazji wygada wszystko Odynowi, a wtedy cały panteon rzuci się na ciebie z drewnianymi kołkami w dłoniach.

– Wydaje mi się to lepszym wyjściem niż kontynuowanie życia obok niego. Chcę zemsty.

– Zemsty za co tak właściwie? – Zwykle nie próbuję nawet wnikać w wampirzą psychologię, bo jest nieznośnie przewidywalna. Chodzi im w zasadzie tylko o dwie rzeczy: władzę i terytorium. Ale sęk w tym, że wampiry lubią, jak się im zadaje pytania, bo wtedy mogą na nie odpowiedzieć i tworzyć wokół siebie ogólną aurę tajemniczości.

Leif jednak nie miał szansy wykonać tego manewru, choć wyraźnie miał na niego ochotę. Już otwierał usta, by powiedzieć, że nic mi nie powie, gdy jego wzrok zsunął się na moją szyję, a potem niżej, na amulet z zimnego żelaza. W tej samej chwili poczułem, że skóra między moimi obojczykami się rozgrzewa – ba! płonie.

– O – powiedział Leif, któremu chyba po raz pierwszy od wieków zabrakło słów – czemu twój amulet tak błyszczy?

Poczułem, że moje ciało zalewa gorąco niczym w sierpniowe południe, na czoło wystąpiły mi krople potu, a w uszach zabrzmiał jakiś okropny dźwięk przypominający skwierczenie. Po chwili doszło do mnie, że to moja skóra smaży się jak bekon. Instynktownie chciałem natychmiast zerwać naszyjnik i rzucić go na trawnik, ale opanowałem się, bo wiedziałem, że ten płonący kawał zimnego żelaza – ta antyteza wszelkiej magii – jest pewnie jedyną rzeczą, która trzyma mnie tak naprawdę przy życiu.

– Ktoś mnie atakuje! Magicznie! – zdołałem wysyczeć przez zaciśnięte zęby, kurczowo chwytając oparcie krzesła, aż mi zbladły kłykcie, i ze wszystkich sił próbując się skoncentrować na blokowaniu bólu. Nie chodziło mi tylko o to, żeby uspokoić panikujące nerwy (jeśli ból mnie pokona, już po mnie. Ból to najprostszy i najszybszy sposób, by pobudzić jądra podstawne, a kiedy już one zaczęłyby rządzić, to zamknęłyby wszelkie wyższe funkcje kory mózgowej i sprowadziłyby całą pracę mózgu do podstawowego wyboru narzucanego przez instynkt: walczyć czy uciekać?, co z kolei pozostawiłoby mnie w stanie zupełnego ogłupienia i nie byłbym nawet zdolny wyjaśnić Leifowi w miarę składnie, co się dzieje, na wypadek gdyby sam się jeszcze nie zorientował). – Ktoś usiłuje mnie zabić!

* Bardziej znane w wersji Iron Maiden: „Don't waste your time always searching for those wasted years" („Nie marnuj czasu na szukanie tych utraconych lat "). Wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: