Rekreacje Mikołajka - ebook
Rekreacje Mikołajka - ebook
Mikołajek, Joachim, Euzebiusz, Maksencjusz, Alcest, Ananiasz… To imiona najpopularniejszych łobuziaków w historii literatury dziecięcej. Ich przygody bawią polskich czytelników już od pół wieku!
Przez lata książki ukazywały się w niezmienionej szacie graficznej – ten charakterystyczny kwadratowy format rozpoznawał każdy fan serii.
Na pięćdziesiątą rocznicę pierwszego polskiego wydania serii wreszcie pojawia się wersja elektroniczna.
Nowoczesna forma e-booka zawiera jednak te same przezabawne ilustracje i historie, które ciągle zdobywają nowych czytelników w różnym wieku, zachwycając kolejne pokolenia.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-10-12766-2 |
Rozmiar pliku: | 4,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Bawiliśmy się wszyscy w „myśliwego”; wiecie, jak to się gra: ten, kto ma piłkę, jest myśliwym, stara się trafić piłką w drugiego – trafiony beczy i zostaje myśliwym. To jest bardzo fajne. Nie grali tylko: Gotfryd, który był nieobecny, Ananiasz, który zawsze powtarza sobie lekcje na pauzach, i Alcest, który zajadał swoją ostatnią przedpołudniową kanapkę. Alcest zawsze zostawia największą kanapkę – bułkę z dżemem – na drugą pauzę, bo druga pauza jest trochę dłuższa niż inne. Myśliwym był Euzebiusz, co nie zdarza się często: ponieważ jest bardzo silny, wszyscy uważają, żeby nie trafić w niego piłką, bo kiedy on poluje, wali okropnie mocno. Właśnie Euzebiusz wycelował w Kleofasa. Kleofas rzucił się na ziemię i rękami zasłonił głowę; piłka przeleciała nad nim i pac! – uderzyła w plecy Alcesta, który upuścił swoją bułkę na ziemię – upadła na tę stronę posmarowaną dżemem. Alcestowi to się nie podobało; zrobił się czerwony i zaczął krzyczeć; wtedy Rosół – nasz wychowawca – przybiegł, żeby zobaczyć, co się stało, ale nie spostrzegł bułki, nadepnął na nią, pośliznął się i o mało nie upadł. Rosół był zdziwiony, cały but miał oblepiony dżemem. A Alcest... to było straszne! Zaczął wymachiwać rękami i krzyknął:
– Psiakrew, cholera! Nie może pan uważać, gdzie pan stawia nogi! Ślepy pan czy co?!
Był wściekły, że nie wiem, ten Alcest; bo musicie wiedzieć, że z jego śniadaniami nie ma żartów, szczególnie z tymi kanapkami z drugiej pauzy.
Rosół też był niezadowolony.
– Spójrz mi w oczy – nakazał Alcestowi. – Coś powiedział?
– Powiedziałem, że psiakrew, cholera, nie ma pan prawa chodzić po moich kanapkach! – krzyknął Alcest.
Wtedy Rosół wziął Alcesta za ramię i wyprowadził z podwórza. Kiedy Rosół szedł, słychać było plask, plask, przez ten dżem, co miał na bucie.
A potem pan Mouchabière zadzwonił na koniec pauzy. Pan Mouchabière to jest nasz nowy wychowawca, nie mieliśmy dotąd czasu wymyślić dla niego jakiegoś śmiesznego przezwiska. Weszliśmy do klasy, a Alcesta ciągle jeszcze nie było. Nasza pani była zdziwiona.
– A gdzie jest Alcest? – zapytała.
Właśnie chcieliśmy jej wszyscy odpowiedzieć, kiedy drzwi się otworzyły i wszedł dyrektor z Alcestem i Rosołem.
– Wstać! – powiedziała pani.
– Siadać! – powiedział dyrektor.
Dyrektor nie miał zadowolonej miny; Rosół też nie, a gruby Alcest był zalany łzami i pociągał nosem.
– Moje dzieci – powiedział dyrektor – wasz kolega zachował się niezwykle ordynarnie w stosunku do Ros... do pana Dubon. Nie mogę znaleźć wytłumaczenia dla tego braku szacunku wobec zwierzchnika i osoby starszej. W związku z tym wasz kolega zostaje wydalony. Nie pomyślał on, och! na pewno nie pomyślał, o ogromnym bólu, jaki sprawi swoim rodzicom. A jeśli w przyszłości nie poprawi się – skończy w więzieniu. Taki jest los nieuków. Niech to posłuży za przykład dla was wszystkich!
I dyrektor kazał Alcestowi zabrać swoje rzeczy. Alcest zrobił to z bekiem, a potem wyszedł razem z dyrektorem i Rosołem.
Było nam strasznie smutno. Pani też.
– Spróbuję coś zrobić – przyrzekła nam.
Jednak nasza pani potrafi być bardzo fajna!
Kiedy wyszliśmy ze szkoły, zobaczyliśmy Alcesta; czekał na ulicy i jadł bułeczkę nadziewaną czekoladą. Miał bardzo smutną minę, kiedyśmy się do niego zbliżyli.
– Nie poszedłeś jeszcze do domu? – zapytałem go.
– A nie – odpowiedział Alcest. – Ale muszę iść, bo zaraz będzie obiad. Założę się, że jak powiem o tym tacie i mamie, nie dadzą mi deseru. Och, co za dzień, jak Boga kocham...
I Alcest poszedł, powłócząc nogami i żując wolno swoją bułkę. Miało się prawie wrażenie, że się zmuszał do jedzenia. Biedny Alcest, bardzośmy go żałowali.
A potem, po południu, zobaczyliśmy mamę Alcesta. Przyszła do szkoły, minę miała niezadowoloną i trzymała Alcesta za rękę. Weszli do gabinetu dyrektora. Rosół też.
Trochę później – byliśmy już w klasie – wszedł dyrektor z Alcestem, a Alcest uśmiechał się od ucha do ucha.
– Wstać! – powiedziała pani.
– Siadać! – powiedział dyrektor.
I dyrektor wytłumaczył nam, że postanowił dać Alcestowi jeszcze jedną szansę. Powiedział, że robi to ze względu na rodziców naszego kolegi, bo się zasmucili, że ich dziecko może zostać nieukiem i skończyć w więzieniu.
– Wasz kolega przeprosił pana Dubon, który był tak dobry, że dał się przeprosić – powiedział dyrektor. – Mam nadzieję, iż wasz kolega będzie wdzięczny za tę pobłażliwość i że po tej skutecznej lekcji, która posłuży mu za ostrzeżenie, będzie umiał w przyszłości naprawić dobrym zachowaniem to ciężkie przewinienie, którego dopuścił się dzisiaj. Czy tak?
– No! – odpowiedział Alcest.
Dyrektor spojrzał na niego, otworzył usta, westchnął i wyszedł.
Byliśmy okropnie zadowoleni, zaczęliśmy mówić wszyscy naraz, ale pani uderzyła linijką w stół i powiedziała:
– Spokój, proszę! Alcest, wróć na miejsce i bądź grzeczny. Kleofas, do tablicy!
Kiedy zadzwoniono na pauzę, zeszliśmy wszyscy, oprócz Kleofasa, który został ukarany, jak to dzieje się zawsze, kiedy odpowiada. Na podwórzu Alcest jadł kanapkę z serem, myśmy go wypytywali, jak to było w gabinecie dyrektora, i wtedy przyszedł Rosół.
– No, chłopcy – powiedział – zostawcie kolegę w spokoju. To, co się stało rano, już minęło. Idźcie się bawić!
I wziął Maksencjusza za ramię, a Maksencjusz potrącił Alcesta i kanapka z serem upadła na ziemię.
Wtedy Alcest spojrzał na Rosoła, zrobił się cały czerwony, zaczął wymachiwać rękami i krzyknął:
– Psiakrew, cholera! To nie do wiary! Znowu pan zaczyna! Naprawdę, pan jest niepoprawny!
DZISIAJ TATA ODPROWADZIŁ MNIE PO OBIEDZIE^() do szkoły. Bardzo lubię chodzić z tatą, bo często daje mi pieniążki, żebym sobie coś kupił. I tym razem tak było. Przechodziliśmy właśnie koło sklepu z zabawkami i zobaczyłem za szybą nosy z tektury, które się zakłada, żeby rozśmieszyć innych chłopaków.
– Tato – powiedziałem – kup mi nos!
Tata powiedział, że nie, że nie muszę mieć nosa, ale pokazałem mu jeden taki wielki, cały czerwony, i zawołałem:
– Oj, tato! Kup mi ten, wygląda zupełnie jak nos stryjka Genia!
Stryjcio Genio to brat taty; jest gruby, opowiada kawały i ciągle się śmieje. Nie przychodzi często, bo jeździ i sprzedaje jakieś towary bardzo daleko – w Lyonie, w Clermont-Ferrand i w Saint-Etienne. Tata zaczął chichotać.
– To prawda – powiedział tata – zupełnie nos Genka, tyle że mniejszy. Założę go, gdy tylko się u nas znowu pokaże.
A potem weszliśmy do sklepu, kupiliśmy nos i ja go założyłem – trzyma się na gumce. Potem tata go założył, a potem sprzedawczyni i wszyscy przeglądaliśmy się w lustrze i chichotaliśmy okropnie. Mówcie, co chcecie, ale mój tata jest bardzo fajny!
Przed bramą szkoły tata powiedział mi:
– Tylko bądź grzeczny i uważaj, żebyś nie miał przykrości z powodu nosa Genka.
Przyrzekłem mu to i wszedłem do szkoły.
Na podwórzu stali chłopcy, więc założyłem nos, żeby im pokazać, i wszyscyśmy się bardzo śmiali.
– Zupełnie jak nos mojej ciotki Klary – powiedział Maksencjusz.
– Nie – sprzeciwiłem się – to jest nos mojego stryjka, tego, co jest sławnym podróżnikiem.
– Pożyczysz mi nos? – zapytał Euzebiusz.
– Nie – odpowiedziałem. – Jeśli chcesz mieć nos, to poproś swego taty, niech ci kupi!
Ciąg dalszy w wersji pełnej
------------------------------------------------------------------------
^() We Francji lekcje odbywają się rano i po południu.