Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Relikwia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
2 listopada 2009
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Relikwia - ebook

Kiedy ksiądz Augustyn ogłasza wiadomość o odkryciu relikwii, wiadomo, że nic już nie będzie takie jak dotąd… Czy tajemnicze znalezisko w podziemiach kościoła może mieć nadprzyrodzoną moc? Czy to rzeczywiście cud? A może zwykłe oszustwo, na którym ksiądz chce zbić kapitał? Jak zareaguje Kościół? Wciągająca i zaskakująca fabuła skłania do pytań o rolę wiary, o sens i głębię powołania kapłana, narażonego na pokusy współczesnego świata i trapionego wątpliwościami.

Czy celibat to droga do świętości, czy okrutna próba charakteru, z góry skazana na klęskę? Jest w tej książce analiza samotności i wyrzeczenia, ale i obraz bezmyślnego egoizmu, cynicznych działań prowadzących do tragedii; skrajne uczucia pchają bohaterów w sidła niebezpiecznych związków i nieprzemyślanych decyzji. W powieści Marcina Pilisa miłość splata się z grzechem, świętość kala zbrodnia, a postępki ludzi wyznacza kult próchniejących szczątków. „Relikwia” nie jest zwykłą historią o relacjach Kościoła z wiernymi, ale wnikliwą analizą ludzkich namiętności i stanów ducha społeczności zasklepionej w schematyzmie rytuału liturgii i dnia codziennego. Pozornie wszystko jest w najlepszym porządku: wiara i religia idą w parze, życie duchowe oddziela od prozaicznej rzeczywistości wyraźna granica, ale pod cienką warstwą poprawności kryje się nienawiść i obłuda.

Jest czy nie jest Polska państwem wyznaniowym – dyskusja trwa, ale na prowincji proboszczowie dyscyplinują swoje owieczki jak trzeba. Marcin Pilis wchodzi swoją powieścią za kulisy tej duchowej opieki: pokazuje religijne uniesienia i histerie, kościelne manipulacje faktami i przemilczenia, strach ludzi i arogancję tych, którzy mają ich prowadzić do zbawienia, ale też szczerą wiarę mieszającą się z pokusami niekiedy silniejszymi od niej. Samo życie. Tu nie ma pozytywnych postaci, są prawdziwi ludzie, którzy chcą być lepsi i mają nadzieję, że religia i wiara im to ułatwią. A tu raz się uda, a raz nie... Na szczęście autorowi udała się powieść. Leszek Bugajski, Newsweek

„Pan raczył się pojawić i odezwać tutaj, w ich zgrzebnym, nieciekawym świecie” – tak oto, słowami autora, można by streścić tę powieść. Opowieść najbardziej jak to tylko możliwe prawdziwą, dotykalną, czystą. Atutem tej książki wydaje się to, że czerpie ona soki żywotne ze wszystkich nurtów debaty publicznej toczącej się współcześnie wokół problemów Kościoła katolickiego, nie opowiadając się jednak za żadną ze stron. Marek K. E. Baczewski

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-62405-48-0
Rozmiar pliku: 817 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1 – Znalezisko

Święta Maria patrzyła na Janusza sponad stosu ławek, a on odwzajemniał to spojrzenie zgrabnie wypiętymi pośladkami, starając się dotrzeć szmatą w niedostępne zakamarki starej posadzki w kościele.

Wiedział, że na niego patrzy, nieco z ukosa, z lewej strony witraża, gdzie widniała jako dumna matka trzymająca na rękach swego małego Boga. Była ledwie widoczna. Barwy fresku spłowiały, dziewicze linie konturów znikły, a podobizna Świętej Marii wychudła po kilku stuleciach ściennego więzienia. Dziś wydawała się ulotna jak najbłahsza myśl, zwiewna niczym delikatny puch. Znikająca Dama Anoreksja w powłóczystej szacie. Ale kolor oczu i ich obwódka zachowały się w zadziwiająco dobrym stanie, toteż spojrzenie Madonny budziło podczas mszy uczucie niepewności i lęku.

Zakurzone kąty między amboną i konfesjonałem zostawił na koniec. Tam było najgorzej. Po chwili miał już pewność, że jedno wiadro ciepłej wody nie wystarczy i będzie musiał przywlec z plebanii kolejne. Miał do wyboru: pobieżne wytarcie kątów i samopokutę lub dokładne umycie każdego miejsca i miłe słowa proboszcza Augustyna. Zrobiłby bez wahania wszystko jak należy, gdyby tylko okolice konfesjonału stojącego w prawym skrzydle transeptu nie były narażone na spojrzenie Świętej Marii. Ten piorunujący efekt przymrużenia powiek! Niby nic szczególnego, ale w tym przypadku w grę wchodziła cecha malowidła, o której babka opowiadała mu w czasach pierwszej komunii. Mawiała, że właśnie w tym miejscu, tuż przy konfesjonale, na prawo od prezbiterium, Maria potrafi przenicować duszę na wskroś tym swoim spojrzeniem i niezwykły efekt zmrużenia powiek – zwłaszcza w promieniach listopadowego słońca – dowodzi nadnaturalnych właściwości fresku.

Mimo upływu lat nadal nie potrafił uodpornić się skutecznie na wzrok Marii, postanowił więc okolice konfesjonału oczyścić z pełnym zaangażowaniem, ale pobieżnie. Perspektywa samopokuty nie była w żadnej mierze przykra.

Właśnie wtedy z zakrystii wynurzył się proboszcz.

– Proszę za mną.

Jego głos zadudnił w pustym kościele i Janusz natychmiast zapomniał o spojrzeniu Świętej Marii.

– Proszę księdza proboszcza, jeszcze te kąty mam do zrobienia.

– Proszę – z tym słowem ksiądz Augustyn przekroczył drzwi prowadzące do zakrystii.

Janusz rzucił ścierkę do wiadra, podniósł miotłę i pomaszerował za księdzem. Proboszcz cieszył się w mieście ogromnym poważaniem. Od czasu, kiedy ogrodził teren kościoła, zasadził nowe drzewa i – co najważniejsze – wyremontował dach i wzmocnił dzwonnicę, parafianie bardzo go szanowali. Po proboszczu Ambrożym nie było drugiego, żeby tak się o kościół starał – powtarzali ludzie. Na celebrowanych przez niego mszach zawsze był komplet, a wierni głośniej i z większą pewnością mówili „…i odpuść nam nasze winy…”, zapatrzeni w drgające wargi duszpasterza.

W zakrystii było pusto. Musiał wyjść przed kościół, pomyślał Janusz. Postawił akcesoria sprzątacza przy ścianie i wyszedł na zewnątrz. Tak jak się spodziewał, proboszcz właśnie otwierał furtkę prowadzącą w stronę niewysokiego burego budynku, gdzie mieszkał z dwoma parafialnymi wikariuszami

– Sebastianem i Sewerynem.

Januszowi przemknęło przez głowę, że skoro Augustyn ciągnie go na plebanię, to sprawa musi być poważniejsza niż obgadanie utrzymania kościoła w czystości. Pospieszył najszybciej jak mógł i dogonił proboszcza, zanim ten zdążył otworzyć drzwi.

– Proszę, wejdź – ksiądz uczynił zapraszający ruch ręką.

– Pierwsze drzwi na lewo. Ach, przecież wiesz.

Przeszli korytarz i stanęli przed progiem. Augustyn pogmerał w fałdach sutanny i wyciągnął pęk ciężkich kluczy. Znaleźli się w dwupokojowym, ciasnym mieszkanku. Janusz poczuł przypominający swąd skarpetek zapach taniej kawy, wypitej przed kilkoma godzinami. W środku najpierw rzucały się w oczy wielkie ilości książek, a następnie ciężki pozłacany krucyfiks na stole pod oknem.

– Usiądź, proszę. – Proboszcz wskazał krzesło. – Kawa? Herbata? A może coś zimnego?

– Nie chciałbym sprawiać księdzu proboszczowi kłopotu…

– Żaden kłopot. Kawa? Dobrze. Rozgość się, usiądź wygodnie, wrócę za kilka minut. O, tu leży najnowszy numer „Niedzieli”, może coś cię zainteresuje.

W trzy minuty po wyjściu Augustyna do pokoju weszła pani Hela, niosąc tacę z parującymi filiżankami.

– Dzień dobry, ksiądz proboszcz już idzie. – Uśmiechnęła się. – Ale toś się dzisiaj namęczył, oj zdrowo, zdrowo. Ale młodyś jeszcze jest, to nic nie będzie. A ksiądz proboszcz to zawsze tak dobrze mówi, żeś taki zgodny jest, robotny. A bo tera to kto pomoże? Tera to nie ma takiego. No, nie przeszkadzam, nie przeszkadzam.

Ledwie wyszła, do mieszkania wkroczył Augustyn. W ręku miał butelkę koniaku. Wyjął z szafki dwa kieliszki, rozlał trunek i postawił przed Januszem. Następnie spojrzał mu w oczy i powiedział:

– Pamiętasz, kiedy jako mały ministrant prosiłeś, abym ci powierzył jakąś informację, którą tylko ty będziesz znał?

– Prawdę mówiąc, nie bardzo. – Janusz poczuł się zdezorientowany.

– Minęło wiele czasu, miałeś może z dziesięć lat, dziś to już zamierzchła przeszłość. Pamiętam cię jako solidnego ministranta. Miałeś zadatki… ech, sądziłem, że mógłbyś kiedyś zostać dobrym księdzem. – Proboszcz zamilkł i popatrzył przez okno na rosnący z miesiąca na miesiąc odległy gmach nowego hotelu w mieście.

– Zabrakło charyzmy, proszę księdza proboszcza, a może wiara nie była taka głęboka.

Augustyn pociągnął z kieliszka malutki łyk, potrzymał alkohol w ustach, a później, zamknąwszy oczy, pozwolił mu spłynąć do żołądka. Zapewne odczuł przyjemność, bo rozparł się na krześle i nieco ściągnął brwi. Z jego twarzy zniknął nagle melancholijny wyraz.

– Wiara wcale nie musi być bardzo głęboka. Wystarczy, że jest pewna. Tylko pewna wiara jest w stanie uskrzydlić nas na tyle, abyśmy mogli zatrzymać Boga w najtrudniejszych momentach, abyśmy ufając Mu, zostali z Nim.

Proboszcz znowu spojrzał w okno. Dopiero teraz Janusz zauważył zmęczenie na jego twarzy. Augustyn miał przekrwione oczy. Skóra policzków zdawała się pomięta i szara, paznokcie zdobiły czarne półkola brudu. Wystarczył rzut oka, aby mieć pewność: dłonie proboszcza nie miały dziś kontaktu z wodą. Ksiądz Augustyn niedomyty?! Rzecz nie do pomyślenia – wszystko wskazywało na to, że tego dnia proboszcz zapomniał o porannej ablucji. Właśnie mijała dziewiąta, było to więc czymś absolutnie niesłychanym. Augustyn od dawna nie odprawiał wczesnych mszy, zrzucając ten obowiązek na wikarych, i podobno sypiał do ósmej, co dla niejednej starszej pani było równoznaczne z bluźnierstwem. Jednak niedomyciem nigdy się nie splamił. W ostatnich latach Augustyn utył mocno. W styczniu przekroczył czterdziesty szósty rok życia, a codzienna posługa kapłańska i nieznająca odpoczynku gotowość niesienia otuchy religijnej odcisnęły wyraźne piętno na jego zdrowiu i wyglądzie. Postarzał się przedwcześnie. Nie był już tym samym energicznym duchownym z okresu ministrantury Janusza. Z bujnej ciemnej fryzury zostały posiwiałe resztki, zamiast wysportowanego ciała sutanna opinała otyły korpus i Janusz, siedząc teraz przy stole, miał wrażenie, że guziki na brzuchu wystrzelą nagle prosto w niego.

– Zanim ci zdradzę, dlaczego cię wezwałem, chciałbym, abyś mi powiedział, czy zwróciłeś uwagę na to, jak w ostatnim czasie zachowywali się nasi archeolodzy? – spytał proboszcz, znowu pociągając z kieliszka.

– Jak się zachowywali? – Janusz przez chwilę szukał w pamięci jakiegoś szczególnego zachowania trójki archeologów, którzy właśnie skończyli wykopy w podziemiach pod rozgrzebaną posadzką kościoła.

– Nic nie zwróciło twojej uwagi? Zastanów się, jesteś tu każdego dnia, miałeś możliwość spotykania się z nimi, obserwowania.

Janusz wysilił pamięć w poszukiwaniu podejrzanego zachowania archeologów, ale nie zdołał przypomnieć sobie niczego niezwykłego. Proboszcz wpatrywał się w niego ze zdwojoną uwagą. Janusz zdał sobie sprawę, że jeśli nie odpowie, w jakimś sensie zawiedzie Augustyna, sprawi mu przykrość, więc gorączkowo poszukiwał haczyka na archeologów. Kopali, kręcili się po plebanii, znowu kopali, wścibiali nosy, denerwowali miejscowych, ponoć ich szef, doktor, sypiał z tą młodą, podobno cała trójka sypiała ze sobą. Plotki, plotki, jak zwykle. Nie, stanowczo nie było nic szczególnego w postępowaniu archeologów.

– Że na msze przychodzili? – rzucił wreszcie od niechcenia. Twarz proboszcza pojaśniała. Uniósł kieliszek i trzymał zapraszająco. Janusz także wziął swój, a cichutkie stuknięcie oznajmiło mu, że trafił w sedno.

– Właśnie. A więc zauważyłeś to. Doskonale, doskonale.

– Augustyn zatarł ręce.

– Nie, no… nie za bardzo wiem, o co chodzi, proszę księdza. Tu wszyscy chodzą, taka już nasza parafia. Ksiądz proboszcz się powinien tylko cieszyć z tego.

– Masz rację i oczywiście bardzo się z tego cieszę. Bardzo. Jako duchowny jestem spełniony, widzę, że ten kaganek wiary tu, w parafii, płonie żywym ogniem. – Proboszcz na chwilę uniósł się w krześle, lecz zaraz usiadł z powrotem. – To jest coś, co musi uwznioślać każdego księdza, a zwłaszcza w dzisiejszych czasach. Widzisz, jak dookoła świat robi się coraz bardziej bezbożny? Widzisz, prawda? A u nas parafia tętni życiem, kościół na mszy pełny. Popatrz na inne parafie w mieście, myślisz, że u proboszcza Korala też tak jest? Nie, oj, nie. Jak on ma połowę tego co ja w kościele, to wszystko.

– No widzi ksiądz proboszcz, nie ma się co martwić.

– I tu nie do końca się z tobą zgadzam. W tym właśnie tkwi problem. – Augustyn dopił koniak i sięgnął po butelkę. – Jeszcze kropelkę i na dzisiaj koniec. Przede mną jeszcze msza południowa. No, może wieczorkiem co nieco.

Znów nalawszy do kieliszków, proboszcz od razu upił maleńki łyk i nachylił się ku Januszowi. Nagle wykrzywił wargi i na moment przymknął oczy. Chłopak zauważył, że księdzu odbiło się koniakiem. Augustyn przez chwilę dławił to w sobie, a kiedy otworzył usta, odór alkoholu wymieszany z jakimś jajecznym pokarmem uderzył Janusza prosto w twarz.

– To, że oni tak przychodzili na msze, nie jest naturalne. To są naukowcy, oni tu przyjechali pracować, a nie modlić się. Myślisz, że mieli czas na takie rzeczy?

– No pewnie mieli, jak przychodzili. A może przychodzili na kazania księdza – powiedział Janusz, odchylając się na oparcie w poszukiwaniu powietrza wolnego od smrodu. Poczuł jednocześnie, że i w nim wzbiera głębokie beknięcie.

– Moje kazania… – proboszcz zamyślił się – tak, kiedyś może i były piękne, ale teraz już przestały działać na ludzi. Może do tych tu, w parafii, jeszcze coś dotrze, ale to głównie do starszych. Ludzi takich jak ci archeolodzy takie kazania nie obchodzą, oni ich nie potrzebują. W ogóle, kto dziś potrzebuje kazań? No kto? Powiedz mi. Ty ich potrzebujesz? – Augustyn wbił w Janusza wzrok jak na przesłuchaniu.

– Zawsze słucham, jak jestem na mszy, proszę księdza proboszcza – zapewnił Janusz niezupełnie w zgodzie z prawdą. Spoglądał na ruchliwe usta księdza i prosił go w duchu, żeby przynajmniej na kilka sekund przestał mówić. Zaczynało mu brakować tchu i sytuacja stawała się dramatyczna. Wciągnął nieco powietrza, badając delikatnie, w jakim stopniu jeszcze nasycone jest zawartością augustynowych trzewi. Okazało się to testem tyleż niebezpiecznym, co niesmacznym.

– Coraz rzadziej cię widuję – odparł ksiądz, marszcząc brwi – ale przynajmniej potrafisz pomagać i z tego się cieszę. Posłuchaj, jesteś tu już od kilku miesięcy i dobrze sobie radzisz. Dlatego chcę, żebyś mi teraz pomógł w bardzo ważnej sprawie.

Zaraz ci powiem dlaczego. No więc, naprawdę nie dziwi cię, że archeolodzy tak gorliwie przychodzili na mszę?

– Może troszkę, no może trochę… ale to jedna msza dziennie. No i mieszkali tutaj, właściwie to przy samym kościele, no to nie wiem.

Augustyn uśmiechnął się i opróżnił kieliszek do końca. W tym momencie Janusz lekko rozchylił usta i pozwolił zgromadzonym w sobie gazom powoli i bezszelestnie wydostać się na zewnątrz. Odwrócił głowę nieco w bok, tak aby chmura wychodzących z niego miazmatów nie dosięgła proboszcza.

– Ach, jeszcze troszeczkę. – Augustyn chwycił butelkę i podolewał koniaku. – Dzisiaj taki niezwykły dzień. Poza tym po odrobinie koniaku czuję w sobie większy zapał do liturgii.

– Proszę księdza, mnie to już wystarczy. Bo jeszcze te kąty muszę skończyć. – Janusz zaczął się niepokoić, bo kolejny kieliszek, nawet jeśli nieduży, mógł oddziałać na niego w zauważalny sposób.

– Odrobina koniaku nikomu nie zaszkodziła. Tylko tyle ci powiem, że ksiądz po latach posługi ma prawo do małych słabości. I nie martw się, gorąca modlitwa wystarczy, aby znać granicę.

– Jak ksiądz proboszcz tak mówi, no to tak jest.

– Tak, właśnie tak mówię. A teraz zastanów się, czy archeolog, który przyjeżdża tu, do małego miasta, aby kopać, grzebać w świętej ziemi kościelnej, szukać czego tam chce, przyszedłby z własnej i nieprzymuszonej woli na mszę, zamiast wtedy odpocząć lub poukładać materiał, wyniki badań i tak dalej?

– Jak archeolog jest wierzącym katolikiem, to czemu nie. Jak mu się jeszcze chce praktykować – odpowiedział Janusz po krótkim namyśle.

– Ale tu mamy nie jednego, tylko trzech archeologów. Czy wszyscy są takimi praktykującymi i szczerze wierzącymi katolikami? I weź pod uwagę to, że zaczęli regularnie przychodzić na msze od mniej więcej dwóch czy trzech tygodni. Wcześniej w ogóle nie byli zainteresowani kościołem i nagle tak zaczęli przychodzić. Czemu? Nie wydaje ci się to dziwne?

To była prawda. Grupka archeologów kopiących pod posadzką każdego dnia uczestniczyła we mszy, najczęściej porannej. Ich gorliwość podczas celebry od razu zdumiała mieszkańców. Gdy siadali w pierwszym rzędzie, wyglądali jak gorliwi wierni. Jak najgorętsi wyznawcy Pana Jezusa i Świętej Panienki. Klękali i wstawali we właściwych momentach, nie oglądając się na innych, co wywołało wstrząs między parafianami, ponieważ umiejętność aktywnego uczestnictwa uchodziła za nieuchronnie zanikającą nawet między dobrymi katolikami. Ludzie wysnuli więc domysł, że archeolodzy odwiedzają kościół nie tylko od święta, ale musieli w życiu prywatnym systematycznie uczęszczać na mszę. Parafianie docenili ich religijność, no i to, że żadne nie wystraszyło się komunii i cała trójka przyjmowała opłatek, krzyżując ręce na piersiach. Takiego oddania nie prezentowały nawet megapobożne babcie czy oazjańska młodzież z gitarami. Gdy się na nich patrzyło, nasuwała się myśl o ośmiolatkach, którzy właśnie zakosztowali czaru pierwszej komunii świętej.

– Trochę to dziwne, naprawdę, proszę księdza proboszcza. Ale ludzie z podziwem o nich mówią. I nic dziwnego w tym nie widzą.

– Tak, słyszałem, słyszałem. – Ksiądz machnął ręką. – Nawet stara Goszczykowa mi powiedziała, że w mojej parafii to chyba cuda się dzieją, że tacy naukowcy, młodzi, tak wierzyć potrafią. Wiem, wiem o tym. Ech, jak by ci to powiedzieć? Oni odkryli coś niezwykłego pod podłogą.

Ksiądz zawiesił głos i popatrzył na Janusza, nie wiadomo dlaczego zaciskając wargi. Chłopak zerknął w bok, z góry już nie wierząc w to, co słyszy.

– Odkryli coś niezwykłego?

– Tak, jakiś tydzień temu odkryli stare kości.

Proboszcz przekazał mu tę wiadomość spokojnym, leniwym tonem, jak gdyby chodziło o harmonogram zajęć Janusza na jutro. A to mogła być prawdziwa archeologiczna bomba.

– To znaczy, odkryli tydzień temu i nic jeszcze o tym nie mówią? A czy w ogóle to są kości kogoś znacznego, bo ksiądz ostatnio mówił, że podobno coś takiego będzie?

– Właśnie w tym cały szkopuł. Kości odkryli tydzień temu, to fakt, i na początku twierdzili, że jeszcze nie mogą tego ogłosić. Jakieś badania muszą przeprowadzić, wszystkie te archeologiczne procedury i tak dalej. Rozumiem to, chcieli mieć całkowitą pewność, że znalezisko ma jakąś wartość. To w końcu naukowcy, na tym mógłby ucierpieć ich autorytet. Ustalili natomiast, że są to kości anonimowego kanonika sprzed kilku wieków. Ale – tu proboszcz zawiesił na chwilę głos – to nie wszystko. Jest jeszcze pewna rzecz. I trudno ci będzie w nią uwierzyć.

Augustyn siedział teraz zgarbiony, jakby zmęczony już rozmową albo tym, że za moment będzie musiał powiedzieć coś, co nie chce mu przejść przez gardło.

– No więc, co to jest, niech ksiądz powie, rozmowa zostaje między nami – zachęcił go Janusz.

– I tak wszystko się wyda za parę dni, to tylko kwestia czasu – mruknął ksiądz, nadal nie mówiąc nic konkretnego.

W miarę jak proboszcz wydawał się coraz mniej zdecydowany, Janusz odczuwał przypływ pewności siebie. Nigdy wcześniej nie rozmawiał z nim w równie bezpośredni sposób. Niedawno wprawdzie zdarzyło się, że wypili po kieliszku, ale to było coś całkiem innego, wtedy ksiądz popadł w rozmarzenie, bo proboszczowi Koralowi z parafii świętej Marii Magdaleny udało się sprowadzić szczątki Dominika Savio, kanonizowanego chłopca, który w dziewiętnastym wieku wsławił się niebiańską pobożnością. Za dwa dni po południu miał się odbyć uroczysty odjazd świętego. Szczątki miały powędrować do kolejnego miasta. To było wielkie wydarzenie. Przez pięć dni relikwie przebywały w Koralowym kościele i Augustyn trochę zazdrościł koledze. Dostrzegając w tym szansę na przyciągnięcie wiernych i doskonałą promocję katolicyzmu i parafii, pluł sobie w brodę, że sam na to nie wpadł.

Augustyn milczał nadal i wodził palcem po brzegu kieliszka. Zamknął oczy. Janusz pomyślał, że proboszcz zapewne osunął się w jakąś natchnioną myśl. Wtem duszpasterz przybrał inny wyraz twarzy. Wyglądał przez mgnienie oka jak w latach najlepszych kazań, w odległych czasach wyniosłej samotności duchownego pośród żywych, kiedy parafianie widzieli w nim ucieleśnienie najczystszej wiary ukazującej się właśnie tu, między grzechem codzienności i pokutnym wybawieniem zza konfesjonału. Był znowu dawnym, mądrym i niedostępnym proboszczem.

– To właściwie sprawa, o jakiej chciałem z tobą pomówić już wcześniej, ale dopiero dziś przyszedł mi do głowy pewien pomysł i ty jesteś praktycznie jedyną osobą, jaka może mi w jego realizacji dopomóc. Wierzę, że mogę ci zaufać. – Augustyn na chwilę umilkł, oczekując potwierdzenia. – Oczywiście sprawa się wyda, ale zanim to nastąpi, trzeba ją w odpowiedni sposób przygotować.

– Słucham księdza proboszcza.

– Jak rozumiem, sprawy wiary są dla ciebie niezmiennie ważne tak jak dawniej?

– Oczywiście, nic się nie zmieniło.

– Dobrze. Na pewno nie zapomnę o tym, że pragniesz służyć mi pomocą. Nie będziesz żałował, możesz mi wierzyć.

– Augustyn jeszcze raz nalał do kieliszków. – Nasza parafia może zyskać wielki autorytet. I głęboko wierzę, że tak się właśnie stanie.

– Odkrycie na pewno w tym pomoże, tylko że pewnie nam te kości zabiorą.

– Nie tak łatwo będzie je zabrać, jak ci się wydaje. Musisz bowiem wiedzieć, że to nie są zwykłe kości sprzed kilkuset lat.

– No, wierzę. Znalezisko jest niezwykłe, prawda? I fakt, że właśnie tutaj, w takim niepozornym kościele, no, to wystarczy, żeby…

– To wszystko nic, nic. Chodzi mi o coś zupełnie innego. Te kości są czymś więcej, staną się czymś więcej. – Na twarzy proboszcza pojawił się marzycielski wyraz. – Do pewnego stopnia możemy być wdzięczni, że proboszcz Koral sprowadził wspaniałe szczątki świętego, bo być może dzięki temu stało się coś, co na zawsze zapadnie w pamięć nie tylko tutejszym katolikom, ale wszystkim, w kraju i jeszcze dalej. Kości, które wykopali archeolodzy, mają ogromną moc. Uwierz mi, mają wielką moc.

W chwili, gdy Augustyn pociągał z kieliszka, zadzwonił telefon. Ksiądz podniósł się i podszedł do aparatu. Janusz miał czas, aby zastanowić się nad tym, co usłyszał. Moc. Proboszcz użył tego słowa. A więc moc, jakkolwiek to rozumieć. Tego się nie spodziewał. Proboszcz był, to oczywiste, bardzo głęboko wierzącym kapłanem, w odróżnieniu zresztą od całej czeredy księży wierzących powierzchownie, półduszą albo od parady, nie był natomiast bezkrytycznym fanatykiem dającym wiarę uzdrowicielskim mocom różnych relikwii, objawieniom na murach i w świętych miejscach. Unikał jednoznacznych odpowiedzi, gdy ktoś poruszał podobne tematy, a w gruncie rzeczy pogardzał wiarą w ukazujące się tu i ówdzie cuda. Jakąż moc mógł więc mieć na myśli taki sceptyk-katolik jak on?

Okazało się, że telefonował proboszcz Koral z informacją o przesunięciu pożegnania Dominika Savio na osiemnastą. Augustyn przyciskał słuchawkę do ucha z wyrazem niechęci na twarzy. Gdy tylko Koral pojawił się w mieście i objął parafię po zmarłym poprzedniku, zaczął stawać Augustynowi na drodze do lokalnego splendoru, pozyskiwał co najmniej tyle samo pieniędzy na kościół, był obrotniejszy, a na mszach miał komplet, czego Augustyn nie potrafił zaakceptować bez odrobiny zazdrości. W głębi duszy nadal wierzył, że sytuacja nie zmieniła się od czasów, kiedy Koralowa parafia uchodziła za siedlisko ateizmu, a kościelne ławy stały puste. Mimo wielkich zdolności organizacyjnych, Koral był dla niego szarlatanem w sutannie, osobnikiem o podejrzanie powierzchownej wierze, ceniącym bardziej sytą wyżerkę wieczorem niż rozważanie tajemnicy najważniejszych dogmatów. Augustyn opowiadał, jak w czasie wspólnej podróży do Warszawy na sympozjum poświęcone problemowi wiedzy Jezusa próbował z nim porozmawiać na ten temat, rozpytać, czy w jego opinii dogmat, poza podejściem kerygmatycznym, ma w ogóle znaczenie, czy nie wystarczy w rozważaniach albo w modlitwie posłużyć się wiarą bez odniesienia do ustaleń teologicznych. Koral rzucił podobno parę sloganów z katechizmu i na tym rozmowa się skończyła. Od tej pory Augustyn stracił do swego kolegi szacunek, z jakim odnosił się do niego przez pierwszy rok znajomości. Widywali się już tylko sporadycznie na oficjalnych uroczystościach.

Przybycie świętego chłopca mogło na krótki czas pogłębić ten stan rzeczy. Koral, człowiek bardzo lubiany nie tylko w kręgach kościelnych, ale i przez elitę miasta, zdołał rozwinąć szeroką sieć kontaktów. Święty zjawił się właśnie w jego parafii i proboszcz nie omieszkał podkreślać owego faktu na każdym kroku. To w jego kościele leżały relikwie, a wierni z całego miasta lgnęli do nich jak muchy do miodu. Przez cały tydzień świątynia pękała w szwach, ludzie recytowali modlitwy z niespotykaną wcześniej żarliwością. Nawet późna noc nie była dla nich przeszkodą. Pod drzwiami gromadziły się tłumy wiernych. Niektórzy potrafili klęczeć do rana, pewni, że religijna gorliwość zapisze się w historii godzin, że Pan im to policzy. Koral czuł się wniebowzięty.

I ta właśnie okoliczność była dla Augustyna solą w oku. Przez całe życie traktował swe powołanie z powagą i sumiennie wypełniał obowiązki. Chciał być proboszczem całych rodzin, a przy tym nie zaniedbywał studiów teologicznych. Swój autorytet zbudował na wspaniałych homiliach, pomocy potrzebującym i – zwłaszcza – wielkiej inwestycji, jaką był remont dachu przed kilkoma laty. Nigdy jednak nie zyskał podziwu na szerszym polu, poza parafią, gdzie był hołubiony. Owszem, mówiono o nim dobrze, ale bez szczególnego uznania. Koral tymczasem błyszczał jak prawdziwy gwiazdor w całym mieście. Wszędzie go zapraszano i celebrował niejedną istotną dla lokalnej społeczności uroczystość. Mimo że był starszy, przepełniała go energia, której proboszczowi Augustynowi zaczęło powoli ubywać.

– Uroczystość się opóźni – powiedział Augustyn, siadając przy stole. – Na osiemnastą przełożyli. No cóż, przed ósmą na kolację się nie zjedzie. Sama msza na pewno się przedłuży, a potem jeszcze uroczysty odjazd.

– Przyjdzie chyba z pół miasta. Pewnie będą odprowadzać, przejdą przez naszą parafię, przed kościołem.

– Tak, Koral swój kościół uświetnił całkiem dobrze. Całkiem dobrze. Ale i u nas nie będzie gorzej, a mógłbym nawet powiedzieć, że będzie lepiej. Zobaczysz. – Proboszcz spoglądał na Janusza, kiwając głową.

– Ma ksiądz proboszcz na myśli te kości? Ale jaką niby one mają moc? To znaczy, że co, że mogą uzdrawiać czy coś takiego?

– Będziemy mieć wspaniałą relikwię, mój drogi. Tak, naszą relikwię. I do tego prawdziwie świętą. Te kości, jak ci mówiłem, nie są zwyczajne. One mają wielką moc. Rozmawiamy już dość długo i myślę, że naprowadziłem cię już wystarczająco.

– Nie wiem, proszę księdza. Czyli mają jakąś moc, tak?

– Mają moc wpajania wiary – powiedział proboszcz powoli, jakby sądził, że sama wymowa słów oddziała na Janusza w jakiś nadnaturalny sposób.

Chłopak pokiwał głową, patrząc w bok.

– To znaczy… – rozłożył ręce, udając, że szuka właściwego słowa, podczas gdy miał olbrzymi kłopot: jak zachować powagę i ukryć sceptycyzm w obliczu jawnej niedorzeczności z ust człowieka, którego nigdy nie podejrzewałby o obłęd?

– To znaczy, że jest tak, jak mówię – dokończył Augustyn autorytatywnie i rozpoczął spacer dookoła pokoju. – Właśnie tak. Moc wpajania wiary. Wpajania wiary! Wiem, to brzmi niewiarygodnie, dziwnie. Ale spójrz na to jak chrześcijanin, jak katolik, jak człowiek wiary. Mamy do czynienia z błogosławionymi szczątkami błogosławionego człowieka. Myślisz, że to nic nie znaczy? Nie sądzisz, że Bóg może interweniować, gdy tylko zechce, że jeśli mu się tak spodoba, da nam do ręki taką moc? A co, jeśli właśnie tu, właśnie teraz pojawia się taka moc?

– Rozumiem, tylko nie sądziłem, że ksiądz proboszcz wierzy w cudowne objawienia i moce relikwii.

– Moja wiara nie ma tu znaczenia. To, w co wierzę lub nie wierzę, jest najzupełniej nieistotne. Liczy się fakt, a jest on taki, że stare kości anonimowego kanonika posiadają moc wpajania wiary.

– Czyli ci archeolodzy… ulegli jej, tak?

– A ty jak uważasz?

– No, sam nie wiem… że niby to im się wpoiło? I to stąd ksiądz proboszcz wywnioskował, że pozostałości po kanoniku mają tę moc?

Augustyn zatrzymał się nagle, patrząc na sad przed plebanią. Kończył się listopad i ostatnie jabłka leżały pod drzewami. Chrząknął głośno, ruszył w stronę okna i otworzył je energicznie.

– Gdzie tu biegacie?! – krzyknął. – Złodziejstwa was w domu uczą?! Już ja was zapamiętam. Uciekać mi stąd! Już! Już!

– Zamknął okno i znów usadowił się za stołem. – Tyle razy mówiłem, i na mszy, i na katechezach, że jabłek z sadu brać nie wolno. I zobacz, i tak biorą, pędraki jedne. Tego już nie oduczysz, to już tak zostanie. I jak tu wierzyć w tę młodzież, w te dzieci, co to ich rodzice nie byli lepsi. Ale zostawmy to, bo serce boli. Pytałeś o moje wnioski. No cóż, jak widzisz, narzucają się same. Archeolodzy odkopali kości, pracowali nad nimi, i nagle się nawrócili. To mało twoim zdaniem? Ale to nie wszystko. Ja wiem na pewno, że kości mają taką moc. Wiem to, nie tylko podejrzewam czy wyciągam wnioski. Niepotrzebne mi żadne wnioskowanie. Ja nawet nie tyle wierzę w ich moc, ile WIEM o ich mocy. Rozumiesz mnie?

– Wydaje mi się, że wiem, co ksiądz proboszcz ma na myśli…

– No właśnie! – Augustyn klepnął ręką o blat stołu i oparł się wygodnie na krześle. Patrzył Januszowi prosto w oczy, brwi ściągnął chyba mocniej niż zwykle. Siedzieli tak, nic nie mówiąc. Proboszcz najwyraźniej chciał przekonać Janusza, że dostąpił objawienia lub czegoś w tym rodzaju. Janusz nie bardzo wiedział, czy udawać wiarę w to, co ksiądz mówi, czy powiedzieć mu wprost: proszę księdza, takie rzeczy to nie dla mnie. Jednak nie zdobył się na szczerość, podobnie jak wiele razy wcześniej i niejeden raz później.

– Wydaje mi się, że wiem, co ksiądz proboszcz ma na myśli. Ale może ksiądz mi powie wprost, tak żebyśmy się rozumieli w stu procentach.

Augustyn strzelił palcami.

– Masz rację, lepiej nie mieć tajemnic, zwłaszcza w sprawie tak delikatnej. No więc, myśl o tym, co chcesz, ale powiedział mi o tym Dominik Savio. Tak, on, on, ten Koralowy święty gość. Dominik Savio we własnej osobie powiedział mi o niezwykłych właściwościach wykopanych szczątków.

– Aha, a ja myślałem… ale właściwie to zrozumiałe, któż inny mógłby o tym wiedzieć – powiedział Janusz z poważną miną.

– Posłuchaj, przyjacielu – Augustyn dostrzegł cień ironii w przypuszczeniu Janusza – nie mówię ci tego wszystkiego po to, żebyś się naśmiewał albo rzucał cyniczne uwagi. Wiem, że nawet głęboko wierzącemu człowiekowi, jakim bez wątpienia jesteś, trudno w pierwszej chwili pogodzić się z takim faktem. Wiem. To przeczy rozsądkowi, to przeczy wszystkiemu, co próbuje nam wpoić współczesna kultura. Bo to jest coś, co świat odrzuci albo najwyżej przemiele jako chwilową ciekawostkę. Rozumiem więc, że masz prawo odbierać to, co do ciebie właśnie mówię, jak wywody szaleńca, ale przecież znasz mnie nie od dziś i wiesz, z jakim dystansem zawsze podchodziłem do takich przypadków. Czy sądzisz, że gotów byłbym się ośmieszyć, gdybym nie był zupełnie przekonany, że mamy do czynienia z czymś, co nie mieści się w racjonalnym pojmowaniu rzeczy? Czy oddałbym się na żer mediom i naraził na kpiny, gdybym nie miał wiary w to, co mówię? Jeśli świat ma mieć sens, to nawet cząstka wiary w potęgę i miłość Pana Jezusa wystarczy za cały świat. Wystarczy, jeśli masz ją ty albo ja, albo ktokolwiek inny. A jeśli w tej cząstce wiary znajdziesz miejsce na akceptację cudu, to tak, jakbyś dotknął Boga. Tylko musisz pozwolić pochłonąć się temu, co jest cudem, dać się otoczyć cudownej mocy. I to wszystko.

– Może dla księdza to jest proste, ale kiedy tu się tak siedzi i słucha, to wiara wiarą, ale wiadomość o cudownych kościach jest trochę podejrzana. Nie wiem… wierzę księdzu, ale chyba muszę mieć trochę więcej czasu, żeby o tym pomyśleć.

– To jasne, ja też potrzebowałem czasu. Współczesny mistycyzm to bardziej walka z samym sobą niż błogie oddanie się wizji. Wszystko się zmieniło, a pamiętam, jeszcze trzydzieści, nawet dwadzieścia lat temu to miasto miało więcej prawdziwej wiary. Dziś wiara skarlała, nawet piękno rytuału nic nie znaczy dla ludzi. Jak ich, tych wszystkich leniwców, zapędzić do kościoła? To jest pytanie, przed jakim stoimy.

Augustyn zakręcił butelkę koniaku i schował do szafki obok. Jego ostatnie słowa zabrzmiały jak końcowa konkluzja, podsumowanie i cel w jednym. Janusz nie mógł się temu dziwić. Chociaż proboszcz zawsze głośno mówił, ilu to wierzących ma na mszach, nie była to cała prawda. W niedzielne nabożeństwa o jedenastej trzydzieści kościół zapełniał się niemal do końca. Niestety, w pozostałe dni tygodnia wyglądało to zupełnie inaczej. I to bolało kapłana najbardziej: że ci katolicy w pogardzie mają kościół przez cały tydzień, a poczucie obowiązku budzi się w nich z rzadka i wypływa z przyzwyczajenia, nie zaś z potrzeby duszy. Stare babcie i dziadkowie zjawiali się zawsze, ale na nich proboszczowi zależało najmniej.

„No, że przychodzą, to dla Pana Jezusa wielkie szczęście, ale nie ma się co łudzić, to są prości ludzie, przyzwyczajeni do naszego autorytetu. Ale ich córki już nie, one już noszą w sobie wewnętrzną niechęć do nas, do sutanny, aż się boję powiedzieć – do krzyża. To trzeba zmienić, coś z tym zrobić.

To jest najważniejszy cel naszej posługi. Nie możemy pozwolić im wszystkim tak sobie odejść, jak gdyby nigdy nic. Zatracą się. Tu jest pole do zaorania, tu trzeba więcej teologii, prostej, bez wnikania, ale teologii, a nie rytuału. Tylko tak się do nich da dotrzeć. Jeśli to zawiedzie, nie pozostanie już nic. Tylko czekać na potop” – powiedział kiedyś Augustyn w rozmowie z miejscowym wytwórcą ciastek, którą Janusz niechcący podsłuchał.

– Pamiętam, jak ksiądz proboszcz mówił kiedyś, że trzeba do wiernych, do tych młodszych, wyjść bardziej teologicznie. To już nie ma znaczenia?

– Ma, ma bardzo wielkie. Ale zobacz, co się dzieje, co się stało. Mamy tu świętą relikwię, mamy coś, co przerasta twoją i moją wyobraźnię, jest to autentyczny cud, nie mam najmniejszych wątpliwości. Może Bóg postanowił nam pomóc.

– Nam?

– Kapłanom, nam, tym, którzy muszą z takim zapałem, poświęceniem walczyć o każdą duszę. Nasza misja to dzisiaj walka, to trzeba zawsze podkreślać. Ja bardzo żałuję, że do tego doszło, ale my naprawdę walczymy, a to jest walka ze złem, które zarasta nasz świat, a my nie potrafimy tego zauważyć. I samo to zło rozpiera się w nas. Jesteśmy jak ślepcy, całe nasze społeczeństwo to ślepcy. A może uważasz, że mamy jeszcze dużo czasu, że nie musimy przedstawiać apokaliptycznej wizji? Nie, zapewniam cię, że nie. Dlatego tak bardzo się cieszę, że właśnie tu, w naszej parafii, zdarzyło się coś takiego. To niezwykłe, cudowne. Rozumiesz?

– Może ksiądz proboszcz raczej powinien zapytać, czy wierzę.

– A wierzysz? Wierzysz w to, co ci mówię, co ci objawiam?

– Wiem, że ksiądz zawsze mówi prawdę. Niech ksiądz powie, co mam robić.

Janusz odniósł wrażenie, że Augustyn odetchnął, że spłynęło z niego napięcie.

– Jeszcze dokładnie nie zbadałem tych kości, jednak to, co działo się w ostatnim czasie z tymi trzema archeologami, jest po prostu niezwykłe. Widzisz, jak wyglądam? Całą noc spędziłem tam, modląc się, myśląc o potędze Pana i jego woli. Czy to nie dziwne, że ci naukowcy nagle stali się nowymi ludźmi? Jakby się na nowo narodzili. Jeśli ma się do czynienia z autentycznym cudem, cała nasza racjonalność rozpada się jak domek z kart. No a potem ten głos… – Augustyn urwał.

– Dominika Savio?

– Tak. To dziwne, prawda? To było tam, w podziemiach, gdy siedziałem przy kościach. Był już środek nocy, czułem się zmęczony. I nagle… ten głos – głęboki jak na chłopaka, stanowczy. Rozległ się nagle. To było coś nierealnego i realnego jednocześnie. A potem chłopiec zniknął i pojawił się inny głos, starszy. To był Henryk Kietlicz, wielki średniowieczny arcybiskup. Nie rozumiem, dlaczego ci dwaj mi się objawili. Tego nie da się powtórzyć, ale wiem, że wtedy dotarło do mnie, na czym polega moc kości. To było niesamowite, pewnie mistyczne, ale nie umiem tego opisać, nie mam takich zdolności. Po prostu musisz mi uwierzyć. Muszą uwierzyć wszyscy. – Ksiądz podkreślił ostatnie zdanie ruchem ręki.

Znowu zaczął chodzić po pokoju, pocierając podbródek. Ubłocone buty wyglądały spod sutanny, gdy stawiał swoje długie kroki. Znów zaczął mówić:

– Tymczasem chcę prosić cię o jedną rzecz, na początek. Zwracam się do ciebie, bo ludzie w parafii cię znają, jesteś wierzący. No i tu mi pomagasz już tak długo. Nie pożałujesz, zobaczysz. Chodzi o to, żeby powiedzieć tu i tam, że, rozumiesz, podobno odkryli świętą relikwię, co uświęca wiarę, a może i uzdrawia, że ma wielką moc. Rozumiesz, o co mi chodzi? Najlepiej jutro. Za dwa dni odjedzie święty, jutro rozniesie się pogłoska. Ludzie nigdy nie dają od razu wiary w cuda, święte znaleziska, objawienia. Trudno ich przekonać, a tu chodzi o najważniejszą sprawę, o naszą wiarę. Pojmujesz?

– A jak to się rozejdzie szerzej, to co wtedy?

– Na razie najważniejsi są nasi parafianie, oni muszą uwierzyć, im trzeba przekazać taką wspaniałą, szczęśliwą wiadomość. Niech przez parę dni rozchodzi się plotka o tych kościach, niech się domyślają, niech pytają. No więc, czy mogę…

.

.

.

(fragment)
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: