Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Rodzeństwo. Tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rodzeństwo. Tom 2 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 282 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Me­ce­nas, któ­ry do ro­dzi­ców przy­cho­dził za­zwy­czaj w go­dzi­nach ta­kich, aby się ani z bra­tem ani z bra­to­wą nie spo­ty­kać, – tra­fił na chwi­lę tę, gdy tyl­ko co wy­jazd do Wól­ki zo­stał po­sta­no­wio­ny i zna­lazł ojca za­ję­te­go ukła­da­niem pa­pie­rów.

Sze­law­ski wi­ta­jąc go, rzekł z uśmie­chem.

– No, do­syć wam już do­ku­czy­li­śmy, czas na wieś po­wra­cać. Je­że­li jej­mość bę­dzie go­to­wa, ja we wto­rek my­ślę.

P. Ka­lik­sto­wi do­syć nie­wła­ści­wie twarz się roz­ja­śni­ła, gdy po­wi­nien był oka­zać smu­tek. Nie umiał się po­wstrzy­mać. Spo­strzegł sam, że się źle zna­lazł, i ca­łu­jąc ojca w rękę, ode­zwał się.

– Prze­pra­szam ko­cha­ne­go ojca. Na­le­ża­ło­by mi ubo­le­wać nad tem, że się roz­sta­nie­my, ale ja by­łem i je­stem tego prze­ko­na­nia, że ojcu po­byt w mie­ście nie był zdro­wym.. Iatę wia­do­mość przyj­mu­ję ocho­czo – ani na­sze po­wie­trze, ani tryb ży­cia, na­wy­kłe­mu do Wól­ki, nie mo­gły słu­żyć. Ztąd i ta nie­dy­spo­zy­cya.

– Być może, od­parł Sze­law­ski. Do­brze mi tu z wami było… sło­wa nie masz, ale ja za moją Wól­ką tę­sk­ni­łem. Otóż, – je­dzie­my. Jej­mo­ści wnu­ków bę­dzie żal.

Me­ce­nas zmil­czał.

– Ku­na­szew­scy oba nas prze­pro­wa­dza­ją, do­dał Sę­dzia we­so­ło. Mnie się wi­dzi, że ko­mor­nik jak ko­mor­nik, ale mio­dy by może nic tak się ocho­czo ofia­ro­wał za to­wa­rzy­sza, gdy­by ( in­ter nos) Ju­sty­sia mu w oko nie wpa­dła.

Me­ce­nas się skrzy­wił nie­co.

– Ba­ła­muc­two to, od­parł, zwy­czaj­nie mło­dy, ale na tę fan­ta­zyę jego nie ży­czę ra­cho­wać wie­le. Chło­piec ma­jęt­ny, przy­stoj­ny, z sie­rot­ką bez po­sa­gu się nie oże­ni.

– Ja też ci nie po­wia­dam, żeby się chciał że­nić, ale nie­mniej się koło niej uwi­ja – rzekł sta­ry.

– A Ju­sty­na też pięt­na­stu lat nie­ma – prze­rwał ży­wiej Me­ce­nas, mat­ka jej tak nie wyda za­wcza­su.

My tym­cza­sem sko­rzy­sta­my, śmiał się Sę­dzia, bo nam Ku­na­szew­scy się w po­dró­ży przy­da­dzą.

– Ja­bym sam ro­dzi­com to­wa­rzy­szył, wtrą­cił Me­ce­nas, ale u mnie tyle za­wsze in­te­re­sów, a szcze­gól­niej te­raz.

– Na to się nie po­wi­nie­neś skar­żyć – do­rzu­cił Sę­dzia – chwa­ła Bogu…

Ka­likst ręką po­tarł po czo­le.

– Pra­co­wać trze­ba! wes­tchnął. Bra­ciom obu,

Ju­lia­no­wi i Bro­ni­sła­wo­wi ja­koś ła­twiej przy­szło się do­ro­bić, mnie mo­zol­niej da­le­ko…

– Nie grzesz i nie na­rze­kaj – prze­rwał sta­ry – i to­bie idzie do­brze, imię so­bie zro­bi­łeś, masz sza­cu­nek, resz­ta po­wo­li przyj­dzie, a le­piej, że stop­nio­wo się do­bi­jasz sta­no­wi­ska, tem trwal­szem ono bę­dzie…

– Wy­jazd więc na pew­no? we wto­rek? do­dał roz­mo­wę od­wra­ca­jąc Me­ce­nas.

– Po­wia­dam ci… je­że­li Sę­dzi­na bę­dzie go­to­wa – rzekł sta­ry. – Bied­nej okrut­nie się roz­stać z Ja­dwi­sią trud­no.

Ka­likst prze­szedł się po po­ko­ju, na­głe po­sta­no­wie­nie wy­je­cha­nia było dla nie­go jesz­cze nie zro­zu­mia­łem.

– Jak­że do tego przy­szło, za­py­tał, że ro­dzi­ce się zde­cy­do­wa­li?…

Jak? sam nic wiem, po­czął sta­ry.

Se­ra­fi­na z tem sama do mnie przy­szła… nie na­gli­łem, Bóg wi­dzi.

Bro­ni­sta­wow­stwo ra­dzi­by nas wstrzy­mać pod po­zo­rem mo­je­go zdro­wia, ale ja się czu­ję do­brze… Nie mamy już na co cze­kać… Gdy­by przy­szło słu­chać dok­to­rów!

Me­ce­nas od ojca po­szedł do mat­ki, chcąc od niej się do­wie­dzieć, co było po­bud­ką sta­now­czą do wy­jaz­du, ale Sę­dzi­na mu od­po­wie­dzia­ła, że już od­daw­na ona i mąż przy­go­to­wy­wa­li się, a te­raz, gdy on czuł się le­piej, trze­ba było z tego ko­rzy­stać.

Z roz­ja­śnio­nem ob­li­czem wy­mknął się po­tem Me­ce­nas, za­po­wia­da­jąc, że się bę­dzie tych ostat­nich dni czę­ściej do­wia­dy­wał i ko­rzy­stał z nich, aby się ro­dzi­ca­mi na­cie­szyć.

Ja­koż wpa­dał po kil­ka razy na dzień, za­wsze uni­ka­jąc Bro­ni­sła­wow­stwa, cho­ciaż nie­po­dob­na mu było się z Lolą nie spo­tkać, któ­ra na­tych­miast pod ja­kimś po­zo­rem ucho­dzi­ła.

W nie­dzie­lę, choć ze Iza­mi na oczach, zdo­byw­szy się na he­ro­icz­ne po­świe­ce­nie Ja­dwi­si, Lola za­le­d­wie ją bab­ce od­da­ła, i ucie­kła za­pła­ka­na, gdy Me­ce­nas wszedł i za­stał bab­kę wzru­szo­ną, prze­ję­tą, nie­wy­po­wie­dzia­nie wdzięcz­ną Bro­ni­sła­wo­wej za tę ofia­rę.

Ona ją umia­ła oce­nić naj­le­piej. Była w isto­cie dla mat­ki wiel­ką, była ol­brzy­mią. Sę­dzi­na za­le­d­wie chcia­ła wie­rzyć temu. Po­dzie­li­ła się na­tych­miast swem szczę­ściem z mę­żem, a Sze­law­ski uczuł to może jesz­cze sil­niej, zdu­miał się moc­niej. Ofia­ra ta uczy­nio­na dla żony droż­szą mu była, niż gdy­by dla nie­go coś Bro­ni­sła­wow­stwo uczy­ni­li…

Na­cie­szyw­szy się ra­do­ścią pani Se­ra­fi­ny, któ­ra ze wszyst­ki­mi się nią dzie­li­ła, Sze­law­ski wzru­szo­ny po­wró­cił do swo­je­go po­ko­ju za­du­ma­ny. Wy­rzu­cał so­bie, że on nic dla tych po­czci­wych, a tak przy­wią­za­nych dzie­ci nie zro­bił, wal­czył z su­mie­niem.

Rad­ca mu nie­raz mó­wił o swych in­te­re­sach i pro­jek­tach, o po­trze­bie ka­pi­ta­łu, o po­życz­kach, ja­kie za­cią­gać by! zmu­szo­ny. Sę­dzia wier­ny za­sa­dzie słu­chał, mil­czał, i ani po­myl­śał mu przyjść w po­moc. Tym­cza­sem oni – od­da­wa­li co mie­li naj­droż­sze­go, dziec­ko – a czy­ni­li to wbrew prze­ko­na­niom na­wet, bo Lola mó­wi­ła otwar­cie, iż jest prze­ciw­ną temu, aby mat­ka wy­cho­wa­nie dziec­ka ko­mu­kol­wiek po­wie­rza­ła.

Gnie­wał się sam na sie­bie Sze­law­ski.

Przez tak dłu­gi czas przyj­mo­wa­li ich go­ścin­nie Bro­ni­sła­wow­stwo, pie­ści­li, – na osta­tek czy­ni­li z sie­bie dla nich ofia­rę. Wszyst­ko to przyj­mo­wać, choć­by od dzie­ci, zda­wa­ło się Sę­dzie­mu za wie­le – nie oka­zu­jąc na­wza­jem ja­kiejś wdzięcz­no­ści. Bił się z my­śla­mi, co miał uczy­nić. Nie wi­dział in­ne­go wyj­ścia, tyl­ko albo znacz­nym dat­kiem do­po­módz Rad­cy, albo jesz­cze znacz­niej­szą po­życz­ką…

Co z tego dwoj­ga na­le­ża­ło wy­brać, nie był pe­wien. Wo­lał­by był po­da­rek, ale przy­zwo­it­szą i oszczę­dza­ją­cą mi­łość wła­sną Bro­ni­sła­wa była po­życz­ka. Ze świe­żo zro­bio­nych ra­chun­ków oka­zy­wa­ło się, iż Sze­law­ski mógł mieć do dys­po­no­wa­nia w krót­kim prze­cią­gu cza­su sto ty­się­cy zło­tych.

Nikt na­wet z dzie­ci nie mógł mu tego wziąć za złe, gdy­by je dał Bro­ni­sła­wo­wi. Byt to grosz do­rob­ko­wy, któ­rym mógł roz­po­rzą­dzać swo­bod­nie, a Rad­ca ze swej stro­ny nie­ma­ło też uczy­nił dla ojca…

Przy­kro mu tyl­ko było, że nie dał tych stu ty­się­cy wprzó­dy, aby się te­raz nie zda­wa­ło, że pła­cił za Ja­dwi­się…

Lę­kał się ob­ra­zić sy­no­wą i syna…

Cho­dził więc za­sę­pio­ny, ale z moc­nem po­sta­no­wie­niem uczy­nie­nia cze­goś dla syna. Po­nie­waż Lola ro­bi­ła ustęp­stwo, da­jąc cór­kę, mógł Sę­dzia też wy­jąt­kiem się od­wdzię­czyć.

Za­cho­dzi­ło za­tem py­ta­nie, czy miał to zro­bić po ci­chu, we czte­ry oczy, za­cho­wu­jąc ta­jem­ni­cę, lub otwar­cie – nie lu­bił se­kre­tów i cho­wa­nia się z tem, co czy­nił.

Sło­wem w kło­po­cie nie­ma­łym był sta­ry, gdy nad­szedł Me­ce­nas, któ­ry nie wi­dząc się jesz­cze z mat­ką, nie wie­dział nic o Ja­dwi­si…

Sze­law­ski zo­ba­czyw­szy go – na­tych­miast po­spie­szył spy­tać.

– Wiesz! Wiesz!

– Za­szło co no­we­go? ode­zwał się p. Ka­likst lę­ka­jąc, czy nie zmie­nio­no po­sta­no­wie­nia.

– No­we­go, nie­spo­dzie­wa­ne­go, nie do wia­ry! Nie po­tra­fił byś zgad­nąć – za­wo­łał Sze­law­ski, cho­ciaż z mo­jej twa­rzy czy­tasz, że nic złe­go, ale owszem…

– Coż to może być? mru­czał tro­chę już nie­spo­koj­ny Ka­likst.

– Nie wszy­scy ją umie­ją oce­nić, jak ona za­słu­gu­je – mó­wił żywo Sę­dzia – nie mo­gąc się po­wstrzy­mać – ja za­wsze tego trzpiot­ka ze zło­tem ser­cem ko­cha­łem – a to nie­wia­sta he­ro­icz­na.

– Kto? Kto? do­rzu­cił nie­spo­koj­niej­szy co­raz Me­ce­nas.

– A no – Lola! Lola! za­wo­łał Sze­law­ski. Wy­staw so­bie – daje Se­ra­fi­nie Ja­dwi­się! Ro­zu­miesz ty to? wiesz ty, co to dla mat­ki iest, dzie­cie choć­by na czas ja­kiś od­dać? Nie je­st­że naj­więk­szy do­wód mi­ło­ści dla nas!

Ja ci po­wia­dam koń­czy! sta­ry co­raz się moc­niej oży­wia­jąc, ona mnie tak­tem uję­ła za ser­ce, iż tego wy­po­wie­dzieć nie umiem. Se­ra­fi­na z ra­do­ści plą­cze, i ja… gdy­bym mógł, go­tów­bym się roz­pła­kać.

Zbladł osłu­pia­ły Me­ce­nas.

Tak więc w chwi­li, gdy są­dził, że zwy­cię­żył, Bro­ni­sła­wo­wa za­da­ła im cios okrut­ny – sta­now­czy i nie­tyl­ko nie zo­sta­ią od­su­nię­tą, ale owszem zy­ska­ła wpływ ogrom­ny. Był to krok roz­pacz­li­wy, ale nie­sły­cha­nej do­nio­sło­ści, Bro­ni­sła­wow­stwo sta­li te­raz tą ofia­rą bli­żej ser­ca ro­dzi­ców, niż cale ro­dzeń­stwo. P. Ka­likst spu­ścił gło­wę, – nie umiał od­po­wie­dzieć sło­wa; nie było moż­no­ści zmniej­sze­nia w oczach ro­dzi­ców tej ofia­ry i prze­ko­na­nia ich, że ona była tyl­ko pro­stą ra­chu­bą.

Przy­gnę­bio­ny za­mru­czał coś Me­ce­nas, spu­ścił gło­wę i usiadł.

Sę­dzia, któ­ry, ja­ke­śmy mó­wi­li, nie lu­bił, nie zno­sił ta­jem­nic, miał już na ustach zwie­rze­nie się Me­ce­na­so­wi z wza­jem­nej ofia­ry, któ­rą chciał uczy­nić Rad­cy, wstrzy­mał się tyl­ko, nie bę­dąc jesz­cze pew­nym, jak ją do­ko­na. Tym­cza­sem pod nie­bio­sa pod­no­sił obo­je Bro­ni­sła­wow­stwo i całą swą dla nich wdzięcz­ność ze łza­mi w oczach wy­po­wia­dał.

– Ależ ko­cha­ny oj­cze – rzekł w koń­cu, wy­słu­chaw­szy go Me­ce­nas – każ­dy z nas, gdy­by mógł i zręcz­ność się tyl­ko na­strę­czy­ła, go­tów­by też dla ro­dzi­ców się po­świę­cić. Bro­ni­sła­wow­stwo tyl­ko szczę­śliw­si są od nas, iż im to było moż­li­wem.

Po­sie­dziaw­szy tro­chę, – po­mó­wiw­szy z mat­ką – Ka­likst wy­szedł ztąd z gło­wą spusz­czo­ną, przy­bi­ty, smut­ny, a do bra­ter­stwa żal ma­jąc więk­szy, niż kie­dy­kol­wiek. – Wal­ka z nimi sta­wa­ła się trud­niej­szą co­raz.

W Wól­ce od­tąd mie­li naj­lep­sze­go po­zy­skać sprzy­mie­rzeń­ca, – Ja­dwi­się. Prze­ciw­ko wpły­wo­wi, ja­kie dzie­cię to wy­cho­wu­jąc się u bab­ki uzy­skać mia­ło – nic było orę­ża do wal­ki…

Za­to­pio­ny w my­ślach tych czar­nych Me­ce­nas za­szedł do domu… zaj­mo­wał on pięk­ne miesz­ka­nie przy se­na­tor­skiej uli­cy na pierw­szem pię­trze. Oso­bi­ste jego apar­ta­men­ta były od uli­cy, biu­ro znaj­do­wa­ło się od po­dwó­rza. Kan­ce­la­rya dla sa­me­go oka­zu była ob­szer­na i wy­stro­jo­na tak, aby o Me­ce­na­sie i za­ję­ciach jego da­wa­ła jak naj­więk­sze wy­obra­że­nie. Może też mło­dzie­ży, pi­sa­rzów, ko­pi­stów, trzy­mał p. Ka­likst wię­cej, niż było po­trze­ba.

Nie miał upodo­ba­nia ani w ele­gan­cyi, ani w zbyt­kow­nem urzą­dze­niu; rze­czy pięk­ne, ar­ty­stycz­na ca­łość miesz­ka­nia były dla nie­go rze­czą zu­peł­nie obo­jęt­na. Z tem wszyst­kiem Me­ce­nas sta­rał się o jak naj­wy­twor­niej­sze urzą­dze­nie po­ko­jów, któ­re zaj­mo­wał. – Sa­lon, ga­bi­net, bi­blio­tecz­ka, pra­cow­nia z wiel­kim sma­kiem i do­syć kosz­tow­nie były ume­blo­wa­ne. W pra­cow­ni tej, któ­rej teki, port­fe­le, ka­ła­ma­rze, świe­ci­ły od bron­zów, ma­ro­ki­nów, opraw wy­twor­nych, P. Ka­likst pra­wie nig­dy nie pra­co­wał. Naj­czę­ściej w kan­ce­la­ryi na ka­wał­ku pa­pie­ru ro­bił no­tat­ki, rzu­cał kon­cep­ty, ale gdy nowy klient przy­cho­dził, pro­wa­dził go do sto­li­ka wy­piesz­cze­nie i świet­nie uło­żo­ne­go, aby się nim po­chwa­lić.

Na lu­dziach i to czy­ni wra­że­nie… Po­ko­jów zaj­mo­wał p. Ku­likst z tego sa­me­go po­wo­du, do zbyt­ku wie­le, ale to po­win­no było za­moż­no­ści do­wo­dzić, przyj­mo­wał cza­sem wiel­kich pa­nów i w ich oczach nie chciał la­da­ja­ko wy­stą­pić.

Sam sa­lon, wzdy­cha­jąc o tem my­ślał za­wsze Me­ce­nas, gru­bo go kosz­to­wał, bo sprzęt był rzeź­bio­ny, po­wło­ka dro­ga, fi­ran­ki i por­tie­ry z ma­te­ryi cięż­kich i nie­zwy­kłych. Tak­sa­mo sza­fy bi­blio­tecz­ne, biu­ro w pra­cow­ni, aż do sy­pial­ni, o ile ona była wi­docz­ną, przy­ozdo­bio­ne były i wy­świe­żo­ne.

Je­dy­ną ozna­ką po któ­rej do­my­ślić się było moż­na iż wła­ści­ciel nie lu­bo­wał się w tem wszyst­kiem – było za­nie­dba­ne utrzy­ma­nie tego tak wy­twor­ne­go sprzę­tu. Pył czę­sto go po­kry­wał, nie czuć było uży­wa­nia, wszyst­ko to sta­ło mar­twe.

Me­ce­nas prze­cho­dził obo­jęt­nie, a nie czul się w domu, tyl­ko w za­bru­ka­nej izbie przy kan­cel­la­rij…

Wszedł te­raz do swo­je­go miesz­ka­nia smut­ny, znie­chę­co­ny i nie za­glą­da­jąc do biu­ra, wprost się udał do pu­stych po­ko­jów. Wy­da­ły mu się one jesz­cze pu­ściej­sze, smut­niej­sze, po­nu­re nad wy­raz pod wpły­wem uczuć ja­kie z sobą przy­no­sił. Ży­cie samo gorz­kiem mu w tej chwi­li się zda­ło.

Nie wi­dział celu, nie miał w niem przy­jem­no­ści… Po­wiódł­szy oczy­ma do koła, padł na krze­sło u biu­ra sto­ją­ce, pod­parł się na ręku i za­du­mał. Jak bły­ska­wi­ca prze­le­cia­ła myśl że ko­bie­ta, żona – jed­na by mo­gła tu z sobą przy­nieść ży­cie…

Na oczach jego sta­ła ślicz­na, skrom­na, po­tul­na, trwoż­li­wa, ła­twa do za­wo­jo­wa­nia po­stać Ju­sty­si.

Ze wszech miar było po­żą­da­nem uzy­ska­nie­jej… Ja­dwi­się mat­ka mo­gła i mu­sia­ła ode­brać, – a Ju­sty­na mia­ła w Sę­dzi­nej trwa­łe przy­wią­za­nie, któ­re­go nic za­chwiać nie po­win­no było… Oże­nie­nie z nią było naj­do­sko­nal­szą ra­chu­bą, a oprócz tego rze­czą, któ­ra się uśmie­cha­ła jako – przy­szłość przy­jem­na. Brał sie­ro­tę, więc nie pa­nią ale słu­gę… uszczę­śli­wiał ją… Wy­ma­gań z jej stro­ny nie mo­gło być żad­nych, wdzięcz­ność nie­ogra­ni­czo­na.

Myśl ta już nie nowa, te­raz się na­rzu­ca­ła gwał­tow­nie, jako ko­niecz­ne po­ło­że­nie. Oszczę­dza­ła ona oprócz tego Me­ce­na­so­wi, któ­ry że­nić się chciał – sta­rań, za­bie­gów, kło­po­tów, bo mat­ka mu to mu – sia­ła uła­twić. Kon­ku­ro­wać nie po­trze­bo­wał, znał ją od dziec­ka.

Na­le­ża­ło więc nie­zwłocz­nie o tem mó­wić z mat­ką, albo ją przy­najm­niej wy­ro­zu­mieć…

Me­ce­nas wa­żył, czy się le­piej było zwie­rzyć cał­ko­wi­cie, czy na­przód wy­do­być z mat­ki co ona o tem my­śleć mo­gła. Wie­dział z tego co nie­raz z ust jej sły­szał, że dla Ju­sty­si wiel­kie­go się ni­cze­go nie spo­dzie­wa­ła… mu­sia­ła więc, gdy­by syn wła­sny sta­nął, być dla sie­ro­ty z tego szczę­śli­wą. Da­lej, co na to miał po­wie­dzieć oj­ciec, co ro­dzi­na, co świat…

Tro­chę i le­ni­stwo przy­czy­nia­ło się do tego, iż Me­ce­nas ła­twe mał­żeń­stwo nad inne prze­kła­dał. Wa­hał się jesz­cze, lecz im dłu­żej my­ślał, tem mu się wy­da­wał mar­jaż wła­ściw­szym, do­god­niej­szym, ko­rzyst­niej­szym. Wie­ki, jego zda­niem, były sto­sow­nie do­bra­ne, bo – mó­wił so­bie – ko­bie­ty, tak nie­zmier­nie pręd­ko sta­rze­ją! Na myśl nie przy­cho­dzi­ło, iż mo­gła być jego cór­ką…

Po­sta­no­wiw­szy na­przód wy­ba­dać Sę­dzi­nę – Me­ce­nas wes­tchnął i – po­szedł do kan­ce­la­ryi.

Od nie­ja­kie­go cza­su nie­co się za­nie­dbał i tu go za­stę­po­wał po­moc­nik. Wziął w rękę kil­ka wią­zek pa­pie­rów, przej­rzał je, zmarsz­czył się, nie bar­dzo był nie­mi za­spo­ko­jo­ny – nic nie mó­wiąc rzu­cił je na stół.

Przez cały ten dzień roz­wa­żał co i jak miał mó­wić z mat­ka – nie chciał ani za wie­le obie­cy­wać i za­wią­zy­wać so­bie przy­szłość, ani za­nie­dbać się, by go Ku­na­szew­ski nie uprze­dził – choć nie oba­wiał się mło­dzi­ka, nie bio­rąc na ser­jo jego grzecz­no­ści.

Na­za­jutrz ra­niej niż zwy­kle był P. Ka­likst u mat­ki, gdzie przy­go­to­wa­nia do po­dró­ży już się koń­czy­ły. Sę­dzi­na za­bie­ra­ją­ca Ja­dwi­się była uszczę­śli­wio­na. Czu­le po­wi­ta­ła swo­je­go Ben­ja­mi­na, któ­ry przy­cho­dził z twa­rzą na­chmu­rzo­ną i siadł wzdy­cha­jąc. Szło to na ra­chu­nek od­jaz­du ro­dzi­ców.

– A, nie uwie­rzy mama, – ode­zwał się – jak ja szcze­gól­niej uczu­je gdy tu ro­dzi­ców nie bę­dzie. Sam­bo je­stem jak pa­lec. Bro­ni­sła­wow­stwo mają sie­bie i dzie­ci – ja ni­ko­go. Z nimi, choć nie je­stem źle, ale też zbyt bliz­ko nie­mo­gę być. Nie­zu­peł­nie się go­dzą tem­pe­ra­men­ta na­sze. Strasz­li­wie czu­ję, moje osa­mot­nie­nie.

– Mó­wi­łam ci – prze­rwa­ła sę­dzi­na – po­trze­ba się oże­nić!

– Tak to ła­two po­wie­dzieć – wes­tchnął Ka­likst. – Nie­chże mi mat­ka znaj­dzie ten ide­ał któ­ry­by po­ma­gał dźwi­gać brze­mię ży­wo­ta, a nie wło­żył na bar­ki no­we­go? W żo­nie ja po­trze­bu­ję to­wa­rzysz­ki, osło­dy, orzeź­wia­ją­ce­go cze­goś. Pa­nien­ki na­sze miej­skie wszyst­kie idą za mąż, nie­ste­ty, dla sie­bie nie dla nas. Boję się. Z ręki mamy to bym śle­po żonę wziął – do­koń­czył.

Sę­dzi­na spoj­rza­ła na nie­go, na myśl jej przy­szła Ju­sty­sia, ale wszy­scy sy­no­wie tak wy­so­ko się – gali, że Ka­lik­sto­wi ubo­giej sie­ro­ty nic śmia­ła na­wet raić.

– Nie będę wie­le wy­ma­ga­ją­cym, – cią­gnął da­lej Me­ce­nas – nie żą­dam ma­jąt­ku, nie mam pre­ten­syi do sto­sun­ków ary­sto­kra­tycz­nych jak Ju­lian, chcę mieć ko­bie­tę po­moc­ni­cę, po­cie­szy­ciel­kę.

– Za­daj­że so­bie pra­cę jej po­szu­kać, – ode­zwa­ła się mat­ka – nie­po­dob­na, aby ci się ona sama na­rzu­ci­ła.

– Mam coś na my­śli – do­koń­czył zna­czą­co Ka­likst, ale o tem mó­wić za­wcze­śnie. W swo­jej po­rze ma­mie się zwie­rzę i za­wcza­su pro­szę o po­par­cie – ale – na dziś – do­syć.

Po­ca­ło­wał mat­kę w rękę, któ­ra do­sko­na­le zro­zu­mia­ła i po­chwa­la­ła to w du­szy, że syn był roz­waż­ny, umiar­ko­wa­ny, i że zbyt nie spie­szył gdy dziew­czę jesz­cze tak bar­dzo było mło­dziuch­ne.

Ka­likst po­czął po­tem mó­wić o po­dró­ży, da­wać rady co do po­pa­sów i noc­le­gów, a że o Ku­na­szew­skich wspo­mnia­no, żar­to­bli­wie na­po­mknął, iż p. Flo­ry­an zda­je się bar­dzo grzecz­nym dla Ju­sty­si. Nie bez my­śli na­trą­cił o tem, i mat­ka zro­zu­mia­ła dla cze­go, bo za­raz go uspo­ko­iła.

– O Ju­sty­się moż­na być za­wsze spo­koj­nym – tak jest bar­dzo roz­waż­na, chłod­na i naj­mniej­szej w so­bie pło­cho­ści nie ma. Bawi ją mło­dzik, ale ona so­bie ani na chwi­lę gło­wy za­wró­cić nie da. Wiem z pew­no­ścią, że p. Flo­ry­ana sza­cu­ją na kil­ka kroć sto­ty­się­cy gul­de­nów au­stry­ac­kich ma­jąt­ku, bę­dzie so­bie oczy­wi­ście szu­kał sto­sow­nej par­tyi, to i Ju­sty­sia ro­zu­mie…

Me­ce­nas się tedy uspo­ko­ił.

Bro­ni­sła­wow­stwo obo­je i on na­za­jutrz prze­pro­wa­dzi­li ro­dzi­ców wy­jeż­dża­ją­cych, Ka­likst za Pra­gę, a Rad­ca z żoną o mil parę do po­pa­su. Po­że­gna­nie było ser­decz­ne. Sta­rzy jed­nak wię­cej oka­zy­wa­li nie­cier­pli­wo­ści, aby się* prę­dzej do­sta­li do domu niż żalu po sto­li­cy. Ka­likst, któ­re­go mę­czy­ło te­raz ocie­ra­nie się o bra­ta, – prę­dzej może niż­by był za­mie­rzył, za­wró­cił do mia­sta.

Sę­dzia przed wy­jaz­dem, we­dle po­sta­no­wie­nia swo­je­go, za któ­re mu żona go­rą­cym po­dzię­ko­wa­ła uści­skiem, za­wo­ław­szy wie­czo­rem do sie­bie Rad­cę, po­dzię­ko­wał mu za jego do­wo­dy przy­wią­za­nia i go­ścin­no­ści, a szcze­gól­niej za Ja­dwi­nię.

– Mój Boże – ode­zwał się w koń­cu, – rad­bym z du­szy od­wdzię­czyć ci to, ale czło­wiek nig­dy nie po­tra­fi za­pła­cić za ser­ce tyl­ko ser­cem. Nie weź­miesz mi za złe, ko­cha­ny mój, że ja też, oprócz wdzięcz­no­ści, chcę ci choć sła­by dać do­wód, że rad­bym przyjść w po­moc w in­te­re­sach. Nie­mo­gę uczy­nić wie­le, ale to co mogę, przyjm pro­szę…

To mó­wiąc, Sę­dzia do­był spo­rą wią­zan­kę pa­pie­rów i we­tknął ją Bro­ni­sla­wo­wi, ści­ska­jąc go po­wtór­nie.

– Nie chwal się z tem przed ni­kim, do­dał. Są to moje oso­bi­ste oszczęd­no­ści… Wiem, że te­raz mogą ci się przy­dać na bu­do­wę…

Rad­ca, któ­ry się wca­le nie spo­dzie­wał ze stro­ny ojca po­dar­ku, był zmię­sza­ny… i sam nie­wie­dział, cny się nim cie­szyć – czy smu­cić.

Wo­lał­by był, aby oj­ciec nie tak się spie­szył z za­pła­tą tego, co za dług uwa­żał. Scho­wał za sur­dut pa­kie­cik, nie ma­jąc cza­su się mu przy­pa­trzeć, a że ba­ra­nie skór­czy­ki mogą być i duże i małe – nie za­bie­ra­jąc miej­sca wię­cej jed­ne nad dru­gie – nie­po­dob­na się było do­my­śleć… czy suma… nie ogra­ni­cza­ła się do ta­kich roz­mia­rów, że ją za in­dem­ni­za­cyę po­by­tu… wziąć było moż­na – co Rad­cy by przy­krem być mu­sia­ło.

Nie śmiał ani się przy­glą­dać – ani zbyt ba­dać pa­pie­rów, i zmię­sza­ny cią­gle ojcu dzię­ko­wał pła­cząc się i ocie­ra­jąc pot z czo­ła.

– Pro­szę cię, Bro­ni­sła­wie – do­dał Sę­dzia – niech to zo­sta­nie mię­dzy nami, – niech Lola się nie chwa­li i nie mówi o tem…

Bro­ni­sław za­rę­czył ta­jem­ni­cę.

Po roz­mo­wie, któ­ra się nie­dłu­go prze­cią­gnę­ła, Bro­ni­sław jak tyl­ko mógł wy­mknąć się do swo­jej kan­ce­la­ryi, otwo­rzył biur­ko i w niem dla bez­pie­czeń­stwa – pacz­kę roz­wią­zał…

Ochło­nął… oba­wiał się, aby oszczęd­ny Sę­dzia nic zbył go kil­ku­na­stu lub kil­ku­dzie­się­ciu ty­sią­ca­mi zło­tych… Sto ty­się­cy było już dat­kiem zna­czą­cym i przy­cho­dzi­ły tak w porę Bro­ni­sła­wo­wi, że mu się aż twarz roz­po­go­dzi­ła. Wła­śnie miał szu­kać kre­dy­tu.

Żona nic o tem nie wie­dzia­ła, gdy się w koń­cu dnia ze­szli w sy­pial­ni, ale we­so­ła twarz rnę­ża zwia­sto­wa­ła jej coś do­bre­go.

Zbli­żył się do ucha i ca­łu­jąc ją szep­nął.

– Oj­ciec dal mi sto ty­się­cy! ale ci­cho! sza! Pla­snę­ła w ręce Lola…

– A komu ty to wi­nie­neś? spy­ta­ła dum­nie.

– Oczy­wi­ście że – to­bie… tego też nie za­pie­ram się wca­le. Gdy­by nie ty – ja­bym ca­łej tej spra­wy po­pro­wa­dzić i do koń­ca przy­wieść nie umiał.

U ro­dzi­ców my te­raz sto­je­my nie­wąt­pli­wie na pierw­szem miej­scu…Łzy za­krę­ci­ły się w oczach Loli.

– A ! ale moja Ja­dwi­nia! Ja ją mu­sia­łam po­świę­cić!

– Przy­najm­niej oba­wiać się o nią nie po­trze­bu­jesz – dziec­ku nig­dzie w świe­cie le­piej być nie może… jak u bab­ki…

Po­da­rek, któ­ry Sę­dzia zro­bił Bro­ni­sla­wow­stwu, miał po­zo­stać ta­jem­ni­cą – i by­ło­by może nie wy­da­ło się to… gdy­by nie zbieg oko­licz­no­ści szcze­gól­ny. – Sze­law­ski przed mie­sią­cem, nie chcąc trzy­mać pie­nię­dzy, któ­re mu na­de­sła­no w bank­no­tach, zwy­kłych, dal je Me­ce­na­so­wi, aby mu za nie ku­pił pa­pie­ry to­wa­rzy­stwa kre­dy­to­we­go ziem­skie­go. Ka­likst za­pa­mię­tał do­brze nu­me­ra bi­le­tów, któ­re wszyst­kie były po trzy ty­sią­ce ru­bli. Rad­ca, po­trze­bu­jąc je zmie­nić, bo miał wy­pła­ty, zna­lazł się w kan – to­rze ban­kie­ra L.. . ra­zem z bra­tem… Oka Ka­lik­sta nic nig­dy nie ucho­dzi­ło, ude­rzy­ły go te li­sty za­staw­ne, i obu­dzi­ło po­dej­rze­nie. Zo­stał umyśl­nie chwi­lę dłu­żej, i po wyj­ściu Bro­ni­sła­wa po­tra­fił rzu­cić okiem na nu­me­ra…

Były one też­sa­me, któ­re ku­po­wał dla ojca. Nic ule­ga­ło wąt­pli­wo­ści, że Rad­ca albo je po­ży­czył, lub w po­dar­ku do­stał od ojca…

Me­ce­nas zbu­rzo­ny cały wy­szedł – bo wie­dział, że za­bie­gi Bro­ni­sła­wa nie były próż­ne; a gdy raz roz­po­czę­ły się pie­nięż­ne in­te­re­sa mię­dzy Sę­dzią a nim – moż­na było być pew­nym, że zręcz­ny i umie­ją­cy cho­dzić oko­ło tego Rad­ca, już z rąk nie wy­pu­ści ojca. Po­czą­tek tyl­ko był trud­ny.

Ka­likst nie przy­pusz­czał po­da­run­ku, ale po­życz­kę, i – był już w oba­wie, aby Sze­law­ski na­wró­co­ny, ca­łych swych ka­pi­ta­łów nie po­wie­rzył Bro­ni­sła­wo­wi..!

Trze­ba było pil­no ra­dzić na to…

Ale – jak?

* * *

Do­bra pań­stwa Ju­lia­now­stwa Sze­law­skich le­ża­ły w San­do­mir­skiem. Szcze­gól­ny skład oko­licz­no­ści od­cią­gnął tak da­le­ko od ro­dzi­ców syna, i skło­nił go do na­by­cia ma­jąt­ku w oko­li­cy, z któ­rej po­cho­dzi­ła jego żona.

Pan Ju­lian w pierw­szych la­tach mło­do­ści swej za­sły­nął po­mię­dzy swo­imi ró­wie­śni­ka­mi z nad­zwy­czaj uj­mu­ją­cej i ary­sto­kra­tycz­nej po­wierz­chow­no­ści. Koń­czył on wy­cho­wa­nie w War­sza­wie i oj­ciec wa­hał się jesz­cze nad wy­bo­rem ka­ry­ery dla nie­go, gdy je­den z daw­nych przy­ja­cioł i to­wa­rzy­szów bro­ni Sę­dzie­go na­mó­wił go, aby mu syna po­wie­rzył, dla umiesz­cze­nia przy ja­kiejś kan­ce­la­ryi. Miał on ztąd póź­niej, obe­znaw­szy się ze świa­tem i ludź­mi, go­spo­da­ro­wać na wsi, a oj­ciec chciał dla nie­go na Wo­ły­niu na­być po­sia­dłość. Tym­cza­sem i Ju­lia­no­wi przy­pa­dło do sma­ku po­zo­sta­nie w mie­ście, gdyż miał tu wie­le do­mów, któ­re so­bie pięk­ne­go, mi­łe­go, do­brze wy­cho­wa­ne­go chłop­ca wy­ry­wa­ły. Czas pły­nął mu naj­przy­jem­niej.

Do­sko­na­ły tan­cerz, wiel­ki ele­gant, we­sół, uprzej­my, nie­mal za­lot­ny, umie­ją­cy się po­do­bać wszyst­kim, mło­dy Sze­law­ski był ulu­bień­com to­wa­rzy­stwa, na­wet ster naja­ry­sto­kra­tycz­niej­szych, któ­rych prze­jął oby­czaj i lu­bił się w nich ob­ra­cać.

W jed­nym z tych do­mów pań­skich po­znał na­ów­czas, sły­ną­cą z pięk­no­ści, ale już nie naj­pierw­szej mło­do­ści pa­nien­kę dwu­dzie­sto­kil­ko­let­nią He­le­nę Z, spo­krew­nio­ną z naj­świet­niej­sze­mi imio­na­mi, ale po­sag ma­ją­cą nie­wiel­ki…

Pan­na He­le­na mia­ła też­sa­me gu­sta, po­dob­ne co Ju­lian skłon­no­ści, lu­bi­ła się stro­ić, ba­wić, była tro­chę za­lot­ną, a pięk­ność jej, choć już pierw­szy pu­szek wio­sen­ny stra­ci­ła, ota­cza­ła ją jesz­cze ko­tem wiel­bi­cie­li.

Pan­na He­le­na za­ko­cha­ła się w Sze­law­skim; – mó­wi­my na­przód o niej, gdyż w isto­cie jej mi­łość wy­wo­ła­ła w Ju­lia­nie uczu­cie, któ­re sa­mo­by się może nic roz­bu­dzi­ło.

Ro­dzi­na pan­ny nie mo­gła mieć nic prze­ciw­ko wy­da­niu jej za Sze­law­skie­go, o któ­rym choć wie­dzia­no, że bar­dzo bo­ga­tym nie był – ma­ją­tek jed­nak wy­dał się dla przy­póź­nio­nej na wy­da­niu pan­ny – wy­star­cza­ją­cym.

Sami Sze­law­scy po roz­pa­trze­niu się we wszel­kich wa­run­kach oże­nie­nia syna, nie bar­dzo z nie­go byli ra­dzi. Pan­na była z wiel­kie­mi pre­ten­sy­ami, ele­gant­ka, na­wy­kła do świa­ta, a nie­zbyt też ma­jęt­na. Oba­wia­no się wy­ma­gań, a i wiek rów­ny z Ju­lia­nem mat­ce się zda­wał nie­zu­peł­nie od­po­wied­nim.

Tym­cza­sem chło­pak się sza­le­nie ko­chał, po­chle­bia­ło mu, że przez sto­sun­ki żony miał wejść w świat, któ­ry go nę­cił, bo czuł się stwo­rzo­nym do nie­go, – pan­na umia­ła go­rą­co po­pie­rać swą spra­wę. Sze­law­scy nie chcie­li szczę­ściu syna sta­wać na prze­szko­dzie i mał­żen­stwo przy­szło do skut­ku.

Oka­za­ło się ono po­tem pod wzglę­dem ma­jąt­ko­wym, da­le­ko po­myśl­niej­szem, niż się spo­dzie­wa­no, i prze­wi­dzieć było moż­na. Śmierć ro­dzeń­stwa zwięk­szy­ła we trój­na­sób wy­po­sa­że­nie pani Sze­law­skiej, któ­ra sta­ła się bo­ga­tą. Póź­niej nie – spo­dzie­wa­na tak­że a znacz­na suk­ces­sya spa­da­ją­ca na nią po­mno­ży­ła jesz­cze, już i tak znacz­ne mie­nie.

Ju­lian odzie­dzi­czyw­szy po żo­nie do­bra w San­do­mir­skiem, sam też się obok oku­pił i osiadł, a że i on i żona pra­gnę­li na wy­so­kiej sto­pie żyć i ob­ra­cać się w tym świe­cie mod­nym i wy­twor­nym, któ­ry dla nich byt je­dy­nym moż­li­wym świa­tem, – wszyst­kie więc usi­ło­wa­nia ich skie­ro­wa­ne ku temu zo­sta­ły, aby sto­sun­ki upra­gnio­ne za­wią­zać. Zda­wa­ło się na­wet pań­stwu Ju­lia­now­stwu, iż celu po­żą­da­ne­go do­pię­li, ale pan Adolf i jego żona znaj­do­wa­li, że – da­le­ko byli jesz­cze od nie­go. To­le­ro­wa­no ich wpraw­dzie w do­mach spo­krew­nio­nych z pa­nią, ale praw oby­wa­tel­stwa w świe­cie wiel­kim nie mie­li jesz­cze.

O po­ży­ciu pań­stwa Ju­lia­now­stwa – są­dzo­no i mó­wio­no róż­nie. W po­cząt­kach było ono Szczę­śli­wem, sama pani w mężu za­ko­cha­na, on roz­ma­rzo­ny i dum­ny – nic im nie prze­szka­dza­ło ży­cie so­bie uło­żyć jak chcie­li, przy­szły po­tem dary for­tu­ny – cze­góż wię­cej pra­gnąć mo­gli.

Do­my­śleć się ła­two, iż sama pani w pręd­ce bar­dzo za­wo­jo­wa­ła męża, nie da­jąc mu czuć tego. Ju­lian rzą­dził się do­brze, in­te­re­sa szły po­myśl­nie, gu­sta i upodo­ba­nia mie­li jed­na­ko­we, więc nie było pra­wie chmur­ki na mał­żeń­skim ho­ry­zon­cie.

Ju­lian tak był pe­wien ser­ca i mi­ło­ści żony, iż – póź­niej, gdy ona znacz­nie osty­gła, a na­wyk­nie­nie do za­lot­no­ści, nie­co jej uspo­so­bie­nie zmie­ni­ło – nie zwra­cał uwa­gi na fan­ta­zyj­ki więd­nie­ją­cej pięk­no­ści.

Nie moż­na było pani Ju­lia­no­wej za­rzu­cić żad­nej ta­kiej pło­cho­ści bi­ją­cej w oczy, któ­rą­by na­zwać się go­dzi­ło skan­da­lem – ale – mó­wio­no i szep­ta­no i uśmie­cha­no się, roz­ma­ite pięk­ne wy­mie­nia­jąc na­zwi­ska.

Wy­bór pani pa­dał szcze­gól­niej na mło­dzież z tych kół pań­skich, w któ­rych mia­ła upodo­ba­nie. Ku­zyn­ków róż­nych do­ra­sta­ją­cych i do­ro­słych za­wsze by­wa­ło peł­no koło niej.

Ju­lia­no­wi umia­ła za­wsze tak ja­koś te sto­sun­ki uczy­nić na­tu­ral­ne­mi i mi­łe­mi, że nig­dy nic prze­ciw­ko nim nic miał. Cza­sem do­my­ślał się roz­ko­cha­nia ze stro­ny mło­dzi­ków i z żoną ra­zem się z nich wy­śmie­wał, pe­wien sie­bie.

Mał­żeń­stwo li­czy­ło już te­raz lat kil­ka­na­ście trwa­nia. Chry­zio był wy­rost­kiem, dwie znacz­nie młod­sze có­recz­ki zbli­ża­ły się do lat dzie­siąt­ka.

Pań­stwo Ju­lia­now­stwo mie­li czas ży­cie swe, re­zy­den­cya dom urzą­dzić tak, jak chcie­li. Obo­je sta­ra­li się o to naj­usil­niej, aby u nich nie zby­wa­ło na żad­nej z tych rze­czy, któ­re się uwa­ża­ją za atry­bu­ty, ko­niecz­ne pań­stwa i do­bre­go tonu.

Czy pan i pani mie­li za­mi­ło­wa­nie sztu­ki, ogro­du, kwia­tów – czy one im były obo­jęt­ne – po­nie­waż upodo­ba­nie w tych rze­czach roz­po­wszech­nio­ne było mod­ne, pań­stwo Ju­lia­now­stwo mu­sie­li też mieć ob­ra­zy, dzie­ła sztu­ki, park i oran­że­rye, ho­do­wać or­chi­dee i spro­wa­dzać naj­rzad­sze kwia­ty.

Tak­sa­mo pan Ju­lian nie ko­chał się wła­ści­wie w ko­niach, ani się na nich znal tak bar­dzo, ale naj­więk­si pa­no­wie mie­li staj­nie i stad­ni­ny, uczest­ni­czy­li w wy­ści­gach, więc i jemu wy­pa­da­ło na­by­wać an­giel­skie bie­gu­ny i sta­rać się nie­mi od­zna­czyć.

Tak było ze wszyst­kiem. Rzą­dzi­ła tu wszech­wład­nie ty­rań­ska moda, któ­rą nie­spo­koj­nem okiem ści­ga­no, aby się jej nie sprze­nie­wie­rzyć.

Kosz­to­wa­ło to wie­le, bar­dzo wie­le, ale szło go­spo­dar­stwo do­brze, do­cho­dy byty na fan­ta­zye wy­star­cza­ją­ce. Jeż­dżo­no do wód, cza­sem spę­dza­no kil­ka ty­go­dni w mie­ście, a na wsi dom był na ta­kiej sto­pie, iż się naj­zna­ko­mit­szych go­ści nic po­trze­bo­wał wsty­dzić.

Kosz­to­wa­ło to pana Ju­lia­na nie­tyl­ko wie­le pie­nię­dzy, lecz i sta­rań wie­le, bo naj­mniej­sze za­nie­dba­nie się żona mu gorz­ko wy­ma­wia­ła, lecz mie­li tę po­cie­chę, iż po­wszech­nie chwa­lo­no gust… z ja­kim się urzą­dzi­li na wsi.

Wy­god­nem było czy nie, ale wszyst­ko być mu­sia­ło pań­skiem, świe­żem, wy­twor­nem i mod­nem.

Pani. Ju­lia­no­wa nie­gdyś bar­dzo pięk­na, do­tąd jesz­cze za­cho­wu­ją­ca sta­ran­nie reszt­ki ude­rza­ją­cych wdzię­ków, dba­ła wiel­ce o prze­dłu­że­nie mło­do­ści. Nie da­wa­ło się to in­a­czej do­ko­nać, jak nad­zwy­czaj wy­twor­ną to­a­le­tą, na któ­rą nie ża­ło­wa­no tak da­le­ce, że w wiel­kich wy­pad­kach spro­wa­dza­no suk­nie z Pa­ry­ża.

Nig­dy pan Ju­lian nie sta­nął temu na prze­szko­dzie, cho­ciaż wy­cho­wa­nie Chry­zia i dziew­cząt co­raz też więk­szych wy­dat­ków wy­ma­ga­ło.

Wia­do­mo jak dom – sza­nu­ją­cy się – któ­ry chce utrzy­mać się na pew­nej sto­pie, pod­le­gać musi ści­słej re­gu­le. I pani i pan sam prze­strze­ga­li jak naj­pil­niej, aby się tu z pod niej nic nie wy­ła­my­wa­ło. Prze­pi­sy pew­ne nie­wzru­szo­ne rzą­dzi­ły do­mem, i nie do­pusz­cza­ły naj­mniej­sze­go opusz­cze­nia i za­nie­dba­nia.

Były na wszyst­ko prze­pi­sa­ne go­dzi­ny, for­my, lu­dzie, i przy go­ściach, czy bez go­ści – wy­stę­po­wa­no z jed­na­ko­wą ści­sło­ścią, pil­nu­jąc re­gu­la­mi­nu. – Zmie­ni­ły się to­a­le­ty, służ­ba mu­sia­ła wy­stę­po­wać w li­be­ryi, ka­mer­dy­ner w bia­łych rę­ka­wicz­kach drzwi otwie­rał do ja­dal­ni, – na prze­jażdż­ki prze­zna­czo­ne były po­wo­zy, uprzę­że i ko­nie…

Tej­sa­mej dys­cy­pli­nie do­mo­wej pod­le­ga­ła po­boż­ność, ob­cho­dze­nie świąt, wy­cho­wa­nie dzie­ci, za­ba­wy – wszyst­ko. – By­ło­by to może do po­chwa­le­nia, gdy­by tra­dy­cye po­sza­no­wa­nia god­ne strze­gły po­rząd­ku tego, ale tu wła­da­ła moda i ona wie­lo­wład­nie roz­po­rzą­dza­ła wszyst­kiem, zmie­nia­jąc prze­sta­rza­łe, a go­niąc za naj­śwież­szem.

Wia­do­mość o ja­kiejś no­wo­ści przy­ję­tej w mod­nym świe­cie, a jesz­cze nie­zna­nej pań­stwu. Ju­lia­now­stwu, wpra­wia­ła samą pa­nią w ro­dzaj nie­cier­pli­wej go­rącz­ki, do­pó­ki ta no­wość, na­tych­miast wy­pi­sa­na nic zja­wi­ła się w Chrza­no­wie.

Na­ów­czas wszy­scy przy­by­wa­ją­cy go­ście mu­sie­li ją oglą­dać i dzi­wić się jak pań­stwo Sze­law­scy byli za­wsze au fait wszyst­kie­go co się na świe­cie zja­wia­ło.

Sama pani czy­ty­wa­ła cza­sa­mi, pan Jul­jan bar­dzo rzad­ko, ale tym sa­mym try­bem słyn­ne no­wo­ści li­te­ra­tu­ry, roz­gło­śne książ­ki na­tych­miast się zja­wia­ły na sto­li­ku… Pan Jul­jan wie­czo­ra­mi roz­ci­nał je pysz­nym, ogrom­nym no­żem z ko­ści sło­nio­wej, żona prze­rzu­ca­ła a po­tem pył je zwol­na okry­wał, do­pó­ki miej­sca nie ustą­pi­ły swym na­stęp­com.

Z ro­bót­ka­mi ko­bie­ce­mi tak samo po­stę­po­wa­ła pięk­na pani, temi się tyl­ko zaj­mu­jąc, któ­re gło­szo­no jako mod­ne i w uży­wa­niu, szcze­gól­niej w Pa­ry­żu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: