Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rodzina Borgiów - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 kwietnia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Rodzina Borgiów - ebook

Ostatnia, pośmiertnie wydana powieść wybitnego amerykańskiego pisarza. Barwny fresk historyczny osadzony w realiach Włoch przełomu XV i XVI wieku. Autor stawia tu tezę, iż rodzina Borgiów, władająca wówczas Rzymem, to pierwsza włoska mafia. Centralną postacią opowieści jest kardynał Rodrigo Borgia, w 1492 wybrany papieżem Aleksandrem VI. Człowiek opętany żądzą bogactwa i władzy, bez skrupułów eliminujący rywali i wrogów, choć nie pozbawiony pewnej szlachetności - ale jest to szlachetność Vita Corleone.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7885-079-3
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

MA­RIO PUZO

Pro­za­ik ame­ry­kań­ski (1920-1999), uro­dzo­ny w No­wym Jor­ku w nie­za­moż­nej ro­dzi­nie wło­skich imi­gran­tów. De­biu­to­wał w 1955 po­wie­ścią Mrocz­na are­na. Jego naj­bar­dziej zna­ną książ­ką jest wy­da­ny w 1969 Oj­ciec Chrzest­ny – saga o ame­ry­kań­skiej ro­dzi­nie ma­fij­nej, sprze­da­na w USA w na­kła­dzie po­nad 20 mi­lio­nów eg­zem­pla­rzy, prze­tłu­ma­czo­na na kil­ka­dzie­siąt ję­zy­ków. Gło­śną, na­gro­dzo­ną Osca­ra­mi, fil­mo­wą ad­ap­ta­cję po­wie­ści z wiel­ki­mi kre­acja­mi Mar­lo­na Bran­do i Ala Pa­ci­no, zre­ali­zo­wał Fran­cis Ford Cop­po­la. Na kan­wie książ­ki po­wsta­ły tak­że fil­my Oj­ciec Chrzest­ny II i Oj­ciec Chrzest­ny III, do któ­rych Puzo na­pi­sał sce­na­riu­sze. Do­ro­bek li­te­rac­ki pi­sa­rza obej­mu­je po­nad­to po­wie­ści Dzie­sią­ta Ale­ja, Czwar­ty K, Głup­cy umie­ra­ją, Sy­cy­lij­czyk, Ostat­ni don, Sześć gro­bów do Mo­na­chium, wy­da­ne po­śmiert­nie książ­ki Omer­ta i Ro­dzi­na Bor­giów oraz sce­na­riu­sze do cy­klu fil­mów o Su­per­ma­nie. W la­tach 2004 i 2006 uka­za­ły się dwie kon­ty­nu­acje Ojca Chrzest­ne­go, Po­wrót Ojca Chrzest­ne­go i Ze­msta Ojca Chrzest­ne­go, na­pi­sa­ne przez Mar­ka Wi­ne­gard­ne­ra w uzgod­nie­niu ze spad­ko­bier­ca­mi pi­sa­rza. W 2012 na li­sty be­st­sel­le­rów we­szła po­wieść Ro­dzi­na Cor­le­one, po­wsta­ła na kan­wie od­na­le­zio­ne­go sce­na­riu­sza au­tor­stwa Ma­ria Puzo.Tego au­to­ra

DZIE­SIĄ­TA ALE­JA

CZWAR­TY K

GŁUP­CY UMIE­RA­JĄ

OMER­TA

OSTAT­NI DON

MROCZ­NA ARE­NA

SZEŚĆ GRO­BÓW DO MO­NA­CHIUM

RO­DZI­NA BOR­GIÓW

Saga ro­dzi­ny Cor­le­one

OJ­CIEC CHRZEST­NY

SY­CY­LIJ­CZYK

RO­DZI­NA COR­LE­ONE

Ma­rio Puzo, Edward Fal­co

PO­WRÓT OJCA CHRZEST­NE­GO

Ma­rio Puzo, Mark Wi­ne­gard­ner

ZE­MSTA OJCA CHRZEST­NE­GO

Ma­rio Puzo, Mark Wi­ne­gard­ner

www.ma­rio­pu­zo.comPROLOG

Kie­dy Czar­na Śmierć prze­to­czy­ła się przez Eu­ro­pę, uni­ce­stwia­jąc po­ło­wę jej lud­no­ści, wie­lu miesz­kań­ców kon­ty­nen­tu w przy­pły­wie roz­pa­czy od­wró­ci­ło wzrok od nie­ba, kie­ru­jąc go ku zie­mi. Ci ze skłon­no­ścią do fi­lo­zo­fo­wa­nia, aby za­pa­no­wać nad świa­tem ma­te­rial­nym, pró­bo­wa­li we­drzeć się w taj­ni­ki bytu i od­kryć wiel­ką ta­jem­ni­cę ży­cia. Bied­ni mie­li tyl­ko na­dzie­ję ulżyć swe­mu cier­pie­niu.

I Bóg, i czło­wiek zstą­pi­li za­tem na zie­mię. Su­ro­wa dok­try­na re­li­gij­na śre­dnio­wie­cza stra­ci­ła swą moc. Pod­ję­to na­to­miast ba­da­nia nad wiel­ki­mi cy­wi­li­za­cja­mi sta­ro­żyt­no­ści – rzym­ską, grec­ką i egip­ską. Gdy go­rącz­ka wy­praw krzy­żo­wych za­czę­ła opa­dać, od­ży­li mi­tycz­ni he­ro­si, bój pod Tro­ją roz­go­rzał na nowo. Umysł ludz­ki wziął się za bary z po­ję­ciem isto­ty Boga; za­pa­no­wa­ły rzą­dy ro­zu­mu.

Był to czas wiel­kich osią­gnięć fi­lo­zo­fii, sztuk pięk­nych, me­dy­cy­ny, mu­zy­ki. Wspa­nia­ły roz­wój kul­tu­ry od­by­wał się w pod­nio­słej, na­sy­co­nej prze­py­chem at­mos­fe­rze. Nie oby­ło się jed­nak bez kosz­tów. Sta­re pra­wa za­ła­ma­ły się, nim stwo­rzo­no nowe. Przej­ście od ści­słe­go trzy­ma­nia się sło­wa bo­że­go i wia­ry w zba­wie­nie wiecz­ne do idei po­sza­no­wa­nia czło­wie­ka, któ­ry za swe cno­ty lub grze­chy otrzy­mu­je za­pła­tę w świe­cie ma­te­rial­nym, zwa­nej hu­ma­ni­zmem – do­praw­dy nie było ła­twe.

Ów­cze­sny Rzym nie był mia­stem świę­tym, ra­czej mia­stem bez­pra­wia. Na rzym­skich uli­cach kwi­tła anar­chia i prze­moc, zło­dziej­stwo i ban­dy­tyzm; sze­rzy­ła się pro­sty­tu­cja. Co ty­dzień mor­do­wa­no kil­ku­set oby­wa­te­li.

Pań­stwo zna­ne nam jako Wło­chy – jesz­cze nie po­wsta­ło. Pięć naj­sil­niej­szych wów­czas ośrod­ków wła­dzy sta­no­wi­ły: We­ne­cja, Me­dio­lan, Flo­ren­cja, Ne­apol i Rzym. W gra­ni­cach wło­skie­go „buta” ist­nia­ło wie­le nie­za­leż­nych miast-państw rzą­dzo­nych przez sta­re rody, na któ­rych cze­le sta­li miej­sco­wi ary­sto­kra­ci, ksią­żę­ta czy bi­sku­pi. Są­sia­du­ją­ce ze sobą pań­stew­ka za­żar­cie wal­czy­ły o te­ry­to­rium. Zwy­cięz­ca mu­siał się mieć na bacz­no­ści – i na jego zie­mię czy­hał ja­kiś nie­przy­ja­ciel.

Kra­jo­wi bez­u­stan­nie za­gra­żał przy tym na­jazd ob­cych mo­carstw. Wład­cy Fran­cji i Hisz­pa­nii współ­za­wod­ni­czy­li w roz­sze­rza­niu swo­ich wpły­wów i po­więk­sza­niu swo­ich im­pe­riów. „Bar­ba­rzyń­scy”, mu­zuł­mań­scy Tur­cy na­jeż­dża­li wło­ści pa­pie­skie.

Ko­ściół i pań­stwo wal­czy­ły o pry­mat wła­dzy. Po kry­zy­sie pa­pie­stwa w okre­sie wiel­kiej schi­zmy – dwóch pa­pie­ży w dwu mia­stach, po­dzie­lo­na wła­dza i zmniej­szo­ne do­cho­dy – tron Pio­tro­wy znów sta­nął w Rzy­mie, a za­siadł na nim je­den i je­dy­ny pa­pież. Na­tchnę­ło to du­cho­wych przy­wód­ców Ko­ścio­ła nową na­dzie­ją. Sil­niej­si niż kie­dy­kol­wiek, mu­sie­li te­raz tyl­ko zdo­mi­no­wać świec­ką wła­dzę ksią­żąt i hra­biów, pa­nów miast i lenn, rosz­czą­cych so­bie pre­ten­sje do nie­za­leż­no­ści.

Nie­mniej w świę­tym Ko­ście­le ka­to­lic­kim pa­no­wał za­męt, jako że nie tyl­ko zwy­kli oby­wa­te­le po­zwa­la­li so­bie na lek­ce­wa­że­nie pra­wa. Kar­dy­na­ło­wie wy­sy­ła­li na uli­ce swo­ich pa­choł­ków, zbroj­nych w ka­mie­nie i ku­sze, by skar­cić rzym­ską mło­dzież. Do­cho­dzi­ło wów­czas do re­gu­lar­nych bi­tew. Du­chow­ni zaj­mu­ją­cy wy­so­kie po­zy­cje w hie­rar­chii ko­ściel­nej – któ­rym, rzecz ja­sna, nie wol­no było się że­nić – od­wie­dza­li kur­ty­za­ny, utrzy­my­wa­li po kil­ka ko­cha­nek. Da­wa­no i przyj­mo­wa­no ła­pów­ki. Oso­by pia­stu­ją­ce naj­wyż­sze urzę­dy ko­ściel­ne za pie­nią­dze go­to­we były udzie­lić do­wol­nej dys­pen­sy czy zdo­być świę­tą bul­lę pa­pie­ską, umoż­li­wia­ją­cą pusz­cze­nie w nie­pa­mięć naj­strasz­niej­szych zbrod­ni.

Po­zba­wie­ni złu­dzeń oby­wa­te­le ma­wia­li, że w Rzy­mie wszyst­ko jest na sprze­daż. Za od­po­wied­nio dużą kwo­tę moż­na tam było ku­pić ko­ściół, księ­dza, da­ro­wa­nie kary, a na­wet bo­skie od­pusz­cze­nie grze­chów.

Lu­dzie, któ­rzy przy­wdzie­wa­li sza­ty du­chow­ne, byli zwy­kle „dru­gi­mi sy­na­mi”, od dziec­ka prze­zna­czo­ny­mi do służ­by ko­ściel­nej. Za­zwy­czaj nie czu­li praw­dzi­we­go po­wo­ła­nia, ale po­nie­waż Ko­ściół nadal miał moc kre­owa­nia wła­dzy – ogła­sza­nia kró­lów kró­la­mi – i udzie­la­nia bło­go­sła­wieństw zie­mi i lu­dziom, żad­na ary­sto­kra­tycz­na ro­dzi­na wło­ska nie ża­ło­wa­ła po­dar­ków i ła­pó­wek, gdy cho­dzi­ło o wpro­wa­dze­nie któ­re­goś z jej sy­nów do Ko­le­gium Kar­dy­na­łów.

Taki był wło­ski re­ne­sans, epo­ka kar­dy­na­ła Ro­dri­ga Bor­gii i jego ro­dzi­ny.1

Zło­te pro­mie­nie let­nie­go słoń­ca na­grza­ły już bruk rzym­skich ulic, kie­dy kar­dy­nał Ro­dri­go Bor­gia opu­ścił Wa­ty­kan i raź­nym kro­kiem ru­szył w stro­nę Piaz­za Piz­zo di Mer­lo. Zmie­rzał do sto­ją­ce­go tam dwu­pię­tro­we­go domu o zdob­nej stiu­ka­mi fa­sa­dzie, skąd miał dziś za­brać trój­kę swych dzie­ci: sy­nów Ce­za­ra i Ju­ana oraz cór­kę Lu­kre­cję, krew z jego krwi, kość z ko­ści. Tego dnia, cał­kiem zresz­tą po­wsze­dnie­go, wi­ce­kanc­lerz Ko­ścio­ła, dru­gi po pa­pie­żu naj­po­tęż­niej­szy czło­wiek w Wa­ty­ka­nie, wy­raź­niej niż zwy­kle czuł, że sprzy­ja mu ła­ska pań­ska.

Zna­la­zł­szy się w domu mat­ki swo­ich dzie­ci, Van­noz­zy Cat­ta­nei, przy­ła­pał się na ra­do­snym po­gwiz­dy­wa­niu. Jako sy­no­wi Ko­ścio­ła nie wol­no mu się było że­nić, lecz jako słu­ga boży miał pew­ność, iż zna i ro­zu­mie za­my­sły Pana. Bo czyż oj­ciec w nie­bio­sach nie stwo­rzył Ewy, by to­wa­rzy­szy­ła Ada­mo­wi na­wet w raju? I czy nie wy­ni­ka z tego, że na tej zdra­dli­wej zie­mi, na tym łez pa­do­le, męż­czy­zna tym bar­dziej po­trze­bu­je uko­je­nia, ja­kie dać mu może tyl­ko ko­bie­ta? Już wcze­śniej, jako mło­dy bi­skup, spło­dził tro­je dzie­ci, ale te ostat­nie, te z Van­noz­zy, zaj­mo­wa­ły szcze­gól­ne miej­sce w jego ser­cu. Zda­wa­ło się, że roz­pa­la­ją w nim te same na­mięt­no­ści, co ich mat­ka. Już te­raz, choć były jesz­cze tak małe, wy­obra­żał je so­bie sto­ją­ce na jego ra­mio­nach, tak że ra­zem two­rzy­li coś na kształt ol­brzy­ma; w jego wi­zji po­ma­ga­ły mu zjed­no­czyć po­sia­dło­ści pa­pie­skie i roz­sze­rzyć pa­no­wa­nie Ko­ścio­ła świę­te­go na cały nie­mal świat.

Dzie­ci za­wsze, ile­kroć je od­wie­dzał, zwra­ca­ły się doń „papo”, nie znaj­du­jąc sprzecz­no­ści mię­dzy jego przy­wią­za­niem do nich a lo­jal­no­ścią wo­bec Sto­li­cy Apo­stol­skiej. Nie wi­dzia­ły ni­cze­go dziw­ne­go w tym, że był kar­dy­na­łem, a za­ra­zem ich oj­cem. Prze­cież syn i cór­ka pa­pie­ża In­no­cen­te­go nie­raz wspa­nia­łą ka­wal­ka­dą prze­mie­rza­li uli­ce Rzy­mu, uda­jąc się na ofi­cjal­ne uro­czy­sto­ści.

Kar­dy­nał Ro­dri­go Bor­gia zwią­za­ny był z Van­noz­zą od po­nad dzie­się­ciu lat. Uśmie­chał się na myśl, że nie­wie­le ko­biet umia­ło tak dłu­go roz­pa­lać jego zmy­sły i bu­dzić za­in­te­re­so­wa­nie. Nie, żeby Van­noz­za była je­dy­ną ko­bie­tą w jego ży­ciu. Na to nie po­zwo­lił­by jego tem­pe­ra­ment czło­wie­ka na­mięt­nie po­żą­da­ją­ce­go ziem­skich roz­ko­szy. Na pew­no jed­nak zna­czy­ła dlań o wie­le wię­cej niż inne ko­bie­ty. In­te­li­gent­na, w jego oczach – pięk­na, była kimś, z kim mógł roz­ma­wiać za­rów­no o spra­wach ży­cia do­cze­sne­go, jak i wiecz­ne­go. Wie­lo­krot­nie słu­ży­ła mu mą­drą radą. On zaś był dla niej hoj­nym ko­chan­kiem i czu­łym oj­cem ich wspól­nych dzie­ci.

Van­noz­za z pro­gu po­ma­cha­ła dzie­ciom na po­że­gna­nie. Uśmie­cha­ła się dziel­nie, choć wca­le nie było jej do śmie­chu.

Jed­nym ze źró­deł jej siły te­raz, kie­dy do­bie­gła czter­dziest­ki, była świa­do­mość, że ro­zu­mie tego męż­czy­znę w kar­dy­nal­skich sza­tach. Wie­dzia­ła, że zże­ra go am­bi­cja, nie­uga­szo­ny ogień pło­ną­cy w jego pier­si. Miał już opra­co­wa­ną stra­te­gię roz­sze­rze­nia wpły­wów świę­te­go Ko­ścio­ła ka­to­lic­kie­go, stra­te­gię wspar­tą od­po­wied­ni­mi so­ju­sza­mi po­li­tycz­ny­mi i obiet­ni­ca­mi ukła­dów, któ­re mia­ły umoc­nić jego po­zy­cję i wła­dzę. Roz­ma­wiał z nią o wszyst­kich tych spra­wach. Jego umysł bez wy­tchnie­nia ro­dził nowe po­my­sły, nowe idee. Prze­zna­cze­niem tego czło­wie­ka było stać się jed­nym z naj­więk­szych przy­wód­ców ludz­ko­ści, a jego suk­ces ozna­czał tak­że ży­cio­we po­wo­dze­nie jej dzie­ci. Van­noz­za pró­bo­wa­ła po­cie­szać się my­ślą, że pew­ne­go dnia, jako le­gal­ni spad­ko­bier­cy kar­dy­na­ła, zdo­bę­dą bo­gac­two i wła­dzę, że otwo­rzą się przed nimi nie­ogra­ni­czo­ne moż­li­wo­ści ka­rie­ry świec­kiej lub du­chow­nej. Tak więc mu­sia­ła po­zwo­lić im odejść.

Ob­ję­ła moc­niej naj­młod­sze­go syna, Jo­fre. Tyl­ko on jej po­zo­stał – nie­mow­lę przy pier­si, zbyt mały, by roz­łą­czyć go z mat­ką. Nie­dłu­go jed­nak i on odej­dzie. Ciem­ne oczy Van­noz­zy za­szkli­ły się łza­mi, kie­dy pa­trzy­ła za od­cho­dzą­cą trój­ką star­szych dzie­ci. Tyl­ko Lu­kre­cja prze­lot­nie spoj­rza­ła za sie­bie. Chłop­cy nie obej­rze­li się ani razu.

Van­noz­za wi­dzia­ła, jak kar­dy­nał wy­cią­ga ręce i uj­mu­je małe dło­nie dzie­ci – młod­sze­go syna, Ju­ana, i trzy­let­niej Lu­kre­cji. Ich naj­star­szy syn, Ce­zar, po­zo­sta­wio­ny sam so­bie, wy­glą­dał na zde­ner­wo­wa­ne­go. Będą kło­po­ty, po­my­śla­ła, ale z cza­sem Ro­dri­go po­zna dzie­ci rów­nie do­brze jak ona. Z wa­ha­niem za­mknę­ła cięż­kie, drew­nia­ne drzwi.

Prze­szli za­le­d­wie kil­ka kro­ków, gdy Ce­zar, te­raz już nie zde­ner­wo­wa­ny, a po pro­stu zły, pchnął bra­ta tak moc­no, że Juan pu­ścił dłoń ojca, za­to­czył się, nie­wie­le bra­ko­wa­ło, a był­by upadł. Kar­dy­nał przy­trzy­mał chłop­ca, a na­stęp­nie od­wró­cił się i rzekł:

– Ce­za­rze, mój synu, czy za­miast po­py­chać bra­ta, nie mógł­byś po­wie­dzieć, cze­go so­bie ży­czysz?

Juan, tyl­ko o rok młod­szy, ale znacz­nie de­li­kat­niej­szej bu­do­wy cia­ła niż sied­mio­let­ni Ce­zar, par­sk­nął wy­zy­wa­ją­co, dum­ny, że sam oj­ciec wziął go w obro­nę. Nie­dłu­go jed­nak cie­szył się tą prze­wa­gą, bo brat przy­su­nął się doń ukrad­kiem i z ca­łej siły na­dep­nął mu na sto­pę.

Juan wrza­snął z bólu.

Kar­dy­nał jed­ną wiel­ką dło­nią zła­pał Ce­za­ra za ko­szu­lę na kar­ku, uniósł po­nad bruk uli­cy i po­trzą­snął nim tak gwał­tow­nie, że kasz­ta­no­wa­te loki opa­dły mu na twarz. Na­stęp­nie po­sta­wił chłop­ca na zie­mi, przy­klęk­nął przed nim, a wy­raz jego twa­rzy zła­god­niał.

– O co cho­dzi? – za­py­tał. – Dla­cze­go je­steś taki nie­za­do­wo­lo­ny?

Po­ciem­nia­łe z gnie­wu oczy chłop­ca świe­ci­ły ni­czym wę­gle, kie­dy prze­ni­kli­wym spoj­rze­niem wpi­jał się w twarz ojca.

– Nie­na­wi­dzę go, papo – oznaj­mił z prze­ję­ciem. – Za­wsze jego wy­bie­rasz…

– No już, uspo­kój się, Ce­za­rze. – Kar­dy­nał był roz­ba­wio­ny. – Siła ro­dzi­ny, po­dob­nie jak siła ar­mii, leży we wza­jem­nej lo­jal­no­ści jej człon­ków. Poza tym, nie­na­wiść do wła­sne­go bra­ta to grzech śmier­tel­ny, a nie masz po­wo­du na­ra­żać swo­jej nie­śmier­tel­nej du­szy, ule­ga­jąc ta­kim uczu­ciom. – Wy­pro­sto­wał się i z góry spoj­rzał na syna. Uśmiech­nął się i po­kle­pał po wy­dat­nym brzu­chu. – Prze­cież jest mnie dość dla was wszyst­kich… nie­praw­daż?

Ro­dri­go Bor­gia był ol­brzy­mim męż­czy­zną – przy ta­kim wzro­ście nie ra­zi­ła na­wet jego tu­sza – przy­stoj­nym, choć ra­czej nie na spo­sób ary­sto­kra­tycz­ny, bo rysy twa­rzy miał wy­ra­zi­ste, ale nie­zbyt re­gu­lar­ne. Czar­ne oczy błysz­cza­ły czę­sto roz­ba­wie­niem. Nos, cho­ciaż duży, nie ro­bił od­py­cha­ją­ce­go wra­że­nia, a peł­ne, zmy­sło­we usta, zwy­kle uśmiech­nię­te, nada­wa­ły mu wy­gląd czło­wie­ka wiel­ko­dusz­ne­go. Ale tym, co spra­wia­ło, iż w zgod­nej opi­nii współ­cze­snych ucho­dził za jed­ne­go z naj­bar­dziej atrak­cyj­nych męż­czyzn epo­ki, był jego ma­gne­tyzm, nie­po­ję­ta ener­gia, jaką ema­no­wał.

– Mo­żesz za­jąć moje miej­sce, Czar­ciu – roz­legł się na­gle głos Lu­kre­cji, tak czy­sty i dźwięcz­ny, że kar­dy­nał od­wró­cił się ku niej cał­ko­wi­cie urze­czo­ny. Sta­ła z za­ło­żo­ny­mi na pier­si rę­ka­mi i wy­ra­zem zde­cy­do­wa­nia na aniel­skiej twa­rzycz­ce. Dłu­gie, ja­sne wło­sy ka­ska­dą locz­ków opa­da­ły jej na ra­mio­na.

– Nie chcesz trzy­mać papy za rękę? – Kar­dy­nał udał ob­ra­żo­ne­go.

– Mogę nie trzy­mać cię za rękę, a i tak nie będę pła­ka­ła – od­rze­kła. – Ani się nie roz­złosz­czę.

– Kre­ciu – z uczu­ciem po­wie­dział Ce­zar – nie bądź osłem. Juan i tak jest już ulu­bień­cem papy; raz może iść sam. – Spoj­rzał z nie­sma­kiem na bra­ta, któ­ry szyb­ko otarł za­pła­ka­ne oczy rę­ka­wem je­dwab­nej ko­szu­li.

Kar­dy­nał piesz­czo­tli­wie roz­wi­chrzył czar­ne wło­sy Ju­ana, pró­bu­jąc go po­cie­szyć.

– Prze­stań pła­kać. Mo­żesz wziąć mnie za rękę. – Od­wró­cił się i spoj­rzał na Ce­za­ra. – A mój mały wo­jow­nik może trzy­mać za dru­gą. – Na­stęp­nie zer­k­nął na Lu­kre­cję i ob­da­rzył ją sze­ro­kim uśmie­chem. – A ty, anio­łecz­ku? Co mam po­cząć z tobą?

Wy­raz twa­rzy dziew­czyn­ki nie uległ zmia­nie; nie oka­zy­wa­ła żad­nych uczuć. Kar­dy­nał był za­chwy­co­ny. Uśmiech­nął się z uzna­niem.

– Praw­dzi­wa có­recz­ka papy. W na­gro­dę za szla­chet­ność i od­wa­gę mo­żesz usiąść na ho­no­ro­wym miej­scu.

Ro­dri­go Bor­gia po­chy­lił się, a po­tem szyb­ko uniósł cór­kę nad gło­wę i usa­do­wił na swo­ich ra­mio­nach. Za­śmia­ła się roz­ra­do­wa­na. Kar­dy­nał szedł te­raz w fan­ta­zyj­nie roz­wia­nych ele­ganc­kich sza­tach i z cór­ką, ni­czym nową, pięk­ną ko­ro­ną, na gło­wie.

Jesz­cze tego sa­me­go dnia Ro­dri­go Bor­gia umie­ścił dzie­ci w pa­ła­cu Or­si­nich, na­prze­ciw­ko wła­sne­go pa­ła­cu w Wa­ty­ka­nie. Opie­ko­wa­ła się nimi Ad­ria­na Or­si­ni, owdo­wia­ła sio­strze­ni­ca Ro­dri­ga. Bio­rąc na sie­bie obo­wiąz­ki gu­wer­nant­ki, za­ję­ła się tak­że ich edu­ka­cją. Syn Ad­ria­ny, Or­si­no, w wie­ku trzy­na­stu lat za­rę­czył się z pięt­na­sto­let­nią Giu­lią Far­ne­se, któ­ra nie­ba­wem wpro­wa­dzi­ła się do pa­ła­cu przy­szłej te­ścio­wej, by po­móc jej pia­sto­wać po­tom­stwo Bor­gii.

Na co dzień dzie­ci po­zo­sta­wa­ły pod opie­ką kar­dy­na­ła, ale nadal od­wie­dza­ły mat­kę, obec­nie ży­ją­cą u boku trze­cie­go męża, Car­la Ca­na­le. Dwu po­przed­nich wy­brał Van­noz­zy Ro­dri­go Bor­gia, po­dob­nie rzecz się mia­ła z Car­lem. Kar­dy­nał wie­dział, że wdo­wa musi mieć męża, któ­ry za­pew­ni jej opie­kę i za­dba o re­pu­ta­cję ro­dzi­ny. Ro­dri­go był za­wsze do­bry dla Van­noz­zy; cze­go nie do­sta­ła od nie­go, odzie­dzi­czy­ła po dwu po­przed­nich mę­żach. W od­róż­nie­niu od pięk­nych, ale pu­sto­gło­wych kur­ty­zan, na­łoż­nic nie­któ­rych ary­sto­kra­tów, Van­noz­za była ko­bie­tą prak­tycz­ną. Ro­dri­go za­wsze po­dzi­wiał tę jej ce­chę. Kil­ka spraw­nie za­rzą­dza­nych go­spód i po­sia­dłość ziem­ska przy­no­si­ło Van­noz­zy znacz­ny do­chód. A jako ko­bie­ta po­boż­na, wła­snym sump­tem wy­bu­do­wa­ła po­świę­co­ną Ma­don­nie ka­pli­cę, w któ­rej od­ma­wia­ła co­dzien­nie mo­dli­twy.

Nie­mniej po dzie­się­ciu z górą la­tach związ­ku na­mięt­ność łą­czą­ca Ro­dri­ga z Van­noz­zą przy­ga­sła. Sta­li się do­bry­mi przy­ja­ciół­mi.

Nie mi­nę­ły dwa mie­sią­ce, a mały Jo­fre, nie­po­cie­szo­ny po stra­cie ro­dzeń­stwa, tak­że mu­siał opu­ścić dom mat­ki. I tak wszyst­kie dzie­ci Ro­dri­ga Bor­gii zna­la­zły się pod opie­ką jego sio­strze­ni­cy.

Przez na­stęp­ne kil­ka lat, jak przy­sta­ło po­tom­kom moż­ne­go kar­dy­na­ła, po­bie­ra­ły na­uki u naj­zdol­niej­szych rzym­skich pe­da­go­gów. Zdo­by­wa­ły wie­dzę z za­kre­su nauk hu­ma­ni­stycz­nych, astro­no­mii i astro­lo­gii, hi­sto­rii sta­ro­żyt­nej. Uczy­ły się kil­ku ję­zy­ków, w tym hisz­pań­skie­go, fran­cu­skie­go i an­giel­skie­go, oraz, rzecz ja­sna, ję­zy­ka Ko­ścio­ła, ła­ci­ny. Dzię­ki swej in­te­li­gen­cji i za­mi­ło­wa­niu do współ­za­wod­nic­twa, Ce­zar re­gu­lar­nie osią­gał ce­lu­ją­ce wy­ni­ki. Naj­le­piej jed­nak za­po­wia­da­ła się Lu­kre­cja. Poza wszyst­kim in­nym mia­ła bo­wiem nie­złom­ny cha­rak­ter, któ­re­go głów­nym ry­sem była nie­ska­żo­na pra­wość. Więk­szość dziew­cząt zdo­by­wa­ła wy­kształ­ce­nie w klasz­to­rach; po­sy­ła­no je tam, od­da­jąc pod opie­kę świę­tym. Lu­kre­cję – za radą Ad­ria­ny i za zgo­dą kar­dy­na­ła – od­da­no pod opie­kę mu­zom. O jej roz­wój dba­li ci sami wy­bit­ni pe­da­go­dzy, któ­rzy kształ­ci­li Ce­za­ra i Ju­ana. Po­nie­waż ko­cha­ła sztu­kę, uczy­ła się gry na lut­ni, tań­ca i ry­sun­ku. Po mi­strzow­sku opa­no­wa­ła sztu­kę ha­ftu na prze­ty­ka­nych sre­brem i zło­tem tka­ni­nach.

Lu­kre­cja wie­dzia­ła, że ma po­nie­kąd obo­wią­zek roz­wi­jać swój oso­bi­sty czar i te ta­len­ty, któ­re pod­nio­są jej war­tość na ma­try­mo­nial­nym „ryn­ku”. W przy­szło­ści, po­przez jej mał­żeń­stwo, ro­dzi­na Bor­giów bę­dzie mo­gła za­wią­zać ko­rzyst­ne so­ju­sze. Jed­ną z ulu­bio­nych roz­ry­wek Lu­kre­cji sta­ło się pi­sa­nie wier­szy. Dłu­gie go­dzi­ny spę­dza­ła na ukła­da­niu strof prze­po­jo­nych eks­ta­tycz­ną mi­ło­ścią do Boga albo, dla od­mia­ny, po­świę­co­nych ziem­skiej, ro­man­tycz­nej mi­ło­ści. Szcze­gól­ną in­spi­ra­cją były dla niej ży­wo­ty świę­tych. By­wa­ło, że sło­wa prze­peł­nia­ły jej ser­ce i umysł w ta­kiej ob­fi­to­ści, iż nie na­dą­ża­ła prze­le­wać ich na pa­pier.

Giu­lia Far­ne­se trak­to­wa­ła Lu­kre­cję jak młod­szą sio­strę; Ad­ria­na i kar­dy­nał ota­cza­li ją czu­łą opie­ką, to­też wy­ra­sta­ła na dziec­ko szczę­śli­we i ob­da­rzo­ne mi­łym uspo­so­bie­niem. Cie­ka­wa świa­ta i ła­twa we współ­ży­ciu, nie zno­si­ła wszel­kiej dys­har­mo­nii i nie­zgo­dy. Ro­bi­ła, co mo­gła, by przy­czy­nić się do za­cho­wa­nia po­ko­ju w ro­dzi­nie.

Pew­nej pięk­nej nie­dzie­li, po mszy od­pra­wio­nej w Ba­zy­li­ce Świę­te­go Pio­tra, kar­dy­nał Bor­gia za­pro­sił swo­je dzie­ci do Wa­ty­ka­nu. Było to po­su­nię­cie od­waż­ne i ra­czej nie­spo­ty­ka­ne, gdyż od kie­dy pa­pie­żem zo­stał In­no­cen­ty VIII Cibo, dzie­ci księ­ży za­czę­to przed­sta­wiać jako ich bra­tan­ków i sio­strze­ni­ce. Otwar­te przy­zna­nie się do oj­co­stwa mo­gło unie­moż­li­wić mia­no­wa­nie na ja­ki­kol­wiek wy­so­ki urząd ko­ściel­ny. Oczy­wi­ście lu­dzie wie­dzie­li, że kar­dy­na­ło­wie, a na­wet pa­pie­że mają dzie­ci – nikt nie wąt­pił, iż oni też grze­szy­li. Ale do­pó­ki fakt ten po­zo­sta­wał ukry­ty, za­ma­sko­wa­ny mó­wie­niem o „ro­dzi­nie”, a praw­da o po­cho­dze­niu dzie­ci wid­nia­ła je­dy­nie w taj­nych do­ku­men­tach, god­ność urzę­du nie była spla­mio­na. Kar­dy­nał wszak­że, zbyt nie­cier­pli­wy, by stać się praw­dzi­wym hi­po­kry­tą, nie bar­dzo dbał o opi­nię pu­blicz­ną. By­wa­ło, rzecz ja­sna, że i on zmu­szo­ny był zmie­niać lub upięk­szać praw­dę. To jed­nak zro­zu­mia­łe u ko­goś, kto para się dy­plo­ma­cją.

Na tę spe­cjal­ną oka­zję Ad­ria­na ubra­ła dzie­ci w naj­lep­sze szat­ki: Ce­za­ra w czar­ne atła­sy, Ju­ana w bia­ły je­dwab, a dwu­let­nie­go Jo­fre w nie­bie­skie śpiosz­ki, atła­so­we, bo­ga­to zdo­bio­ne ha­ftem. Lu­kre­cja mia­ła na so­bie wy­bra­ną przez Giu­lię dłu­gą ko­ron­ko­wą su­kien­kę brzo­skwi­nio­wej bar­wy, na gło­wie zaś, przy­pię­ty do ja­sno­blond lo­ków, nie­wiel­ki, wy­sa­dza­ny dro­gi­mi ka­mie­nia­mi dia­dem.

Kar­dy­nał skoń­czył czy­tać do­ku­ment przy­wie­zio­ny z Flo­ren­cji przez jego głów­ne­go do­rad­cę, Du­ar­te Bran­dao, a do­ty­czą­cy pew­ne­go do­mi­ni­kań­skie­go mni­cha na­zwi­skiem Sa­vo­na­ro­la. Po­dob­no był on pro­ro­kiem, na­tchnio­nym przez Du­cha Świę­te­go. Co jed­nak bar­dziej za­gra­ża­ło za­my­słom kar­dy­na­ła, pro­ści oby­wa­te­le Flo­ren­cji tłum­nie sta­wia­li się na ka­za­niach Sa­vo­na­ro­li i nad­zwy­czaj żywo na nie re­ago­wa­li. Okrzyk­nię­ty wi­zjo­ne­rem, świę­ty mów­ca i ka­zno­dzie­ja w peł­nych żaru ka­za­niach wy­stę­po­wał czę­sto prze­ciw cie­le­snym i fi­nan­so­wym nad­uży­ciom wa­ty­kań­skiej hie­rar­chii.

– Tego niby pro­ste­go bra­cisz­ka mu­si­my mieć na oku – po­wie­dział Ro­dri­go Bor­gia. – Już się zda­rza­ło, że wiel­kie dy­na­stie upa­da­ły za spra­wą pro­stych lu­dzi, któ­rzy uwie­rzy­li, iż zna­leź­li się w po­sia­da­niu je­dy­nej, świę­tej praw­dy.

Bran­dao był wy­so­kim, szczu­płym męż­czy­zną, o dłu­gich, czar­nych wło­sach i ra­so­wym, ary­sto­kra­tycz­nym ob­li­czu. Wy­glą­dał na ła­god­ne­go i przy­ja­ciel­skie­go, ale w Rzy­mie mó­wi­ło się, że nie było odeń strasz­niej­sze­go gwał­tow­ni­ka, gdy spo­ty­kał się z prze­ja­wa­mi nie­lo­jal­no­ści czy zu­chwal­stwa. Pa­no­wa­ła opi­nia, iż tyl­ko głu­piec zro­bił­by so­bie z nie­go wro­ga. Te­raz Du­ar­te po­gła­dził wska­zu­ją­cym pal­cem wąsa, roz­wa­ża­jąc ukry­ty sens słów kar­dy­na­ła.

– Cho­dzą słu­chy – rzekł – że ten mnich w swo­ich ka­za­niach na­pa­da tak­że na Me­dy­ce­uszy, przy peł­nej, zresz­tą, apro­ba­cie oby­wa­te­li Flo­ren­cji.

Roz­mo­wę prze­rwa­ło po­ja­wie­nie się dzie­ci. Du­ar­te Bran­dao przy­wi­tał je z uśmie­chem, a na­stęp­nie usu­nął się w kąt kom­na­ty.

Lu­kre­cja, pod­nie­co­na tą nie­zwy­kłą chwi­lą, od razu rzu­ci­ła się ojcu w ob­ję­cia. Chłop­cy jed­nak zo­sta­li z tyłu; sta­li sztyw­no, z rę­ka­mi za­ło­żo­ny­mi na ple­cy.

– Chodź­cie, syn­ko­wie – rzekł Ro­dri­go, tu­ląc cór­kę w ra­mio­nach. – Chodź­cie i daj­cie pa­pie bu­zia­ka. – Przy­wo­łał ich ru­chem dło­ni, uśmie­cha­jąc się przy tym cie­pło i ser­decz­nie.

Ce­zar pierw­szy zbli­żył się do ojca. Ro­dri­go Bor­gia po­sta­wił Lu­kre­cję na zło­tym kar­le u swo­ich stóp i ob­jął syna. Był sil­nym chłop­cem, wy­so­kim, mu­sku­lar­nym. Oj­ciec lu­bił do­tyk jego cia­ła; przy­wra­cał mu uf­ność we wła­sną przy­szłość. Uści­skał syna, a na­stęp­nie od­su­nął go na od­le­głość ra­mie­nia, aby mu się przyj­rzeć.

– Ce­za­rze – rzekł z czu­ło­ścią – co dzień od­ma­wiam mo­dli­twę dzięk­czyn­ną do Naj­święt­szej Pa­nien­ki, bo ra­du­je się moje ser­ce, ile­kroć cię wi­dzę.

Chło­piec uśmiech­nął się ra­do­śnie, uszczę­śli­wio­ny oj­cow­ską apro­ba­tą. Po­tem od­su­nął się na bok, ro­biąc miej­sce Ju­ano­wi. I być może spra­wił to przy­spie­szo­ny rytm ude­rzeń dzie­cię­ce­go ser­ca, któ­re kar­dy­nał czuł na wła­snej pier­si, może spa­zma­tycz­ny od­dech, świad­czą­cy o zde­ner­wo­wa­niu, ale ja­kaś część Ro­dri­ga przy­pły­wem czu­ło­ści za­re­ago­wa­ła na te ob­ja­wy sła­bo­ści Ju­ana. Kie­dy więc ob­jął syna, uści­skał go de­li­kat­niej niż Ce­za­ra, ale trzy­mał w ra­mio­nach nie­co dłu­żej.

Je­dząc sa­mot­nie w swo­ich apar­ta­men­tach, kar­dy­nał za­zwy­czaj po­spiesz­nie spo­ży­wał pro­sty po­si­łek zło­żo­ny tyl­ko z chle­ba, owo­ców i sera. Tego jed­nak dnia przy­ka­zał słu­żą­cym za­sta­wić stół pa­stą i pie­czo­nym dro­biem, wo­ło­wi­ną z kon­fi­tu­ra­mi, sma­żo­ny­mi w cu­krze kasz­ta­na­mi.

Kie­dy dzie­ci, Ad­ria­na i jej syn Or­si­no oraz pięk­na i cza­ru­ją­ca Giu­lia Far­ne­se usie­dli wo­kół sto­łu, śmie­jąc się i pa­pla­jąc bez­tro­sko, Ro­dri­go Bor­gia po­czuł się szczę­śli­wy. Oto­czo­ny przez ro­dzi­nę i przy­ja­ciół na­bie­rał oto pew­no­ści, że war­to było żyć na tej zie­mi. Od­mó­wił bez­gło­śnie mo­dli­twę, wy­ra­ża­jąc swą wdzięcz­ność bo­skiej opatrz­no­ści. Kie­dy słu­żą­cy lał czer­wo­ne ni­czym krew wino do srebr­ne­go pu­cha­ra kar­dy­na­ła, ten jak nig­dy czuł się prze­peł­nio­ny życz­li­wo­ścią. Roz­tkli­wił się nie­co i jak­by da­jąc wy­raz swo­im uczu­ciom, pierw­szy łyk wina od­stą­pił sie­dzą­ce­mu obok nie­mu Ju­ano­wi.

Chło­piec jed­nak skosz­to­wał na­po­ju i skrzy­wił się.

– Za gorz­kie, papo – po­wie­dział. – Nie sma­ku­je mi.

Ro­dri­go Bor­gia, jak za­wsze czuj­ny, zmar­twiał z prze­ra­że­nia.

To było słod­kie wino, nie po­win­no za­wie­rać przy­miesz­ki go­ry­czy…

Bar­dzo szyb­ko Juan jął się skar­żyć, że mu nie­do­brze, zgiął się wpół, drę­czo­ny bó­lem brzu­cha. Oj­ciec i Ad­ria­na pró­bo­wa­li go po­cie­szać, ale chwi­lę póź­niej za­czął wy­mio­to­wać gwał­tow­nie. Kar­dy­nał wziął chłop­ca na ręce, za­niósł do przed­po­ko­ju i uło­żył na obi­tej bro­ka­tem so­fie.

Nie­zwłocz­nie we­zwa­no wa­ty­kań­skie­go me­dy­ka; nim jed­nak przy­był, Juan stra­cił przy­tom­ność.

– Tru­ci­zna – oświad­czył le­karz, zba­daw­szy dziec­ko.

Juan był bla­dy jak śmierć, roz­pa­lo­ny go­rącz­ką, czar­na żółć cien­ką struż­ką są­czy­ła mu się z ust. Wy­glą­dał jak bez­bron­ne nie­mow­lę.

Zwy­kle spo­koj­ny i opa­no­wa­ny, kar­dy­nał wpadł we wście­kłość.

– Tru­ci­zna prze­zna­czo­na dla mnie… – po­wie­dział.

Na te sło­wa sto­ją­cy nie­opo­dal Du­ar­te Bran­dao do­był mie­cza i ro­zej­rzał się czuj­nie, go­tów ode­przeć każ­dy ko­lej­ny za­mach na ży­cie i zdro­wie kar­dy­na­ła i jego ro­dzi­ny.

– Wróg jest w pa­ła­cu – zwró­cił się doń Ro­dri­go. – Zbierz całą służ­bę w wiel­kiej sali. Każ­de­mu daj kie­lich wina i każ wy­pić. A po­tem przy­pro­wadź tu tego, kto od­mó­wi.

– Dro­gi ku­zy­nie – za­tro­ska­nym to­nem szep­nę­ła Ad­ria­na – Wa­sza Do­stoj­ność, ro­zu­miem twój żal, ale w ten spo­sób utra­cisz swych naj­bar­dziej za­ufa­nych lu­dzi. Wie­lu z nich bę­dzie cho­ro­wać, nie­któ­rzy umrą…

– Nie dam im wina, któ­re pod­su­nię­to memu bied­ne­mu, nie­win­ne­mu dziec­ku. Do­sta­ną czy­sty na­pój. Ale win­ny grze­chu, i tyl­ko on, od­mó­wi wy­pi­cia, bo strach ści­śnie go za gar­dło, nim do­nie­sie pu­char do ust.

Du­ar­te od­da­lił się spiesz­nie, by wy­peł­nić roz­ka­zy kar­dy­na­ła.

Juan, prze­raź­li­wie bla­dy, wciąż le­żał nie­ru­cho­my jak głaz. Sie­dzia­ły przy nim Ad­ria­na, Giu­lia i Lu­kre­cja, ocie­ra­jąc mu czo­ło wil­got­ny­mi ręcz­ni­ka­mi.

Kar­dy­nał Ro­dri­go Bor­gia ujął bez­wład­ną, drob­ną dłoń syna i uca­ło­wał ją. Na­stęp­nie udał się do pry­wat­nej ka­pli­cy i klęk­nął przed fi­gu­rą Mat­ki Bo­skiej. Zwra­cał się do niej, gdyż wie­dział, że ro­zu­mia­ła, co to zna­czy utra­cić syna, i za­zna­ła bólu po ta­kiej stra­cie.

– Zro­bię wszyst­ko, co w mo­jej mocy – bła­gał – wszyst­ko, cze­go może do­ko­nać czło­wiek, aby przy­wieść ty­sią­ce nie­śmier­tel­nych dusz na łono je­dy­ne­go praw­dzi­we­go Ko­ścio­ła. Two­je­go Ko­ścio­ła. Do­pil­nu­ję, by wiel­bi­ły twe­go syna, je­śli tyl­ko ty oszczę­dzisz ży­cie mo­je­go…

W drzwiach ka­pli­cy sta­nął Ce­zar. Kie­dy kar­dy­nał od­wró­cił się, by nań spoj­rzeć – miał łzy w oczach.

– Pójdź, Ce­za­rze. Pójdź, synu. Po­módl się za swe­go bra­ta.

Chło­piec zbli­żył się do fi­gu­ry, by klęk­nąć obok ojca.

Kar­dy­nał z Ce­za­rem wró­ci­li z ka­pli­cy, ale w kom­na­cie pa­no­wa­ło mil­cze­nie, do­pó­ki nie po­ja­wił się Du­ar­te.

– Wi­no­waj­ca zo­stał od­kry­ty – ob­wie­ścił. – To zwy­kły kuch­cik, ostat­nio za­trud­nio­ny na dwo­rze w Ri­mi­ni.

Ri­mi­ni była to nie­wiel­ka si­gno­ria na wschod­nim wy­brze­żu Ita­lii, któ­rej wład­ca, Ga­spa­re Ma­la­te­sta, miał opi­nię za­go­rza­łe­go wro­ga Rzy­mu i pa­pie­stwa. Ten ol­brzy­miej po­stu­ry mąż, o cie­le dość wiel­kim, by po­mie­ścić dwie du­sze, i obrzmia­łej, dzio­ba­tej twa­rzy, no­sił przy­do­mek Lwa, a to dla zwy­kle splą­ta­nych, ru­dych wło­sów.

Kar­dy­nał Bor­gia opu­ścił swe miej­sce u boku cho­re­go syna i szep­nął do Du­ar­te:

– Za­py­taj kuch­ci­ka, dla­cze­go w ta­kiej po­gar­dzie ma Jego Świą­to­bli­wość. A po­tem każ mu wy­pić bu­tel­kę wina z na­sze­go sto­łu. Do­pil­nuj, by opróż­nił ją do dna.

Du­ar­te ski­nął gło­wą.

– A co mamy z nim zro­bić, kie­dy już wino za­dzia­ła? – spy­tał.

Oczy kar­dy­na­ła pło­nę­ły, a twarz po­czer­wie­nia­ła, gdy mó­wił:

– Po­sadź go na osła, przy­wiąż moc­no i po­ślij Lwu z Ri­mi­ni z taką wia­do­mo­ścią: niech Ma­la­te­sta za­cznie się mo­dlić o od­pusz­cze­nie grze­chów i po­jed­na się z Bo­giem.

Jesz­cze kil­ka ty­go­dni Juan prze­le­żał jak­by po­grą­żo­ny w głę­bo­kim śnie. Kar­dy­nał za­rzą­dził, by po­zo­stał w pa­ła­cu w Wa­ty­ka­nie, gdzie mógł się nim opie­ko­wać jego oso­bi­sty le­karz. Ad­ria­na czu­wa­ła nad chłop­cem, ma­jąc do po­mo­cy kil­ka słu­żeb­nych. Ro­dri­go Bor­gia tym­cza­sem ca­ły­mi go­dzi­na­mi mo­dlił się w swej ka­pli­cy do Naj­święt­szej Pa­nien­ki.

– Ty­sięcz­ne rze­sze na­tchnę wia­rą je­dy­ne­go praw­dzi­we­go Ko­ścio­ła – obie­cy­wał żar­li­wie. – Tyl­ko prze­bła­gaj Chry­stu­sa, by oszczę­dził ży­cie mo­je­go syna.

Jego mo­dli­twy zo­sta­ły wy­słu­cha­ne; Juan wy­zdro­wiał. Zwięk­szy­ło to jesz­cze od­da­nie kar­dy­na­ła Ko­ścio­ło­wi świę­te­mu i ro­dzi­nie.

Nie­mniej Ro­dri­go Bor­gia był świa­dom, że sama przy­chyl­ność nie­bios nie za­pew­ni już bez­pie­czeń­stwa jego bli­skim. Wie­dział, że na­le­ża­ło za­tem pod­jąć do­dat­ko­we dzia­ła­nia.

Kar­dy­nał zro­zu­miał, iż musi po­słać do Hisz­pa­nii po Mi­gu­ela Co­rel­la, zna­ne­go rów­nież jako don Mi­che­let­to, od wło­skie­go od­po­wied­ni­ka jego imie­nia – Mi­che­le.

Mi­gu­el był nie­ślub­nym sy­nem sio­stry Ro­dri­ga Bor­gii. Już od naj­młod­szych lat prze­czu­wał, jak po­to­czą się jego losy. Wy­cho­wy­wał się w Wa­len­cji i jako dziec­ko nie był ani pod­ły, ani nie zdra­dzał skłon­no­ści sa­dy­stycz­nych. Czę­sto na­to­miast sta­wał w obro­nie tych, któ­rzy przez swą do­broć sta­wa­li się bez­bron­ni wo­bec bru­tal­no­ści oto­cze­nia, jako że zwy­kle ła­god­ność bywa my­lo­na ze sła­bo­ścią.

Wcze­śnie po­go­dził się ze swo­im prze­zna­cze­niem: bę­dzie chro­nił tych, któ­rzy w imię świę­te­go Ko­ścio­ła rzym­skie­go nio­są świa­tu po­chod­nię wia­ry.

Mi­gu­el był sil­nym chłop­cem, a nie­złom­ność jego lo­jal­no­ści do­rów­ny­wa­ła gwał­tow­no­ści uczyn­ków. Opo­wia­da­no, że jako na­sto­la­tek, co praw­da krzep­ki i moc­no zbu­do­wa­ny, w obro­nie mat­ki, wła­śnie sio­stry kar­dy­na­ła, sta­wił czo­ło naj­dzik­sze­mu ban­dy­cie w mie­ście.

Miał wów­czas le­d­wie szes­na­ście lat. Wspo­mnia­ny ban­dy­ta z gru­pą mło­do­cia­nych rze­zi­miesz­ków wtar­gnął do ich domu i pró­bo­wał od­pę­dzić chłop­ca od skrzy­ni, w któ­rej jego mat­ka prze­cho­wy­wa­ła cen­ne świę­te re­li­kwie i ro­dzin­ną bie­li­znę. Kie­dy Mi­gu­el, za­zwy­czaj ra­czej ma­ło­mów­ny, sklął ban­dy­tów i od­mó­wił ru­sze­nia się z miej­sca, przy­wód­ca na­past­ni­ków ciął go szty­le­tem w twarz. Ostrze roz­pła­ta­ło po­li­czek i krew chlu­snę­ła na pierś chłop­ca. Jego mat­ka krzyk­nę­ła roz­pacz­li­wie, sio­stra za­nio­sła się gło­śnym łka­niem, ale on nie­po­ru­szo­ny stał na po­ste­run­ku.

Na ko­niec, kie­dy na uli­cy za­czę­li się gro­ma­dzić są­sie­dzi i ich krzy­ki do­tar­ły do izby, ban­dy­ci w oba­wie przed uję­ciem wy­co­fa­li się; umknę­li z mia­sta w kie­run­ku po­bli­skich skał.

Kil­ka dni póź­niej ta sama ban­da spró­bo­wa­ła wró­cić do Wa­len­cji, lecz na­po­tka­ła zor­ga­ni­zo­wa­ny opór. Więk­szość ło­trów zbie­gła, ale ich przy­wód­ca zo­stał po­chwy­co­ny przez Mi­gu­ela. Ran­kiem zna­le­zio­no pe­cho­we­go zbó­ja wi­szą­ce­go na gru­bej li­nie na du­żym drze­wie zdo­bią­cym miej­ski ry­nek.

Od­tąd Mi­gu­el Co­rel­la zy­skał so­bie w oko­li­cy re­pu­ta­cję czło­wie­ka gwał­tow­ne­go. W oba­wie przed ze­mstą nikt nie śmiał mu się na­ra­zić czy skrzyw­dzić któ­re­goś z jego przy­ja­ciół lub krew­nych. Twarz mu się za­go­iła, ale na­zna­czo­na zo­sta­ła tak ogrom­ną bli­zną, że usta Mi­gu­ela na za­wsze po­zo­sta­ły wy­krzy­wio­ne; in­nych szkód nie po­niósł. I choć u ko­goś in­ne­go taki zgo­ła szy­der­czy gry­mas ro­bił­by prze­ra­ża­ją­ce wra­że­nie, opi­nia Mi­gu­ela jako spra­wie­dli­we­go wśród lu­dzi, a tak­że mi­ło­sier­ne spoj­rze­nie jego zło­to­brą­zo­wych oczu spra­wia­ły, iż każ­dy roz­po­zna­wał w nim czło­wie­ka w grun­cie rze­czy po­czci­we­go. To wte­dy miesz­kań­cy mia­sta za­czę­li z sym­pa­tią na­zy­wać go „don Mi­che­let­to”. Stał się po­sta­cią zna­ną i oto­czo­ną po­wszech­nym sza­cun­kiem.

Kar­dy­nał Ro­dri­go Bor­gia uwa­żał, że w każ­dej ro­dzi­nie ktoś musi dzia­łać zu­peł­nie jaw­nie, w peł­nym świe­tle dnia, i gło­sić sło­wo boże. Jed­nak­że za nim mu­szą stać inni, któ­rzy za­dba­ją o bez­pie­czeń­stwo i o to, by ich wspól­ny zboż­ny trud zro­dził owo­ce. Ci, co wła­da­li Ko­ścio­łem, nie mo­gli­by się sami obro­nić przed złem, kry­ją­cym się w ich oto­cze­niu, bez ludz­kiej po­mo­cy, bo taka była na­tu­ra świa­ta, w ja­kim przy­szło im żyć.

Że mło­dy don Mi­che­let­to był po­wo­ła­ny do ode­gra­nia roli zło­czyń­cy, nie za­sko­czy­ło ani jego sa­me­go, ani kar­dy­na­ła; Mi­gu­el słusz­nie miał opi­nię nie­po­spo­li­te­go czło­wie­ka. Jego umi­ło­wa­nie za­rów­no ojca w nie­bio­sach, jak i Sto­li­cy Apo­stol­skiej oraz jego lo­jal­ność wo­bec nich nig­dy nie pod­le­ga­ły wąt­pli­wo­ści, nie­za­leż­nie od wad cha­rak­te­ru przy­pi­sy­wa­nych mu przez wro­gów. Ro­dri­go Bor­gia nie wąt­pił, że don Mi­che­let­to za­wsze pod­da się jego woli i chęt­nie zro­bi wszyst­ko, cze­go za­żą­da odeń Ko­ściół świę­ty.

A że kar­dy­nał uwa­żał, że dzia­ła z bo­skiej in­spi­ra­cji, to i don Mi­che­let­to wie­rzył, iż jego rę­ka­mi kie­ru­je ta sama nie­biań­ska siła; nie było więc pro­ble­mu grze­chu. Bo czyż ile­kroć spra­wiał, że prze­sta­wał od­dy­chać któ­ryś z wro­gów kar­dy­na­ła lub Ko­ścio­ła, nie od­sy­łał po pro­stu jego du­szy tam, skąd przy­szła, i pod osąd ojca w nie­bio­sach?

Tak więc wkrót­ce po wy­zdro­wie­niu Ju­ana Ro­dri­go Bor­gia, sam wy­cho­wa­ny w Wa­len­cji i świa­dom wię­zów krwi, łą­czą­cych go z tym Hisz­pa­nem, we­zwał sio­strzeń­ca do Rzy­mu. Zda­jąc so­bie spra­wę z nie­bez­pie­czeństw ży­cia w ob­cym kra­ju, los i po­myśl­ność swej ro­dzi­ny skła­dał w ręce dwu­dzie­sto­jed­no­let­nie­go don Mi­che­let­ta. Kie­dy zaś dzie­ci kar­dy­na­ła pod­ro­sły, rzad­ko się zda­rza­ło, by od­wró­ciw­szy się, nie spo­strze­gły za sobą cie­nia – don Mi­che­let­ta.

Ile­kroć kar­dy­nał był w Rzy­mie i po­zwa­la­ły mu na to obo­wiąz­ki wi­ce­kanc­le­rza Ko­ścio­ła, co dzień od­wie­dzał dzie­ci. Roz­ma­wiał i ba­wił się z nimi, czę­sto z don Mi­che­let­tem u boku. Przy pierw­szej zaś oka­zji, chcąc uciec przed za­du­chem upal­ne­go rzym­skie­go lata, przed tło­kiem wą­skich uli­czek Wiecz­ne­go Mia­sta, za­bie­rał dzie­ci do swo­je­go cu­dow­ne­go wiej­skie­go za­ci­sza, sa­mot­ni ukry­tej wśród buj­nej zie­le­ni.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: