Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rodzinka, przyjaciółki, faceci - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 lutego 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Rodzinka, przyjaciółki, faceci - ebook

„Rodzinka, przyjaciółki, faceci” to opowieść o dojrzewaniu i wkraczaniu w dorosłe życie dziewczyny z pokolenia pierwszej połowy lat 90. Historia bezwzględna, bulwersująca, pełna gorzkiej ironii, satyry i serialowej ckliwości. Przejmująca, bo opowiada o dziewczynie miotającej się jak dziki ptak, który wpadł przez okno do pokoju.
Autorka – jak rzadko kto – pokazuje start pokolenia, którego nikt nie chce i nie kocha. Dwudziestolatkowie szukają miłości na własną rękę, bez wzorców i drogowskazów. Błądzą i kaleczą się.
Autorka nie oszczędza pokolenia rodziców, jest bezlitosna dla swoich rówieśników,
jednocześnie płacze nad nimi. Pierwszy raz od „Dziewcząt z Nowolipek” widzimy tak aktualny i bezwzględny opis ucierania młodej kobiety w tyglu życia. To dziewczyński rap ze slamsów wychowawczych naszego społeczeństwa.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-62311-09-5
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

W moim rodzinnym domu…

Mam oboje rodziców ale nigdy nie miałam prawdziwego domu. Mieszkałam z mamą, babcią i dziadkiem, który zmarł, gdy miałam dziewięć lat. Tata był, ale tylko od święta. Czasem przyjeżdżał wieczorem w odwiedziny.

Gdy myślę o mamie, odczuwam ogromną pustkę, a największy problem mam z tym, że nie akceptuję jej absolutnie pod żadnym względem. Niestety stało się tak, że jestem do niej bardzo podobna. Gdy dostrzegałam w sobie jej cechy, to poczułam obrzydzenie i za wszelką cenę starałam się ukryć to znalezisko przed całym światem. Wydawało mi się, że ludzie będą potępiać we mnie te cechy, których nienawidzę u mojej matki. Nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się spojrzeć na nią po prostu jak na matkę, która mnie kocha i zawsze chce dla mnie jak najlepiej, a nie jak na osobę godną potępienia. Jest mi z tym źle, bo wiem, że to w głębi duszy dobra i wrażliwa kobieta, strasznie skrzywdzona przez los i krzywdząca innych. Krzywdząca przede wszystkim mnie.

Sięgając do jej dzieciństwa, można znaleźć się wiele przyczyn jej zachowania. Nie rozumiałam ich, gdy mieszkałyśmy razem. Przez to niezrozumienie narosło się we mnie mnóstwo żalu. Zgromadziłam go cały wór przez te wszystkie lata. Gdy miała trzy latka, potrącił ją motor. Mało co nie straciła życia. Ucierpiało poważnie zdrowie, a przede wszystkim zdrowie psychiczne. Poważne obrażenia czaszki zostawiły po sobie mnóstwo śladów i spustoszeń. Krysia, biedulka Krysia, bo tak ma na imię moja mama, leżała około roku w szpitalu. Później kolejny rok zajęło jej uczenie się od nowa chodzenia, mówienia i wszystkiego tego, co potrafi już trzyletnia dziewczynka. Można przypuszczać, że te wszystkie niekontrolowane wybuchy złości, jakimi mnie obdarowywała regularnie po powrocie z pracy, mogły mieć przyczynę także w tym wypadku, który mocno osłabił układ nerwowy mojej matki.

Tylko dlaczego ja, mała dziewczynka, a później nastolatka, miałam jej wybaczać takie zachowanie, skoro jako dziecko ani nie mogłam tego rozumieć, ani nie wiedziałam, że to po prostu ona miała problem ze sobą. Nikt niczego mi nigdy nie tłumaczył, więc poukładałam sobie to w ten sposób, że to ja jestem zła, że każda inna matka też by na mnie krzyczała, bo „inaczej się ze mną nie da”. Te słowa mojej matki mocno mi utkwiły w pamięci. Kolejna przyczyna zachowań mojej matki, to na pewno wychowanie, jakie stosowali moi dziadkowie. Słyszałam różne wersje, ale niestety najbardziej prawdopodobna jest ta, która wyszła z ust Krystyny, a mianowicie, że dziadek ją bił. A więc najpierw wypadek, a później bicie.

Miała też siostrę, która rzekomo zawsze była traktowana lepiej od mojej mamy. Dziadek nigdy jej nie tknął pasem lub ręką, zawsze obrywało się Krysi. Nie da się ukryć, ciocia zawsze wydawała się pod wieloma względami lepsza od mojej mamy, bo i lepiej wykształcona, i wyróżniała się miłym usposobieniem, stabilnością emocjonalną, co ceniłam, ponieważ w domu właściwie tego nie doświadczałam. Wracając do jej dzieciństwa. Jeśli ten wypadek wyrządził jej tak wiele szkód, to na pewno idąc do szkoły nie było jej łatwo. Doszły mnie słuchy, że mimo starań nauka nigdy nie szła jej rewelacyjnie, a dzieci z klasy jej dokuczały. Obstawiam, że nie siedziała razem z bystrzakami.

Historia lubi się powtarzać. Jej biedne dziecko może nie przeżyło poważnego wypadku, ale niestety cała masa upokorzeń płynąca ze strony szkolnych kolegów i koleżanek już mnie nie ominęła. Czyżby tendencje do bycia gnębioną dostałam w genach po matce? Dziękuję! Nie spodziewałam się takiego prezentu od losu, nie trzeba było...

Potrafię ją zrozumieć jeśli chodzi o takie doświadczenia, bo człowiek przebywający w toksycznym środowisku nabawia się po drodze zadrapań, skaleczeń, zwichnięć, a zdarzyć się może też otwarte złamanie duszy. Odebrało jej wiarę w siebie, obniżyło samoocenę. Do tego doszło później złe traktowanie przez ojca w domu. Założę się, że moja matka była równie wrażliwa jak ja, ale już na pierwszy rzut oka widać, ale nie miała odpowiednich warunków do prawidłowego wzrostu i rozwoju tej delikatnej istotki.

Jako młoda dziewczyna, a właściwie młoda kobieta, zapragnęła znaleźć ukojenie dla swoich rozchwianych nerwów w mężczyźnie. Spotkała kilku na swojej drodze, ale w każdym, jak się później okazywało, było coś nie tak. Tylko mój ojciec miał – miał (!) - być ideałem. Do końca nie wiem, czym kierowała się przy wyborze mężczyzny życia i ojca swoich przyszłych dzieci, ale chyba nie dobrem własnym i tychże biednych dzieci. Otóż Adamowi, czyli mojemu ojcu, do ideału było daleko, o czym Krysia miała okazję przekonać się bardzo szybko, bo już kilka dni po tym, jak oznajmiła mu, że będą mieć dziecko. Nie miał wyjścia, musiał się przyznać przed nią, że romansuje równocześnie z jeszcze jedną kobietą i nie potrafi jej zostawić.

To była Agata, później ją poznałam. Cóż mogła zrobić moja przyszła mama, zakochana, na dodatek w ciąży? Musiała zgodzić się na jego warunki, w końcu już na zawsze będzie łączyło ją z tym człowiekiem dziecko. Podejrzewam, że kochała go tak mocno, że byłaby mu w stanie wybaczyć wszystko. Na początku zapowiadał się bardzo obiecująco, ale szybko okazało się, że był jedynie dobrym mówcą, a żadna z jego obiecanek – niestety - do dziś nie została zrealizowana. Mówił coś o wspólnym domu, ślubie kościelnym, pracy, którą zamierzał kontynuować, i o wielkiej miłości łączącej go z Krysią.

W rzeczywistości wyglądało to tak, że ślub owszem był, ale cywilny i wzięty pod presją, w pośpiechu, bo za około miesiąc miałam się pojawić na świecie. Jakby to wyglądało, gdybym urodziła się nieślubnym dzieckiem - rodzinna afera gotowa ! Pracę zawodową kontynuował jeszcze przez jakiś czas, całkiem niedługi, aż poczuł się na tyle spełniony, że postanowił porzucić ją na zawsze i przejść na rentę, a wspólny dom nadal nie został wybudowany. Cóż, to nie wina Krystyny, że łyknęła te wszystkie kłamstwa, bo skąd miała wiedzieć, że jej ideał może okazać się zwykłym kłamcą z wielkim sercem, który potrafi obdzielać uczuciem jednocześnie kilka kobiet.

Chwilę po ślubie urodziłam się ja. Z tego co słyszałam, wynikało, że przyjechał po mnie i mamę do szpitala, a po kilku dniach od moich narodzin objechali ze mną całą rodzinę. To pewnie dlatego taka nerwowa jestem. Potem odwiózł nas do domu i zostałyśmy z mamą same, we dwie. Za ścianą dziadkowie, którzy stresowali nas obie. Na okrągło wtrącali się mamie do opieki nad jej dopiero co narodzoną córeczką, ona się denerwowała, a mnie udzielał się jej nastrój, co zostało mi do dziś. Mama była smutna, bo tęskniła za tatą, a ja byłam smutna, bo ona była smutna, i też za nim tęskniłam... Wszystko było na jej głowie. Często płakała, ale gdy zdarzało się, że przyjeżdżał tata, to bardzo się cieszyła. Niestety zawsze szybko znów zostawałyśmy same.

Często zastanawiam się, kim tak naprawdę jest kobieta, którą nazywam matką. Odpowiedź nie jest taka oczywista. Wręcz przeciwnie, jest bardziej skomplikowana niż mnie mogło się wydawać. Niewiele o niej wiem, trochę od babci, trochę ze znalezionych pamiętników, które przeczytałam ukradkiem pod nieobecność mamy, reszta to tylko moje obserwacje i domysły. Sama nigdy nie opowiedziała mi o sobie. Być może zna siebie jeszcze mniej niż ja. Ja, która zdążyła ją poznać przez te dwadzieścia lat mojego życia. To bardzo możliwe, ponieważ obca jest jej analiza własnej psychiki, a szkoda, istniałby wtedy cień szansy, że dostrzegłaby w swoim zachowaniu błędy, których od lat się wypiera.

Bardzo się irytuję, kiedy po raz kolejny słyszę, jak obwinia cały świat za swoje niepowodzenia, zaczynając od własnej matki, a kończąc oczywiście na mnie i ojcu. Co zabawne, często odnosiłam wrażenie, że obwinia mnie również za zachowanie mojego ojca, jakbym to ja miała jakikolwiek wpływ na jego decyzje, a przecież nie miałam! Najmniejszego. To już bardziej ja powinnam obwinić ją o to, że wybrała sobie mężczyznę, który w ogóle nie poczuwał się do obowiązków rodzicielskich. Mogłabym, ale tego nie robiłam. Nie obwiniałam nawet samego ojca za to, że jest jaki jest, wręcz przeciwnie, próbowałam nawet zrozumieć jego zachowanie.

Czy ją kocham? Podobno matkę kocha się bezwarunkowo, z samego tytułu, że jest matką. Niestety, mnie łatwiej przechodzi przez gardło to, że jej nienawidzę niż to, że ją kocham. Co więcej czuję tak naprawdę. Czy to takie dziwne, że czuję głęboki żal za to, że nie jest lepszym człowiekiem, że nie nauczyła mnie więcej, że tak mało miała mi do zaoferowania. Można powiedzieć, że miała „ogromne” chęci i ograniczone możliwości. I nie chodzi tu na tylko o pieniądze, ale o jej psychikę.

Myślała „wąsko”, dużo rzeczy było dla niej niezrozumiałych, na każdym kroku. Rzadko kiedy potrafiła odpowiedzieć na moje pytanie, miała małą wiedzę ogólną, zawsze była dla mnie tylko „głupią mamą", chociaż chciałam ją kochać, okazywać jej miłość. Tak, to kolejna rzecz, której mnie nie nauczyła, okazywania miłości, bo sama najpewniej tego nie umiała. Jeśli miałabym się bawić w obwinianie, to musiałabym przejrzeć drzewo genealogiczne i grzebać w przodkach, bo może w mojej rodzinie od pokoleń nie okazuje się uczuć, a ja tu winię biedną matkę.

Jeszcze jedną żyjącą osobą, którą można by nazwać „winną", jest babcia Zofia, która zawsze była dość oszczędna w uczuciach, najpewniej też wyniosła to z domu. Można rzec, że wszyscy jesteśmy ofiarami błędów naszych przodków. Mogło to oczywiście ulec zmianie, ale żeby coś zmienić, trzeba najpierw to zauważyć u siebie, niekoniecznie tylko u innych. Bo inaczej tkwimy w fikcji, w której oczyszczamy się z własnych win, a to błędne koło.

Może potrafiłabym spojrzeć na mamę mniej krytycznie, gdybym nie widziała w niej siebie... Są sytuacje, w których zachowuję się zupełnie jak ona, najczęściej w relacjach z innymi ludźmi. Obu nam włącza się wtedy stres i tracimy przez to swobodę. Ona jednak mimo wszystko jest przypadkiem bardziej beznadziejnym niż ja. Nigdy nie lubiłam z nią wychodzić, bo widok matki zupełnie ginącej w tłumie był smutny. Wśród ludzi stawała się jakby niewidoczna, głos jej niknął, więc nikt by jej nie usłyszał, nawet gdyby wołała. Zawsze wyglądała jak taka szara mysz: skromny strój, a do tego mina pod tytułem „bez kija nie podchodź”. Swoim wyglądem raczej zniechęcała do siebie. Była strasznie nieskoordynowana ruchowo, chodziła gwałtownie poruszając rękoma, do przodu i do tyłu, i tak na zmianę, co wyglądało bardzo komicznie, że wszyscy się za nią oglądali, a mnie było wstyd się z nią pokazywać na ulicy. Gdy zwracałam jej na to uwagę, za każdym razem rzucała prostackie „odpierdol się, patrz na siebie".

Jak byłam młodsza, nie mogłam znieść tego, że nie mogę się nią pochwalić, bardzo się wtedy z nią utożsamiałam. Uważałam, że jeśli ona jest zupełnie beznadziejna w moich oczach, to ja, jej córka, prezentuję się podobnie, i tak też mnie odbierało otoczenie. W tłumie nie dało się jej usłyszeć, jednak sytuacja diametralnie ulegała zmianie w domu. W domu mówiła cały czas podniesionym tonem, chyba w ten sposób chciała sobie zrekompensować to, że nie umie zapanować nad sytuacją wśród innych, poza domem. Dom to takie miejsce, gdzie czuła się pewnie i mogła bez zahamowań pokazać co potrafi.

Najbardziej brakowało mi ojca. Nie mieszkałam z nim nigdy, więc właściwie co to za tata, który wpada na godzinkę, może dwie, potem jedzie dalej. Mieszkał ze swoimi rodzicami, dzieląc tam pokój ze swoją kochanką. Wieczorami wyczekiwałam na niego w oknie, wypatrując czy nie nadjeżdża. Dzwoniłam, gdy spóźniał się chociaż pięć minut i bardzo się cieszyłam na jego przyjazd. Gdy przychodził, to czasami byłam zawiedziona, bo nie dostrzegał tego jak bardzo się cieszę, że jest. Oglądał dziennik, jadł kolację lub bez celu przeskakiwał po kanałach. Czasem dochodziła jeszcze lektura jakże porywającego programu TV. Tak, wszystko było ważniejsze od stęsknionej córeczki.

Nie wiem, co on sobie myślał, że mi ojciec nie był potrzebny, że wystarczy matka, że ona jedna to samo co oboje rodziców? Faktycznie, mama dwoiła się i troiła, starała się na tyle, na ile była w stanie, zapewnić mi wszystko, czego potrzebowałam, jednak miłości i obecności ojca nie była w stanie mi dać. Ciekawe, czy on kiedykolwiek się nad tym zastanawiał..., że wyrządził mi w ten sposób niemałą krzywdę. Czasem myślę, że być może on mnie nie chciał, że w ogóle nie zależało mu na mnie. Na mnie i na mamie. Obie zostałyśmy w pewnym sensie przez niego opuszczone. Wolał inną kobietę, młodszą, piękniejszą od mojej mamy.

Zawsze patrzyłam na swoją matkę jak na kogoś gorszego, właśnie przez podejście ojca do niej. Okazywał jej często brak szacunku, wyśmiewał. Nie radziła sobie z prostymi czynnościami, na przykład przerastało ją zwykłe gotowanie i już znajdował się powód do śmiechu. A że byłam z nią w jednej drużynie na co dzień, to razem z nią czułam się beznadziejna. Przy tacie było inaczej. On miał w sobie to coś, ten błysk w oku, ten urok osobisty, trudno było mu się oprzeć, widziałam jak reagowały na niego kobiety.

Nawet na zabitej deskami wsi znalazły się fanki Adama. Lubił być w centrum zainteresowania. Był mało asertywny i żadnej nie potrafił odmówić. Opowiadał o swoich dziewczynach, zazwyczaj było ich kilka naraz, z różnych miast. Z przyjemnością jeździł od jednej do drugiej, udawało mu się to na tyle, że żadna nie miała pojęcia o istnieniu pozostałych. No.. Może za wyjątkiem sylwestra, kiedy to musiał zdecydować się na przebywanie wyłącznie z jedną panienką. Nie był na tyle bystry, by stworzyć własnego klona, nie potrafił zdecydować, którą wybrać, więc w nowym roku Adam budził się sam.

Mimo wszystko był dla mnie autorytetem, nawet gdy wiedziałam, że się mylił, chciałam mu wierzyć. Jego opinia była bardzo ważna, choć często mnie raniła. W swoim życiu od taty usłyszałam raczej więcej słów krytyki, niż pochlebstw. Często krytykował mój wygląd, nie odpowiadał mu mój ubiór, że być może czasem był zbyt skąpy, ale żeby od razu nazywać mnie dziwką? Pamiętam taką sytuację, gdy byłam z rodzicami nad morzem, w Świnoujściu. Był piękny słoneczny dzień, więc założyłam krótkie spodenki i nie mniej krótką koszulkę. Wyszliśmy na miasto, a tata w pewnym momencie zaczyna mi się przyglądać. Od razu pomyślałam, że być może powie coś w stylu „jaką mam atrakcyjną córkę, aż się nie chce wierzyć jak ona wyrosła”. Nie, to absolutnie nie było w jego stylu, ale wtedy się łudziłam. Wracając do tamtej sytuacji, powiedział, że wyglądam śmiesznie, jak taka tania dziwka, i że aż ludzie się za mną oglądają i wyśmiewają mój wygląd, a jemu wstyd za mnie i mam iść metr za nimi.

Poczułam się tak źle! Chciałam się wrócić i przebrać, ale rodzice uznali wtedy, że przez moją głupotę, właśnie głupotę, nie będą zawracać, bo nie ma na to czasu. I tak oto zaczęła się droga przez mękę, a nie przez miasto. Chciało mi się płakać, czułam się faktycznie śmiesznie, bo przecież musiało tak być, skoro tak uważał mój tata, to chyba logiczne. Mama była nieistotna, nawet jeśli miałaby inne zdanie, to jej słowa i tak były bez znaczenia. Ona mogła być, a równie dobrze mogłoby jej nie być, nie zauważyłabym różnicy. Zaś gdy znikał tata, różnica robiła się duża.

Lubiłam jeździć na naszą działkę na wieś, chociażby na weekendy. Tylko wtedy mogłam zaznać „prawdziwego domu”. W tym sensie, że miałam wtedy przy sobie oboje rodziców. Czułam się pewniej, bezpieczniej. Mama była radośniejsza, ja przyjaźniej do niej nastawiona, same plusy. Lubiłam przesiadywać i obserwować jak tata pracuje. On zawsze coś budował albo naprawiał, taki majsterkowicz z niego. Ja siedziałam i opowiadałam mu różne historie z mojego życia, czy tego chciał, czy nie.

Chciałam, by wiedział co u mnie, była to jedyna okazja, by podzielić się z tatą moimi przeżyciami. Myślałam, że może czymś mu zaimponuję, coś zwróci jego uwagę, coś pochwali, cokolwiek. Bywało różnie, czasem na koniec mojej długiej opowieści oczekiwałam jakiegoś komentarza z jego strony, a okazywało się, że on kompletnie mnie nie słuchał i jedyne co mówił, to „Kasiu, powtórz jeszcze raz, bo cię nie słuchałem”. No i totalna demotywacja, mam powtarzać 20-minutową historię?! Co to, to nie.

Obrażałam się, a on się śmiał, łagodząc w ten sposób całe zajście, ja też nie potrafiłam się na niego długo gniewać. Ojciec słuchał mnie rzadko, za to ja bardzo lubiłam, gdy coś opowiadał. Jego historie były bardzo ciekawe, a nawet jakby nie były, to nie miało to dla mnie znaczenia. Najważniejsze, że w danym momencie poświęcał mi swój czas i całą uwagę.

Jakie to było dla mnie cenne! Często się powtarzał, mówił w kółko o tym samym, a ja zachowywałam się tak, jakbym słyszała to pierwszy raz, czyli śmiałam się, bo najczęściej był przy tym zabawny. Chociaż z wiekiem bardzo się zmienił.

Śmierć jego ojca, a mojego dziadka, sprawiła, że długi czas nie mógł dojść do siebie. Gdy umarł dziadek, nastąpił okres ciszy między mną a Adamem. Widziałam jego cierpienie, chciałam go chociażby przytulić, jednak bałam się jego reakcji, odrzucenia. Tego bym nie przeżyła. Wolałam nie ryzykować.

Śmierć dziadka zmieniła go na zawsze nie do poznania. Chodził smutny, przygnębiony, dużo mówił o śmierci, zaszywał się na działce. Jego jedynym towarzyszem tamtego okresu był Figiel, pies, który też już odszedł. Wtedy było dużo śmierci wokół niego, więc nic dziwnego, że cierpiał. Zdał sobie sprawę z nieuchronności śmierci.

Tata z dziadkiem mieli ze sobą bardzo dobry kontakt. Mieli wspólne zainteresowania, między innymi motory. Tata zabierał go na wycieczki. Dziadek nie miał okazji w swoim życiu jechać nad morze czy w góry, więc mój tata go zabierał. Zależało mu na tym, by dziadek pod koniec życia zobaczył trochę Polski. Wyjazdy były bardzo udane, tata opowiadał, pokazywał zdjęcia, dziadek też był zadowolony. A potem przyszła choroba..., rak mózgu i płuc. Nie trwało to długo, było bardzo źle, jednak mój tata wierzył do ostatniej chwili, że uda się coś zrobić. Dziadek umarł ojcu na rękach. Coś strasznego.

Nie potrafię sobie wyobrazić sytuacji, że to mój ojciec, Adam, umiera na moich rękach! To nie pojęte..., nie dociera do mnie coś takiego, jak śmierć rodziców, podejrzewam jedynie, że jest to jedno z najgorszych przeżyć. Rodzice są, jacy są, ale jednak gdzieś są..., a gdy ich zabraknie, to zostaje pustka.

Pierwszy raz porządnie sprzeciwiłam się ojcu się, gdy miałam 15 lat. Chodziło o wyjście na sylwestra do przyjaciółki. I to przyjaciółki, którą mama i tata dobrze znali. Chodziło po prostu o zwykłe wyjście do niej na noc. Nie chciałam siedzieć w domu z mamą, jak co roku przed telewizorem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: